Burson Soloist miał już swoją premierę i od tamtego czasu przebył kilka modyfikacji. Zmieniło się pokrętło głośności z rzeczy wizualnych, jak również trochę pod maską, dzięki czemu ewolucji uległa nie tylko moc, ale i brzmienie. A że jak do tej pory wszystkie odsłuchy produktów Bursona uczyły mnie czegoś nowego, to i tym razem nadzieja ta tliła się na horyzoncie. I nie zawiodłem się. Przed Państwem recenzja wzmacniacza dyskretnego Burson Soloist SL MKII.
Dane techniczne
- Impedancja wejściowa: 8 KOhm – 30 KOhm
- Pasmo przenoszenia: 0 – 50 Khz (dla ± 1 dB)
- Odstęp sygnał-szum: >96 dB
- THD: <0.03% dla 30 Ohm / 1 W
- Dynamika: >73 dB
- Moc wyjściowa: 2,5 W dla 16 Ohm
- Impedancja wyjściowa: 3 Ohm @ 1 W
- Pobór mocy: 23 W
- Waga: ok. 2,5 kg
- Obudowa: anodyzowane aluminium
- Wymiary: 140 mm x 80 mm x 210 mm
W skład pakietu prócz wzmacniacza wchodzą:
- 1 x kabel zasilający
- 1 x kabel 2xRCA-2xRCA
- instrukcja obsługi wraz z kartą rejestracyjną dla rozszerzonej gwarancji.
Jakość wykonania i konstrukcja
Urządzenie przychodzi do nas bardzo dobrze zapakowane i wyposażone w podstawowe akcesoria niezbędne do przyłączenia i uruchomienia urządzenia wprost z pudełka. Sam sprzęt jest stosunkowo ciężki (2,5 kg), a co zawdzięcza sporej grubości aluminiowej obudowie, pełniącej rolę ekranu i odpromiennika ciepła. Nagrzania obudowy niespecjalnie z Soloista uświadczymy, nawet w świetle faktu, że pracuje on w klasie A, ale też być może na jego korzyść działa konstrukcja w pełni dyskretna. Soloist nie ma w sobie bowiem wzmacniaczy operacyjnych w żadnej standaryzowanej formie DIP/SOIC/TO. Uzupełnieniem takiej filozofii są kondensatory Silmic II marki ELNA oraz rezystory Dale od Vishay. Za zasilanie odpowiada dostosowywany do tego modelu, ekranowany transformator toroidalny 30VA (poprzednik miał 25VA), zatem nie są potrzebne tu żadne zewnętrzne zasilacze. Wbrew pozorom, że taka konstrukcja musi więc zajmować swoje, smukła obudowa nie zajmuje na stole w praktyce zbyt wiele miejsca.
Soloist jest bardzo prosty w obsłudze. Uruchamia się go niestety tylnym przyciskiem na identycznej zasadzie, jak HPA-3B, X7S czy Lehmanna. Dopiero po chwili od uruchomienia zaskakują przekaźniki i po wstępnej stabilizacji elektroniki sprzęt jest w praktycznie 2-3 sekundy gotowy do pracy. Przednie diody świecą na przyjemny, pomarańczowo-bursztynowy kolor, sygnalizując zarówno wybrane wejście (INPUT), jak i poziom wzmocnienia (GAIN). Tak jest, Soloist może pracować w konfiguracji dwu-wejściowej jako końcowy stopień wzmacniający dla dwóch różnych źródeł, upraszczając do maksimum wszelakie testy A-B. W praktyce zwykły użytkownik może to wykorzystać poprzez korzystanie np. z dwóch komputerów wyposażonych w dwa różne DACi, albo też CD / sieciowca w ramach jednego systemu audio.
Burson zdaje się projektował swój wzmacniacz pierwotnie jako sprzęt maksymalnie elastyczny podle różnych na wymaganiach słuchawek, dlatego drugim przyciskiem możemy sterować poziomem wzmocnienia (L/H). Ciekawostka, że dla bezpieczeństwa sprzęt aktywuje się na starcie właśnie z gainem ustawionym na LOW, a dopiero po stabilizacji przełącza na poprzednie ustawienie. Docenić to powinni zwłaszcza posiadacze kilku par o dużej rozpiętości czułościowej. Obojętnie, czy w teście uczestniczyły w danej chwili wyjątkowo czułe i wydajne Dharmy D1000 (26 Ohm), czy też stosunkowo oporne, choć pracujące tylko w klasie mid-fi, K240 Monitor (600 Ohm), wzmacniacz zawsze dało się za pomocą tego jednego symbolicznego przycisku dostosować całkiem sprawnie do należytego poziomu wzmocnienia (a więc i głośności), aby testy mogły odbyć się bezpiecznie dla słuchu.
W tym wszystkim Soloist ma właśnie tę nadrzędną zaletę, która wyłania się w moich oczach zwłaszcza na tle sprzętu tworzonego przez „domorosłych elektroników-majsterkowiczów z aspiracjami marketingowymi”, że cechuje go duże bezpieczeństwo. W mojej kolekcji jest sporo słuchawek zabytkowych i unikatowych, niektórych o faktycznie dużej dla mnie osobiście wartości dźwiękowej, niekoniecznie przekładalnej na wymierny koszt wyrażony w papierkach zadrukowanych podobiznami głów koronowanych. Dlatego od pewnego poziomu, klasowego i mocowego, bezpieczeństwo zaczyna pełnić dla mnie ważną rolę.
O ile więc Burson, mimo dużej mocy idącej od niskich oporności ku górze, jest bezpieczny dla słuchawek (zabezpieczenia), a topologia dyskretna redukuje ryzyko awarii własnej związanej ze spaleniem się sekcji wzmacniającej od temperatury czy na skutek niepełnej aplikacji wtyku w gniazdo (wtyk na stanie zwarciowym), o tyle nie można często powiedzieć tego o niektórych konstrukcjach samorodnych, również tych oferowanych komercyjnie. Oczywiście w konstrukcjach dyskretnych (tu zapewne zgodzą się ze mną posiadacze sprzętu kolumnowego tego typu) nadal zepsuć może się 1000 innych rzeczy, bo taka jest niestety złośliwa natura rzeczy martwych, ale osobiście znacznie bardziej zaufałbym Bursonowi, zwłaszcza z ich wysoką pewnością co do jakości własnych produktów objawiającej się długą, bo aż 5-letnią gwarancją po rejestracji na stronie Bursona.
Dlatego w recenzji nie ma i nie będzie żadnego porównania do konstrukcji tego typu, a tylko do normalnych wzmacniaczy w klasach niższych / wyższych od recenzowanego, których specyfikacja jest stała, a brzmienie w konsekwencji niezmienne. Nie mogę poza tym zaufać osobom, które zamiast na spokojnie przyłożyć się do swoich wyrobów i często w przynajmniej równej opisywanemu wzmacniaczowi cenie zaoferować normalny, solidnie wykonany sprzęt nie robiący z przetworników naszych słuchawek pokazu sztucznych ogni, wolą prowadzić przemądrzałe pyskówki i pisać uszczypliwe komentarze na temat innych produktów, producentów i recenzentów. To był onegdaj też jeden z powodów mojego wycofania się z tej tematyki, w której schemat działania powtarza się notorycznie. No ale nic to, odleciałem troszkę w swoje wcześniejsze doświadczenia, także wracajmy do recenzji.
W zakresie warstwy użytkowej przyczepić mogę się chyba tylko do dwóch rzeczy: wspomnianego włącznika z tyłu, a także gładkiego szlifu gałki potencjometru. Zdarzało mi się, że palce same się z niej ześlizgiwały podczas regulacji. Poziom natężenia jest wskazywany poza tym tylko przez kropkę-wgłębienie w pokrętle i na niektórych poziomach może nie być ona dostatecznie widoczna, jeśli na urządzenie patrzymy z góry pod dużym kątem. Sam potencjometr ALPSa działa jednakże bez zarzutu.
Soloist posiada tylko jedno wyjście jack 6,3 mm umieszczone z przodu obudowy. Nie ma w sobie ani wyjść (lub topologii) zbalansowanych, a także nie posiada wyjść RCA dla sygnału przelotkowego lub przedwzmacniacza (PRE). Jest to klasyczny „zaborczy” stopień wyjściowy, poza którego granicą są już tylko nasze słuchawki i nic więcej nie da się podłączyć. Dużą przewagę zyskuje w tym względzie np. HAP-100, ponieważ pozwala na podłączenie aż czterech wejść sygnałowych RCA i do tego wyprowadzenie sygnału dalej w formie cyfrowego PRE. Jeśli oczywiście potrzebujemy takich frykasów. W sytuacji gdy szukamy tylko i wyłącznie wzmacniacza bez żadnych udziwnień i zbędnych dodatków, można się myślę spokojnie za Soloistem rozglądać.
Podczas użytkowania sprzętu nie natrafiłem na żadne problemy techniczne lub sugerujące takowe. Żadnych problemów z temperaturami, które utrzymywały się znacznie poniżej poziomu X7S / HPA-3B, ale też trochę poniżej HAP-100. Jest to de facto jeden z najchłodniejszych wzmacniaczy tego typu.
Przygotowanie do odsłuchów
Sprzęt był poddany przeze mnie zwyczajowemu profilaktycznemu wygrzewaniu. W jego trakcie odnotowałem oczyszczenie i wygładzenie się dźwięku, który w efekcie nabrał słyszalnej definicji. Miało oczywiście miejsce również moje przyzwyczajenie się do jego brzmienia, choć nastąpiło ono znacznie później.
Wzmacniaczami, jakie pełniły rolę punktów odniesienia, były:
– Aune X7S
– Burson Lycan (+ Burson SS V5 / Sonic Imagery Labs 994Enh)
– Matrix M-Stage HPA-3B
– NuForce HAP-100
W zakresie źródeł dźwiękowych oparłem się tym razem na duecie dwóch solidnych źródeł:
– Xonara Essence STX
– NuForce DAC-80
Wzmacniaczami operacyjnymi użytymi dla wszystkich urządzeń pozwalających na ich wymianę (zwłaszcza Essence STX) były:
– Burr Brown OPA2604
– Burson Supreme Sound V5
– Burson Supreme Sound V5i
– New Japan Radio MUSES 8820
– New Japan Radio MUSES 8920
– Sonic Imagery Labs 994Enh
– Texas Instruments LM4562
– Texas Instruments LME49720
– Texas Instruments LME49860
Wzmacniacz musiał sobie również poradzić głównie z następującymi parami słuchawek:
– AKG K240 Monitor („trudne” 600 Ohm)
– AKG K280 Parabolic (75 Ohm)
– AKG K500 EP (120 Ohm)
– Beyerdynamic DT880 („łatwe” 600 Ohm)
– Enigmacoustic Dharma D1000 (26 Ohm)
– Etymotic MK5 (32 Ohmy)
– Sennheiser HD800 (300 Ohm)
Jakość dźwięku
W ogólnym zarysie wzmacniacz Bursona na równej i precyzyjnej linii tonalnej buduje przyjemne średnicowe wysunięcie w stronę słuchacza. Uzyskujemy w ten sposób równy, precyzyjny i dobrze kontrolowany bas, ale bez przesady czy pokazu musztry paradnej, do tego przybliżoną średnicę, pozwalającą lepiej skupić się na clou utworu i skorygować to, co być może słuchawki wytracają po drodze tonalnością własną, a także czytelną górę oraz scenę wyraźnie rozbudowaną na szerokość. Wszystko to ładnie okraszone bardzo fajną dynamiką.
Bas
Zakres basowy jest bardzo sprytnie zawieszony między naturalnością i nasyceniem, a technicznością oraz precyzją. Zachowuje należytą kontrolę i rygor, ale potrafi się miło dostosować do rytmu utworu bez względu na gatunek. Nie wprowadza wydumanej dyscypliny, spięcia i bezwzględnego terroru, poddając się i zmiękczając tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Mimo dużych kompetencji, jest tak samo detaliczny, co miękki i na mikrodetalach czuć czasami, że potrafi wygładzić pewną część informacji. Te nadal będą słyszalne, ale nie zostaną bezwzględnie zaserwowane na talerzu, a przynajmniej ze strony sprzętu.
Pozwala to nam znacznie bardziej skupić się na przekazie i esencji utworu. Nie jesteśmy w aż tak oczywisty sposób rozpraszani przez potencjalne niedoskonałości linii basowej. Nie odcina się nas również od wszelakich smaczków, detali i konsekwencji słyszalnych w ramach źle nagranych partii basowych. Te po prostu wzmacniacz wypisuje nam trochę mniejszą czcionką.
Tego typu połączenia cech są bardzo uniwersalne i elastyczne podle użytkownika końcowego i jego słuchawek. Wzmacniacz z perspektywy linii basowej ma bowiem szansę odnaleźć się w różnych sytuacjach z takim samym powodzeniem, zadowalając zarówno fanów bardziej precyzyjnego grania, jak i tych, którzy nie chcieliby zrezygnować przy tym z analogowego sznytu. HPA-3B prezentował np. bardziej techniczną stronę basu od Soloista, zaś HAP-100 lubił sobie skraj basowy mocniej zmiękczyć i wymagał zachowania większego rygoru bardziej po stronie źródła (tak jak Matrix większej miękkości i basowości). X7S był tu dosyć blisko kształtem, ale tu również nie była to ta klasa dźwięku. Zresztą trudno się dziwić, skoro urządzenie raczej nie bez powodu zostało wycenione 3-krotnie taniej. Wyżej klasowo z basem stał naturalnie droższy od Soloista wzmacniacz Cayina – iHA-6. Ale i tu ponownie był to bas bardziej techniczny i profesjonalny, precyzyjny, bez tej fantastycznej nuty analogowości i umiejętności „odpuszczenia” w sytuacji, gdy kontrola trzymana jest aż nazbyt rygorystycznie. Ma to swoją nieocenioną wartość, ale wydaje mi się, że z perspektywy czysto konsumenckiej (wyciągam, podłączam, słucham, nie myślę o sprzęcie tylko o muzyce) podejście Bursona jest tu bardziej na miejscu. Przy Cayinie nie obeszłoby się natomiast bez sztukowania cieplejszego źródła.
Średnica
To sól tego wzmacniacza i rzecz, która odróżnia go na tle większości konstrukcji. Ze wszystkich wzmacniaczy oraz integr, które ostatnio miałem okazję recenzować, średnica Soloista jest najbardziej przybliżona do słuchacza, bardziej niż w szeroko wykorzystywanym przeze mnie HAP-100, ale też bliżej, niż chociażby droższy Cayin iHA-6, który całościowo gra bardziej technicznie.
To jest też rzecz w Soloiście, że praktycznie na każdym sprzęcie, który zastosujemy w jego przypadku jako źródło, stara się zachować swój pierwotny charakter, a raczej tą nadrzędną szkołę grania Bursona, oscylującą wokół wektora zaangażowania słuchacza podle słuchanej muzyki. Taki narzut własny mogę przyjąć z otwartymi ramionami, gdyż na już muzykalnych samych z siebie układach, Soloist serwuje fantastyczny popis bliskości i namacalności budowanych na technicznym fundamencie typowym dla tranzystorów. Miesza ze sobą jakoby dwa różne kierunki, które być może przypisalibyśmy jako owym tranzystorom i lampom. Burson ma technicznie przewagę nad jednymi i drugimi, bowiem jest to układ w pełni dyskretny już na etapie topologii. Nie ma tutaj wzmacniaczy operacyjnych, wszystko odbywa się „na płytce” i wiara w sensowność takiego procesu manifestowana jest przez tego producenta także pod postacią jego pięciokrotnego podejścia do dyskretnych układów DIP8.
Efektem takiej mieszanki jest często wrażenie, że mimo bardzo miłej precyzji, zwłaszcza przy skrajach, na środku wciąż daje się poczuć substancję w dźwięku. Nie gubi się płynności, koherencji, ale też i selektywności. Coś, z czym jak słyszałem poprzednia wersja miała nie lada problemy. Miło więc słyszeć, że w tej nic takiego się nie dzieje, nawet mimo faktu, że sumując opisane przeze mnie wyżej cechy soniczne, ma miejsce próba ciągnięcia jakby wszystkich srok za ogony, a co często kończy się po prostu źle.
Większy fokus na średnicy w czytelny sposób wyłuskuje z utworów wszelakie wokale i cechy im towarzyszące. Nie chodzi tu tylko o dociążenie, bowiem jest ono subtelne, ale bardziej też o obrazowanie, pokazanie palcem na dokładne centrum sceny. Niesłychanie zyskują na tym modele pokroju HD800, którym takie skupienie przy natywnie dużej scenie jest bardzo potrzebne. Mało tego – wydaje mi się wręcz, że Soloist był bardzo wnikliwie strojony zwłaszcza pod ich kątem. Jednocześnie jednak nie jest to układ w żadnym wypadku stricte korekcyjny. Gra zupełnie normalnie, nie „naprawia” na potęgę słuchawek, a jedynie czyni modele typu właśnie wspomniane HD800, DT990/600, D1000 czy też i D7100 przyjemniejszymi w odbiorze. Nawet Beyerdynamic T1.2 są w stanie zyskać średnicowo, choć im tak naprawdę potrzeba sprzętu znacznie bardziej karykaturalnego niż Soloist, najlepiej jakiejś w fest ciemnej lampy. Ale nie samym „hajendem” człowiek żyje – beneficjentami są też i znacznie niższe klasowo słuchawki, a więc M220 PRO, K400 czy bardzo specyficzne same w sobie K280 Parabolic. Wszystko zatem co może zyskać na wzmacniaczu równym, ale naturalnym i wokalizującym, zyska w istocie.
Uderzać może to do naszej świadomości bardzo mocno w spokojniejszych utworach, w których występuje wiele instrumentów realistycznych, fortepian, kontrabas, skrzypce etc. Są to często miejsca, w których możemy przystanąć na chwilę, wyrwać się z ciągłego biegu i poczuć muzykę pełną piersią, może też troszkę się przy okazji wzruszyć. Kilka przykładów. Grabbitz – Hope (Intro) z albumu Better With Time, jak również Austin Wintory – Nascence:
Ale także i przechodząc do innych gatunków i jakości, jak np. Aes Dana – Diffraction Protocol w wersji 24-bitowej, zderzyć można się z fantastyczną jakością oraz prezencją:
Burson wciąż pozwala nam dosłownie poczuć każdy dźwięk, każde uderzenie, jakość i choć od wspomnianego Lycana dzieli go praktycznie tylko 5 dB, jest słyszalnie czyściej, cokolwiek by się nie czarowało, cudowało i nie przesłuchiwało. Te pogłosy, ta szerokość, zwłaszcza po północy, gdy wszyscy już śpią i absolutnie nikt nam nie będzie ośmielał się przeszkadzać. To spotkanie sam na sam – tylko my i muzyka. I tak właśnie powinno być.
Góra
Sopran to taka troszkę szara eminencja, bowiem nie rzuca się niczym negatywnym w uszy, ale też i nie próbuje zwrócić na siebie uwagi mimo faktu, ze spokojnie ma co pokazać. Taki układ tonalny bardzo mi się podoba, ponieważ tak samo jak linia basowa ani nie blokuje mi dostępu do informacji płynących z utworu, ani też nie eksponuje wad w nim drzemiących, czy też wyrywności samych słuchawek, jeśli zastosowana para ma problemy z zachowaniem się kulturalnie.
Ponownie jednak nie jest to aż tak korekcyjna sytuacja, żeby z mimo wszystko drących się na mnie sopranem T1.2 czy A2000X zrobić potulne baranki. Te ostatnie przywoływane z pamięci były jak dla mnie do tej pory najbardziej jasnymi słuchawkami zamkniętymi, z jakimi się zetknąłem, choć miały też swój w tym spory atut sceniczny, jako konsekwencja takiego a nie innego strojenia. Ze strony Bursona nie będzie więc prostowania karykaturalnych modeli (i tym samym szufladkowania się w jakiejś konkretnej grupie docelowej), ale spodziewać się możemy świetnego prowadzenia każdej normalnej pary pośrodku linii podziału obu kierunków, no może ten jeden krok ku ciepłocie i naturalności, ale jest to bardzo dobry moim zdaniem zabieg.
Wszystko przez producentów wyższych modeli słuchawek, notorycznie bawiących się w koncepcję „wincyj detaluf”. Choć wraz z TH-X00 czy Nighthawkami, ale poniekąd także K7XX i HD800S, obserwować możemy tendencję odwrotną, to jednak nadal znakomita większość pozycji stawia na detal i przekaz maksymalnej ilości informacji płynącej z sopranu. W takich okolicznościach wzmacniacz przynajmniej neutralny może wybronić się swoim strojeniem na plus i tak samo dodatnio zaprezentować się w zakresie synergiczności, zwiększając liczbę potencjalnych kombinacji z różnymi słuchawkami. Burson przesuwając się jeszcze bardziej od tego punktu w stronę naturalności, dodatkowo taką pulę sobie powiększa.
Efekty są więc proste do przewidzenia: mieszanie ze sobą przyjemności odsłuchu z brakiem negatywnego wpływu na natywną detaliczność słuchawek lub ich potencjał w tej materii. Jeśli mamy 10 par słuchawek, ktorych sopran bardzo nam się podoba, nie ma żadnej możliwości odnotowania innych wrażeń na Soloiście. Jeśli mamy pośród nich jedną parę z górą przechodzącą powoli na zbyt jasną stronę tonalną, jest szansa, że Soloist nam ją wygładzi na tyle, że wytrzymamy w niej dłużej. I dokładnie tego szuka naprawdę wiele osób – czegoś, co gra dokładnie, czytelnie, ale po ludzku.
Scena
Jak już pisałem, jest szersza na boki niż głębsza i czuć to wyraźnie na słuchawkach innych niż HD800, tudzież modelach nie mających problemów z natywnie bliskim obrazowaniem wokalu w razie potrzeby. Jest to efekt uboczny przysunięcia pierwszego planu ku nam i nadaniu wzmacniaczowi wyraźnego wektora angażu. Oczywiście w takim układzie tonalnym jest to do spokojnego zrozumienia jako konsekwencja, choć w pewnych warunkach naturalnie może pracować jako wada na poczet oceny brzmieniowej Soloista.
Osobiście preferuję i cenię wszelkie przejawy kompetentnej sceniczności. Uwielbiam scenę i holografię, ponieważ najczęściej słuchanymi przeze mnie gatunkami są elektroniczne, praktycznie wszelkiej maści i zależnie od nastroju. Można byłoby więc zakładać, że redukcja głębi scenicznej będzie dla mnie powodem do maglowania tejże wady w sposób aż przesadny. Tak nie jest – na papierze owszem, jest to wada, ale wzmacniacz nie powoduje u użytkownika rozpatrywania tego elementu w kategoriach ułomności, a właśnie wspomnianej konsekwencji zaistnienia układu kompromisowego. To dlatego na szerokość scenie nie można niczego zarzucić, a uwagi oscylują wokół głębi.
Ciekawostką jest, że tego typu tendencję udało się zaobserwować również w ich ostatnio wydanych wzmacniaczach hybrydowych Supreme Sound V5i. Sugerowałem to już w ich recenzji, ale jeśli ktoś z Państwa miał okazję zapoznać się czy to bezpośrednio z tymi układami, czy po prostu przeczytał wcześniej moją ich recenzję i zrozumiał dokładnie sposób w jaki grają, może myślę z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że również i Soloist przypadnie mu okrutnie do gustu. Gdy raz się posłucha takiego ułożenia scenicznego, taka prezentacja będzie za nami jeszcze długo chodzić. I tak jak człowiekowi po zderzeniu z planarnym sposobem kreacji dźwięku (i nie mówię tu tylko o przetwornikach magnetostatycznych) zostaje on w głowie na dobre, tak identycznie może być po spotkaniu z intymnością, pierwszym planem, bliskością.
Jest to sytuacja, że teoretycznie dobrze nam znane słuchawki nagle „zwracają się ku nam” i wrażenie to w wielu przypadkach było, przynajmniej dla mnie, naprawdę niesamowite. Dlatego tak bardzo cenię sobie również i sposób kreacji pierwszego planu wraz z jego pozycją na scenie. I jednocześnie dlatego Bursonowi jestem gotów to w dużej mierze wybaczyć.
Całokształt
Burson Soloist SL MKII należy do tych urządzeń, które kupuje się „na wstępne poleżenie” i przez osoby po prostu wobec sprzętu cierpliwe. Pierwsze odsłuchy są bardzo interesujące, ciekawe, ale mimo wszystko bardziej zwyczajne, niż niezwyczajne. Wszystko jest tu na swoim miejscu, bez ekscesów, bez przesady, bez problemów. Z czasem pojawia się więcej magii, sprzęt dochodzi do siebie na tyle, żeby sam z siebie grał trochę lepiej, ale też aby użytkownik mógł lepiej go zrozumieć. Albo po prostu z tego drugiego wynika pierwsze.
W trakcie odsłuchów dochodziło do mnie wiele sygnałów negatywnych, że przecież Soloist grał sterylnie, źle, był niewypałem, chociażby przez sprawę z pływającymi kanałami ze względu na szwankujący potencjometr będący drabinką rezystorową. Słuchając nowszej rewizji nie mogę się doszukać takich problemów, a i sam potencjometr został wymieniony. Dlatego też jestem gotów założyć się w ciemno, że pierwszy „solista” kontra drugi będzie konfrontacją dwóch różnych urządzeń i pojedynkiem z góry przesądzonym.
Ponieważ SL MKII buduje wszystko na fundamencie równości i technicznej poprawności w zakresie kreowanej akustyki, nosi w sobie mocne cechy uniwersalnego parowania z naprawdę wieloma słuchawkami. Zagra tu praktycznie każda para, która sama w sobie jest dla nas akceptowalna i nie wymaga dramatycznych korekcji. Jedynym zakresem, na który Soloist wyraźnie będzie w tym aspekcie wpływał, jest najwyżej wycofana (lub pogłosowa) średnica, a więc wszelkiej maści słuchawki takiego pokroju w naturalny sposób złapią w tym miejscu bardzo dużą synergię ze sprzętem Bursona, chociażby faktycznie trochę pogłosowe i nietypowe akustycznie K280.
Poczują się tu bardzo dobrze również np. K550 MKI czy K7XX, ale też i pozytywnie na średnicy powinno być z DT990 czy i czymś z wyższej półki, np. D1000. Z kolei słuchawki już same w sobie mające bliską średnicę wcale nie ucierpią na sparowaniu z Bursonem, wymieniając rozszerzenie się dźwięku na jeszcze większą intymność i wokalizę. Duża szerokość Soloista nie pozwoli nam tu poczuć się klaustrofobicznie, a najwyżej inaczej niż do tej pory.
Praktycznie jedyne wady, jakie mógłbym więc „soliście” wytoczyć, oscylować będą w zakresie głębi oraz holografii, które mogłyby być nieco większe. Nie jest źle tak jak jest, na pewno bardzo klimatycznie i być może moja uwaga wprowadzona w życie mogłaby stan takich rzeczy popsuć, bo jednak fakt faktem klimat, jaki wprowadza ten wzmacniacz dyskretny na dobrym torze jest wyborny. Może opiszę to inaczej. Jeśli stereotypowy tranzystor jest dokładny i sterylny, a stereotypowa lampa gra misiowatym, dociążonym dźwiękiem z pewną dozą matowości i celowo generowanych zniekształceń, to Soloist znajduje się gdzieś w 40-50% drogi ku tej drugiej stronie. Jeszcze bliżej takiemu stylowi grania jest Lycanowi z SS V5 na pokładzie, ponieważ sprzęt sam w sobie nie grzeszy dynamiką i stąd ma się takowe wrażenie. Soloist gra przynajmniej o dwie klasy lepiej od Lycana pod względem wyszukania dźwięku, ale już np. ustępuje mu na polu holografii, będącej przy połączeniu Lycana z SS V5 bardzo ciężkim atutem do pojedynkowania się. Również i mój HAP-100 musi w większości aspektów uznać wyższość Soloista i gonić go trochę bardziej agresywnym skrajowo strojeniem źródła, ale i wygrywając na lepiej wyważonym zachowaniu „złotego środka”, nie poświęcając aż tak mocno głębokości sceny.
Uniwersalność i czułość na źródło
Co trzeba przyznać, Soloist mimo swojego nawyku do przybliżania średnicy bardzo zgrabnie przekazuje nam informacje tak ze źródła, jak i o źródle. Ogromnie ułatwia zadanie selektor wejść sygnału, dzięki czemu podłączone do niego dwa źródła mogą być ewaluowane w zasadzie jednym przyciskiem. Kapitalnym połączeniem był tu DAC-80, ponieważ jego świetna holografia wzmacniała trochę oś przód-tył oraz ogólne poczucie przestrzenności. Uważam to połączenie za wybitne i wspaniale uzupełniające się.
Ale i nie mniejszym „mordercą wieczorów” okazał się stary poczciwy Xonar Essence STX. Kartę tą trzymam praktycznie od lat ze względu na jej fantastyczne wyjścia RCA – banalnie proste w konfiguracji i ewaluacji, zachowujące się logiczniej niż te z SC808, który doliczać musi do ustroju jeszcze LM4562. Porównując cały czas sygnał z DACiem-80, przetestowałem na Xonarze głównie trzy połączenia, które w trakcie poprzednich testów (m.in. Aune X7S):
– 2x MUSES 8820 + LME49860
– 2x Burson SS V5 + MUSES 8820
– 2x Burson SS V5 + Sonic Imagery Labs 994Enh
Pierwsze połączenie grało tu dosyć poprawnie, ciekawie, z należytą jakością, jaką można byłoby przypisać sprzętowi z tej półki cenowej. Ale klasowo była to cały czas półka rozwiązań, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Nie ma tu efektu „WOW” i niestety dlatego niektóre osoby przeskakują ślepo do konkluzji, że zakupy wyższych / lepszych modeli OPA nie mają sensu.
Drugie połączenie zagrało z przynajmniej tak samo dobrą głębią, jak DAC-80, nieco mniejszą szerokością, ale też i przyjemniejszą górą, która o kapkę bardziej wygładzona świetnie zaczęła się komponować z takimi słuchawkami, jak K501 czy K400. One mają właśnie takie swoje czułości co do sopranu i każdą, nawet najmniejszą zmianę wykryją.
Gdy jednak sięgnąłem po ostatnie połączenie, nota bene mniej widzące mi się na SC808 i od którego preferowałem tercet z MUSESem (wina LM4562 w ustroju), a na głowę założyłem K500 i to jeszcze na powrót z oryginalnymi nausznicami (bardziej intymne i wyrównane na skrajach granie kosztem wygody przez wiek i oklapnięcie), nie mogłem wyjść z podziwu. Nie tylko z całościowo osiąganego dźwięku, który był na skrajach delikatnie bardziej precyzyjny od DACa-80, grający mniej więcej w tej samej co on klasie, z taką samą co on szerokością ale trochę kosztem wspomnianej głębi i holografii.
Podziwiałem tu progres, jaki odbył się po stronie źródła, a co wykrywać również zaczęły i inne wzmacniacze, jakie miałem na stanie w tej konkretnej chwili. Na końcu byłem pełen podziwu dla samego Soloista, który mimo swojego niewątpliwie wyczuwalnego stylu grania był w stanie w dużej mierze przezwyciężyć własną manierę i przekazać tyle dobra ze źródła, ile się dało. HPA-3B nigdy tego nie potrafił do końca uczynić, nawet z dwoma SILami 994 na pokładzie, a więc w sytuacji, gdy na wzmacniacz za 2000 zł dołożyliśmy jeszcze z 1100 na same układy.
Do wypisanej przeze mnie więc zalety o uniwersalności wzmacniacza podle podłączanych słuchawek, należałoby dopisać też dużą dozę bezpieczeństwa synergicznego przy parowaniu z naszymi źródłami. Na obu połączeniach, tj. z MUSESem i SILem, Soloist pokazał za każdym razem cały pakiet atutów, z kolei zmiany niekoniecznie dokładnie się neutralizujące i wyrównujące wcale nie były tak oczywiste w interpretacji jako wady. Podłączany zaraz po nim Aune X7S bardziej już preferował szerokość i scenę z DACa-80, odnajdując się też jedynie na połączeniu z SILem. Z MUSESem było nieco za łagodnie i niepotrzebnie aż tak głęboko.
Podsumowanie
Nowa odsłona Soloista to moim zdaniem przykład tego jak powinien grać porządny wzmacniacz konsumencki. Jest to mieszanka równego, precyzyjnego odtwarzania dźwięku z płynnym i ludzkim odtwarzaniem muzyki. Połączenie techniczności z substancją i intymnością, które zwłaszcza na dobrym źródle potrafi wprowadzić niemałe zamieszanie, oczywiście w sensie pozytywnym. Może nie od razu i nie w sposób jednoznaczny rzucić na kolana, ale z czasem i kolejnymi parami słuchawek jest w stanie przeczołgać użytkownika z marazmu i obojętności do dźwiękowej euforii. Sprzęt odsyłałem do sklepu z dużym żalem, więc także i serce wskazywało na duży potencjał Soloista, nie tylko umysł.
To naprawdę fantastyczny wzmacniacz dyskretny, który uczy człowieka cierpliwości i przywiązywania wagi do normalności, poprawności barwy, aniżeli egzaltacji i karykaturalności. Do tego dobrze wyposażony, elastyczny i całkiem mocny, jak również świetnie wykonany i z bardzo małą ilością wad dźwiękowo-użytkowych. Mimo trochę wysokiej ceny jak na „tylko” wzmacniacz, ze względu na fantastyczną organiczność i brzmienie oraz ogólnie całokształt mogę spokojnie zarekomendować go Państwu jako bardzo ciekawą opcję z palety droższych rozwiązań stricte słuchawkowych.
Cena wzmacniacza Burson Soloist SL MKII na dzień pisania recenzji wynosi dokładnie 2999 zł.
Zalety:
- bardzo solidnie wykonany i z użyciem porządnych materiałów
- dobre wyposażenie w funkcje użytkowe oraz akcesoria
- duża moc zaczynająca się od niskich oporności
- mała oporność wyjściowa własna
- w pełni dyskretna topologia w klasie A
- bardzo kulturalny termalnie
- połączenie precyzyjnych skrajów z organiczną, bliską średnicą
- akcentuje naturalność, intymność i wokalizę
- wyraźna czystość i dynamika, choć na papierze tego nie widać
- dobrze rozbudowana na boki scena ze świetnym fokusem na pierwszym planie
- potrafi z łatwością zgrać się z większością słuchawek bez względu na ich klasę
Wady:
- efektem ubocznym bliskiej średnicy jest trochę mniejsza na głębokość scena
- pewne uproszczenia holograficzne w związku z powyższym
- włącznik urządzenia trochę niepraktycznie umieszczony z tyłu
- palce potrafią łatwo ześlizgnąć się z pokrętła potencjometru
- szkoda że nie ma w nim opcji przelotki liniowej lub PRE
Serdeczne podziękowania za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów
Grabbitz – Better with Time,
Bomba!!!
zaciekawiło mnie, co to za przykład podaje Pan jako próbkę muzyczną, przesłuchałem na streamingu i od razu kupiłem.
„Journey” Wintory’ego mam od 2 lat, z recenzji k550 🙂
Miło słyszeć :). Takich próbek będę starał się przemycać w recenzjach więcej, jako rekompensatę za likwidację działu Muzyka.
Pozdrawiam.
Dzień dobry, bardzo fajna recenzja, jednak mam małą uwagę. „Pobór prądu: 23 W”. Wiemy, że jednostką prądu w układzie SI jest Amper. Jednostką mocy zaś Wat. Żeby było poprawnie należałoby zmienić „pobór prądu” na „pobór mocy”. Na moc składa się nie tylko prąd ale również i napięcie. Pilnujmy tego proszę, bo błąd jest tak samo ważny jakby powiedzieć, że długość mierzy się w kilogramach.
Witam Panie Robercie,
Dla mnie zaś niestety jest to mało istotne przejęzyczenie :). Zapewne dlatego, że znacznie większą wagę przywiązuję do dźwięku niż do technikaliów (widać to po długości każdego z tych akapitów). Ale dziękuję za czujność, poprawione.
Świetna muzyka w przykładach!
Z powodu niedostępności w magazynie firma Burson zamiast Lycana zaoferowała mi model Soloist – i proszę, zaraz się pokazuje pochlebna recenzja! Zacząłem trochę od końca: DT880/600, teraz Burson Soloist SL.
Przy okazji pytanie: jak rozwiązać osobne wyjścia na wzmacniacz słuchawkowy i na wzmacniacz głośnikowy? Może kupić AIM SC808 – z RCA na wzmacniacz głośnikowy, a wyjście słuchawkowe na Soloista (tylko czy to nie przesada ze wzmocnieniem)? O ile mi wiadomo, zewnętrzne pudełka DAC nie występują z dwoma parami RCA.
Miło słyszeć Panie Marku, że zgrało się to wszystko w czasie. Jeśli wzmacniacz ma możliwość wyprowadzenia z siebie sygnału, to chociażby w taki właśnie sposób. Sygnał szedłby wtedy ze źródła do wzmacniacza kolumnowego, a z niego wychodził na Soloista. Będzie to jednak rzutowało na jakość dźwięku. Może być to przesada ze wzmocnieniem i pojawi się słyszalny clipping. Opcji ma Pan kilka.
1) Tanio można problem rozwiązać kupując Essence STX, który ma regulowany programowo gain. Wykorzystywałem go już do celów o których Pan pisze bez większego problemu.
2) Alternatywa to SC808, ale z konwerterem OPT/A, np. FiiO D03K. Wyjdzie trochę drożej.
3) Gdy ma się konkretny budżet, można spróbować np. Aune S16 z adapterami XLR-RCA, dzięki czemu de facto uzyskuje się DAC z dwiema parami jednocześnie działających RCA i to od razu dobrej jakości.
Dziękuję bardzo za odpowiedź – nawet nie wiedziałem, że istnieją adaptery XLR-RCA! Oto zalety zwracania się bezpośrednio do ekspertów.
Teraz będę się musiał zastanowić, czy wybrać wygodę i więcej miejsca na biurku – czyli opcja z SC808 (bez przeróbek) + konwerter, czy wybrać bezkompromisową jakość Aune S16, ale z dodatkowym pudełkiem na biurku. Przez (potencjalną) podatność kabli na zakłócenia z komputera trochę się skłaniam ku S16…
Dzień doby, zakupiłem niedawno ten wzmacniacz, prawdę mówiąc z powodu braku możliwości podłączenia słuchawek do posiadanych źródeł.
Podpiąłem do gniazd RCA out w PS Audio Digital Link III, żeby korzystać z wszystkich źródeł podpiętych cyfrowo.
Jeżeli można prosić o krótki komentarz na ten temat, czy kolejność ; żródło cyfrowe – DAC – Burson to nie za dużo ulepszeń dzwięku po drodze.
Czytając recenzję Bursona, to dobry wzmacniacz i wystarczyłby zapewne jako jedyny napęd słuchawek. Dac’a natomiast nie chcę się pozbywać.
Witam,
Moim zdaniem jest w porządku. Jeśli ma Pan przed DACiem nadajnik cyfrowy (np. COAX), to transport odbywa się cyfrowo bezpośrednio do DACa, który jest z kolei niezbędny do pracy dla Bursona. Mógłby co prawda spróbować Pan wyeliminować nadajnik na rzecz podłączenia DACa poprzez USB do komputera (jeśli tak właśnie wyglądałby Pana system), ale tu znów niejako stawia Pan w jego miejscu kontroler USB, który też potrafi grać różnie (np. przez sterowniki lub swoje własne zdolności dekodowania sygnału, temat często poruszany np. przy XMOSach).
Witam,
Dziękuję za precyzyjną odpowiedz. Najbardziej cieszy mnie pierwsze zdanie.
Dac dostaje sygnał z transportu cd przez COAXIAL i przez USB, które transportuje pliki z komputera. Burson otrzymuje sygnał po RCA jakie żródło ustawimy w DACu.
Zastanawiam się, czy w przypadku tego analogowego podłączenia warto zaopatrywać się w „drogie” kable.
Pozdrawiam,
Mirek
Zależy o jak drogich kablach mówimy. W zakresie interkonektów RCA osobiście nie używam kabli droższych niż 800-900 zł, konfekcjonowanych na zamówienie. Moim zdaniem już fabryczny IC dołączany do Bursona jest bardzo dobrej jakości i nie ma potrzeby pakowania się w dodatkowe koszta. Aczkolwiek niektóre sklepy konfekcjonujące okablowanie mają u siebie odcinki demo, które wysyłają w sytuacjach niepewności czy cokolwiek wprowadzą one do systemu. To materiały robione na zamówienie, toteż nie podlegają zwrotom.
Również pozdrawiam.
Czy zyskałbym kupując ten wzmacniacz, biorąc pod uwagę fakt, że obecnie posiadam S6?
Oczywiście chodzi o połączenie Solista z S6.
Satysfakcję Panie Jakubie 🙂 . Nie podał Pan bowiem w ogóle o jakich słuchawkach mowa, toteż poza nią nie wiem w stanie przewidzieć co może Pan zyskać. Najpewniej to, o czym pisałem w recenzji, a więc organiczność i bliską średnicę ponad bardziej neutralną S6.
uzyskałem informację że Solist po włączeniu i podłączeniu słuchawek -buczy tzn. w sluchawkach slychać buczenie które znika po przekręceniu potencjometru głośności. Czy to normalne ?
„uzyskałem informację” – czyli nie zaobserwował Pan takiego zjawiska, tylko ktoś je Panu opisał?
zgadza się, aktualny właściciel, który chce sprzedać informuje o takiej „przypadłości”. Co ciekawe mialem kiedyś wzmacniacz słuchawkowy Taga w klasie „A” który zachowywał się identycznie. Czy to norma dla klasy A wzmaciacza słuchawkowego ?
Jakub jak rozpoznać wersję SL od SL MK2 ?
Nie, nie powinna być to norma. Egzemplarz który testowałem nie miał takiej przypadłości.
Chociażby po potencjometrze.
– SL: https://www.headfonia.com/wp-content/uploads/2013/03/burson_soloist_sl_04.jpg
– SL MKII: https://www.bursonaudio.com/wp-content/uploads/photo-gallery/Soloist-SL-MK211.jpg
Witam
Jak ten model Bursona pasowałby do posiadanych przez Pana LCD 2. Czy było sprawdzane to połączenie ze sobą ?
Witam,
Tak, ale sporo czasu po recenzji. Efekty były całkiem dobre. Miałby Pan głównie nacisk na wokal, co przy połączeniu np. z lepszym kablem dałoby świetny fokus na środku przy zachowaniu dużej holografii.
Witam.
Moi drodzy, jak sądzicie, czy opisywany Burson Solist mkII, miałby szansę przyzwoicie napędzić Senki HD600?
Szukam wzmacniacza do tych właśnie słuchawek, który nie łupał by basem, ani nie był nazbyt analityczny/rozjaśniony. Zależy mi natomiast na przyjemnej średnicy, gdzie można by delektować się wokalem i na jako takiej przestrzenności.
Pozdrawiam.