Beyerdynamic nie próżnuje i nie spełza na laurach. Wypuszczenie ich flagowej konstrukcji z serii Tesla było swego czasu odnotowanym w światku wydarzeniem, a same słuchawki zebrały zarówno sporo krytyki za niektóre swoje aspekty, ale też i pochwały, stając się dla części osób godnym zamiennikiem HD800 i to po dokładnych porównaniach łeb w łeb. Co gust bowiem to i oczekiwania odnośnie prezentacji brzmieniowej takich słuchawek, a akurat klasy dynamicznych flagshipów tyczy się to właściwie najdobitniej. Sprawy mocno się skomplikowały teraz, gdy Beyerdynamic łaskaw był wypuścić odświeżenie swojego flagowca, zupełnie zastępując poprzednika już na etapie linii produkcyjnej. Przed Państwem recenzja Beyerdynamic T1 2nd generation, które umownie i skrótowo będę w recenzji nazywał T1 v2 lub T1.2.
Dane techniczne
– Przetworniki: dynamiczne, półotwarte
– Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz
– Impedancja: 600 Ohm
– Nominalny SPL: 102 dB
– Maksymalny SPL: 126 dB
– Moc maksymalna: 300 mW
– THD: (1mW/500Hz) <0,05%
– Kabel: wymienny, 3m zakończony gwintowanym wtykiem jack 3,5 mm
– Waga (bez kabla): 360 g
– Gwarancja: 5 lat (wg informacji oficjalnego przedstawiciela firmy na łamach head-fi)
– Cena (SRP): 3999 zł
W zestawie prócz słuchawek otrzymujemy:
– sztywne etui transportowe
– kabel 3m
– adapter nakręcany jack 3,5 – 6,3mm
– instrukcję
Jakość wykonania i konstrukcja
Pierwsze, co rzuca się w oczy w zakresie zmian, to wrażenie, że ich właściwie nie ma (dlatego opis będzie niespecjalnie długi). I słuszne jest to przeświadczenie, bo z wyglądu na tle poprzednika generalnie nie ma tu specjalnych rewolucji odnośnie samej konstrukcji, poza:
– wymianą obicia pałąka na bardziej gładsze i lepiej poddające się naciskom na osi czasu bez załamań,
– nowymi przyjemniejszymi nausznicami dającymi konkretne efekty akustyczne,
– wymiennym kablem na bazie miedzi OCC,
– drobnymi zmianami w konstrukcji deflektora i samego przetwornika T1.
Co do tego ostatniego, Beyerdynamic ograniczył się w T1.2 do wymiany materiału membrany oraz zamontowania dławika w centralnym otworze przetwornika. Daje to zarówno pole do manewru, jak i pewne wskazówki co można z tym zrobić. O ile ktokolwiek będzie czuł taką potrzebę na pierwszym miejscu. Kluczem do zrozumienia zachowania się akustyki przetwornika w kontekście sopranu jest tutaj nietypowa jego konstrukcja. Otwory znajdujące się przy tylnej części naszego ucha i formujące wokół kapsuły głównego drivera swego rodzaju wachlarz, żagiel, to w przeciwieństwie do innych konstrukcji słuchawkowych nie pułapki basowe, a deflektor akustyczny. Część fal odbitych jest bowiem zbierana przez niego w formie rezonansu akustycznego i przekazywana jako harmoniczne na powrót do komory akustycznej. To właśnie on odpowiada za tak wyśrubowany detal T1, a także scenę.
Zmodyfikowano również ożebrowanie przetwornika tak, aby zintegrowane z nim siateczki zabezpieczające były w minimalnym stopniu podatne na odkształcanie się pod wpływem ciśnienia powietrza powstającego przy zakładaniu. Całość jest po prostu lepsza i bardziej przemyślana, wydana dokładnie tak, jak miała być od samego początku. Ale na tym w zasadzie można byłoby poprzestać w zakresie opisu konstrukcyjnego tych słuchawek.
Brzmienie
Sprzęt testowy wykorzystany w recenzji:
– słuchawki: AKG K240 DF (1995), AKG M220 PRO, Audeze LCD-3, Beyerdynamic DT990/600 Edition, Sennheiser HD800, STAX SR-303,
– sprzęt źródłowy: Aune S16, Aune T1 MKII, Aune X1S, NuForce DAC-80, STAX SRM-313,
– oprogramowanie: Foobar2000 1.3.1 w trybach DS, DSD128 (DSDIFF decoder) i WASAPI.
Wstęp
Aby uniknąć wszelkich wątpliwości co do poprawnego odbioru tych słuchawek, ich przebieg był od nowości przeze mnie monitorowany w ramach procesu wygrzewania, który część użytkowników zgłaszała za oceanem, że jednak ma znaczący wpływ podczas odsłuchów tego konkretnego modelu Beyerdynamica. W nie mniejszym stopniu przynajmniej, niż przy pierwszej rewizji tegoż modelu, a która to była niestety dosyć kapryśna. Dlatego też do krytycznego odsłuchu przystąpiłem dopiero po przekroczeniu progu 100 godzin i w dalszym ciągu monitorowałem zachowanie się słuchawek w zakresie wrażeń dźwiękowych.
Potwierdzić mogę, że pierwsze chwile z całkowicie nowymi T1.2 wyjętymi wprost z pudełka mogą być jakościowym rozczarowaniem. Te słuchawki wymagają zarówno porządnego stopnia wyjściowego w zakresie dostarczanej mocy, jak też i gruntownego procesu wygrzewania, wynoszącego minimum 80-100 godzin (a najlepiej 200 i wyżej). Proces ten często często negowałem, gdy widziałem skrajny przesadyzm i przypisywanie mu niemal mistycznego wpływu na dźwięk samą obecnością, ale jego egzystencja w T1.2 jest właściwie niezaprzeczalna. Sprowadza się ona tu właściwie do dwóch elementów – zdrowego rozruszania zawieszenia membran przetworników, co następuje dosyć szybko oraz odpowiedniego uleżenia się nausznic na naszej głowie i zmiany ich profilu. I to właśnie jest kluczem do osiągnięcia jak najlepszego brzmienia oraz zajmuje naturalnie najwięcej czasu.
Kluczowe może okazać się również ułożenie słuchawek na głowie, bowiem również i ten aspekt został po poprzednikach odziedziczony. Słuchawki najlepiej założyć na głowę i poczekać, aż nausznice odpowiednio „zapamiętają” naszą anatomię, aby móc zaoferować odpowiednie przyleganie i tym samym optymalną pozycję przetworników względem naszych uszu. A co w sumie i tak wymusza bardzo specyficzna konstrukcja komory odsłuchowej wraz z szerokim żaglem otworów pełniących rolę deflektora akustycznego. Jest to taki sam wymóg jak przy KingSoundach, ale z tą różnicą, że po okresie adaptacji czas potrzebny na dostosowanie się do naszej głowy zostaje zredukowany do raptem kilku chwil.
Tym samym uczulić chciałem, czy aby podczas procesu ewaluacji przeprowadzanego przez użytkownika upewniono się, że wszystko zostało w kwestii oceny słuchawek dochowane tak jak pismo nakazuje.
Charakterystyka ogólna
Brzmienie neutralno-jasne, różniące się od poprzedniej wersji T1 i idące tym razem bardziej w kierunku największego konkurenta – HD800. Bas znacznie poprawiony, lepiej budowany i w ilości więcej niż idealnej. Średnica z lekkim dystansem i wyczuwalną dyfuzją, bardziej przestrzenna, mniej bezpośrednia. Sopran identyczny konstrukcyjnie jak u poprzednika, ale bardziej stonowany – wciąż z naciskiem na zakres 8-9 kHz, jasny, o nosowej barwie. Scena podobna, ale bardziej rozbudowana na głębi, z naprawdę niezłą holografią. Wizytówką jest obłędna wręcz detaliczność i zdolność do wyciągania wszystkich smaczków oraz pogłosów z utworów i sprzętu źródłowego.
Bas
Gdy pierwszy raz testowałem T1 w poprzedniej rewizji, zwróciłem swoją uwagę na ilość basu trochę poniżej moich oczekiwań. Trzeba było korygować ten niedostatek źródłem i tak też się stało w trakcie przeprowadzania recenzji. W żadnym wypadku jednak bym się nie obraził, gdyby kilka dB więcej było realizowanych po stronie samych słuchawek, czyniąc je bardziej niż dotąd uniwersalnymi. Z wielką ulgą przyjąłem to co usłyszałem w nowych T1 – basu jest wreszcie dokładnie tyle, ile trzeba.
Beyerdynamic obiecał podkręcić ilość basu w T1 w swoich zapowiedziach, także producent w żadnym wypadku nie pozostał gołosłowny. Naprawdę jestem szczerze kontent wielce. Wreszcie można powiedzieć, że jego ilość zaczyna spełniać moje wymagania odnośnie tak należytej ilości, jak i pozostawiając po sobie cały czas to wspaniałe wrażenie precyzji, dokładności i szybkości. Zupełnie jakbym ponownie stał się posiadaczem swoich SR-202, ale w bardziej jeszcze uniwersalnym wydaniu, bowiem również i u nich moją największą swego czasu przywarą była powściągliwość ilościowa od fundamentów.
Linia basowa zachwyciła mnie swoją równością – delikatny tylko nacisk na środkowy bas przy wyrównanych relacjach w obu kierunkach sprawdza się wyśmienicie z naprawdę przeróżnymi gatunkami muzycznymi i sytuacjami, w których wiele innych modeli by się już dawno pogubiło. Nie jest to naturalnie zejście znane z Audeze i z najniższym basem nadal słuchawki te mają pewne problemy w zakresie należytego ich wyciągnięcia, ale na całe szczęście tylko ilościowego. Tak to zresztą już bywa, że nie ma możliwości zadowolenia absolutnie wszystkich, ale projektanci T1 najwyraźniej postawili na kondycję techniczną linii basowej przy jednoczesnym zwiększeniu ilości pompowanego do naszych uszu powietrza. Lepsze to zatem ze wszech miar podejście aniżeli sztuczne i wymuszone mulenie niczym mucha w smole, wybrzmiewanie przesadnie wyciągnięte aż do znudzenia oraz hiperbolizacja cech, które w domenie tych przetworników po prostu nie leżą.
Cieszy mnie zatem mocno fakt, że bas nowych T1 wreszcie nie odstaje klasą od HD800. Ale też realną uniwersalnością. Bas T1 to takie swego rodzaju przestrzenne jezioro, które stwarza pozory wszechobecności stopy basowej mimo tego, że przecież w rzeczywistości to właśnie fale o niskich częstotliwościach rozpoznajemy najgorzej kierunkowo. W T1 drugiej generacji więc wszystko to idzie wyraźnie w stronę najwyższych Sennheiserów i tworzy zarówno jakościowo, jak i ilościowo faktyczną ku nim konkurencję.
Średnica
Przy pierwszej rewizji Tesli stwierdziłem, że te słuchawki mają obłędną średnicę, którą uważam za wzór nie magii i czarowania a’la Audeze, ani też intymności a’la STAX, ale wszystkiego jednocześnie wydanego w formie neutralnego, okrutnie poprawnego zakresu tonalnego oraz scenicznego. Zwłaszcza tego ostatniego. Bo i HD800 grają na ich tle bardziej z dystansu, dyfuzyjnie, mniej namacalnie, bez takiej precyzji scenicznej i skalpelowego wręcz wykrajania krawędzi źródeł pozornych na tle reszty dźwięków. W T1 po prostu byłem pod naprawdę wielkim wrażeniem jej profesjonalnie wydanej średnicy o neutralnym, ale wciąż bliskim i perfekcyjnie wydanym charakterze, który okrzyknąłem swoją osobistą referencją. Możliwe, że właśnie dlatego też tak spodobały mi się K240 DF, bowiem prezentowały wokal dokładnie w tych samych pryncypiach co poprzednia wersja T1, ale jeszcze bliżej i jeszcze dosadniej od obu wtedy przesłuchiwanych konstrukcji z przetwornikami Tesli. W T1.2 sprawy mają się nieco inaczej, bo średnica zaczyna iść dokładnie w ten deseń, co HD800, może nawet przekraczając punkt, w którym znajdowały się 800-tki. Punkt, z którym spokojnie jeszcze mógłbym żyć z tymi ostatnimi.
Odwraca się od pierwotnie obranego kierunku i kroczy bardziej holograficznie, także bardziej dyfuzyjnie w stronę wrażeń ulotnych, eterycznych, pogłosowych wręcz. Większość osób preferujących większy „fun” z brzmienia przywita taką zmianę z otwartymi rękoma, jedynie mający w pamięci poprzedni model użytkownicy mogą czuć się nieco zmieszani nowym kierunkiem, który do tej pory tak wyraźnie odróżniał je od konkurencji. Było blisko, niemal namacalnie, teraz jest już trochę dalej i być może to jest właśnie klucz do zrozumienia rozstrzału w opiniach na temat T1.2 na zagranicznych forach, takich jak head-fi. Wydaje mi się, że sęk leży właśnie w zmianie charakteru samych słuchawek podle zachowania się średnicy. T1.2 są bowiem mniej więcej w połowie drogi między HD800, a oryginalnymi T1. Tymi pierwszymi jednak nigdy nie będą – nie ta scena, nie ta tonalność, zupełnie nie ta konstrukcja samych słuchawek. Nie będą też do końca na powrót tymi drugimi, bowiem jeśli we wszystkich aspektach słuchawki są od T1.1 jednoznacznie „lepsze”, tak jedynie w średnicy i nieco mniej „profesjonalnym” w swojej techniczności charakterze są już nie „lepsze”, a po prostu „inne”. Czy lepsze lub gorsze zaś ostatecznie decyduje użytkownik i z perspektywy doświadczenia, preferencji oraz sprzętu, jaki posiada, także moja recenzja tego impasu nie rozstrzygnie – trzeba będzie się przekonać o niej samemu.
Moim zdaniem istotą dobrego dogadania się użytkownika z T1.2 jest w pierwszej kolejności pozwolenie dojść do głosu nausznicom, które dostosowując się do naszej głowy trochę się zredukują na głębokości i przybliżą tym samym przetworniki z – moim zdaniem – pozytywnym skutkiem dźwiękowym. Ale też pomocne może okazać się odrzucenie zasad, jakie być może nabyliśmy po drodze z pierwszą edycją i skupienie się bardziej w kierunku, który reprezentowały sobą 800-tki. Już sama próba wyobrażenia sobie takiego podejścia może nam pomóc zmienić postrzeganie T1.2 jako sprzętu, który bezwzględnie lepiej zaprezentuje się na tym samym źródle, na którym zaprezentowały się poprzednio T1.1. No przecież jak to? Toć grało to wcześniej świetnie, to czemu teraz ma nie zagrać? Właśnie przez średnicę, jej mniejszy angaż wprost z pudełka ze względu na zredukowaną bezpośredniość i większą dyfuzję. A ponieważ jest ona pierwszą rzeczą, jaka ujawnia się w odsłuchu, słuchawki potrafią wręcz zamanifestować na początku lekką tunelowość czy „jaskiniowość”, a czego sprawcą będą właśnie nausznice. Beyerdynamic tak je bowiem dostosował na profilu, materiałach oraz otworach akustycznych, żeby nadać im charakteru lekkiej pogłosowości. Stwarza wrażenie odsunięcia średnicy i większej wokół niej przestrzeni i jest to naprawdę świetny efekt końcowy, ale odbywa się niestety kosztem bezpośredniości. Tą przywracają słuchawkom w dużej mierze dopiero pracujące na osi czasu nausznice.
Już po HD800 było widać, że nie każdemu podobają się z podobnego co wyżej względu. Pierwsze T1 zamieniały otwartość i sceniczność HD800 na bliższą średnicę i bardziej „normalny” dźwięk, taki typowo słuchawkowy, poukładany. T1 nowej generacji wracają trochę w kierunku swojego zdawałoby się największego wroga. Wtedy walczyć trzeba było o bas i redukcję górki rezonansowej w punkcie 8-9 kHz. Teraz zaś powojować warto o średnicę i dlatego obie pary grające z tego samego źródła będą zachowywały się różnie. I jestem przekonany, że tak samo będzie z HD800 i HD800S.
Ale wracając do T1, średnica przypomina mi tu jako żywo na swój sposób DT990/600 Edition, a czego doświadczyć mogłem dzięki pomocy znajomego, który znów był bardzo miły swoją parę na testy mi udostępnić. Jest tak samo jak w tych ex-flagowcach bardzo podatna na sygnał płynący ze źródła. Wcześniej w starszych T1 nadawaliśmy jej głównie charakter, ale teraz również i korygujemy pozycyjność względem nas. Dyfuzja odbywa się tu na szczęście nie na zasadzie jak w HD800, a więc z częściowym rozmyciem krawędzi dźwięków, a bardziej klasycznie i na podobieństwo wyżej wymienionych Edition – z po prostu lekkim zdystansowaniem się jej od nas dając w zamian oddech i powietrze, ale przede wszystkim „ztrójwymiarowanie” dużej części dźwięków. Ich krawędzie, choć lekko zmiękczone i pocieplone, nadal są wyraźne i pozwalające na swobodną percepcję mimo lekkiej pogłosowości, jaka w tym miejscu naturalnie powstaje i która – uwaga – redukuje się z czasem ze względu na poddawanie się nausznic i tym samym przybliżanie naszych uszu do przetworników. Trudno jest więc nowy stan rzeczy wskazać jako wadę. Ostatecznie jest po prostu inaczej, ale też im dalej w las z dostosowywaniem się ich do naszej głowy, tym w wielu miejscach faktycznie lepiej. Stąd właśnie bierze się tak duży rozstrzał w opiniach, ponieważ mimo wszystko w wokalu bliższa średnica będzie działała na korzyść poprzedników, czy też może po prostu poprzednich nausznic, zaś lepsza holografia i napowietrzenie już na rzecz nowych. Nie mówiąc o znacznie bardziej przyjemnym materiale. Jeśli więc trafimy na osobę, która swoje tory ma strojone pod DT990, HD700 czy też, a może przede wszystkim, HD800, najnowsze T1 powinny bardzo zgrabnie wtopić się synergią w taki ustrój. To jest tu największą zmianą i przewróceniem do góry nogami układu obecnego przy pierwszym wariancie, który preferował bardziej cieplejsze, spokojniejsze granie z przesunięciem na dół, zamiast na środek. Nadaje to T1.2 charakteru słuchawek poniekąd trochę uzupełniających kolekcję topowych modeli z tego rejonu świata z ewentualnością pełnienia roli pary szczytowej, niż coś grającego z zupełnie innej beczki, jak do tej pory.
Góra
I tym samym dochodzimy do chyba największego problemu, jaki trapił poprzednią rewizję tych słuchawek. T1 w wersji starszej długo musiały zmagać się z zarzutami o przesadne doświetlenie progu od 8-9 kHz w górę, w efekcie czego słuchawki mogły miejscami poważnie zasybilować, jeśli zostały poddane katordze na kompletnie niedostosowanym tonalnie torze i do tego utworach, których nawet co bezpieczniejsze słuchawki mogłyby nie strawić. Przy T1.1 było więc kluczowe, aby przed zakupem, a nawet przed pierwszym odsłuchem, dokładnie sobie w głowie wszystko poukładać i wpoić, że nie są to melomańskie mułkograjki mające nam słodzić i czarować, tylko słuchawki bardziej profesjonalne i o bardzo precyzyjnie nakreślonych pryncypiach. Już samo to miało szansę na uniknięcie rozczarowania z tytułu być może nieprawidłowo alokowanych nadziei na otrzymanie czegoś, czym Tesle nie były i nie są, mimo napisów na pudełku pozycjonujących je jako model audiofilski. Owszem, w przypadku nowych Tesli jest już trochę lepiej, bo słuchawki mają szansę wywrzeć lepsze wrażenie od poprzednika przy pierwszym kontakcie. Oczywiście jeśli poddamy je najpierw przynajmniej temu kilkugodzinnemu uleżeniu się na spokojnie nausznic i zwykłemu rozruszaniu zawieszenia przetworników, choć naturalnie pewnych rzeczy nie da się w ten sposób przeskoczyć.
Ale do rzeczy. Sopran jest w tych słuchawkach konsekwentnie jasny i nosowy, promujący bardzo wyraźny nacisk na detal. Rzuca się to w uszy mocno nawet na tle SR-303, które mogą wydać się w bezpośrednim porównaniu do T1.2 wręcz zgaszone (!) w najwyższych oktawach, choć wiele osób po dziś dzień biega z twierdzeniami na temat STAXów i ich rzekomego żyletkowania uszu. Szkoła Beyerdynamica na tym jednak na ogół polega, że wykonuje w różnych modelach metodyczne ukłony w stronę szerokiego rejonu 8-12 kHz i był tym samym powodem, dla którego właściwie żaden model tego producenta z wyższych serii u mnie zbyt długo miejsca nie zagrzał. Potrafię bowiem słuchać muzyki cały Boży dzień i oczekuję po swoich słuchawkach maksymalnej wygody oraz totalnego braku fatygi związanej z tym procesem.
Sekcja sopranowa, choć opiera się cały czas na tych samych fundamentach co w T1.1, została w T1.2 na tle poprzednika nieco bardziej wygładzona i lepiej rozciągnięta. Wciąż obecna jest ich cecha praktyczna, że potrafią zachowywać się różnie w zakresie barwy dźwięku i ogólnej akustyki w kontekście tego jak zostaną założone. Kluczowa jest bowiem pozycja ucha wobec przetwornika. Daje to z jednej strony ciekawe dodatkowe możliwości, ale jednak z perspektywy użytkowej podle szerszej audiencji byłoby, gdyby słuchawki zawsze zachowywały się tak samo i nie stwarzały ryzyka, że podejście do nich raczy wykonać osoba nie do końca świadoma i doświadczona, po czym po trzech minutach ściągnie je i wyda swój jakże „wartościowy” osąd.
Mimo to, wiele osób zwracało poprzednio uwagę na stale obecny i wspominany wyżej szczyt w paśmie przenoszenia w punkcie 8-9 kHz. Było więc w wielkim powszechnym interesie, aby nowe T1 nie miały aż tak bezwzględnego w nim nacisku na tonalność i uspokoiły się trochę. Tak samo zresztą jak spokojne chciałoby się, aby były HD800 przy ich sławnym już nacisku na punkt 6 kHz. Różnica między nimi jest taka, że ponieważ każdy z nas odbiera tonalność inaczej i wyczulony jest na inne fragmenty pasma przenoszenia, dla jednych HD800 były w dłuższej perspektywie nieznośne, zaś dla innych to T1 dawały się we znaki. Owy szczyt w nowych T1 niestety nadal jest i nie można tego faktu zanegować. Jeśli ktoś miał z Państwa do tej pory kontakt z pierwszymi T1 i miał mocne zastrzeżenia do sekcji sopranowej, tak obawiam się, że nadal będzie.
Gdybym miał w całym układzie tonalnym T1.2 wskazać najsłabszy element, to jednak nie średnica, a sopran byłby na pierwszym miejscu. Z dwóch powodów.
Po pierwsze – najprawdopodobniej przez duże wyczulenie na pewne zakresy częstotliwościowe, po całym dniu pracy z tymi słuchawkami odczuwać mogłem spory dyskomfort w postaci bólu głowy spowodowanego nadmiernym naciskiem na sopran. Prawdziwym w tym wszystkim znakiem zapytania jest dla mnie barwa. Tą T1.2 notują jak pisałem nosową, ale sęk w tym, że jest aż zbyt nosowa, konsekwentnie domagająca się dzięki temu albo odpowiednio zachowujących się tranzystorów o dużej muzykalności, albo równie w odbiorze przyjemnych lamp. Zakładając zaraz po T1.2 na głowę DT990/600, a nawet znacznie tańsze M220 PRO z nausznicami od pierwszej serii T1, można było poczuć, że progres jakościowy najbardziej opornie postępuje właśnie w sopranie. Z kolei założenie HD800 to od razu wyrwanie do przodu z przypaleniem gum w zakresie już nie tylko samej barwy, ale własnie czystej jakości, rozdzielczości, faktycznie krystalicznego brzmienia. Po prostu HD800 stoją wyżej na wszystkich aspektach, nawet uwzględniając ich nadgorliwość przy 6 kHz.
Po drugie – dzięki takiemu zachowaniu rysuje się kontrast jakościowy między podzakresami tonalnymi. Średnica po prostu jakościowo brzmi lepiej niż sopran i w ten sposób łączy się w naturalny sposób z basem, tworząc dwa obozy jakościowe: bas + średnie kontra sopran. Gdyby jednak jeszcze raz spojrzeć się przez ramię na średnicę, to dystans między natężeniem oraz charakterem średnicy i góry jeszcze dodatkowo ten kontrast pogłębia i jest jak na ironię jeszcze większy, niż przy poprzedniku. Tam mieliśmy bezpośredni wokal i bezpośredni sopran. Tutaj zaś pogłosowy wokal i bezpośredni sopran. Taki mariaż się po prostu nie udaje i brzmi to jak „rozklejenie się” dźwięku w dwie strony – przestrzennego basu i pogłosowej średnicy oraz nagle wylanej nam na głowę góry, jakby słuchawki same nie mogły się zdecydować który sposób prezentacji miałyby nam zaserwować. Możliwe, że jest to pokłosie zastosowania dławika w przetworniku, ale też może po prostu „ten typ tak ma”. A jeśli tak, to niestety nie mogę powiedzieć, aby T1.2 jakkolwiek mogły się zbliżyć do pokonania najwyższych Sennheiserów, nie mówiąc o nadchodzącym modelu S. Ewidentnie w tym jednym punkcie lepsze stało się wrogiem dobrego, choć wniosek ten nie pojawił się od razu, a wyklarował się mi w głowie dopiero pod sam koniec odsłuchów i wykonaniu dodatkowych porównań z innymi słuchawkami.
Fakt faktem też, że moje zarzuty formułowane są przede wszystkim przez pryzmat stosunku ceny do jakości oraz doświadczenia i wiedzy co można w ogóle kupić w przedziale cenowym Tesli. T1.2 nie mogą niestety równać się z HD800, LCD-2F czy używanymi STAXami również i na tym polu, także to nawet nie jest tak, że po T1.2 oczekiwałem góry w jakości elektrostatycznej. Tu właściwie dowolne Lambdy są na tle T1.2 dosłownie nietykalne. Każda z wymienionych par słuchawek do pułapu 5 tysięcy złotych da nam większą jakość płynącą z sopranu. Zwłaszcza będziemy tu do przodu, gdy wymienimy okablowanie na lepsze (głównie Audeze) i pokusimy się na używane egzemplarze w dobrym stanie.
Scena
Beyerdynamic w tej materii na szczęście niczego nie popsuł, a tylko polepszył. Właściwie to pogłębił, bo na tle poprzednika zwiększyła się głębia sceny, mająca zresztą swoją konkretną konsekwencję w „uciekaniu” średnicy nam lekko do przodu we wcześniej napisanych przeze mnie akapitach. Układ przestrzenny jest dzięki temu sferycznym balonem skierowanym smuklejszą krawędzią ku bokom. Konsekwencję ma to takową, że gdy utwór jest nagrany w sposób powiedzmy może „pospolity”, w żaden sposób nie odkrywa przed nami możliwości tych słuchawek. Wychodzi teoretycznie na to, że słuchamy tutaj sprzętu zamiast muzyki, ale ważnym jest jednak aby dla własnej krytycznej oceny zaopatrzyć się w świetnie zrealizowane nagrania. Gdybyśmy bowiem skupili się tylko na tych słabych lub rzucali je w eter losowo, słusznie wykreowałoby się wrażenie, że odpowiednio słuchawki są słabe lub niestabilne wizerunkowo. Tymczasem to, co się dzieje, to jedynie refleksyjność realizacji dobijająca się do naszych uszu i automatycznie rzecz, o którą projektantom tych słuchawek chodziło.
T1.2 trzeba przyznać doskonale są w stanie oddać różnice w stereofonii między poszczególnymi utworami, albumami, realizacjami. Niektóre brzmią na nich do bólu zwyczajnie, inne zachwycają i wgniatają w fotel. Weźmy sobie np. chillstepowy utwór Blackmill – Sacred River. Teoretycznie wszystko jest na swoim miejscu, ale w T1 całość wydarzeń rozgrywa się właściwie tylko na jednej osi: lewo-prawo. Tymczasem Proem – Route 1 (Nautilis Remix V.2) już zupełnie inaczej ma rozłożone dźwięki w przestrzeni. Od razu słychać, że ktoś popracował nad lepszego sortu holografią w tym utworze. Czyli jednak da się, a czego ostatecznym dowodem niech będzie sposób, w jaki scenę kreują T1 w Whitesuperstructure Roberta Lippoka. Perfekcyjne rozplanowanie dźwięków w przestrzeni, bardzo poprawne i z precyzją tak wielką, że ma się wrażenie iż słuchawki mają podłączony gdzież z boku wyświetlacz pokazujący dokładną lokalizację oraz rozmiar i odległość pogłosu z precyzją do setnej części milimetra. To jest dokładnie ta sama precyzja punktowa, którą wykazywał się poprzednik i jednocześnie bardzo brutalny fakt: te słuchawki ogromnie premiują świetnie wykonane utwory, zaś na pozostałych po prostu zaczynają gasnąć, grać „zwyczajnie”. Zwieńczeniem wrażeń scenicznych był utwór Borealis – Not Of This Reality (Kitkaliitto Remix).
Jak widać T1.2 nie tylko są bardzo podatne na sprzęt źródłowy i świetnie go skalują, ale też czynią identycznie z utworami. Tam również skalowalność jest wysoka i utwory słabej jakości brzmią tak jak brzmią – ze słabą jakością. Nie będzie tu pudrowania i szminkowania świńskiego ryjka. Nie będzie kłamstw i koloryzacji, że utwór scenicznie gra fantastycznie. Jak nie gra to nie gra, proste. Ale jeśli jest zrobiony jak przystało, z należytą stereofonią, to naprawdę nie ma siły aby Tesle tego nie wyczuły i nie nagrodziły. To jest też największa różnica między nimi, a HD800, że jednak Tesle zachowują się jeszcze jako tako powściągliwie, rozsądnie w zakresie sceny i nie próbują nas połamać na kolanie od pierwszych sekund efektownością pogłosów, nie wymuszają jej na nas zawsze i wszędzie. Zamiast tego skupiają się na zupełnie innym aspekcie – na detaliczności i selektywności.
Obie cechy to stały punkt programu dla tych słuchawek. T1 drugiej generacji w widowiskowy sposób przypomniały mi to, w czym już pierwsza potrafiła brylować na parkiecie – absolutnie obłędna detaliczność. To już nawet nie cecha jako taka, a zdolność do wyłapywania najdrobniejszych detali i szczelinek w dźwięku na poziomie właściwie paranoicznym, niespotykanym w żadnych innych słuchawkach dynamicznych z przetwornikami tego typu. Można spokojnie powiedzieć, że słuchacz z założonymi T1.2 na głowie widzi więcej niż lekarz i wie więcej niż ksiądz, jak to padło w jednym z odcinków naszego sławetnego hitu PRL. I zupełnie nie jest to przesadą. One naprawdę do detalu mają takie zagranie, jak mało które dynamiki.
Każdy szmer można tu usłyszeć i choć naturalnym będzie zamartwianie się, czy aby taki poziom wrażliwości na detal nie będzie dla nas zabójstwem, jak również dla naszej muzyki, której realizacje mogą tego nie wytrzymać, ale właśnie m.in. na tym słuchawki te budują swój klimat – na smaczkach, pogłosikach, nie tylko odtwarzaniu detali, ale poczuciu pewności, że się je usłyszy. Bez baczenia na to jak zagmatwany by nasz utwór nie był. Profesjonalizm pierwszych Tesli jest tu wciąż obecny i ma się całkiem dobrze. A i sporo pierwotnych zachwytów właśnie z tej obłędnej wręcz detaliczności się brało w obu de facto modelach T1. Wzięło się i u mnie, a co jest dużym pozytywem, nawet jeśli ostatecznie ilość owych detali subiektywnie przelewa się z kielicha.
Konfrontacje
Co prawda w recenzji porównania do HD800 oraz poprzedniej wersji T1 zawarte są co rusz, ale dokładny listing cech oraz odczuć związanych z odsłuchami wszystkich trzech modeli wygląda następująco (treść skopiowana z nieistniejącego już Forum AF):
Wygoda
HD800 > T1.2 > T1.1
Najbardziej wygodnymi słuchawkami są oczywiście HD800. Posiadają najmniejszy docisk do głowy i bardzo przemyślane rozłożenie masy. Zaraz za nimi plasują się klasyczne w swojej konstrukcji T1.2, mające przewagę nad poprzednikami przede wszystkim w znacznie przyjemniejszych w dotyku nausznicach o fantastycznym, aksamitnym wręcz wykończeniu. Mając wszystkie pary na głowie w żadnej nie uskarżałem się na dyskomfort przy długich sesjach odsłuchowych.
Ergonomia
T1.2 > T1.1 > HD800
Tak jest, nie jest to błąd. Pod względem ergonomii muszę przyznać, że najbardziej praktyczne są mimo wszystko najnowsze Tesle. Pewnie trzymają się głowy, nie spadają, są po prostu praktyczne i można je zabrać ze sobą wszędzie za sprawą odpinanego okablowania i przenośnego kufra. Pierwsze T1 oczywiście prezentują się gorzej ze względu na kabel przymocowany na stałe i mniej praktyczny aluminiowy kuferek. HD800 są z kolei najbardziej „luźne” na głowie i często potrafią się zsuwać z osi uszu przy gwałtownych ruchach głową, a także odchylaniem lub pochylaniem się do przodu. W zestawie dostajemy też zwykłe twarde pudło, którego wymiar praktyczny w codziennym użytkowaniu jest mały i sprowadza się właściwie tylko do odpowiedniego wrażenia na kupującym podczas wyciągania słuchawek na światło dzienne.
Bas
T1.2 >= HD800 > T1.1
Ilość i jakość basu w T1.2 jest naprawdę przedniego sortu i przyznam się była to jedna z tych rzeczy, które wyjątkowo zwróciły moją uwagę w tym modelu. Ilość lekko ponad miarę w wielu sytuacjach nadawała im wyskokowego charakteru o sporej przestrzenności. W HD800 w tej materii czuć było lekkie odpuszczenie tematu i pójście w stronę lepszej kontroli oraz precyzji, które bardziej do mnie przemawiały wtedy, gdy sekcja basowa w T1.2 dawała o sobie znać delikatnym popuszczaniem cugli pod tym względem. Na szarym końcu są pierwsze T1, jako że tam bas był pójściem jeszcze o jeden krok w dół, na jeszcze większą precyzję, ale też większe darowanie sobie jego ilości i tym samym znalezienie się po drugiej stronie barykady. Ostatecznie bas z T1.2 uznałbym za swojego faworyta, ponieważ w bardzo fajny sposób łączy w sobie zarówno wysoką techniczność HD800, jak i wyskokowość a’la DT990 Edition. Gdyby jednak mówić tylko o bezwzględnej poprawności i solidności, jednak delikatnie zwróciłbym się w stronę Sennheiserów.
Średnica
HD800 >= T1.1 > T1.2
Wprost z pudełka ze wszystkich trzech par najbardziej podobała mi się i nadal podoba średnica starych T1. Ma w sobie taki bardzo fajny charakter, nutę neutralności i jednocześnie angażu, przypominając tym samym to, czym chwytał mnie STAX. HD800 byłyby tuż za, jeśli nie fakt ich naprawdę świetnej otwartości, która o ile przegrywa z T1 w muzyce popularnej, to jednak w elektronice wysuwa się na prowadzenie, a i same słuchawki na torze bardziej pod nie dostosowanym są w stanie zyskać wiele więcej, niż Tesle. Na szarym końcu najnowsze T1.2 jako najbardziej pogłosowe na wokalach i brzmiące miejscami wręcz nieco nienaturalnie po całokształcie, ale za to z dużym marginesem odległościowym.
Góra
HD800 > T1.2 > T1.1
Wyraźnie lepsza rozdzielczość góry oraz strojenie i barwa w przypadku HD800. T1.2 mają na tym polu znacznie problemy, ponieważ ich strojenie jest agresywne, mocno nastające na zakres 8-9 kHz, a także z barwą przesuniętą zbyt mocno w stronę nosowości oraz charakterem jakoby cała sekcja sopranu była oderwana od reszty. T1.1, choć prezentują lepszą koherentność tego zakresu z resztą pasm w ramach swojego grania, mają jeszcze nieco bardziej agresywne strojenie. O ile więc nie wejdzie się tu z konkretnym torem o bardzo skrupulatnie dobranej tonalności podle nich, będą musiały zadowolić się w większości przypadków trzecim miejscem.
Scena
HD800 > T1.2 > T1.1
Oczywistym było, że HD800 za swoją otwartość wskoczą na pierwsze miejsce, bo i zasłużenie pod każdym względem. T1.2 stawiam jednak wyżej od bardziej poprawnych od nich T1.1 za to, że grają od nich bardziej efektownie i mniej „zwyczajnie”, oferując bardzo przestrzenny bas, największą ze wszystkich trzech par głębię oraz olbrzymią precyzję lokalizacyjną, którą jednocześnie mają również i T1.1. Jest to więc więcej plusów na czysto, aczkolwiek okupionych pogłosowym trochę charakterem. Zmieniając w T1.2 nausznice na EDT-T1V można sobie jednak w prosty sposób przywrócić większość cech pierwszych T1.
Większość, jeśli nie chyba wszystkie powyższe obserwacje zawarłem w płynny sposób w treści recenzji, ale w wersji dla leniwych prezentowałoby się to właśnie tak jak powyżej. Zatem z mojego punktu widzenia:
– Czy T1.2 grają „lepiej” od T1.1?
– I tak i nie. Z jednej strony fantastyczny bas, bardziej stonowany sopran, znacznie poprawiona głębia sceny i ogólna trójwymiarowość, jeśli tylko realizacja nam pozwoli się nią rozkoszować. Z drugiej mniejsza koherentność całościowa, bowiem bas i średnica tworzą jakościowo jakoby jeden blok, a góra drugi. Do tego zbyt pogłosowy charakter średnicy wzmacnia jak na ironię kontrast sopranu. Patrząc na bas i scenę lepiej więc grały mi T1.2, ale płynniej i na średnicy wciąż angaż miałem większy na T1.1.– Czy mając T1.1 warto migrować na T1.2?
– W zasadzie tylko gdy sposób grania nowych T1 będzie nam na bank odpowiadał, a pierwszą wersję możemy sprzedać za godziwe pieniądze. Sam osobiście bym się jednak ich nie pozbywał od tak. Zawsze też można posiadane przez siebie T1 doinwestować – dorobić np. gniazda mXLR, zainwestować w lepszy kabel, zdecydować się na balans, czy też wymienić nausznice (o tym powiem za chwilę).– Czy T1.2 mogą równać się z HD800?
– Moim zdaniem wciąż nie jest to ta sama klasa dźwięku, bez względu na preferencje muzyczne. Po prostu Sennheisery grają lepiej jakościowo, jakby ktoś trochę dokładniej odrobił pracę domową. Moim zdaniem konstrukcja HD800, ich driverów, akustyki wewnętrzne, lepiej się sprawdza i na tle wszystkich modeli typu Tesla to właśnie HD800 są nadal najbardziej dopracowanym projektem, choć też nie oznacza to, że bezbłędnie zrealizowanym.– Czy mając T1,2 lub T1.1 warto bawić się nausznicami?
– Co prawda poniekąd już odpowiedziałem na to pytanie, ale powtórzę: jak najbardziej tak. Ogólnie bardziej opłacalna jest zabawa z nowymi nausznicami, które w dużej mierze odpowiadają za nowe doznania w nowych T1. Wyjdzie taniej, a może też i niezgorzej. Pierwsza rewizja z nowymi padami dostanie większej pogłosowości, scena się pogłębi, może być to bardzo ciekawe dla ich posiadacza. Druga rewizja ze starymi padami dostanie bardziej przekaz „na twarz”, z bliższą średnicą i mniejszym efektem pogłosowości, ale też mniejszą ostatecznie holografią, głębią i za cenę nieco jaśniejszego sopranu.Na koniec należy pamiętać, że przy słuchawkach tak wysokiej klasy wiele rzeczy zależy od posiadanego toru, preferencji, doświadczenia oraz należytego zrozumienia jak gra dana para oraz dlaczego gra tak a nie inaczej. Klasyfikacja przedstawiona wyżej, choć zgodna z bardzo wieloma opiniami innych użytkowników, nie jest bezwzględnym absolutem i nie musi być powtarzalna w każdych warunkach, na każdej głowie i przy każdej muzyce. Są osoby preferujące np. T1.1 ponad HD800 oraz T1.2 ponad T1.1, także o wszystkim zawsze na samym końcu decydują uszy oraz kaprys posiadacza, choć naturalnie miło by było, gdyby jednak przy zakupach lub odsłuchach mieć przedstawione przeze mnie obserwacje na uwadze jako coś, co może być ostatecznie bardzo przydatne.
Podsumowanie
Z pozytywów warto na samym początku zauważyć, że Beyerdynamic nie udał się w stronę większości innych producentów i nie przyłączył do grona „pimp my flagship”, którzy co rusz podbijają poprzeczkę, zwłaszcza tą cenową. Słuchawki kosztują raptem jedynie 200 zł więcej według katalogu. I właśnie mój szacunek zyskał Beyerdynamic z tego powodu, że zachowuje godność i szacunek zarówno wobec siebie, jak i swojego dorobku pod postacią ogromnego wpływu na rozwój rynku poważnych słuchawek oraz rzeszy użytkowników, fanów, entuzjastów. Ludzi takich jak my – jak ja czy zapewne wielu z Państwa. Cenię sobie konsekwencję, wierność własnym zasadom, ideom. Zamiast nowego flagowca, Beyerdynamic postanowił zebrać krytykę użytkowników, recenzentów, uwagi płynące z branży i popracować jeszcze nad „starym” flagowcem, żeby wypuścić go na nowo.
To taki „stary-nowy” flagowiec tego producenta można byłoby powiedzieć – słuchawki inne i jednocześnie takie same względem poprzedników. Nie są do końca całkowicie odmiennymi od pierwszej rewizji T1, bowiem łączy je mnogość wspólnych fundamentów. To sprzęt przebudowany na bazie właściwie tych samych elementów, o czym świadczy chociażby kontynuacja numeracji. Sprzęt, którego zmiany, choć na pierwszy rzut ucha wydają się symboliczne (zwłaszcza wygląd), ostatecznie przekładają się w dłuższych odsłuchach na całkiem wyraźne różnice i kontrasty. I to na tyle wyraźne dla mnie, że już teraz stwierdzam, że faktycznie spełniono opisywane w komunikatach prasowych oraz oficjalnych wypowiedziach zapowiedzi. Jest więcej basu, wyraźnie zrównując się z poziomem przynajmniej HD800, bardziej dyfuzyjna średnica o większej przestrzenności okraszonej analogową ciepłotą oraz trochę dziwnie brzmiącą pogłosowością aniżeli o bliskości i neutralności pierwszego modelu, wygładzony sopran o identycznej konstrukcji co poprzednik i scena względem niego dodatkowo pogłębiona. Brzmi to jak powrót do konceptu DT990 i zwrócenie się jednocześnie w stronę słuchawek Sennheisera, które często i gęsto wymieniane tutaj były do tej pory właśnie tym, czym T1 nigdy być zdawałoby się nie chciały.
Zadajmy więc może w tym miejscu pytanie: czy pierwsze Tesle T1 miały w sobie błędy że cokolwiek trzeba było wypuszczać na nowo? Właściwie to tak, miały ich kilka, zarówno użytkowych, jak i brzmieniowych (słabszy bas, mocniejszy peak w sopranie, brak odpinanych kabli, szelest materiału zabezpieczającego przetworniki). Czy nowe Tesle również je mają? Wciąż kilka rzeczy pozostało, acz w miejscami znacznie mniejszym stopniu niż do tej pory. Od człowieka więc będzie zależało, czy to ostatecznie progres, czy regres.
T1.2 nie dzierżą w ręku wszystkich kart z talii i choć to naprawdę bardzo ciekawe słuchawki, ostatecznie bardzo długi proces wygrzewania, uzależnienie tym razem od ciepłych i średnicowych torów oraz wyraźnie nosowy sopran o dużym nacisku w miejscach, na które jestem chyba aż nazbyt wyczulony, powoduje ciągłą tęsknotę za dalszymi zmianami. Jest dobrze, mogłoby być jednak jeszcze lepiej. Jednocześnie choć bas wreszcie został poprawiony, sopran nieco wygładzony, a scena pogłębiona, słuchawkom nadal deptać będą po piętach poprzednie rewizje, bo jako lżejsze basowo i z przymocowanym na stałe kablem, to jednak mające bardziej wyrazisty, Beyerdynamicowy charakter oraz brzmienie emanujące większym średnicowym w kierunku użytkownika angażem. Jeśli do tego dorzucimy moje doświadczenia ze zdawałoby się spisanymi na ich tle na zdeptanie M220 PRO, które jednak o dziwo próbują oddawać nowym T1 ciosy, to zaczynam zastanawiać się, czy aby wbrew powszechnym trendom im dalej w las tym bardziej uczę się szanować sprzęt kosztujący mniej, a dający więcej radości na każdą złotówkę. Beyerdynamic decydując się na zakończenie produkcji T1.1 automatycznie zadecydował też o zwiększeniu atrakcyjności tego modelu przy zakupach z drugiej ręki. W tak niskiej cenie, bo lekko ponad 2k zł, i przy całokształcie zmian jaki serwują nowe T1.2 generalnie bardzo opłacalnym wyjściem może być zakupienie starszego egzemplarza i ewentualne lawirowanie nowymi nausznicami. Do tego posiadacze tychże modeli również wcale nie muszą czuć się przez Beyerdynamica mocno skuszeni na wymianę na nowszą rewizję. To są mimo wszystko rzeczy, które musimy jako konsumenci brać pod uwagę.
Tak więc słuchawki zrobiły na mnie pod paroma względami fantastyczne wrażenie, nie gorsze niż poprzednik. Jemu została w rękach generalnie tylko koherentność przekazu i średnica, która była tam bliższa i bardziej „w twarz”. Ale to właśnie te dwie cechy najbardziej z fundamentów T1 były zawsze widoczne i tak bardzo angażujące tak innych słuchaczy, jak i mnie samego. W nowszej wersji przekaz ustąpił miejsca większej przestrzenności i dyfuzji, idąc stronę takiej specyficznej mieszanki ni to kierunku DT990 z pryncypiami wyznawanymi przez pierwsze T1, do tego jeszcze z kołaczącymi się gdzieś w tym wszystkim umizgami w stronę HD800. Odbija więc od rzeczy, które mi się autentycznie podobały. Liczyłem, że będzie inaczej, ale chyba być musi jednak, iż alternatywa pozostanie alternatywą, a król pozostanie królem. T1.2 zapiszą się w mojej pamięci jako słuchawki, które próbowały złapać dwie sroki za ogon. Być jak T1, ale nie być jak T1. Być jak ich największy wróg (HD800), ale nie być jednocześnie jak on. Jakby chciały pozostając sobą przemodelować brzmienie tegoż wroga i zaoferować dwa w jednym – siebie oraz to, co tenże oferuje. Czy się udało? Cóż… nie do końca. W końcu jak mówi stare przysłowie „gdzie kucharek sześć…” tam sanepid z kontrolą.
Część rzeczy jednak to definitywnie plus na tle T1 pierwszej generacji i różnica między tymi modelami, choć z pozoru niewielka, jest mimo wszystko znacząca. Fundamenty są te same, konstrukcja właściwie też w ogromnej większości ta sama. Dźwięk jednak w kontekście dłuższych odsłuchów jednak nie, a co da się odczuć już w chwili prób sparowania T1 z torem ustawionym dla pierwszej edycji, po czym z torem być może drugim, trzymanym na potrzeby HD700 lub HD800. Na tym ostatnim słuchawki mają szansę bardzo szybko się odnaleźć i zagrać tym razem inaczej, ale wciąż z mnóstwem frajdy – sypiąc psychopatycznym wręcz detalem i popisując się sceniczną precyzją godną elektrostatów. Naprawdę szkoda tym samym, że zaczęto zmieniać ich brzmienie za wszelką cenę i w efekcie alterować średnicę, która kompletnie tego nie potrzebowała. Szkoda też, że góry nie zdecydowano się ucywilizować raz na zawsze oraz nadać jej poprawnej, bardziej gardłowej barwy z należytą tej półce cenowej jakością.
Ostatecznie najbardziej szkoda, że nadal jest trochę rzeczy do poprawy i nadal nie mogę wystawić im najwyższych ocen. Mimo wszystko absolutnie warto nowych Tesli posłuchać, chociażby dla ciekawości, czy aby moje marudzenie będzie miało potem odzwierciedlenie w rzeczywistości, gdyż niekoniecznie ktoś z Państwa musi się akurat takich przywar jak moje doszukać.
Zalety:
+ bardzo dobra jakość wykonania
+ wysoka wygoda i ergonomia
+ wymienne okablowanie i etui do przenoszenia
+ jeden z lepszych jakościowo kabli sygnałowych w tej klasie słuchawek
+ poprawione sporo aspektów dźwiękowych względem poprzednika
+ duży poziom analityczności z zachowaniem cech słuchawek muzykalnych
+ fantastyczny ilościowo bas o dużej przestrzenności
+ wyczuwalna holografia średnicy
+ jedna z najbardziej precyzyjnych scen dźwiękowych na rynku
+ epickie wręcz emanowanie detalem
+ duża skalowalność i czułość na tor
+ najtańsze na dzień dzisiejszy flagowce z przetwornikami Tesli
Wady:
– średnicę jednak preferowałem bardziej z poprzedniej wersji (bliskość i równość)
– góra trochę zbyt nosowa w barwie, z pewnym ubytkiem rozdzielczości oraz utrzymaniem koherentności z resztą pasm
– nie obraziłbym się za jeszcze dodatkowe przygładzenie wciąż obecnej górki w 8-9 kHz
– założenie ich bliżej/dalej ku przodowi nadal wpływa na dźwięk
– małe gniazda wejściowe przekreślają konfekcję większości wtyków w kablach od innych producentów
– bezwzględne wobec słabszych realizacji, zaś duża czułość oznacza wybredność w ramach klasy toru
– wymagają zdrowego wygrzewania by móc je akuratnie ocenić
Chciałem zapytać jakiego kompana pod t1 v2 by Pan doradził. Najlepiej jakieś combo.
Witam,
Ufff, ciężki temat. Moim zdaniem najlepszym kompanem jest dla nich korektor graficzny :). Z urządzeń zintegrowanych Dosyć dobrze powinien sprawdzić się – mimo wszystkich moich przywar pod adresem tego urządzenia – Cayin HA-3. No i oczywiście zależy o jakiej klasie sprzętu mówimy.
Pozdrawiam.
Witam . Mogłbyś mi powiedzieć coś na temat dociązenia / wagi dźwęku tych słuchawek znasz hd650 i hd600 więc może w odniesieniu do nich . Pozdrawiam
Witam,
Teoretycznie dociążenie jest pomiędzy obiema parami, w praktyce wystrzelony sopran nie pozwala często się nad tym aspektem skupić.
Pozdrawiam.
Witam. Mam pytanie, czy warto zainteresować się Audeze el-8 open. mam okazję kupić używane