W historii sprzętu audio znane są przykłady na łączenie ze sobą przetwornika dynamicznego i elektretowego w jedną, spójną konstrukcję. Najbardziej znanym modelem tego typu jest najprawdopodobniej stary projekt AKG: K340. Wtóruje mu również bardziej kompaktowy i uproszczony, ale znacznie mniej popularny K145. Inni producenci rzadziej lub wcale podchodzili do tematyki mieszania ze sobą różnych gatunkowo konstrukcji, woląc w prostej linii pracować na własnych, jednoprzetwornikowych słuchawkach. I tak jak renesans przeżywają od kilku, czy wręcz kilkunastu ładnych lat modele ortodynamiczne, tak i jak widać również do starych patentów niektórzy próbują wracać. A jeśli już to czynią, to chcą zrobić to z wielkim hukiem. Przed Państwem bardzo ciekawe słuchawki hybrydowe: ENIGMAcoustic Dharma D1000.
Dane techniczne
– Przetworniki: dynamiczny 52mm + elektretowy w konfiguracji półotwartej
– Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 40 kHz
– Impedancja: 26 Ohm
– Czułość: 103 dB @ 1 Vrms
– THD: <0.3% (1 kHz, 1 mW)
– Waga: 450 g (bez kabla)
– Kabel: 3 m, wtyk jack 6,3 mm stereo + adapter nasadkowy na 3,5 mm
Cena: 6 950 zł
W zestawie otrzymujemy:
– słuchawki,
– kabel,
– adapter,
– pudełko do przechowywania słuchawek.
Jakość wykonania i konstrukcja
Recenzowany model posiada numer seryjny 002313. Już pierwszy kontakt zdradza mocne wzorowanie się na HD800, albo próbie przynajmniej zrównania się z nią materiałami i wzornictwem. Najbardziej oczywistym elementem jest tu kabel – dokładna kopia tego, który jest w 800-tkach (nie licząc nieco inaczej wyglądającego wtyku). Konektory te same, zachowanie te same, ergonomia ta sama, a więc troszkę zbyt sztywny, aby mógł zasłużyć na moją pełną pochwałę.
Słuchawki są również stosunkowo ciężkie, bo ważące 450 g. Nie jest to jeszcze kategoria wagowa Audeze, ale jeszcze trochę i się w niej znajdziemy. Na całe szczęście konstrukcja Dharm jest tak przemyślana, że masa jest rozkładana w sposób równomierny i zamiast wisieć nam na czaszce i powodować dyskomfort, umożliwia swobodny odsłuch przez długie godziny. Czuć jednak będzie przez cały ten czas D1000 na głowie i tego niestety obejść się nie da. Założenie po nich np. K500 to jak przejść na wagę piórkową, ale i ze względu na mniejszą objętość na ucho jest to krok nie do końca oczywisty w kategoriach wygody.
Waga słuchawek wzięła się tu przede wszystkim z materiałów użytych do ich produkcji – są po prostu obłędne. Całość oparta jest o metalową ramę złożoną z podwójnego metalowego pałąka oraz półtorej obręczy tworzącej wielowymiarowe zawieszenie muszli, gwarantujące pełne dostosowanie się do naszej głowy. Słuchawki ociekają wręcz jakością, co zresztą widać na zdjęciach. Tak fotogenicznego modelu zresztą dawno nie miałem na warsztacie.
Mimo zastosowania w środku słuchawek dwóch przetworników (dynamicznego i elektretu) w formie schodkowej, miejsca na uszy jest multum. Zastosowane w Dharmach nausznice skóropodobne gwarantują bardzo sprawne przyleganie słuchawek do głowy. To właśnie z nimi wiąże się moja obserwacja, że w optymalnie grających Dharmach nausznice są już po poddaniu się, a więc sprzęt należy zwyczajowo wygrzać głównie po to, aby całkowicie nowe pady mogły złapać kształt naszej głowy i w ten sposób zmniejszyć dystans między przetwornikami, a uchem.
Interesującym faktem jest, że słuchawki nie są wcale modelem otwartym w sensie dosłownym, a jedynie półotwartym. W środku słuchawek robi się umiarkowanie ciepło, bowiem jedynymi otworami dyfuzyjnymi są trzy otwory o owalnych kształtach, odpowiadające za wentylację również i ucha. Damping materiałowy znajduje się przy samych przetwornikach, tym samym zabieg ten był moim zdaniem tym razem bardziej sprzyjający użytkownikowi, aniżeli akustyce wewnątrz kopuły. Z tego powodu Dharmy są mało wrażliwe na przeszkody zewnętrzne i przykrywanie rękami słuchawek daje znacznie mniejsze w skali efekty, niż w przypadku modeli faktycznie otwartych, awansując D1000 do rangi modelu półotwartego.
Bardzo ciekawie zrobiono opaskę regulacyjną – jest nabita na dwa plastikowe wypustki i wraz z naciskiem cofa się. Rozwiązanie faktycznie dobre w praktyce, a także pozwalające na łatwe ściągnięcie opaski w celu przeprania. Jest wykonana z materiału perforowanego, przez co nie poci się nam głowa jak w przypadku opasek syntetycznych czy skórzanych. Podobny materiał zastosowano jako maskowanie przeciwkurzowe przetworników, a ten z kolei jest niczym innym jak tym samym, którego użył… no kto? Sennheiser. Gdzie? Naturalnie w HD800. Nawet pudełko w Dharmach jest podobnie stylizowane. Tak mocno właśnie oddziałuje legenda słuchawek dynamicznych wykreowana przez Niemców. Czy świadczy to o Dharmach źle – w żadnym wypadku. Dobrze że wzorują się na sprawdzonych i dobrze przyjętych wzorcach. Wszystko w imię dobrze wydanego produktu, który nie zniknie z arkanów słuchawek wyższego lotu po jednym sezonie. A przynajmniej tak ja to odbieram.
Jakość dźwięku
Pierwsze wrażenie Dharmy potrafią zrobić na człowieku różne i trzeba przy tym modelu uzbroić się zarówno w cierpliwość, jak i wiedzę na temat specyfiki przetworników drzemiących w tych niezwykle interesujących słuchawkach. O wszystkim tym opowiedzieć jest niełatwo, ale wynika to ze złożoności różnych czynników mieszających się sumarycznie w bardzo konkretne brzmienie D1000. Dlatego też chciałbym utrzymać mimo wszystko recenzję tak drogich słuchawek w miarę w ryzach i bez zbędnych poematów wywiązać się z tego zadania.
Nim to nastąpi, pozwolę sobie zacząć drobną przedmową i od rzeczy moim zdaniem najtrudniejszej: zdeterminowania sytuacji sprzętowych, w których mogą sprawdzić się z jak najlepszej strony, bądź też w ogóle jakkolwiek poprawnie. Na samym początku wskazałbym wzmacniacz słuchawkowy, ale głównie z jednego ważnego powodu – impedancji wyjściowej. Przy skromnych 28 Ohmach Dharm, uchwycenie kontroli nad np. basem będzie nie lada wyczynem. Warto więc zadbać o to, aby tor był jak najbardziej kompetentny. Najlepiej właśnie z tego powodu wypadały w odsłuchach urządzenia takie jak Matrix M-Stage czy Quattro II, ponieważ mają odpowiednio 0,4 i 0,3 Ohma na wyjściu. Niespecjalnie za to zagrał AIM SC808 ze swoimi ponad trzydziestoma Ohmami. Bas był tam kompletnie nie do opanowania i bez względu na to jakich kości by się nie użyło. Nie ważnym było zastosowanie tak fabrycznych układów, jak też i tych przekraczających wyraźnie koszt samej karty. Dosztukowany do SC808 M-Stage z kolei nie miał najmniejszych problemów z poradzeniem sobie z tak trudnym przeciwnikiem, ponieważ opór wyjściowy wynosi tam jedynie 0,4 Ohma. I choć wiele osób popada w paranoję na punkcie oporności wyjściowej do tego stopnia, że aż człowiekowi odechciewa się czytać tych wszystkich histerycznych i panicznych opisów przestrzegających przed nadmierną opornością wyjścia w stosunku do oporności słuchawek, to akurat Dharmy są właśnie tym jednym tutaj wyjątkiem na kilkanaście innych par, gdzie ze względu na ogromną czułość można usłyszeć wreszcie realny wpływ tego zjawiska. Tym samym użytkownik końcowy musi mieć więc przy Dharmach znacznie większą świadomość wymagań sprzętowych tego modelu, niż np. przy recenzowanych wcześniej Beyerdynamicach T1.2, których opór pozwala na znacznie więcej kombinacji sprzętowych w sensie czysto elektrycznym.
Do rzeczy więc. W ogólnym zarysie Dharmy można odebrać jako słuchawki grające na planie przestrzennego „V” o trochę nosowej barwie. Od razu wchodzą tu nam do głowy więc skojarzenia z takimi modelami, jak DT990, T1.2, ale też poniekąd D7100, może trochę TH900, HD700. Słuchawki były projektowane jak podejrzewam jako symulatory sali operowej lub koncertowej, przez co mają rozbudowane wejście w głąb sceny. Świadczą również o tym materiały reklamowe samego producenta, a także ich zachowanie akustyczne. Noszą dzięki temu w sobie cechy takich słuchawek jak wspomniane, z naciskiem największym na Denony, ale najbardziej chyba na Beyerdynamic T1.2. Analogii do tego ostatniego modelu jest sporo i na całe szczęście w dużej mierze w charakterze korekcyjnym, a więc pozytywnym. Jednocześnie ENIGMAcoustic uniknęła problemu dramatycznego rozwarstwienia się brzmienia w dwóch kierunkach jakościowych, gdzie dynamik gra swoją jakością, a elektret swoją, aczkolwiek wpłynęło to poniekąd na tonalność.
W zakresie basu są to dla mnie wypełnione i znacznie mniej głuche D7100, idąc tym samym w stronę tego naprawdę fantastycznego basu, jakim emanowały nowe T1. Słuchawki nie szczędzą nam zwłaszcza tego najniższego i najwyższego podzakresu, traktując nieco z przymrużeniem oka średni. W ten sposób z jednej strony faktycznie trudno jest nad nim tak zapanować, jak i go equalizować, ale też jest to bardzo unikatowa mieszanka pośród wielu słuchawek, jakie miałem przyjemność degustować. Jeśli tylko zapewnimy D1000 odpowiednio precyzyjne źródło o bardzo niskim oporze wyjściowym, odwdzięczą się nam pierwszorzędnie znacznie lepszą gradacją mocy i kompetencją we władaniu linią basową. Nadal jednak ilość basu – przynajmniej na moje uszy – będzie stała po stronie słuchawek mocniejszych w tym względzie.
Średnica (ale też w zasadzie całościowa barwa dźwięku) jest okrutnie uzależniona od głębokości nausznic i odległości ucha od przetwornika. Dlatego też absolutnie niezbędne jest, żeby ze słuchawkami spędzić dużo czasu i dać się padom odpowiednio uleżeć. Im bliżej przetworniki będą znajdowały się naszych uszu, tym lepszy będzie całościowy dźwięk, zaś efekt pogłosowości czy też tunelowości – analogicznie wyraźnie mniejszy. Identyczna zależność panuje w T1.2, dlatego zarówno Beyerdynamiców, jak i ENIGM, nie da się ocenić w pięć minut nawet w 20% akuratnie. Z tym że tak, jak u Beyerdynamica ma miejsce kierunkowy charakter przetworników pracujących w koniunkcji z deflektorami akustycznymi i tym samym bezwzględna, brutalna wręcz wrażliwość na umiejscowienie słuchawek na głowie, tak w Dharmach sprawa ta wygląda o wiele lepiej i nie ma tu żadnego problemu z tym, że słuchawki będą trochę bardziej z przodu czy z tyłu. Optymalnym i prawidłowym ustawieniem jest dokładne centrum otworu usznego, także odbieram to za działanie bardzo przemyślane i upraszczające jakąkolwiek ewaluację.
Bez odpowiedniego „uleżenia się” słuchawki potrafią zagrać głównie basem i sopranem. Umyka nam wtedy przekaz idący ze średnicy nawet mocniej, niż przy rzeczonych T1.2, ale już przy odpowiednim owym uleżeniu się wszelkie takie wrażenia znikają. Średnica pojawia się bardziej namacalna, przestronna, stojąc w punkcie mniej więcej takim, jak Tesle, ale jednocześnie bez problemów na niższej średniej i łączniku z basem. Nie ma tu wrażenia, że słuchawki co album grają inaczej, choć naturalnie pewne odchylenia ze względu na sam sposób prezentacji można myślę będzie odnotować. Nigdy jednak Dharmy nie rzucą nam zmian na twarz z fochem i nerwem, a tak właśnie potrafiło się to odbywać przy Beyerdynamicach.
Z drugiej strony wciąż nie będzie to ani klinicznść HD800, ani basomuzykalność LCD-3, ani bezwzględna neutralność K1000, ani intymność Lambd. Dharmy grają tu swoim własnym rytmem, pomysłem na dźwięk przestronny, stwarzającym przestrzeń dla tonalności sprzętu źródłowego. Pole do popisu będą miały więc urządzenia średnicowe, które poradzą sobie zarówno z utrzymaniem basu w zębach, jak również zrekompensują ubytek w bliskości tych słuchawek.
Sopran za sprawą przetwornika elektretowego nie będzie tu specjalnym zaskoczeniem, bo gra dosyć stereotypowo w zakresie tonalności: jasno. Słuchawki popisują się nim zarówno w zakresie detaliczności, jak i przybliżenia całej sfery sopranowej w stronę słuchacza. Charakteryzują się zarówno wzmocnieniem zakresu 6-7 kHz, z którym również i HD800 było od zawsze po drodze, ale też i wyraźnie przekazują detale słyszane ponad progiem 14-15 kHz. Świadczy to o bardzo kompleksowym strojeniu przetwornika elektretowego skrywanego w Dharmach.
Jednak mimo wszystko wciąż nie jest to przekaz dokładnie taki, jakim popisywały się moje Lambdy, które były już jak myślę każdy dobrze wie pełnoprawnymi elektrostatykami. Przede wszystkim chodzi o ostateczną definicję i czystość. Bo i słuchawki potrafią jak wcześniej pisałem wystrzelić daleko na skali pomiarowej z detalem, ale jednocześnie trzymając się bliżej klasy innych, bardziej konwencjonalnych konstrukcji, aniżeli kasty modeli ES z krwi i kości. Jakość przetwornika wystarcza jednak w zupełności, aby wykroczyć już poza peleton i zacząć zmierzać w stronę tej faktycznej jakości pełnoprawnych braci.
Naprawdę fantastycznie wypada w Dharmach scena i tu jestem pełen podziwu dla tej konstrukcji. Scena nie jest aż tak otwarta i napowietrzona, jak HD800, ani też tak bezgraniczna, jak K1000, ani też tak holograficzna, jak STAX, ale zachowuje dużą skalarność przy jednoczesnym ociepleniu klimatu, ciągnąc sprytnie kilka srok za ogon jednocześnie. Czuć, że dźwięk w niej zachowuje się trochę ciężej, niż spodziewalibyśmy się po tego typu konstrukcji, ale gdy pogłos ma wystąpić daleko – występuje. Dobrze zdefiniowana jest tu zarówno głębia, jak i szerokość, dzięki czemu nawet na sprzęcie cieplejszym i bliższym można Dharmy stosować właściwie bezkarnie, na zasadzie ponownie tak jak pisałem kompensacji i odnajdywania się w ramach magnetyczności przeciwieństw.
Sumarycznie przyznać muszę, że słuchawki te wymagały ode mnie ogromnej cierpliwości. Łatwo (i pochopnie) jest je wręcz skreślić przez uwarunkowania zarówno względem toru, jak też i ergonomii. Mimo niskiego oporu mają swoje wymagania podle klasowości i niektórych parametrów technicznych toru bardziej, niż inne słuchawki. Zaś mocne uzależnienie od głębokości, na jakiej znajdują się finalnie nasze uszy, wyklucza szybkie i krótkie odsłuchy.
Słuchawki np. zachowywały się od razu po (każdym) założeniu na początku testów bardziej pogłosowo i nosowo, niż gdy nausznice wreszcie przyjęły odpowiedni kształt, a co było widać później gołym okiem. Nagle wszystek nadmiar tychże cech zaczął znikać i wbrew pozorom nie miało to miejsca ze względu na wygrzanie przetworników, tylko właśnie nausznic. Wystarczy jednak spełnić ten warunek i żeby słuchawki miały po prostu jakikolwiek większy przebieg, by mieć pewność, że zostaną przez nas odsłuchane poprawnie. To wskazówka przy okazji wykonywania takich czynności czy to w sklepach, czy na zlotach entuzjastów, czy po prostu po zakupie z opcją zwrotu. Z tą ostatnią naprawdę radzę się wstrzymać do czasu, aż słuchawki się nie „uleżą”, bo jeśli przekaz do nas będzie trafiać, a tylko detale zawodzić, to najprawdopodobniej na osi czasu wszystko się nam ładnie wyklaruje.
Wracając też na chwilę do tego, co pisałem na samym początku – sposób grania Dharm faktycznie przypomina trochę próbę symulacji wrażenia hali koncertowej i w zakresie gatunków sprawdzają się fenomenalnie w mocnej elektronice, cięższych klimatach, wszędzie tam, gdzie potrzeba porządnego wygaru na dole, błyśnięcia na górze i rozłożenia tego tak, abyśmy nie żałowali, że nie kupiliśmy HD800 czy Tesli. Od chociażby tych pierwszych słuchawki grają znacznie mocniej, wyżej i dalej, jednocześnie zachowując cały czas wielkość sceniczną w formie nieustępliwej. Jeśli dla kogoś 800-tki są za nudne, za lekkie i zbyt bezbarwne, to właśnie w D1000 powinien w pierwszej kolejności zanurzyć ucho. Chyba największym czarnym koniem tych słuchawek jest muzyka filmowa. Tam ilość wrażeń zdrowo wykracza poza wiele innych modeli wysokiego lotu.
Mimo ogromnej ilości analogii w stosunku do T1.2, różnica w cenie między nimi, a D1000 jest moim zdaniem zrozumiała. Słuchawki robią od nich w zasadzie wszystko lepiej i T1.2 pozostaje się w sumie jedynie wygoda welurowych nausznic oraz ogólna lekkość i niższa cena. Brzmieniowo co prawda preferuję bas Beyerdynamica, robi też na mnie wrażenie głębia sceny, ale we wszystkim innym ku D1000 kierowałbym swoje uszy. Dharmy są od nich lepiej wykonane, z lepiej zdefiniowaną średnicą, lepszej rozdzielczości górą, która nie bawi się w deflektory i fale odbite, a czystą jakość płynącą z samego przetwornika, a także lepiej kreśloną scenę całościowo. Gra to bardziej sferycznie, podczas gdy w T1.2 – elipsą na oś przód-tył. Po prostu nad Dharmami ktoś posiedział i popracował dłużej, lepiej, solidniej. I można to usłyszeć.
Pod koniec dnia Beyerdynamiki ściągałem zresztą z ogromnym bólem głowy wynikającym ze srogiego przedawkowania sopranu. Naprawdę nie czułem się tak źle chyba po żadnych słuchawkach od czasu XB300, które tylko chwilę na mojej głowie zagrały, ale zdążyły tak mocno zwymiotować (tym razem) basem, że obawiałem się zapalenia ośrodka słuchu. Dharmy mimo wyraźnego basu i wyraźnej góry w żadnym jednak wypadku nie powodują u mnie konwulsji, wręcz przeciwnie.
Moim zdaniem kluczem dla Dharm, prócz odpowiedniego sprzętu źródłowego, a o który wcale nie jest tak trudno i drogo, jest zapewnienie jak najpłytszych nausznic. Im mniejsza odległość przetworników od ucha, tym całościowa barwa dźwięku jest mniej nosowa, bardziej konkretna, dosadna, po prostu lepsza. Załącza się wtedy akustyka, której prawa są nieubłagane. Beyerdynamic naprawdę nie ma tu czego szukać, tak samo jak D7100, choć to z drugiej strony niższa cena, także poniekąd wniosek dosyć oczywisty. Debatować można tu także przy tańszych HD700, ale też i przy HD800, choć te ostatnie to już inny przekaz i inne gusta, ceniące sobie inne rzeczy niż efektowną otwartość sceniczną i lekkość, dlatego porównania są – tak samo jak przy K1000 – wobec nich nie w porządku. Choć na pamiątkowe zdjęcie zawsze znajdzie się chwila…
Tak oto dotarliśmy do końca recenzji. Dharmy są dla mnie słuchawkami, które wymagają sporo cierpliwości, może też i wiedzy. I choć mają swoje słabsze strony, to jednak są faktycznie czymś ciekawym, a na dobrym sprzęcie i po odpowiednim dostosowaniu się do naszej głowy – bardzo wciągającym. To zerwanie z lekkobasowym stereotypem słuchawek wyższego lotu i zaoferowanie słuchaczowi czegoś faktycznie nowego, co nigdy się nie nudzi, błyśnie efektownym brzmieniem. Zupełnie tak, jakby ENIGMAcoustic wiedziała, że nausznice tak czy inaczej „siądą” i słuchawki zamiast zagrać z czasem gorzej, zagrają dokładnie tak, jak powinny. W tym szaleństwie naprawdę jest metoda i podejrzewam wiele osób dopiero po czasie będzie mogło je docenić, jeśli tylko nie dadzą się zaskoczyć i spróbują ich dokładnie od tej strony, którą nakreśliłem w swojej recenzji. I choć sam nie należę do grona osób hołdujących takiej prezentacji, Dharmom udało się mnie najpierw zaintrygować, potem zmusić do myślenia, aby ostatecznie przykuć do fotela na długie godziny. Bardzo ciekawe słuchawki, których absolutnie warto posłuchać bez względu na własne preferencje.
Podsumowanie
Zalety:
+ absolutnie kapitalnie wykonane
+ wysokiej jakości materiały rokują wysoką trwałość przez lata użytkowania
+ subiektywnie świetna prezencja wizualna
+ kompatybilność z wymiennym okablowaniem od HD800
+ hybrydowa konstrukcja wykorzystująca płynnie cechy dynamika i elektretu
+ efektowne brzmienie z mocnym wygarem, przestronną średnicą i daleko prowadzoną na wykresie górą
+ wysoka detaliczność bez przesadzenia z ilością
+ świetna rozmiarowo scena we wszystkich kierunkach o dobrej definicji
+ rewelacyjne w mocnych gatunkach elektronicznych oraz muzyce filmowej
+ łatwe w napędzeniu przez niski opór mimo obecności elektretu
Wady:
– płytsze pady zaoszczędziłyby mi przebycie procesu adaptacyjnego i ułatwiły optymalny odbiór słuchawek od samego początku
– subiektywnie bardziej wyrównane na poczet średnicy brzmienie byłoby idealnym trafieniem w moje preferencje, choć pracuje na poczet tego czas oraz możliwość wymiany nausznic na inne
– stosunkowo trudny w equalizacji bas
– wymagają precyzyjnego źródła porządnej klasy o niskiej oporności wyjściowej
– odziedziczony po HD800 trochę sztywny kabel fabryczny
– brak kuferka do przenoszenia oraz dosyć łatwo łapiące ślady palców ażurowe maskownice z logiem producenta
Na moje oko to wyglądają jak premium++ Fidelio X1/2, o których zreszą bardzo chętnie przeczytałbym Pańską opinię.
Świetna recenzja, jak chyba każda inna na tym blogu 🙂
Gdyby zrobił pan recenzję najnowszych modeli od AKG, K52, K72 i K92, (albo chociaż jednego z nich) to byłbym chyba w raju!
Mam pytanie czy będę pasowały do wzmacniacza lampowego otl ?
Konkretnie Dubiel audio hv-1,tam zalecana jest impedancja słuchawek od 30 do 600 ohm
Nie jestem pewien Panie Jarosławie czy akurat do Dubiela, ale to bardzo czułe słuchawki, zwłaszcza na brumienie lampowców i hybryd. Taki problem miałem z Dharmami np. na Cayinie HA-3.
Witam Panie Jakubie
Mam w sumie 2 pytania:
1. Jak ocenia Pan te słuchawki w muzyce klasycznej?
2. Czy są jeszcze jakieś wzmacniacze zdolne dobrze zagrać z tymi słuchawkami, ponieważ problem jest taki, iż dość mocno zaintrygowały mnie te słuchawki i chciałbym ich posłuchać, natomiast o ile mam sklep Q21 mający w ofercie te słuchawki, to niestety nie mają żadnych z 2-óch wymienionych przez Pana wzmacniaczy.
Witam również Panie Adamie,
1. Trudno powiedzieć, ponieważ przy takiej muzyce różne osoby różnie cenią sobie niektóre cechy dźwiękowe. Na pewno pod względem wyższych tonów i detali, cymbałków, talerzy, sporej części instrumentów smyczkowych będzie bardzo dobrze. Jeśli jednak będzie liczyła się bardzo bliska prezentacja wokalu, częściowy efekt hali z D1000 może trzymać je troszkę z tyłu. Wpływ mają na to także nausznice i ich uleżenie się, a także naturalnie tor.
2. Na pewno są, wystarczy znaleźć podobnie grające do opisanych przeze mnie. Ostatnio trafiłem np. na świetną integrę marki Copland, model DAC 215, który podejrzewam świetnie by się z nimi zgrał, jednakże niestety Q21 jak widzę również nie ma go w swojej ofercie.
A w sumie ciekaw jestem jak zaprezentowałby się wzmacniacz Athena A1, przecież nie jako został stworzony pod te słuchawki jeśli się nie mylę, ale do czasu aż uzbieram pieniądze mam nadzieje, że ich wzmacniacz również trafi na nasz rynek i będzie możliwość przetestowania.
Jeszcze natrafiłem w jednej z recenzji, że Cayin IDAC-6+ IHA-6 zgrywa sie z słuchawkami pod warunkiemiem podłączenia pod niskoimpedancyjne i po balansie, jest akurat w Q21 więc mam możliwość odsłuchu i sprawdzenia, oraz jeszcze jedna propozycja choć już bardziej nazwałbym ją abstrakcyjną ze względu na cenę, a mianowicie Trilogy 933, biorąc pod uwagę zakup jeszcze DAC-a.
Co do DAC 215 znalazłem go przypadkiem w sklepie Top Hi-Fi przy okazji interesowania się LCD-2F jako zestaw, a w sumie biorąc pod uwage, że LCD-2F i Dharm D1000 mają zbliżone brzmienie, jeśli się nie mylę, a sam DAC 215 widziałem jako polecany właśnie pod LCD to w sumie Pana podejrzenia mogą być trafne. Mam jedynie nadzieje, że tak jak Dharmy D1000 spodobały mi się po przeczytaniu recenzji, gdzie ich opis wpasował się w to czego bym oczekiwał od słuchawek, to również moje uszy przyjmą je z entuzjazmem. Co do DAC-a 215 nic straconego, bo jeśli słuchawki mi się spodobają to moge je zakupić i przed zakupem wzmacniacza i DAC-a najpierw przetestować DAC-a 215, ale dziękuję za wspomnienie o nim, bo zupełnie wyleciał mi z głowy, a faktycznie może być też to dobra opcja, która załatwi zarówno wzmacniacz i DAC za jednym zamachem.
A mam jeszcze jedno pytanie, czy Cayin IDAC-6+ IHA-6 ma szanse według Pana się zgrać z Dharm D1000?
Niestety Panie Adamie ale LCD-2F i D1000 to dwa kompletnie różne światy jeśli chodzi o brzmienie. DAC 215 świetne wrażenie zrobił na mnie z perspektywy HD800, natomiast LCD po prostu są na tyle tolerancyjne, że bliższa średnica Coplanda ładnie wtuliła się w margines, jaki mają w sobie te konkretne słuchawki. Ale dlatego właśnie uważam, że będzie to bardzo dobry potencjalny kandydat na synergicznego partnera dla D1000.
Combo te parowałem co prawda z D1000, ale było to ponad rok temu i o ile nie było jakoś specjalnie źle, bardziej było to pod pokazanie „jak słuchawki grają” niż jakiś bardzo słyszalny efekt korekcyjny.
Czyli z tego co widzę na ten moment jedyną możliwością odsłuchu która jest dostępna w Q21 z tych propozycji, które mi polecano zostaje Trilogy 933, ale dziękuje za pomoc, rozjaśnił mi Pan troche sytuację.
Pozdrawiam i życze miłej nocy.