Rok 2021 to okres, w którym pojawiać się będą słuchawki testowane przeze mnie sporo czasu temu, ale znajdujące się do tej pory w stanie hibernacji, aż suma drobnych wieczornych przerw, w których poświęcałem się ich pisaniu, nie skumuluje się w formie finalnej, pełnej recenzji. Niemniej nie są to słuchawki skomplikowane i nie trzeba popełniać tu nie wiadomo jakich analiz, toteż w przypadku DT1990 PRO, bo o nich tu mowa, postaram się opis brzmieniowy utrzymać w krótkiej i zwartej formie z mniejszą ilością osobistych uwag i obserwacji. Będzie więc krócej, ale bardziej treściwie, dosadnie i konkretnie, ale niezmiennie z podziękowaniami za stworzenie takiej sposobności dla p. Jarosława, bowiem to dzięki jego gestowi recenzja ta mogła dojść do skutku.
Dane techniczne
- Przetworniki: półotwarte, dynamiczne
- Impedancja: 250 Ω
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 40 kHz
- Dodatki: kabel 3 m mini-XLR (prosty), 5 m mini-XLR (spiralny), sztywne etui transportowe, dwie pary nauszników welurowych
- SPL: 102 dB (1mW/500Hz)
- Waga: 370 g
- Cena SRP na dzień pisania recenzji: 1999 zł (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas zapakowane w klasyczne pudełko i własne twarde etui, co jest bardzo dobrym i dodatkiem oraz rozwiązaniem transportowym w jednym.
DT1990 PRO są bardzo fajnie wykonane, choć trzeba uważać, ponieważ grafitowe malowanie widełek łatwo uszkodzić i ciężko potem zamaskować, tak samo jak metalowe kopuły. Słuchawki są przez to cięższe (377 g realnie ważone), ale ponieważ zastosowano tu lepsze materiały, osobiście nie mam z tym faktem żadnych problemów. Bardzo estetycznie wyglądają również wszelakie oznaczenia, które cieszą oko i dodają słuchawkom wizualnego prestiżu.
W przeciwieństwie do swojego tańszego pobratymca, doszły tu np. metalowe puszki i metalowe siatki zabezpieczające zamiast plastikowych maskownic i flizeliny. Pałąk również jest wykonany w środku nieco lepiej. Beyer popracował więc zdaje się nad większą wytrzymałością i nie widać już tutaj zalatywania sporadyczną tanizną, jak w DT990/600 Edition (ale też i trochę w oryginalnych DT990 PRO). Aczkolwiek ma to swoje odbicie w cenie i to nie małe.
Tradycją serii PRO były od zawsze wymienne elementy konstrukcyjne i tak samo producent postanowił postąpić w DT1990. Pałąk posiada zdejmowalne obicie, które zamiast zapinek tym razem działa na zasadzie wyginającej się obejmy z przerwą na środku.
Pady również są wymienialne, przy czym zastosowano tu projekt padów z T1 v2, różniący się w obu przypadkach otworami tłumiącymi. Słuchawki są też kompatybilne oczywiście z innymi padami z serii DT i kwestia doboru pozostaje finalnie w naszych rękach, jak również odpowiedniego dopasowania sobie w ten sposób ostatecznego brzmienia. Można także stosować pady firm trzecich, ale muszą być one wykonane tak, aby zachowywały podstawowe pryncypia akustyczne Beyerdyniamic’a.
Izolacja od otoczenia jest wysoce oszczędna z racji (pół)otwartości konstrukcji i tylko mała część szumów jest mimo wszystko tłumiona po założeniu słuchawek. Choć o pojęcie półotwartości toczy się okrutnie boje od długiego czasu, osobiście nie zwracam uwagi na to, co twierdzą inni i sam oceniam stopień otwartości bądź półotwartości w recenzowanych słuchawkach patrząc po tym, jak wielką powierzchnię kopuły komory przetwornika pokrywają otwory dyfuzyjne (te rzeczywiste), a jak duży procent tejże kopuły nadal funkcjonuje jako ciało zamknięte i refleksyjne względem fali dźwiękowej generowanej przez przetwornik. Oryginalne DT990 PRO były, tak samo jak model Edition, półotwarte, ponieważ rzeczywisty otwór przez który przenikało powietrze znajdował się centralnie na środku. Wszystko inne było zamaskowane (PRO) lub zalane plastikiem (Edition). Z obu tych modeli tylko wariant PRO dawało się faktycznie zmodyfikować do pełnej otwartości, poprzez dostanie się do komory i usunięcie charakterystycznego, białego kawałka filcu. W Edition nie było już niestety takiej możliwości. Zakładając, że Beyerdynamic nie zmienił nic w najnowszych T1 Gen. 3, ze znanych mi modeli właśnie DT990 PRO są jedynym, który ma potwierdzone możliwości przeróbek do wariantu w pełni otwartego. W DT1990 jest zaś sytuacja identyczna, jak w DT990 Edition. Maskownica pokrywa mniejszą część kopuły, zaś otwory znajdują się jedynie na środku i to nie w formie jednego dużego jak w Edition, a dwunastu malutkich, okrągłych, nie obejmujących nawet w całości kształtu otworów na kopule. Bardziej więc DT1990 przypominają DT1770 PRO ze skromnym modem na lekką półotwartość, niż coś od początku projektowanego na taką modłę, ale trochę logikę taką podpowiada chronologia. To bowiem DT1770 PRO były pierwszym modelem z tej serii jaki się ukazał. DT1990 PRO można więc traktować jako swego rodzaju modyfikację pierwotnego projektu, która nie okazała się klapą i nadała się na wprowadzenie na rynek.
Wygoda jest natomiast ogólnie dobra, choć do kilku rzeczy będę miał uwagi. Na plus będzie to na pewno powiększona ilość miejsca na ucho (wreszcie brak kolizji z powierzchnią talerza z przetwornikiem). Na minus – zwiększona waga, wyraźny docisk do głowy, twardość padów. Nie pamiętam aby T1 v2 tak cisnęły i dlatego tam problematyka twardości nie występowała. Tendencja jest korzystna jednak z faktu, że słuchawki najprawdopodobniej będą w stanie się rozejść z czasem i docisk się zmniejszy.
Duży plus za wymienne okablowanie się należy. Wreszcie jest możliwe bowiem korzystanie z odpinanego, jednostronnego kabla na bazie mXLR 3-pin, w pełni zgodnego z AKG. Umożliwiło to też wykorzystanie w teście mojego AC2, który pomógł dodatkowo troszkę opanować górę i dodać od siebie więcej głębi sceny. Będę o tym rozpisywał się przy okazji odpowiedniego akapitu, ponieważ bardzo często jestem pytany jaki jest wpływ takich kabli na dźwięk.
Jakość dźwięku
Od razu przyznam, że gdyby postawiono przede mną DT990/600 Edition oraz DT1990 PRO, wybrałbym 1990-tki, nawet bazując na pamięci i przy całej mojej sympatii do starszego brata. Mam duży sentyment do Beyerdynamica, właśnie za model DT990, ale też DT150 czy, a może przede wszystkim, za T1 v1, które bardzo mi się podobały mimo swojej jasności i gdyby nie fakt, że przestały być produkowane i miały odpinany kabel, być może miałbym je już lata temu. Finalnie przegrały jednak z HD800, choć dziś nie wiem, czy nie kusiłbym się na samodzielnie robione modyfikacje na mXLR. No cóż, jak to mówią wszystko to jest już tylko historią i posiadając HD800 nie mam żadnych planów co do ich wymiany w najbliższej przyszłości.
Wracając do tematu 1990, słuchawki są lepiej moim zdaniem wyważone brzmieniowo, nadal grające V-ką, ale bardziej umiarkowaną i chyba też trochę czystszą (muszę tu jak pisałem operować na pamięci, ale w istocie lepiej grają mi 1990 niż zapamiętałem 990).
Bas nie zalewa przekazu, jest lepiej opanowany, choć wciąż mocny. Nastawiony na średni podzakres z wyczuwalnym przechyłem w stronę sztywności i wyższego basu. Wynika to z faktu, że słuchawki praktycznie aż do 150 Hz starają się utrzymać bardzo równą linię, z niewielkimi wahaniami w rejonie 75 i 100 Hz. Ogólnie muszę przyznać, że pomiarowo wypadają naprawdę dobrze i o kilka klas przebijają na tym polu np. SE-Monitor 5 od Pioneera, które również doczekają się wkrótce swojej recenzji.
Średnica jest zakresem tradycyjnie lekko cofniętym w tych słuchawkach, ale naprawdę nie ma dramatu. Mam nawet wrażenie, że jest i tak lepiej niż w DT990. Ponieważ część osób zgłaszała problemy z akuratnym odczytywaniem wykresów, wrażenie wycofania wynika tym razem z opadającego przebiegu tonalnego w sekcji 200-1000 Hz. Efekt ten będzie się jednak redukował na osi czasu w miarę uklepywania się naszych nauszników – im bliżej nasze ucho znajdzie się przetwornika, tym bliższa wyda się średnica. Osoby studiujące zachowanie się dźwięku pod kątem padów, a w szczególności np. w modelach K240, na pewno wiedzą o co chodzi. Wokaliści są prezentowani czytelnie i portretowo, ale z lekkiego dystansu. Oglądamy ich bardziej niż z nimi uczestniczymy w spektaklu. Może będzie to zaskakujące, ale wrażenie obrazowości i dystansu jest nieco większe, niż w HD800, które choć również dystansują się od słuchacza, wokalistę ustawiają dokładniej w przestrzeni, mniej obrazowo, a bardziej punktowo, z większa precyzją. Słychać wręcz pomieszczenie odsłuchowe. DT1990 skupiają się natomiast na całości przekazu, operując bardziej w skali makro. Coś bardziej wycofanego wskazać? DSR9BT i TH900 przychodzą mi trochę na myśl, a na pewno te pierwsze powinny pokazać większy dystans.
Sopran to już typowy Beyer, a więc nosowa barwa dźwięku i jasność wynikające z wyraźnego podkreślenia przebiegu w 6-8 kHz ze szczytem w 7 kHz. Co prawda przy 9 kHz jest już teoretyczna normalizacja, ale tylko co do tendencji, ponieważ wykres jest cały czas na plusie o 5 dB ponad poziomem całościowym i utrzymuje się tak aż do 12,4 kHz. Jeśli gdziekolwiek ja lub jakaś inna osoba używa określenia „beyerowska góra”, to właśnie na tym ona polega.
Niestety czasami takie strojenie powoduje u mnie po dłuższym obcowaniu bóle migrenowe i wymaga cichszego odsłuchu lub odpowiednio dobranych warunków. Choć ten problem mam z wieloma słuchawkami i być może stąd właśnie wykształciłem u siebie zdolność do słuchania muzyki ciszej od innych. W Beyerdynamicach DT1990 problem ten nie jest jednak odczuwalny na tyle mocno, abym postawił na nich krzyżyk, a na pewno nie ponad tymże zjawiskiem obecnym np. w Aryach. Także i tu mam wrażenie, że ze swoimi DT990/600 mogłem wytrzymać krócej i słuchawki szybciej mnie męczyły. Brzmi to trochę jakbym na sopran narzekał, ale proszę poczytywać to za komplement. Zwłaszcza od osoby mającej HD800, znane przecież ze swojej ostrej góry (ulokowanej jednakże w innym rejonie). DT1990 to słuchawki jasne i to na całkiem szerokim obszarze sopranu, ale jest to też ten element, za który użytkownicy bardzo często je uwielbiają. Jeśli w DT990 było „ciut za dużo” na górze, tak w DT1990 jest szansa na lepsze warunki, zachowując wciąż podobną sygnaturę.
W zakresie sceny także jest bez zmian, ale już jednoznacznie na plus. Nadal jest to ten sam dobry Beyer z trochę eliptyczną, ale obszerną sceną. Nic negatywnego tu nie słyszę, a pogorszenia względem poprzedników – znów co prawda z pamięci – też nie jestem w stanie odnotować. A przypomnę, że wtedy nie miałem ani HD800 przy boku, ani K1000 pod ręką, choć fakt, że na brak punktów odniesienia także nie narzekałem (STAX).
Scenicznie DT990 zawsze mi się podobały ze względu na subtelność holografii, która nie jest od razu słyszalna, ale jednak jest i przemawia do słuchacza w sposób angażujący, zwłaszcza po dłuższej chwili i na dobrych nagraniach. A przynajmniej powodując chęć odkrywania tych słuchawek i ciśnięcia w temat sceny mocniej czy to poprzez modyfikacje samych słuchawek, czy też zmiany w torze audio. DT1990 również zachowały te właściwości i nawet większe dają w tym horyzonty, bo wynikające z wymiennego okablowania i braku konieczności przeróbek.
Niestandardowe okablowanie
Zmiana standardowego kabla na mojego AC2 (na zdjęciu w starszej wersji) okazała się elementem właśnie takowej cechy jeszcze zwiększającym i uwydatniającym, bowiem scena zaczęła robić się nieco bardziej sferyczna, zamiast eliptycznej. Większa głębia i czystość to rzeczy nadal w DT-kach pożądane. Do tego udaje się też w ten sposób nieco wygładzić górę. Jeśli ktoś bardziej skłania się w stronę brzmienia fabrycznego, ale z lepszą jakością, wtedy lepszy powinien okazać się model AC2 PRO. Każdy z tych kabli będzie wpływał na dźwięk DT1990 nadając im określonego kierunku, albo raczej pewnego przechyłu.
O tym zaś, że taki wpływ faktycznie ma miejsce i jest możliwe jego zaobserwowanie metodami pomiarowymi, pisałem przy okazji recenzji Focal Elear. Wiele osób do dziś próbuje negować wpływ kabli analogowych na dźwięk, a co wynika prawdopodobnie wprost z niewiedzy na temat zjawisk fizycznych i parametrów takiego okablowania. Być może wynika to też z oczekiwań, że kabel działa jak equalizer. Nawet osoby z większym stażem potrafiły na forach rozpowiadać takie tezy, ale jest to z kolei przesunięcie ekstremum na drugą stronę. Nie, kabel nie jest tożsamy z equalizerem, ale też nie jest prawdą, że nie ma wpływu na dźwięk. Prawda leży mniej więcej po środku. Wpływ jest, ale w charakterze wykończenia dźwięku i nadania mu cech poprawnego przewodzenia sygnału elektrycznego, stwarzając tym samym nieskrępowane warunki pracy. Jeśli słuchawki będą się podobały od startu, wtedy zabawy w okablowanie mają sens. Jeśli nie, kabel magicznie tego nie odmieni, a przynajmniej bardzo rzadko zdarzają się takie przypadki. O tym jednak, czy słuchawki się spodobają czy nie, decydować będą uszy i gust użytkownika, a bezpośrednio: same słuchawki. I tak też dochodzimy do akapitu właściwego, czyli jakości dźwięku DT1990 PRO.
Naturalnie nie da się ukryć, że DT990 kosztują średnio 1/3 ceny DT1990 i na modyfikacje, w tym kablowe, pozostawiają zauważalnie większą przestrzeń w wymiarze finansowym. Są ludzie naprawdę konkretnie rzeźbiący w 990-tkach (np. pamiętny projekt DT-R10), dodający wiele elementów samodzielnie wykonywanych, tylko dlatego że słuchawki są tanie i przez to koszt ich modyfikowania jest sumarycznie niższy oraz obarczony mniejszym ryzykiem w przypadku awarii lub uszkodzenia. DT1990 kupować będą zatem osoby, którym takie brzmienie się podoba, a które poza wymianą okablowania raczej nie chciałyby inaczej na nich eksperymentować. No, może poza wkładkami albo padami, bo to rzeczy obecne i aktualne tu i tu. Ale jakieś własne obudowy, zmiana kształtu komór… raczej moim zdaniem nie ma tu zbytnio miejsca na takie rzeczy w wymiarze nie tylko opłacalności, ale i chęci niszczenia tak ładnie wyglądających i wykonanych słuchawek. Choć naturalnie każdy decyduje tu już we własnym zakresie i jeśli już zdecyduje się na ciekawą modyfikację, pozostaje tylko trzymać kciuki i kibicować za efektami końcowymi. Najprościej jest bowiem zawsze marudzić i narzekać, ale jak już samemu się za coś zabrać, to nagle wycofywanie się okrakiem i milion wymówek. Dlatego każda inwencja własna winna spotkać się z należytym jej szacunkiem.
Synergiczność i napędzenie
Sekretem na dobrą synergię będzie tu suma kilku czynników:
- wymienione okablowanie fabryczne,
- cieplejsze źródło dźwięku,
- uklepane pady.
Pady ustawiłbym na pierwszym miejscu. To one są tu najważniejsze. Na drugim miejscu tor, który również byłoby bardzo wskazane, aby grał cieplej i korekcyjnie względem ich sopranu. Finalnie na samym końcu okablowanie, jako ewentualne dopieszczenie całości. Tyczy się to także interkonektów, jeśli korzystamy z systemu segmentowego.
DT1990 nie mogą pracować w trybie zbalansowanym ze względu na złącze mXLR 3-pin, ale teoretycznie istnieje możliwość ich przerobienia na taką modłę. Czy coś nam to da? I tak i nie. Z jednej strony DT1990 nie wymagają do szczęścia balansu. Ze swoimi 250 Ohm (102 dB) potrzebują tyle samo energii do pracy co moje LCD-XC (20 Ohm / 100 dB), więc nie są aż tak prądożerne i nie wymagają potężnego wzmacniacza lub podwójnej końcówki mocy na wyjściu. Jeśli mamy jakąś konstrukcję lampową, słuchawki nie powinny się na to obrazić, zwłaszcza z lampami Tesla E88CC lub 6N23P, które w testach na Pathosie Aurium zagrały mi cieplej od fabrycznych 6922EH.
Z drugiej strony może się tak zdarzyć, że posiadany sprzęt zagra subiektywnie lepiej sam z siebie w trybie zbalansowanym, jeśli takowe wyjście w sobie posiada, a co może wynikać z podejścia producenta do konstrukcji swojego urządzenia. Wystarczy że na wyjściu single-ended znajdzie się gorszy układ wyjściowy, a dla BAL zastosowano dwa inne układy wyższej jakości, bo producent chce w ten sposób udowodnić na słuch wyższość jednego nad drugim.
Ale od razu może uspokoję, że DT-ków da się słuchać i to zwłaszcza przy spełnionych powyższych trzech punktach. Nie są one oczywiście obowiązkowe. Znów też mam wrażenie, że słuchawki jakby były jednak łaskawsze od DT990, a co też może być udziałem nowych padów. Testy na AKG K240 MKII wykazywały, że pady EDT-T1 G2 były zauważalnie cieplejsze i bardziej basowe od EDT-990VB. Jednocześnie słuchawki nie powielają swego rodzaju blamażu T1 v2, bowiem tam faktycznie występowała większa koloryzacja i szeroko pojęta „dziwność”. Ale i to nie musi oznaczać, że słuchawki spodobają się każdemu od startu.
Opłacalność DT990 vs DT1990 vs T90 vs…
Największą zagwozdką będzie naturalnie porównanie różnych modeli ze sobą. Recenzje DT880/600, DT990/600, T1, T1 v2 oraz T90 popełniłem już wcześniej, toteż każdy może zapoznać się z zawartymi tam przemyśleniami. Moim zdaniem DT1990 nie są może aż tak intrygujące jak T1 v1, ale lepsze od DT990 i całościowo znacznie bardziej dla mnie strawne od T90. Troszkę inaczej wygląda temat opłacalności.
Gdybym osobiście stanął przed dylematem wyboru, pisałem już co bym zdecydował. Kupić DT990 czy dołożyć zdrowo do DT1990 dla ogólnej lepszości we wszystkich aspektach i odpinanym kablu to przy fakcie posiadania droższych słuchawek niespecjalnie dla mnie trudna decyzja. Aczkolwiek jeśli ktoś liczy każdą złotówkę, będzie miał następujący problem:
Czy zamiast DT1990 szukać używanych T1 v1, lub może zaoszczędzić i kupić stare dobre DT990?
Pułapka polega na tym, że… każda z tych koncepcji ma sens.
DT990 są naprawdę przy swoich cenach bardzo opłacalne, podatne na modyfikacje, a materiały eksploatacyjne są łatwo dostępne. Natomiast różnica dźwiękowa między nimi a DT1990 nie jest tak duża, jak wskazywałaby cena. Jeśli kosztują one jak pisałem 1/3 ceny DT1990, to nie znaczy, że DT1990 zagrają 66% lepiej od nich. To tak nie działa i bardzo rzadko zdarzało się inaczej. Ludzie mają tendencję do oceniania wartości sprzętu po cenie, ale w rzeczywistości wartość kontra cena to dwie różne cechy (price vs value), które łączy się tylko w powszechnym przeświadczeniu i dla ułatwienia sobie wyboru. Czasami tak jest, że faktycznie coś jest „dobrze wycenione”, ale to właśnie sytuacja, w której wartość jest adekwatna do ceny. Nadal w pojęciu subiektywnym rzecz jasna.
Jeśli chcemy maksymalnie ulokować swoje pieniądze, należy szukać używanych T1. W zasadzie może nie „należy”, co po prostu „można”. Daje się je odnaleźć w takich pieniądzach i choć są trudniejsze w napędzeniu i wysterowaniu, uważam je za grające wciąż w wyższej klasie niż DT1990. W końcu są to ex-flagowce tego producenta. Trzeba będzie jednak liczyć się z potencjalną koniecznością dokupienia padów, co też do tanich operacji nie należy.
Jeśli zaś ma to być produkt całkowicie nowy, nieużywany, trzymający się żelaznej granicy 2000 zł, wtedy owszem, DT1990 dowiozą najwięcej z tego konkretnego kierunku brzmieniowego u Beyera.
Podsumowanie
Choć bałem się, że dostanę jednoznacznie ostrą górę w stylu T90 lub dziwne strojenie a’la T1 v2, nic z takich rzeczy nie nastąpiło. Słuchawki zaprezentowały się nawet z dobrej strony, widać progres w niektórych aspektach, Beyer popracował tu i tam nad tym modelem, toteż ma on definitywnie więcej zalet niż wad. Niestety w kwestii opłacalności progres ten wypada już nieco mniej interesująco, ponieważ słuchawki można kupić za blisko 2000 zł, co przy cenie DT990 PRO, które można kupić nawet za ok. 530 zł, ale też DT990/250 Edition, za złotych 580, zaczyna się robić kosztowną ewolucją.
Rewolucją bowiem nie jest, ale nie znaczy to, że Beyerdynamic nas „okrada” lub odcina kupony od starych modeli (no, może troszeczkę). Lepsze wykonanie, wyraźnie lepsze materiały, odpinany kabel na mXLR, poprawiona wygoda w zakresie pojemności na ucho, poprawiona trwałość, poprawione brzmienie, twarde etui, dodatkowe wyposażenie, brak problemów flagowych modeli – trochę tego jednak jest na plus i choć cena faktycznie te 2000 zł wynosi, to jednak część fanów modelu DT990, jeśli przymknie oko na fakt istnienia tańszych, ale mimo wszystko gorszych alternatyw, może rozważać nabycie DT1990 PRO na poważnie.
Cena słuchawek Beyerdynamic DT1990 PRO na dzień pisania recenzji wynosi 1999 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- dopracowana konstrukcja poprzednika
- użycie lepszych i bardziej wyszukanych materiałów
- przyjemne w dotyku pady welurowe + dodatkowe w zestawie
- odpinane okablowanie w dwóch rodzajach (proste/spiralne)
- wyższy poziom techniczny i jakościowy dźwięku niż DT990
- zachowane strojenie poprzednika, ale bez ekscesów jak w T90 czy T1 v2
- całkiem obszerna scena dźwiękowa
- czułość na sprzęt towarzyszący i nagrania
- nie są aż tak trudne w napędzeniu jak może się wydawać
- podatne na dopieszczenie okablowaniem i torem
Wady:
- subiektywnie sopranu wciąż mogłoby być dla mnie nieco mniej lub inaczej mógłby się rozkładać
- widełki i metalowe puszki podatne na uszkodzenia malowania
- docisk słuchawek do głowy trochę powyżej przeciętnej
- żywotność padów w początkowych okresach użytkowania
- cena mogłaby być niższa
Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla p. Jarosława za użyczenie Audiofanatykowi swojego prywatnego sprzętu do testów
Panie Jakubie.
Bardzo nurtuje mnie scena w DT1990 Pro. Jestem pod tym względem dość specyficzny i ostatnio sprzedałem Fidelio X2 na rzecz HD650. Strasznie urzekła mnie głębia i dokładność tej sceny, świetnie lokalizują każdy dźwięk, mimo, że nie grają bardzo szeroko. Dziwię się, że ludzie je krytykują za scenę. Odniosłem też wrażenie, że Philipsy grają lekko do tyłu, a Sennheisery do przodu, co jakoś bardziej mi odpowiada. Czy w DT1990 Pro również można liczyć na takie wrażenia? Miałem DT990 Pro, ale ich scenę pamiętam raczej na podobną do X2 – bardziej szerokość niż głębokość. Z Pana recenzji wynika chyba, że jest podobnie w 1990 Pro, ale może Pan rozwinie swoje wrażenia.
DT1990 wymiatają w tym o czym mówisz. Ani DT990 ani X2 się nie zbliżają do tego poziomu. Oczywiście prezentacja będzie się różniła od senków. Obecnie mam HD58x tylko do porównania, które są mniej wyrafinowane od HD650 i bardziej zduszone (chyba), ale techniczność brzmienia jest nawet wyższa, robią wyraźniejsze krawędzie dźwięków. W takim zestawieniu DT1990 to wyższy poziom i dochodzi lepsza głębia i bardziej naturalna holografia. Choć nie będziesz miał tej przenikliwości średnicy, za to zyskasz więcej mocy na skrajach pasma. HD650 będą bardziej relaksujące i mają ten swój tembr za który się je kocha, więc DT1990 je nie zastąpią. Dobrze jednak mieć obie pary jako uzupełniające się modele, obie uniwersalne, ale sprawdzające się lepiej w różnych zastosowaniach. Beyery do dynamicznej muzyki, a Senki do muzyki spokojnej. Jest to według mnie ( a napewno dla mnie) end-game dopóki nie ma się do wydania grubych tysięcy na słuchawki, a chce mieć wysoką jakość, bez kompromisów w kwestii przyjemności słuchania.
Mam 58X (po modyfikacji pana Solderdude), i 6XX, czyli praktycznie 650. Też i DT880-600, które większość czasu spędzają na półce.
58X schodzą najniżej (niższy rezonans własny przetworników) i mają szybszy bas od 6XX, ale niestety brakuje im czystości lepszej przejrzystości i czytelności 650tki i 600tki. Wysokie są nie tylko bardziej wycofane, ale też 'zapiaszczone’, może przez dołek w okolicy 2,5kHz, i szczyt przy 5kHz.
Sennheisery z rodziny 6**, grają bardzo naturalną, ładną średnicą, nie sypią nienaturalnie wyeksponowanymi wysokimi. Gdyby istniały 600tki które schodzą tak nisko jak 58X, i bez ocieplenia w niskiej średnicy byłbym bardzo zadowolony.
Dla mnie DT880 grają jakby plastykową barwą, tylko czasami sięgam gdy trafi się bardzo ciemno nagrany materiał i te wyeksponowane wysokie i brak wysokiej srednicy mogą uratować jakoś sprawę. Do one raczej jak narzędzie chirurgiczne czy do edycji sygnału niż do słuchania muzyki. Jedynie co lepsze w Beyerach to trochę szersza scena niż w Sennheiserach. Dla mnie Sennik też są wygodniejsze.
Od początku 2021 słuchawki z rodziny HD6** dostały nowe pady, które zmniejszają ocieploną niską średnicę o 1dB, i dodając też dB w okolicy 6kHz. Solderdude mierzył orginalne pady i 2021 zamienniki.
https://www.audiosciencereview.com/forum/index.php?threads/new-sennheiser-pads-measured.24845/
Oprócz DT1990 wziąłbym pod uwagę jeszcze hifiman Sundara.
Co do „widełki i metalowe puszki podatne na uszkodzenia malowania” to chciałbym sprostować jako właściciel recenzowanego egzemplarza. Uszkodzenia widoczne na zdjęciach były już w momencie kiedy słuchawki dotarły do mnie ze sklepu. Od tej pory (mamy czerwiec 2022) nic nowego się nie pojawiło w tej kwestii. Nie ma co się obawiać uszkodzeń, słuchawki są dość pancerne. Jeśli już to widełki będą pierwsze jeżeli się nie odwiesza słuchawek tylko odkłada na leżąco na innych metalowych powierzchniach, co do puszek to nie wiem co trzeba by zrobić.