Są czasami takie recenzje, których napisanie było ciężkie, ale mimo wszystko bardzo satysfakcjonujące. Recenzje pisane dla siebie samego, na temat sprzętu pozyskanego okazyjnie, wymagające od słuchacza nie tylko prostego założenia słuchawek na głowę pod najlepszym torem przy popołudniowej herbacie. Sprzętu bardziej stawiającego przed nim określony przepis na brzmienie, będący jak rzadko kiedy bardzo wyraźnym wynikiem wszystkich elementów składowych toru audio. Tak grające słuchawki mogą być albo katastrofą, albo geniuszem i najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że oba określenia będą w życiu codziennym funkcjonowały poprawnie, choć tylko jedno da się na dłuższą metę usprawiedliwić. Przed Państwem zatem długo powstająca i trudna recenzja wysokiego modelu Beyerdynamica – T1.

 

Dane techniczne

– typ przetworników: dynamiczne, półotwarte
– pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz
– impedancja: 600 Ohm
– SPL: 102 dB (dla 1 kHz, 1 V RMS)
– maksymalna moc wejściowa: 300 mW
– kabel: 3m OFC, stereo jack 6,3 mm
– waga: 290 g

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Słuchawki przychodzą do nas w dużym i ciężkim pudełku, które skrywa w sobie równie duży aluminiowy kufer. To bardzo miły gest, praktyczniejszy niż drewniane pudła i inne tego typu rzeczy, ale z drugiej strony niepodchodzący jakością do tego, który dołączany jest do Omeg II, ani też tak praktyczny, jak świetnie zabezpieczający słuchawki marki Audeze kufer SKB (brak uchwytu do przenoszenia). Bardzo miło mimo wszystko jest na nim zawiesić oko i tym bardziej odkryć jego zawartość.

 

Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1Recenzja słuchawek Beyerdynamic T1

 

W środku naturalnie będziemy mieli naszych bohaterów, bardzo dobrze zabezpieczonych w świetnie wyprofilowanej niecce gąbkowej. Słuchawki są wykonane z dużą precyzją i starannością, z bardzo dobrych w dotyku materiałów. Można powiedzieć, że to DT880/990 w wydaniu „poważne premium”. Muszle wykonano z matowego aluminium, z maskownicami otworów dyfuzyjnych zrobionych ze stalowej plecionki tworzonej dokładnie tak samo, jak szyty materiał w ubraniach.

Widełki z wyciętym znaczkiem T1 również zostały wykonane z aluminium i to zresztą na takim samym „szkielecie”, jaki wykorzystuje się do widełek tworzonych na potrzeby tańszych modeli. Jeśli bowiem coś jest dobre i sprawdzone, to po co to zmieniać na siłę? Zwłaszcza, że Beyerdynamic należy raczej do tradycjonalistów, aniżeli sezonowców, czym również zaskarbia sobie od lat sympatię użytkowników.

Widełki połączone są ze stalowym pałąkiem poprzez plastikowe kostki, aczkolwiek wykonane z zachowaniem dobrej jakości i z tego też powodu niespecjalnie narażone na zużycie. Zwłaszcza, że pałąk nie powoduje specjalnie mocnego ucisku. Będąc pałąkiem stalowym zresztą nawet jeśli jakimś niewytłumaczalnym racjonalnie cudem nacisk by powodował, to przez zwykłe ugniatanie pałąka, a które pamięta czasy K518, jest możliwe dopasowanie sobie docisku do głowy dokładnie tak, jak tylko się chce, bez najmniejszego cienia ryzyka, że ma się to wszystko połamać w diabły po miesiącu.

Pałąk obity został niesamowicie miękkim materiałem skóropodobnym, który w połączeniu z dużą pojemnością na uszy ze strony samych słuchawek, całkiem wygodnymi nausznicami welurowymi oraz niską wagą całości, przekłada się na bardzo dużą wygodę i tym samym bardzo długi czas odsłuchów bez najmniejszego cienia zmęczenia. Od razu warto podkreślić coś, z czym nawet na head-fi miano problem: T1 nie mają na sobie welurowych nausznic oznaczonych jako EDT-990 VB. Te należą do modelu DT990 PRO i choć mogą być zaaplikowane na Tesle, to jednak będą one różniły się akustycznie i wykonaniem. Poza tym EDT-T1V są bardzo trudne do dostania i traktowane jako części zamienne, nie akcesorium w sensie stricte.

Wracając jednak do słuchawek, całość została okraszona kablem Sommer Cable zakończonym klasycznym dużym Neutrikiem idąc do obu muszli niezależnie. Można tym samym powiedzieć, że wprost z pudełka tym słuchawkom do szczęścia absolutnie nic nie jest potrzebne. W środku przetworniki zabezpieczone są przed kurzem na stałe zgrzanymi i precyzyjnie dociętymi maskownicami z materiału, które przy zakładaniu powodują efekt podobny, do sławnego już „STAX fart’a”, a więc słyszalnego szelestu pod wpływem ciśnienia powietrza wewnątrz muszli. Nie zagraża to jednak w żaden sposób przetwornikom i nie powoduje kompletnie żadnych problemów podczas użytkowania.

 

Brzmienie

Sprzęt testowy wykorzystany w recenzji:
– słuchawki: Audeze LCD-3, Beyerdynamic DT990 600 Ohm, Sennheiser HD800,
– konwertery C/A: Audio In Motion SC808, Aune S16, Aune T1 MK II, NuForce DAC-80, NuForce Icon HDP, NuForce uDAC-2,
– wzmacniacze słuchawkowe: wbudowane w w/w, Aune S2, Yamaha M-35 (+ adapter XLR 4-pin),
– okablowanie: QED Performance Graphite, Ultralink Challenger 2.

Na samym początku należy powiedzieć sobie prosto w oczy jedną rzecz: to słuchawki bardzo trudne w poprawnej analizie i kluczowe dla ich właściwego odbioru jest jak najpełniejsze zrozumienie zarówno cech akustycznych oraz zamysłu producenta. Jeśli ktoś zamierza je sobie a tak o tylko założyć na chwilę byle jak, posłuchać byle czego i – przede wszystkim – z byle czego, naprawdę zrobiłby wszystkim ogromną myślę przysługę, gdyby delikatnie mówiąc powstrzymał się od wydawania z siebie jakichkolwiek osądów do czasu, aż się to nie zmieni, a przynajmniej póki nie spróbuje taka osoba w jakimkolwiek stopniu zrozumieć sposobu grania T1. To słuchawki z tego względu wyjątkowe i bardzo łatwo jest im zrobić „krzywdę”, jak również i sobie ewentualnym zbyt pochopnych ich skreśleniem. Ale może przejdźmy do rzeczy, bym mógł dokładnie opisać co mam na myśli.

Bas
Zacznijmy od najniższych zakresów tonalnych. Bas serwowany jest w, że się tak wyrażę, „środowisku generycznym” w ilości na ogół spokojnie wystarczającej, aby dało się go poczuć i nie powodował u słuchacza wrażenia, że słuchawkom brakuje zadatków do przysłowiowego oddolnego wygaru. Jest względem samego siebie całkiem równy, aczkolwiek tego najniższego basu w T1 potrafi czasami brakować, jeśli źródło samo z siebie nie obdarza słuchawek najniższymi częstotliwościami zbyt szczodrze. Tu też kłaniać się często będzie napęd, ponieważ w wielu momentach dawało się odczuć problemy kontroli najniższych rejestrów. Nie jest to problem słuchawek jako takich, ale ich wymagań odnośnie rygoru klasy stopnia wyjściowego. Wymagania te są niestety niemałe i wynikają przede wszystkim z bardzo wysokiej czułości samego sprzętu.

Już po samym basie można dojść do wniosku, że słuchawki dosyć szybko da się co prawda napędzić, ale znacznie trudniej będzie nam je wysterować. W rejonie basowym wygląda to czasami tak, że między utworami nawet w ramach tego samego albumu daje się odczuć wrażenie, iż ten „chce, a nie może”. Gdy już jednak uporamy się z problemem kontroli, a także dopasowaniem bardziej odpowiedniego tonalnie źródła, może okazać się, że Tesle potrafią naprawdę ładnie odzwierciedlić niskie tony i zaoferować przyzwoity bas, nawet jak na słuchawki zdawałoby się z gatunku lekkich i jasnych. Pojawia się wyczuwalne zejście, aczkolwiek nadal jednak będzie tu trochę brakowało do określenia ich mianem konkurentów dla np. słuchawek planarnych. Chciałoby się w takim porównaniu trochę więcej „mięsa”, jeszcze lepsze zejście, bardziej pulchne i z jeszcze większym tąpnięciem. Jednym słowem dobry, szybki, równy i wyczuwalny bas z porządnymi parametrami, ale basowi mordercy z nich nie są. Zresztą z HD800 również nie, ale tam linia basowa przez wzgląd na podbicie na środkowym basie potrafi być bardziej wprost z pudełka obecna i dopiero po pewnych modyfikacjach T1 są w stanie ładnie wbić się dokładnie w ten sam deseń. Sugerować może to bardzo podobny potencjał przetwornika Tesla, a co potwierdzać mogą również i inne modele tej klasy, takie jak K812 PRO – one również nie są aż tak basowe, jak np. K712 PRO. Pozostaje to tylko w sferze wyobraźni, ale gdyby Tesle miały bas np. z LCD-3, to wspomniana wyobraźnia mogłaby się zadziwiająco szybko skończyć. Na większości źródeł będzie tu głównie przesunięcie na lekką zwiewność, szybkość, detaliczność i zróżnicowanie, ale wciąż niepozbawione mocy, najwyżej tej „ostatecznej” monumentalności, nad którą w T1 pracować należy od strony źródła. Za ciekawostkę niech robi tu przytoczony wyżej fakt większej ilości basu w K712 zamiast K812. Ciekawostkę o tyle interesującą, że pod względem ilości basu Tesla jest w stanie ustąpić miejsca byłemu flagowcowi, a więc DT990. Mamy tu więc identyczną sytuację, jak u AKG.

Najbardziej obronną ręką z kwestii basowych wychodzą tym samym HD800. Ich bas jest po prostu strojony bardziej pod ludzi i nieco mniej techniczny niż w niemodyfikowanych T1. Różnica nie jest kolosalna co prawda, ale jest i potencjalny nabywca ma do wyboru albo strojenie torem, albo decydowanie się na damping, a co naprawdę jest tu bardzo sensowną opcją. Z HD800 i K812 PRO niestety nie mamy aż takich możliwości, toteż tam jak one zagrają, tak poza wymianą okablowania (w K812 wskazana) i drobnymi zabiegami w „ściółkę” od strony ucha, nie możemy nic więcej zrobić.

Średnica
W T1 jest to ogromny pokaz pierwszorzędnej neutralności ubranej w wyzywającą formę. Tesle pokazują, że nie muszą się te cechy od siebie odróżniać na zasadzie przeciwstawności i skutecznie łączyć zarówno typową „Beyerowską” powściągliwość z bezpośredniością przekazu i wektorowym konkretem. Jednym słowem – mamy tu spektakularny proszę Państwa pokaz referencyjnej wręcz neutralności średnicy, która zachowuje się aż do granic możliwości poprawnie i mając wszystkie cechy, których mógłbym po średnicy oczekiwać, z jednoczesnym kompletnym nieprzesadzeniem w żadną stronę i też niespecjalnie notowanym ubytkiem. Po prostu neutralny punkt optymalny w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Neutralność bierze się tu przede wszystkim z pewnej lekkiej oszczędności w emocjach, a która z kolei ma swoje źródło w bardzo specyficznym jak pisałem podaniu rzeczonej średnicy, wcale nie zawoalowanej czy odsuniętej, ale też jeszcze nie do końca bezpośredniej. To taka średnica „prawie bezpośrednia”, jak na ironię nie podejmująca ukierunkowania się w naszą stronę w sposób absolutnie całkowity. Jest to bardzo specyficzne wrażenie i przyznam się, że mam sporą trudność w poprawnym określeniu tego, co słyszę, chyba jak w żadnych innych słuchawkach gdy sięgam pamięcią. Mimo to jednak postaram się przybliżyć Państwu ten aspekt jak najlepiej.

Lubię w takich chwilach opierać się na czymś strywializowanym na tyle, aby obrazowo aspekty różne opisać i podeprzeć czymś swoje obserwacje. Toteż gdybym miał przyrównać swoje odczucia do jakiegoś namacalnego przykładu, byłaby nim rozmowa z drugą osobą, która – choć skierowana do nas twarzą, blisko nas, mówiąca do nas – mimo wszystko jakby uciekała, czasami wzrokiem, czasami gestami, ale nie mówiąc nam nic wprost. To tak jakby z kimś dyskutować i czuć mimo nawiązanej interakcji pośpiech, niechęć do ciągnięcia konwersacji, z nami, może nawet do nas. To taka delikatna wibracja w powietrzu mówiąca sobą więcej, niż sam rozmówca, że cała ta nasza rozmowa nie jest tym, o czym ta osoba by marzyła w danej chwili i żeby przypadkiem nie trwała zbyt długo, bo inaczej nastąpi wybuch mieszanki zapalającej skrywanych gdzieś tam w głębi negatywnych emocji.

Mogę tylko domniemywać, że na tym polega trochę też dosyć duży rozstrzał w opiniach na temat T1, aczkolwiek jeśli tak, to jest to tylko jedna z części składowych całego obrazu, który zaznaczę bardzo obszernie w dalszej części recenzji. Tak czy inaczej wiele osób lubujących się w średnicy podawanej na talerzu niczym główne danie od razu będzie w stanie wyczuć, że ta w T1 jest serwowana naprawdę zjawiskowo, ale na zasadzie konstrukcyjnej egzotyki i solidnego punktu odniesienia bez przesadyzmu bardziej, niż barwowego fenomenu.

Właśnie w tym miejscu moim naprawdę bardzo subiektywnym zdaniem Beyerdynamic T1 są w stanie mocno przyłożyć Sennheiserom HD800. Tam średnicy brakuje z nami pomostu, lub chociaż jakiegoś namacalnego instynktu samozachowawczego. Wystarczy wrzucić w eter jakiekolwiek wokale, aby usłyszeć, że w HD800 są one mniej namacalne, mniej precyzyjne, nieco rozmyte na krawędziach i przede wszystkim – renderowane na większy dystans. W T1 wszystko zachowuje się bardzo poprawnie w sensie gradacji odległości. Jeśli wokal jest blisko, to jest blisko, jeśli daleko, również nie ma problemu, dokładnie tak jak w nagraniu. W HD800 zaś sprawa ma się gorzej: jeśli wokalist(k)a śpiewa do nas z bliska, to tu słyszymy ją już na dystans. Jeśli daleko – niknie i nie nawiązuje należytego z nami kontaktu. Nie jest to problem w sensie stricte, a jedynie taki urok najwyższych Sennheiserów i również rzecz pochodna od ich ogromnej sceny. Tesle z kolei mogą wydawać się na tym polu na ich tle „gorsze” lub „nieciekawe”, ale to właśnie to jest w nich wspaniałe – że jakąkolwiek pracę im nie damy w zakresie średnicy, to nam ją wykonają najlepiej jak potrafią. W gatunkach kameralnych okażą się lepsze od HD800, w elektronice gorsze, ale w żadnym wypadku nie będzie można powiedzieć o nich, że cokolwiek zrobiły źle. Na tym właśnie polega proszę Państwa referencja, nie na przesadyzmie w którąś stronę, nie na szufladce, a na uniwersalności i wyciąganiu zawsze samych pozytywów, byle tylko nie przedobrzyć.

Góra
Zostawiając już średnie tony w spokoju, przejdźmy do góry. Ta prezentuje w T1 naprawdę niezły poziom jakościowy, choć też wciąż wykazuje się typową dla dynamików lekką nosowością w pewnych swoich partiach. To zakres lokalnie bardzo równy, a także jasny i w zależności od źródła potrafi albo przekształcić się w tendencję wręcz do sybilizacji (nacisk na próg 7 kHz), albo też w świetnie skrojoną partię sopranową z zachowanym optymalnym punktem wyważenia między jasnością, barwą, szybkością i zwiewnością. W Teslach sztuką jest m.in. właśnie to, aby zaoferować im po stronie toru czystą, niestłamszoną niczym górę w delikatniejszej formule, którą te będą mogły wykorzystać i pokazać ostatecznie słuchaczowi.

Czuć wyraźnie podczas odsłuchów, że T1 temu zakresowi wprost z pudełka przypisują największą uwagę i w ramach góry stawiają przede wszystkim na maksymalne odkrywanie detali. Na swój sposób spodziewałem się, że będzie to do kwadratu podniesiona szczegółowość i nie zawiodłem się w tej materii. Słuchawki nastawione są w odróżnieniu np. od AKG nie na wykrywanie błędów tonalności, co bardziej na szeroko pojętej realizacji i wszelakich błędów montażowych na zasadzie detekcji niepożądanych artefaktów i gorszej jakości partii. To z kolei nasyca je wysoką dozą analityczności i pokutuje w każdym gorszym nagraniu, które Tesle śmiało wyciągają za frak i ciskają o ziemię niczym bandytą podczas aresztowania. Są w tym bezwzględne i brutalne, ale jednocześnie w swojej agresji i wybredności kompletnie inne od wspomnianych AKG czy produktów ATH, mając już na mój słuch więcej pod względem takiego zachowania z produktami STAXa, choć naturalnie to już temat z zupełnie innej beczki.

Jest to cecha, której wszyscy nabywcy są (albo przynajmniej powinni być) świadomi i dokładnie tego (być może) szukają – modelu neutralnego, analizującego nagranie i bezkompromisowo wyszukującego smaczki oraz ukryte sekrety dotychczas zdawałoby się znanych doskonale płyt na światło dzienne, ale wciąż reagującego z tym, co dostanie na wyjściu. Jeśli ktoś oczekiwał tutaj „mulenia” a’la HD650, to niestety z przykrością muszę tych z Państwa mnie czytających zawieść, że takiego pójścia na kompromis i muzykalność jak w HD650 się w Teslach nie uświadczy. To ta sama klasa co K812 PRO i HD800, jeśli od nich oczekiwać nam tego próżno, to i od Tesli się nie powinno.

Z perspektywy całości dlatego przyznać muszę, że Tesle czynią sobie z tej jednej konkretnej cechy wielki użytek i dostarczają sporej dawki przyjemności. Góra jest w nich konkretna, klarowna i bez wyczuwalnego kocyka, jeśli tylko źródło im na to pozwoli, tudzież ich umieszczenie na głowie, o którym powiem za moment znacznie więcej i wspólnie z porzuconą w poprzednich akapitach kwestią teoretycznych „ubytków” bezpośredniości w średnicy.

Scena
Jest godna pochwały. Nie jest może aż tak spektakularna rozmiarowo, co w HD800 i nie robi od pierwszych sekund efektu „wow”, ale jest w zamian za to wysoce namacalna, nieprzesadzona, nie grzebiąca w prochu i popiele punktu skupienia na środku sceny. Nie jest też to scena „domózgowa” a’la LCD-2F czy niższe modele STAXa, bo pośród scenicznych wojaży lekko nam niektóre dźwięki w obrębie clou utworu dystansuje i to w efekcie daje w niej większą przestronność, oddech i zwiewność.

Klaustrofobia w tym modelu jest generalnie niemożliwa – dźwięki wychodzą spokojnie poza obrys głowy i czynią to tylko wtedy, kiedy trzeba. Aby poczuć w Teslach zaduch, trzeba albo kisić się w zamkniętym pokoju we własnych oparach pochodzących z przeróżnych źródeł, albo posiadać bardzo zagęszczony, parny i wręcz fatalnie grający układ źródłowy. Tesle są w stanie spokojnie tego typu cechy wykazać i choć z jednej strony będzie to przygaszało tonalnie górę, to jednak za ogromną cenę napowietrzenia i frywolności scenicznej najwyższych odcinków sopranowych. Słuchawki są wyczulone w szczególności na zakres od 7-10kHz w górę, ale i wcześniejsze potrafią – zwłaszcza na niefortunnie dobranym dla nich sprzęcie – wbić parę igiełek w ucho. W kontrolowanych warunkach na szczęście jest w tej materii bezpiecznie.

Największą wadą jak dla mnie jest dokładnie ten sam kształt sceny, co chociażby w Q701, a więc (mocniejsza od T1) elipsa z mniejszą osią głębi. Słuchawki co prawda mają niezłe pozycjonowanie, ale całościowo jednak nie łamie to przytoczonego schematu i daje się znaleźć słuchawki grające w tej cenie sceną bardziej kompleksową w sensie ogólnym, choć niekoniecznie dorównującą Teslom wielkością. Z bardzo dobrego sprzętu są w stanie wykrzesać jednak naprawdę sporo dobra i sumarycznie zacząć kłaniać się w stronę najwyższych kompetencji słuchawkowych, a więc półeczki okupowanej w moim małym prywatnym zeszycie przez STAXowe Lambdy. Czasami ma się wrażenie, że T1 grają scenicznie bardzo podobnie, a jedynie w lekkim uproszczeniu i przyprószeniu. O ile jednak precyzja stoi na fenomenalnym poziomie i spokojnie stawiałbym ją wyżej nawet od przytaczanych HD800, tak wciąż ani nie jest to aż taki rozmiar sceny jak w HD800, ani tak obłędna holografia, jak w STAXach. Znów trzeba powiedzieć sobie od razu jednak, że nie jest to zakres, który cokolwiek robi źle. Jest po prostu dobry i solidny w każdych warunkach, bez szufladki i specjalizacji. Uniwersalny, przewidywalny, poprawny i bez pajacowania. Taki więc, o który można spokojnie się oprzeć i którym inne słuchawki można diagnozować na zasadzie „sprawdzam”.

Całościowo
Wracając do zaczętych i porzuconych przeze mnie wcześniej kwestii odpowiedniego tych słuchawek zrozumienia, przesłuchując Tesle miałem na sporej części źródeł dziwne odczucie, które znikało dopiero na podpinaniu ich pod co bardziej różnorodny i o określonej tonalności, odstającej już od tej, którą gotów byłbym nazwać neutralną. Mianowicie odczucie pewnego ubytku, ale nie technicznego, a bardziej dźwiękowo-ideowego, bowiem sprzęt do tej pory w przeważającej części jawił się jako całkiem kompletny i co najważniejsze: bardzo kompetentny. Czego więc w nich brakuje, o ile brakuje czegokolwiek?

Być może duży wpływ na odpowiedź będzie miało moje przyzwyczajenie do sposobu grania STAXów, Westone i Audeze, a więc swego rodzaju „Palca Bożego”. Wszystkie wymienione przeze mnie firmy w swojej ofercie mają produkty, które w taki czy inny sposób uwydatniają średnicę i podają ją w przepysznej formie, zwłaszcza te ostatnie. Co prawda cech sonicznych jest więcej i w każdym przypadku są one inne, ale gdyby jednak spojrzeć na nie całościowo, to żadne z nich nie są słuchawkami neutralnymi. Pomijam tutaj w całości kwestie referencji, bowiem tu już wchodzi nasze subiektywne spraw postrzeganie.

Po prostu słuchawki nie mają „samego z siebie” wyrazistego charakteru i mocno operują w tym względzie na źródle, które zyskuje w ten sposób bardzo na znaczeniu.

Tak właśnie rozumiem i czuję to, co kryje w sobie Beyerdynamic. Nie ma w sobie przede wszystkim wymuszanego „łącznika” emocjonalnego ze słuchaczem realizowanego po stronie słuchawek. Te nie serwują, choć może bardziej na miejscu byłoby powiedzieć, że nie wmuszają nam w uszy spoiwa, substancji mogącej go przykleić do wydarzeń, do wokali, a to wynika z kolei głównie z braku namacalnej (i najlepiej przyjemnie zrealizowanej) koloryzacji. Cały fundament wraz z kamieniem węgielnym Beyerdynamica polega tym samym na zaserwowaniu słuchaczowi produktu bardziej profesjonalnego niż audiofilskiego, albo w najlepszym wypadku starającego się pogodzić jakkolwiek oba te obszary ze sobą. I to podejście, choć różniące się od tego, do którego sam jestem przyzwyczajony, nie uznaję absolutnie za złe. Być może dlatego też T1 są uznawane za model z plakietką „genre master”, a nie konkurencyjne wobec nich HD800. Przykład chociażby z wokalami.

Audeze na ten przykład wymienione przeze mnie tu już parokrotnie, a pod którymi mam na myśli głównie modele 2 i 3, są dla mnie naprawdę wspaniałymi słuchawkami, z czego model 2 wskazywałbym jako własny, całkowicie subiektywnie, przykład słuchawek o umownie „najlepszym” strojeniu tonalnym. Wynika on z samego charakteru słuchawek, zresztą tak samo jak u STAXa, który choć po przeciwnej kompletnie stronie barykady (i stronie trzeba przyznać zgodnej z tą, po której stoją T1), stara się realizować bardzo bezpośrednie i wysoce intymne granie o ogromnym stopniu napowietrzenia. LCD-2F robiły na odwrót: również pompując masę średnicy do ustroju o wspaniałej intymności, ale zamiast napowietrzania preferowały monumentalność wyrazu i koherentną kameralność. Obie te koncepcje składają się na charakterystyczny smak tych słuchawek i rzeszę zwolenników jednej i drugiej. To są właśnie w nich owe „Palce Boże”, które są w stanie człowieka zaczarować i przyspawać słuchawki do głowy na długie godziny.

Beyerdynamic robi kompletnie inną robotę i to jest właśnie tym razem jedna z głównych części składowych ich różnego w opiniach osób trzecich obrazu, jeśli w ogóle nie główna. T1 serwują swego rodzaju „neutralną analizę” i uzależniają się mocno, nawet bardzo mocno, od charakteru źródła. Tonalność, czułość, napęd, moc, wysterowanie, nawet okablowanie – te cechy i elementy mają w T1 znaczenie większe, niż w niektórych słuchawkach z nawet wyższej od nich półki cenowej. Jeśli ktoś zarzuci T1, że grają bez charakteru, to w dużej mierze właśnie dlatego, że Beyer postanowił oddać całkowicie tą materię w ręce toru i świadomości sposobu jego grania przez posiadacza. Sęk w tym, aby wiedzieć to przed zakupem, nie po. Jeśli tor nasz jest słaby, zagra z T1 słabo. Jeśli przejaskrawiony, T1 to pokażą i dorzucą od siebie iskierkę w rejonie 7 kHz, jeśli zbyt ciemny i spowolniony, również i takim się nam całościowy ustrój ukaże.

Z jednej strony jest to dobre posunięcie, ponieważ słuchawki pokazują teoretycznie jak najwięcej informacji o posiadanym przez nas brzmieniu wydobywającym się z dziurki czegokolwiek, pod co T1 by nie były podpięte. Zwiększa to bardzo mocno znaczenie toru w ostatecznym kształcie uzyskiwanego sygnału dźwiękowego. Z drugiej strony jednak niesie ze sobą ryzyko natury synergicznej oraz potencjalnie niesprawiedliwej oceny od pierwszego założenia tylko i wyłącznie z tego powodu. Jednym zatem z kardynalnych wręcz błędów jest pochopne ocenianie T1 bazując tylko na jednym kompletnym torze lub tylko jednej kombinacji różnych urządzeń z całkowitym pominięciem sfery „zabawy” w małego audiofila. Bo i należy to podkreślić, że z takich zabaw właśnie płyną nie tylko bardzo czasami ciekawe wnioski, ale też i mnóstwo pysznej frajdy, której jak uważam przy dźwięku zawsze przynajmniej trochę być powinno.

Przykładem efektu takich zabaw niech będzie kwestia tonalności, która wypadała lepiej na sprzęcie dającym większy nacisk na średnicę i/lub bas, takim jak Aune S2 i T1 oraz NuForce Icon HDP (bez względu na tryb pracy). Tego ostatniego zresztą właśnie z tego powodu nadal posiadam i z przyjemnością używam w testach. A tutaj naprawdę dziwię się jak dobrze mi to razem zagrało, bo i choć czuć było gorszą względem pozostałych urządzeń klasę samą w sobie, to jednak nadal wysoką i nieprzyzwoicie przyjemną. Jednym słowem kompletne zaskoczenie, którego by nie było, gdybym dla wspomnianej zabawy nie sprawdził w ramach chociażby czystej ciekawości. I kolejny dowód, że nie trzeba wcale mieć sprzętu za kilka tysięcy, aby z tak wysokich słuchawek móc czerpać przyjemność – dlatego w każdej recenzji słuchawki staram się podpinać również i pod gorszej jakości źródła, które teoretycznie „nie mają prawa zagrać”, jak to lubią wmawiać wszystkim amatorzy dźwiękowych fanaberii oraz zakamuflowani pracownicy salonów audio.

Drugim błędem, jaki można przy T1 popełnić, jest ich „nieprawidłowe” założenie. Cudzysłów jest tu bardzo celowy i już wyjaśniam o co chodzi.

Powodem jest bowiem udanie się przez Beyerdynamica w stronę dokładnie taką samą, jaką podąża Audio-Technica – chodzi naturalnie o przetworniki znajdujące się pod kątem już na etapie konstrukcyjnym. Z jednej strony umożliwia to montaż wielu różnych nausznic o różnym typie i niekoniecznie autorstwa Beyerdynamica, jak również zwalnia nas kompletnie z martwienia się o ich poprawną na słuchawkach orientację. Z drugiej jednak uwrażliwia niesłychanie słuchawki od pozycji, w jakiej znajdą się ostatecznie na naszej głowie. W moim przypadku przesunięcie słuchawek do tyłu, przez co przetworniki znajdowały się najbliżej moich małżowin, od razu nadawało im bezpośredniości i zrzucało z siebie koc, zwłaszcza w obrębie góry i przy pozycji najbardziej wysuniętej tym razem do przodu.

Jeśli więc ktoś oceniał je przy jednym, parominutowym założeniu i to tylko w jednej pozycji, to naprawdę pozostaje pogratulować. Słuchawki definitywnie są dla osób cierpliwych i świadomych, gdzie osobiście jednak preferowałbym rozwiązanie takie, jakie stosują marki AKG, Audeze czy STAX, a więc przetwornik pod kątem prostym do płaszczyzny muszli i alteracja kąta nachylenia nausznicą. Beyerdynamic wybrał jednak metodę odwrotną i niestety taka jest jak podejrzewam konsekwencja. Słuchawki są po prostu bardzo wrażliwe na kształt i umiejscowienie ucha w tak tworzonej komorze akustycznej. Zwłaszcza, że kąt nachylenia przetwornika jest minimalnie większy niż wspominana przeze mnie Audio-Technica.

Mamy zatem dwa duże powody, z których może – podkreślam, może – wynikać tak wysoka rozbieżność w opiniach ze strony posiadaczy lub słuchaczy nt. tego modelu. Tak niestety dzieje się albo ze słuchawkami po prostu grającymi dziwnie (najczęściej tak, że aż kiepsko), albo ogromnie wrażliwymi na otoczenie, które wielu nagminnie bagatelizuje, lub też się aż takiej skali wrażliwości nie spodziewało. To też jest powód, dla którego słuchawki te w rankingu zajmują miejsce za HD800. Ta para bowiem nie ma aż takich problemów tej natury, ergo jest po prostu praktyczniejsza wprost z pudełka dla nieświadomego użytkownika. A tacy zdarzają się o dziwo często również i w gronie tzw. „rasowych audiofili”, nie umniejszając oczywiście tej grupie społecznej w żaden sposób.

Zmiany wynikające z umiejscowienia są znacznie większe jednak, niż te wynikające stricte ze źródła, oczywiście w ramach urządzeń pracujących w tej samej klasie i różniących się swoim charakterem. Wspomniane układy pokroju S2 czy T1 (proszę zwrócić uwagę na zabawną sytuację dwóch „te jedynek” w nazwie tak skonstruowanego toru) uzyskiwały z Teslami naprawdę zadziwiająco dobre efekty, przynajmniej na moje uszy. Ktoś bowiem może jednak mimo wszystko preferować jak najbardziej jasne, klarowne i detaliczne granie, a zatem wzmacniać naturalne zdawałoby się cechy T1 o sprzęt źródłowy mocniej to wszystko jeszcze eksponujący. Osobiście stawiałem jednak na uzyskanie jak najlepszej synergii w ramach sobie pojętego ustroju będącego syntezą dwóch założeń:
– zachowania równego sposobu grania T1 wraz z ich pozytywną otwartością
– nasycenia słuchawek charakterem i muzykalnością wynikającymi ze źródła i bez negacji poprzedniego założenia.

Właśnie dlatego tak mocno myślę spodobały mi się one ze sprzętu koloryzującego i w innych okolicznościach traktowanego przez osoby postronne bagatelizująco, czasami nawet wrogo, pogardliwie i kompletnie nie branego pod uwagę. Bo i choć odstają wyszukaniem i klasą dźwięku od tego, w czego towarzystwie T1 raczyłyby najchętniej przebywać, to bardzo łatwo jest mi określić je jako przynajmniej swoisty „starter pack” do tych słuchawek. Przynajmniej.

Powaga i profesjonalizm to zatem wizytówki T1. Bas jest ze świetną kontrolą, choć niestety także i zniekształceniami w najniższych swoich partiach widocznych w pomiarach. Średnica podana jak na talerzu, stojąca w drzwiach, ale jeszcze bez przekroczenia progu izby. Góra z kolei doskonale słyszalna i wyraźnie nastawiona na odkrywanie detali z pieczołowitością i precyzją godną chirurga pracującego w wydziale kryminalnym. Na sam koniec scena rysowana w sposób bardzo dobry, pod wieloma względami optymalny i otwarty tak, jak tylko otwarte mogą być same słuchawki. T1 są dla mnie produktem zatem z wielu względów naprawdę kompletnym i podatnym na nadanie odpowiedniego posmaku przez rozsądnie dobrane źródła, ale mające jednak w tym wszystkim swój własny… może nie tyle charakter, co po prostu neutralny sposób grania i niemieckie spojrzenie na kwestię owej neutralności, tudzież szeroko pojętej referencji w ten sposób uzyskanej.

To więc, za co polubić można brzmienie T1, to ich niebywała kompetencja i wysoka dojrzałość, a przede wszystkim (dla niektórych dyskusyjna) koncepcja bezideowości własnej. Słuchawki te są niesamowicie ciekawe i potrafią zmieniać swoje brzmienie jak kameleon w zależności nie tylko od toru, pod jaki są podpinane, ale też nawet sposobu, w jaki są zakładane. Raz potrafią aż odrzucać jasnością i jałowością brzmienia, innym razem czarować i jakoby być gotowymi stawać w szranki z najlepszymi konstrukcjami na rynku bez względu na użytą technologię. To słuchawki specyficzne pod tym względem, niewdzięczne, trudne w interpretacji, wymagające od swojego nabywcy ogromnej wiedzy i skupienia w budowaniu dla nich dźwięku źródłowego. W pewnym momencie można poczuć się wręcz jak saper, który raz się pomyliwszy nie będzie miał już ku temu okazji. Wystarczy jednak podejść do nich umiejętnie, z rozwagą, cierpliwością, a przede wszystkim wiedzą o ich zachowaniu, aby odkryć w nich być może to, czego do tej pory się tak uporczywie szukało.

Można spierać się o słuszność koncepcji Beyerdynamica, czy inwencja powinna nie leżeć po stronie samych słuchawek, a bardziej po stronie źródła, czy może na odwrót. Jedno jest dla mnie pewne – ryzyko błędu jest znacznie wyższe przy Teslach i stąd też ostateczne moje powątpiewanie w „rynkową słuszność” koncepcji serwowanej przez ATH i Beyery, bowiem wiele osób na pewno nie zada sobie specjalnego trudu aby choć trochę spróbować zrozumieć te słuchawki. Nie twierdzę też, że moja interpretacja ich sposobu grania jest jedyną słuszną perspektywą, przez pryzmat której winno patrzeć się na T1, cieszę się jednakże z wniosków, do jakich doszedłem w powyższej recenzji.

Aby na Teslach uzyskać takie parametry soniczne, jak na wielu słuchawkach konkurencyjnych, źródło musi być wybrane naprawdę z głową, dlatego łatwo o ich niespecjalnie precyzyjną, a tym samym pochopną, ocenę i na to chciałem najbardziej w tym wszystkim zwrócić uwagę. Niepodważalnym jednak jest faktem, że w ramach klasy słuchawek po prostu neutralnych i mających określone cele oraz pryncypia oscylujące wokół swojego sposobu grania, Tesla jest całkiem atrakcyjnym nabytkiem. Wymaga jedynie zapoznania się ze wszystkimi aspektami dotyczącymi jej eksploatacji, oceny na spokojnie podle posiadanego dla nich docelowo sprzętu i przede wszystkim przekonania, że podejście neutralne słuchawki + koloryzacja torem jest dokładnie tym, co preferujemy i co najważniejsze – potrafimy (lub będziemy potrafili) wykorzystać w pełni. Wtedy Tesle odpłacą nam zupełnie innym graniem, niż moglibyśmy się po nich spodziewać, znacznie większym angażem, większym fun’em, bez poświęcania otwartości i precyzji, a więc wszystkim tym, co w normalnych warunkach mogłoby się w nich nie pojawić ze sprzętu co bardziej liniowego. Na tym polega urok szkoły Beyerdynamica, który równoważy między sobą ważność słuchawek oraz toru, a liniowość przesuwa w stronę tych drugich z ostatecznie naprawdę ciekawym efektem. Im dłużej zresztą ich słuchałem, tym lepsze miałem o nich zdanie, a to także było niepozbawione swojego powodu i potwierdzało to, co miałem okazję czytać w niektórych opiniach już po odsłuchach: że słuchawki na głowie „dojrzewają”. To prawda i zupełnie nie chodzi o wygrzewanie, a po prostu o zrozumienie. Tylko tyle i czasami aż tyle.

 

Podsumowanie

Zalety:
+ bardzo trwała konstrukcja i wyśmienite materiały
+ świetny kabel od Sommera zakończony dużym Neutrikiem
+ wysoka wygoda
+ spore możliwości żonglerki nausznicami (również od innych producentów i samoróbkami) oraz modyfikacji wytłumienia muszli
+ aluminiowy kufer w zestawie
+ bardzo dobre jak na dynamiki brzmienie o profesjonalnym charakterze
+ odpowiednia szybkość i bardzo wysoka detaliczność
+ kapitalnie neutralna i jednocześnie intymna średnica
+ obłędnie wysoka refleksyjność klasy i tonalności sprzętu źródłowego
+ bardzo poprawnie renderowana scena muzyczna
+ najniższa cena ze wszystkich „Tesli”

Wady:
– brak uchwytu na kufrze zmniejsza jego poręczność
– sprzęt bardziej profesjonalny niż do relaksacyjnego słuchania muzyki po godzinach (stroić torem i modami!)
– ponieważ są piekielnie czułe na charakter toru, nie mają swojej własnej wyrazistej „tożsamości”
– łatwo się z też z nimi z tego powodu przestrzelić i zniechęcić
– różne umieszczenie słuchawek na głowie rzutuje na uzyskiwany dźwięk
– wymagają tym samym naprawdę sporo cierpliwości oraz odsłuchu na wielu torach, by je dobrze poznać
– lekko słyszalne odkształcanie się materiału maskującego przetworniki przy zakładaniu
– brak wymiennego okablowania (byłoby miło)

Subiektywnym zdaniem
Wg mnie słuchawki byłyby znacznie wyżej w rankingu, niż gdyby nie fakt celowania w określoną grupę bardzo świadomych użytkowników. To fantastyczne słuchawki, gdy się wie jak je poprawnie założyć na głowę oraz pod jakie konkretnie źródło podpiąć. Jest wtedy szansa, że pozwolimy się im zauroczyć, że złamią nas kompletnie referencyjnie neutralną średnicą, wysoką kompetencją i profesjonalizmem brzmienia. Wiele osób będą jednak odpychać „dziwnym” brzmieniem wprost z pudełka i ogromną wybrednością co do toru. Mimo, iż prywatnie jestem posiadaczem sprzętu z wyższej półki cenowej i o zupełnie innej tak manierze brzmieniowej, jak i technologii, nie sposób jest mi nie docenić tego, co drzemie w topowym modelu Beyerdynamica. Ich natura leży po stronie nie audiofilskiej, a bardziej profesjonalnej, z której w testach na pewno uczyniłbym wyborny użytek i naprawdę nie wykluczam, że właśnie w tym celu znajdą się kiedyś w moim posiadaniu.

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

3 komentarze

  1. Kawał sensownego tekstu na temat. Widać, słychać i czuć że napisał to ktoś kto miał do czynienia z T1 i zna temat od podszewki – recenzji w necie sporo ale królują bardzo pobieżne. Jestem świadomym użytkownikiem T1 od dwóch lat i póki co nie znalazłem alternatywy. Może nie miałem szczęścia do odpowiednich konfiguracji produktów innych marek? Preferuje sprzęt audio maksymalnie wiernie oddający sygnał jaki dostają w całym zakresie pasma i tzw charakter jest dla mnie minusem a nie wartością dodaną. T1 tak naprawdę nie były brane pod uwagę na etapie poszukiwań. Faworytem ówczesnym były HD800. Wystarczyła jednak chwila z T1, A1 i świetnym źródłem i to była miłość od pierwszego usłyszenia. Na dziś T1 z dedykowanym A1 plus DAC NADa M51 dają mi spokój wewnętrzny;) To nie znaczy że zamknąłem się na inne marki i inne technologie. Bywam na odsłuchach, odwiedzam konkretne sklepy audio no i wystawy typu Audio Show. Jest spory ruch w temacie (cenowo również bo koniunktura;)) ale nic mnie nie powaliło na kolana na tyle by choćby przez sekundę rozważyć zmianę. Może lektura recenzji innych rozwiązań będzie inspiracją? Może coś przeoczyłem? Będę się przyglądał… no i oczywiście słuchał kiedy tylko i gdzie tylko się da;)

  2. Czy Schiit Asgard 2 wyciągnie te słuchawki?
    Ze strony producenta:
    „Maximum Power, 600 ohms: 190mW RMS per channel”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *