Recenzja tych słuchawek jest chyba najdłuższą w historii bloga. Nie pod względem objętości, bo jednak niekwestionowanym liderem zapewne jeszcze długo pozostanie recenzja moich pierwszych elektrostatów, ale czasu powstawania. Zdobycie tych słuchawek było poprzedzone kilkumiesięcznymi staraniami. Sprzęt niedługo będzie w moim posiadaniu niemalże okrągły rok, a sama recenzja pisana jest na raty przez ponad pół roku. Pół roku dorzucania z doskoku kolejnych obserwacji, przemyśleń, wyników testów z różnorodnym sprzętem grającym i mocne badanie zachowania się tych słuchawek pod kątem wahań środowiska prądowego. Starania te miały swoją podstawę w tym, aby jak najpełniej móc opisać tak zmienne i kapryśne słuchawki. Jednocześnie tak wyjątkowe i dające tak ogromne możliwości swojemu posiadaczowi. Przed Państwem równie wyjątkowa recenzja niczego innego jak ex-flagowca AKG z dawnych lat, modelu K1000. Dla niektórych wciąż stojącego na piedestale, jako flagowiec właściwy.
Dane techniczne
– Lata produkcji: 1989 – 2005
– Typ przetwornika: dynamiczny, otwarty, z magnesami VLD i zmienną geometrią
– Znane rewizje: min. 2
– Rozmiar produkcji: 11 000 egzemplarzy
– Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 25 kHz
– Impedancja: 120 Ohm
– Czułość: 74 dB SPL/mW (pomiar w wolnym polu)
– THD: K2 <= 0,5% (w zakresie 200 Hz do 2 kHz)
– Maksymalna moc wejściowa: 1 W (przy 100 dB)
– Kabel: 2,5 m zakończony wtykiem XLR 4-pin Neutrika
W zestawie otrzymywano wraz ze słuchawkami:
– adapter XLR – wzmacniacz kolumnowy (bare wire)
– drewniane pudełko do przechowywania (jasne lub ciemne drewno)
– komplet dokumentów
Historia, jakość wykonania, konstrukcja
Zanim zacznę rozpisywać się na temat jakości, chciałbym zacząć troszkę bardziej historycznie i od strony czystej opisowej definicji. K1000 to słuchawki typu nagłownego, otwartego (panoramicznego), o zmiennej geometrii przetworników. Zostały zaprojektowane podobno przy współpracy z NASA na przełomie lat 1989-1990 i produkowane nieprzerwanie aż do późnego roku 2005-go w liczbie około 11 000 egzemplarzy. Powodem zaprzestania produkcji było ponoć zużycie maszyn produkcyjnych, ale faktem jest, że nie był to specjalnie popularny model w okresie swojego istnienia i najprawdopodobniej księgowość łącząc obie te rzeczy ze sobą, podjęła sama decyzję zamiast kierownictwa firmy.
W latach produkcji AKG reklamowało słuchawki jako „najwyższego szczebla, w pełni profesjonalne monitory o całkowicie otwartej konstrukcji i dopasowywanych głośnikach dla zoptymalizowanego dźwięku osobistego”. W domyśle miały to być słuchawki unikatowe, równoznaczne z założeniem na głowę pary kolumn w formie słuchawkowej. K1000 używały swobodnie wibrującej membrany wielowarstwowej, napędzanej przez radialnie namagnetyzowanego systemu VLD (Ventilated Linear Dynamic).
Ze względu na brak sztywnych elementów akustycznych, K1000 są w stanie wyjść poza standardowe konstrukcje dynamiczne obarczone ograniczeniami wynikającymi z ich technologii i dostarczyć – podobnie jak przetwornik pierścieniowy HD800 – falę akustyczną bardziej planarną i zbliżoną właśnie do głośników. Za strojenie odpowiadają m.in. filtry RLC, które były integralną częścią słuchawek.
O tym jak bardzo był to sprzęt flagowy, niech świadczy oryginalny sprzęt towarzyszący z tamtych czasów. Każdy z nich zwieńczyłem krótką notką opisową, by na koniec wrócić do samych słuchawek:
AKG K1000 Selector
Przełącznik między jedną parą K1000 a kolumnami stereo. Rozwiązanie bardzo przydatne, gdy nasz sprzęt dysponował jedynie jedną parą wyjść i nie posiadał własnego przełącznika A-B.
AKG S1000 Sound Selector
Rozbudowany przełącznik będący konwerterem sygnału z głośnikowej końcówki mocy na dwa wyjścia jack 6,3 mm (jeden na niską, drugi na wysoką impedancję) oraz dwa wyjścia XLR 4-pin dla K1000. Absolutny rarytas, o którym nawet internet ledwo pamięta.
AKG K1000 Amplifier (SAC-1000)
Dedykowany wzmacniacz słuchawkowy pracujący w konfiguracji zbalansowanej, z osobnym zasilaczem i możliwością podpięcia dwóch par K1000. Spotykany później jako SAC-1000, ale niestety nie mam żadnych informacji czy przypadkiem nie jest to ta sama konstrukcja, czy też może wykonywany później klon. Użytkownicy relacjonowali, że wzmacniacze te grzały się cały czas, nawet po wyłączeniu. Wyłączni stanowił więc zdaje się odcięcie sygnału aniżeli faktyczny wyłącznik sieciowy. Z tego względu żywotność tych urządzeń nie była duża. Obecnie SAC już nie istnieje. Cena nowego urządzenia wynosiła ok. 800 EUR.
AKG BAP-1000 Audiosphere
Bardzo innowacyjny jak na swoje czasy programowalny procesor dźwiękowy, tworzący realistyczną przestrzeń dźwiękową podczas korzystania ze słuchawek. Dźwięk przy odpowiednim ustawieniu potrafił wyjść już kompletnie poza słuchawki i przybrać formę kompleksowej symulacji odsłuchu w prawdziwej filharmonii. Wymienne karty ROM pozwalały na dopasowanie ustawień scenicznych do swoich własnych wymagań i preferencji. Cena: ok. 1500 EUR.
AKG K1000
Wracając do samych słuchawek, już po pierwszym rzucie oka na zdjęcia można dojść do wniosku, że cechują się one naprawdę niespotykaną w ramach tego sprzętu konstrukcją. Elementem nośnym jest pałąk złożony z dwóch kwadratowych pasów stalowych w grubej otulinie koloru czerwonego. Ma ona swoją sprężystość, toteż nie pęka od używania, jeśli tylko sami jej w tym nie pomożemy. Do niej przytwierdzone są dwie plastikowe podstawy mające na sobie malowane srebrną farbą emblematy (jeden zawiera numer seryjny) wraz z systemem regulacji opaski.
Opaska wykonana jest z prawdziwej skóry i z niesymetrycznie naniesionym na nią logo AKG oraz napisem Austria. Grube sznureczki ściągające w kształcie litery U są przytwierdzone bezpośrednio do niej za sprawą wszycia. Oznacza to tym samym, że ewentualne dorobienie sobie zamiennika lub regeneracja może być bardzo kłopotliwa.
Do podstaw przymocowane są również cztery kątowe poduszeczki z czarnej skóry. Tak, to właśnie są nausznice tych modeli, kwalifikując je na konstrukcję nagłowną-skroniową, aniżeli nauszną czy wokółuszną. Całość opiera się na głowie słuchacza, toteż mocniejsze ruchy głową nie wchodzą w żadnym wypadku w grę, a założenie ich w sposób dowolny może powodować różnice w dźwięku między jednym a drugim kanałem. Aby poprawić wygodę i stabilność słuchawek na głowie, możliwe jest wyciągnięcie poduszek tylnych za pomocą systemu suwadeł. W ten sposób punkt przytrzymania głowy przesuwa się dalej. Analogia może być tu do różnicy między zachowaniem się opon samochodu na asfalcie podczas agresywnej jazdy, tj. między wąskim, a szerokim bieżnikiem.
Kolejnym elementem znajdującym się w podstawie, jest zawieszenie ramy przetwornika. Każdy ze znajdujących się w K1000 przetworników ma niezależnie regulowaną geometrię nachylenia do ucha słuchacza. Może minąć naprawdę sporo czasu, zanim „dogadamy się” z odpowiednim ułożeniem przetworników względem nie tyle równego balansu sonicznego, ale też sposobu kreacji dźwięku. O tym powiem więcej w opisie brzmieniowym.
Rama przetwornika to już całkiem prosta konstrukcja – metalowa czarna objemka przytrzymująca dwie aluminiowe maskownice. Od spodu przytrzymywana jest przez obudowę odgiętki okablowania. Te wchodzi do przetworników pod kątem prostym, a więc na podobnej zasadzie, jak w wielu innych słuchawkach, gdzie wtyki nie są skierowane prosto do dołu.
Sam przetwornik to bardzo unikatowa konstrukcja złożona z foliowej fakturowanej małymi wypustkami kopuły, której zawieszenie pełnią rolę cztery grzbiety po każdej stronie kwadratowej obudowy słuchawek. Przetwornik nie posiada kapsuły w sensie stricte, jedynie pierścień magnetyczny wraz z cewką i wkładem dampingującym widocznym od strony zewnętrznej. Elektronika znajdująca się wewnątrz słuchawek to z kolei filtr RLC, którego zadaniem jest nadanie słuchawkom konkretnego brzmienia. Obiło mi się o uszy, że możliwe było nie stosowanie ich bezpośrednio (twardy bypass np. w sytuacji uszkodzenia), ale miało to swój wpływ właśnie na brzmienie.
Największym problemem tych słuchawek od strony stricte użytkowej jest wcale nie podatność na wyciekanie dźwięku na zewnątrz, czy też wymagania odnośnie odpowiednio cichego pomieszczenia, ale notoryczny brak części zamiennych. Przykładowo z poduszek AKG wyprzedało się już w 2013 roku. Niemożliwym do dostania są też najczęściej maskownice czy okablowanie. Oznacza to, że słuchawek w stanie fabrycznym i kompletnym jest i będzie coraz mniej. Taki los spotkał już niejednego flagowca i zapewne spotykać będzie nadal. Krytycznie rzutuje to na opłacalność oraz zwiększa ryzyko podczas nabywania z drugiej ręki, toteż warto mieć na względzie, aby sprzedającym była osoba jakkolwiek zweryfikowana i zaufana.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Takie rzeczy jak opaski i poduszki są spokojnie do dorobienia samodzielnie, jeśli tylko ma się wprawę w produkcji takich elementów oraz trochę oprzyrządowania. Maskownice bardzo często można zregenerować i naprostować ręcznie, choć jest to praca ciężka, czasochłonna i przede wszystkim frustrująca dla nieprecyzyjnych rąk. Nawet emblematy od biedy można sobie odtworzyć, choć będą to najczęściej odporne na ścieranie naklejki. Z nimi jest w oryginałach ten niestety problem, że farba odpada w oczach. W zakresie kabla również możliwe jest dorobienie sobie zamiennika, może nawet nieco lepszego od tego, który stosował AKG, aczkolwiek jeśli ktoś myśli o jego wymianie o tak o bez powodu – niech przemyśli sprawę parę razy. Lutowanie jest ryzykowne, miejsca bardzo mało, a sam fabryczny kabel jest naprawdę dobrej jakości.
Jak więc mówi stare przysłowie, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Ale nawet egzemplarz niekompletny lub ze śladami użytkowania warto moim zdaniem nabyć, jeśli tylko przetworniki i kabel są sprawne: brzmienie rekompensuje tu wszystkie przywary, a upust w cenie będzie znaczący. To tym samym najtańsza opcja, aby zapoznać się z tą legendą akustyki nagłownej i nie musieć kosztować się od razu na stan idealny, kolekcjonerski. Tym będzie można zainteresować się później, jeśli decyzja i poprzestaniu właśnie na K1000 zapadnie już ostatecznie. U mnie tak właśnie było.
K1000 to słuchawki, do których przede wszystkim już z samej definicji nie powinniśmy podchodzić jak do słuchawek. I nie chodzi tu tylko o wygląd, a po prostu o pryncypia, jakimi kierują się podczas kreacji dźwięku. Ten, tworzony na zasadzie wolnego pola dźwiękowego, pozostaje niezwykle unikatowym w zachowaniu i bliżej ma do monitorów bliskiego pola, aniżeli słuchawek. Bo i kolumnom jednak po dłuższej chwili moglibyśmy przypisać przecież kreację realizowaną na większy dystans. W normalnych słuchawkach mamy przede wszystkim komorę rezonansową zarówno dla samego przetwornika od strony kapsuły i tłumienia fali, jak też komory akustycznej dla fal kierunkowych i odbitych w której znajduje się nasze ucho. K1000 takich rzeczy nie mają, a jedynym elementem tłumiącym akustycznie jest płatek gąbki znajdującej się po przeciwnej stronie membrany, precyzyjnie umieszczonej w pierścieniu magnesu cewki.
Ze względu na brak jakiegokolwiek kontaktu ucha ze słuchawką, a więc swego rodzaju pomostu akustycznego, udało się w dużej mierze uzyskać faktyczne wrażenie pracy na monitorach BP i o ile K240 DF były akustyczną, konwencjonalną symulacją takiego dźwięku, tak już K1000 są urządzeniem mogącym w pełni zastąpić takowe, jeśli przełknąć ostateczne koszta i wyraźnie mniejszy wymiar praktyczny. Być może to właśnie były gwoździe do trumny w czasach, gdy sprzęt ten był produkowany. Być może też kolejne zawody coraz to nowymi współczesnymi flagowcami za coraz większe kwoty popchały ludzi na powrót w stare myśli pionierskie. Może stare nie było ani takie stare, ani takie złe.
Konsekwencją jednak bycia konstrukcją awangardową jest ogromna trudność w akuratnym opisaniu wrażenia, jakie tworzą założone poprawnie na głowę K1000. Przede wszystkim mowa tu o niesłychanej swobodzie i otwartości dźwięku, którą pamiętam w wielu miejscach raz to z konstrukcji STAXa, raz ze słynących ze swojej rozmiarowo wielkiej sceny HD800. Wolność i kompletny brak ograniczenia powoduje, że nawet bardzo otwarcie grające K500 potrafią brzmieć, jakby ktoś nam drzwi przed nosem zamknął. W HD800 wrażenie to jest mniejsze, ale i tam również słychać, że ma się dookoła uszu kopułę, takie swego rodzaju zamknięcie wszystkiego wewnątrz ogromnej, ale jednak istniejącej, sfery. Po prostu jesteśmy w ogromnej hali, ale mimo wszystko hali. W K1000 kreacja wychodzi poza takie ramy i choć nie jest to scena przepastna na mile morskie, to jednak poczucie otwartości dominuje tu okrutnie, wybijając się wysoko poza wrażenia, jakie notowałem u STAXa, ale też jednocześnie STAXem nie będąc w żaden sposób również w tym trochę bardziej negatywnym (czy może raczej „tęsknym”) wrażeniu. W zamian mamy tu maksymalną wolność i oddech, brak barier, granic, takie to wrażenia towarzyszą obcowaniu z jedynym prawdziwym flagowcem AKG, choć myląca może być tu numeracja (są jeszcze K2000, ale to już niespotykana ciekawostka z naprawdę dawnych lat). Tak w dużym skrócie.
Ale dość o tym i przejdźmy może do szczegółowego opisu brzmieniowego, bo to, że słuchawki są wyjątkowe, widać od razu, ale wciąż pytaniem pozostaje jak dokładnie grają.
Przygotowanie do odsłuchów
Właściwie w teście wykorzystywane były przeze mnie nie jedna, a dwie pary K1000, różniące się wiekiem i numerem seryjnym. A przynajmniej tak podejrzewam, bowiem jedna sztuka była ich pozbawiona. Daje to jednak pełny pogląd nie tylko na różnice między wersjami EP i LP, ale też jest to w dużej mierze weryfikatorem wzajemnym, że wszelakie pochwały i przywary nie tyczą się jednego, być może unikatowo grającego egzemplarza.
Sprzętem testowym w przypadku K1000 były praktycznie wszystkie źródła i wzmacniacze jakie tylko przewinęły się przez blog na przestrzeni trzech kwartałów, także wymienianie ich w zasadzie nie ma większego sensu. Jest to też dzięki temu najdłużej tworzona na boku recenzja, jaka kiedykolwiek miała swoją publikację na blogu, tak jak pisałem we wstępie.
Słuchawki były naturalnie w obu egzemplarzach w stanie fabrycznym, bez jakichkolwiek modyfikacji (choć sprawdziłem je także i bez maskownic – z pozytywnym efektem). Jedyną „modyfikacją” było chyba tylko dosztukowanie samodzielnie jednej poduszeczki do najstarszej pary bez emblematów.
Zakres utworów standardowo już stanowiły pliki o wysokiej kompresji, ale też i formaty bezstratne, głównie FLAC 24/44.1 z wielu gatunków, najczęściej muzyki poważnej, IDM i elektroakustyki, ale trafiały się tu praktycznie wszystkie gatunki, jakie wpadły mi na przestrzeni czasu w uszy.
Jakość dźwięku
W niniejszej recenzji moim nadrzędnym celem było ubranie tego co słyszę w słowa na tyle dokładnie i obszernie, a jednocześnie prosto i zrozumiale, aby nie trzeba było w sposób brutalny stwierdzać iż „tych słuchawek po prostu trzeba posłuchać”. Gdyby faktycznie podążać w tym kierunku, to tekst już teraz należałoby zakończyć i skwitować, że tak złożonego dźwięku nie da się opisać i trzeba jednak posłuchać, założyć, skroić własnymi zmysłami, aniżeli męczyć się cudzą interpretacją. Ale właśnie dlatego, że sprzęt ten jest tak trudny do nakreślenia, a także ekstremalnie niedostępny, jedyną możliwością jest zanurzyć się w opisach osób trzecich i wyłapywać z nich przede wszystkim wady, które mogą w skrajnych wypadkach przekreślić przyjemność korzystania z tych słuchawek.
Bardzo ważnym, jeśli nie najważniejszym aspektem użytkowania K1000, jest ich należyte napędzenie i wysterowanie. Zastanawiałem się jak ująć oba te aspekty w ramach recenzji i dlatego też w każdym akapicie starać się będę opisać te słuchawki z dwóch perspektyw: spełnienia i niespełnienia powyższych wymagań. Dzięki temu nie będzie potrzeba tworzyć osobnych akapitów. Nie będę również starał się podtrzymywać ich legendy na siłę i sporo miejsca poświęcić zamierzam przede wszystkim wspomnianym wadom. Będzie więc bardziej technicznie, aniżeli audiofilsko, ale myślę, że dzięki temu bardziej uczciwie, poprawnie i przystępnie dla czytelnika, który ponad audiofilskimi zachwytami chciałby po prostu wiedzieć jak to cudo potrafi zagrać.
Bas
Pierwszą zatem wadą jest super-niski, dosłownie najniższy bas. K1000 posiadają naprawdę świetnie i przyjemnie zestrojony bas całościowo, ale ze względu na brak komór, o których mówiłem wyżej, pojawia się problem ze zbyt szybkim odcięciem linii basowej, kończącej się namacalnie już mniej więcej w rejonie 40-50 Hz. Oznacza to, że maksymalnego wybrzmienia oraz zejścia do piekła a’la Audeze tu nie będzie. Zamiast tego bas przyjmuje formułę bardziej STAXową bym rzekł, a więc nastawioną na średni i wyższy bas, podczas gdy ten niższy sprowadzony jest często do formy konturowej, szybszej i krótszej. Gra to w sposób bardzo wyjątkowy, po części jak prawdziwe kolumny z zamkniętymi kabinetami i membranami biernymi, wykraczając też wyraźnie poza to, co można było usłyszeć w kwadrofonicznych modelach z serii K2, np. K280 Parabolic.
Jest to też kontrast na tle Audeze LCD-3, które funkcjonowały u mnie przez długi czas jako słuchawki flagowe zanim postanowiłem powrócić do STAXa, potem Sennheisera i wreszcie zakończyć pielgrzymkę na recenzowanych słuchawkach. Zamiast zanurzać się po uszy w basie, kąpać w jego głębi, jesteśmy otoczeni bardziej ulotnym, technicznym basem o wszystkich walorach i pełnym wydźwięku, prócz mocnego zejścia. I nie jest to problem natury strojenia, tylko cech uwarunkowanych fizycznie. Wszystkie co bardziej konwencjonalne modele AKG, które posiadam, potrafią od K1000 zagrać niżej, ale naturalnie bez takiego rozmachu i formatu. Dlatego każdy posiadacz tych słuchawek szczęścia zaznaje dopiero przy spełnieniu określonych warunków i zaspokojenia prądowo-mocowo-synergicznego ze strony albo bardzo drogich układów słuchawkowych, albo po prostu kolumnowców.
Analizując tak już całkowicie na boku zaobserwowane wyżej zjawisko, gdyby zastosować podobne warunki akustyczne do innych modeli słuchawek dostępnych na rynku, można być niemal pewnym, że wszystkie będą miały katastrofalne problemy w tym rejonie. Nawet samo AKG służy tu wskazówką, bowiem gdyby cofnąć się do końca lat 70-tych i pierwszych Sextettów z serii K240, okazałoby się, że z basem firma ta eksperymentowała już w ramach konstrukcji klasycznych, wokółusznych. Zaraz po Sextettach wprowadzono modele przejściowe (K241 MKI) oraz „pełne” akustycznie K240 DF oraz Monitor, wyposażone w normalnie pracujące komory akustyczne i otwory dyfuzyjne, pełniące rolę pułapek basowych. K1000 muszą sobie radzić bez takich udogodnień i brak komory nadrabiać czystą mocą przetworników oraz żyłowaniem filtrów RLC.
Ostatecznie przekłada się to na kilka wniosków. Przede wszystkim – i przy zaznaczeniu, że wniosek niniejszy występuje głównie przy sprzęcie konwencjonalnym i podstawowych wzmacniaczach, które są w stanie poradzić sobie z K1000 (np. HPA-3B) – w muzyce o dziwo mi osobiście braki w najniższym basie nie przeszkadzały. Przypominały o sobie jedynie sporadycznie, gdy trafiałem na stary i dobrze znany utwór, pamiętany jeszcze z Audeze. Nie było tam tego monumentalnego tąpnięcia, 100-tonowego buta, który wzbudzałby powierzchnię ziemi przy każdym kroku. W naturalny sposób przesuwało to słuchawki w stronę gatunków lżejszych, będących większymi beneficjentami basu szybszego i dokładniejszego. Tak samo było zresztą ze STAXami, T1 i HD800. Ten typ więc tak już chyba ma po tej stronie dźwiękowej rzeki. Choć jak się okazuje nie musi i coś jednak możemy z nim poradzić. Ale to za moment.
Wszelkie moje próby zmuszenia K1000 do grania mocniejszym dołem w takich warunkach spełzły na niczym, poniekąd z powodu, że wszelakie korektory, tak programowe jak i sprzętowe, kończyły mi się na zakresie ok. 50-60 Hz, z którym akurat K1000 nie miały najmniejszych problemów. W efekcie uzyskiwałem mieszankę basu głuchego i niezbalansowanego. Sytuacja znacznie się poprawiła wraz z zastosowaniem mocnych i faktycznie bogatych basowo układów niesłuchawkowych. Z tego też powodu skłaniam się mocno ku poglądowi, ażeby jak już, to grać z najwyższymi AKG konkretną mocą (owy potężny wzmacniacz), dużym napięciem (najlepiej głośnikowiec) oraz miłą dla ucha tonalnością (preferencyjnie lampa lub wyraźnie ciepły tranzystor), aby efekty korekcyjne ze strony brzmienia samego toru zachowały swoją płynność i koherencję oraz nie stwarzały potrzeby zastosowania jakiejkolwiek korekcji zewnętrznej. Tą zaś, jeśli już stosować, to w formie porządnych i rozbudowanych korektorów do zastosowań studyjnych, które tak czy inaczej jako zakup mijają się mocno z celem, jeśli jesteśmy użytkownikami domowymi testującymi słuchawki raz na ruski rok.
Dla części osób rozwiązaniem okazywał się system hybrydowy, tj. K1k + osobny aktywny subwoofer. Wszystko naturalnie wpięte w ten sam sprzęt grający, a więc np. lepszej klasy amplituner. Czy jest to konieczne? Moim zdaniem nie, o ile nie jesteśmy typem ludzi płynących zawsze pod prąd i uparliśmy się na posiadanie K1000 w sytuacji preferowania gatunków nie mieszczących się w ramach ich domeny. Flagowce AKG są dla mnie osobiście dostatecznie uniwersalnym kompanem, aby móc dać sobie radę bez zewnętrznych „wspomagaczy”.
Ostatecznie problemy z najniższym basem w dużej mierze rozwiązała mi definitywnie Yamaha M-35, która ma właśnie wszystkie te cechy, które najpierw wskazał bardzo sprytnie Cayin HA-1A, a potem właśnie jej pozostało w zaszczycie przypieczętować. O tej końcówce mocy powiem zresztą jeszcze przy okazji dalszych akapitów trochę więcej. Uzupełnieniem był również odpowiednie kable (Ultralink Challenger II). Granicę słyszalną basu udało mi się sumarycznie przesunąć na 35-40 Hz, co w zupełności okazało się wystarczające do pełnego rozkoszowania się muzyką, ale też zbliżenia się do deklarowanej przez producenta najniższej częstotliwości reprodukcji dźwięku, jaką może osiągnąć ten przetwornik. K1000 nie mają więc w odpowiednich warunkach większego problemu z osiągnięciem niższego basu właściwie bez względu na gatunek i złożoność linii basowej:
Podsumowując więc, bas w K1000 to teoretycznie najsłabszy element całościowej układanki, ale tylko teoretycznie. Przy umiejętnym podejściu jest bardzo podatny na rozwiązanie i zapewnienie posiadaczowi multum przyjemności. Na tym też w sumie kończą się jakiekolwiek dźwiękowe przywary, jakie mógłbym tym słuchawkom wysunąć w tym rejonie. Przechodzimy do średnicy.
Średnica
Ta jest niestety niemożliwa do określenia jednoznacznego. Nie wiadomo jaka jest, a tylko dlatego, że jest niesamowicie uzależniona od kąta ustawienia przetworników względem uszu słuchacza. Bardziej właściwym byłoby powiedzieć, że średnica w K1000 to suma wszystkich średnic, jakie słuchawki w zależności od wspomnianego kąta są w stanie zaprezentować. Zakres należałoby rozbić na czynniki pierwsze i opisać nie jedną, a wszystkie średnice (i sceny), które odpowiadałyby różnym sytuacjom ustawienia przetworników. Ponieważ jest to nierealne i z perspektywy poświęconego czasu mało zachęcające, postanowiłem zrezygnować ze stanów pośrednich i skupić się na trzech najbardziej typowych sytuacjach, w których przetworniki mogą być przez użytkownika ustawione:
– pod kątem prostym (0% wychylenia, słuchawki złożone),
– mniej więcej w połowie regulacji (40-60% wychylenia),
– na maksymalny kąt (100% wychylenia).
Przy zerowym wychyleniu średnica (jak również i trochę basu) są najmocniej prezentowane i jednocześnie najbliżej. Zaś sam dźwięk jako całość bardzo mocno przypominał mi moje DFy. Średnica bliziutka i namacalna, grająca do głowy, w sposób dosadny, a jednocześnie transparentny. Bardzo mocno przypominało to sposób grania SR-202, choć bez tej ich perfekcyjnej czystości i lekkiej połyskliwości. Z nutą analogowego grania można byłoby rzec. Niestety w tym ustawieniu też scena była bardzo mocno dwuwymiarowa, pozbawiona wyczuwalnej głębi oraz trójwymiarowości, jaką szczycił się ten sam produkt z Japonii. Tu już najbardziej dało się znaleźć analogie do DFów, jeśli nie wskazać ich nawet jako odrobinę lepszych. Punkt skupienia na środku sceny był za to niezwykle mocny i trzymany bezwzględnie w ryzach.
Przy maksymalnym ustawieniu role zaczęły się kompletnie odwracać. Bas nieco zelżał, a średnica oddaliła, stała bardziej dyfuzyjna i miejscami może nawet bardziej niż w HD800. Środek sceny został rozmydlony, ale głębia, jaka dzięki temu powstała, niejednego słuchacza wprawiłaby w potężne zdumienie. W gatunkach niewymagających od słuchawek skupienia się na wokalizie i jakkolwiek zaznaczonym środku scenicznym, taki kształt brzmienia, choć również niedoskonały jak przy poprzednim ustawieniu, jest kapitalny na średnicowo grających lampach, kompensując przybliżenie średnicy i ewentualne zmniejszenie sceny. W muzyce elektronicznej efekty są po prostu spektakularne i godne wszelkiego posłuchu.
To jednak co najbardziej przypadło mi osobiście do gustu, to ustawienie pośrednie lub odchodzące od niego nieco w stronę domyślnie zerowego, trzymające się rozsądnego punktu skupienia i jednocześnie prezentacji nie stroniącej od kontrolowanej dyfuzji. Optymalna głębia sceny pozwala na rozkoszowanie się zarówno otwartością, jak i realizmem wynikającym z kierunkowego zbalansowania wszystkich jej aspektów. Średnica jest w tym ustawieniu w zasadzie idealna: neutralna i transparentna, jednocześnie z nutą dociążenia typowego dla dynamików. Bliska, zwarta i intymna, jednocześnie zwiewna, eteryczna i rozpraszająca się krawędziami precyzyjnie po kątach, gdy jest to potrzebne. Pełna kontrola i gra we wszystkie możliwe strony, które do tej pory odznaczały się konkretnymi parami słuchawkowymi, potrafiącymi jedno, ale kosztem drugiego. Jedynie STAX i LCD-2F po modyfikacjach oraz doinwestowaniu potrafiły mnie tak urzec do tej pory. K1000 także to robią, ale bardziej niczym profesjonaliści, bez zbędnej kokieterii.
Jest to dla mnie osobiście po dzień dzisiejszy prawdopodobnie najbardziej doskonała technicznie średnica, jaką miałem przyjemność zaznać w słuchawkach w ogóle i minimalnie w tym względzie przewyższając modyfikowane Lambdy, które przez lata były w moim zeszycie wzorem praktycznie niedoścignionym. Nie pojawia się to zawsze i wszędzie, a jedynie na bardzo konkretnych konfiguracjach sprzętowych, toteż kluczem jest ponownie przy tych słuchawkach synergia, a raczej takie ustawienie się sprzętem, aby to on właśnie nadawał główny ton i barwę tym strasznie neutralnym i refleksyjnym słuchawkom.
To też opisując chciałem, abyście mieli Państwo możliwość objęcia wyobraźnią bezmiar możliwości scenicznych kryjących się w konstrukcji K1000. Dla osób, które są zakochane w przestrzeni i uwielbiają wolność realizowaną w sposób precyzyjny, kompetentny, dostosowany za każdym razem do wymagań, potrzeb lub humoru, takie słuchawki to odpowiedź w zasadzie idealna.
Góra
Chyba najbardziej kontrowersyjny zakres tonalny K1000. Owe kontrowersje wynikają z bardzo różnego odbioru stopnia rozjaśnienia tego modelu u różnych osób. Najczęściej bierze się on z po prostu naszej tolerancji na niektóre wysokie częstotliwości. Niekiedy błędem jest podejście do K1000 z perspektywy modeli przesadnie ciemnych. Jednakże w wielu przypadkach mam po prostu wrażenie, że problemy biorą się z umiejętności dopasowania sprzętu pod siebie (a precyzując – jej braku).
Słuchawki puszczone z byle wzmacniacza faktycznie potrafią bardzo szybko zmęczyć swoim graniem. Część osób lubi niestety w takich sytuacjach zrzucać w całości winę za brak synergii właśnie na słuchawki, a nie na swoje decyzje lub sprzęt, który ewidentnie nie był do tego przystosowany. Decyzje te wynikają czasami ze zwykłej niewiedzy lub przeliczenia się co do realnych możliwości sprzętu, czasami celowo (np. w celu niezmąconej opcji sprzedaży lub promocji sprzętu tworzonego ręcznie przez komercyjnych konstruktorów), czasami po prostu z braku czasu na odpowiednie zapoznanie się z tym modelem.
Powiedzmy sobie więc wprost: K1000 to słuchawki jasne z definicji i tak, jak odpowiedni napęd przysporzy nam najpewniej odpowiedniego basu, tak odpowiednie wysterowanie polegające na doborze źródła o niewyeksponowanym przesadnie sopranie, pozwoli uzyskać szansę na należycie muzykalny obraz dźwiękowy i porządny detal bez zbędnych przeostrzeń. Nie wymieniam tu średnicy, ponieważ K1000 doskonale radzą sobie z nią same w największej puli różnorodnych konfiguracji. Pomijam też drobne modyfikacje wkładkami, które potrafią K1000 w sposób fenomenalny wygładzić i ucywilizować, a o których powiem więcej w dalszej części recenzji. Zamierzam skupić się tylko i wyłącznie na operowaniu modelem stricte fabrycznym i wszelkimi aspektami płynącymi dokładnie z tego warunku.
Jeśli ma on być spełniony, pozostaje nam mocne baczenie na sprzęt. A jeśli i tu będziemy na tyle uważni i światli tego co posiadamy lub chcemy posiąść, najpewniej uda się uniknąć sytuacji, w której sprzęt dosłownie wymiotuje w uszy detalem i świdruje wysokimi tonami nastawionymi na maksymalne odkrywanie kart wraz z kurzem na stole. Ważne jest to zwłaszcza dla osób, które cenią sobie możliwość odsłuchu także tych mniej idealnych technicznie realizacji, przy których nie tylko K1000, ale i HD800 mogłyby być już delikatnie nieprzyjemne, zaś T1 – w zasadzie niesłuchalne. K1000 oczywiście wszystkie te błędy również pokażą, nie ukryją ani nie wygładzą w przekazie, a po prostu nie wypchną przed oczy niczym spychaczem na skraj urwiska z napisem „to ja, błąd”. Jeśli słuchawki miałyby się legitymować maksymalną i obłędną detalicznością w ramach pogłosów scenicznych i wszelakich dźwięków na scenie się kryjących, to medal od razu można przypiąć Teslom T1 i zamknąć sprawę. Tak jednak się nie dzieje i to najczęściej bardziej od nich wyważone w tym względzie HD800 zbierają takowe laury. K1000 czynią identycznie odpowiednio o kolejne dwa oraz jeden krok w tył na ich tle. I dlatego tak celnie trafiają w gusta oraz preferencje ogromnej rzeszy użytkowników.
Sopran jest tu niestety dosyć bezwzględny: zawalmy synergię, a zrobi się jak w HD800: trochę nienaturalnie, może wręcz sztucznie i metalicznie, czasami jednoznacznie ostro, a ponad wszystkim męczliwie. Zadbajmy o nią, a sprzęt mimo jasności nie stworzy nam wrażenia przedetalizowania i nadmiernej ekspresji sopranowej, zrobi się całkiem nasycony i muzykalny, choć wciąż niezatracający zdolności do sypnięcia detalicznością i czułością. Jeśli wszystko będzie w porządku, te wyjdą nam jako wzorowe i bez przesadyzmu w tej materii. Dlatego słuchawki oceniam głównie z takiego toru, który czyni im w tym kierunku ukłon, a dzięki czemu mają Państwo możliwość zapoznania się jakoby z dwiema strona medalu: dobrze napędzonych i wysterowanych K1000 oraz od niechcenia podpiętych pod byle co K1000.
Jeśli czynimy wszystko, aby osiągnąć to drugie, nie ma problemu, tylko bardzo proszę nie formułować uwag pod adresem ich posiadaczy oraz ekscytować się rzekomo odkrytym wyłomem w nietykalnym do tej pory murze „legendy” niczym odkrywcy Ameryki. Aby potem się nie okazało w kontekście wcześniej opisywanego braku synergii, że nastąpi konieczność wyjścia z twarzą oraz przemyconą promocją sprzętu kosztem słuchawek, które nie były niczemu winne. Nie chodzi o to, że należy podchodzić do nich bezkrytycznie i jak do jajka, tylko najpierw upewnić się, że nasza krytyka jest jakkolwiek słuszna i formułowana z dobrej, zdrowej, trafnej perspektywy. K1000 są tu bardzo trudnym wyzwaniem w zakresie sparowania, trudniejszym niż może się wydawać, także o błąd naprawdę nie jest trudno. Przyznanie się do niego nie będzie dyshonorem i ujmą, nawet mimo spróbowania dużej palety sprzętu i posiadania sporego doświadczenia. Mi też udało się praktycznie tylko przez przypadek, dlatego recenzję pisałem ponad pół roku, na raty, aby móc sprawdzić te słuchawki z jak największą liczbą sprzętu źródłowego. Wszystko po to, aby uniknąć nawet o milimetr nieprecyzyjnej oceny tego jak realnie są w stanie zagrać i nie musieć się swojego osądu wstydzić. A i tak praktycznie „na farcie” wracałem zawsze do punktu wyjścia (DAC-80 + M-35 + Challengery) i do tego jednego połączenia, które grało mi po prostu najlepiej i pozwalało na długie godziny rozkoszować się muzyką, aniżeli myśleć o męczliwości sopranowej.
Tak samo z HD800 miałem przecież przygodę, że rzekomo ekstremalnie sztucznie i jasno grające „hadeki” przepoczwarzały się okrutnie na torze, który ociekał muzykalnością i formatem był jeszcze jakkolwiek dopasowany do ich tonalności. Nagle przeiskrzenia znikały, pojawiały się emocje, czar, magia, magnes. Człowiek budził się z transu muzycznego dopiero wówczas, gdy trafiał na znajomy utwór, w którym słuchawki błyszczały wcześniej technicznością. I wtedy najwyżej zaczyna mu brakować tego ostrego drapnięcia, agresywnej krawędzi, albo czystości. Przyznam, że przy wszystkich przywarach, które mógłbym przypiąć Sennheiserom, naprawdę w tych słuchawkach szło się miejscami zakochać, a także podziwiać ich responsywność wobec charakteru toru. Na tym fundamencie słuchawki te zbudowały swoją pozycję i wiele osób tego zarówno nie rozumie, jak też przez pryzmat własnego gustu i potrzeb po prostu nie docenia. Ma ku temu prawo z perspektywy swoich własnych, najpewniej odmiennych, priorytetów. Dla mnie osobiście był to swego czasu powód do powrotu do nich i jak na razie była to jedyna sytuacja, gdy nabyłem dwukrotnie ten sam sprzęt słuchawkowy.
HD800 i K1000 łączy taka sama zależność między tonalnością toru, a jej przekazaniem dalej w formie mniej lub bardziej nieneutralnej w oparciu o własne brzmienie i możliwości. W obu przypadkach na jasnym i surowym torze słuchawki mogą się nie popisać tym, czego być może w nich szukamy. Mogą napawać zwątpieniem, czy nasz cel w ogóle jest możliwy do zrealizowania. Dlatego mogą zwrócić się w kierunku osób lubiących wyraźnie chudsze dźwięki i ogromną techniczność połączoną z analizą oraz wejściem we wszystko dokładnie, co do ostatniego bitu i ostatniej śrubki. Co pozostanie osobom szukającym mieszanki muzykalności i owej techniczności jednocześnie? W obu przypadkach dobieranie sprzętu kompetentnego w swojej ciepłocie i klasowości, płynąć jakoby pod prąd, ale w efekcie uzyskując dokładnie taki właśnie obraz muzyczny na wyjściu. Jedyna różnica będzie w tym, że K1000 zachowają się bardziej naturalnie przy znacznie większych wymaganiach prądowych, zaś HD800 mimo wszystko bardziej analitycznie przy wymogach mniejszych, aby warunek osiągnięcia pełnego napędzenia i wysterowania był spełniony.
Zresztą owa różnica w poziomie analityczności między jedną a drugą parą wynika mocno z nacisku na sopran i ilość detali, a co też przekłada się na ostateczną barwę i realizm. Przede wszystkim HD800 lubią sobie pofolgować w rejonie 6 kHz, czego K1000 w ogóle nie robią. Zamiast tego naciskają na typowe dla AKG rejony niższe, bo w okolicach tradycyjnie punktu 2-4 kHz. Dalsza część sopranu zaś wygląda tak, że gdy HD800 ciągną linię jak najdalej, K1000 powoli odpuszczają i nie gonią już jak szalone. I bardzo dobrze, bowiem dzięki temu nie są przesadnie przedetalizowane i nosowe. Nie ryją detalem ziemi na 4 metry w grunt, nie sprawiają wrażenia jak najnowsze Beyerdynamici T1.2, że ilość detali za moment wydłubie nam uszy, a iskry przepalą czaszkę od środka. Zamiast tego sopran w ostatniej chwili odpuszcza i nie czyni przekazu za wszelką cenę efektownym. Oddając pola HD800 czy najbardziej T1/1.2, wcale jednak się nie poddają z braku tchu lub możliwości, a raczej do gry wchodzą tu już wspomniane filtry RLC, czyniąc je bardzo celowo grającymi w tym rejonie. Co ciekawe, kształt sopranu zależy tu od wielu czynników, nie tylko kąta nachylenia przetworników względem ucha, ale też… pozycji słuchawek na głowie. Wymusza to trochę poszukiwania z naszej strony optymalnego dla siebie ustawienia.
Praktycznie jedyna sytuacja, w której do góry K1000 miałbym większe uwagi, to jej zachowanie na:
– bardzo szybkich i „skotłowanych” w zakresie sopranu utworach,
– ponownie i do bólu: jasnych torach,
– ogólnie słabych realizacjach,
Przy takich czynnikach potrafi trochę się pogubić i zatracić swoją selektywność. Wtedy też „sieczka” z danego utworu pozostanie sieczką, czy nam się to podoba, czy nie. Słuchawki w bardzo brutalny sposób zwrócą nam to jako błąd, zachowując się jak rasowe monitory, prezentując zarówno wysoką czułość na jakiekolwiek korekcje, ale też dając pewność, że jeśli coś brzmi na K1000 wspaniale, to realizacja stoi faktycznie na bardzo wysokim poziomie.
Oczywiście gustu ostatecznie też się nie przeskoczy i posiadacz np. LCD-X czy LCD-3, jak również HD650, HE-300 czy i takich K240 Monitor najprawdopodobniej dozna szoku akustycznego po założeniu K1000, nawet na torze teoretycznie z nimi w pełni zsynchronizowanym. Słuchawki wydadzą mu się od razu ostre i agresywne. Dopiero po jakimś czasie uszy przyzwyczają się do nowego brzmienia. Do tego stopnia, że po powrocie na „stare śmieci” będzie nadal niepocieszony. Gdzie te światło? Gdzie ten detal? Gdzie ta scena? Gdzie czytelność? To też jest dowód na to jak wiele dzieli tonalnie oba te bieguny – słuchawki ciemniejsze i muzykalne z definicji, a sprzęt jasny i z zacięciem monitorowo-studyjnym. Dowód również na to, że nawet i „tysiaki” nie są szarą maścią, odpowiedzią na wszystko, wszędzie i dla wszystkich.
Na moim torze z braku przesadzonego detalu wynika pewne ucywilizowanie, potulność, normalizacja, choć nadal słychać, że słuchawki mają w sobie potencjał na jasność. Dźwięk jest ogólnie bardziej przyjemny od sytuacji w których napęd jest zapewniony, ale nie tonalność. Nie ma u mnie mocnej zajadliwości i krzykliwości, które wymieniają inne opinie, jeśli tylko sam tor lub utwór takich cech nie wprowadzi. Ale przede wszystkim nie ma tego irytującego wrażenia plastikowości brzmienia, sztuczności, syntetyzacji, jakie potrafi towarzyszyć słuchawkom wyższego lotu. Nie ma też przeświadczenia, że to wszystko zagrać może dobrze najwyżej w gatunkach elektronicznych. Pech chciał, że każde słuchawki sprawdzam właśnie w nich jako pierwszych, ale potem staję się bezwzględny wobec obiektu testów w każdym innym, nawet jeśli w „moich” tematach muzycznych dana para mnie zachwyciła. K1000 w dużej mierze się udało, choć czasami nie udało się uniknąć wspomnianego wcześniej pogubienia. Na wolniejszych utworach z bardzo rozbudowaną górą nie było już problemu. Tak samo jeśli nie wariowało się ogólnie z głośnością całkowitą na potencjometrze (K1000 lubią umiarkowanie głośne odsłuchy) lub zastosowało wkładki akustyczne.
Detaliczność
Pisałem już o braku efektu przedetalizowania przekazu przy zachowaniu odpowiednich warunków. Dopowiedzieć jednak chciałbym trochę o tym więcej, ale też w kontekście sprzętu uznanego w branży za pewien wzorzec w tej materii. W zakresie detaliczności, są w stanie pokazać mniej więcej ok. 90% detali słyszalnych w HD800 bez większego wysiłku. Do pozostałej cząstki trzeba się już niestety mocniej wsłuchać i to najlepiej w bardzo cichym pomieszczeniu. Posiadanie tutaj rybek wraz z akwarium jest po prostu niemożliwe, jeśli nie przejdziemy na wyższy poziom technologiczny (w domyśle: elektrostatyczny). Ale też dzięki temu, że nie są one wpychane nam na twarz, abyśmy się nimi udławili, panuje tu taki a nie inny klimat szacunku do muzyki, może w ogóle do akustyki jako takiej, jako sztuki samej w sobie.
Brzmi to wtedy po prostu realnie, naturalnie, swojsko, bez dziwnych suchości i wrażenia wyobcowania. Zachowana jest płynność brzmienia i substancja mimo neutralności, która objawia się bardzo często, a nie tylko w tych kilku najlepiej zrealizowanych płytach, jakie posiadamy. Po prostu dźwięk jest spójny i łatwo przyswajalny, nie rozkleja się na części pierwsze i bardzo możliwe, że to zasługa niczego innego jak zastosowania jednego przetwornika pełnozakresowego zamiast zespołu przetworników typowo spotykanych w kolumnach. Ale też tak to właśnie powinno brzmieć, gdy kontrola jest należycie po stronie źródła zachowana. A gdy dorzucimy do tego modyfikacje wkładkami, robi się już naprawdę ciekawie, niemal uzależniająco.
Scena
Tak samo jak średnica, również i ona jest bardzo trudna w określeniu jednoznacznym. Zawsze jednak prezentuje jedną cechę przewodnią: otwartość. Kompletną otwartość. Po prostu. I na tym w zasadzie można byłoby zakończyć ten akapit. Aczkolwiek aby w żadnym wypadku nie uczynić afrontu dla tych słuchawek, wypadałoby podeprzeć się jakimś przykładem.
Słuchając np. spokojnego utworu Offthesky – Slow Pulse Of Epocal Light, byłem dosłownie zmiażdżony pięknem multum dźwięków pojawiających się na scenie. Wsiąknięty, ujęty, otoczony. Takiej wieloplanowości w ramach jednej spoiny nie miałem w HD800, które dźwięki rozbijały na twór fragmentaryczny, ani też w T1, które wpychały mi sopran i detal w oczy.
Już K501 są w stanie zagrać ten utwór tak, że nie chce się ich ściągać z głowy. K500 tak, że podchodzą człowiekowi łzy pod oczy z emocji, ale K1000 robią to tak, że po prostu na chwilę przestałem pisać, tylko usiadłem wygodnie w fotelu i patrząc przez okno moja egzystencja zniknęła na ponad 6 minut z tego świata, kompletnie nieczuła na jakiekolwiek bodźce. Tylko ja i muzyka. W Audeze była to muzyka przy mnie, w STAXach – we mnie, ale z K1000 jest to muzyka dookoła mnie. I nie chodzi nawet o to, że AKG grają lepszą od obu par holografią, bo jednak sferyczność SR-202 z taśmą z 303 oraz niestandardowymi nausznicami stała miejscami nawet w lepszej kondycji oraz od wyżej od nich plasujących się SR-303, a i LCD-2F nie odstawały specjalnie daleko na okablowaniu hybrydowym oraz bardziej przepuszczającym materiale dampingującym. To jednak, czym K1000 u mnie wygrywają ponad każdą z tych par, to właśnie ta ich maksymalna otwartość, pełna wolność, powietrze i brak jakichkolwiek barier. Nie ma docisku wokół uszu, więc nie ma słuchawek, ale jednak są, grają blisko, ale i daleko, różnicują planarność przekazu, nie pogłębiają przesadnie, nie kipią stereofonią, ale separują w sposób obłędny i absolutny, niczym najlepsze słuchawki z tej grupy na dobrym balansie. To co rzuca się zresztą przy takim sposobie podawania sygnału na plus, tutaj mamy właściwie wprost z pudełka, o ile takowe dostaliśmy je w zestawie. Ja takowego nie otrzymałem, choć swoje za słuchawki musiałem zapłacić, ale i tak było warto, bo opakowanie opakowaniem, ale zawartość jest zawsze najważniejsza.
Nawet przy tak wyważonym ustawieniu kąta nachylenia, jak 30-40%, te słuchawki są w stanie błysnąć otwartością tak wielką jak HD800, do tego zagrać na ich tle bardziej naturalnie, choć wciąż z lekkim przechyłem na jasność, jeśli nie zastosujemy czegoś przynajmniej neutralnego lub najlepiej ciepłego. Bo takie to one właśnie są: równe, neutralne, w pełni do tego konfigurowalne i wrażliwe na to, co chcemy z nimi osiągnąć. Potrafią wejść w tor niczym tanto podczas rytuału seppuku. Do tego przy utworach o większej gęstości i lepszej realizacji odróżniają poszczególne transjenty od siebie jakoby igły od siana. A jeśli ma to być sceniczna ziemia obiecana, do tego możliwość swobodnego dopasowania sobie jednych słuchawek do różnych gatunków, torów, wymagań, to możliwości płynące z K1000 są najprawdopodobniej największymi, jakie do tej pory udało mi się spotkać w ramach słuchawek w ogóle. I choć nawet bez jakichkolwiek testów użytkowych można stwierdzić, że przegrywają na codziennej ergonomii oraz przystępności dla nowych słuchaczy na tle zestawów gotowych, jak np. SR-007 czy 009 z dobranym firmowym energizerem, tak uważam, że odsłuchane w naprawdę dobrze dla nich wyselekcjonowanym torze, potrafić będą nawet przed tak wielką elektrostatyczną potęgą wyjść obronną ręką w wielu miejscach, w których tymże zacznie już brakować kompetencji. I w żadnym wypadku nie jest to zarzut pod adresem STAXa, a jedynie moje podejrzenie, które zapewne z czasem będę w stanie sobie zweryfikować już samodzielnie.
Każdemu mimo wszystko pasuje zupełnie coś innego, a sprzętu mającego absolutnie wszystkie karty w talii po prostu nie ma. Z kolei wychwalanie danego urządzenia tylko przez jego legendarny status lub wysoką cenę jest pozbawione sensu. Przykład tego ostatniego? Ultrasone Edition 5 Limited, z którymi przy dwukrotnie niższej cenie K1000 zadały w kategorii czystego potencjału akustycznego i zwykłej dźwiękowej rzetelności dotkliwe straty. Wyraźnie lepiej radziły sobie za to HD800S, choć osobiście przez wzgląd na scenę i ogólną czułość preferowałem i tak zwykłe 800-tki. Nawet wyszło przy okazji tej konfrontacji całkiem sympatyczne zdjęcie pamiątkowe, ale i niezbyt sympatyczne reakcje ich właściciela:
Co prawda to tylko przypadek, że na ujęciu obie pary wyglądają, jakby biły K1k pokłony, aczkolwiek przy całej mojej sympatii do HD800S, jest w tym spore odzwierciedlenie moich własnych subiektywnych odczuć. Kompletnym zaskoczeniem swoją drogą było dla mnie odkrycie, że podobne na charakterze brzmienie próbują czynić nieporównywalnie tańsze od obu par K280 Parabolic. Tam, aby zasymulować prezentację a’la głośniki, AKG kombinowało z podwójnymi przetwornikami, soczewkami akustycznymi, tunelami akustycznymi itd. Nawet się udało, choć sprzęt brzmi przez to czasami trochę dziwnie, zwłaszcza w pierwszym kontakcie. K1000 robią coś podobnego, ale symulować nie muszą – to praktycznie nagłowne głośniki. Wystarczy, że nasz sprzęt źródłowy będzie dostatecznie sceniczny i otwarty sam z siebie, a wygraną na tym polu mamy praktycznie w kieszeni. Przede wszystkim jednak K1000 nie udało mi się przyłapać na „dziwności” prezentacji pola dźwiękowego,
Wielkie przy tym też słowa uznania dla K280 za to, że konstrukcyjnie próbują stanąć na rzęsach, aby choć odrobinę zbliżyć się do sposobu prezentacji K1k. Są to też chyba jedyne słuchawki, jakie na dzień dzisiejszy mogę wskazać (po mocnej equalizacji i drobnych modyfikacjach pozycjonujących nausznice) jako tani symulator podobnego efektu, jaki towarzyszy odsłuchom K1000. Naturalnie pomijając słyszalną różnicę klas, jaka dzieli te dwa egzemplarze.
Angaż i intymność
Poziom angażu słuchacza jest tu bardzo mocno uzależniony od sprzętu, jego charakteru, sposobu napędzenia samych słuchawek i dlatego część osób chyba nawet nieświadomie zalicza kontakt z taką konstrukcją w nie do końca optymalnych warunkach. Różnice nie są kosmetyczne, bowiem K1000 to potwory, które wymagają po prostu elektrowni i żadne opisy o tym mówiące na przestrzeni lat nie były ani o milimetr przesadzone. To nie jest tak, że mogą być bezkarnie pędzone z kolumnowej końcówki mocy. One muszą tak pracować. Nie ma tu żadnej alternatywy czy drogi na skróty. Konwencjonalny wzmacniacz słuchawkowy musiałby mieć ogromną parę w sobie, aby dociągnąć do poziomu już najprostszych na rynku integr kolumnowych lub końcówek mocy, a przynajmniej takie jest w tym wszystkim moje zdanie. Zwłaszcza te ostatnie to jest dokładnie to, czego się powinno w pierwszej kolejności odsłuchać.
Jeśli do K1000 podejdziemy z perspektywy warunków, w których będą niedostatecznie napędzone – grają dosyć zwyczajnie, a przy tym z tendencją do przesadnej analizy oraz jasności. Robią się wtedy zarówno trochę płaskie pod względem wielowymiarowości dźwięku, jak i trochę bezbarwne, lekko jałowe i bez życia. Dlatego też przyznam uśmiecham się, gdy widzę kolejne opinie pojawiające się w sieci, często ze strony osób o średnim bądź niskim osłuchaniu z tak wysokimi modelami, gloryfikujące inne modele na tle właśnie tak opisywanych K1000. Doskonale wiem na czym polega problem, tylko pytanie, czy osoba ta będzie w stanie mnie nie tyle wysłuchać, co przyjąć do wiadomości to, co miałbym do powiedzenia. Dopiero z dostatecznym zastrzykiem energii robią się żwawe, responsywne, mają słyszalną werwę i wieloplanowość. Tam gdzie moc, tam też jest i w nich magia, choć i odpowiednia tonalność toru również będzie – zwłaszcza na ten ostatni aspekt – nam pracowała. Uwielbiam jako miarę poziomu emocjonalności dobierać pierwszy utwór ze ścieżki dźwiękowej z gry Journey:
Możliwość poczucia głębi poszczególnych instrumentów w tym utworze, pasji zaklętej w ich wydźwięku, ten wspaniały rezonans poruszający człowieka od środka, to jest właśnie dla mnie magia. Tego szukam w każdej parze słuchawek, które zaklasyfikować można za model wysokiego lotu. I zaręczam, że z K1000 można wyciągnąć sporo takiej magii, choć też prawdę przyznać trzeba, że w zakresie fundamentów prezencji akurat w tym utworze słyszałem lepsze pokazy kunsztu i muzykalności z innego typu słuchawek.
Drogi tor do K1000?
Wydawać by się mogło, że takie słuchawki i to jeszcze za taką cenę zagrają tylko z ultra-drogiego sprzętu. Nie do końca jest to prawda. Kluczem przy AKG K1000 jest uzyskanie połączenia wyważonego w dwóch rejonach: balansu tonalnego i klasowości. Słuchawki powinny być nie tylko strojone na większy bas i cieplejsze brzmienie, ale jednocześnie z zachowaniem:
- wysokiej dynamiki
- należytej holografii
- odpowiedniej wielkości sceny
Owszem, poziom wrażeń jest faktycznie wysoki przy lepszej klasie sprzęcie, ale słuchawki te korzystają w zasadzie z tych samych pryncypiów, co każde inne i umiejętne podejście do ich tonalności, zalet i wad pozwala ostatecznie cieszyć się ich naprawdę sporymi możliwościami w dużej mierze już ze sprzętu taniego, ale dobranego z głową. I nie mówię tu nawet o nowych urządzeniach, tylko o bardzo bogatej ofercie sprzętu vintage, który przy odrobinie szczęścia i wiedzy zaopatrzy K1000 nie tylko w moc, ale przede wszystkim jej koniunkcję z tonalnością źródłową, jakiej potrzebują.
O ile faktycznie może mieć miejsce z tym problem w zakresie sprzętu stricte słuchawkowego, tak jeśli już ze stosunkowo budżetowym wzmacniaczem kolumnowym słuchawki mają szansę szybko się dogadać, to przy kolejnych testach dochodzi do nas ich skalarność wobec takiego sprzętu właśnie na tle urządzeń przystosowanych „jedynie” do nauszników konwencjonalnych. Słuchawki z marszu dostając automatycznego kopa do dynamiki i responsywności, różnica powinna być dla każdego słuchacza słyszalna bardzo wyraźnie i w żaden sposób nie można mówić tu o subtelnościach. Dodatkowo można w sposób całkiem wyraźny dotrzeć efekt końcowy samym okablowaniem, potwierdzając jednocześnie wielokrotnie wyrażaną przeze mnie tezę, że im bardziej wymagający prądowo lub napięciowo sprzęt, tym bardziej widoczne będą zmiany w analogowych mediach transmisyjnych.
Przy wyśmienicie skrojonym torze, który oscylować będzie wokół grania przestrzennego, ale ciepłego i z naciskiem na wypełnienie basu, dostaniemy absolutnie wszystko: porządną porcję sceny i swobody dźwięku, otwartości bez problemów ze skupieniem na środku sceny, monumentalizm i nieskrępowaną potęgę basową, która pozwoli na wyciągnięcie ich z notowanych w innych konfiguracjach tarapatów, ale też sumaryczny czar i magnetyczny wręcz angaż płynący ze średnicy. Większość urządzeń myślę nawet ze swoją dosyć dużą mocą wyjściową nie będzie w stanie poradzić sobie z tak wymagającym prądowo zawodnikiem, jak K1000, jeśli pod ręką będziemy mieli normalny stopień wyjściowy pod kolumny. Ubytek względem wszystkich pozostałych wzmacniaczy najprawdopodobniej będzie w sferze napędowej nawet dla niewprawnego ucha wyraźny, ale wielki odcisk na ostatecznych wrażeniach myślę wywrze tu bardziej ostateczna synergia, która kroczy przed nie wiadomo jak wielką mocą. Oczywiście nie może być w żadnym wypadku bagatelizowana, ale najlepiej, jeśli wypada tu w połączeniu, a nie elementarności.
Pod względem tonalnym K1000 zagrały mi bardzo dobrze z połączenia niemal 50W i mającej swoje lata Yamahy M-35 oraz DACa-80, który należy właśnie do takich lekko ciepłych i bardzo przestrzennych przetworników. Zagrało to w skali tak mocno, że wstępne plany sprzedaży go na rzecz np. testowej integry słuchawkowej ostatecznie wtedy porzuciłem. Miało to jednak też i swoje ograniczenia, bo o ile wszystko było tu świetne, to jednak holografia była ograniczana, a słuchawki grały dosyć mocno konwencjonalnie.
Sprzęt współczesny to już trochę inna para kaloszy i taki, jak wyżej pokazany Cayin sprawdzi się w połączeniu z ciepłym DACiem oraz w chwili, gdy będziemy chcieli uzyskać połączenie bardziej liniowe, nastawione na wysoką analityczność. Dla zastosowań innych niż kontrolne i profesjonalne, a więc do domowego odsłuchu z najwyżej półki dla czystej przyjemności, taki sprzęt jak np. Pathos Aurium jest tu najtańszym z nowych i jednocześnie najbardziej rozsądnym w ramach lamp rozwiązaniem.
Jeśli tylko K1000 są należycie napędzone, ale przede wszystkim mają bardzo precyzyjnie dobrany tor (moc + muzykalność + scena), to w tym momencie jakoś nie tęsknię już tak mocno do tego, co kiedyś dane mi było doświadczyć u STAXa. Nawet mimo braku „tej” holografii i „tej” rozdzielczości. Wrażenie ogólne jest przy K1000 w ramach dobrze zrealizowanych utworów bardzo pozytywne, a to rokuje optymistycznie na przyszłość. Z perspektywy pół roku różnych testów jestem skłonny sformułować kolejną tezę: że wcale nie muszą dostawać sygnału z Bóg wie jak drogiego toru, aby móc osiągnąć dobre wyniki soniczne, naturalnie o ile słuchawki nie trafią na głowę osoby o guście stricte przeciwnym, tj. nakierowanym na modele gęste, ciemne, ciepłe. Nawet całkiem naturalnie brzmiące Audeze LCD-2F z 2016 roku potrafiły swojemu posiadaczowi wydać się zaraz po K1000 zamknięte, zagęszczone, kleiste i zgaszone, a przecież ani K1000 nie są przesadnie jasne, ani też LCD faktycznie przesadzone w swojej ciepłocie i ciemności. Po prostu tak wygląda słuchawkowy świat kontrastów i uroki użytkowania różnorodnych modeli jeden po drugim. Ale nawet wówczas, gdy taka kolizja będzie miała miejsce, to właśnie w rękach K1k pozostanie to przemożne wrażenie, że jednak większy efekt „wow” należy właśnie do nich. Możliwe, że po prostu tak działa ich nietuzinkowa konstrukcja i koncepcyjna wyjątkowość. Zresztą słychać wyraźnie, że swój własny charakter będą pokazywały nie tylko na sprzęcie za 3000 zł, ale też i na tym za 30000. Charakter o ile pozostanie zawsze ten sam i tonalnością toru wszelakie obserwacje będą nam się rewidowały, to jednak myślę, że po pierwszym pozytywnym kontakcie zadowolenie posiadacza będzie niezmiennie wysokie, jeśli tylko za każdym razem zapewni im dostateczny pokład mocy na wyjściu. Przesuwana jest tu głównie granica maksymalnych możliwości, z jakimi zagrać będą mogły K1k i to samo w sobie jest już u nich fascynujące.
Sytuacja, w której słuchawki nie otrzymują należytej tonalności (i prądu), skutkuje najczęściej zgubieniem wygaru na najniższym basie, rozjaśnieniu oraz całościowym wybieleniem dźwięku. Słuchawki robią się chude, neutralne w sposób w zasadzie wręcz przeraźliwy, płaskie, ostre, bez życia i smaku. Wciąż potrafią zrobić wrażenie, ale kierunek taki a nie inny może spowodować, że w zakresie ogólnej kliniczności spokojnie zaczną rywalizować również i z HD800 czy T1, którym wiele osób bezwzględnie wytykało na przestrzeni dziejów tego typu cechy. Nie oznacza to też tym samym, że słuchawki należy bezwzględnie domulić, przecieplić i przesadzić z nasyceniem. Na tym trochę polega też sztuka, aby zrobić to z umiarem. Brzmienie, choć stanie się przyjemne, straci jednocześnie ten ich wyjątkowy pazur i atak, studyjną otoczkę. Dlatego mimo wszystko trzeba mieć na to baczenie i podkręcić, ale nie przekręcić finalnego efektu.
Moim więc zdaniem cała sztuka polega na tym, aby uczynić to jak najmniejszym kosztem przy jak największej jakości dźwięku uzyskiwanej w taki sposób. Nie interesuje mnie, czy będzie to mniej czy bardziej audiofilskie. To co mnie interesuje, to ostateczne efekty i jeśli słyszę, że DAC za prawie 4 tysiące złotych gra z nimi subiektywnie gorzej, niż karta dźwiękowa o odpowiednio dobranych kościach za 1/4 jego ceny, to tylko osoba pozbawiona całkowicie rozsądku podjęłaby decyzję o zakupie tego pierwszego, o ile naturalnie liczy się dla niej tylko i wyłącznie uzyskiwane ostatecznie brzmienie, a nie względy ergonomiczne czy podłączeniowe. Można powiedzieć, że to takie podejście na zasadzie audiofilii zdroworozsądkowej. Oczywiście wspaniale byłoby się pochwalić drogim zestawem audio, bo to prestiż i w ogóle, ale też czy na pewno efekty w pełni usprawiedliwiane poniesionymi wydatkami? Czy nie dałoby się zrobić tego taniej? Czy brylowanie znaczkiem na obudowie jest aż tak ważne? Oczywiście że nie, przynajmniej jeśli miałbym mówić tylko o sobie.
Ale można będzie trafić też i na taki sprzęt, który za kilkanaście tysięcy złotych zagra z nimi tak, że K1000 faktycznie zaczną przybliżać się możliwościami do słuchawek elektrostatycznych, choć oczywiście nimi nie będą i to wciąż nie będą ich konkretne właściwości i cechy unikatowe. Niemniej też mam przy nich takie wnioski, że o ile słuchawki spokojnie się skalują, to już z bardzo odpowiednim podejściem i wcale nie kosztownym, efekty mogą być więcej niż bardzo dobre. A że w przypadku słuchawek tzw. wysokiego lotu jest to realne, przekonałem się osobiście już podczas sukcesywnego sparowania HD800 z taniutkim względem nich Iconem HDP. Całość zagrała naprawdę rewelacyjnie i na przekór wszystkim twierdzeniom, jakoby minimum do nich był HDVD800 lub cokolwiek droższego, bo inaczej „to nie zagra”. Nieprawda, zagrało. Wiele razy było też tak, że w zakresie poprawnego napędzenia nawet wymagających słuchawek, wystarczyło użycie odpowiednich układów o odpowiednich parametrach prądowych. Audio jest odbierane bowiem przez nas subiektywnie i percepcyjnie, ale opiera się zawsze o wysoce wymierne parametry i prawa fizyki. Jedynie końcowego efektu nie będziemy w stanie zmierzyć.
Właściwie więc cała audiofilska przygoda związana z K1000 ma szansę niekoniecznie przekładać się na poczynienie znacznych inwestycji w tor, a co potrafi nawet niekiedy przestraszyć potencjalnego ich użytkownika. Chciałbym więc uspokoić i zdementować: zakup nie musi okazać się workiem bez dna, choć nie będzie czuło się ich całego potencjału na słabszym torze. Nie musi on przekreślać zakupu tych słuchawek i spokojnie da się ich używać np. z rozsądnie wycenionego sprzętu głośnikowego. Ale ponieważ są to też słuchawki o ogromnym potencjale odkrywczym podług sprzętu źródłowego, może zaistnieć ryzyko, iż kiedyś trafi nam pod strzechę sprzęt taki, wobec którego przejść obojętnie nie będziemy mogli. Zacznie nas nawiedzać, dręczyć, będziemy kombinowali jak go tu zdobyć najszybciej i najtaniej. Może być też tak, że nawet i ten super drogi sprzęt nie okaże się wcale tak jednoznacznym ulepszeniem ponad obecnie przez nas posiadanym, lub po prostu z perspektywy potencjalnych kosztów go za takowy nie uznamy. Tak czy inaczej nic nie stoi na przeszkodzie ku zakupom sprzętu z bardzo wysokiej półki względem byłych flagowców AKG, ale też nie powinno się bagatelizować żadnej okazji na przetestowanie ich w różnorodnym środowisku. Egzystencja K1000 pod daną strzechą to tak naprawdę zabawa dla cierpliwych i odważnych. Wiele kombinacji jest tu do przetestowania, wiele sprzętu, gdzie ten faktycznie drogi potrafi zagrać faktycznie zjawiskowo, nawet mimo tego, że słuchawki nie są w stanie popisać się rozdzielczością jak np. LCD-3, nie mówiąc o wyższych modelach. Ale też nie jest powiedziane, że nie potrafią do tego pułapu doskakiwać.
Całokształt
Rozpisałem się do tej pory na ich temat okrutnie, a na domiar złego to jeszcze nie koniec. Pozostała nam bowiem równie obszerna konkluzja całościowa i podsumowanie wszystkich obserwacji. Zazwyczaj oznacza to dwie rzeczy: albo nad słuchawkami pastwiłem się aż do przesady i znalazłem multum błędów, albo sprzęt był tak złożony, ciekawy i wciągający, że ilość odnotowanych cech i zjawisk przekracza dopuszczalne normy stężenia. U K1000 trochę było tego pierwszego, ale znacznie więcej drugiego, a po modyfikacjach i na dobrym torze – praktycznie już tylko to drugie.
Każdy z recenzentów ma u siebie w domu zapewne przynajmniej jeden model, który uznaje za najlepszy, albo po prostu wprost będący w ramach oferty danego producenta modelem flagowym. Często też widzę naturalne ciągoty do zachwalania takiego modelu na czym świat stoi, aby podkreślić zarówno swój własny prestiż, jak i wiarygodność osądów. Tudzież wręcz przesądzić odgórnie o ich nieomylności. Tymczasem uważam, że kluczem do prawdy jest używanie takich słuchawek, które w pełni się zrozumiało i trzeźwym okiem można objąć zarówno całość ich zalet, jak i wad. Dopiero świadomość jednych i drugich jest tym, co przesądzić może w głowie czytelnika o wiarygodności danego recenzenta.
Patrząc więc chociażby na listing wad i zalet zawarty na samym dole recenzji, raczej nie będzie można mi myślę zarzucić przesadnej gloryfikacji tych słuchawek. Nie zmienia to faktu że na tą chwilę K1k pokazują się z bardzo przyjemnej i w moim przekonaniu pełnej strony i w ciągu dnia jeśli już po nie sięgam, to robię to z przyjemnością. Nadal są jednak też takie dni, że ze względu na ogólne zmęczenie własne oraz samopoczucie, preferencyjnie sięgam po słuchawki znacznie gorsze klasowo, ale ciemniejsze i mocniej tkwiące w kategorii sprzętu, który nazywany jest często „easy listening”. Przedstawicielem takich słuchawek jest chociażby HD650, także wiadomo być już powinno o jakim gatunku mowa. U mnie naturalnie występuje pod postacią K500, K301, K290, K280, K240M i K70. Zawsze więc jeśli coś jest nie tak i nie czuję się zbyt dobrze, a wiem że aż taki profesjonalizm jaki serwują K1000 nie będzie mi danego dnia potrzebny, chwytam za jedną z tych par.
K1000 tryumfalnie wracają jednak zawsze wtedy, gdy potrzeba mi solidnego punktu odniesienia. Posiadam do nich praktycznie cały pakiet adapterów i mogę przepiąć się na właściwie każdy sprzęt, jeśli tylko sytuacja będzie tego wymagała. Słuchawkami można bardzo łatwo sprawdzić sprzęt kolumnowy, bez względu na wyposażenie w gniazda na wtyki bananowe, czy też zwykłe zapadki. Można sprawdzić sprzęt z wyjściem zbalansowanym XLR 4-pin. Jest też opcja na konwencjonalny jack 3,5 / 6,3 mm. Jeśli coś ma rzekomo wielką moc i możliwości napędzenia, to te słuchawki bardzo łatwo wszystkie te twierdzenia zweryfikują. Zrobią to lepiej niż HD800, lepiej też niż T1, choć obie te pary są również wyśmienite do takich zastosowań. Świetnie zagrały zarówno z zestawu Cayina za 10 tys. złotych, jak też z wintydżowej końcówki mocy Yamahy o po prostu świetnych parametrach i tonalności. Są w tym względzie identyczne, jak K812 PRO, a więc świetnie skalarne w górę, ale i całkiem tolerancyjne w dół (oczywiście jeśli mówimy o kolumnowcach). Przysłowiowa elektrownia przy boku musi być, albo efekty będą takie, jak opisywałem wyżej w sytuacji, gdy sprzęt nie ma możliwości otrzymać tyle prądu i napięcia (i odpowiedniej tonalności), ile faktycznie jest mu potrzebne.
W słuchawkowym sprzęcie osobiście radzę nie szukać dla nich kompana, ponieważ znalezienie super-mocnego wzmacniacza tego typu będzie po prostu zbyt kosztowne, bo oscylujące wokół np. Cayina iHA-6 czy Brystona. Obecnego podczas testów Cayina HA-1A tym samym gotów jestem uznać za sprzęt właściwie perfekcyjnie skrojony pod AKG tak, aby zarówno nie przesadzić, jak i nie żałować, a także móc cieszyć się także i pozostałymi, bardziej konwencjonalnymi już konstrukcjami słuchawkowymi innych producentów. Na tym właśnie polega w sprzęcie audio kompromis i myślę, że jest to także dowód na to, iż nawet audiofile cechują się czasami zdrowym rozsądkiem. Taki jest też między wierszami cel tej recenzji, aby przypomnieć jak kluczowy jest napęd w (niektórych) słuchawkach. Tak jak wymiana zwykłej taśmy w Lambdach potrafiło uczynić je zupełnie innymi słuchawkami, tak samo dobranie potężnego zespołu mocowego do K1000 potrafi uczynić podobnie. Operujemy bowiem na znacznie większej skali wartości i wymaganiach, gdzie wszelakie wahania stają się już łatwo słyszalne.
K1000 często są określane jako punkt szczytowy akustyki, mekka poszukiwaczy scenicznych wrażeń chcących bawić się w inżynierię akustyczną w swoim domu. Po nich, lub też obok nich, są w zasadzie chyba tylko już pierwsze Omegi, osławione Orfeusze lub R10. Dostanie ich jednak jest wyzwaniem ponad siły i budżet, a także rozum okraszony elementarnym ludzkim sumieniem, a przynajmniej dla mnie. Już zakupienie K1000 było trudnym manewrem poprzedzonym sprzedażą do tej pory posiadanego sprzętu, ale też i krokiem bardzo ryzykownym ze względu na galopujący wiek dostępnych w handlu egzemplarzy.
Fakt faktem nie jest to jednak konstrukcja przeznaczona do codziennego słuchania 24/7, głównie ze względu na kwestie ergonomiczne, ale też jeśli jakichś słuchawek codziennym tyraniem byłoby najmniej szkoda przez ich względnie dużą odporność na zużycie (przynajmniej w kwestii przetworników), to byłyby to właśnie K1000. Nie jest też moją intencją zakładanie u siebie w domu kolekcji drogich słuchawek, ponieważ profesjonalizm i neutralność K1000 naprawdę potrafią wystarczyć do akuratnej oceny wielu urządzeń pod wieloma względami. Ale przede wszystkim służyć za solidny punkt odniesienia w zakresie tak kreowania dźwięku, akustyki, jak też i oferowania należytej jakości, by móc ocenić opłacalność również i tych bardzo drogich słuchawek. W tym względzie sprzęt ten sprawdza się wbrew pozorom rewelacyjnie, wykrywając nie tylko zdolności napędowe i kontrolne, ale też i charakterystykę tonalną, jeśli naturalnie odejmiemy to, co wprowadzają same od siebie. Bo tak jak wszystkie słuchawki to czynią, tak i w K1000 zawsze będzie w dźwięku coś od siebie.
Ogrom czytelników myślę przyzna mi rację, że jest to sprzęt przeznaczony dla wysoce świadomego użytkownika końcowego. Takiego z doświadczeniem i przynajmniej jedną parą konwencjonalną o najlepiej podobnym do nich brzmieniu lub kolumnach, bowiem to do tych ostatnich będzie mocno przyzwyczajony i sposób grania K1000 nie zrobi na nim negatywnego wrażenia. Owa świadomość również tyczy się ich problemów z najniższym basem, bowiem dla basolubów absolutnie to sprzęt nie jest i chyba próżno szukać takich pośród dojrzałych audiofilów. Jeśli nie jesteśmy osobami preferującymi przestrzenne, otwarte i neutralno-jasne granie, nie lubimy kolumn i sposobu, w jaki tworzą dźwięk, nie mamy sprzętu kolumnowego lub potężnego słuchawkowego mogącego udźwignąć te skrajnie niewydajne potwory, preferujemy ciężki i głęboki bas, a także potrzebujemy sprzętu przede wszystkim mocno trzymającego się głowy i odpornego na codzienny znój taki jak rzucanie, stukanie, deptanie itd., to niestety K1k nie są słuchawkami dla nas, w żadnym wypadku. To sprzęt, który mimo wszelakich mocnych punktów konstrukcyjnych już za sam wiek winien być traktowany z należytym szacunkiem i uwagą. I przez osoby hołdujące tym cechom winny być nabywane. Jeśli taką osobą nie jesteśmy, pozostać powinny nadal ciekawostką o której przeczytaliśmy w sieci w kolejnej recenzji jakiegoś fana sprzętu audio, który zebrał w sobie dość odwagi, żeby pociągnąć za spust i sobie taką parę sprawić, stawiając na ostrzu noża cały swój sprzęt dotychczas posiadany. Nie będzie w tym żadnej ujmy ani dyshonoru tak dla nas, jak i samych słuchawek lub społeczności audiofilskiej. Lepiej bowiem odpuścić ten temat, niż dołączyć do grona za przeproszeniem idiotów sprzedających je w stanie delikatnie mówiąc zdewastowanym i żądających za nie nadal sporych kwot. Innego określenia na takie zachowanie niestety nie znajduję, bo słuchawek wyszło jedynie 11 tysięcy, a jeśli widzi się je obklejone taśmą izolacyjną, z cerowanym kablem, sprasowanymi poduszkami, pogiętymi maskownicami i pourywanymi elementami, to niejednemu znawcy tematu zadrżałaby myślę ręka.
Nie ma więc sensu narażać się w swojej ignorancji na nieprzyjemne komentarze i spojrzenia osób, które za te słuchawki dałyby wiele, jeśli tylko widziałyby iż poprzedni właściciel otaczał je opieką wcale nie ze względu na cenę zakupu, a dźwięk, jaki sobą oferują. Bo i faktem jest, że oferowane one były swego czasu za mniej, niż obecnie stoją na giełdach i portalach aukcyjnych. Dopiero teraz ich historia zaczyna rozkwitać, ale czyni to tylko u tych świadomych i pośród świadomych. Dla wielu będzie to raptem tylko ciekawostka dźwiękowa, ale dla niektórych spośród tych 11 tysięcy sztuk, będzie to koniec podróży w sferze wyjątkowych słuchawek neutralno-analitycznych wyższych lotów. A przynajmniej ich portfele zapewne mają taką nadzieję. W pozostałych przypadkach raczej skłaniałbym się bardziej w stronę słuchawek czy to bardziej przysadzistych i basowych (Audeze, modowane Dharmy D1000), czy też po prostu słuchawek elektrostatycznych, w zależności co nam w duszy gra. Technicznej natury K1000 bowiem nie da się z nich wyprać do końca, a jedynie można próbować znaleźć dla nich trochę bardziej przyjazny użytkowo substytut (HD800, T1.1), ale ponownie: nie jest żadną ujmą przyznać się przed samym sobą do pomyłki.
Choć jako ich posiadacz z wielką chęcią stwierdziłbym, że to słuchawki „najlepsze”, ale zaraz musiałbym dodać do tego, że jeśli już to „dla mnie”, a więc subiektywnie, osobiście i całkowicie na boku. Dodatkowo moim pryzmatem jest nie tylko własny prywatny odsłuch, ale też i możliwości techniczne oraz podług prowadzenia dla Państwa niniejszego bloga. Nie są to słuchawki „najlepsze” pod względem ogółu, bowiem takich po prostu nie ma i pisałem o tym już chociażby w jednym ze swoich artykułów. Posiadają jednak w sobie wiele cech, jakimi legitymować się powinny naprawdę znakomite, szczytowe modele. Jednym z asów jest otwartość sceniczna i „kolumnowy” charakter średnicy oraz ogólnie całej prezentacji. Ta część składowa nieistniejącego ideału spoczywa w rękach właśnie tych dziwnych słuchawek z czerwonymi drutami. Dlatego też sprzęt ten jest wręcz genialny do monitoringu. Czy referencyjny? W dużej mierze tak (zwłaszcza po modyfikacjach, odpowiednim dobraniu kabli, toru, etc.), choć każdy z nas ma swoją osobistą referencję, osobisty ideał, intymne odczucia i doznania zawarte w bardzo precyzyjnie nakreślonym punkcie dźwiękowym, który uchwycić może tylko kilka par słuchawek. Punkt ten jest zawsze płynny, zmienny i uzależniony od tak wielkich subiektywizmów, że nie sposób odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie.
Na pewno jednak nie można odmówić K1000 mieszanki ogromnej ilości pierwiastków w ramach jednego kociołka. Są taką parą, w której niewiele naprawdę trzeba, aby do pojęcia referencyjności uniwersalnej zaczęły się zbliżać i chwytać dokładnie ten punkt na dźwiękowej wadze, który uważam za w istocie wzorcowy. Chwytają go raz lepiej, raz gorzej, zależnie jakiej jakości realizację puścimy w eter, ale czasami tak mocno, że wszelakie wady, jakie można byłoby mieć pod ich adresem, czy to użytkowe, czy dźwiękowe, po prostu ignorujemy. Identycznie rzecz działa mi się przy Audeze LCD-2F, które bardzo ciężkie i z małą na ogół sceną trzymało się na głowie z ochotą i mimo wszystko właśnie dlatego, że angażowały słuchacza do samej ziemi. Człowiek umierał z głodu, nie mógł usiedzieć z pęcherzem, a siedział i z uporem maniaka wbijał w fotelu kolejne godziny odsłuchów.
K1000 angażują w dokładnie taki sam sposób – przybijając słuchacza do fotela zupełnie. Angaż jest tu za sprawą specyficznie podanej sceny i średnicy dosłownie ujmujący, słuchawki pozostają z nami szczere, w stałym kontakcie, do granic przejmujące dźwiękowo, jeśli tylko damy im sprzęt zdatny do wyciągnięcia z nich naprawdę ogromnych połaci możliwości i potencjału. To prawdziwy i jedyny w swoim rodzaju flagowiec AKG, który spokojnie mogę postawić nad niedoszłym z tej perspektywy projektem, jakim w moim odczuciu były K812 PRO. I choć byłem już bardzo bliski ich zakupu, to jednak cieszyłem się, że postanowiłem iść w rejon najlepiej u mnie już sprawdzony w praktyce i w testach, a więc HD800. Tak samo teraz cieszę się, że udało mi się otrzeć o bardzo wyjątkowy punkt w historii tak AKG, jak i słuchawek w ogóle. Punkt, który dla niektórych osób jest współdzielony z legendarnymi Orfeuszami oraz Omegami pierwszej generacji. Także i z tego powodu są to słuchawki wyjątkowe. Bardzo wyjątkowe.
Potencjalne modyfikacje
Jak każde słuchawki, również i K1000 da się w pewnym stopniu zmodyfikować. Do tematu można podejść na kilka sposobów, ale w ramach dwóch grup: miękkich (tj. odwracalnych i nie rzutujących na słuchawki pod względem ich konstrukcji) oraz twardych (modyfikacje znaczące i najczęściej na stałe).
Modyfikacje miękkie
Najbardziej znane jest zdjęcie maskownic wewnętrznych przetworników, co pozwala na osiągnięcie dodatkowego plusika do rozdzielczości góry, aczkolwiek odbywa się to za cenę kompletnego braku zabezpieczeń tak przetworników, jak i filtrów RLC. Istnieje też opcja na klasyczne wkładki AKG umieszczane między stelażem przetwornika a maskownicą wewnętrzną. Dokładnie na takiej samej zasadzie zabezpieczane są przetworniki elektrostatyczne w serii Lambda. Dzięki temu zachowywane jest pełne bezpieczeństwo, a same słuchawki przestają w wielu sytuacjach drażnić sopranowo (mniejsze peaki). Oczywiście dla dobra samej recenzji i słuchawek, sprzęt opisywałem z perspektywy tylko i wyłącznie formy fabrycznej, bez jakichkolwiek modyfikacji oraz wspomagaczy. Tak samo wykonywałem również zdjęcia. Dopiero tutaj mogę uczynić inaczej.
Ostatnia modyfikacja ma również swoje pozytywne aspekty praktyczne, nie tylko dźwiękowe. Uszczelnia grill wewnętrzny i redukuje drgania wynikające z dużych poziomów głośności (a więc większego wychylenia membrany przetwornika), zabezpiecza przetwornik przed zabrudzeniami, wyklucza artefakty dźwiękowe powstające od wchodzących do środka włosków. Słuchawkom pod względem strojenia bliżej jest też do pojęcia referencji, o której pisałem wcześniej, choć ma to swoje wady. Największa z nich to redukcja sceny i słyszalne dławienie się słuchawek.
Osobom najbardziej gorliwym w temacie modyfikacji dampingowych tych słuchawek pozostaje jeszcze teoretycznie opcja użycia innego materiału niż oryginalne wkładki AKG i łączenia go z kołnierzami, ale musi to być materiał stosunkowo sztywny i cienki, aby nie następowała kolizja z membraną przetwornika. Ponad wszystkim najważniejszą rzeczą tej modyfikacji jest jej kompletna odwracalność. Nie ma niestety róży bez kolców. Stosując wkładki AKG neutralizujemy przy okazji tak jak pisałem trochę ich domyślnie posiadanego „mieniącego się pyłu” na sopranie, a więc tym razem identycznie, jak przy Beyerdynamicach T1. Redukujemy również w ten sposób wielkość sceny, ale też i zaskakująco możemy zredukować bas, co będzie trochę kontrproduktywne.
Dlatego też zdecydowałem się na inne modyfikacje, takie jak kołnierze basowe zakładane w środku słuchawek w koszu przetwornika, jak też i wymianę wtyku XLR na rodowany (to wbrew pozorom także jest modyfikacja miękka). Co prawda bardzo trudno jest dobrać odpowiedni materiał do wykonania kołnierzy, mających funkcję podobną do falowodu, ale od czasu zastosowania tej modyfikacji słuchawki zostały się ze mną na stałe i co więcej, choć mając swoje pewne wady, których pozbyć się nie pozbędą, obok K240 MKII stały się najdłużej posiadanymi przeze mnie słuchawkami, gdzie wszystko wokół pojawiało się i znikało. Może nawet nie w czasie przeszłym, a teraźniejszym. Wciąż bowiem pojawia się i znika, a K1000 cały czas są, dostały dedykowany stojak, dedykowany tor, wszystko byle tylko wyciągnąć z nich maksimum.
Modyfikacje twarde (aktualizacja: 2020-18-10)
Przez wiele lat słuchawek nie używałem inaczej, jak w formie po drobnych miękkich modyfikacjach. Jedyne czego nie zastosowałem, to pełnego recablingu, ale wynikało to z faktu, że balansuje się na granicy uszkodzenia przetworników. Może to nieść za sobą kosztowne naprawy. Niemniej ciekawość zwyciężyła, albo może po prostu w pewnym momencie całość tak mocno udało się rozplanować i nabrać tyle doświadczenia po drodze, że projekt osiągnął określony próg bezpieczeństwa.
Recabling wykonałem na bazie własnoręcznie zaplecionego kabla Fanatum o konstrukcji bardzo podobnej do kabla fabrycznego i z wykorzystaniem praktycznie wszystkich elementów konstrukcji wewnętrznej, lutując się bezpośrednio do płytek z filtrami RLC. Kabel otrzymał też dodatkowe zabezpieczenia i elementy wzbogacające, takie jak podwójne oploty czy splitter z prawdziwego drewna (Buk Carnauba).
Kabel przeszedł niemal wszystkie moje oczekiwania. Pożądałem lepszej separacji, holografii, definicji w sopranie i lepszego poukładania dźwięków tak, aby słuchawki nie miały tendencji do gubienia się na szybszych partiach. I to wszystko otrzymałem. Do tego o pół tonu bardziej naturalna barwa góry. Po drodze zmienił się pod K1000 tor i tam również od czasu pierwotnej treści recenzji doszło trochę ulepszeń, w tym dobieranych stricte pod tylko i wyłącznie K1000. Wliczając w to należy kable XLR, również oparte o przewodniki Fanatum, choć grubsze i mające jeszcze więcej żył niż kabel w K1000.
Przetestowałem z nimi przynajmniej kilkanaście materiałów akustycznych i doprawdy nie mogę się nadziwić, że tyle lat wytrzymałem na kablu fabrycznym. Te słuchawki grają przepięknie i zaczynają mocno przypominać to co słyszałem rok temu w PS2000e, ale w innym wydaniu, bardziej niekonwencjonalnym, poważnym. To była prawdopodobnie ta kropka nad i, której mi cały czas brakowało. Ten ułamek ciepłoty, za jakim tęskniłem, ten mocny zastrzyk rozdzielczości którego pragnąłem, jednocześnie zachowując dokładnie wszystkie te cechy, za które je ubóstwiałem. Teraz są po prostu magnetyczne, zwłaszcza w tym, do czego zawsze miałem słabość, a więc porządnym ambiencie. Muzyka ma jeszcze więcej angażu, jest jeszcze bardziej eufoniczna, a jednocześnie słuchawki nie mają efektu forsowania ich na kształt czegoś, czym nie są.
Podsumowanie
K1000 to słuchawki, które pod względem nie tyle fizycznych pryncypiów, co cech czysto sonicznych, stoją dokładnie w połowie drogi między światem słuchawkowym, a kolumnowym. To wiszące głośniki udające słuchawki, nie będące ani do końca jednym typem konstrukcji, ani drugim. Za to brawurowo łącząc wszystkie pozytywy obu frontów dźwiękowej walki o audiofilskie serca. Mnie osobiście cieszy w nich jak na ironię najbardziej to, że wreszcie mam szansę na upragniony odpoczynek od poszukiwań tej jedynej pary, która jest w stanie zaoferować mi może nie absolutnie wszystko to, na co tylko wyrazić bym mógł życzenie (bo ani to monumentalność Audeze, ani holografia i absolutna rozdzielczość elektrostatyków), ale na tyle przeważającą większość, żeby nie musieć dopominać się o kolejne porcje jakości dźwięku, ani też notorycznie takiej pary porównywać ze wszystkim dookoła w wirze wiecznej ewaluacji i dyskutowania co jest lepsze, a co gorsze.
Z perspektywy może już nawet nie tej połowy roku, podczas której recenzja powstawała, a ogólnie czasu spędzonego z K1000, który wyniesie niedługo okrągły kalendarzowy rok, mogę stwierdzić jednoznacznie: to jak do tej pory najbardziej interesujące słuchawki jakie miałem okazję nie tylko testować, ale i posiadać. Zaliczając je pod tym względem do ścisłego grona konstrukcji m.in. wieloprzetwornikowych i kwadrofonicznych. Jednocześnie jako ich posiadacz mogę wreszcie się zatrzymać i powiedzieć, że w kwestii słuchawek wysokiego lotu znalazłem model dla siebie: o największej liczbie cech godzących różnorodne potrzeby i preferencje, dający na tyle ogromne możliwości i elastyczność, aby wpłynąć pozytywnie zarówno na swoje własne postrzeganie różnorodnych zjawisk akustycznych zachodzących w słuchawkach, jak też i ogólnie pojęty punkt odniesienia, na który składają się lata doświadczeń z różnymi modelami. K1000 jest względem nich bardzo dobrą „przypominajką”, która potrafi człowieka zresetować nawet po najbardziej karykaturalnych modelach. I póki co wiernie służy za takową co rusz przy każdej nowej recenzji, jaka powstaje na blogu, a która wymaga sprzętu wiarygodnego i czytelnego.
Zalety:
- świetnie wykonane
- unikalna, w pełni otwarta konstrukcja o pełnym obiegu powietrza
- zerowy kontakt z uszami
- fabryczny kabel bardzo dobrej jakości zakończony w standardzie wtykiem zbalansowanym
- możliwość podpinania bezpośrednio pod sprzęt kolumnowy bez stosowania pudełek rezystorowych
- możliwość dodatkowego kształtowania brzmienia za sprawą okablowania pełniącego rolę adapterów oraz drobnych modyfikacji
- kapitalnie otwarte i swobodne brzmienie wysokiej jakości
- mieszanka ogromnej neutralność z jednoczesną naturalnością i analitycznością
- zmienna geometria przetworników dająca w pełni konfigurowalną scenę oraz punkt skupienia na środku
- bezpośrednia średnica i najwyższa klasa wyłapywania w niej najdrobniejszych detali
- umiejętność mocnego wejścia w konstrukcję utworu
- duża skalarność napędowa oraz czułość na klasę sprzętu źródłowego
- chyba jedyny prawdziwy słuchawkowy substytut kolumn
- bardzo duża podatność na modyfikacje okablowania
Wady:
- skrajnie niewydajne przetworniki wymagające ekstremalnie mocnego sprzętu (wskazany głośnikowy)
- osoby wrażliwe na nacisk skroniowy mogą odczuwać pewien dyskomfort
- ubytki w najniższym basie (do zredukowania torem)
- tendencja do „gorącego” sopranu (do zredukowania torem i modyfikacjami)
- wysoka wrażliwość na ułożenie na głowie
- zerowa izolacja od otoczenia i wysoki wyciek dźwięku na zewnątrz
- wymagają cichego pomieszczenia do pełni szczęścia użytkowania
- aluminiowe maskownice łatwo podatne na wgniecenia i rezonanse
- łatwo odpadający lakier ze srebrnych emblematów
- bardzo trudne do dostania części zamienne
- mała praktyczność w codziennym użytkowaniu
- rzadko dostępne na rynku wtórnym (tylko 11k egzemplarzy)
- wysoka cena zakupu za egzemplarze ładnie zachowane i kompletne
- tak samo bardzo wysoka cena dedykowanego osprzętu źródłowego z tamtych lat
„Powodem zaprzestania produkcji było ponoć zużycie maszyn produkcyjnych, ale faktem jest, że nie był to specjalnie popularny model w okresie swojego istnienia i najprawdopodobniej księgowość łącząc obie te rzeczy ze sobą, podjęła sama decyzję zamiast kierownictwa firmy”
Czegoś tu nie rozumiem (chodzi mi o tu i teraz, rok 2016), jeśli konkurencyjny Sennheiser wznowił produkcję swoich elektrostatycznych Orfeuszy i oferuje je na zamówienie razem z dedykowaną „małą szafą” (DAC i wzmacniacz) za niebotyczną cenę 200 tys. złotych, to dlaczego AKG nie rebranduje swojego mitycznego projektu? Przecież może to zrobić i oferować go razem ze swoim dedykowanym wzmacniaczem. Cena również może być wygórowana, a produkcja robiona na zamówienie, w tym biznesie przecież zawsze znajdą się osoby które się skuszą na taki produkt, tym bardziej, że z marketingowego punktu widzenia mit K1000 temu sprzyja. A potencjalny target, nie będzie podpinał tych słuchawek do… smarfona.
To pytanie Panie Dawidzie należałoby kierować do AKG. Sennheiser nie wznowił produkcji Orfeuszy w sensie stricte i produkt ten nie jest dostępny na zamówienie, a w normalnej produkcji ograniczone do coś koło 6000 sztuk jak dobrze pamiętam. A przynajmniej jeśli nikt z kierownictwa firmy niczego w tym względzie nie pozmieniał.
AKG zaś z tego co słyszałem coś tam niby planuje w tym kierunku, ale czy to pewna informacja, nie mam pojęcia. Warto śledzić posty i materiały publikowane przez Nomaxa na head-fi. Być może nikt niczego jeszcze nie zrobił ze względu na problematyczność takich słuchawek w codziennym użytkowaniu. Proszę zwrócić uwagę na listę minusów i ile z nich tyczy się w K1000 kwestii użytkowych. W każdym razie możemy na dzień dzisiejszy tylko dywagować, a na K1000 patrzeć z perspektywy produktu z zamierzchłych czasów. W sumie nawet Sony próbuje swoich sił w odtwarzaniu legendy, tj. z nowymi Z1R.
Hallo Mr. Lopatko,
I am a fan of older headphones (I have Akg K-1000, Akg K-340, Akg K-500, Akg K-400, Bayerdynamic DT-911, DT-480 …..). I like to read your excellent reviews. Could you explore the DAC from Meier Audio „CORDA DACCORD” in the future? I think crossfeed could be an interesting alternative to BAP – 1000 Audiosphere.
I wish you much success! Antonin, Slovak Republic.
Hi Antonin,
Thank you very much for your kind and warm words. If I remember correctly, the BAP 1000 was more than just a crossfeed simulator, so a device equipped with such a system does not necessarily have to be an alternative to it. I tested Chord Hugo TT some time ago and his crossfeed system worked in a specific way, which was more of „bonus feature” to me than something useful in practice. Regarding Meier Audio – I will keep that in mind in the future. 🙂
Hi Jakub,
I’ll be delighted to explore the „alternative” BAB – 1000 Audio Meier DACCORD. In the past they had an excellent headamp for the K-1000 „Meier Audio Corda Eartube”.
I think there is also an interesting new amplifier probably appropriate for T1, HD 800, K-1000, K-240 DF .. from company KINKI STUDIO „Vision THR-1”. I will be thankful when you have time to explore equipment for superb Akg K-1000! Antonin.
Dzień dobry Panie Jakubie.
Czy miał Pan może okazję porównać AKG K1000 do RAAL SR1a?
Czytałem kilka takich porównań, ale biorę poprawkę na randomowe opinie z internetu i niektórych recenzentów, Pańska jest dla mnie najbardziej wiążąca.
Widzę, że są przecenione o 600 dolarów (SR1a) na black friday i tak zacząłem sobie rozważać ich zakup.
Podobno pierwsze 5000 egzemplarzy K1000 gra nieco inaczej niż te z późniejszego czasu produkcji i już zglupiałem do reszty, na który okres produkcji lepiej zwrócić uwagę, o ile w ogóle warto na to patrzeć.
Czytałem Pańską relację z AVS i wynika z niej, że nie miał Pan okazji SR1a odsłuchać, ale upłynęło sporo czasu i może coś się zmienilo.
Pozdrawiam.
Witam Panie Adrianie,
Niestety od czasu AVS nic się nie zmieniło. Zapewne póki nikt z czytelników się nie zaoferuje, nie zawitają na łamy bloga. 🙂
Dziękuję przy tym za ciepłe słowa.
Tyle co wiem z rozmów z ich posiadaczami, to RAALe mają bardzo ciasny sweet spot, czyli dowolny ruch głową i dźwięk się zmienia. Natomiast co do K1000, ta granica 5000 sztuk jest umowna, ale tak, jest różnica między starszymi i nowszymi modelami. Starsze grają nieco brudniej, ale cieplej. Te nowsze są nieco chudsze, ale czystsze. Mając oba egzemplarze, zostawiłem sobie czystszy.
Również pozdrawiam.
Dziękuję za Pańską odpowiedź.
Przytoczył Pan bardzo ważną informację o sweet spocie, to może być jeden z tych aspektów, który można byłoby nazwać kardynalną wadą i z automatu odjąć im kilka punktów właśnie z tego tytułu.
Wychodzi na to, że potańczyć z nimi na głowie się raczej nie da. 🙂
Zawsze słucham muzyki w rozkładanym fotelu w pozycji półleżącej, jestem praktycznie unieruchomiony, ruchy głowy ograniczam jedynie do sięgania po szklankę koniaku i wybierania kolejnych utworów.
Jednak to też nie do pominięcia, bo podobny problem miałem z D8000 i udało mi się to trochę zniwelować nakładając na pałąk poduszkę ZMF Pilot i przestały się aż tak ślizgać, ale też nie do końca – zjawisko rzeczywiście jest irytujące.
Muszę się chyba z tym przespać i jeszcze raz to przemyśleć, bo przecież nikt za mnie decyzji nie podejmie i nie chce robić już większego offtopicu.
Jeśli się nie mylę i doczytałem dobrze, K1000 napędza Pan z powodzeniem Pathosem Aurium.
Jeśli patrzeć na aspekt ekonomiczny wychodzi za takie połączenie relatywnie niewiele, biorąc pod uwagę to ile taki zestaw może w zamian oddać.
Choć po ich nabyciu na pewno zdecydowałbym się dodatkowo na recabling i wymianę poduszek – stąd moje kolejne pytanie, już w ramach hipotetycznego ziszczenia się tego scenariusza: czy zajmuje się Pan również recablingiem oczywiście odpłatnie, czy jedynie można zaopatrzyć się w blogowym sklepie w niezbędne do tego rzeczy?
Dziękuję raz jeszcze za odpowiedź i kolejny raz pozdrawiam!