Producent twierdzi, że badania nad HE1000 (pisanymi często też jako HE-1000) trwały 7 lat. Trudno powiedzieć czy tak rzeczywiście było. Pewne jest natomiast, że efektem jakkolwiek długo trwających prac były słuchawki, które obok sławnych HE-6 pozwoliły wejść HiFiMANowi jeszcze wyżej na piedestał najbardziej dynamicznie rozwijających się firm w zakresie jakości dźwięku i kolejnych iteracji produktów raz za razem podnoszących zarówno swoją poprzeczkę, jak i konkurencji. Tym samym sprawdzam, czy wokół HE1000 faktycznie było o czym mówić i model ten słusznie zebrał tak wiele nagród na przestrzeni lat. Za tą możliwość bardzo serdecznie dziękuję koledze saudio. Plus za cierpliwość, bo słuchawki trzymałem u siebie dosyć długo.
Dane techniczne
- Przetworniki: magnetostatyczne, napylane o grubości 1 nm
- Format: wokółuszny
- Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 65 kHz
- Impedancja: 35 ohm
- Skuteczność: 90 dB
- Waga słuchawek: 477 g (mierzona, bez kabla)
Zawartość zestawu
- słuchawki HiFiMAN HE1000
- trzy odpinane kable dla SE (jack 6,3 oraz 3,5 mm) i BAL (XLR 4-pin)
- skrzynka do przechowywania słuchawek
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas ładnie zabezpieczone w estetycznym pudle z twardym obiciem. Wykonane są na pierwszy rzut oka bardzo dobrze i z wyśmienitych materiałów: wytrawiona skóra opaski z przepalonymi otworami wentylacyjnymi, drewniane przekroje muszli, metalowe widełki oraz pokrywy ażurowych maskownic zewnętrznych, nausznice hybrydowe ze skórzanego obszycia na klasyczne dla HiFiMANa zatrzaski oraz warstwy kontaktowej z weluru. Do tego fabryczny kabel w sztywnym, nylonowym oplocie. Całość jest bardzo lekka, jak na taką konstrukcję.
Dopiero po bliższych oględzinach widać niedokładności w spasowaniu. Czuć pod palcami chociażby nierówności między krawędzią metalowych pokryw zewnętrznych a drewnem. Prawa strona na górze wystaje w tym drugim przypadku bardziej niż powinna. Sytuacją wzorcową jest krawędź metalowa wystająca bardziej od drewnianej, przez co lakier z drewna nie będzie schodził.
Słuchawki ujawniają jednak przed nami w trakcie oględzin swoje sekrety i odpowiadają na zagwozdkę z niską wagą. Audeze było często krytykowane przez osoby pałające do niej szczerą i niewyjaśnioną nienawiścią (czy może po prostu zawiścią, że nie mają ich w swoim posiadaniu?) z powodu wagi wynikającej z użytych materiałów. Część sklepów wagi nie podaje, ale HE1000 zważone przeze mnie miały dokładnie 477 g bez kabla. Dla porównania moje LCD-2 Rosewood ważą 591 g. Niby różnica w wadze niewielka, ale z łatwością odczuwalna. Trend odchudzania konstrukcji na różne sposoby widać również w konstrukcjach chociażby Kennertona, który posunął się jeszcze dalej, wydając teraz nowsze rewizje swoich słuchawek z mocnym ujęciem ich wagi (i ponoć jaśniejszym brzmieniem). Na początku chwalono się, że do budowy np. Odinów nie użyto ani jednego elementu plastikowego. Obecnie z tego co mi wiadomo, producent próbuje szczęścia z materiałami kompozytowymi ujmując wagę gdzie tylko się da, jak również starając się lepiej rozłożyć masę słuchawek na głowie. HiFiMAN natomiast – przy już na tą chwilę bardzo dobrym rozkładzie masy – posłużył się fortelem.
Okazuje się, że metalowe elementy tak naprawdę… nie są do końca metalowe. Są to puste profile z aluminium, w które wlano plastikowy wypełniacz. Widać to w widełkach i podejrzewam, że dotyczy także pozostałych elementów, nawet bloczków opaski w pałąku. HiFiMAN „zdradził” swój sekret w przegubach mechanizmu obrotowego. Głównie dlatego, aby uniknąć sytuacji pisku od osi obrotu oraz tarcia metal o metal, jak np. ostatnio miało to miejsce w taniutkich Bluedio. Bez dwóch zdań takie porównanie jest nie na miejscu, wiem, ale służy ono tu jako pokazanie konkretnego rozwiązania konstrukcyjnego. W HE1000 takich rzeczy nie ma, wszystko chodzi lekko, płynnie i gładko, żadnego ocierania czy klekotania. Fortel więc chyba się udał. Czy może mieć to swoje konsekwencje? Nie sądzę. Teoretycznie taki profil jest bardziej podatny na wyginanie czy wgniecenia, zwłaszcza punktowe, ale raz, że konstrukcja nie jest mocno obciążana naprężeniami i całość kumuluje się na stalowym pałąku, a dwa, że producent najpewniej założył, iż nikt o zdrowych zmysłach nie będzie rzucał słuchawkami za 14 tysięcy. Tak sądzę.
Wygoda i izolacja
Z racji w pełni otwartej konstrukcji – i to dosłownie, bowiem ogromne przetworniki nie zabudowują otworów dyfuzyjnych na górze i dole owalnej konstrukcji muszli – izolacja jest żadna. Wentylacja natomiast: maksymalna. Słuchawek można używać w każdych warunkach termalnych i to przez naprawdę długie godziny. Są bardzo wygodne i świetnie rozkładające masę, dzięki hybrydowym padom skóra oddycha i nie poci się, zaś dzięki pałąkowi z wersji nowszej ich docisk jest również bardzo delikatny. Regulacja opaski jest bardzo solidna: raz ustawiona nie śmie zmienić swojego położenia. Z kolei nausznice mają w sobie filtr przeciwkurzowy z materiału, na którym ucho opiera się delikatnie i nie koliduje z osłoną przetwornika. Zero dyskomfortu, pełne bezpieczeństwo.
Na ergonomię tak naprawdę rzutuje tylko sztywne okablowanie. No, może nie tylko, ponieważ nausznice mają tendencję do łapania wszelkich pyłków i włosków w tempie zatrważającym. Dlatego warto czyścić je od czasu do czasu, tak samo jak większość słuchawek z welurowymi nausznicami.
Różnice względem V2
Z nowszej iteracji tych słuchawek testowany egzemplarz posiada tylko pałąk, który różni się generowanym dociskiem oraz zakresem regulacyjnym (jest większy), jak też grubszym materiałem skóry opaski w miejscu łączeń z bloczkami regulacyjnymi na pałąku. Dzięki temu nie ma ryzyka zerwania lub przedwczesnego zużycia. Pałąk V1 był też według relacji właściciela bardziej luźny. To jednak nie wszystkie zmiany.
Wersja pierwsza jest o 60 g cięższa od drugiej. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że V1 to grubsze muszle (14 mm) i cieńsze nausznice. V2 natomiast to cieńszy profil muszli (11 mm) ale grubsza i bardziej agresywna na asymetryczności nausznica. Dodatkowo powierzchnia kontaktowa została zmieniona. W V1 był to welur, a w V2 poliester. Zmianom uległ także kabel, mający w sobie dodatkową żyłę, ponoć pozytywnie wpływająca na czystość sygnału oraz wzmocnienie niskich tonów. Na tym zmiany się kończą.
Przygotowanie do odsłuchów
Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści.
Ponieważ np. przy recenzji Fostexów TH610 zauważyłem, że niektóre osoby mimo wszystko mają problem z doszukaniem się sprzętu wykorzystywanego w danych odsłuchach, nawet przy wymienieniu konkretnych jego nazw w tekście, ułatwię. W takich recenzjach jak niniejsza, a więc dużego kalibru i przy których spędzam bardzo dużo czasu, rolę punktu odniesienia z reguły pełnią u mnie niezmiennie trzy modele uznawane za sprzęt wyższego lotu:
- AKG K1000 (LP)
- Audeze LCD-2F (wersja Rosewood, model na rok 2016)
- Sennheiser HD800
Natomiast w roli źródeł dźwiękowych cały czas występują dwa podstawowe tory, jakimi dysponuję od już blisko dwóch lat i które sprawdziwszy się w wielu sytuacjach, przewijają się w praktycznie każdej recenzji:
Należy pamiętać o jednej rzeczy. Recenzja ta nie tyczy się w zasadzie ani pełnego modelu V1, ani też V2. Testowane słuchawki są zmodyfikowaną wersją V1, więc o ile można je traktować mniej więcej jako serwujące ostatecznie wrażenia z odsłuchów właśnie tego modelu, o tyle ostatecznie jest to odsłuch słuchawek w wariancie V1 + pałąk V2, czy nam się to podoba, czy nie. Z mojej strony osobiście nie mam z tym najmniejszego problemu, ponieważ modyfikacja może być powtórzona przy dowolnej innej parze, a odsłuchy tak wysokiego modelu to wciąż ogromna porcja wrażeń i dźwiękowego doświadczenia.
Z racji bycia modelem używanym i w pełni wygrzanym – nie mogę powiedzieć kompletnie nic o tymże procesie. Testy wykonywane były na okablowaniu fabrycznym i WireWorld Nano-Eclipse, który swoją drogą świetnie pasuje wizualnie do tego modelu.
Pomiary
Przebieg tonalny na obu kanałach prezentuje się następująco:
Wahania przebiegu dla obu przetworników nie są jakieś straszne, a przynajmniej w odsłuchach nie rzucają się w uszy. Niemniej spasowanie przetworników w tym konkretnym egzemplarzu przegrywa trochę z poziomem np. HD800. Koherencja w ramach różnego ułożenia na głowie jest natomiast wzorowa i praktycznie nie wykazuje wrażliwości na ułożenie poza bardzo wysokim sopranem:
Ostatnią rzeczą jest scena, która przedstawia ogromną przestrzeń zdatną do działań dźwiękowych, porównywalną z HD800 i mającą na jej tle kilka solidnych pozytywów:
Jakość dźwięku
Bas HEków jest naprawdę rewelacyjny. To tak, jakby wziąć ten z HD800 i podnieść go do kwadratu na jakości, rozciągnięciu, zejściu, responsywności. Sygnał dźwiękowy wzbudza się równomiernie przez całą linię basową, aby osiągnąć punkt normalizacji w 20 Hz i tak też potem utrzymywać się aż do 200 Hz. Jest to zakres, który w dużym stopniu przypomina mi również Audeze: równy, przyjemny, nasycony, nadający zarówno wszystkiemu solidnego umocowania w fundamentach i masy, jak i nie negując przy tym elastyczności oraz dokładności. To cechy uskuteczniane także i przez inne konstrukcje magnetostatyczne, także warto widzieć, a raczej słyszeć, że bas w HE1000 nie odstaje od konkurencji. Zresztą dziwne byłoby, gdyby HEki nie chciały w tym rejonie brylować i to nawet nie ze względu na cenę, a na fakt, że w zakresie basu od zawsze uważałem HiFiMANa za czującego się więcej niż bardzo dobrze w jego reprodukcji.
HE1000 sprawdzają się bardzo dobrze przeto w każdych warunkach i bez względu na gatunek. Bas zawsze jest wysoce kompetentny, opanowany, mocny i kulturalny, dobrany ilościowo tak, abyśmy mogli zarówno poczuć potęgę wymiaru basu planarnego oraz nie zostali przytłoczeni jego nadmiarem. W tym względzie ogrom moich komplementów wyrażanych jest także w kontekście wcześniejszych odsłuchów LCD-4, które to uważam do dziś za swój nr 1, jeśli chodzi o „najlepsze” słuchawki wysokiej klasy. Oczywiście mówiąc tylko i wyłącznie w obszarze subiektywnej klasyfikacji. Zresztą, pamiętam że wiele osób również wskazuje je jako jeden z modeli w ramach swoich „TOP3” lub „TOP5”, także jak widać nie tylko u mnie znajdują one uznanie.
Średnica zachowuje trend basowy, ale pojawia się w niej już zalążek czegoś nowego, innego stylu. Mamy tu więc z jednej strony nasycenie i dociążenie wokali, piękną umiejętność portretowania oraz należytą gradację uwzględniającą w ramach całościowego punktu optymalnego zarówno intymne, bliskie ukazanie głosu wokalisty, jak i utrzymanie wrażenia głębi, że coś jednak dzieje się na środku prócz niego i jeśli wytężymy słuch, zauważymy wydarzenia dźwiękowe rozgrywające się jakby za jego plecami, przez ramię wyglądając.
Punkt optymalny osiągany jest tu również dlatego, że różne cechy mieszają się ze sobą w sposób płynny i nieforsowny. Od basu po części płynie nasycenie i należyta barwa, od sopranu – o którym zaraz powiem więcej – płynie czystość, świeżość i czytelność. Wokalista jest zawieszony w miejscu nieco bliżej nas, ale nadal posiadającym zdrowy dystans i dużo powietrza wokół siebie. Może wręcz bardziej w sposób eteryczny, którego najszybciej doszukiwalibyśmy się u STAXa, a nie w słuchawkach magnetostatycznych. To również wpływa na unikatowy charakter HE1000.
Gdyby rzucić przykładami innego zachowania, K1000 bliżej prezentują średnicę, bardziej w stylu monitorowym i jeszcze mocniej portretowym (co osobiście lubię). Problemem jest co najwyżej sytuacja, w której źródło samo z siebie jest średnicowe. Wtedy następuje przesyt. Odiny idą w maksymalne nasycenie, wokal ma najpełniejsze „nadzienie”, że tak powiem, ale dźwiękom brakuje powietrza i jeśli ktoś jest przyzwyczajony do bardziej zwiewnej prezentacji z konkretnym marginesem, wtedy może poczuć się nieswojo. HD800 więcej uwagi poświęcają na głębię i dystans, przez co gorzej idzie im portretowanie i skupienie się na jednym konkretnym punkcie na środku sceny. Więcej jest tam z reguły dyfuzyjności, choć można się do niej z czasem przyzwyczaić. A2000X natomiast, choć cenowo i ogólnie pod wieloma względami kompletnie ustępują wymienionym tu znakomitościom słuchawkowym, miały problem z utrzymaniem jednorodności charakteru i tam każda sekcja pasma przenoszenia – bas, średnica oraz góra – grały swój własny spektakl. HE1000 w sposób genialny wręcz wyważają się między tymi cechami i unikają przesadyzmu, niedostatków oraz pomyłek. I znów, koreluje z tym taka a nie inna cena.
Sopran jest natomiast chyba najbardziej – obok basu – charakterystyczną cechą HE1000. Magia tych słuchawek polega na tym, że mieszają w sobie dzięki temu cechy należące do różnych światów. Na złożoność charakteru pracują typowo magnetostatyczny bas, optymalnie prezentowana średnica oraz jasna góra z analitycznym zacięciem. Słuchawki potrafią zachować się w zależności od repertuaru i sprzętu muzykalnie i przyjemnie, by innym razem błysnąć umiejętnością wejścia w strukturę utworu i pokazania jego niuansów rodem z HD800. Odpuszczają przy tym w staraniach za szlifowaniem niemiłosiernym punktu 6 kHz, z którym 800-tki od lat miały tak wielki problem. Nie próbują również eksponować obszaru 2 kHz, tak jak czyniły to K1000. Starają się zachowywać sopranowy status quo – jasny przekaz, z tendencją do analizowania, ale unikając przejaskrawiania, przedetalizowania dźwięku w stylu Beyerdynamików T1 (ich sławny deflektor akustyczny), po prostu grają swoją partię, czytelną i klarowną, świetnie sprawdzającą się dzięki temu w klasyce i wszystkich innych gatunkach, w których dodatkowy dotyk na górze jest czymś pożądanym. Przynajmniej w większości przypadków.
Osobiście taki przekaz wydawał mi się wspaniałym podejściem z perspektywy innych słuchawek o jasnym zabarwieniu. HD800 przewijają się tu tak często nie tylko z racji prośby Właściciela HiFiMANów, aby uczynić z nich jeden z punktów odniesienia przy ocenie dźwięku HE1000, ale też ze względu na ogromną ilość analogii prezentacji dźwięku. Nawet porównując wykresy widzę między nimi najwięcej zbieżności. Każdorazowe przejście z HD800 na HE1000 było jak wrzucenie kolejnego biegu w samochodzie, przeskoczenie na wyższy poziom pod względem czystości, holografii czy strojenia, które dawało większe nasycenie, ale też bardziej klasowy sopran bez ujmy w postaci przeostrzenia punktu sybilującego. Jednocześnie w najwyższych oktawach HE1000 były od HD800 nieco jaśniejsze, trochę mocniej zaznaczając się w rejonie 12-13 kHz. Zaraz powiem o tym jakie były tego konsekwencje. Co warte, a nawet konieczne, zaznaczenia, obie pary były porównywane z perspektywy zarówno fabrycznego okablowania, jak i niestandardowego, a więc w warunkach myślę perfekcyjnie eksploatujących potencjał obu par.
Największa różnica w podejściu do HE1000 następowała natomiast – i jak nietrudno się raczej domyślić – względem słuchawek ciemniejszych, cieplejszych, muzykalnych bardziej całościowo. To właśnie tam wyłania się częściowa tylko zgodność HE1000 z takim przekazem, a przynajmniej póki nie zaserwujemy sobie seansu z torem realnie muzykalnym i ciemniejszym. W przypadku podchodów od strony (w moim przynajmniej przypadku) K270 S, iSine 20, LCD-2F, a więc par idealnie stonowanych na jasności, ale też np. bardzo muzykalnych i średnicowych Odinów, od razu usłyszymy połowę HE1000 utrzymującą kondycję rodem z tej właśnie sfery, a drugą – sopranową – grającą jakby inny świat, mający więcej wspólnego z K240 DF, K1000, HD800, T1, SR-009, ale też moim zdaniem sporą zgodność co do kierunku z np. ich własnymi HE-4.
To jest też największa siła HE1000, że mają w sobie tak wiele różnorodności, przywołując na myśl co rusz inne słuchawki, które się słyszało, kiedyś, teraz, wczoraj, może usłyszy jutro. Na tym polega ich urok, że jeśli patrzeć od strony drugiej połowy przestrzeni tonalnej, mamy w rękach słuchawki bardzo mocno wyśrubowane akustycznie, poprawne technicznie i strukturalnie, z analizą i szczegółowością, ale im dalej w las, tym bardziej natrafiamy na uzupełnienie tego obrazu przez coraz bardziej dochodzącą do nas nutę muzykalności i wyławiania esencji dźwięku w formie niematerialnej, bo nadającej klimat i urok. Dlatego tak samo bas i część średnicy są beneficjentami sopranu, jak i sopran oraz druga część średnicy beneficjentem ich duetu. Duetu, gdyż z racji optymalności średnich tonów, przynajmniej na moich torach testowych, wokal i ogólnie centrum wydarzeń czerpie ogromnie z obu skrajności wedle własnego uznania i potrzeby.
Bezpośrednie przełożenie kondycji sopranu zaznacza się na scenie. Ta jest bardzo dobra, miejscami wręcz wyborna i porównywalna z tą z HD800, jednak mająca przewagę w postaci lepszej holografii i bliższego, bardziej namacalnego środka. W ten sposób kreują obraz stosunkowo eteryczny. HD800 są z kolei bardziej dokładne, obszerniejsze, nieco większe na obu osiach, ale przez to właśnie brakuje im często postawienia kropki nad i w zakresie angażu i skupienia uwagi słuchacza na tym, co najważniejsze z perspektywy clou utworu, a nie tylko jego konstrukcji. Generalnie przy HD800 owszem, możemy próbować iść w podobnym kierunku i z wymiernymi efektami, ale za cenę holografii. Niestety. HE1000 oczywiście również podlegają tej samej zależności, ale różnica polega na tym, że potrzeba za zmianami tego typu jest w nich znacznie mniejsza i pozostaje już tylko kwestią de gustibus po stronie słuchacza, a nie wymogiem z punktu widzenia poprawności akustycznej jako takiej. Tym samym jeśli szukamy sceny w stylu STAXa w zakresie czegoś, co ani STAXem, ani konstrukcją elektrostatyczną nie jest, HiFiMANy powinny znaleźć się na naszej krótkiej liście alternatyw do odsłuchu.
O HE1000 mam po odsłuchach naprawdę bardzo dobre zdanie i słuchawki znajdują się w mojej osobistej ścisłej czołówce modeli, które uznałbym subiektywnie za najlepsze. Praktycznie każdy znajdzie tam coś dla siebie i mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że bez względu na preferencje. Bas w typowym magnetostatycznym stylu, równy jak deska do krojenia mięsa, na której zresztą jest go trochę, to rzecz, która wraz z dużą i holograficzną sceną zaspokaja takie osoby jak ja. Miłośników jasnego, ale nieprzejaskrawionego sopranu, dużej ilości detalu i jednocześnie solidnego wygaru również tym bardziej będzie przekonywać ich układ tonalny. Fani dobrego wokalu, którzy chcą go usłyszeć w ilości optymalnej, nie za blisko, ale i nie za daleko, także będą mogli poczuć się nasyceni. No i na koniec wygodniccy, którzy na samą myśl o współczesnych konstrukcjach magnetostatycznych czują ból w karku, będą ciężko zdziwieni jak wygodne są to słuchawki, nawet w dłuższym odsłuchu.
Umiejętność zagrania zarówno wolnych utworów, wręcz monoinstrumentalnych, z najwyższym skupieniem i powagą, fenomenalne efekty w klasyce, bardzo dobre w elektronice, o ile sopran nie jest popsuty już na etapie utworu. Spokojnie zagrają muzykę popularną, a nawet cięższą. Lubią się jednak przede wszystkim z repertuarem wysokiej próby, tak jak one same. HE1000 są po prostu świetną iteracją sprzętu słuchawkowego, mające w sobie wiele cech których sumaryczną egzystencję ludzie poszukują i nie śpią po nocach, grzebiąc nawet w tematyce vintage, bo może coś, gdzieś, kiedyś. Może K1000, a może te sławne MDR-R10 czy nawet w akcie desperacji CD3000, jakiś STAX, cokolwiek. Podejrzewam tymczasem, że sporo tych osób znalazłoby ostoję właśnie w tym modelu. Czyżby więc ideał? Ze zdumieniem muszę przyznać, że w zakresie umiejętności łączenia ze sobą różnorodnych cech, konkretnych wartości, celów, a także pakietowo z uwzględnieniem wygody i materiałów, faktycznie stoją blisko takim określeniom. Zakładając oczywiście, że kwestię kabla pominiemy.
Od słuchawek idealnych oddziela je jednak sam fakt, że takowe najzwyczajniej w świecie nie istnieją. Zawsze gdzieś po drodze staniemy oko w oko z własnym gustem, ale też i postrzeganiem ideału samego w sobie. W moim przypadku w zasadzie jedynym problemem z HE1000 jest to, że… nie są to LCD-4. To bardzo śmiałe i ryzykowne stwierdzenie niesie jednak ze sobą mój własny ładunek subiektywnej oceny brzmieniowej. Zmiany, jakie względem swojego smaku wprowadził w HE1000, prawdopodobnie zaoferowałaby mi dobra lampa, ale przede wszystkim tak wysokopoziomowym słuchawkom odjąłbym delikatnie góry i dodał do średnicy oraz basu. W ten sposób miałbym delikatnie więcej mięsa i konkretu, jednocześnie zmodulował barwę sopranu na bardziej dla moich uszu przyjemną i wydającą się bardziej rzeczywistą.
Niemniej rozumiem czemu HE1000 są strojone w taki sposób. W przedstawionym przeze mnie powyżej opisie wyłaniałyby się słuchawki z bardziej kameralną nutą niż wrażeniem technicznej doskonałości manifestowanej dążeniem do równości i wyważenia między absolutnie wszystkimi kierunkami. Dlatego przywołałem wcześniej LCD-4 – ponieważ dokładnie takie wrażenie powodowały u mnie podczas odsłuchów. Był to klasowy i jakościowy majstersztyk, który wtedy wzięto i strojono w odpowiedni sposób. Starano się postawić na urok i subtelny koloryt, choć wynikający w dużej mierze z rodowodu marki. To dlatego słuchawki te były i są przeze mnie postrzegane jako sprzęt, który w przyszłości byłby w stanie stać się moim faktycznym końcem dźwiękowej podróży.
HE1000 natomiast starają się być właśnie takim akustycznym ideałem. Odrzucają zakusy do koloryzowania, próbują za pomocą jednej technologii zrealizować rzeczy, do których dążą też inne. Z dobrym kablem i równie klasowym torem pokazują, że słuchawki tej klasy (już w zasadzie luksusowej) mają czym się pochwalić. Tak jak Odiny grały w sposób wysoce analogowy, średnicowy, trzymający się bardziej klasy LCD-2 niż czegoś wyższego, tak HE1000 są definitywnie sprzętem pracującym przy pomyślnych wiatrach w klasie LCD-4. Nie jest to to samo, ale w obu konstrukcjach człowiek dochodzi do wniosku, że choć cena jest bardzo, ale to bardzo już wysoka, a dla wielu osób po prostu nieosiągalna lub powodująca niemalże agresję i pogardę, to by tak pysznie grającymi modelami definitywnie nie pogardził i nabyłby, gdyby miał realną możliwość. Tak, w tym hobby powiedzenia „sorry about your wallet” i „sky is the limit” naprawdę nie wzięły się znikąd.
Ale choć jak pisałem mój własny, bardzo subiektywny ideał to strojenie troszkę odwrotne proporcjami tonalnymi, a z takiego kanonu słuchawek preferencje nieco bardziej przechylają mi się w stronę K1000, czas spędzony z HE1000 był dla mnie prawdziwą przyjemnością i dużym przywilejem.
Zastanawiającym aspektem może być na pewno dywagowanie nad sensem kupna takich słuchawek, nawet w formie używanej, ponad konstrukcjami typu wspominane LCD-2, HD800, czy K1000, a więc modelami, które plasują się do pułapu 6000 zł, jeszcze na słowo honoru osiągalnymi dla większości entuzjastów. Wymieniłem tylko 3 i konkretnie te, ponieważ dokładnie je posiadam i znacznie łatwiej jest mi wykonać porównania oraz analizy w oparciu o zderzanie ich ze sobą bezpośrednio. Odpowiedź brzmi – tak, jest ku nim sens.
Najbardziej odpowiednim w moim odczuciu określeniem tego, jak wyłoniły mi się z odsłuchów, byłoby nazwanie ich poprawionymi na wszystkim HD800. Większe nasycenie przekazu od 800-tek, scena niezgorsza również, do tego brak peaków w rejonie 6 kHz, a sama wygoda również utrzymująca się na akceptowalnym poziomie. Sennheisery dopiero po wymianie okablowania i punktowych korektach w zakresie wspomnianego peaku są w stanie stawać w szranki z HiFiMANami, a więc tak naprawdę po konkretnych inwestycjach, a i tak ostatecznie okaże się, że HE1000 grają w po prostu wyższej od nich klasie z większą czystością i eufonicznością. Na tym polega potęga przetworników magnetostatycznych i choć szacunek należy się 800-tkom za starania, w rękach osoby podchodzącej do słuchawek bardziej z marszu niż z perspektywy aparatury pomiarowej i precyzyjnej lokalizacji problemów akustycznych, raczej każdy taki pojedynek będzie z góry przesądzony co do wskazania zwycięzcy.
HE1000 nie mają też żadnych problemów z niskim basem jak w K1000, ani też z wagą i czy mniejszą rozmiarowo sceną jak w LCD-2. Ze wszystkich tych par grają poza tym (na dodatkowym okablowaniu) najczyściej. To bardzo śmiałe rozdanie bardzo mocnych kart i praktycznie z każdej walki wychodzą zwycięsko. Owszem, nie mają tej kameralności jak LCD-2 i więcej rzeczy zwracają „na twarz”, nie mają również tej ujmującej na duszy, namacalnej i eufonicznej średnicy oraz bardziej akceptowalnego dla moich uszu strojenia góry z przesuniętym środkiem ciężkości trochę niżej, jak w K1000, ale wciąż słuchawki te realizują w sposób wyborny wszystko inne i to w dużej mierze bez wad, jakie posiadają wymienione modele.
Zastosowanie i opłacalność
Wszystko to co opisałem w zakresie brzmienia, a więc jakość, uniwersalność, referencyjność, znajduje niestety swoje odbicie w cenie. Napisałbym, że po odsłuchach prawdopodobnie sami usprawiedliwimy w dużej części wartość tego modelu, ale gdy HE1000 pojawiły się na rynku, wiele osób arbitralnie oświadczyło, że oto HiFiMAN serwuje audiofilski skok na kasę. Była to jedna z pierwszych par nowej klasy słuchawek, wybijająca się ponad pułap 10 000 zł, a i śmiałe, żeby nie powiedzieć wręcz butne, wypowiedzi właściciela tej marki sprawiły, że sporo osób przypomniało sobie o starym prawidle dotyczącym wartościowania produktów: produkt kosztuje na ogół tyle, ile ludzie są w stanie za niego zapłacić. A że branża audio niekoniecznie podąża ścieżkami logiki, efekty są takie a nie inne.
Jeśli trafimy na nie w formie używanej i dobrze zachowanej, ich atrakcyjność wzrasta wielokrotnie. Wtedy okazuje się, że ideał jest już znacznie mniej nieuchwytny. Nowe modele V1 są jeszcze jakkolwiek dostępne w sklepach, mimo nieprodukowania, za ok. 10 000 zł. Spokojnie powinniśmy dostać je poniżej tej kwoty w bardzo dobrym stanie. Nowe V2 to koszt już ok. 15000 zł. Jeśli decydować będziemy się na model V1, należy zaplanować sobie na pewnym etapie wymianę okablowania na lepsze, np. WireWorld Nano Eclipse, który testowałem z HE1000 i osobiście rekomenduję, ale przede wszystkim wymianę pałąka na ten z modelu V2.
Nie piszę natomiast o wymianie kabla dla modelu V2, ponieważ HiFiMAN dokonał zmian w fabrycznym okablowaniu i nie wiem na ile przekładają się one na jakość dźwięku. Cokolwiek jednak byśmy nie uczynili, słuchawki te w dowolnym wariancie zakupowym będą tańsze od np. STAXów SR-009, do których jeszcze należy przecież doliczyć koszt toru. Oferta HiFiMANa jest więc bardziej praktycznym podejściem do modeli hi-endowych i bezpieczniejszym z pozycji osoby, dla której być może będzie to pierwsze w życiu podejście do tej klasy sprzętu.
Niestandardowe okablowanie
Skoro już poruszyłem temat WireWorld Nano Eclipse, kabel ten posiada w sumie tylko jedną wadę – wystające wtyki (tulejki podsadzające wtyk właściwy). Wizualnie bardzo mi się podoba i przede wszystkim rozwiązuje problem natury ergonomicznej w zakresie sztywności kabla fabrycznego. Brzmieniowo wprowadza słyszalny zastrzyk czystości oraz lepszą separację. Co ciekawe, na wykresach tego drugiego nie ujrzymy poza najwyższą oktawą. Różnice są de facto bardzo malutkie, żeby nie powiedzieć – minimalne. Niemniej, powtarzalne.
Różnice widoczne są na każdym kanale w tych samych miejscach, a więc ekstremalnie wysokiej górze 16-20 kHz. Co ciekawe, na kablu WireWorlda sygnał jest minimalnie mocniejszy. Nie jest to błąd pomiarowy. Każda próba wykonywana na tym kablu wykazywała wzrost natężenia dźwięku względem okablowania fabrycznego, w obie strony.
Czy warto? Moim zdaniem jakakolwiek wymiana jest tu wskazana, niekoniecznie nawet na Nano Eclipse, ale dowolną lepszą mieszankę, wedle możliwości finansowych i uważania. Po prostu standardowy kabel HE1000 V1 jest słaby ergonomicznie oraz użytkowo, będąc oznaką bardziej oszczędności producenta niż chęcią napędzenia rynku kabli słuchawkowych. Choć oczywiście ostatecznie nie można tego wykluczyć.
Podsumowanie
Ponieważ jest to sprzęt zmodyfikowany i w dużej mierze zastępowany przez model V2, trudno jest go w pełni uczciwie oceniać, dlatego tym razem mocno zastanawiałem się, czy nie odpuścić sobie wyliczania poszczególnych składowych. Zresztą nie o cyferki tu chodzi, bowiem od zawsze były to tylko pewne figury uzupełniające co najwyżej treść recenzji. Chodzi o to, że kupując model V1 będziemy mieli w rękach coś, co już od nowości jest „gorsze” od testowanego modelu. Dlatego też należy mieć to na uwadze podczas analizy tabeli ocen.
Z pałąkiem V2 słuchawki świetnie leżą na głowie i nie wywołują absolutnie żadnych powikłań nawet po wielogodzinnych sesjach, a także za techniczne aspekty dźwięku i wysoką jego jakość, nawet mimo delikatnej nerwowości przebiegu na wykresach. Tego nie stwierdzimy zresztą inaczej, niż laboratoryjnie i nie wpływa to tym samym kompletnie na odsłuch. To jednak, co mogę na pewno uczynić z pełnym przekonaniem, to słuchawki nagrodzić za całokształt akustyczny:
HiFiMAN HE1000 były i są nadal dla wielu osób słuchawkami referencyjnymi. Mają w sobie multum cech, które moglibyśmy uznać za takowe. Robią to, czego inne słuchawki nie potrafią. Pokazują rzeczy w innych słuchawkach częstokroć trudne do dojrzenia. A z odpowiednim torem potrafią spełnić niejedno audiofilskie życzenie, zwłaszcza u fana i posiadacza HD800. Jedyną rzeczą tak naprawdę pozostaje przy nich akceptacja wysokiej ceny i odpowiedzenie samemu sobie na pytanie, czy ich bardzo uniwersalna, podjaśniona prezentacja będzie spełniała nasze wymagania i jest dokładnie tym, czego szukamy. Jeśli chcemy mieć słuchawki zdolne zagrać klasowo praktycznie każdy gatunek, łączące w sobie cechy różnych technologii, szybkość, zwiewność, dociążenie na fundamentach, do tego świetną scenę i niezgorszą wygodę… tak, to może być koniec drogi. Liczyć będzie się jednak trzeba z tym, że pałąk najlepiej aby przynajmniej pochodził od wersji V2, a okablowanie fabryczne jest do wymiany ze względów zarówno brzmieniowych, jak i (a nawet bardziej) ergonomicznych. Będą to jednak jedyne koszty ukryte (poza dobrym stojakiem i oczywiście torem), jakie posiadanie HE1000 będzie ze sobą niosło.
Osobiście, po odsłuchach HE1000 wychodzę bogatszy o bardzo cenne doświadczenia i kolejny model, który mogę wpisać w poczet najwyższych klasowo, jakie dane było mi słyszeć. Choć na samym końcu do głosu dochodzi mój gust i to w zasadzie on powoduje, że wyżej uplasowałbym jednak LCD-4, tak jest to praktycznie jedyny model, który jestem w stanie ustawić na dzień dzisiejszy ponad HiFiMANami spośród sprzętu mi do tej pory znanego.
Słuchawki HiFiMAN HE1000 V1 są wciąż dostępne w sklepach w cenach od ok. 10 000 do 14 000 złotych. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- dobra jakość użytych materiałów
- konstrukcja przemyślana pod kątem finalnej wagi (477 g)
- wymienne okablowanie i łatwa jego ewentualna konfekcja
- fantastyczna wręcz wygoda i pełna wentylacja
- solidny i nasycony bas o „planarnej” prezentacji
- optymalnie położona średnica, nie za daleko, nie za blisko
- duża detaliczność i szybkość bez przeostrzeń
- ogromna scena porównywalna z HD800 o świetnych właściwościach
- wysoka rozdzielczość i jakość ogólna dźwięku plasująca je w mojej osobistej czołówce
- potencjał przy parowaniu z cieplejszym torem
- nawet niezła opłacalność na rynku wtórnym biorąc pod uwagę ich właściwości akustyczne
Wady:
- fabryczny kabel od startu do wymiany na coś porządnego i bardziej ergonomicznego
- konieczność wymiany pałąka na ten z wersji V2, aby osiągnąć taki poziom wygody jak w opisywanym egzemplarzu
- pewne oszczędności tu i tam, których raczej nie spodziewalibyśmy się w słuchawkach takiej klasy
- precyzja wykończenia detali obudowy
Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla saudio za użyczenie mi swojego prywatnego sprzętu do testów.
Mamy pokazane HE 1000 na tle wielu innych ciekawych konstrukcji, ale jest mały niedosyt wiedzy – jak Aune i Burson sobie radzą z HE 1000? W szczególności Aune ze słuchawkami jednak nisko-ohmowymi?
Cała recenzja jest pisana z perspektywy Conductora. Radzi sobie bez żadnego problemu. Aune natomiast nie pasuje klasowo/synergicznie do takich słuchawek.
Jak te sluchawki maja sie do wersji V2 ? Bo to nie tylko konstrukcja palaka sie zmienila.
To raczej pytanie do kogoś, kto testował V1 i V2 jednocześnie. W tym wypadku jest to moje pierwsze spotkanie z HE1000.
Taka trochę dygresja ale chciałbym jednak zapytać….od początku…Panie Jakubie jestem ogromnym fanem Pana recenzji jak i pełen podziwu doświadczenia ze sprzętem audio. Bardzo mnie interesuje częste stwierdzenie osób testujących – podobne jakie tutaj Pan napisał przy pewnej recenzji Noonteców- „Bez znaczenia jest dla mnie, czy przed chwilą na głowie miałem K240 MKII, czy Audeze LCD-2F, zakładam je i choć czuję, że to budżetówka….”
Ocenia Pan słuchawki i twierdzi że świetnie brzmią itp itd a potem pisze że to widać/czuć że budżetówka. Wiadomo że ocenia Pan w danej klasie urządzenia – ale czy pisanie że czuć że to tanie słuchawki jest faktycznie kwestią „czucia” czy kwestią sugestii że to taka firma i taka cena urządzenia.
Udało mi się przez lata dotrzeć do wielu słuchawek czy głośników które są testowane w sieci i szczerze ocena to strasznie subiektywna sprawa. Niejednokrotnie nie umiałem się zgodzić że jakieś słuchawki faktycznie sa lepsze czy gorsze – po prostu trochę inaczej brzmią. Wiadomo że nie mowa tutaj o skrajnościach typu chińskie za 10zł ale o praktycznie wszystkich powyżej powiedzmy 300zł. Wystarczy użycie equalizera i już znacząco wszystko się zmienia a do tego zróbmy ślepy test. Wg. mnie nawet osoby ze świetnym słuchem wpadli by z oceną i nie raz stwierdzili że produkt znacznie droższy jest kiepski w porównaniu do jakiejś „budżetówki”
Być może odpowiedzią na to co napisałem to fakt że nie mam takiego słuchu inaczej daru który potrafi wyłapać każdy drobiazg ale tak jak napisałem – czy te różnice faktycznie mają usprawiedliwienie aby wydać xxxx (4 cyfrowe) kwoty na np. słuchawki.
Oczywiście mogę mówić tylko i wyłącznie za siebie i własne recenzje, ale tak jak słusznie Pan zauważył każda recenzja audio jest zbiorem odczuć subiektywnych, nawet mimo umieszczania w niej danych obiektywnych i wymiernych (jak np. pomiary akustyczne). Staram się aby moje wrażenia miały odbicie potem w ocenach i treści. Niemniej o ile nie ma tam oceny łącznej, wagowo najważniejsze jest dla mnie zawsze brzmienie i jeśli słuchawki brzmią fantastycznie, jestem gotów przymknąć oko na niektóre ich aspekty. Przykładem są Audeze, w których przez brzmienie jestem w stanie często przełknąć do pewnego stopnia kwestie wagowe. Oczywiście istnieje pojęcie sugestii/autosugestii, ale na tym też polega sztuka, aby nie wpływały one na ocenę całokształtu. Gra przede wszystkim sprzęt, nie marka czy wygląd. W przypadku HE1000 wydaje mi się, że również u wielu osób wyłania się podobne podejście i są gotowe darować im niedokładności w spasowaniu czy skazy w materiałach w zamian za to jak grają. Można dywagować czy jest to podejście zbyt pobłażliwe, naiwne, czy tolerancyjne wobec niechlujności, ale jeśli nie są to niedociągnięcia wpływające jakkolwiek na odsłuch, w gestii każdego użytkownika pozostanie, czy będzie w stanie je przeboleć, czy też nie. Nie ma słuchawek idealnych i praktycznie wszędzie znajdzie się jakiś punkt zaczepienia aby ponarzekać. Byle nie do przesady, ale też nie żeby przymykać oczy na ewidentną fuszerkę.
W sumie to co Pan opisał ze ślepym testem i przebiciem znacznie droższego produktu miało miejsce przy recenzji K872. Tam słuchawki zostały pobite przez K270 Playback puszczone z odpowiednio ustawionego RHA L1. Pierwsze kosztowały 6000 zł, drugie udało mi się sprowadzić z Niemiec za ok. 400 zł i po miesiącu doprowadzić do sprawności oraz estetyki użytkowej na akceptowalnym poziomie. Efekt był taki, że np. head-fi do dziś chyba nie jest w stanie uwierzyć mi na słowo, że K872 zostały przegonione, a na forum sklepu od którego sprzęt otrzymałem były potem nieprzyjemności. Także jak sam Pan widzi, to hobby może mieć wiele różnych odsłon, zwłaszcza gdy nie jest się tylko użytkownikiem 😉 .
Być może troszkę do tematu światła dorzuci mój artykuł-felieton o sensie zakupu droższych słuchawek: http://audiofanatyk.pl/czy-kupowanie-drozszych-sluchawek-ma-sens/
Są słuchawki za kwoty 4-cyfrowe które grają zjawiskowo, a są takie, których wartość realna dźwiękowo jest niewiele wyższa od modeli klasy premium. Kwestia na co się trafi. Przykładowo HiFiMAN Edition X mają dla mnie większą wartość niż HE1000 mimo gorszego brzmienia. Czemu? Bo są trochę jeszcze wygodniejsze i bardziej wyrównane. Łatwiej jest do nich podejść w codziennym użytkowaniu i łatwiej również dobrać tor. To może trochę tak jak z supersamochodami – wraz z ich zakupem powinny iść możliwości wykorzystania i warunki użytkowania. Equalizer natomiast nie jest mimo wszystko lekiem na całe zło i sam z siebie potrafi wprowadzać masę zniekształceń. Nie zmienia to jednak faktu, że z dobrym torem HE1000 zaznaczą swoją wyższość ponad nimi.
Dziękuje za odniesienie się do tego co napisałem. Zgadzam się oczywiście ale jednak zawsze będę ubolewał że nie mam lepszego słuchu. Płacić za słuchawki można faktycznie za wykonanie jak w przypadku np. Kennertona ale dla mnie jakość odsłuchu powyżej kwoty „kilku stów” nie robi już wielkiej różnicy. Fakt jest też taki i pewnie Pan to potwierdzi że niektórzy producenci chyba specjalnie obniżają jakość pomimo ze potencjał jest. Sam przerabiałem model AKG K240 gdzie producent puścił sygnał stalowym prętem czyli po elemencie konstrukcyjnym – po modyfikacji moje amatorskie ucho w wielu utworach słyszało znaczącą różnice.
Cały czas będe twierdził że człowiek często sugeruje się opakowaniem i ślepy test dużo by pokazał. Na pewnym forum był robiony eksperyment między flac a mp3-320kb – proszę uwierzyć prawie wszyscy się wyłożyli a sprzęt u niektórych był bardzo dobry – akustyka to inna bajka i tutaj być może to miało kluczowe znaczenie.
To samo można na głupim przykładzie napoju z pod znaku czerwonego byka co za różnica do innych energetyków za złoty pięćdziesiąt jak się nie widzi marki-puszki ?
Ja wiem że Pan faktycznie potrafi wychwycić każdy szczegół tu nie ma wątpliwości ale tu chodzi o czytających – sam Pan napisał… to subiektywna ocena i jeden Kowalski czy drugi Nowak nie usłyszy tego tak jak sobie przeczytał i pewnie nie jeden będzie żałował wydanych pieniędzy ….trochę brzmi jak zniechęcenie do produktów audiofilskich – oczywiście każdy kupuje na co go stać. Ja troche miałem takich produktów premium ale teraz na prawdę gustuje w średniej klasie jeśli chodzi o fonie i jestem w pełni zadowolony a niektóre wyłowiłem właśnie z Pana recenzji…..tych drogich nawet za darmo bym nie chciał chyba że powiesić w ramce.
Szanowny Panie Jakubie,
Proszę przyjąć ode mnie szczere wyrazy podziwu.
Mój podziw dla tej recenzji opiera się na przekonaniu, że bardzo dobrze zrównoważył Pan aspekt wyjątkowości tych słuchawek i własnych wrażeń odsłuchowych.
Być może dla Pana jest to łatwe, z racji doświadczenia, ale sam fakt obcowania z produktem w takiej niebotycznej cenie, wzbudziłby we mnie niemałe emocje i „na wejściu” zakłóciłby odsłuch.
Tymczasem ta recenzja, choć emocjonalnie wychłodzona, daje jednak pojęcie co widać z wierzchołka góry (Pana osoba) jak stoi się u jej podnóża (moja osoba).
Zachwyca plastyka opisów, i jak napisałem już kiedyś w komentarzu, na ich podstawie można malować ich impresją.
Pozdrawiam.
Też jestem pod wrażeniem opisów tego Pana….Kłaniam się do kolan…Oby dalej takiej roboty.
Bardzo dziękuję za ciepłe słowa, jest mi bardzo miło. Jest jeszcze sporo słuchawek droższych, może lepszych, których jeszcze nie słuchałem, także ten szczyt góry wciąż spowija mgła. Na pewno więc będzie jeszcze co odsłuchać i co zrecenzować. Na przykład Edition X.
Pozdrawiam.
Panie Jakubie,
Jaki wzmacniacz obecnie najlepiej kupić do nich?
Obecnie znajduję tylko modułowe rozwiązania…
Z góry dziękuję za odpowiedź!
Mam wersję HE1000 – V2