Mam doskonałą świadomość faktu, iż recenzowane słuchawki to prawdziwa ekstraklasa cenowa. Fakt ten objawiać się może m.in. dostaniem przez recenzującego albo białej gorączki na ich punkcie i niekontrolowanej tendencji do szukania w sobie poety romantycznego, aby opisać je wszystkimi możliwymi przymiotnikami, z których potem celowo kompletnie nic nie wynika, albo chorobliwie promować własny sprzęt jego kosztem, aby nie stracić prestiżu w towarzystwie, a przy tym forsować tezy, których być może słuchawkom tym mimo wszystko obiektywnie udaje się unikać. Dlatego jak zawsze starałem się pisać obszernie, ale do bólu szczerze i zgodnie ze swoim własnym rzeczy postrzeganiem, aby słuchawki porządnie naszkicować tak od strony czysto technicznej, jak i subiektywnej, mając nadzieję że z tak postawionego zadania udało mi się wywiązać akuratnie i rzetelnie. Przed Państwem zatem recenzja wyjątkowych i jednocześnie bardzo drogich słuchawek magnetostatycznych – Audeze LCD-4.
Dane techniczne
- Typ: słuchawki otwarte, wokółuszne, ręcznie składane i skręcane
- Przetworniki: magnetostatyczne, podwójne magnesy neodymowe w technologii Fluxor
- Wielkość przetwornika: 106 mm
- Impedancja: 200 Ohm (starsze wersje – 100 Ohm)
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 20 kHz z rozszerzeniem do 50 kHz
- Skuteczność: 100 dB / 1 mW, >130 dB / 15 W
- Zalecana optymalna moc wejściowa: 1-4 W
- Maksymalna dopuszczalna moc wejściowa: 15 W (przez 200 ms)
- THD: < 1% przez cały zakres pasma przenoszenia
W zestawie otrzymujemy:
- słuchawki LCD-4
- dwa kable 3m: na jack 6,3 mm oraz XLR 4-pin
- kufer Vortex
- komplet dokumentacji
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki praktycznie od razu rzucają się w oczy. Chromowane grille połączone z czarnymi elementami oraz czerwonawym drewnem Makasaar Ebony to coś, co na mnie osobiście działa. I choć sama konstrukcja niespecjalnie różni się wizualnie od LCD-2 i 3, zastosowano w niej pewne zmiany względem poprzedników. Oscylują one – prócz wizualnych zabiegów w elementach już wymienionych w poprzednich zdaniach – wokół:
– dodania na kostkach plastikowych logo Audeze,
– przeniesienia oznaczeń polaryzacji do wewnątrz na blaszki montażowe, które teraz jedynie przytrzymują skóropodobną opaskę pozbawioną wypełnienia,
– rezygnacji z normalnego pałąka stalowego z obiciem na rzecz dwupaskowego z włókna węglowego.
Warto dodać do tego zmiany w samym okablowaniu, które tym razem wygląda na konfekcjonowane i z płaskiej taśmy przeistoczyło się w gruby kabel o okrągłym przekroju. Wszystko byłoby super, gdyby nie niebieska otulina, która do słuchawek zupełnie nie pasuje i niepotrzebnie kabel usztywnia. Splitter to zwykła niebieska termokurczka, a co może trochę dziwić. Wtykami są odpowiednio Neutriki (jack, XLR) oraz bardzo praktyczne miniXLR od SwitchCrafta, które znacznie łatwiej wchodzą teraz do gniazd.
Wraz z pałąkiem z karbonu, estetyka kabla tworzy trochę dziwne wrażenie mieszania się dwóch stylistyk. Z jednej strony ekskluzywne retro i dostojność drewna, skóry i chromu, zalatujące klasyką i wybornością. Z drugiej nowoczesne akcenty sportowe i rzucające się w oczy kolory. O gustach się co prawda nie dyskutuje, a dla osób u których liczy się tylko jakość dźwięku nie ma to znaczenia tak czy inaczej, ale mimo wszystko spodziewałbym się wyraźnie większej konsekwencji we wzornictwie.
Pod względem wygody jest nie najgorzej, ale definitywnie czuć, że ma się na głowie masywne słuchawki. Producent nie podaje wagi tych słuchawek, być może po prostu w myśl starej zasady, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Bazując na mojej pamięci z poprzednimi modelami LCD, ustawiłbym ich wagę mniej więcej na okolice 450-550 g. Słuchawki są dla mnie lżejsze niż X i XC, trochę lżejsze niż trójki, zbliżając się bardziej w stronę dwójek w wersji bambusowej. Możliwe jednak, że część wrażenia redukuje opaska i inny rozkład sił na głowie.
Szersza opaska definitywnie jest tu bowiem plusem działającym na naszą korzyść, nawet mimo braku wypełnienia, które moim zdaniem byłoby tu mimo wszystko bardzo wskazane (można takowe dorobić sobie całkiem łatwo samemu, jeśli ktoś jest na tyle uparty, aby wybaczyć im braku takiego elementu w standarzie). Dlatego w praktyce większość masy przypada i tak na dwa paski karbonowego pałąka.
Wszystko potrafi sprowadzić się do ułożenia ich na głowie. Były sytuacje, że spędziłem w nich praktycznie cały dzień, a były też takie dni, że po ok. 5-6 godzinach byłem zmuszony zrobić niestety przerwę i przejść na dłuższą chwilę na duet K1000 / HD800, a nawet K260. Można powiedzieć, że powtarzać zaczął się powoli scenariusz z poprzednich modeli, ale i tak było lepiej (tj. dłużej).
Kwestie wygody oraz w niektórych przypadkach także i awaryjności, zostały w Audeze również dostrzeżone pod postacią innego montażu nausznic. Zastosowano kołnierze powietrzne, które wydmuchują powietrze przy zakładaniu słuchawek, niwelując zbyt dużą różnicę ciśnień oddziałującą na przetworniki.
Zapewne część z Państwa będzie się zastanawiała, dlaczego w tak dużej cenie dostępne są słuchawki nie do końca w zgodzie z wygodą czy pryncypiami wizualnymi, ale u Audeze tak już jest i wynika to – przynajmniej w tym pierwszym – z wagi użytych elementów. Drewno, metalowe widełki, rama kopuł, inne elementy konstrukcyjne / nośne, magnesy – to wszystko swoje waży, ale też ma swoją ogromną wartość i wytrzymałość. Użytkownicy Audeze, w tym ja sam, wielokrotnie też wybaczali tym słuchawkom większość niedogodności związanych z użytkowaniem. Z prostego powodu: brzmienie nam to rekompensowało. Choć fakt faktem nie trzeba było za takie atrakcje płacić aż tak dużo.
W ramach tego ostatniego, zapewne część osób bardzo niesłusznie zacznie je skreślać tusząc, że audiofil słucha tylko ceny. Owszem, coraz częściej świat wpada w pułapkę własnego szaleństwa i windowania cen „dla entuzjastów”, traktując także słuchawki jako sprzęt luksusowy. Nie jest to już tylko domena kolumn czy monobloków, a co pokazała również swego czasu premiera nowych Orfeuszy. Nie jest to więc cecha tylko wybranych branż i gadżetów, zupełnie niezwiązanych z audio. Ale też nie jest uniwersalną prawdą twierdzenie, że bycie audiofilem jest równoznaczne z byciem idiotą, który cenę albo zignoruje, albo uczyni z niej koronę w swoim szlacheckim herbie, brylując w ten sposób na salonach.
Dlatego choć odpowiedź na postawione pytanie zna zapewne tylko sam producent, to jednak nie wierzę, żeby Audeze wykonało skok w kategorię „kilkutysięczników” karkołomnie i z pustymi rękami. Tu już musielibyśmy wejść w brzmienie słuchawek, ponieważ wraz z nowym modelem nastąpiła duża zmiana charakteru. O ile do ocieplonego stylu szkoły Audeze zdążyliśmy się już przyzwyczaić, zmiana niekoniecznie musi być wadą, a bardziej konsekwencją, która wynika przede wszystkim z innej technologii wykonania przetworników. I tu też dochodzimy być może do rozwiązania zagadki aż tak wysokiej ceny.
Przetworniki są bowiem w LCD-4 o grubości zaledwie 0,5 mikrona, wykorzystujące zarówno bardzo mocne magnesy (1.5 Tesli) w opatentowanej przez Audeze technologii Fluxor (dystrybuujące pole magnetyczne od krawędzi do krawędzi), jak również wcześniej już demonstrowany Fazor (rozbudowany falowód w kształcie kaloryfera). Zespoły magnetyczne znajdują się po obu stronach przetwornika, zaś całość została zoptymalizowana pod kątem uzyskania jak najbardziej jednorodnego pola magnetycznego oraz równego współczynnika impedancji (ścieżki drukowane są ze zmienną grubością aby być lepiej dopasowanymi do miejsc działania magnesów).
Pierwsze ich wersje miały oporność 100 Ohm, ale z tego co mi wiadomo Audeze wpadło w sidła własnej legendy, jeśli mogę użyć za pozwoleniem takiego określenia. Panuje bowiem przekonanie, że do tych słuchawek od dawien dawna należy dosztukowywać sprzęt o dużej mocy. To prawda, daje bo bardzo pozytywne rezultaty, ale w przypadku LCD-4 potrafiło doprowadzić do „przedobrzenia” i przy dużych poziomach natężenia dźwięku uszkadzać delikatne jak na ironię membrany. Dlatego zmieniono materiały, z których zostały one wykonane na takie, które podniosły nie tylko wytrzymałość całego zespołu dźwiękowego, ale też podniosły oporność dwukrotnie.
Nie można więc w żaden sposób wykluczyć, że zwiększone koszty produkcji wyraźnie odbiły się w cenie końcowej tak uzyskanego produktu. Wykonanie przetworników w takim procesie technologicznym, jaki stosuje Audeze, jak również dopasowanie wszystkiego do siebie, nie należy do najłatwiejszych i cieszących się niskim pułapem odrzutów produkcyjnych. Nie można również wykluczyć klasycznego podatku od audiofilii lub scenariusza, że po prostu wszystko występuje tu jednocześnie. Dlatego suma summarum uzyskujemy niebagatelną kwotę 4 tysięcy dolarów. Nikt nie mówił jednak, że to hobby będzie tanie. Przyznać trzeba jednocześnie, że nasza krajowa cena jest wyliczona – przy całej swojej wielkości – całkiem łaskawie w stosunku do MSRP ze Stanów Zjednoczonych. Zazwyczaj jest na odwrót, także jest to raz, że ciekawe zjawisko ekonomiczne, dwa że pozytyw dla starań dystrybutora.
Zatem mając tak mocno doładowane technologią słuchawki, pozostaje się niewiadomą już tylko to, jak bardzo są w stanie urosnąć do rangi swojej ceny. Bo i chociażby nieco tylko od nich tańsze Ultrasone Edition 5 Limited się kompletnie w tym względzie nie popisały, także przed słuchawkami stoi zadanie, aby udowodnić inaczej.
Przygotowanie do odsłuchów
Ponieważ przyjechały jako sprzęt testowy, nie jestem w stanie powiedzieć niczego o ich wygrzewaniu lub czasie, jaki jest na ten proces w nich potrzebny. Słuchawki były przeze mnie porównywane z:
– AKG K1000 EP
– AKG K1000 LP
– Audeze LCD-3
– Sennheiser HD800
a także przywoływanymi z pamięci:
– Audeze LCD-2F
– Beyerdynamic T1
– Beyerdynamic T1.2
– Ultrasone Edition 5 Limited
W roli źródeł i wzmacniaczy wystąpiły:
– Asus Xonar Essence STX (jak zawsze tylko RCA, 2x Burson SS V5 + SIL 994Enh)
– Burson Soloist SL MKII
– Burson Conductor V2+
– Cayin iDAC-6 + iHA-6
– NuForce DAC-80
Ogólnie moja głęboka znajomość wszystkich poprzednich modeli Audeze (włącznie X, XC) również była na poczet tej recenzji niezwykle pomocna.
Jakość dźwięku
W ogólnym zarysie słuchawki grają dosyć złożonym dźwiękiem, którego elementy możemy spotkać w różnych proporcjach w innych modelach flagowych. Najwięcej zbieżności znajduje się w fundamencie, który jest zapożyczony jakoby z LCD-3 i wzbogacony o wiele cech LCD-2F. Nie jest to jednocześnie dźwięk bezwzględnie identyczny do któregokolwiek z nich: równy, świetny w proporcjach bas, obrazowa średnica z muzykalnym posmakiem i delikatnym odsunięciem od słuchacza, delikatnie ciemna i skryta niższa góra oraz bardziej donośna wyższa, a także całkiem optymalnie skrojona scena. Tak w dużym skrócie, ale czyniącym ogromną krzywdę tym słuchawkom, bo pomijającym ogrom innych cech, które będąc drugorzędnymi obserwacjami właśnie najmocniej budują cały ich dźwiękowy obraz.
Bas
W serii LCD jest to stały fragment gry, a w tych słuchawkach naprawdę fantastyczny i mający wszystkie cechy, których tylko można sobie życzyć. Mocowo zawieszony jest gdzieś między LCD-2 a 3, dzięki czemu słychać wyraźne tąpnięcie i zejście typowe dla tych konstrukcji, jak również dużą dozę monumentalności i masy, ale jednocześnie bez przegazowania, nadłożenia więcej na hałdę niż by to wynikało ze zdrowego rozsądku. Podoba mi się to również dlatego, że choć bas z LCD-3 uważałem przez naprawdę długi czas za referencyjny (w sumie nadal tak uważam w kwestiach jakościowych), tak czasami na niektórych urządzeniach było go nieco nadto. Czwórki nie mają takich kompleksów, ale też stawiają wyraźne w tym względzie wymagania wobec toru.
Teoretycznie LCD-4 to „tylko” 200 Ohm. W praktyce jednak w bezpośrednich testach ich głośność była na ogół poniżej tego, co musiałem potencjometrem wykrzesać na poczet swoich wymagających 600-ohmowych benchmarków, a więc K240 Monitor i K240 DF. Nadal prym wiodą K1000. Choć czwórki zachowują się bardzo kulturalnie również w sytuacji, gdy nie dostają zbyt mocnego prądu na wyjściu, nie rekomenduję takich manewrów. Z podanych par chyba tylko DFy w takich warunkach były bardziej kapryśne. Bardzo łatwo usłyszeć w LCD-4 wpływ sprzętu na kontrolę najniższych rejestrów, ich format, rozdzielczość i rozciągnięcie, także naprawdę cieszę się, że linia basowa jest w nich tak świetnie skrojona, wręcz na miarę jak dla mnie. Wyraźny, solidny bas któremu nawet dołożenie do pieca nie szkodzi, a który potrafi wyciągnąć sobie poprawnie wszystkie dźwięki z tła i to w ramach bardzo trudnych początków niektórych utworów mieszających się z innymi instrumentami o własnym wybrzmiewaniu, jak np. w Displacer – rzla:
Basowa skalarność przetworników drzemiących w tych przepięknych muszlach robi na mnie ogromne wrażenie, także miło jest wiedzieć, że nie tylko K1000 potrafią popisać się horrendalną wręcz czułością. Bez problemu dało się poznać które źródło nie domagało prądowo, wielowymiarowość basu siadała wówczas, znikała werwa, selektywność, całość robiła się stosunkowo jednorodna, może bardziej na miejscu byłoby powiedzieć, że „zwyczajna”. Przejście na mocniejszy / lepszy wzmacniacz od razu zaś skutkowało powrotem bogactwa przekazu. Fantastyczne jest w nich również przejście międzyzakresowe. Bas bardzo płynnie i dokładnie przechodzi z niskiego w średni i naprawdę wiele słuchawek innych producentów może jedynie pozazdrościć im takiej kompetencji. Mimo całościowo mniejszej mocy niż w LCD-3, naprawdę jest czego posłuchać i nie odczuwać przy tym ni krzty głodu.
Średnica
Dopiero tu zaczynamy odchodzić od typowej maniery firmy. To już nie są te same Audeze, które dawniej tak mocno średnicowały przekaz i nadawały mu słodkiego, kleistego charakteru o dużym dociążeniu. Nastąpiła normalizacja i powrót do akustycznego rozsądku, dającego zarówno większe możliwości, jak i dodatkowe wyzwania. Zacznijmy od tych pierwszych.
Cała wokaliza nadal ma swój pierwotny, Audezowski charakter, a więc wspomniane słodkość i dociążenie, ale tym razem nie jest to głęboki fundament, a polewa co najwyżej, która do niego nie przenika. To klasyczny zakres neutralny o równie neutralnej pozycji scenicznej, a więc zawieszony między bliskością i intymnością, jak też i zbytnim odsunięciem od słuchacza. Prezentacja jest tu naprawdę bardzo wyważona na efekcie końcowym, przez co sprzęt nabrał ogromnej ilości cech uniwersalnych, których wcześniej w Audeze (zwłaszcza modelach 3 i X) nie było. LCD-4 mają dzięki temu możliwość lepszego obrazowania tego, co dzieje się na środku i czynią w tym krok ku większej wierności. Tu fani gęstego, bardzo smacznego i kameralnego dźwięku znanego głównie z poprzedniej wersji będą trochę zawiedzeni. To są właśnie owe wyzwania, o których pisałem.
Czwórki, zachowując pewną (nie całkowitą) wstrzemięźliwość w sposobie tego właśnie kameralnego prezentowania średnicy, rzutują jakoby na słyszalną część ogólnego ich odbioru i oddają pole do możliwości innym elementom toru. Świetnie dawało się to usłyszeć w średnicowej sekcji na różnych torach przy Melorman – Dorieus:
Taką samą tendencję widzieliśmy już wielokrotnie, żeby słuchawki nie narzucały się w tym względzie, również i po tej drugiej stronie, gdzie to sprzęt źródłowy się „poddawał” i ostateczny charakter przerzucał głównie na słuchawki. Dlatego np. tak bardzo spodobał mi się z nowymi Audeze sprzęt Bursona w postaci Soloista SL MKII, który jakoby natywnie średnicę przybliża, ale nie tylko on. Pomaga w ten sposób wzmocnić w dużej mierze to wszystko, co być może w Audeze do tej pory kochaliśmy. Jednocześnie będzie to kapitalne dla każdego, kto życzył sobie w LCD-3 pójścia w drugą stronę: odpuszczenia średnicy i powrotu „do korzeni”, a więc tego co było w dwójkach: intymnie, blisko, ale nie aż tak. Każdemu według potrzeb i wedle jego gustu, co przy trójkach było znacznie trudniejsze do osiągnięcia w praktyce.
Ogólny charakter LCD-4 plasuje się na moje uszy jakoby złoty środek między słuchawkami przestrzenno-pogłosowymi o nieco wycofanej średnicy, takich jak Sennheisery HD800S, Beyerdynamici T1.2, Denony D7100 czy Dharmy D1000, ale też tej bliższej, prezentowanej przez przeróżne modele STAXa, poprzednie warianty LCD, czy też bardzo bliskie, dosłownie „monitorowo” podsuwające wokal pod uszy K1000. Celowo nie wymieniłem w tym gronie Ultrasone Edition 5, ponieważ kosztujące niewiele od nich więcej LCD-4 nie pozostawiają na nich moim zdaniem suchej nitki w zakresie średnicy, jej jakości oraz ogólnie pojętej poprawności akustyki.
Cieszę się przy tym, że Audeze nie znormalizowało zakresu średniotonowego do cna, zostawiając tam sporo pierwiastków natywnych swojej szkoły grania i dając wybór słuchaczowi co do kierunku, w którym będzie chciał je stroić dalej torem. Dzięki temu pewną ujmę w bliskości jestem gotów w dużej mierze przełknąć (i przywrócić w razie potrzeby), jak również swoje pewne też w tym względzie przyzwyczajenie z czasów zamierzchłych (Lambdy) i obecnych (K260, K500, K1000). Nadaje im to tak potrzebnego realizmu, a ten opiera się nie na „bulgotaniu” średnicą, tylko umiejętnie osiąganym kompromisie i zdolnością do cofnięcia się, odpuszczenia, a zachowania z grubsza pozycji elastycznej dla gustu i wymagań.
Z tej perspektywy bardzo przyjemnie mi się operuje na tak podanej średnicy, bo choć K1000 owszem wypychają ją słuchaczowi pod nos, aby mógł sobie absolutnie każdy dźwięk dokładnie obejrzeć, a HD800 przeciwnie, bardziej stawiają na skraplanie i dyfuzję dźwięku, tak LCD-4 łączą obie te cechy (obrazowość z odsunięciem) i okraszają jeszcze Audezowską wizytówką, jaką jest masa i smak, oferując wszystko razem w pakiecie i dając posiadaczowi w ręce decyzję, gdzie chciałby sobie postawić kropkę nad i.
Góra
Domyślam się, że tu będzie najwięcej kontrowersji, ponieważ sopran prezentowany przez LCD-4 to coś z zupełnie innej beczki niż granie poprzedników. Jest to wymieszanie się ze sobą zakresów znanych z obu poprzednich wersji, nadal tendencja do ciepłoty trójek, ale z równością i naturalnością dwójek. Słuchawkom tonalnie ucieka trochę przebieg już mniej więcej od 1-2 kHz, po czym wraca do normalnego poziomu gdzieś przy progu 10 kHz. Wchodzimy tu tym samym w zjawisko akumulacji energii w utworze w odpowiednich podzakresach sopranowych słuchawek.
Bardzo podobne zjawisko odnotowałem swego czasu przy modyfikowanych HiFiMANach HE-5LE, ale na szczęście w LCD-4 nie jest ono doskwierające, a nadające w efekcie całkiem ciekawego rezultatu. Słuchawki potrafią przez to brzmieć zarówno bardzo detalicznie i równo, jak i (wtórując jakoby za średnicą) lekko kameralnie a’la poprzednicy, a skala będzie się nam wahać tym bardziej, im sprzęt źródłowy na to pozwoli. Ze wszystkich posiadanych na potrzeby tej recenzji urządzeń, Burson Conductor V2+ pozwolił najmocniej, najwięcej i najlepiej, awansując do czarnego (dosłownie) konia synergicznego z tymi (i w sumie nie tylko z tymi) słuchawkami.
To, co mi się w nowych Audeze spodobało, to ich zdolność do błyśnięcia zarówno ogromną ilością detalu, jak i zachowania realistycznego, przyjemnego charakteru. Słuchawki są czytelne, ale nieprzejaskrawione. Muzykalne, ale nieprzyciemnione tak jak 3/X. Jest po prostu po ludzku, także barwowo. K1000 na ten przykład nawet z ciepłego toru zachowują w sobie ten ich monitorowy, studyjny zadzior, który zaraz po zdjęciu LCD-4 z głowy rzuca się w uszy całkiem wyraźnie. Człowiek przyzwyczaja się do niego, zakłada ponownie czwórki, czuje ich stonowanie. Uszy wędrują za świdrem i detalem jednak tylko przez chwilę, potem wszystko znów się uspokaja i na nowo jesteśmy pochłonięci przez przekaz Audeze. Adaptacyjność tych słuchawek jest znacznie większa niż w starych austriackich legendach. Cecha, za którą ubóstwiałem i nadal ubóstwiam LCD-2F.
Rzecz jednak odróżniająca LCD-4 od moich „panoramiczniaków” (na duży moim zdaniem plus) to fakt, że można w nich bezkarnie przesadzić z głośnością i nie żałować że się to uczyniło. Mało tego, właśnie tak należałoby ich słuchać. To nie jest sprzęt do cichego odsłuchu i dopiero w przeciwnej sytuacji będzie myślę miał najpewniejsze warunki do zaprezentowania się z bardzo pozytywnej strony. Tym samym wada, którą opisałem wyżej może paradoksalnie okazać się w pewnych okolicznościach zaletą, bo w zakresie czułych dla nas podzakresów pasma przenoszenia jest to swoisty gwarant braku przesadzenia i kłucia po uszach tym, co w innych modelach słuchawek jest możliwe do zaakceptowania przy niższych pułapach głośności, ale przeszkadzające na większych.
Wyjaśnienie obserwacji z dwóch ostatnich akapitów z perspektywy stricte technicznej jest wbrew pozorom bardzo proste. Mimo wszystko o ile średnicę można sobie do smaku przybliżyć torem, o tyle przy sopranie jest już troszkę trudniejsza sprawa i słuchawki w zakresie w sumie już od 2 kHz zaczynają tracić swoją płynność i równość, notując spadek w okolicach 4-6 kHz. To właśnie dlatego po założeniu K1000 zaraz po nich na głowę, które wprost przeciwnie nadmiernie lubią sobie przycisnąć tenże zakres, miałem wrażenie wyraźnego uderzenia niższej góry, światła, czasami też (bo nie zdarzało się to na wszystkich utworach) płynącej z tego faktu świeżości. Dlatego słuchawki te preferują w przeciwieństwie do K1000 większe poziomy głośności. To samo tyczy się HD800, które z kolei lubią wyeksponować punkt ciut wyższy: 5-6 kHz, z tym że na niego mam przyznam jeszcze mniejszą tolerancję i wolę, gdy jest przesunięty niżej. Gdyby LCD-4 przejęły nawyki z obu tych konstrukcji, tak mniej więcej o 3 dB, byłoby słyszalnie lepiej. I rzeczywiście jest, jeśli tylko ma się taką możliwość, a co pokazał rzeczony już Conductor w trybie pełnej integry (przemożnie pozytywny wpływ ES9018).
Scena
W LCD-3 podobała mi się ogólna holografia, choć czuć było że scena zamyka się nadal w ramach swego rodzaju kopuły. W LCD-4 z kolei mam wrażenie, że holografii ujęto na rzecz zwiewności i wielkości. Słuchawki płyną więc między różnymi biegunami kierunkowymi i nie osiągają nigdy żadnego z ekstremów: absolutnej holografii jak w STAXach, absolutnej otwartości jak w K1000, absolutnej wielkości jak w HD800. Zamiast tego próbują uszczknąć z każdej receptury po jednym składniku i ugotować własną optymalną sceniczną zupę.
Nie tylko na basie, ale także i tutaj słuchawki ładnie skalują selektywność i sceniczność źródła, ale dodają również sporo od siebie natywnie, więc to też nie jest tak, że wydając krocie na czwórki zostajemy się z brakiem możliwości wynikających z nieposiadania funduszy na coś równie co one drogiego (klasowego). Choć scena ma w sobie pierwiastki wymienionych przeze mnie znakomitych przecież modeli, w żadnej z tych kategorii w LCD-4 nie ma w ręku asa. Trzyma zamiast tego karty wysokie, ale nie najwyższe, gotowa wykonać sceniczne rozdanie z każdym przeciwnikiem mającym swoje miejsce przy stole. Owszem, przegra gdy ten wyciągnie swojego asa, ale skutecznie powalczy tam, gdzie karty będą po drugiej stronie słabsze, w efekcie wychodząc z rozdania obronną ręką.
Odbieram to osobiście jako swego rodzaju próbę realizacji idei sceny absolutnej, która tworzona jest „zawsze, wszędzie i dla każdego”. To scena nadal słuchawkowa, jak najbardziej poprawna w kreacji, a na sprzęcie dającym troszkę mocniejszy fokus na centrum – wzorowa. HD800 ludzie często zarzucali, że ich scena jest ogromna, ale też jednocześnie za duża i nie skupiająca się tak na środku jak w K1000. K1000 że choć otwarta, to jednak nie tak wielka jak w HD800 i nie tak holograficzna jak w STAXach (takie uwagi również i ja formułowałem). STAXom zaś, że choć holograficzna i iście trójwymiarowa, to także nie tak wielka jak w HD800 i bez aż takiego wrażenia wolności i „niesłuchawkowości” jak w K1000, a przynajmniej w serii Lambda. To jest właśnie różnica między kompletem wysokich kart, a słabszą talią, ale z paroma asami i jokerami.
Możemy się przerzucać tak do białego rana, zgadzać i oponować, ale też pod koniec dnia, ostatecznie zmęczeni ciągłym sporem o to kto ma więcej, lepiej, dalej i drożej, pozostanie kwestia wyboru i okopania się w jednej konkretnej recepturze. Przyznam że scenicznie najbliżej było mi zawsze do sceny kreowanej u STAXa. I choć w K1000 na wrażenia sceniczne nie narzekam, to w pamięci mojej zarówno holografia Lambd, jak i wielkość HD800 nadal gdzieś się tam kołacze. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Co w tym wszystkim robią więc LCD-4? Genialną w swojej prostocie koncepcję: zjeść połowę ciastka i mieć połowę ciastka. Dlatego o ich scenie mam tak dobre zdanie, bo choć nie jest to aspekt wybitny w czymś jednym, to jednak bardzo, ale to bardzo dobry w większości.
Szybkość, czułość i dynamika
W tym względzie nie mam się do czegokolwiek przyczepić. Słuchawki grają całkiem responsywnie i choć nie jest to szybkość znana z elektrostatów, definitywnie jest tu sporo szybkości, ale bez nerwowości, szarpania i rwania. Słuchawki dają sobie czas na wykończenie każdego dźwięku, ładnie też różnicując dynamikę i nadając każdemu dźwiękowi przyjemnej głębi, selektywności, wyciągając wszystko z tła krok po kroku i niczego nie gubiąc w tłumie.
Problem pojawia się dopiero przy niskiej jakości utworach, wobec kompresji których LCD-4 są naprawdę bezlitosne. Nie zwrócą tego jeszcze jako czegoś niesłuchalnego, ale fakt faktem ziarna od plew oddzielą bardzo stanowczą kreską. To samo uczynią z tańszym sprzętem, na którym będą pokazywały sporo własnego dobra i klasę samą w sobie, ale będzie to przypominało wystawny bal pełen tańczących par na podłodze pokrytej brudem i błotem. W tym względzie poziom zaprezentowany najpierw na duecie Cayina, potem na integrze Bursona, był jednoznaczny i bezlitosny dla wszystkiego poniżej. LCD-4 bardzo ładnie wyczuły wszelkie zmiany, pokazały, doceniły i weszły z nimi w moje uszy niczym paczka żelków w gardło. Podczas gdy inni idą do sklepu po paczkę Radomskich czy inny zwijany żużel niszczący zdrowie, sam osobiście wolę sobie kupić paczkę żelków. Lepiej się po nich myśli, zwłaszcza gdy usta są zajęte i można zastanowić się spokojnie nad wypowiedzią.
Ale wracając do zagadnienia, dlatego też osobiście uważam LCD-4 za słuchawki bezapelacyjnie ciekawe i z dużym potencjałem, jak również bardzo bliskie czemuś takiemu, jak rozsądna kompletność dźwięku. Punktu, w którym ruch w jedną czy drugą stronę może zostać okupiony rozsypaniem się aktualnie stworzonej układanki. LCD-4 miejsce na poprawy oczywiście mają i w zdrowej części rozwiązać można to strojeniem płynącym z pozostałych elementów toru. Ba, nawet integry, a czego dowodem jest czarny koń Bursona. Także nawet i żonglowanie komponentami może nie być potrzebne, ze względu na sporą tolerancję tych słuchawek mimo jednocześnie ogromnej czułości. To kolejna duża zaleta, wobec której również nie sposób przejść obojętnie. I choćby z tego powodu należałoby się z nimi zapoznać, zobaczyć co Audeze wysmażyło, w którą stronę poszły lata ich doświadczeń, czy wreszcie: aby znaleźć odpowiedź jak potrafią zagrać współczesne słuchawki magnetostatyczne pochodzące z najwyższych (cenowych) lotów, zaraz obok Abbysów.
Gdyby moje K1000, ale też i poprzednie słuchawki znajdujące się w moim posiadaniu na własność (m.in. HD800, LCD-3, T1.2) potrafiły tak grzecznie i kulturalnie zagrać z dowolnym torem wprost z pudełka, byłbym doprawdy szczęśliwym człowiekiem. Nie wiem co prawda jak to wygląda na sucho od nowości z racji faktu bycia sztuką testową, dlatego założyć trzeba przynajmniej te parę dni na dojście do siebie. Tak sądzę.
LCD-4 w obecnej na teście sztuce wyważają muzykalność z technicznością, a wszelakie malwersacje w tym układzie skutkowałyby albo powstaniem drogich i ciężkich słuchawek technicznych z koniecznością docieplania lampami, albo realnego powrotu do genezy LCD-3 i zastanawiania się dlaczego słuchawek nie nazwano LCD-3 Special Edition. Dlatego też cudownie czuję się w słuchawkach czyniących obie te rzeczy jednocześnie i takie właśnie są LCD-4. Również i K1000, ale dopiero po wszystkich zabiegach i modlitwach, jakie przy nich odprawiłem, ale i tak pokazują wyraźnie swoją studyjną manierę. Nie da się w nich tego zatrzeć i chyba na tym też często nacinają się ich posiadacze. W HD800 również miałem podobny problem, bo przyciemnienie (zwłaszcza lampami) skutkowało zmatowieniem dźwięku i koniecznością wyboru między jakością i czystością pod testy lub przestrzenną elektronikę, a brudnym, ale muzykalnym brzmieniem pod każdą inną muzykę. Gdyby słuchawki mi na to nie pozwalały, zapewne znów byłby komis i poszukiwanie audiofilskiej ziemi obiecanej. Tymczasem LCD-4 zakłada się na głowę dosłownie w locie i leci razem z nimi. Nie trzeba się dwoić i troić, męczyć z torem, walczyć o balans między brzmieniem, a cechami opisywanymi w tym akapicie, tj. szybkością, czułością i dynamiką. Choć jednocześnie taki luksus swoje też tu kosztuje.
Całokształt
Słuchawki mieszają w sobie za dużo cech występujących w innych modelach i flagowcach, aby ująć je w kilku zdaniach, a także dosyć złożony charakter własny, toteż dla ich dobra wolę rozpisać się, może też i powtórzyć w niektórych miejscach, ale mieć pewność, że przekazałem wszystko, co tylko można byłoby na ich temat przekazać, włącznie z wszystkimi dodatkowymi przemyśleniami.
O ile do ocieplonego charakteru szkoły Audeze zdążyliśmy się już przyzwyczaić, to i tak w LCD-4, grających słyszalnie równiej i jaśniej, niekoniecznie musi być to wada. Zmiana charakteru wynika tu przede wszystkim z innej technologii wykonania przetworników. Przy tak drogich i jednocześnie dających tyle przyjemności z odsłuchu słuchawkach powstaje naturalny dramat-dylemat, w którym portfel wraz z rozsądkiem oraz serce audiofila rozjeżdżają się w przeciwnych kierunkach. Sposób bowiem w jaki Audeze zgrały się z Conductorem, mogę określić jako fenomenalny pokaz czystości, jakości i definicji godnej ceny tylko samych słuchawek, ale też i integry (sprzęt kosztuje prawie 10 tys. złotych). Łącznie więc koszt zestawu wynosił ok. 28 tysięcy złotych. I chyba tylko sentymentem do AKG oraz studyjnymi preferencjami udało mi się z tej sytuacji jakoś wykaraskać. Gdybym „słuchał ceny”, niepotrzebnie bym się tylko tym faktem irytował.
A właśnie. Spotkałem się pamiętam z opinią, że LCD-4 to „trochę tylko podkręcone LCD-3”. Uważam, że nie jest to prawda i co najwyżej pewną zgodę można uzyskać w ramach ogólnej jakości (czystości) dźwięku. LCD-4 to z punktu widzenia technicznego pełen progres względem niżej numerowanego poprzednika, ale też wyczuwalna różnica w strojeniu. Różnica między modelami 2 i 3 jest nota bene mniejsza, niż między 3 a 4, także tym razem Audeze można powiedzieć postarało się o to, aby nikt nie zarzucił im kosmetyki i takie zarzuty mógłbym poczytać za albo czystą złośliwość, albo dowód na brak wykonania własnoręcznego odsłuchu. Istnieje co prawda ryzyko, że u podstaw takiej opinii może leżeć m.in. nabranie się na „cichy odsłuch”. Choć sam fanem gazowania pokrętłem głośności absolutnie nie jestem, to jednak z doświadczenia lubię sprawdzać dany sprzęt także i na tych pułapach, które nie leżą w moich preferencjach i albo jest dla mnie trochę za cicho, albo z lekkim naddatkiem. Bo i przesadzanie z głośnością jest głupotą, której nie można niczym usprawiedliwić.
Także ze swojej strony pozwolę sobie zdementować – nie są to „lekko ulepszone LCD-3”. Mimo dużej dozy analogii ich przekaz oraz priorytety zmieniły się całkiem słyszalnie. Nie jest to także potwór napędowy, którego prądem razić trzeba i stawiać – wzorem Japończyków – własne słupy przesyłowe. Nie stawiają także na szczęście horrendalnych wymagań synergicznych względem toru, choć fakt faktem ogromnie premiują dopasowane ku nim systemy oraz takie, które grają po prostu wysoką jakością i klasą. To właśnie o tą ostatnią cechę należałoby zadbać moim zdaniem w pierwszej kolejności. Mocą też nie pogardzają, ale stawiałbym ją raczej na drugim miejscu.
Wyjątkową właściwością LCD-4 jest tutaj to, że słuchawki są w stanie zaczarować nas nawet na słabszym systemie i nie kaprysić aż tak mocno, jak wskazywałaby na to ich cena. Znów kompletnie nokautują w tym miejscu raptem trochę od nich tańsze Ultrasone Edition 5 Limited, przy których do tej pory tak naprawdę zastanawiam się za co płacę. Bo prócz wykonania i prestiżowej przynależności do grupy 555 posiadaczy nie ma w nich niczego, za co byłbym gotów zapłacić tak wielką kwotę. Znacznie szybciej wydałbym ją na LCD-4, które już od pierwszego założenia chcą ze mną dźwiękowo rozmawiać, a krytyka nie spotyka się z niewybrednymi sugestiami odnośnie kompetencji wypowiadającego się. Widać posiadacze Audeze są chyba bardziej tolerancyjni, żeby nie użyć mocniejszych słów.
LCD-4 odbieram na tle słuchawek stricte technicznych pokroju K1000 czy HD800 bardziej jako sprzęt dla ludzi, koneserów muzyki na pierwszym miejscu, użytkowy w sensie konwencjonalnego, praktycznego użycia i uniwersalności względem różnych gatunków muzycznych. Nie trzeba się przy nich szamotać jak dureń z odpowiednią tonalnością toru, z napędem z kosmosu, czy ogólnie wydawaniem minimum drugie tyle na jego poszczególne komponenty, choć wtedy też przed klasą tak wyszykowanego sprzętu klękałyby narody (wraz z komornikiem). Uznaję je tym samym za jedne z bardziej przystępnych tonalnie ultra-flagowców, a przynajmniej na tle wcześniej opisanych Ultrasone, które to chyba jako pierwsze lub przynajmniej jedne z pierwszych przetarły cenowy szlak na rynku drogich słuchawek kolekcjonerskich / luksusowych. Jeśli w jakichś słuchawkach występuje w zakresie odbioru zjawisko „miłości” i „nienawiści”, tj. zawsze zero-jedynkowego rezultatu odsłuchów („poproszę dane do przelewu” – kontra – „dlaczego ja”), to w LCD-4 mają one miejsce jednocześnie: sprzęt oferuje niezaprzeczalną dawkę przyjemności i bardzo wysokiej jakości ogólnej dźwięku, jednocześnie wbijając w plecy nóż kosztem swojego zakupu.
To naprawdę fantastyczne słuchawki pod wieloma względami, a także bardzo mocno przemyślana technologia, dlatego lista wad technicznych jest u mnie niezwykle krótka, notowana z części sprzętu i sprowadzająca się do preferencyjnego wzmacniania delikatnie punktów 2,4 kHz oraz obiektywnego 6 kHz, aby uzyskać z nich bardziej doświetlony niższy sopran i ogólnie ciut jeszcze większą liniowość. Są to rzeczy, które Audeze mogłoby jeszcze w nich poprawić i tym samym doprowadzić do końca kwestię opanowania zachowania się przetwornika w tym jakże newralgicznym dla każdych słuchawek zakresie. Dlatego mimo swojej tolerancji absolutnie widziałbym je na sprzęcie prowadzącym je pewną ręką. Zapewniam, że warto się liczyć w tym miejscu z moją sugestią. Zresztą chyba nawet za oceanem wskazuje się Conductora V2+ jako świetnego kompana do tych słuchawek. Mogę z czystym sumieniem się pod tym podpisać, a na dowód zamieścić poniższe zdjęcie:
Kabel widoczny w gnieździe Conductora to adapter jack-XLR bazujący na miedzi OCC 7N. Naprawdę nie pojmuję co szkodziło Audeze dać okablowanie w czarnym oplocie lub chociaż otulinie. Przecież to się tak świetnie uzupełnia z ich czarnymi elementami (i Conductorem). No ale cóż, dowiedzieć się już tego nie dowiem, dlatego dodatkowe zdjęcia obu urządzeń zrobiłem sobie poniekąd na pamiątkę, praktycznie ostatniego dnia wypożyczenia na testy i w dużym pośpiechu. Takiego zestawu naprawdę jeszcze na łamach swojego bloga nie miałem zaszczytu gościć i każdą chwilę z nim spędzoną będę wspominał zapewne jeszcze bardzo długo. Na pewno przypomnimy sobie wspólnie jeszcze ten czas w formie recenzji Conductora, która ukaże się za jakiś czas.
Pytaniem zwieńczającym przygodę z LCD-4 na sam koniec pozostaje: czy dysponując kwotą 18 tysięcy sam osobiście zdecydowałbym się na ich zakup? Przyznam, że jeśli miałyby pracować z Conductorem V2+, oj kto wie. To hobby polega czasami także i z pozoru nieracjonalnych decyzjach, ale rodzących się z jednej głównej intencji: dotarcia do sedna muzyki, czerpania absolutnej, maksymalnej i bezwzględnej przyjemności oraz emocji. Udawało się to dwójkom, udawało trójkom, fantastycznie wychodzi też i czwórkom. Dlatego mimo wszystko nie mówię nie i na pewno swego czasu przemyślałbym sprawę, zwłaszcza gdybym nie miał żadnego flagowca takiej klasy. Czy jeszcze będę miał – czas pokaże, ale poprzeczka zawieszona jest od dziś niezwykle wysoko.
Podsumowanie
Przygodę z LCD-4 zapamiętam na bardzo długo. Nie tylko jako subiektywnie chyba najlepsze akustycznie słuchawki tego producenta po bardzo wysoko cenionych przeze mnie LCD-2F i równie mocno wciągających LCD-3, ale też jako ogólnie jedne tych modeli, które całokształtem były najbliższe wygraniu głównej nagrody w całej tej gonitwie za dźwiękiem absolutnym. Oczywiście również jako te najdroższe, jakie do tej pory miałem możliwość gościć na łamach AF.
Słuchawkom na moje uszy naprawdę niewiele brakuje do autentycznego akustycznego optimum, oferując dźwięk we wszystkich kierunkach przynajmniej bardzo dobry, ze świetną jakością i wysoką skalarnością. Nie jest to co prawda bezwzględna odpowiedź na wszystkie audiofilskie potrzeby, bowiem ile będzie gustów, tyle modeli potrafiących im sprostać, ale fakt faktem Audeze mają coś w sobie, co tak jak przy dwóch poprzednich nie pozwala o sobie zapomnieć. W LCD-2 był to przyjemny realizm, w LCD-3 głębia i kameralność basowo-średnicowa, w LCD-4 zaś mieszanie ze sobą tak wielu różnych cech, że aż trudno uwierzyć, że można było je ze sobą pogodzić w ramach jednej pary i to z jakimkolwiek – pozytywnym czy negatywnym – skutkiem. Nie robią tego może absolutnie bezbłędnie, ale bardzo skuteczne starania w tej realizacji należy w nich jak najbardziej pochwalić.
Sprzęt wydaje się więc być bardzo rozsądnym akustycznie flagowcem na tle różnych innych „ryzykantów”, potrafiącym odnaleźć się na różnych urządzeniach i niekoniecznie równie flagowych (czyt. drogich), co one. Rewelacyjny bas, świetna średnica, ogólna czystość i dynamika również wysokich lotów. Z punktu widzenia absolutu strojenia tonalnego, jedynymi rzeczami, do których można mieć w LCD-4 pewne uwagi, jest zakres umownie 2-8 kHz, przez który słuchawki dają nam w efekcie pole do popisu ku dokończeniu ich dźwiękowej układanki. Pytaniem pozostaje wówczas, czy w cenie 18 tys. złotych jesteśmy gotowi odważyć się do niej zasiąść? Tu zostawiam tym samym znak zapytania. A dla fanów dźwięku Audeze jedno zdanie na koniec – proszę Państwa, notujemy: pozycja do odsłuchu obowiązkowa, nawet z czystej ciekawości.
Cena słuchawek Audeze LCD-4 na dzień pisania recenzji wynosi dokładnie 17 900 zł. (sprawdź aktualną cenę i dostępność)
Zalety:
- wyjątkowo trwała konstrukcja i kapitalne wykonanie
- użyte materiały przy słuchawkach są najwyższej klasy
- pancerny kufer Vortex w zestawie wraz z bogatym wyposażeniem
- wymienne okablowanie na solidnych wtykach
- brzmienie wyjątkowo wysokiej klasy o pierwszorzędnej jakości i dużym zrównoważeniu
- bardzo zbalansowane tonalnie z przygładzeniem brzmienia w zakresie 4-8 kHz
- wzorowa równość od najniższego basu przez całą średnicę
- umiejętność odnalezienia się na sprzęcie niższej klasy, doceniając jednocześnie ten wyższej (duża czułość)
- bardzo dobra konstrukcyjnie scena we wszystkich kierunkach
- wyraźne czystość i dynamika dźwięku
- świetna detaliczność bez egzaltacji w strojeniu
Wady:
- mniej intymne i kameralne od LCD-3, choć akurat nie musi to być wada
- czasami brakuje im światła w rzeczonym zakresie 4-8 kHz
- jak zawsze waga może dla niektórych stanowić problem
- wysokie wymagania względem klasy toru źródłowego, a w drugiej kolejności mocy
- niepasujące do siebie stylistycznie elementy
- okablowanie również odstające trochę od słuchawek
- wysoka cena
Serdeczne podziękowania za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów
Cieszę się, że mamy w polskim internecie takie recenzje i takiego recenzenta. Żadna recenzja nie jest obiektywna i jedynie słuszna; oceniający ma swoje gusta, sprzęt towarzyszący, doświadczenie, takie czy inne pióro, a pisząc daną recenzję jest w określonej formie i nastroju. Niemniej recenzje na tej stronie zawsze prezentują bardzo wysoki poziom i bardzo mnie cieszy, że można je przeczytać w języku polskim, w rodzimym języku zadać pytanie i w takimże otrzymać odpowiedź. Powodzenia.
p.s. co do krytykowanych ultrasone ed 5 – słuchałem ich na niestandardowym okablowaniu, na accuphase i wzmacniaczu z bardzo drogimi lampami; te słuchawki grają strasznie, nie tyle, że nie za 15tyś tylko góra za 8tyś (pomijam słuszność tego typu argumentacji), grają bardzo słabo. Słuchałem też w innym torze unlimited, ale rezultat był ten sam. Może nie będę oryginalny, ale bardzo ciekawią mnie nowe focale (utopia i elear), życzyłbym sobie, aby miał Pan możliwość ich recenzji.
Bardzo dziękuję za słowa uznania. Wyjątkowo długi czas poświęciłem na stworzenie powyższej recenzji i jest mi bardzo miło czytać, że faktycznie udało się uczynić to tak dobrze. Wysoce podbudowujące i motywujące słowa, za które jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję.
O Ultrasone na pewno dam upust własnych obserwacji w ich recenzji, aczkolwiek z racji małej wartości dźwiękowej jako takiej, słuchawki są praktycznie na końcu kolejki recenzenckiej. Mamy dosyć podobne spostrzeżenia, choć akurat góra miała w nich parę ciekawych zjawisk, które będą pozytywnie opisane.
Głęboko wierzę, że na wszystko przyjdzie pora. Na tego typu modele będę w stanie ruszyć z otwartą przyłbicą dopiero po finalnej aktualizacji toru słuchawkowego pod sprzęt takiej właśnie klasy. Oraz udanych negocjacjach z ich dystrybutorem :). AKG na ten przykład nadal milczy, także zapewne i np. przy najnowszych K872 nie będzie szans na test.
Wzajemnie życzę wszystkiego dobrego.
Muzyka towarzysząca recenzji – miodzio!
A odnośnie lektury to przebija w niej, w stonowany sposób, Pana zafascynowanie tymi słuchafonami. Zyskuje na tym recenzja,kiedy ma Pan pozytywnie emocjonalny stosunek do recenzowanego sprzętu, a tym samym czytelnicy i moje lcd2-f, które męczę cały wieczór:)
Bardzo dziękuję i miło słyszeć. Ma Pan naprawdę świetne słuchawki i do tej pory trochę żałuję, że je sprzedałem, może kiedyś jeszcze sobie do nich na spokojnie wrócę.
To najczęściej jest tak, że jeśli recenzja jest bardzo obszerna, to albo recenzowany przedmiot miał naprawdę wiele do pokazania i jego odsłuch był wewnętrznie rozwijający, budujący, kształcący, albo po prostu pastwię się nad jego wadami do granic przesady :). Przyznam że nieco bardziej zafascynowała mnie w tej recenzji integra Bursona, z którą LCD-4 spędziły sumarycznie najwięcej czasu. Ale z racji treści oscylującej wokół innego produktu, starałem się ograniczyć akapity poświęcone Bursonowi do niezbędnego minimum. Muzyka zaś będzie się teraz zgodnie z zapowiedziami ukazywała jako przykłady w recenzjach w miejsce zlikwidowanego działu Muzyka. Bowiem to ona zawsze towarzyszy odsłuchom i w przeogromnej ilości przypadków w mocnej korelacji ze sprzętem.