Idąc za ciosem po poprzedniej recenzji Toppinga DX3Pro+, tym razem na warsztat wleciał jego droższy i lepiej wyposażony brat: model DX5. Jakby odpowiadając na moje marudzenie co do małego jacka 3,5 mm czy osobnego zasilacza w DX3, tym razem skupiono się na większej integracji i jeszcze lepszych układach. I od razu mogę zdradzić, że wyszło to na zdrowie.
Recenzja jest owocem płatnej współpracy z marką Topping za pośrednictwem sklepu Audiomagic, który podesłał niniejszy sprzęt do testów.
Dane techniczne (wg producenta):
- Wejścia:
- Bluetooth 5.0
- 1x USB-B
- 1x koncentryczny
- 1x optyczny Toslink
- Wyjścia:
- 1x zbalansowane wyjście liniowe XLR stereo
- 1x wyjście liniowe SE stereo RCA
- 1x zbalansowane 4-pinowe wyjście słuchawkowe XLR
- 1x wyjście słuchawkowe SE Jack 6.35mm
- DAC: 2x ESS ES9068AS
- Interfejs USB: XMOS XU216
- Obwód wzmocnienia słuchawek: NFCA
- Obsługiwane kodeki Bluetooth: AAC, SBC, aptX, aptX LL, aptX HD, LDAC
- Obsługiwane częstotliwości próbkowania:
- USB: PCM do 32bit 768kHz
- DSD do DSD512
- MQA
- Wymiary (szer. x gł. x wys.): 180 x 148 x 45 mm
- W zestawie:
- 1x Topping DX5
- 1x Pilot
- 1x Kabel USB
- 1x Adapter Jack 6.35mm do Jack 3.5mm
- 1x Antena Bluetooth
- 1x Kabel zasilający
Wykonanie i konstrukcja
Topping DX5 kontynuuje specyfikę pakowania i wyposażenie z modelu DX3Pro+. Z tą jednak różnicą, że jest sprzętem „upychającym” w sobie więcej rzeczy.
Największą zmianą względem DX3 jest zintegrowane zasilanie i znacznie lepszy wyświetlacz punktowy. Sprzęt nie posiada osobnego zasilacza, tylko wszystko umieszczono w środku. W ten sposób oszczędzamy sobie konieczności trzymania sprzętu blisko listwy zasilającej lub kontaktu, jak również możemy zastosować znacznie dłuższe kable IEC.
Wadą zasilania DX5 jest jednak to, że wydziela wewnątrz urządzenia ciepło. I robi to w sposób ciągły, tak jak np. stare wzmacniacze SAP1000. Dopiero wyłączenie urządzenia przełącznikiem kołyskowym z tyłu spowoduje, że – obojętnie czy włączone, czy w trybie czuwania – przestanie się nagrzewać. Aczkolwiek nie jest to temperatura drastyczna i utrzymuje się tak jak w DX3 na poziomie naszego ciała.
Moje modły zostały przy tym wysłuchane co do gniazda jack i tym razem dostałem nie tylko wyjście na 6,3 mm, ale również XLRa 4-pin. Już się oczęta świecą że balans itd., ale niestety okazało się, że jest to rozwiązanie identyczne jak w Cavalli Tube Hybrid, a więc jedynie przelotka. To też jest plus, bo równie dobrze mogło tam nie być nic, a tak zyskujemy wygodę i brak konieczności stosowania adapterów. Mogłem tym samym bez problemu podłączyć tu sobie swoje K1000 bezpośrednio pod urządzenie. Zyskaliśmy za to złącza XLR z tyłu.
Zmiany zaszły też wewnątrz urządzenia, gdzie największą jest podwójny DAC od ESS (ES9068AS). Moim zdaniem niepotrzebnie, choć pozwoliło to na jeszcze większe podkręcenie parametrów technicznych. Wyjście słuchawkowe to – przynajmniej z tego co widzę po płytce – mój stary przyjaciel TPA6120A2. Za komunikację z PC via USB odpowiada nieśmiertelny XMOS XU216.
Jakość wykonania jest ogólnie wysoka, nie natrafiłem na żadne problemy z urządzeniem w trakcie pracy. Przy czym okazało się, że o ile producent znów oparł się wyłącznie o pilota w zakresie obsługi DX5, o tyle jednak jest możliwość dostępu do menu konfiguracyjnego i obsługa sprzętu bez pomocy pilota. Nie jest to może proces najwygodniejszy, nie jest też w 100% zamienny, ale uzyskujemy dostęp do większej ilości opcji niż w przypadku tylko nawigowania pilotem. Wystarczy bowiem urządzenie wyłączyć, przytrzymać wciśnięte pokrętło głośności i włączyć urządzenie jeszcze raz. Wówczas dostajemy od razu menu z opcjami i to bardziej rozbudowanymi. Jeśli nie grzebiemy zbyt często w urządzeniu, da się wówczas spokojnie i bezproblemowo operować DX5-tką bez pilota.
Opis dźwięku
W największym skrócie, jest to powtórka z DX3Pro+, ale z jeszcze bardziej wyśrubowanymi parametrami technicznymi.
Dla osób nie mających pojęcia jak zaprezentował się DX3Pro+, podpowiem szybko, że w DX5 ponownie jest to zetknięcie się z dźwiękiem liniowym, niepodkoloryzowanym, dokładnym i precyzyjnym. Wszystko jest jednak tu o oczko lepsze, dokładniejsze, jeszcze bardziej dokładne, precyzyjne i po prostu technicznie doskonalsze. Więcej jednak miałem wrażenia rozwoju formy tego urządzenia niż treści, ale bez przerostu.
Za każdym razem gdy przychodzi mi opisywać takie urządzenie jak DX5 czy DX3, sytuacja jest niebywale zabawna, bo tak naprawdę nie wiem do końca o czym pisać. Nie dlatego, że nie ma o czym, a dlatego, że wszystko jest tu dokładnie takie powinno być. Nie ma tu silenia się na „psucie” dźwięku, wszystko jest na swoim miejscu, oddając praktycznie całe pole słuchawkom i sprzętowi towarzyszącemu. Paradoks jest tu podwójny, bo sprzęt taki można byłoby pokusić się o określenie mianem „ideału”, wysokiej transparentności, braku podkoloryzowania dźwięku, a jednocześnie są to urządzenia z dołu cennika Toppinga.
Wszystko tu zagra tak jak normalnie gra, pokaże wszystkie swoje strony, te piękne jak i brzydkie. Taki trochę życiowy to sprzęt, małżeński bym powiedział. W sumie to i nawet potrójny niech będzie ten paradoks, bo producent zdaje się traktuje takie strojenie – tj. wysoce neutralne, uniwersalne, wszechstronne – jako coś „gorszego” i niegodnego bycia sprzętem z wyższej półki cenowej, w której już zaczyna on silić się na jakieś koloryzacje. Nie wiem czy dzieje się to z przekonania samego producenta, określonej wizji projektantów tych urządzeń, jakiegoś szerszego porozumienia z grupami docelowymi (czyt. klientami), czy strachem przed niekonkurencyjnością.
Może to właśnie to ostatnie jest wyjaśnieniem zagadki. Nie śledzę przyznam się szumu wokół tego producenta i całej otoczki jaka kreowała się przez lata i nadal kreuje wokół Toppinga, ponieważ interesuje mnie przede wszystkim to co dostaję na warsztat. Nie przytaczam dlatego historii firmy, nie próbuję się przypodobać ogromnymi wstępami i peanami na temat potencjału danego producenta, a co najwyżej kuszę się na zarysy historyczne tam, gdzie faktycznie widzę ku temu sens (vintage). I patrząc po tym co otrzymuję, dwukrotnie dostałem sprzęt grający bardzo neutralnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Bo i owszem, może być to też znaczenie negatywne. U Toppinga wraz z neutralnością do rąk użytkownika trafia elementarna jakość w postaci bardzo wyśrubowanych parametrów THD, SNR, dynamiki itd. Słowem, jest fundamentalna różnica między neutralnością podaną z jakością, a „neutralnością” czyli nijakością, bezbarwnością, dźwiękiem spłaszczonym i pozbawionym życia. W taką pułapkę wpadło dawno temu np. Aune ze swoimi odtwarzaczami przenośnymi, bodajże M1s i M2s. W obu przypadkach brzmiało to tak, jakbym słuchał bardzo tanich urządzeń na najpodlejszej jakości kościach NE5532 i to jeszcze podrobionych. Zachwycam się natomiast ostatnio wygrzebanymi z nawet nie wiem skąd NE5532, ale starszej serii, robionej przez Texas Instruments. Pamiętam też osoby rozpływające się nad tymi produkcji Signeticsa czy Philipsa.
Wspominam o tym dlatego, że jest to dokładnie ten sam schemat. Topping prezentuje taką właśnie neutralność, która nie neguje technicznej doskonałości, jakości samej w sobie, a przede wszystkim radości i emocji płynących z muzyki. DX5 robi to tak, jakby przed każdym utworem wychodził na scenę niczym organizator koncertu i właściciel gmachu w jednym, zapowiadał go, po czym usuwał się w cień tak, aby oko dostrzec go nie mogło, oddając każdy centymetr deski aktorom, muzykom, wykonawcom. „Teatr jest wasz, pokażcie co potraficie”. I nie ma że fałszujący drugi rząd będzie miał jakąś wymówkę. Że ciągająca nosem wiolonczelistka ukryje się w tłumie dźwięków. Że czyiś brak talentu przykryje kunszt i głos śpiewaczki. Tymi wykonawcami są tutaj utwory, słuchawki, może i inny sprzęt towarzyszący jak pisałem. Nie ma tu taryfy ulgowej, nie ma przeszkadzania, nie ma pomagania, dostaniemy to co kupiliśmy w słuchawkach. Każde zagrają realnie, tak jak grają w rzeczywistości.
Słyszę to nawet ponad ST/STX, które wykorzystuję nagminnie w testach jako „punkt wyjściowy”. Właśnie dlatego że nie koloryzują, lub robią to w sposób minimalny. DX5 nie koloryzuje niemal w ogóle. Nawet Matrix X-Sabre PRO lubił coś tam sobie dorzucić ekstra na górze. DX5 mam wrażenie że coś tam też próbuje, ale nie na tyle, aby zepsuć pierwotne wrażenie braku dodawania od siebie i zwrócić moją uwagę w sposób stały i powtarzalny. Nie sztuką jest wyjąć serwer zintegrowany i uzyskać przepiękną techniczność połączoną z holografią, wyciągając słuchawki o oczko-dwa wyżej. To już jest pudrowanie, szukanie synergiczności i klasowości, a nam chodzi o to, aby uchwycić tą słynną w niektórych kręgach „intencję wykonawcy”. Jeśli jest jakiś sprzęt, który może takie coś zaoferować, to jednym z nich jest właśnie DX5.
Oczywiście potem jeszcze pozostanie nam dobór odpowiednich słuchawek. I to właśnie tutaj powinniśmy akumulować wszystkie nasze starania. Z DX5 jest nam łatwo uczynić sobie z niego wygodny punkt odniesienia i tester sprzętu. Jeśli np. sparujemy go z HD 650 i wyjdzie nam, że taki dźwięk super nam się podoba, ale może jeszcze odrobinę jakby góry więcej było, to byłoby fantastycznie, to na tle DX5 wiemy iż można z czystym sumieniem próbować sprzętów rozjaśnionych, może chudszych na basie, aby to jakoś skompensować. A jeśli okaże się, że to nie jest „to” czego szukamy, że dźwięk jest dla nas za ciemny i kluchowaty, to nie można powiedzieć, że DX5 jest taki, że system jest taki. Nie, to słuchawki są takie. To HD 650 nam się nie podobają. Może powinniśmy więc spróbować szczęścia z HD 600? A może jeszcze inną parą? Ale właśnie – parą, słuchawek. Nie zastanawiamy się czy problemem jest tor. Topping zresztą z takimi słuchawkami będzie miał łatwiej, nieco z górki, bo muzykalne i ciepłe modele jakoby z definicji lubią się z czymś przynajmniej neutralnym, a preferencyjnie jaśniejszym. Stawiam tu często obie te koncepcje obok siebie, bo sprzęt neutralny taki jak DX5 przynajmniej nic nam nie zepsuje, nie zniekształci synergii, nie spotęguje jeszcze mocniejszego basu i jeszcze ciemniejszej góry. A my nie będziemy musieli borykać się z nerwicą jeszcze dodatkowo obejmującą tor.
Dlatego nie podchodziłbym do DX5 jako do czegoś, pod co dobiera się słuchawki, a jako do bazy, na której możemy się wiarygodnie oprzeć i szukać na niej swoich własnych słuchawek i receptury na dźwięk. Eliminując przy tym multum zmiennych. Z punktu widzenia użytkownika zaś, jak do porządnego, równego, solidnego klocka, który ma wszystkiego dość, aby zaspokoić nawet mnie.
Do kogo kierowany jest Topping DX5?
Pytanie to w świetle wcześniejszego akapitu jest zasadne. W przypadku DX5, ale i tańszych urządzeń, niekoniecznie spod znaku Toppinga, klientami najczęściej są osoby mające mocno pragmatyczne podejście do tej materii, a więc takie, dla których nie liczą się:
- waga, bo im cięższy sprzęt tym więcej pewnie elektroniki w środku siedzi i „czuje się” to co się kupuje za te kilkadziesiąt tysięcy złotych,
- wygląd, bo w salonie trzeba się jakoś z nim usadowić, musi się to prezentować, cieszyć oczy, a jak jest przy tym ogromne, to znaczy że tam dużo dźwięku w środku być musi,
- cena, bo przecież jeśli coś jest tanie to nie ma prawa dobrze zagrać, a ten drogi sprzęt to też nie bez powodu tyle kosztuje.
Liczą się natomiast rzeczy takie jak:
- stosunek ceny do możliwości,
- równe i niepodkoloryzowane brzmienie,
- czystość i jakość dźwięku ponad wszystkim,
- rozsądne wyposażenie w opcje i złącza,
- granie przede wszystkim słuchawek.
Zatem, jeśli blisko naszemu sercu, a raczej uszom, są urządzenia gwarantujące świetne parametry techniczne i dźwięk pozbawiony koloryzowania, zostawiając wszystko w rękach słuchawek, głośników itd., to Topping będzie tu fantastycznym ogniwem i fundamentem budowy takiego systemu. Tym bardziej, że jego cena jest i tak niższa, niż np. Aune S6, od którego gra on po prostu lepiej i czyściej. Choć S6 nadal jest ciekawym urządzeniem, mającym w sobie sporo możliwości i dobra, gdybym miał dziś kupować sprzęt tego typu dla siebie, bez żadnego zawahania wybrałbym DX5.
Czemu? Ma wszystko co chcę, wszystko co jest mi potrzebne, a do tego wszystko w sobie w formie zintegrowanej. Jedynie sterowanie pilotem nadal jest okolicznością stwarzającą pewne ryzyko, ale wszystko inne jest perfekcyjne. Wyśrubowane parametry dają absolutną pewność, że urządzenie zachowa się kulturalnie i pewnie w każdych warunkach. Równe brzmienie to zostawienie grania pierwszych skrzypiec słuchawkom i ich realnym możliwościom. Pilot, przy wspomnianej wadzie, to jednak spora wygoda. Cyfrowa kontrola np. głośności skreśla problemy z trzaskami i imbalansem kanałów. Zintegrowanie wszystkiego na pokładzie daje natomiast oszczędność miejsca. A do tego cena niewygórowana.
Naturalnie jest to jedna z koncepcji i nie oznacza to z automatu, że osoby będące zwolennikami czy też użytkownikami sprzętu koloryzującego budują swój tor błędnie, podejmują złe decyzje itd. Koloryzacji sprzętem próbowałem przez lata na równi z koncepcją neutralności i oddawania pola słuchawkom czy głośnikom. Też ma ono sens, ale tylko do pewnego momentu. Z perspektywy recenzenta audio jest to w zależności od sytuacji zarówno pomoc, jak i spore utrudnienie i statystycznie było tym ostatnim częściej niż tym pierwszym. Jeśli jakieś słuchawki grają cudownie ze sprzętem X, to tak naprawdę rozpływając się nad tym dźwiękiem opisuję nie tyle to jak grają, co jak gra cały system audio. Przy takich urządzeniach jak DX5 eliminuje się to. Zostają się same słuchawki. Te hobby jest mimo wszystko tendencyjne i mające potencjał do eskalacji. Bowiem istnieje ryzyko, że im dłużej w nim będziemy, tym bardziej nasze proporcje będą zniekształcone i rzeczom nieistotnym lub po prostu drugorzędnym, będziemy przypisywali absolutne pierwszeństwo i ważność, zwłaszcza w momencie, gdy pozostałe komponenty będziemy mieli już zatwierdzone i załatwione. DX5 to jest taki zdrowy krok w tył, który pozwala złapać jakże potrzebny często dystans i oddech.
Czy brak balansu jest w DX5 problemem?
Moim zdaniem – nie. Możemy wylistować to jako potencjalny zawód, ale Topping DX5 jest bardzo dobrym przykładem urządzenia, które generalnie ma wszystko co potrzebne do szczęścia, świetne parametry techniczne, wystarczającą w zupełności moc i brak marketingowej otoczki stwarzającej wrażenie, że potrzebujemy jeszcze więcej czegoś, czego tak naprawdę nie potrzebujemy. Po prostu trzymanie się tego, na czym faktycznie audio powinno się opierać. I jeśli skupić się na sprzęcie elektronicznym, to w tym wypadku byłyby to rzeczy związane przede wszystkim z mocą wyjściową, a jeszcze bardziej fundamentalnie na to patrząc: ze świadomości ile tak naprawdę słyszymy i czego potrzebujemy. Temat ten był tak obszerny, że aż powstał o nim osobny artykuł.
Jeśli widzę wzmacniacz, który jest reklamowany jako „napędzający nawet najbardziej wymagające słuchawki na rynku” przy mocy 8W dla 32 Ohm, to czy zadaję sobie pytanie, czy takie słuchawki w ogóle istnieją i co tak naprawdę się kupuje. Nawet moje K1000 nie potrzebują takiej mocy. Nawet podłączone pod Xonara STX na najniższym gainie dają sobie radę i jestem w stanie słuchać ich komfortowo, bez ubytków na basie, przy głośności 70-80%. A mam jeszcze dwa stopnie podbicia w zapasie. Nawet z Toppinga DX3Pro+, który wg różnych głosów potrzebuje wzmacniacza bo sam sobie nie radzi, pracują na maksymalnym podbiciu na poziomie -25 dB (skala jest od -99 do 0 dB, regulacja nie jest skalą liniową a logarytmiczną). Kupowanie przepotężnego wzmacniacza słuchawkowego dającego 5, 8, 10 W mocy na 16 czy 32 Ohmach z powodu chęci (lub obietnicy) napędzenia „czegoś” mijałoby się więc u mnie z celem, realnym zapotrzebowaniem i ogólnie byłoby powrotem do magii dużych liczb oraz braku świadomości co one sobą reprezentują. Chyba że mówimy o napędzeniu głośników, ale byłoby to niezgodne z przeznaczeniem opisywanego urządzenia.
Tak naprawdę nie operujemy z większością sprzętu nawet na pierwszym wacie mocy, a z potencjometrem czasami zdarza się nam obchodzić jak z saper z bombą. Na początku wydaje się to ekscytujące i sam coś o tym wiem, ponieważ dokładnie takim samym schematem przebrnąłem przez testy Lucarto Audio Songolo HPA300SE. Potem jednak pojawia się problem z praktycznym tego zastosowaniem, efekt „WOW” ustępuje miejsca wątpliwościom które słuchawki w ogóle z tego skorzystają, skoro nawet z K1000 trzeba ostrożnie operować pokrętłem głośności.
Często usprawiedliwieniem jest „a bo basu jest więcej na tym mocniejszym sprzęcie”. No ok, ale czy to faktycznie wynika z mocy? Z balansu? A może z tonalności własnej? Z właściwości danego sprzętu? Napędzenie a wysterowanie to są dwie różne rzeczy. Synergia jest w ogóle trzecią. Balans czwartą. Zaś piątą jest jakkolwiek dopasowanie słuchawek pod swoje preferencje. Sprzęt źródłowy, kable, DACi, nie są i nigdy nie będą substytutami equalizera lub DSP. Jeśli słuchawki grają źle, nie odmienią się magicznie na sprzęcie, o ile nie jest on wybitnie korekcyjny i nie zachowuje się jak filtr górno/dolnoprzepustowy. Tak samo jest z kablami i ze wszystkim innym.
I to jest coś, co mam wrażenie DX3 i DX5 pokazują. Grają wysoce poprawnie, z bardzo dobrymi parametrami technicznymi, nie zostawiając żadnych złudzeń co do swoich możliwości oraz jakości źródła. Zostawiają tylko i wyłącznie same słuchawki z ich możliwościami. Jeśli nasze słuchawki czegoś zrobić nie będą mogły, to taki stan rzeczy otrzymamy. I nawet gdyby sprzęt miał na pokładzie balans, to by to mocno nie pomogło, o ile producent celowo nie pogorszyłby wyjścia single-ended (a jest to niestety powszechna praktyka).
Filozofia równej kreski
Dobre słuchawki będą po prostu dobre, a złe słuchawki zagrają właśnie tak. Bez pudrowania, cudowania, a może dałoby się coś wyciągnąć itd. DX5 jest drugim zresztą urządzeniem tego producenta i drugim, w którym spotykam się z filozofią równej kreski wyjściowej. Oczywiście droższe modele Toppinga zrywają z nią i przechodzą w koloryzowanie brzmienia, ale tak jak pisałem, tam już specyfika klienta tego wymaga.
Trochę zabawnie to wygląda swoją drogą, ale wpada się przy takich DX3 czy DX5 w pułapkę. Z jednej strony często użytkownicy pytają o sprzęt, który nic nie dodaje od siebie i który pokazuje utwory dokładnie tak jak powinny być one pokazywane, bez koloryzacji, prezentując zamysł i intencję wykonawcy. Z drugiej, gdy dostają DX3 lub 5 do posłuchania, to mają pretensje, że czegoś im brakuje, że gra to za słabym basem albo za ciemną górą. Niedawno przeczytałem że DX3 ma „kocyk” na sopranie, gdzie sam osobiście w życiu niczego się takiego w nim nie doszukałem. Albo zatem szukamy liniowości i intencji wykonawców, albo kolorystyki i przyjemności smakosza. Są to dwa fundamentalnie różne od siebie podejścia, ale mogące współpracować razem w formie takiej, że mamy odpowiednio nam grające słuchawki z równego toru lub równo grające słuchawki z koloryzującego toru. Przerobiłem obie koncepcje, ale więcej możliwości i pola manewru tkwiło zawsze w tej pierwszej.
Prawda jest taka, że wpływ na dźwięk w systemie jest tu wielokrotnie mniejszy niż gdybyśmy po prostu zainwestowali w lepsze słuchawki (albo po prostu „inne” dźwiękowo). Nie da się bowiem manipulować dźwiękiem na wyjściu toru w nieskończoność. W słuchawkach jednak to co innego. Jeśli mam wzmacniacz/DAC/integrę za 40-50 tysięcy zł, który daje mi rzeczy na jakich mi zależy, modulując to co dostaję na wyjściu, to czy nie dałoby się osiągnąć tego samego lub nawet lepiej, po prostu dobierając równy i tak samo wyśrubowany techniczne sprzęt co ten za 40-50k zł, ale dobrać nieco inne słuchawki? Oczywiście tak. Jedynym problemem będzie tylko pogodzenie tego z pozostałymi rzeczami, które w danych słuchawkach mogły się nam podobać, a także z wygodą, która również potrafi sprawić, że nawet najlepiej brzmiących słuchawek po prostu aż nie chce się nam używać, bo po godzinie-dwóch czujemy narastający dyskomfort. Można się zmuszać i siedzieć w nich aż do bólu, ale kłóci się to z ideą, że sprzęt ma być dopasowany do nas, a nie my do sprzętu.
Niemniej to właśnie słuchawkami uczynimy najwięcej w temacie dźwięku, tak na polu jakościowym, jak i tonalnym. Weźmy sobie np. słynne Kingsound KS-H3. Pomijając, że to elektrostaty, do tego z lampowym wzmacniaczem, ich tonalność można skwitować jednym zdaniem: „góry nie stwierdzono”. Mamy więc sytuację, w której wyższe rejestry są bardzo mocno zredukowane. Albo jeszcze inaczej, AudioQuest Night Hawk, które górę mają lepszą, bo jaśniejszą od H3, ale wciąż wysoce ciemną i ciepłą. Jak 14 lat pracuję ze sprzętem audio, nie spotkałem się – może poza jednym układem – ze wzmacniaczem który robiłby ze słuchawkami takie rzeczy, aby tak bardzo zredukować im sopran.
Jeśli więc efektem końcowym jest uzyskanie bardzo mocno wygaszonej góry, to dobór neutralnych słuchawek i przyciemnianie ich potem torem jest ślepą uliczką, o ile nie zastosujemy normalnego equalizera. Natomiast scenariusz z DX5 + Night Hawkami jest nie dość, że nieporównywalnie bardziej realny, to jeszcze znacznie prostszy i nie wymagających głowienia się nad jego konfiguracją. Prosty przykład z prostą odpowiedzią. Naturalnie może to być inny sprzęt, DX3, wspomniana S6, a nawet Chord Dave jak ktoś lubi. Ale to słuchawki decydują o tym, jak kształtować się będzie dźwięk na wyjściu. I to tam winniśmy kierować nasze poszukiwania. Nie muszą to być NH, mogą to być równie dobrze AKG K240 Monitor, OPPO PM3 czy Sennheisery HD 580. To już kwestia wyboru po stronie użytkownika. Ale właśnie: wyboru.
Piszę o tym dlatego też, że wiele osób ma skłonności do przywiązywania niesłychanej wagi do toru jako czegoś tak samo ważnego jak słuchawki czy głośniki, może ważniejszego. Nie do końca jest to poprawne podejście, a przynajmniej w słuchawkach pełnowymiarowych (uznajemy że DX5 jest im właśnie dedykowany). W torze budowanym pod duże słuchawki są to komponenty ważne, ale nie najważniejsze. Najważniejsze – zawsze – są owe słuchawki. Albo głośniki + akustyka pomieszczenia. I choć jest to recenzja, a nie artykuł czy felieton, to każde spotkanie z takim urządzeniem jak DX5 lub o podobnej filozofii konstrukcyjnej jest wierzę świetną okazją do tego, aby poruszyć tematy ważne, istotne, może oczywiste dla wielu, może zapomniane przez resztę. Bowiem nie tylko o udokumentowanie należycie sprzętu chodzi, ale też zaoferowanie potencjalnemu jego użytkownikowi dostępu do rozbudowanych przemyśleń, pozwalając zrozumieć sens zakupu, jeśli takowy w ogóle istnieje i zachodzi w jego przypadku. Tak jak opisuję te rzeczy tutaj, tak sam snułbym rozważania przy zakupie DX5 dla siebie. I na razie wychodzi mi, że DX5 faktycznie spełnia moje wymagania w całości, z drobnymi tylko uwagami.
Porównania pod kątem czystości dźwięku
Siłą DX5 jest to, że komponenty zostały bardzo poprawnie zaimplementowane i dlatego sprzęt osiąga takie a nie inne parametry. Jest z tego powodu bardzo fajnym przypomnieniem, że tego typu widoki (i pomiary) nie są domeną wyłącznie sprzętu hi-endowego, który zresztą coraz częściej ma problem z dowiezieniem nam tego, za co faktycznie płacimy.
Posłużę się tu kilkoma przykładami, a dokładniej:
- Burson Soloist 3XP (7000 zł)
- Aune S6 (2500 zł)
- xDuoo TA-20 (2500 zł)
Przy okazji poruszone zostaną też przeze mnie w tym akapicie tematy lamp oraz wzmacniaczy dyskretnych, trochę jako dygresja, ale też aby pokazać iż normalne szeroko dostępne układy nie są takim złem koniecznym, na jakie się je kreuje.
Burson Soloist 3XP
Soloist, który w pomiarach na ASR wyszedł dramatycznie źle, zwłaszcza jak na sprzęt za prawie 7000 zł, będąc tylko samym wzmacniaczem, oferuje nam skromne 71 dB SNR. Jest to poziom poniżej niektórych komputerowych kart dźwiękowych. 71 dB to już rzecz którą uda się nam usłyszeć. Zresztą także i w droższych jeszcze Conductorach 3 (10-13 000 zł) sporo użytkowników narzekało na szum własny urządzenia, co wskazuje na ogólne niedopracowanie tych konstrukcji, również na tle modelu V2+. Co prawda nawet i V2+ potrafił szumieć z wydajniejszymi słuchawkami sam z siebie, ale nie obserwowałem aż tylu sygnałów o tym co przy najnowszej serii. I mówimy tylko o problemie szumu, a nie innych, takich jak palenie słuchawek, zgony własne po jakimś czasie itp.
W przypadku Bursona, producent umożliwia zmianę wzmacniaczy operacyjnych, których na pokładzie znajdziemy 4 sztuki. Jakiś czas temu oferowane nawet były różne warianty, niekoniecznie akurat Soloista, ale obejmujące cztery konfiguracje OPA:
- NE5532
- Supreme Sound V5i
- Supreme Sound V6 Classic
- Supreme Sound V6 Vivid
Od pewnego czasu natomiast kupić można w oficjalnym sklepie Bursona tylko warianty V6 Vivid. Problem w tym, że układy V6 mają gorsze parametry techniczne i operacyjne niż układy domyślne. Pod względem technikaliów biją je np. moje stare Texas Instruments NE5532AP. Kości które można obecnie w nowszych iteracjach kupić za 6,49 zł za sztukę, podczas gdy V6 to koszt 345 zł za sztukę. Nie mówiąc o lepszych kościach, takich jak OPA2227P za ok. 50 zł za sztukę. Z dokumentacji technicznej wymienionych kości, patrząc chociażby tylko po Crosstalk distortion (dB):
- OPA2227P = 110 dB
- NE5532AP = 110 dB
- V6 = 93 dB
Idąc dalej, CMRR:
- OPA2227P = 138 dB
- NE5532AP = 100 dB
- V6 = 88 dB
A także THD+N:
- OPA2227P = 0.00005%
- NE5532AP = 0.002%
- V6 = 0.02%
Boleśnie upraszczając, kości za 345 zł za sztukę mają o rząd wielkości większe zniekształcenia niż powszechnie stosowany układ DIL8 za 6,50 zł. A także o kilka rzędów wielkości względem porządnego, precyzyjnego układu za 50 zł. Technicznie rzecz biorąc, użytkownik taką wymianą pogarsza sobie walory techniczne urządzenia aniżeli je polepsza. Stąd też konkluzja wyrażona wcześniej. I nie chodzi o to, że np. THD nie usłyszymy na tak niskim poziomie, nawet z V6. Problemem jest to, że liczby pokazują otrzymanie obiektywnie gorszego jakościowo dźwięku, abstrahując od subiektywnego odbioru tonalności.
Korzystając z okazji że mocno rozpisałem się w tym temacie, wspomnę o jeszcze jednej rzeczy. O maksymalnej operacyjnej temperaturze pracy. Ta w przypadku wymienionych kości wygląda następująco:
- OPA2227P = 85°C rekomendowana (maksymalna 125°C)
- NE5532AP = 70°C rekomendowana
- V6 = 52°C maksymalna (!)
Jako że Soloist nie jest przemyślany pod względem termalnym w żaden sposób, układy takie jak V6 się po prostu ugotują. NE najpewniej przeżyją, choć również będą pracowały na granicy parametrów rekomendowanych (są one podawane dla środowiska otwartego, czego Burson w ogóle nie precyzuje w dokumentacji). Podam tylko jeden przykład: ok. 50°C to robocza temperatura pracy moich OPA627 w realnym pomiarze pirometrem w środowisku otwartym. A w przypadku Bursonów V6 jest to temperatura zdaje się maksymalna. Jest to więc nic tylko proszenie się o kłopoty, ale też jednocześnie wyjaśnienie zagadki dlaczego swego czasu zdarzyła mi się awaria poprzedniej wersji ich OPA, tj. Supreme Sound V5, których wpływ na dźwięk w wymiarze tonalnym ceniłem. Wątpliwości dotyczące wpływu V6 na dźwięk ponad układami standardowymi wyjaśnił natomiast pomiarowo ASR i konkluzja jest taka, że nie są one temu winne, a samo urządzenie, co sprowadza nas z kolei do następnej konkluzji: pompowania kosztu urządzenia o własne układy dyskretne o zerowym wpływie na poziom SNR na wyjściu, za to o dramatycznie mniejszej wytrzymałości termalnej i wynikającej z tego żywotności. Można odpowiedzieć co prawda, że są jeszcze warianty GT które mają chłodzenie aktywne, ale wystarczy logicznie pomyśleć i zwrócić uwagę na cenę, aby zauważyć, że jest to po prostu rozwiązywanie przez producenta jego własnych problemów za nasze pieniądze.
DX5 nie ma takich problemów, ani też takich układów na pokładzie. Nie potrzebuje chłodzenia aktywnego, tak jak 95% innych urządzeń na rynku. Wszystkie OPA są tu niewymiennymi układami SMD, tak samo kość główna wzmacniacza. Sam zaś obecnie znalazłem sobie konwencjonalne układy zamienne, gwarantujące lepszy dźwięk bez ryzyka awarii i przede wszystkim znacznie taniej niż kości dyskretne, toteż można powiedzieć skutecznie wyleczyłem się z takich rozwiązań. OPAMPy, o ile mają pewien wpływ na dźwięk, w niektórych urządzeniach nawet słyszalny, o tyle nie są zawsze i wszędzie magicznym remedium na wszystkie bolączki. Nie spowodują, że urządzenie złe stanie się nagle dobrym. To tak nie działa. W niektórych aplikacjach będą miały swój wpływ, owszem. Ale trafią się i takie, że wpływ ten będzie mikroskopijny i nie wart zachodu oraz inwestycji. Tak samo z filtrami FIR, które mogą zmienić dźwięk, ale najczęściej operują poza naszym zakresem słyszalnym (ponad 18 kHz+) i choć technicznie działają poprawnie, to nie w domenie na której nam zależy i którą słyszymy.
Aune S6
Wychylmy zatem wahadło w drugą stronę i przejdźmy na pułap cenowy bliższy DX5, a więc np. Aune S6. Nie rozpiszę się tak mocno na temat tego urządzenia, bo po prostu nie jest ono już produkowane.
Ta integra słuchawkowa generalnie jest bardzo fajna i z której sam korzystałem swego czasu bardzo namiętnie. Jednak i ona potrafiła sobie „poszumieć” z wydajniejszymi słuchawkami. Obecnie została zastąpiona przez identycznie wycenioną wersję PRO, która… również jest niedostępna. Bardzo trudno jest trafić na jakieś sensowne pomiary obu wersji, ale z tego co widzę, po XLR model PRO rzekomo osiąga do 107 dB SNR, co jest bardzo przyzwoitym wynikiem. Choć przy większej mocy spada nam to do 85 dB. Jeśli oczywiście wierzyć temu co mówią internety. Ale że nie możemy tego potwierdzić, a wariantu PRO nie testowałem, niech funkcjonuje to tu jako ciekawostka.
xDuoo TA-20
Dostępny za to jest xDuoo TA-20, przez pewien czas popularny u nas w kraju i usilnie promowany na wybranych forach audio przez konkretne sklepy. Sprzęt można wciąż kupić za niecałe 2500 zł, choć był oferowany nawet i za 1600 zł. Najtaniej widziałem go na Amazonie za 1800 zł. Ale nie spieszyłbym się szukaniem go niczym okazji, bo taniej niż DX5 i niż wspomniane 2500 zł. Tu SNR w pomiarach na ASR wyniósł „aż” 57 dB. Być może to jest też odpowiedzią na różne wątpliwości pojawiające się wokół niego. Bez żadnego problemu będziemy w stanie usłyszeć tą wartość. Jeśli dobrze pamiętam, jest to wartość poniżej parametru lampy Korg NuTube na płytce inżynieryjnej.
DX5 w pomiarach osiąga na tle wspomnianych kolegów xDuoo i Bursona 90 dB na wyjściu słuchawkowym, czyli znacznie powyżej naszego progu słyszalności i tu już możemy uznać, że dźwięk jest czysty.
Oczywiście xDuoo również można próbować jakoś bronić, chociażby argumentem „bo to konstrukcja lampowa” i że „takie urządzenia rządzą się swoimi prawami”. Również jest to trochę nielogiczne, bo jakby z automatu oznacza to, że konstrukcje lampowe są tragiczne jakościowo z samej już definicji. Zapewne padnie odpowiedź że absolutnie nie, tylko tutaj jest to „tania lampa” i trzeba wydać odpowiednią kwotę na „porządną lampę” aby było, no właśnie, porządnie. I tu znów kłania się wspominany wyżej sprzęt dający 8W na przesterowaniu przy 5% THD. Konstrukcja którą mam tu na myśli kosztuje prawie 40 tysięcy i jest to wzmacniacz czysto lampowy. Ponieważ czystość sygnału oznacza fundamentalną jakość dźwięku, to w tym momencie znajdujemy ową czystość w sprzęcie nie za 2500 zł, nie za 7000 zł, nie za 40 000 zł, a już za 1000 zł (DX3Pro+). Czyli nie trzeba lamp, nie trzeba hybryd, nie trzeba układów dyskretnych, a wystarczy mały DAC z lutowanymi na płytce malutkimi kostkami SMD plus oczywiście sensowna tego wszystkiego implementacja. A więc lampa jednym słowem nie ma sensu i współcześnie nie oferuje nic poza walorami tonalnymi (parzyste harmoniczne) oraz wartością sentymentalną.
Tak czy inaczej, są to pierwsze z brzegu przykłady które mocno zapadły mi w pamięć właśnie przez to co opisałem wyżej, ale też nie jest to z automatu twierdzenie, że teraz wszyscy chórem biegniemy do sklepów kupować DX5, bo wszystko inne nie ma sensu, bo „killer”, bo każdy ma teraz sprzedawać swój sprzęt, który być może mu się obecnie podoba. Po prostu niech będzie świadomym, że można nieco inaczej podejść do tematu budowania sensownego toru za rozsądne pieniądze i też być zadowolonym.
Czy warto kupić DX5?
Jeśli jeszcze nie wynika to z treści recenzji, to moim zdaniem warto. DX5 to przede wszystkim określona filozofia budowania toru audio, który ma być tani i dobry, zajmować jak najmniej miejsca, mieć wszystko w sobie na gotowo, a do tego oferować wyśrubowany technicznie i maksymalnie neutralny dźwięk. To właśnie on ma być potem fundamentem dla innych podzespołów, z koronną rolą słuchawek (lub głośników) jako końcowym elementem kształtującym doznania dźwiękowe. Czyli tak jak generalnie powinno to się odbywać.
Bardzo dobre parametry, dobre wyposażenie w złącza, świetny dźwięk o dużej czystości, brak koloryzowania brzmienia, dostateczną moc, a wszystko to zamknięte w malutkim biurkowym pakiecie za sensowne pieniądze. Znów jednak nie obeszło się bez przywar jakie listowałem w recenzji DX3Pro+, a więc chociażby opieranie się bezwzględnie na pilocie i nie danie nam możliwości sterowania większością opcji z poziomu urządzenia tylko i wyłącznie. Jest to ponownie zbyt ryzykowne podejście z perspektywy nieszczęśliwych wypadków (np. pies pożarł pilota) albo zwykłych awarii. No i frontowy XLR, który został zaimplementowany dokładnie tak samo jak w Cavalli Tube Hybrid, czyli bardziej dla wygody użytkownika, aniżeli w formule faktycznie zbalansowanej.
Finalnie każdy sam jednak będzie podejmował decyzję w zakresie tego, czy warto ten konkretny sprzęt zakupić, czy taka a nie inna jak pisałem filozofia mu pasuje, a także jakie są jego realne potrzeby. Czy sam dla siebie kupiłbym DX5? Tak. W tej cenie oferuje wszystko to czego chcę i czego potrzebuję, nie kosztuje kroci, wiem za co płacę i jakie są mocne (i słabe) strony tego urządzenia. Czyli dokładnie to co staram się opisywać i polecać na swoim skromnym blogu od lat. Do tego grona z przyjemnością dopisać mogę dziś również i DX5.
Sprzęt na dzień pisania recenzji można bez problemu zakupić w większości sklepów w Polsce.
Zalety:
- dobre wyposażenie w funkcje
- solidne układy na pokładzie i podwójny DAC
- pilot zdalnego sterowania
- cyfrowa regulacja głośności eliminuje problem tanich ALPSów i imbalansu kanałów
- konfigurowalne filtry oraz gain
- bardzo małe rozmiary
- bardzo wyśrubowane parametry techniczne
- bardzo dobra jakość dźwięku o uniwersalnym strojeniu
- świetny zarówno do dużych i mocnych słuchawek jak i IEMów
- nadal całkiem dobrze wyceniony
Wady:
- bez pilota pozostaje nam średnio wygodne wchodzenie w menu techniczne ale dające w zamian więcej opcji niż pilot
- nagrzewanie się urządzenia także w spoczynku o ile nie wyłączymy go na sztywno
- fani balansu będą zawiedzeni tylko przelotkowym XLR-em z przodu