O tym ile mocy potrzebujemy i jak głośno słuchamy słów kilka

Artykuł jest pewnym rozwinięciem poprzedniego, mającego już 12 lat, a traktującego o tym, kiedy potrzebny jest wzmacniacz słuchawkowy. Tym razem chciałbym podejść do niego nieco bardziej naukowo i podjąć się wcale nie tak łatwego zadania określenia realnych potrzeb przemawiających za zakupem wzmacniacza słuchawkowego. A żeby tego dokonać, muszę podnieść nieco świadomość osób czytających w kontekście tego co słyszą i na jakim poziomie. Dlatego artykuł można potraktować też poniekąd jako wstęp do bardziej świadomego (zdrowszego) słuchania muzyki, bezpieczeństwa słuchu, faktycznych decyzji zakupowych i pułapek w opisach marketingowych. A wszystko tradycyjnie w formie pół-artykułu, pół-felietonu.

Artykuł będzie bazował na następujących urządzeniach:

Oraz słuchawkach:

 

Geneza problemu

Wydaje mi się, że większość opisanych tu rozterek i dylematów wynika wprost z jednej rzeczy: nieznajomości potrzeb swoich i swojego sprzętu.

System audio składa się z kilku elementów, czasami w formie osobnych urządzeń, a czasami wszystkiego w jednym. Przykładowa topologia składa się z:

  • transportu (CD, komputer, streamer itp.),
  • DACa (czyli przetwornika cyfrowo-analogowego),
  • wzmacniacza (który sygnał przetworzony przez DACa zamieni nam na sygnał należycie wzmocniony),
  • odbiornika (słuchawek bądź głośników),
  • odbiorcy (czyli osoby która będzie rejestrowała dźwięk swoimi uszami)
  • okablowania (aby wszystko to spiąć ze sobą do kupy).

Oczywiście systemów może być znacznie więcej i tak samo więcej różnych topologii, zwłaszcza w systemach multiroom i bezprzewodowych. Osobnym tematem jest też wpływ każdego elementu toru na dźwięk. Audiofile mają z reguły tendencję do pomijania skali i proporcji, dlatego na finalnych etapach budowy toru audio potrafią przypisywać drobnym i mało znaczącym elementom niesamowitych właściwości i kluczowej roli dla osiągnięcia audio-nirwany. W rzeczywistości wszystko skaluje się tu jakby było funkcją wykładniczą, a nie liniową.

Zerowy wpływ na dźwięk będą miały rzeczy typu podstawki pod kable, bezpieczniki czy trzymanie odtwarzacza przenośnego w etui. Rzeczy te nie mają żadnego przełożenia na to jak sprzęt się zachowuje dźwiękowo. No, może poza bezpiecznikiem, który wyjęty sprawi, że sprzęt w ogóle się nie uruchomi.

Relatywnie mały wpływ będzie leżał po stronie okablowania. Ma ono być praktyczne, solidne i przede wszystkim transportujące sygnał w sposób należyty. Jednak im gorsze okablowanie posiadane, tym większy szok po zmianie okablowania na lepsze. Nie musi to być od razu pakiet za 140 tysięcy, bo i takie kable udało mi się znaleźć, a które nawet mimo bardzo obecnie wysokich cen materiałów i wtyków są grubą przesadą i znacznie lepiej pieniądze te wydalibyśmy dokładając do lepszych kolumn i dobrych paneli akustycznych oraz adaptacji pomieszczenia w którym dokonujemy odsłuchów, stawiając na kable po prostu solidne i sensowne, w których płacimy za wykonanie, a nie za markę.

Większy wpływ oczywiście będzie po stronie DACa czy ewentualnie transportu, ale przede wszystkim wzmacniacza, czy to stereo, czy słuchawkowego.

Największy wpływ zaś będzie leżał po stronie odbiorników, a więc głośników i słuchawek. Wszystko to jednak przechodzi finalnie przez warstwę abstrakcji, jaką jest odbiorca, a więc my sami. Nie chodzi tylko o banalną ocenę tego jak dany system gra, czy ładnie czy nie, ale też:

  • specyfikę gatunku muzyki jakiej słuchamy (nacisk na poszczególne częstotliwości),
  • środowisko w jakim dokonujemy odsłuchu (głośność otoczenia, akustyka pomieszczenia, rozstaw głośników),
  • poziom głośności odsłuchiwanej muzyki (SPL vs izofona),
  • naturalne właściwości słuchu (kształt naszych uszu, ubytek słuchu z racji wieku),
  • anatomię (mogącą rzutować na ułożenie słuchawek na głowie lub nawet niemożność poprawnego założenia).

Czemu o tym wszystkim piszę? Dlatego, że mając słuchawki na głowie, albo głośniki przed twarzą, jedynym krytycznym elementem dzielącym nas od dźwięku będzie wzmacniacz. To na nim będziemy dokonywali finalnych dopasowani dźwięku odtwarzanego, przede wszystkim w zakresie głośności. I to od niego będzie zależało, czy na koniec dnia nie skończymy z migreną i urlopem od słuchania przez najbliższe dni.

 

Rola wzmacniacza w torze audio

Wzmacniacz stereo czy słuchawkowy nie jest tylko ozdobą. Jest kluczowym elementem zapewniającym dostarczenie nam do głośników lub słuchawek sygnału z DACa tak, aby te mogły go odtworzyć na zadowalającej nas głośności. Idealny wzmacniacz ma tylko i wyłącznie jedno zadanie: wzmocnić sygnał, tak jak nazwa wskazuje. Nic więcej i nic mniej.

Wzmocnienie sygnału audio musi następować w ścisłej korelacji z odbiornikiem i jego właściwościami, takimi jak chociażby:

  • Impedancja (która często nie jest wartością liniową w całym paśmie przenoszenia odbiornika)
  • Spodziewana impedancja wzmacniacza na wyjściu
  • Dopuszczalna moc lub dopuszczalny poziom ciśnienia akustycznego

Bardzo często w różnych debatach widzi się, że trzeba coś kupić bo coś jest nienależycie napędzone, a to że czegoś tam brakuje itd. Często są to twierdzenia rzucane tylko w celu wykreowania sztucznej potrzeby zakupu u kogoś, albo wyłącznie z powodu wydawania się komuś, że dany sprzęt jest nienależycie napędzony.

 

Trudność w ocenie należytego napędzenia

Weźmy sobie za przykład stare AKG K240 DF w wersji wczesnej EP, jeszcze na częściach pochodzących z Sextettów. Słuchawki którą otrzymałem od jednego z czytelników (kłaniam się w pas) na odratowanie, ale też trochę i naukę jak radzić sobie z dosyć poważnie naruszoną konstrukcją. Finalnie nie dość że odratowane, to jeszcze w pełni odrestaurowane, odtworzone na wszystkich możliwych materiałach które uległy zużyciu i rekablowane symetrycznie kablem Fanatum. Słuchawki te nie zmieniły jednak swoich nominalnych parametrów, a które posiadają w następujących wartościach:

  • Impedancja: 600 Ohm
  • SPL: 88 dB
  • Maksymalna moc wejściowa: 200 mW

Producent nie podawał dla jakiej wartości mocowej osiągnął 88 dB SPL (można wyliczyć ją dla V (by voltage) lub mW (by power)), ale wraz z wartością 600 Ohm impedancji, jest to wskaźnik za trudnymi w napędzeniu słuchawkami (przeciwieństwem byłaby sytuacja odwrotności proporcjonalnej tych wartości, np. 100 dB SPL i 32 Ohm).

Co jednak robi tu maksymalna moc wejściowa na poziomie śmiesznych zdawałoby się 200 mW? 200 miliwatów to 0,2 wata, a więc mocno poniżej możliwości różnorodnych audiofilskich wzmacniaczy słuchawkowych. Choć też nie zawsze, bo np. Woo Audio WA33, który kosztuje jakieś 50 tysięcy złotych, w parametrach podaje co prawda iż:

Headphones impedance: 8—600 Ohms

Ale już dwie linijki niżej widnieje następujące zdanie:

Power output: up to 10 watts per channel @32 Ohms [ideal for power demanding headphones]

I to wszystko. Za 50 tysięcy złotych nie otrzymujemy żadnej użytecznej informacji odnośnie możliwości tego urządzenia. I nie jest to tylko przywara Woo Audio, ale częsta praktyka. Wartość sama w sobie imponująca, bo aż 10 watów na kanał, osiągana jest tu dla 32 Ohmów, ale nie wiemy jaką oficjalnie wartość sprzęt osiąga dla 600 Ohmów, które posiadają DFy.

Źródło: Woo Audio

Ktoś zapyta „a kogo to obchodzi skoro te słuchawki są zabytkami których nie można dostać”. Można, na rynku wtórnym. A więc są dostępne. I spełniają założenia słuchawek wymagających większej mocy. Parametr 200 mW podany w koniunkcji z 600 Ohmami dla K240 DF oznacza, że przy dokładnie takiej impedancji słuchawek, wzmacniacz nie powinien podawać im więcej niż 0,2 wata mocy, aby przetworniki nie uległy uszkodzeniu (przy zastosowaniu mocy ciągłej). Tyle mocy przetworniki są w stanie znieść, obojętnie ile faktycznej mocy urządzenie by nie oferowało. Problem w tym że „a kogo to obchodzi” pomija także wszystkie inne wartości impedancji słuchawek i skupia się wyłącznie na jednej wartości: 32 Ohmach.

Skoro wiemy więc ile WA33 nam tejże mocy przy 600 Ohmach zaoferuje, a jeśli zaoferuje wartość n, to czy będzie ona zgodna w realnym odczycie ze specyfikacją, to na jakiej podstawie w takiej sytuacji osoba X jest w stanie z całkowitą pewnością i przekonaniem stwierdzić, że dany sprzęt nie napędzi tych słuchawek? Albo nawet biorąc jakiekolwiek inne? Na bazie wiary. Albo swojego przeczucia. Dopiero założenie kilku rzeczy i gruba estymacja na bazie zachowania się lamp jako takich dają podstawy wyliczyć, że może być tu ok. 500 mW dla 600 Ohmów. A co nadal jest wartością wielokrotnie przekraczającą nie tylko maksymalną moc wejściową, ale i tą realnie potrzebną użytkowo.

 

Ile mocy realnie wykorzystają nasze słuchawki?

K240 DF to akurat dobry przykład na studium przypadku, gdyż krąży za nimi sława słuchawek wymagających przydomowych elektrowni, aby zostać dobrze napędzonymi. Z tymi przydomowymi elektrowniami niestety jest tak, że użytkownicy często nie wiedzą ile faktycznie potrzeba mocy aby wygenerować określoną głośność z określonego przetwornika. Mylą często napędzenie z wysterowaniem (stereotypowe wrażenie więcej basu = lepsze napędzenie). Brakuje też świadomości ile mocy można bezpiecznie dostarczyć ich słuchawkom. Powstaje zamiast tego błędne przeświadczenie, że im więcej watów mamy na wyjściu, tym lepiej. Woo Audio podało nam właśnie taką informację, przypominając:

Power output: up to 10 watts per channel @32 Ohms [ideal for power demanding headphones]

Osoba która to przeczyta, prawdopodobnie założy, że wartość ta nie zmieni się przy większej impedancji, albo że przy większych wartościach będzie maleć w sposób proporcjonalny, liniowy. Jest to fundamentalnie błędne założenie, w obu przypadkach.

To jednak, co jest bardziej zastanawiające (lub przynajmniej powinno być), to pytanie: co ja mam zrobić z 10 watami przy 32 Ohmach? Czy K240 DF wymagają 10 wat? Producent napisał że maksymalna moc wejściowa to 0,2 W, a nie 10 W. I to przy 600 Ohmach, a nie 32 Ohmach. Co więc gdyby miały 32 Ohmy, albo nawet jakkolwiek zbliżoną im wartość? Weźmy współczesne K240, na przykładzie modelu MKII (spisane z pudełka, wersja Made in Austria, 2009):

  • Impedancja: 55 Ohm
  • SPL: 91 dB/V
  • Maksymalna moc wejściowa: 200 mW

No coś niebywałego. Mamy 55 Ohmów impedancji, większe SPL (przypomnę ponownie że dB to skala logarytmiczna, a nie liniowa), ale maksymalna moc wejściowa nadal wynosi 200 mW. Czyli te słuchawki, aby osiągnąć swoje konstrukcyjne ciśnienie akustyczne na poziomie 91 dB, potrzebują 1V. Z prawa Ohma: moc = napięcie do kwadratu dzielone przez oporność. W naszym przypadku 91 dB jest podane przy 1 V napięcia. 1 V do kwadratu daje nam jedynkę. Dzielimy to przez 55 Ohm i okazuje się, że aby uzyskać 91 dB SPL, potrzebujemy 0,018W, czyli 18 mW. A więc tyle, ile jest w stanie zaoferować mój starożytny iRiver iFP-895. SPL natomiast przy zapodaniu mocy maksymalnej dopuszczalnej przez producenta (0,2 W) wyniosłoby 101 dB. Nie trzeba myślę wspominać, że muzyki słucham na znacznie mniejszych poziomach niż 101 czy 91 dB i tak samo czyni większość z nas. Czyli nie jest mi potrzebne nawet te 18 mW.

Załóżmy nawet, że WA33 dla 55 Ohmów dałby nam te 5 W mocy. Oznacza to, że słuchalibyśmy tych słuchawek na absolutnym początku skali, nawet nie na pierwszym wacie mocy, tak jak pokazałem wyżej. Jest ona bowiem podawana jako moc maksymalna i też nie jest wartością liniową. A moc czerpana przez przetworniki będzie zmieniać się w zależności od generowanego ciśnienia akustycznego na konkretnej głośności.

Spróbujmy więc z jeszcze dwoma urządzeniami. Weźmy sobie Toppinga DX3Pro+ oraz Bursona Conductor 3 Reference za 10 500 zł, czyli ponad 10 razy więcej niż Topping. Z opisu Bursona Conductor 3 Reference:

Burson Conductor 3 Reference ma wzmacniacz pracujący w klasie A. Cechuje go bardzo duża moc – aż 7,5 W. Umożliwi to napędzenie praktycznie każdych słuchawek na rynku.

Teoretycznie to zdanie nie zawiera w sobie nieprawdy. W istocie 7,5 W mocy umożliwia napędzenie każdych słuchawek. Praktycznie jednak, przyznam że nie znam słuchawek które potrzebowałyby 7,5 W mocy, aby zostać napędzonymi. Kolumny to jeszcze tak, ale nie słuchawki. Na tym polega zasadnicza różnica. Teoretyczne możliwości to nie to samo co realne potrzeby.

Rzućmy okiem na dane techniczne Conductora w oryginalnej notacji producenta (zakładając że są zgodne z prawdą, bo jak pokazał przykład Soloista w pomiarach ASR, niekoniecznie musi tak być):

(impedancja – moc – stosunek sygnału do szumu – separacja)
– 16 Ω – 7,5 W – 96 dB – 99%
– 32 Ω – 5 W – 97 dB – 99%
– 100 Ω – 1,75 W – 94 dB – 99%
– 150 Ω – 1,16 W – 95 dB – 99%
– 300 Ω – 0,58 W – 95 dB – 99,5%

Czyli wspomniane 7,5 W mocy osiągamy dla słuchawek 16 Ohm. Nie znam przyznam tym bardziej słuchawek dokanałowych, bo takie kryją się pod wspomnianą impedancją, które wykorzystałyby 7,5 W mocy, czy w ogóle potrzebowałyby tyle, aby zostać napędzonymi poprawnie. Takie słuchawki, poza jakimś dziwnym DIY i wizjami szaleńca siedzącego po nocach w warsztacie, mówiącego do siebie i śmiejącego się dziko niczym obłąkany lunatyk, prawdopodobnie nie istnieją.

Bursona wybrałem tu na przykład dlatego, że sam byłem posiadaczem ichniego Conductora V2+, którego bardzo mocno chwaliłem i do dziś mam o jego brzmieniu wyborne zdanie. Śledziłem też poczynania tejże firmy bardzo długo z uwagą, nawet mając możliwość korespondowania czy to z dystrybutorem, czy bezpośrednio samą firmą. Ale też w kwestii tematów gwarancyjnych, o których mocno rozpiszę się za moment.

Wracamy sobie w międzyczasie do Toppinga. Ten posiada trzy wartości mocowe (zachowując podobną notację co Burson):

– 32 Ω – 1,80 W
– 64 Ω – 0,90 W
– 300 Ω – 0,25 W

Na pierwszy rzut oka moc jest zauważalnie mniejsza. Ale czy to gorzej? Właśnie że nie. Jest wręcz odwrotnie. Nawet taka moc jest ze sporym naddatkiem, z perspektywy wysokowydajnych słuchawek przynajmniej. Natomiast oryginalne Sextetty (także odrestaurowane i rekablowane w ten sam sposób) czy przytaczane już wcześniej DFy, jako słuchawki 600-ohmowe o dosyć ograniczonej skuteczności, w zupełności dają się napędzić z DX3Pro+.

Przykładowe poziomy głośności ustawione na DX3Pro+ dla różnych modeli słuchawek dla mojej preferowanej izofony:

  • K1000 (120 Ohm) = -25 dB / High gain
  • K240 DF (600 Ohm) = -34 dB / High gain
  • K240 Sextett (600 Ohm) = -38 dB / High gain
  • HD 580 (300 Ohm) = -45 dB / High gain

Nawet przy K1000 mam jeszcze trochę zapasu głośności. Sprawdziłem z nimi też dojazd do końca skali – nie byłem w stanie słuchać muzyki, była jednoznacznie za głośna. Z pozostałymi słuchawkami nie byłem w stanie dojechać do końca skali, wliczając w to HD 580, które idealnie są spasowane impedancją z danymi Toppinga. Im DX3Pro+ jest w stanie zaoferować ćwierć wata mocy. Jeśli założyć, że postawimy znak równości między ich przetwornikami, a HD 600, to dane techniczne wskazują na maksymalną moc wejściową na poziomie 200 mW, czyli tyle samo ile w przypadku AKG i jednocześnie przekraczając nawet możliwości samego Toppinga. I mówimy tu o wartościach przecież maksymalnych.

Tak właśnie wyglądają tzw. puste waty w urządzeniach które dosztukowałem do pary do Toppinga jako bazę analityczną. To jest magia dużych liczb. Fajnie to wygląda na papierze, imponująco i przekonująco, ale praktyczne wymagania słuchawek i nasze poziomy odsłuchowe są głęboko poniżej oferowanych wartości. Wystarczy rzucić okiem ile mam jeszcze zakresu na skali przy HD 580.

To samo tyczy się sprzętu zbalansowanego, choć tam zachodzi nieco inna sytuacja i ją opiszę zapewne przy następnych okazjach.

Odpowiada to też na pytanie, czy DX3Pro+ jako integra wymaga dodatkowego wzmacniacza. Dowód wskazuje że nie. Prawdopodobnie znajdziemy mnóstwo urządzeń podobnych do Toppinga, które również nie będą go wymagały, ale pewnie i sporo takich, które będą miały bardzo słabe wyjścia (wystarczy że będą napięciowe niż prądowe i już mogą być kłopoty) i tam wzmacniacz będzie wcale nie głupim zakupem. Dla lepszego samopoczucia można sobie oczywiście dosztukować tu cokolwiek wedle uznania, ale jeśli komuś zabraknie głośności na DX3Pro+ i nie będzie miał słuchawek mogących zostać okrzykniętymi „potworami” jeśli chodzi o napędzenie, to może być to wskazówka iż po prostu słucha muzyki za głośno. I tym aspektem zajmiemy.

 

Na jakiej mocy tak naprawdę słuchamy?

Jako użytkownik słuchawek, w sposób zweryfikowany i zmierzony ustaliłem, że mój typowy poziom odsłuchowy to ok. 68-70 dB dla słuchawek typu IEM. Tak będzie kształtować się teoretycznie więc moja krzywa izofoniczna, na tym właśnie pułapie. Choć należy też mieć na uwadze, że krzywa czułości słuchu jest różna dla odsłuchów słuchawkowych i głośnikowych, jako że wynika ona z różnicy w odległości źródeł generowanego dźwięku od ośrodka słuchu. Na upartego, różnica zachodzić będzie również między słuchawkami pełnowymiarowymi, a IEMami. Podając więc wartość ok. 68 dB SPL dla mojego słuchu dla IEMów, mimo wszystko przeprowadzam teoretyczną estymację tej wartości dla słuchawek dużych.

Aczkolwiek choć sama krzywa czułości słuchu będzie się różniła natężeniem w poszczególnych zakresach (tam gdzie np. w głośnikach byłaby podwyższona dla określonych kHz, w słuchawkach byłaby obniżona i na odwrót – krzywe Fletchera/Munsona), ciśnienie akustyczne jest mierzone całościowo, toteż wartość 68-70 dB jestem skłonny przyjąć z dużym przekonaniem za wartość równoważną dla słuchawek pełnowymiarowych lub bardzo mocno zbliżoną do rzeczywistej uzyskiwanej. Oczywiście dla siebie i przy hałasie miejskim na poziomie 35-40 dB, który traktujemy tu jako mój „szum tła”. Tak, również taką wartość mam zmierzoną dla swojego otoczenia.

Jak to natomiast wygląda w praktyce? Obok słuchawek pełnowymiarowych takich jak K240 DF, najbardziej prądożernymi słuchawkami dokanałowymi z jakimi się spotkałem były LCD-i4, a które mają impedancję 35 Ohm. Bliżej jest im więc do wartości 5 W z danych technicznych Bursona. Szybki rzut okiem na czułość podaną w danych technicznych i wszystko staje się jasne: 105 dB z 1mW.

Oznacza to, że te słuchawki są w stanie wyrzucić z siebie aż 105 dB ciśnienia akustycznego z tylko jednego miliwata mocy. A przed chwilą czytaliśmy o Woo Audio dającym 10 W przy 32 Ohmach. Tych słuchawek nie używałbym nawet w ramach pierwszego wata mocy. Ani na Toppingu, ani na Bursonie, ani na Woo Audio. Z czego i tak warto zauważyć, że dwa pierwsze urządzenia są integrami słuchawkowymi, a ostatnie wzmacniaczem.

Wniosek: nawet tania integra słuchawkowa, czyli DAC ze wzmacniaczem, jest w stanie zaoferować należytą moc wyjściową na tyle, aby być w stanie komfortowo słuchać muzyki na słuchawkach nawet uznawanych za prądożerne i czynić to w sposób nie różniący się od czegoś mocniejszego.

 

Jak głośno powinniśmy słuchać muzyki?

Naturalnie wartości te będą różniły się dla innych osób, toteż jeśli ktoś będzie słuchał muzyki przysłowiowo „na całą parę”, niewykluczone że zacznie przekraczać jakiekolwiek bezpieczne wartości i w ten sposób zarówno degradować własny słuch, jak i przetworniki słuchawek, wliczając w to ryzyko spalenia lub trwałego uszkodzenia. Znane mi były przypadki użytkowników DT880 i DT990, którzy słuchali ich tak głośno, że nowe słuchawki przeżywały parę dni, aby wracać do sklepu z:

  • terkoczącymi przetwornikami,
  • martwymi kanałami,
  • zniekształceniami powstałymi na osi czasu,
  • cichszym jednym przetwornikiem,
  • kombinacją wymienionych.

Na producenta szedłby lincz, gdyby nie to, że użytkownik otwarcie się przyznał, że słucha na cały regulator i na końcu skali miał problemy. Jest wysoce prawdopodobne, że użytkownik przekraczał regularnie wartości maksymalne podane w specyfikacji tych słuchawek. Jednocześnie, poziom natężenia dźwięku był dla niego niemal na pewno szkodliwy. Wiele osób uważa, że słucham muzyki bardzo cicho, co przy 68 dB (albo i liczmy że tych 70 dB) wydaje się twierdzeniem dziwnym (zaraz powiem czemu), ale na szczęście dzięki temu istnieje spora szansa, że naturalnie postępujący z wiekiem ubytek słuchu nie będzie u mnie tak mocny jak u innych osób, które słuchawki i głośniki traktują jako substytut tras koncertowych.

Do czynników mogących negatywnie wpływać (a w zasadzie wpływających negatywnie) na słuch należy zaliczyć wszystko co jest związane z hałasem, a więc głośną muzykę, dyskoteki, wspomniane już koncerty, strzelanie, głośne maszyny czy roboty budowlane. Dlatego jeśli chcecie dbać o swój słuch, po prostu zmierzcie lub poproście kogoś o pomoc w zmierzeniu, na jakiej głośności słuchacie swojego sprzętu audio i w jak głośnym otoczeniu pracujecie.

Nawiązując do tego co pisałem o własnym odsłuchu, ustalonym na poziomie 68-70 dB, wspomniałem o tym iż dziwnymi wydają mi się stwierdzenia, iż stosowanie takiego poziomu w recenzjach i przy ocenianiu sprzętu audio, jest to wartość za niska. Nie jest. Wręcz przeciwnie, powinienem słuchać muzyki jeszcze ciszej, a co byłoby możliwe przy cichszym otoczeniu.

Istnieje bowiem coś takiego jak TTS (ang. Temporary Threshold Shift), tymczasowe przesunięcie progu słyszenia. TTS pojawia się wówczas, gdy jako użytkownicy sprzętu audio, jesteśmy narażeni na hałas (celowo nie użyłem słowa „muzyka”) przez kilka godzin, przy natężeniu 80 dB lub wyższym. TTS potrafi objawiać się poprzez wrażenie dzwonienia w uszach i utrzymywać się nawet przez dłuższy czas po tym, jak źródło hałasu ustanie (średnio 1 dzień, tj. 24 godziny). TTS jest formą tymczasowej utraty słuchu w pewnym zakresie. Gdybyśmy zwiększyli natężenie dźwięku do 100 dB i ustalili czas ekspozycji na 8 godzin, zredukowalibyśmy sobie częstotliwości najbardziej wyeksponowane podczas otrzymywania dawek hałasu aż o 40 dB.

Co więcej, długotrwałe natężenie hałasu powoduje nie tylko przesunięcie progu słyszalności, który może wracać do poziomu wyjściowego nie jeden a nawet kilka dni, ale przy wysokich natężeniach grozi znaczą utratą słuchu (STS) lub nawet permanentną głuchotą (PTS):

Źródło: Katedra Systemów Multimedialnych Politechniki Gdańskiej

W najgorszym wypadku nie powinniśmy więc przekraczać 80 dB SPL słuchanej przez nas muzyki, z czego najbardziej szkodliwą dla słuchu formą odsłuchu są słuchawki dokanałowe (najbardziej bezpośrednie podawanie hałasu, brak naturalnej roli ucha, mikroby i środowisko sprzyjające zapaleniom czy nadmiernej produkcji woskowiny itd.). 70 dB wydaje się wartością jeszcze jako tako bezpieczną, choć jak widać na przytaczanych wykresach, po jednej recenzji czy dłuższej sesji odsłuchowej, mój słuch będzie wracał do punktu wyjścia przez ładnych kilka dni. Ratuje mnie to, że z reguły nie używam IEMów, nie lubię głośnej muzyki, a słuchawki mam zazwyczaj niekoniecznie basowe lub sopranowe, przynajmniej w zakresie tych faktycznie używanych do słuchania muzyki, jak K1000 czy rzeczone DFy.

Przede wszystkim jednak, wartość 70 czy 80 dB nie jest przyjęciem osobistych preferencji jako punktu odniesienia. Jest to wartość widoczna praktycznie na początku skali badań nad TTS, które przytoczyłem wyżej. Jest to więc wiedza akademicka, a nie subiektywne wymysły czy urojenia. I do tego naprawdę malutki jej fragment, więc jeśli kiedyś będzie taka potrzeba, być może do tematu jeszcze wrócimy.

 

Magia liczb i potęga skali

Ok, fajnie, ale jaki ma to związek ze wzmacniaczami słuchawkowymi? Ano taki, że najczęstszym powodem ich kupowania, poza audiofilską nerwicą zakupowo-dźwiękową, jest zwiększenie sobie tzw. headroomu w głośności, aby był w niej zapas. I problem w tym, że ani tego zapasu najprawdopodobniej nie wykorzystamy, przynajmniej nie w większości przypadków gdzie już mamy jakiś dostatecznie mocny sprzęt, ani też nawet często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak aktualnie głośno słuchamy muzyki.

Mój przykład został już wyżej opisany, ale tylko dlatego że były możliwości by to jakkolwiek ustalić. Przyznam że sam nie wiedziałem jak to u mnie wygląda(ło), a do czego natchnęła mnie dyskusja na forum w zakresie tego ile potrzebujemy mocy i jak kształtują się aktualne badania co do hałasu.

Chęć zdobycia sprzętu dającego większy zakres głośności to tak naprawdę jeden z powodów wyruszania w ogóle na zakupy. I bardzo możliwe, że podejmowanie takich decyzji to najczęściej wyłącznie chęć nabycia komfortu psychicznego, a nie realna potrzeba wynikająca z realnych wymagań, które mogą być paradoksalnie szkodliwe dla naszego zdrowia (słuchu) i to bardzo poważnie.

Celowo posiłkuję się w tekście sprzętem o tak kolosalnym rozstrzale cenowym, bo (zaokrąglając) 1000, 10000 i 50000 zł to jednak skoki monstrualne. Robię to z dwóch powodów.

Pierwszym powodem są osoby z tzw. dysonansem kognitywnym, czyli walczące z nową wiedzą kolidującą z tą błędną, już wcześniej przyswojoną (i przyswajaną od lat), a które wychodzą z prostego toku myślowego: skoro to wszystko wygląda tak jak przedstawiłem w artykule, to dlaczego producenci tacy jak Woo Audio, Burson i dziesiątki innych budują takie konstrukcje, oferują, sprzedają, a ludzie je kupują i są zadowoleni, choć niby ich nie potrzebują? Właśnie dlatego. Te urządzenia celowo są tak mocno przeskalowane. Wynika to z oczekiwań odbiorców docelowych. Tych samych, które zarzucały iż 70 dB to zbyt cichy odsłuch muzyki. Jest to magia dużych liczb. Bo 10 W świetnie wygląda na papierze. I za 52 500 zł (dokładnie tyle kosztuje WA33) prędzej nabyty zostanie taki sprzęt, niż ten, który ma „tylko” 1 W mocy wyjściowej. Choć w rzeczywistości będzie to „aż”.

Drugim powodem jest to, że kiedyś przeczytałem, iż audiofilia to hobby ludzi głuchych. Choć w pierwszej chwili wydaje się to pejoratywne, po poczytaniu książek i prezentacji ludzi wielokrotnie mądrzejszych ode mnie, nabrało też głębszego znaczenia. I bazując nawet na tym drobnym wycinku wiedzy, jaki został tu przedstawiony, wydaje się ono bardzo prawdziwym stwierdzeniem.

 

Głośniej nie znaczy lepiej

Idąc dalej, jestem głęboko przekonany, że większość osób uchodzących w branży audio nawet za autorytety, jacyś recenzenci, muzycy, krytycy audio, a nawet handlowcy i dystrybutorzy, w przynajmniej sporej części mają większe ubytki słuchu, niż osoby takie jak my, będące konsumentami tego co wytworzą.

Może się zatem okazać, że właśnie dlatego, że jeszcze nie kupiliście sobie tego baśniowego audiofilskiego wzmacniacza, który daje 5, 7, 10 wat na wyjściu, pożera morze prądu, grzeje się jak kaloryfer w zimie i kosztuje betoniarkę pieniędzy, a muzyki nie słuchacie aż tak głośno i aż tak często, macie finalnie słuch w lepszej kondycji. I że jesteście w stanie ocenić sprzęt audio znacznie bardziej dokładnie na ucho (naturalnie też skażone wadami percepcji), niż czytany przez Was recenzent w sędziwym wieku z 50-letnim stażem i milionem sprzętów odsłuchanych na karku. Chociażby Tyll Hertens, słynny ze swojej hawajskiej koszuli, prowadzący serwis InnerFidelity, zrezygnował z tego zajęcia po tym, gdy zaczął tracić słuch w jednym uchu. Jest to bardzo przykra historia, bo dla takich osób muzyka i audio to pasja i potężna część życia, która nagle nagle zaczyna się walić jak domek z kart. Z jednym okiem jeszcze można sobie jakoś poradzić. Z jednym uchem już raczej będzie problem w sytuacji zajmowania się recenzjami audio.

Naturalnie to też nie tak, że wzmacniacze nie mają sensu i są niepotrzebne, a muzyka, słuchawki i w ogóle wszystko związane z audio to zło absolutne i powinno być zakazane. Wręcz przeciwnie, wszystko jest dla ludzi. Problem w tym, że ich zakup powinien wynikać z potrzeby i chęci rozbudowania nie zakresu głośności, a jakości dźwięku w koniunkcji z głośnością, która powinna być dopasowana stricte do naszego sprzętu słuchawkowego czy głośnikowego. Słowem: liczy się jak zawsze umiar. Znów złoty środek.

Jedyną rzeczą stojącą na przeszkodzie naszym trafnym zakupom będzie tu tak naprawdę jedynie brak świadomości tego, na jakiej głośności realnie słuchamy, kiedy się męczymy odsłuchem, kiedy organizm mówi dość i dlaczego głośniej wcale nie znaczy lepiej.

 

Podsumowanie

Coraz częściej sam zadaję pytanie osobom chcącym kupić wzmacniacz słuchawkowy, na jakiej głośności słuchają i czy brakuje im głośności. Czasami okazuje się, że tak naprawdę wzmacniacz nie jest im potrzebny, a jedynie próbują nim dodać sobie jakości albo zmienić tonalność słuchawek (tj. „wincyj bejsu synu”). Nie jest nawet wymagany przez słuchawki. A zakup takiego urządzenia i możliwość podkręcenia głośności raz za razem na coraz to wyższe poziomy, w połączeniu z określonym typem słuchawek, może spowodować więcej szkód niż pożytku, zwłaszcza z biegiem czasu.

Stąd też wniosek ostateczny tego artykułu, żeby każdy z nas najpierw upewnił się, ale tak rzetelnie i uczciwie, że wzmacniacz o dużej mocy jest mu absolutnie niezbędny do szczęścia i bezwzględnie wymagany przez jego słuchawki.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

3 komentarze

  1. „Audiofile mają z reguły tendencję do pomijania skali i proporcji” – złoto. Nawet biorąc pod uwagę, że nie wszystkie zawiłości artykułu są dla mnie oczywiste, czytało się cudownie, za co dziękuję. Bez wnikania w szczegóły – sporo czasu spędzam w słuchawkach pracując przy komputerze, posiadam tani wzmacniacz z dac’iem, który zdecydowanie „czyściej gra” niż to, co podaje płyta główna komputera, i to mnie satysfakcjonuje. Słucham cicho, bo tak lubię, pewnie dzięki temu w wieku prawie 50 lat na karku słuch mam świetny (ostatnio na badaniu to potwierdzono) i cieszę się muzyką. I tego wszystkim życzę, nie tylko na zbliżające się święta. Pozdrawiam serdecznie, Artur.

  2. A o HiFiMan HE-6 i Susvara Pan słyszał? To są słuchawki, które najlepiej grają z odczepów głośnikowych. Posiadam HE-6. I jeszcze Crosszone CZ-10 i Quad ERA-1. Mój wzmacniacz Audio-gd Master 11 Singularity daje 8 watt na 50 ohmach i to tym HE-6 mało, do końcówki mocy (Audio-gd A1) podłączam. Pozostałe słuchawki do wzmacniacza słuchawkowego.

    • Hifiman Susvara mają bardzo niską czułość (83 dB/mW) co powoduje że są trudne w wysterowaniu. W połączeniu z niską impedancją (60 Ohm) oznacza to, że wymagają wzmacniacza wydajnego prądowego i stąd u Pana to wrażenie, że najlepiej grają „z odczepów głośnikowych wzmacniacza”. Widocznie Pański wzmacniacz słuchawkowy (nie znam tego sprzętu więc się nie wypowiem z całą pewnością) jest zaprojektowany pod wysokie napięcie a nie pod wysoki prąd (czyli jest skierowany bardziej w stronę słuchawek wysokoimpedancyjnych, które wymagają wyższego napięcia ale za to niskiego prądu).

Możliwość komentowania została wyłączona.