Recenzja Fostex TH900 MKI (+ kabel FAW)

Nigdy nie miałem okazji posłuchać Fostexów TH900, choć tak długo są na rynku. To zapewne wina „za małego portfolio”, jak kiedyś byłem łaskaw przeczytać od osoby pracującej w pewnym sklepie spowinowaconym ze sprzedażą m.in. tej właśnie marki. Okazja do przetestowania czegokolwiek od tego producenta nadarzyła się zatem po raz pierwszy przy TH610 dzięki pomocy p. Grzegorza Jaworka, któremu po raz kolejny chciałbym serdecznie podziękować za wsparcie i umożliwienie nam wszystkim poznania flagowego modelu Fostexa z pierwszej serii, od razu już w formie recablowanej kablem od jednej z krajowych manufaktur. A także za cierpliwość, ponieważ recenzja mimo zakończonych odsłuchów i odesłanego dawno sprzętu oczekiwała na publikację przez wzgląd na moje nagłe problemy zdrowotne. Ponieważ zdrowie jest najważniejsze, postanowiłem dać sobie z ich pisaniem więcej czasu, jak również poukładania należycie myśli w oparciu o odsłuchy, jakie wcześniej miałem możliwość wykonywać.

W zestawie otrzymujemy prawdopodobnie tylko to co na zdjęciu, a więc słuchawki i estetyczne pudełko.

Dane techniczne

  • Konstrukcja: pełnowymiarowa, wokółuszna, zamknięta
  • Przetworniki: 50 mm, dynamiczne, bioceluloza
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 45 kHz
  • Impedancja: 25 Ω
  • Czułość: 100 dB / mW
  • Moc maksymalna sygnału wejściowego: 1800 mW
  • Waga: 400 g

 

Zawartość zestawu

  • słuchawki Fostex TH900 MKI
  • dokumentacja
  • pudło do przechowywania

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Ponieważ TH610 były pierwszymi Fostexami, jakie miałem zaszczyt testować, w zasadzie mógłbym się wykpić w tego akapitu odwołaniem do tamtejszej recenzji z adnotacją: „to samo minus dekle, pady i kabel”. I w sumie tak faktycznie jest – jest to dokładnie ta sama konstrukcja, co do joty, włącznie z wadami. Obicie pałąka – identyczne. System regulacji wysunięcia pałąka – identyczny. System regulacji wychylenia – identyczny. Sposób montażu dekielków – identyczny. Użyte materiały – także identyczne. Luźność i chybotliwość konstrukcji – tu również jest identyczność. Trudno się zresztą dziwić, skoro TH610 są młodsze od TH900. Idziemy więc w tym wszystkim trochę pod prąd, ale niestety decydująca jest nie chronologia modeli względem rynku, a moja z nimi styczność na osi czasu.

Co by jednak nie było nas interesować będą tylko słuchawki - Fostex TH900 MKI.

Różnice są natomiast takie, że TH900 posiadają pady o większej objętości na ucho, z trochę inaczej ułożonym dampingiem. Dekielki wymieniono na lakierowane metodą „Urushi” na głęboki, karminowy kolor, wykonane z brzozy wiśniowej. Wysoki połysk i przepiękna w efekcie głębia barwy daje niesamowite wrażenia wizualne i aż chce się na nie patrzeć. W połączeniu z czernią szkieletu metalowego efekt jest naprawdę piorunujący i przemawiający do mnie bardziej, niż klasyczne drewno z 610-tek, choć wobec niego również nie mam specjalnych uwag, może poza brakiem lakieru typu gloss.

Słuchawki różnią się od wersji MKII przede wszystkim brakiem odpinanego kabla.

Co bezwzględnie trzeba zaznaczyć, słuchawki te mają już swojego kontynuatora (MKII) z odpinanymi kablami. Egzemplarz zaś, który tu prezentuję, to wersja MKI, do tego recablowana kablem FAW (zapewne OCC 7n). Z przekazanych mi informacji wynikało, że kabel ten miał nie wpływać na tonalność TH900. Niestety jest to rzecz, którą będę musiał brać tu na wiarę, ale z drugiej strony przy TH610 różnica po zastosowaniu innego okablowania nie była wcale duża, toteż może być w tym sporo prawdy.

Dlatego też właściciel postanowił je recablować przewodem od Forza Audio Works, skracając i terminując małym jackiem.

Narzekać można na ogólną ergonomię w zakresie stabilności konstrukcji w dłoniach. TH900 nie stawiają użytkownikowi specjalnego oporu podczas obracania czy rozsuwania się, toteż słuchawkami najlepiej jest operować na spokojnie i oburącz. Chwytając je tylko za jedną kopułę, słuchawki bardzo łatwo się nam wykręcą, zsuną, rozsuną, cokolwiek. Wykazują przy tym tendencję do klekotania o ograniczniki, dokładnie na tej samej zasadzie co TH610… no tak, zaczynam się powtarzać.

 

Wygoda i izolacja

Słuchawki są bardzo wygodne muszę przyznać, głównie z racji jak pisałem dużej przestrzeni w środku nauszników, ale też niezbyt mocnego docisku, który powoduje lekką pracę słuchawek na naszej głowie przy mocniejszych ruchach, choć bez dramatu. Dlatego też nauszniki mimo stosunkowo płytkiego charakteru, nie powodują przez to wrażenia dyskomfortu. Fostex mocno zadbał o to, aby bez specjalnego pogłębiania padów i nadawania im tubowego charakteru, zachować należytą wygodę.

System regulacyjny TH900 jest bardzo dobrze znany z wielu modeli Fostexa oraz Denona, a także E-MU.

Natomiast w przeciwieństwie do typowych, albo może raczej: stereotypowych, konstrukcji zamkniętych, nie izolują jakoś wybitnie od otoczenia. Poziom odcinania nas od dźwięków z zewnątrz jest trochę poniżej przeciętnej, w deseń HD820, a może nawet delikatnie poniżej TH610 i bardziej przypominając K340, a więc słuchawki, które nazywam „półzamkniętymi”.

Rzecz, która go cechuje, to luz. Bardzo łatwo jest słuchawki rozsunąć, nawet na głowie.

Izolacja nie jest w TH900 priorytetem, a raczej czymś na kształt czynnika wspierającego. Słuchawki podpierają się nią, ale nie starają się osiągać jej za wszelką cenę. Ponownie: stąd przełożenie na wygodę tego modelu.

Pady, choć płytkie, zostawiają nam na ucho sporo miejsca. Wpływa to pozytywnie na potliwość.

Na koniec chciałbym wspomnieć o recablingu. O ile zapewne miał swój wpływ na brzmienie, model był recablowany kablem nie do końca dla mnie praktycznym, z fatalną i nielubianą przeze mnie tulejką metalową w roli splittera, która cały czas się obijała (znam ten ból z dwóch innych swoich kabli od innego wykonawcy). Do tego był niestety bardzo krótki, zdradzając zastosowania mobilne, aniżeli stacjonarne.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem, który jest przeze mnie wykorzystywany m.in. w niniejszej recenzji.

Rolę punktu odniesienia pełniły słuchawki takie jak:

A więc jak widać sporo i konkretnie. Niebezpośrednio, ale będę powoływał się również na Audeze LCD-XC w wersjach na 2017 i 2018 rok oraz z pamięci (i pomiarów) na testowane wcześniej Fostex TH610.

W roli źródeł dźwiękowych występują urządzenia, jakimi dysponuję w praktycznie każdej recenzji:

Z racji bycia modelem używanym o najprawdopodobniej dużym przebiegu, słuchawki nie były przeze mnie testowane pod kątem wygrzewania. Nie miałoby to bowiem żadnego sensu.

 

Pomiary

Czyli od długiego czasu standard i duża wartość dodana do każdej recenzji. Słuchawki w tym względzie prezentują się następująco:

Jak widać kanałowo wygląda to bardzo ładnie. Uwagę na plus zwraca bardzo równy przebieg aż do 8 kHz, zaliczając po drodze zupełnie akceptowalne odchylenia. Umiejscowienie na głowie będzie jednak dosyć ważne:

Jak widać od szczelności nauszników przylegających do głowy będzie zależała relacja basu do sopranu. Scenicznie natomiast wygląda to troszkę lepiej niż w TH610:

 

Jakość dźwięku

Dość powiedzieć, że „da bejs” w TH900 jest i to w ilości większej niż TH610. Jest to zakres mocny, podkreślony, donośny, zarówno z zejściem, jak i nowością ponad 610-tkami: twardością. Jeśli ze wszystkich rzeczy w TH900 miałbym wskazać ten, który mi przeszkadzał lub jakkolwiek męczył przy dłuższych odsłuchach, to właśnie wyższy bas potrafił mi się zbyt często utwardzić.

I co ciekawe, ochoczo czynił to na zestawie od Aune. Z kolei na Bursonie się prostował, uspokajał, choć nie jest to najbardziej fortunne dla niego słowo. Po prostu znikała na nim otoczka twardości, mniej wyższego basu, pozostawało wciąż mocne i długie wybrzmiewanie, ale suma summarum bas odbierałem przyjemniej. W ogóle słuchawki te zareagowały mi z Conductorem lepiej, ale o premiowaniu lepszych torów opowiem jeszcze za moment.

Średnica ponownie prezentuje się z pewnego dystansu, ale zachowując należyte skupienie. To najbardziej rzuciło mi się w uszy, nawet mimo faktu, że tak prezentowany środek jest mi dosyć dobrze znany z wcześniejszych odsłuchów TH610. Jednak jednocześnie zachodzi w średnicy TH900 kontrast między tym, jak ona się prezentuje, a jak czyniły to np. HD820, które prezentowały się na troszkę rozlanym planie przed słuchaczem. Tego rozlania w TH900 nie ma, średnica jest trzymana w zdrowych ryzach, a my nie mamy wrażenia, że clou utworu jest wyświetlane jakoby projektorem na ścianie. Aby lepiej to może zobrazować, wyobraźmy sobie, że w TH900 źródła pozorne umiejscowione w średnicy prezentowane są w formie zawieszonych w próżni dużych kropel farby na tle deski. W przypadku HD820 krople te są o nas odsunięte i z tego powodu rozmazane na znajdującej się za nimi desce w formie plam. Tak właśnie wyglądała u mnie prezentacja źródeł dźwięku w środku między jedną a drugą parą. TH900 potrafiły umiejscowić źródła pozorne wraz z zachowaniem ich kształtu, ale oddzielić je dodatkowo od tego, co znajduje się na drugim planie na obrysie scenicznym. To mimo wszystko duża sztuka jak na słuchawki zamknięte.

Moim zdaniem to właśnie bardziej agresywne strojenie TH900 wpływa korzystnie na ich czytelność w zakresie środka. Wciąż pozostawiają po sobie multum wrażeń identycznych co w TH610, nawet jeśli powoływać się na pamięć i wszystko to, co notowałem w recenzji tych drugich na blogu. Co więcej, czytając ją sobie na drugim monitorze czuję się, jakbym w dużej mierze czytał opis 900-tek. Różnica polega jednak na tym, że średnica jest tu jakoby w większej odległości od nas, przestronniejsza, ale to pokłosie bardziej zaznaczonych skrajów i bardziej złudzenie akustyczne, choć trzeba przyznać – piekielnie skuteczne.

Czytając opisy na niektórych krajowych forach audio TH900 zawsze sobie wyobrażałem jako słuchawki nieudane, niemalże niesłuchalne, z wysadzonym pod sufit basem i ostrą górą. Być może jest to wpływ okablowania, ale okazało się, że choć TH900 grają V-ką, ich sopran nie powodował u mnie specjalnych problemów, chyba że sprowokowałem go do tego torem, ale przede wszystkim niską jakością repertuaru. Słuchawki bez problemu były w stanie wskazać utwory zrealizowane po prostu źle. Ba, nawet byłem w stanie zgadnąć kto na jakim sprzęcie pracował, a przynajmniej TH900 dawały mi takowe wyobrażenie. Wrażenia te były najbardziej spotęgowane na Conductorze.

Fakt faktem, góra w Fostexach jest naprawdę dobrej jakości i choć ogólnie jasna, mieściła się absolutnie w granicach mojej klasyfikacji określanej mianem proporcji idealnych. TH900 nie mają więc tu ani problemu z jakością, ani strojeniem. Nawet barwa mieści się w granicach zdrowej i rzetelnej, toteż nie mogłem złapać ich na niczym konkretnym. W tym konkretnym zakresie ich jasność nie odbiegała od np. K240 DF. Były też ciemniejsze i przyjemniejsze od HD800 czy K501, ale co ciekawe, pomiarowo nieco jaśniejsze od LCD-XC, a to właśnie te ostatnie odbierałem jako bardziej nosowe. Wynika to jednak z tego, że w TH900 trochę aspektów jest maskowanych przez bas, który pełni rolę „bezpiecznika głośności” – to on jest punktem, do którego dociągamy z reguły głośność TH900, nie inaczej.

Idąc dalej, w TH900 otrzymujemy w dużej mierze podobną scenę, co w TH610, tylko że trochę większą, bardziej przestronną mimo potencjalnych ograniczeń, jakie stawia tu konstrukcja zamknięta. Słuchawki starały się zagrać naprawdę głęboko, ale gdyby wtórowało temu wrażenie delikatnie większej selektywność dźwięków, byłoby moim zdaniem naprawdę dobrze. Czasami wydawało się, że ta głębia jest, ale w takim jakby nieco głuchym, przytłumionym wydaniu, aczkolwiek ostatecznie wyszło, że winowajcą był wpływ basu. Co ciekawe, sprzęt uspokoił się podłączony do Conductora, a więc kompletnie odwrotna sytuacja niż w HD820, które lepiej zagrały z innych urządzeń. Wciąż jednak był to poziom w dużej mierze oparty o TH610, rozwinięty ponad nimi w umiarkowany i przewidywalny sposób. Co trzeba przyznać, bardziej poprawny od HD820, choć mniejszy od nich obszarowo.

W każdym scenariuszu nie zawodzi za to nic a nic szerokość i tu powtarza się sytuacja z TH610. Daje nam to więc dobrą scenę jak na zamknięte, choć też taką, w której zwrot „jak na zamknięte” będziemy musieli jednak podkreślać podczas opisów naszych wrażeń innym użytkownikom. W większości utworów w zupełności wystarcza to do utrzymania poczucia należytej przestronności i optymalnego dystansu, bez uciekania średnicy nadmiernie w głębię (DSR9BT), ale też bez wrażenia, że to cud przestrzenności w ramach konstrukcji zamkniętych (W1000Z). Zamiast tego mamy tu po prostu rzetelnie wykreowaną akustykę, która jak sądzę opiera się głównie o wytłumienie kopuł i damping przetwornika.

Czerwone drewno może wygląda trochę sztucznie, ale to jednak drewno.

Ogólnie fanem brzmienia typu „V” jako tako nie jestem, choć nie mam też nic przeciwko takim realizacjom. Potrafię docenić dobre kreacje tego typu, jak np. klasyczne K240 MKII jeszcze z czasów produkcji w Austrii, jak też i znane wszystkim DT990. Dlatego choć TH900 nie byłyby na mojej osobistej liście zakupowej, to tylko i wyłącznie dlatego, że życzyłbym sobie czysto de gustibus odwrócenia w nich proporcji między basem a średnicą. Tylko tyle wystarczyłoby mi do szczęścia i do tego, abym brał je pod uwagę np. obok LCD-XC, do których zresztą wykonam później jeszcze dodatkowe przyrównanie.

Jak na ironię na początku słuchawki miały problem aby mnie do siebie przekonać, zwłaszcza na tle znacznie tańszych i wciąż lepiej izolujących K270 S. Zaczęły „rozmawiać” dopiero na lepszym sprzęcie i lepszym repertuarze (trzeba sprawdzać wszystko tak czy inaczej). Wtedy pojawia się w nich angaż i eufoniczność poza efektownością, ale pisze to osoba, która doszukuje się tych cech w muzykalności, średnicy, lekkim wygładzeniu sopranu bez nastawania na detal. TH900 cały czas utrzymują m.in. z zakresu basowego swój natywny charakter i emanują nim bez skrępowania, ale nie da się ukryć, że na Conductorze zagrały na prawdopodobnie maksimum swoich możliwości, wliczając w to oczywiście recabling.

Ostatecznie słuchawki odebrałem jako bardziej detaliczne wydanie TH610, luksusowe jeśli chodzi o wygląd i puszki, ale tak naprawdę wykonane praktycznie z tych samych materiałów co 610-tki. To stawia te ostatnie w moim odczuciu jako słuchawki naprawdę opłacalne i „wydajne ekonomicznie”, potwierdzając moje obserwacje z ich recenzji. Pytanie zatem co z TH900? Słuchawki te moim zdaniem wywołują kontrowersje tym, że ponad wspomnianymi TH610, ale też i różnymi wariacjami Fostexa, TH900 za znacznie większą cenę dają tak naprawdę umiarkowany progres. Miejscami nawet nie jest to progres, a inne wydanie tego, co do tej pory już znamy. Ale to właśnie takiego rodzaju zmiany są tym, czego pożądamy i czego szukamy.

TH610 grały w trochę niższej klasie niż TH900, które otrzymałem na testy, a łącznikiem między nimi są moje K270 Studio. Notuję praktycznie te same obserwacje, niemal te same różnice, gdzie względem TH610 testowane TH900 grają po prostu trochę czyściej i jaśniej oraz z mocniejszym basem. Ale poza tym naprawdę ciężko jest mi odczuć konkretny awans dźwiękowy i moim zdaniem TH900 to w dużej mierze „maksymalna” wersja TH610 o wyższej klasie, ale innym strojeniu. A co potwierdza załączony wyżej wykres.

To słuchawki ciekawe, owszem, trochę karykaturalne w rozumieniu przyłożenia do pojęcia referencji tonalnej, ale co jest w nich z mojej perspektywy najciekawsze – nie są skrzywione akustycznie. Zaskoczę zapewne tym co powiem, ale egzemplarz testowy zaprezentował się moim zdaniem lepiej nawet niż wyraźnie droższe HD820. Również i jakość sopranu mocno odbiega na plus od tego, co prezentowały podobnie wyceniane K872. Także Sennheiser sam na placu boju pozostawiony nie jest, bo i AKG wiernie mu towarzyszy. Teoretycznie T5p v2 są jeszcze na wokandzie, ale tam walczyć trzeba nam jeśli już z czymś, to z ich nadmierną czułością i kontrolą basu.

Niestety ponieważ jestem osobą korzystającą ze słuchawek najczęściej stacjonarnie, skrócenie kabla nie było dla mnie komfortowe.

Na pewno przykują do siebie fana brzmienia typu „V” i tu gdyby tylko bas był miększy i trochę słabszy lub gdyby oddał swoją energię w średnicę, byłoby dla mnie osobiście naprawdę ciekawie. Tak grające natomiast słuchawki mogą spodobać się osobom mającym większą tolerancję przede wszystkim dla basu. TH900 były droższą, wyczynową wersją TH610, która daje sporo frajdy z odsłuchu, ale ostatecznie słuchawki te kosztują do 5000 do 6500 zł, a to naprawdę niemała kwota i chciałoby się mieć tu jakiś wyróżnik, a przynajmniej na pierwszy rzut ucha. Co ciekawe TH610 potrafiły go nieco łatwiej wykreować – bo korelacją mocniejszego basu z detalicznym, ale jednak gładkim na charakterze sopranem. Czuć to zwłaszcza przy przejściu na inny model słuchawek, że traci się ten fajny bas, mocny bas, pojawia się może i więcej średnicy, jest poprawniej, ale może też troszeczkę nudniej.

Tymczasem ten wyróżnik można odnaleźć wówczas, gdy zaczynamy pracować nie „w tych słuchawkach”, ale „z tymi słuchawkami”. Obiektywnie wad akustycznych jest w nich bowiem mało, a kwestie strojenia są relatywnie proste i łatwe do skorygowania. Po prostu dobre słuchawki, ale strojone na Fostexową wizję, która jest taka a nie inna. Wydaje mi się, że to najlepsze opisanie tego, czym są i co sobą reprezentują TH900. Słuchawki, które nawet jeśli się nie podobają, nie zostawiają aż tak dużo przestrzeni do krytyki, jeśli faktycznie wyłożyć sobie na kartkę wszystkie za i przeciw.

 

Zastosowania i synergiczność

TH900 na dobrych nagraniach potrafią odwdzięczyć się dobrą sceną jak na zamknięte słuchawki, a także wciąż mocnym, ale w dużej mierze niestukającym basem. Średnica wciąż zachowuje pewną rezerwę, ale nie ma mowy o jej zaginięciu. Góra natomiast błyszczy, ale nie razi. Na gorszych nagraniach i co bardziej znaczące – gorszym sprzęcie, z kontrolą wyższego basu robi się gorzej, a i scena zaczyna robić bardziej zabunkrowana. Jeśli i tonalność nie jest dobrana prawidłowo, obniża się też przyjemność odsłuchu i niewrażliwość słuchawek na błędy realizacyjne lub przeostrzenia, choć same z siebie nie wykazują w tym względzie aż takiej czułości i nerwowości co np. HD800. Wychodzi na jaw jednak inna rzecz: TH900 są ponadprzeciętnie wrażliwe na tor. Ładnie zwracają różnice między urządzeniami i o dziwo nie wybrzydzają przy tym zbytnio. Trzeba tylko dbać o to, aby sprzęt źródłowy był dobrej klasy i raczej o przyjemnej barwie, może preferencyjnie z naciskiem na średnicę. Mój Conductor spokojnie się nada, ale też Copland DAC215 powinien zrobić tu z TH900 świetną robotę. Tak samo rewelacyjny Pathos Aurium, jeśli interesuje nas tylko i wyłącznie wzmacniacz, ale konkretnego formatu. No i jeśli tak samo jak przy Coplandzie nie mamy nic przeciwko konstrukcjom hybrydowym.

 

Alternatywy i konkurenci

Zastanówmy się jednak co w tym przedziale cenowym możemy mieć z zamkniętych rozwiązań. Ponieważ jak pisałem recenzja została przeprowadzona, ale w pisaniu wstrzymana trochę przez problemy zdrowotne, miałem trochę czasu, aby rozmyślać sobie o nich w kontekście sprzętu, którego do tej pory miałem przyjemność spróbować. I choć odsłuchy dzieli czasami spory odcinek czasowy, każda z nich zapadła mi w pamięć tak dobrze, a recenzja jaką pisałem każdorazowo opisywała je tak dokładnie, że niniejszy dodatkowy akapit z porównaniami do innych modeli nie był specjalnie trudny do stworzenia. Zaskoczyłem że czytam własne recenzje? Nic w tym nie powinno być dziwnego, bowiem traktuję każdą z nich jako możliwość przede wszystkim udokumentowania danej pary, a czynię to po to, aby samemu również mieć później jak najlepsze rozeznanie i być może zdecydować się samodzielnie na świadomy zakup idąc po własnych krokach. 95% słuchawek, jakie przychodzą do mnie na testy, nie wraca bowiem do mnie już nigdy. Stąd moje starania, aby mieć jak najwięcej obserwacji zaliczonych tu i teraz.

Prócz wspomnianych i szeroko przeze mnie przyrównanych do tej pory TH610 mamy Audio-Technica ATH-DSR9BT/SR9, które mają bardziej nosową barwę (odwrócone proporcje basu względem góry), ale za to znacznie większą głębię. Obie pary są koloryzujące i obie mają swoje własne obszary zastosowań. TH900 są bardziej uniwersalne, podczas gdy 9-tki lepiej sprawdzają się w przestrzennej elektronice. Wybór raczej byłby więc sprowadzony do tej właśnie zależności, a na pewno do odsłuchu jednej i drugiej pary.

W promocji możemy wciąż jeszcze kupić wyraźnie bardziej referencyjne Audeze LCD-XC (na zdjęciu w wersji na rok 2017), które współdzieląc pomiarowo trochę analogii z recenzowanym modelem, przedkładać będą jednak równość dźwięku ponad wygodę. Są wielokrotnie cięższe od Fostexów, więc jeśli mowa w ogóle o XC, lepiej rozglądać się za wariantami z połowy 2018 roku i dalej, wyposażonymi już w opaskę bezobiciową w stylu LCD-2C oraz wszystkich nowszych LCD (na zdjęciu poniżej najnowsza wersja Music Creator Edition 2018):

LCD-XC mają w każdej wersji bardziej profesjonalne nacechowanie i wyraźnie większą referencyjność dźwięku jako taką, będąc bardzo unikatowym modelem w całej linii LCD. Słyszalnie słabiej, ale wciąż wyraźnie, zaznaczony bas, do którego dochodzi o również wyczuwalne 5 dB mniejsza jasność. Sumarycznie przy wyrównaniu poziomów uwidoczni się nam konkretnie wycofana średnica TH900, podczas gdy w XC jest ona słyszalnie przybliżona, kosztem głębi scenicznej. LCD-XC podają wszystko równiej i bardziej „na twarz”, podczas gdy TH900 nastają na skraje i starają się pogłębić maksymalnie przekaz, dając więcej powietrza, ale też wprowadzając jednoznaczną karykaturalność dźwięku, barwienie go na konkretny układ.

Są jeszcze wyraźnie bardziej sceniczne Audio-Technica ATH-W1000Z, lżejsze i trochę wygodniejsze, ale nie tak trzymające się głowy jak TH900. Są znacznie czulsze na źródło i szumy własne urządzenia pełniącego taką rolę, grają też słyszalnie brudnym, analogowym dźwiękiem, który choć przyjemny i klimatyczny, a także nastawiony na ekspozycję średnicy, nie zawsze może się podobać. Niemniej wciąż jest to najbardziej sceniczny model zamknięty jaki słyszałem.

Mamy też przytaczane wcześniej Beyerdynamic T5p v2, które mogą okazać się bardzo podobne do Fostexów, aczkolwiek z trudniejszym jak pisałem w kontroli basem. T5p bardzo nie lubią źródeł z wyższą impedancją wyjściową i premiują chudsze, trzymające w ryzach tory. Lepiej trzymają się głowy i są bardziej praktyczne od Fostexów w codziennym użytkowaniu, a także bardziej odporne na uszkodzenia lakieru, ale to wciąż konstrukcja oparta o deflektory akustyczne Beyerdynamica i mająca z tego powodu pewne swoje implikacje, specyfikę.

Pewną opcją mogą być i tańsze MrS Aeon Closed lub Ether C Flow w opcji ze zwykłym kablem jack, ale tych dwóch opcji kompletnie nie znam i nie wiem co sobą reprezentują. Zapewne to znów wina wspominanego na początku „za małego portfolio”, choć wystarczyłoby rzucić okiem na spis recenzji lub ogólnie na którąkolwiek z kategorii, aby zauważyć jak wiele różnorodnego sprzętu, czasami z bardzo skrajnych przedziałów cenowych, miałem okazję odsłuchiwać, testować, przymierzać, mierzyć akustycznie. No ale cóż…

W każdym razie na tle rozwiązań które wymieniłem, a które prócz dwóch ostatnich doskonale znam, w pierwszej chwili o wyróżnik dla Fostexów ciężko. A jednak znów jest nim całościowy sposób, w jaki grają, a do którego łatwo można się przyzwyczaić i choć jest to „V”-ka, to jednak nie aż tak karykaturalna, jak można byłoby przypuszczać. Daje to ostatecznie sporo możliwości korekcyjnych i wraz z LCD-XC stawia je w pierwszym rzędzie u mnie w ramach potencjału na „wyprostowanie”. Ale nawet pomijając bas i moją chęć przekierowania wszelkich obecnych w nim naddatków do średnicy, w wielu miejscach zachowują się dosyć naturalnie, barwa też potrafi być utrzymana bardzo dobrze, mimo pryzmatu takiego a nie innego strojenia.

Na pewno nie jest to sprzęt referencyjny ani studyjny, a bardziej, i tak samo jak np. Sennheiser HD820, kierowany do osób lubiących tego typu prezentację, ten swego rodzaju subtelny „hall effect” i to bezwzględnie w wydaniu zamkniętym, wciąż wygodnym, aby być realną alternatywą dla konstrukcji otwartych. Coraz więcej modeli widzę że gra w taki właśnie sposób i być może TH900 były właśnie jednym z prekursorów w tym konkretnym przedziale cenowym. Referencję obudzić w nich może natomiast equalizacja, która ma dużą szansę zakończyć się powodzeniem i dobrymi efektami. Jeśli już jesteśmy przy temacie Sennheisera, gdyby ktoś postawił przede mną TH900 oraz HD820 i powiedział, że podaruje mi jedną z tych par na własność i abym tylko wskazał którą, wolałbym jednak produkt Fostexa. Jest to model tańszy i bezpieczniejszy, bardziej konwencjonalny, dający możliwości wymiany padów od różnych producentów, sprawiający jednym słowem wrażenie czegoś bardziej dopracowanego. TH900 mają mocniejszy, ale bardziej pulchny i gładszy bas od sztucznie lubiącego się utwardzić basu HD820. Tak samo jakoś bardziej poprawnie kreują scenę oraz oferują wciąż wyraźną, wyraźniejszą od nich górę, ale bez uczucia „bycia dynamikiem”. Tu na korzyść Fostexów pracuje zapewne ich membrana z biocelulozy, która cieszy się dużym poważaniem w światku audio za swoje właściwości. TH900 na tle HD820 nie próbują miałem wrażenie udawać referencji, a być po prostu sobą, strojoną na skraje parą mającą dużo do powiedzenia w zakresie symulowania głębi sceny w ramach swojej zamkniętej konstrukcji w sposób przekonujący. W HD820 zbyt mocno dominowała mi natomiast sztuczna naleciałość w dźwięku, przeszkadzał nierównomierny przebieg tonalny, dziwiło strojenie. Były momenty, że grały świetnie, a były też takie, w których zastanawiałem się, czy przypadkiem z moim słuchem jest coś nie tak. TH900 nie miały takich przygód i tu odsłuchy przebiegały w bardziej opanowany i kontrolowany sposób. Wciąż karykaturalny, ale jednak przypominający ze wszech miar słuchawki.

 

Podsumowanie

Fostex TH900 to słuchawki, których po prostu trzeba posłuchać i wtedy wydać o nich osąd. Nie ma drogi na skróty. Tym razem nie jest to sprzęt karykaturalny akustycznie, a jedynie serwujący dźwięk w określonych proporcjach i uderzający w konkretne gusta konkretnym strojeniem. To właśnie na jego podstawie będziemy musieli zdecydować, czy taki dźwięk wpada nam w ucho.

Wykonanie i wyposażenie jest bardzo dobrze, nie mam uwag co do materiałów, choć jest to wersja recablowana i muszę tu uwzględnić, że to egzemplarz używany oraz bez odpinanego kabla, który wprowadzono w MKII. Mimo to, przy tak dużej cenie dostajemy w sumie to samo, co w TH610, toteż jednak miło byłoby dostać coś więcej w ramach wyposażenia.

Ostatecznie słuchawki zaprezentowały się ciekawie, choć granie na planie "V" nie jest moim chlebem powszednim.

Jakość dźwięku to punkt de gustibus, ale definitywnie słuchawki te da się polubić. Przypominają mi trochę strojeniem zapomniane już Dharmy D1000 i rozwijają brzmienie TH610 w stronę „V”. Choć większy efekt WOW paradoksalnie wywołały na mnie TH610, to im dłużej się słucha, tym bardziej potrafią się podobać. Wciąż jednak trzeba zapłacić tu ponad 6 tysięcy złotych i musieć uważać na bas oraz klasę użytego systemu, aby wszystkie trybiki w maszynie zadziałały tak jak trzeba. Recabling mam wrażenie, że trochę im pomaga, ale niestety moja ocena musi uwzględniać jego wpływ i nie mam możliwości sprawdzenia jak mogłoby to wyglądać w stanie fabrycznym.

Co do ergonomii i wygody, słuchawki są modelem teoretycznie zamkniętym, ale w praktyce o przeciętnej izolacji. Przekłada się to na fakt, że TH900 są wygodne i można w nich spokojnie pracować przez długie godziny bez uczucia zmęczenia. Dodatkowo bardzo łatwo jest je napędzić, aczkolwiek gorzej wysterować. Lepiej zagrały mi z Conductora niż z S6+S7. Niestety kabel był dla mnie za krótki i mało poręczny, ponieważ był dostosowywany pod właściciela i jego własne wymagania.

Opłacalności, z racji bycia modelem zmodyfikowanym, nie jestem w stanie ocenić w formie oceny regularnej, tak samo jak reszty elementów, na które okablowanie takie wpływa (ergonomia, brzmienie). Stąd nie jestem pewien, czy nie powinienem zdecydować się na pominięcie ocen, jako nie do końca obrazujących modele dostępne w normalnej sprzedaży i przez to mogące wprowadzać pewną dezorientację. Niemniej wierzę, że słuchawki mocno nie odstają dźwiękiem od formy fabrycznej i jeśli tak, TH900 mają moim zdaniem rację bytu i jedynie wrócić trzeba będzie do punktu wyjścia, jakim jest opis dźwiękowy, aby zdecydować, czy ową rację bytu będą miały pod naszym dachem i na naszej głowie.

 

Słuchawki na dzień pisania recenzji można jeszcze dostać sporadycznie w naszych rodzimych sklepach w cenie ok. 6500 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)

 

Zalety:

  • fantastycznie wykonane słuchawki i z użyciem wysokiej klasy materiałów
  • mimo zamkniętej konstrukcji są dosyć wygodne
  • sprawdzają się nawet podczas długich odsłuchów z racji przestronnych padów
  • bardzo ciekawie zrobione „opuszkowanie” obu muszli, z przepięknym odcieniem czerwieni
  • żywiołowy dźwięk na planie „V” sprawdzający się świetnie w elektronice
  • żywo poprowadzony bas dla fanów mocnego tupnięcia
  • detaliczny sopran nastawiony na ekspozycję smaczków i niuansów
  • niezła scena jak na zamknięte, całościowo lepsza od TH610
  • łatwe w napędzeniu, a przy tym reagujące na jakość i charakter toru

Wady:

  • wycofanie średnicy, nawet mimo tego że zyskuje na wrażeniu głębi
  • przytwierdzony na stałe kabel sygnałowy
  • mechanizm wysuwania dosyć luźny i łatwy w przypadkowej deregulacji
  • wypełnienie pałąka mogłoby być jednak nieco większe
  • długi czas dostosowywania się do kształtu głowy ze względu na delikatny docisk
  • słabsze trzymanie się głowy przy bardzo szybkich ruchach głową
  • klekotanie muszli o widełki
  • jedynie dostateczna izolacja od otoczenia (jako konsekwencja dużej wygody)

 

Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla Pana Grzegorza za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.

 

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

2 komentarze

  1. Witam, interesują mnie pana pomiary, jaka aparatura temu służy i czy one są robione tylko dla głośności 65-70 Db?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *