Audio-Technica ATH-W1000Z – recenzja słuchawek zamkniętych

Audio-Technica ATH-W1000Z to ciekawe słuchawki. W ogóle z Audio-Techniką miałem już swoje romanse i raz bywało lepiej, raz gorzej. Zawsze jednak była to pozycja na rynku audio wyjątkowa, do tego z iście japońską konsekwencją w ramach trzymania się swoich własnych rozwiązań. Ostatecznie przysporzyło to producentowi z Tokyo rzeszy wielbicieli, ale też i czasami krytyków. W moim przypadku: po trosze z obydwu. Dlatego skłamałbym gdybym powiedział, że nie miałem obaw co do stopnia odświeżenia modelu 1000Z i tym samym poprowadzenia go ścieżką, której ramy zaznaczyłem w poprzednich recenzjach. I bardzo dobrze, że gro tychże obaw pozostało tylko obawami, zaś producent faktycznie przysiadł i zaczął rozwiązywać problem po problemie, ponownie ze wspomnianą iście japońską konsekwencją.

Klasyczny pakiet z serii W - słuchawki i nic więcej. Choć wielu do szczęścia to wystarczy.

 

Dane techniczne

  • Przetworniki: dynamiczne, zamknięte, o średnicy 53mm
  • Pasmo przenoszenia: 5 – 42 000 Hz
  • Czułość: 101 dB
  • Impedancja: 43 Ohm
  • Maksymalna moc wejściowa: 2W
  • Kabel: 3m, jack 6,3mm, 4-żyłowy na bazie miedzi OFC 6N
  • Waga bez kabla: 350 g

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Słuchawki w ramach swojego pakowania w ogóle się nie zmieniły. Nadal otrzymujemy tylko je same oraz instrukcje, także można powiedzieć, że Audio-Technica nie szuka usprawiedliwień dla ceny w akcesoriach. Z drugiej strony czy trzeba do modelu domowego cokolwiek poza ew. dodatkowymi padami czy stojakiem? Pierwsze są tak mięciutkie, że nie ma szans na ich przedwczesne zużycie, ale też nie ma problemu ze ściągnięciem w razie konieczności. Drugie najlepiej byłoby dobrać już sobie samodzielnie, choć np. AKG w modelach K701 oferowało kiedyś podstawki do przechowywania, a w K812 PRO pełnoprawny stojak Sievekinga.

Troszkę inne elementy nośne i inne drewno kopuł to największe zmiany z zewnątrz.

W1000Z po wyjęciu z pudełka nie różnią się w pierwszej chwili niczym od poprzednika o oznaczeniu X. Wizualnie jednak oznaczają się ciemniejszym drewnem kopuł o bardziej obłych krawędziach, przypominających W5000 oraz innymi wizualnie cokołami ramy, do której przymocowane są drewniane kopuły muszli.

Słuchawki wyglądają przez to poważniej i spokojniej.

Najważniejsze zmiany zaszły jednak w samych przetwornikach oraz padach. Tych pierwszych nie da się ocenić wizualnie, ale można je usłyszeć (o tym będzie za moment w dalszych akapitach), zaś te drugie mają większe otwory na ucho i inaczej układające się wypełnienie, przez co wygoda wzrosła istotnie na plus. Wreszcie można wykorzystać w pełni patent ATH na skrzydełkowy pałąk, pozwalając słuchawkom delikatnie dociskać nasze uszy, nie stwarzając praktycznie żadnego takowego na głowę. Dla osób bardzo wrażliwych na docisk czaszkowy jest to prawdziwa ziemia obiecana.

Audio-Technica pozostaje wierna swojemu rozwiązaniu łopatkowego pałąka.

Poza tym jednak nic innego się nie zmieniło. Nadal są to słuchawki nie mające regulacji w jednej osi, przez co konieczne jest potrzymanie ich na głowie przez chwilę, zanim uszy się nam w nich nie zapadną. Dopiero wtedy sprzęt jest gotów do krytycznych odsłuchów. Z nowymi padami system ten ma jednak znacznie więcej sensu, ponieważ przy starszych egzemplarzach miałem notorycznie problem z izolacją od strony żuchwy i ogólnie całego dołu słuchawek.

Dzięki nim pałąk i idący za nim docisk do głowy praktycznie nie istnieje.

Dlaczego ATH tak mocno upiera się przy tym rozwiązaniu? Być może właśnie po to, aby zadanie izolacji i dopasowania się przekierować na „zapadające” w uszy nauszniki. Inaczej nie znajduję logicznego wyjaśnienia takiej sytuacji. Jeśli miałbym rację, nie byłby to pierwszy przypadek, w którym producent część rzeczy przerzuca na pady. Notorycznie czyni to przecież Beyerdynamic, który realizuje w ten sposób sporą część akustyki i tłumienia basu. Zmiana padów = automatyczna (i dramatyczna) zmiana brzmienia.

Nowe pady mają jeszcze jedną zaletę, której nie miałby moim zdaniem poprzednie modele – lepiej tworzą dla naszych uszu konwencjonalną komorę akustyczną, w której dźwięk ma większą swobodę i lepiej realizowana jest właściwa propagacja fali dźwiękowej.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Słuchawki przyjechały jako egzemplarz testowy z nieustalonym przebiegiem, także nie dane mi było zweryfikować ani przebiegu wygrzewania, ani czasu, jaki byłby na taki proces potrzebny. Dla pewności zawsze zostawiam sobie 24-48h profilaktycznie na ten poczet. Ponownie z powodów wypisanych na początku, słuchawki nie wykazywały żadnych oznak trzeszczenia podczas użytkowania. Wspominam o tym dlatego, że pojawiały się dotychczas pytania w tym zakresie.

Jak zawsze sprzętem testowym był ten, który miałem u siebie na wyposażeniu w chwili pisania recenzji. Aby uzyskać absolutne maksimum możliwości dźwiękowych, wykorzystana została integra słuchawkowa Burson Conductor V2+, zaś w ramach sprzętu przenośnego: Astell & Kern AK300. Z pamięci będę też przywoływał doświadczenia z modelami ATH-W5000 i W1000X, ponieważ to właśnie rozwinięciem tych ostatnich są recenzowane słuchawki.

 

Jakość dźwięku

Słuchawki można zaliczyć do grona „muzykalnych V-ek”, dających bardzo dobrze wyważony bas, delikatnie odsuniętą od słuchacza średnicę, a także górę mieszającą w sobie elementy ocieplenia z dużą detalicznością. Wszystko to okraszone jest wyjątkową jak na słuchawki zamknięte sceną, spokojnie rywalizującą z modelami otwartymi.

 

Bas

Pochodzi z rodziny umiarkowanych mocowo i dobrze zrównoważonych. W przeciwieństwie np. do typowego basu AKG, nie naciska tak mocno na średni bas, a równoważy go wraz z wyższym, jednocześnie nie zapominając o tym najniższym, którego choć nie jest tak dużo, aby zaczął dominować, definitywnie nie brakuje. Miłe jest też popracowanie nad tym, aby było słyszalne dodatkowe zejście i precyzja, choć te pierwsze i tak jest stosunkowo oszczędne.

Choć przypomina mi ten, którym legitymują się np. K500 EP, niemiłosiernie stawia ich bas pod ścianą, jako po prostu mniej kompletny, naturalnie samemu mając też swoje ułomności – przede wszystkim mało słyszalny najniższy bas, który choć jest obecny w utworach, czasami potwierdza to, co widać na wykresie.

Oznaczenia kanałów - estetyczne i czytelne.

Na pewno nie są to słuchawki do walenia basem, a bardziej dla osób, które lubią się rozkoszować jego kontrolą i wrażeniem kompleksowości. W tym pierwszym aspekcie przyznam, że jest bardzo dobrze i słuchawki mimo niskiego oporu, zachowują się o dziwo bardzo kulturalnie również pod warunkami wysokiej impedancji wyjściowej. Do tego stopnia, że możemy podchodzić do niej w praktycznie frywolnie. To miłe urozmaicenie po tym, co notowałem z MH30, T5p v2 czy T8ie MKII, zwłaszcza tymi dwiema ostatnimi parami.

W utworach mających stosunkowo proste sample rytmiczne i basowe, słuchawki są w stanie zaprezentować się również jednoznacznie lepiej od wspomnianych K500. Chociażby dlatego, że K500 stawiają bardziej na aspekty całościowe w ramach clou utworu. ATH mając to jednak wciąż na uwadze, przykładają również stosowną pieczę do dokładności, wykorzystując fakt swojej zamkniętości i naturalnie płynących z tego atutów:

 

 

Dzięki temu cała linia rytmiki uzupełnia w bardzo kontrolowany sposób potrafi „odkleić się” od reszty utworu i wyrwać z nas z marazmu, zaskoczyć, zróżnicować i zaciekawić. Nie jest to bas grany na jedną modłę i choć nie ma w sobie aż takiej głębi, jaką ceniłem w również basowo oszczędnych Q701, to jak na słuchawki dynamiczne zamknięte jego właściwości akustyczne są moim zdaniem bardzo dobrze skrojone podług reszty.

 

Średnica

Stara dobra średniczka z poprzedników. Względem W1000X, w tym zakresie słyszę praktycznie najmniej zmian. Jest to zakres lekko od nas oddalony i zwrócony wektorem bezpośrednio w naszą stronę. Nie można dzięki temu powiedzieć, że jest on wycofany, a po prostu odsunięty i wzbogacony o margines bezpieczeństwa.

To najmocniej uderza zawsze wtedy, gdy do ATH podchodzimy z perspektywy słuchawek typowo średnicowych, takich jak K500 EP. Trochę bardziej na fabrycznych nausznikach, trochę mniej na czarnych zamiennikach tego producenta. Gdybym miał operować na pamięci, z podobnych prezentacji wymienić mógłbym np. HD800S, które również miały w sobie odsunięcie + jednocześnie pewne nasycenie. Oczywiście nie 1:1 i z uwzględnieniem ogromnej ilości krytycznych różnic, ale mimo wszystko coś w sobie wspólnego obie konstrukcje mają. Poza tym, że w W1000Z nie brzmi to jak coś robione na siłę i wbrew pierwotnej naturze samych słuchawek.

 

Góra

Nadal jest to podobne granie do W1000X w zakresie podejścia do stronie na zasadzie „anty-AKG”. Tłumacząc to na prosty język: każdy producent słuchawek ma swoją mniej lub bardziej powtarzalną „szkołę grania”, a więc zespół cech sonicznych, którym poświęca największą uwagę i które notorycznie można spotkać w większości oferowanych przez niego modeli. W przypadku AKG, najczęściej występuje to pod postacią nacisku na punkty 1kHz, 2.4 kHz oraz 6 kHz lub 4 + 8 kHz, mniej więcej i mocno generalizując. Szkołę grania modeli W określam jako „anty-AKG” jak już można się myślę domyślić samodzielnie właśnie dlatego, że w punktach tych występują u Audio-Techniki spadki przebiegu tonalnego.

W recenzji modelu X pisałem, że mają one problem z przebiciem się w zakresie 3-5 kHz. Powodowało to sytuację, w której jasność bądź ciemność nie była jednoznacznie determinowana i zależała od tego, gdzie wystąpi skupienie się energii utworu: czy w przestrzeni wskazanej wyżej, czy poza nią, gdzie słuchawki mają już przebieg tonalny idący wyżej (głośniej). Często opisywałem to też jako „niestabilność” sopranu i ofiarą takiej przypadłości padły chociażby HiFiMANy HE-5LE.

Oczywiście Made in Japan. Numer seryjny nanoszony jest na naklejkach.

W W1000Z wykres jest podobny, ale nie identyczny. Tym razem słuchawki swój spadek notują bardziej punktowo w miejscach ok. 1.5 kHz, 3 kHz i 6 kHz. Poprzednio opisywany ubytek chociażby na zakresie 4-5 kHz został przez producenta poprawiony i załatany, a to tylko przykład. Strojenie nowych ATH jest więc słyszalnie bezpieczniejsze i bardziej jednoznaczne. Tym razem jawiące się już nie jako coś, czego nie da się w wielu sytuacjach opisać bez nierezygnowania z kontekstu, jakim jest konstrukcja utworu, a jako połączenie ciemniejszej niższej góry z jaśniejszą wyższą.

Skutkuje to obraniem przez słuchawki dobitniej kierunku strojenia na „ciepłą detaliczność”, granie w sposób zarówno naturalny i muzykalny, jak i nasycony detalami tak, aby uchwycone mogły być wszelkiej maści smaczki. W trakcie długich sesji odsłuchowych można się dzięki temu do słuchawek bardzo szybko przekonać i je polubić. Będą to chyba pierwsze z serii W swoją drogą, które naprawdę mam ochotę zakładać na nią co rusz. Zwłaszcza że tak strojona góra ma mocne przełożenie na kolejny aspekt.

 

Scena

Jak na słuchawki zamknięte jest więcej niż bardzo dobra. Wybornie zbalansowana i należycie holograficzna, z wysoce poprawnymi przebiegami międzyosiowymi, rozsądnie dobranym punktem środkowym i sekretem, który tkwi w najwyższych oktawach sopranowych. W1000Z ciągną bowiem górę wysoko wykresem ponad progiem 10 kHz, notując po drodze szczytowanie w rejonie ok. 12 kHz i dopiero potem spadając, wystrzeliwują jeszcze dwukrotnie: przy 15 i 17 kHz. To właśnie dzięki temu grają tak wspaniałą sceną, kończąc pogłosy i efekciki tak, jakoby matka troską do samego końca otulała swoje dziecko.

Co najlepsze, nie przeszkadza nam tu w żaden sposób konstrukcja zamknięta. Ba, ma się wrażenie, że ATH zrobiła doktorat z zamkniętych konstrukcji, doprowadzając je do takiego poziomu. Poza pewną specyfiką brzmienia i lekką nosowością w barwie sopranowej, w życiu nie powiedziałbym, że mam na głowie sprzęt zamknięty. To tylko podkreśla bardzo dobre wrażenie, jakie słuchawki na mnie wywarły i co najciekawsze, nie pamiętam takowych przy poprzednikach, nawet w podobnie grających W1000X. W nich wrażenia sceniczne były mimo wszystko trochę tak jak sam sopran – niestałe. Ciężko było jednoznacznie określić, czy słuchawki grają faktycznie przygłuchawo na niektórych pogłosach, czy całościowo scenicznie. Z W1000Z nie mam już takiego problemu, a przynajmniej w tych sytuacjach, w których X by zaczynały takowe objawy zdradzać. I to na niestandardowych padach.

Sumarycznie scenę uważam w W1000Z za tajną broń tych słuchawek, która może nie od razu, ale z czasem buduje bardzo mocne, pozytywne zdanie o tych słuchawkach. Nie czułem tego kompletnie w W5000, które rzekomo miały mieć takie oto właściwości, w W1000X już znacznie szybciej i zdanie moje było tu już lepsze, zaś w Z-tkach można już spokojnie rozsiąść się w fotelu i rozkoszować poziomem efektowności. W scenie jedynie preferencyjnie odwróciłbym pewną tendencję, jaką jest stawianie wokalistów ciut dalej niż sekcje smyczkowo-cymbałkowe, ale to jest właśnie te ich cudowanie detalem na wyższych oktawach, które po prostu daje o sobie w takich chwilach znać. W elektronice jednak to co się dzieje w tych słuchawkach potrafi przechodzić ludzkie pojęcie:

 

 

A to przecież „tylko” słuchawki zamknięte. Naprawdę szkoda, że W1000X nie były w stanie zwrócić mojej uwagi tymże aspektem, a czyniły to głównie swoim strojeniem, przykrywając tym samym wrażenia sceniczne niczym jakąś „przeszkadzajką”. W Z jest inaczej i proporcje te się albo najczęściej odwróciły, albo na tonalność zwraca się uwagę dopiero wtedy, gdy utwór nie jest zrealizowany zbyt scenicznie sam z siebie. To już są sytuacje znacznie bardziej normalne i oczekiwane, a przynajmniej przeze mnie i tak jak słuchałem już wiele znakomitych modeli, co do których sceny nie śmiałbym mieć większych uwag.

 

Całokształt

Swego czasu przy W1000X miałem wrażenie, że słuchawki były wbrew numeracji modelem lepiej całościowo rozwiniętym od W5000. Możliwe, że tamta sztuka pochodziła odpowiednio z nowszej i starszej serii, a sam producent poprawił być może od tamtego czasu W5k w sposób znaczący, który nie jest mi znany. Takie same wrażenie o lepszości mam przy porównaniu Z kontra X, aczkolwiek już w znacznie prostszej linii, bo potwierdzone oznaczeniami oraz chronologią. Model Z to więc nic innego jak trochę bardziej dopracowany model X, mający lepiej zorganizowane pady oraz nieco inaczej grające przetworniki, gdzie inaczej = lepiej. I przy tym wszystkim jak wino: im dłużej się ich słucha, tym więcej przyjemności są w stanie zaoferować.

Słuchawki grają bardzo dobrze jak na wariant zamknięty, a choć czuć w nim pewną delikatną „typowość” takich konstrukcji, słychać też jednocześnie naprawdę duże starania, aby konsekwentnie i regularnie wychodzić poza te ograniczenia. Mówiąc wprost: bardzo fajne, zamknięte, muzykalno-naturalne słuchawki z wyjątkowo dobrą jak na takie sceną. Przyjemny bas, lekko ciemnawa (choć nie wszędzie) góra, nasycona i odrobinę odsunięta od słuchacza średnica, bardzo fajny detal, a przy tym całkiem sporo analogii dźwiękowo-klasowych do K500 EP. Te, choć korzystają ogromnie z faktu swojej otwartości, bliższej średnicy oraz nieco lepiej uchwyconej barwy sopranu (wynikającej właśnie z otwartej konstrukcji), na rozdzielczości (+ zejście) basu i góry jednak muszą moim zdaniem uznać wyższość W1000Z. Aczkolwiek obie pary brzmią tak, jakby z jednej gliny je lepili, a mojego szacunku tak do 500-tek również to nie zmienia, jak i W1000Z nie umniejsza.

W samym przetworniku też zaszły zmiany, tak samo jak w nausznicach. W obu przypadkach jest lepiej, miejscami znacznie.

Fakt faktem jednak w W1000Z łapałem siebie samego przesiadującego najwięcej czasu, jak również same słuchawki robią na mnie bardziej pozytywne wrażenie niż poprzednicy z literką X oraz numerkiem 5. Nadal jest to lekkie „pseudo-V”, dalej strojenie „anty-AKG”, wciąż delikatny analogowy śnieg i brak regulacji nachylenia w jednej osi i niepojęty dla mnie upór w tejże kwestii, ale mimo to słucha się ich przyjemnie.

To chyba zresztą był od długiego czasu pewien sekret Audio-Techniki, że zamiast iść w „cyfrowo” grające słuchawki tego typu, jak np. Beyerdynamic czy Sennheiser, trzymali się bardziej analogowej strony brzmienia, dając więcej przyjemności i zwyczajności kosztem wrażenia czystości ogólnej dźwięku. Ten nie był przez to wykańczany pod mikroskopem, ale frywolnie poszarpany wyglądał na bardziej ludzki, do którego z czasem szło się przyzwyczaić. Dlatego w pierwszej chwili w notatkach znalazł mi się zapis o dużej analogii do K500, a nawet grania w niemal tej samej klasie, ale im dalej w las, słuchawki zaznaczały swoje różnice. Teraz grają już zupełnie inaczej, choć fundament pozostał poniekąd bez zmian, także można powiedzieć, że wszystko wróciło na swoje miejsce.

Moim osobistym życzeniem byłoby, żeby W1000Z mogły przyjąć do siebie elementy sygnatury K500, a więc bliższą średnicę oraz wzmocnienie sopranu tam, gdzie i one wykazują naciski. W ten sposób możliwe, że uzyskalibyśmy w tej cenie słuchawki zamknięte wszechczasów, ale to oczywiście jedynie moje takie poboczne snucie teorii pod nosem i próba znalezienia odpowiedzi na pytania o ewentualnych kontynuatorów sygnatury K500 bez konieczności targnięcia się na drogie zakupy pokroju PM-2 czy LCD-2F. Od razu mówię, że W1000Z preferowałbym bardziej od myśli o Sennheiserach HD650 (za wyłączeniem starych egzemplarzy z początku produkcji), jako że mają od nich z pamięci lepszą precyzję na basie i sopranie. Tego mi w HD650 trochę brakowało, tego „pazurka”, który mimo analogowego charakteru W1000Z wciąż w sobie mają. To taki techniczny fundament z nietechnicznym zupełnie nalotem, dwie warstwy dźwięku o tej samej grubości i przenikalności wobec siebie, ale ustalonej i niepodważalnej kolejności.

W wielu utworach można to usłyszeć jako mieszankę zarówno elementarnej precyzji i dokładności w kreśleniu spektaklu dźwiękowego, najczęściej słyszanego w smaczkach i smaczusiach, wykończeniach bębnów, perkusji, pociągnięciach smyczków albo sposobie ciągnięcia sampli w końcowych ich etapach, ale też bardziej rozmazana, malowana grubszym śladem pędzla ich zawartość, kształt, masa. Przypomina mi to trochę podejście, jakie prezentowały A2000X, tyle że tam słuchawki rozmieniały się na drobne i każdą sekcję tonalną czyniły jakoby z innej parafii przychodzącą. Tu taki sposób kreacji nie występuje sekcyjnie, a równolegle i dystrybuuje się na identycznej zasadzie w każdym dźwięku i każdym podzakresie. Wzmaga to wrażenie płynności i koherencji charakteru, nawet mimo różnic tonalnych w ramach jednej i tej samej sekcji tonalnej (sopran głównie).

W W1000X to, co bardziej zwracało na siebie uwagę, to dominacja analogowości ponad technicznością, mocniej zaznaczony grain i pewna przez to „niechlujność” w podejściu do elementarnej jakości dźwięku. Dlatego też zmiany wprowadzone w modelu Z uważam za absolutnie i jednoznacznie korzystne, bez względu na subiektywny gust. Jednocześnie nie przekreśla to mojego wcześniejszego życzeniowego akapitu, który jest oznaką tego, że cały czas istnieje pole do progresu, czy to w ramach wyższych modeli, czy nowych iteracji.

Ale też i w żaden sposób nie umniejsza to Z-tce w formie takiej, w jakiej znajduje się obecnie. Jak pisałem, ze wszystkich modeli W słucha mi się 1000Z najprzyjemniej jak do tej pory, a co bardzo dobrze rokuje na poczet chociażby modelu 3000, którego nie miałem możliwości jeszcze poznania. Większe wrażenie początkowe zrobiły na mnie MSR7 z racji tego, że było to coś naprawdę z innej beczki w ramach oferty ATH, zaś W1000Z są tylko kolejną iteracją istniejącego już i znanego mi modelu, ale nawet mimo tego, to właśnie w Z-tkach siedziałem najdłużej – bajeczna wygoda i ten mój ulubiony koloryt na analogowość zmieszaną z warstwą techniczności zrobiły swoje.

 

Zastosowanie

Sprzęt nie stawia zbyt dużych wymagań co do toru docelowego. Łatwo daje się napędzić i wysterować, nie ma problemów z efektem tłumienia wynikającym z nadmiernej impedancji wyjściowej. Mimo to słuchawki sprawdzają się moim zdaniem najlepiej ze sprzętem o nieco bardziej zaznaczonej średnicy i niższej górze. O ile w tym drugim przypadku będzie zapewne problem z jednoznacznym wskazaniem takiego sprzętu (jeden z nielicznych przykładów to np. uDAC-2), o tyle bardzo dobrze sprawują się chociażby z Bursonem Soloist SL MKII czy nawet i SC808 wyposażonym w ich kości z serii V5i. Z odtwarzaczy klasowo wypadają z chwalonym przeze mnie Astell & Kern AK300.

Sprzęt powinien pasować przede wszystkim tym osobom, które cenią sobie słuchawki zamknięte, ale nie chcą rezygnować z walorów modeli otwartych (scena, często wygoda) i nie mają dużych oczekiwań co do izolacji od otoczenia. Dyskrecja,wygoda i intymność to więc największe atuty użytkowe i aspekty docelowe, które powinny przypaść przyszłemu nabywcy do gustu najmocniej. Oczywiście obok walorów akustycznych, które obszernie opisałem już wcześniej.

 

Podsumowanie

Mam wrażenie, że im dalej w las, tym Audio-Technica wyciąga coraz trafniejsze wnioski i zmierza w dobrym kierunku. Już R70X były swego rodzaju zwiastunem takowego, a także MSR7 swego rodzaju zaskoczeniem na plus. Od modelu W5000 przeszła więc ta seria dosyć długą drogę, aby znaleźć się w tym punkcie w którym jest teraz, oferując wygodne słuchawki zamknięte z prawdziwego zdarzenia i wreszcie wykraczające poza klasę premium swoim przyjemnym, muzykalno-detalicznym brzmieniem o wybornej sceniczności i analogowym charakterze.

W1000Z krok po kroku robiły coraz lepsze wrażenie, aż w końcu dokopały się do rekomendacji.

Praktycznie chyba jedyny zarzut, jaki można wystosować pod adresem W1000Z, oscylować będzie wokół braku śmiałości do bardziej radykalnych zmian. Nadal brak regulacji w jednej osi, nadal jest troszkę niestabilności, ale ponad modelem X progres zmian jest i tak na tyle duży, że nie miałbym żadnych problemów, aby stać się stałym ich posiadaczem, gdyby zaistniała u mnie potrzeba posiadania lepszych słuchawek zamkniętych. Dlatego też polecam odsłuchać samodzielnie W1000Z jako obiecujący i ciekawy model zamkniętych, wygodnych słuchawek odsłuchowych z wyższej półki, mający wreszcie w sobie to „coś”, zwłaszcza w kontekście ceny. Z zastrzeżeniem, żeby dać im podczas tych odsłuchów chwilę, aby mogły dobrze siąść na głowie i naprawdę pokazać co teraz potrafią.

 

 

Słuchawki są do nabycia w Top HiFi oraz większości innych sklepów w cenie 3399 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)

 

Zalety:

  • dobra jakość wykonania oraz obróbki użytego drewna
  • mimo to lekka konstrukcja i duża praktyczność
  • brak istnienia pałąka skutkuje mocnym przełożeniem na wygodę
  • także poprawione pod kątem wygody pady
  • interesujące granie na planie subtelnego „V”
  • rzadko spotykane połączenie ciepłoty i muzykalności z przestrzennością i wysoką detalicznością
  • świetne sprawowanie się m.in. w efektownych gatunkach elektronicznych i elektroakustyce
  • bardzo dobra scena, zwłaszcza jak na słuchawki zamknięte
  • poprawiona ogólna jakość dźwięku względem poprzedników

Wady:

  • praktycznie brak wyposażenia dodatkowego
  • nadal brak regulacji muszli w jednej z osi
  • izolacja poniżej poziomu wielu modeli zamkniętych
  • przydałoby się wymienne okablowanie, powoli stające się standardem w takich modelach
  • poprzednik jednak był trochę tańszy

 

Serdeczne podziękowania dla firmy Audio Klan za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

16 komentarzy

  1. Panie Jakubie, jak już pisałem – genialna recenzja. Pytanie brzmi: jak pozycjonują się te słuchawki względem polecanych tu Beyerów T5p 2? Pytam również w kontekście synergiczności z Opusem. Pozdrawiam. 🙂

    • Dziękuję. Z Opusem #1 jedna i druga para powinny ładnie się zgrać, a wybór między nimi sprowadzić do osobistych preferencji oraz aktualnie posiadanych słuchawek. O jakie dokładnie aspekty Pan pyta?

      Pozdrawiam.

    • Zastanawiałem się głównie, która para zagra cieplej i muzykalniej. Jakościowo wiem, że powinno być bardzo podobnie, ale nie ukrywam, że po AKG K612 i q-Jays tęsknię trochę za mocniejszym basem (ten był świetny w MOE2, ale one z kolei całościowo poległy z Sine).

    • Cieplej, muzykalniej, nieco cieplej i z większą sceną zagrają W1000Z. Czyściej, szybciej, dokładniej i z mocniejszym basem zagrają T5p v2. Bliżej do basu Momentum będzie tym drugim. Tak naprawdę obie pary mają swoje bardzo unikatowe cechy i zalety.

    • Tak jak opisałem w recenzji Panie Przemysławie 🙂 . Bas jest w nich bardziej potulny i wyważony, raczej powinien Pan poszukać czegoś innego. Tylko proszę wcześniej przeczytać recenzję tego czegoś, aby nie było wątpliwości – za każdym razem staram się opisywać wszystkie poszczególne cechy brzmieniowe i wyszczególniać je w osobnych akapitach. Tyczy się to również basu. Niemniej dla mnie W1000Z to bardzo przyjemne słuchawki z analogowym sznytem.

  2. Nawet rzut oka na zdjęcia w obu recenzjach udowadnia, że jednak zmiany konstrukcyjne zaszły – model X wydaje się stosować więcej metalu, szczególnie w widełkach łączących muszle. Być może ta różnica było powodem głosów o skrzypieniu modelu Z?
    Naturalnie recenzja znakomita, należą się podziękowania :).

    • Bardzo dziękuję.
      Trudno powiedzieć, ponieważ model który posiadałem na testach nie kojarzę aby wydawał z siebie tego typu niepożądane dźwięki. Być może wyłaniają się one w trakcie dłuższego użytkowania i faktycznie są spowodowane zmianami materiałowymi.

  3. Jak zwykle wybitna recenzja Panie Jakubie. Gratuluje bloga i dziękuję za rzeczowe porady i informacje zawarte na nim. Moje pytanie dotyczy nausznic recenzowanych słuchawek. Czy są one skórzane czy skóropodobne? Trafiłem na dosyć rozbieżne zdania na ich temat.

    • Miło słyszeć Panie Kubo. Na stronie producenta w pytaniach i odpowiedziach pracownik udzielił odpowiedzi, że ten model posiada nausznice ze skóry syntetycznej.

    • Dziękuję za odpowiedź. Akurat nie udało mi się osobiście trafić na tą informację. Korzystając z Pana wieloletniego doświadczenia, czy zna Pan jakieś alternatywne, skórzane nausznice, które mogłyby pasować z tymi słuchawkami?

    • Proszę uprzejmie. Oj z nausznicami to jest często loteria i do tego zależna od dostępności ich u samego producenta. Ponadto z Audio-Technikami z tej serii do czynienia miałem stosunkowo mało, zwłaszcza jeśli chodzi o wersje całkowicie skórzane. Takowe miały chyba tylko L3000 i W5000. To z oryginalnych. Zamienników od ręki praktycznie nie jestem w stanie wskazać. Może coś z ZMF będzie pasowało, ale to ślepe zgadywanie: http://www.zmfheadphones.com/pads-and-cables/ori-pads
      … i drogie.

  4. Witam,
    Jaki poleciłby Pan wzmacniacz do słuchawek ? Zależy mi na podkreśleniu „analogowości” tych słuchawek – czyli coś
    co zagra ciepło, holograficznie, 3d… z dużą ciępła średnicą.
    Może jakaś lampa ? Ewentualnie jaki tranzystor ?
    Najlepiej około 2-2,5tys zł lub mniej.

  5. Dzień dobry,
    znalazłem dyskusję o tych słuchawkach dostępną pod linkiem: http://audiohobby.pl/index.php?topic=7326.15
    Nieco martwi mnie stwierdzenie: „ATH-W1000Z grają podzakresami, natomiast Stellie grają całym pasmem” – nie wiem, na ile może ono być prawdziwe – tym bardziej, że noszę się z zamiarem nabycia W1000Z.
    Pozdrawiam,

    • Dzień dobry,

      Bardzo trudno jest mi się odnieść do czyichś subiektywnych odczuć. To trochę jak rozmawianie nad wyższością Świąt Wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem. Tym bardziej jeśli są to odczucia dotyczące Stelli, których nie słuchałem, ale najważniejsze: nie mierzyłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *