Z prawdą w przestrzeni audio jest jak w życiu – są trzy: cała prawda, też prawda i oczywiście prawda okraszona stosownym epitetem. I tylko nasz punkt widzenia będzie mógł sklasyfikować dany osąd pod jednym z tym trzech określeń, przy czym na te pierwsze, a więc „całą prawdę” monopolu nie ma nikt. Każdy z nas ma inne doświadczenia, zupełnie inne drogi dochodzenia do „swojego” brzmienia, inną jego definicję, a wreszcie inny słuch, spowodowany np. różną natywną tolerancją na częstotliwości lub innym zakresem ich słyszenia. Słuchawki, które innym się podobają, często ganimy, a te ganione – chwalimy. I nie ma potrzeby doszukiwać się w takich sytuacjach drugiego dna, choć wykluczyć go też nie można. Częściej jest to po prostu zależność inne uszy = inne zdanie, które powinno się przede wszystkim uszanować, zwłaszcza gdy nie potrafi się zrozumieć. Przez wszystkie strony. Oto przed Państwem kolejny przedstawiciel kontrowersyjnych modeli słuchawek z wysokiej półki – Ultrasone Edition 5 Limited.
Dane techniczne
- Przetworniki: 40 mm dynamiczne, zamknięte, pokryte tytanem
- Impedancja: 32 Ω
- Magnes: NdFeB (neodymowy)
- Pasmo przenoszenia: 5-46 000 Hz
- SPL: 96 dB
- Waga: 280 g
W zestawie prócz słuchawek otrzymujemy przede wszystkim:
- neseser do przenoszenia
- kabel 1,5 m z wtykiem Neutrik 3,5 mm
- kabel 4 m z wtykiem Neutrik 6,35 mm
- niezbędną dokumentację
Jakość wykonania i konstrukcja
Już pierwszy fizyczny kontakt z tymi słuchawkami powoduje szybsze bicie serca i tu trzeba przyznać firmie Ultrasone, że zna się wywoływaniu organoleptycznego wrażenia naprawdę nieźle. Sprzęt wykonany jest z elementów metalowych, chromowanych oraz prawdziwego drewna dębowego, które jak pamiętam miało dokładnie 555 lat w chwili ścięcia – stąd nazwa i pula egzemplarzy przeznaczonych na sprzedaż.
W zasadzie zamiast nakreślać ten sprzęt pod względem wykonania, równie dobrze można byłoby skupić się wyłącznie na zdjęciach, dlatego tym razem to niech one czynią honory i przejmą na siebie główny ciężar opisowy:
Skórzane nausznice oraz obicie pałąka są ultra-wygodne. Słuchawki mimo solidnej konstrukcji zostały tak przemyślane, aby nie ciążyły nam podczas długich odsłuchów. Również komfort jest dosyć wysoki jak na format zamknięty i choć skóra naturalnie poci się przy kontakcie z padami, jak w każdych słuchawkach zamkniętych, spokojnie da się w Ultrasone żyć.
Z perspektywy użytkowej praktycznie jedyną wadą, nad którą mogę się w niniejszej recenzji mocno pochylić, są złącza kabla oparte o wtyki MMCX. Takie wtyki stosuje się głównie w słuchawkach dokanałowych lub co najwyżej kompaktowych, a nie pełnowymiarowych. Ich konstrukcja obejmuje blokadę tylko i wyłącznie za pomocą wyprofilowanego pierścienia, wciskanego w identyczne wyżłobienie w samym gnieździe. Powoduje to nie tylko zużycie takich wtyków przy częstej zmianie okablowania, ale też minimalne luzy i chybotliwość, gdzie osobiście znacznie lepiej czułbym się nawet z wtykami micro-jack lub najlepiej mXLR.
Poza tym jednak niczego złego ze słuchawkami nie stwierdziłem, toteż przejdźmy do opisu brzmieniowego.
Przygotowanie do odsłuchów
Ponieważ przyjechały jako sprzęt używany, nie jestem w stanie powiedzieć niczego o ich wygrzewaniu lub czasie, jaki jest na ten proces w nich potrzebny. Słuchawki były przeze mnie porównywane głównie z:
- AKG K500 EP
- AKG K501
- AKG K1000 EP
- AKG K1000 LP
- Enigmacoustic Dharma D1000
- Sennheiser HD800
- Sennheiser HD800S
W roli źródeł i wzmacniaczy wystąpiły m.in.:
- Aune S16
- Matrix Quattro II (+ Matrix M-Stage HPA-3B)
- Cayin iDAC-6 + iHA-6
- Cayin HA-3
- NuForce DAC-80 (+ NuForce HAP-100)
Z perspektywy czasu i faktu dużej rozpiętości czasowej recenzji od wykonania odsłuchów i sporządzenia wniosków do faktycznej publikacji, w recenzji będę powoływał się również na wrażenia z odsłuchów innych słuchawek, w tym Beyerdynamic T5p v2.
Jakość dźwięku
Ultrasone to słuchawki niesłychanie specyficzne i bardzo trudne w poprawnej interpretacji. Ich opisanie jest wysoce niewdzięczną czynnością, łatwo tu o pomyłkę, nierozważną pochwałę lub naganę jakiegoś elementu. Może nawet większe to pole minowe niż recenzowane niedawno AudioQuesty.
Dodatkowym czynnikiem utrudniającym to zadanie jest bardzo wysoka cena jak na słuchawki dynamiczne. Zupełnie taka, jakby Ultrasone już samym tym faktem próbowało wejść na salony. Oczywiście tak też można próbować, ale może to potem rodzić zarzuty, że za drogie, że to, że tamto, że „audiofile patrzą chyba tylko na pieniądze i słuchają cen”. Nie da się jednak zaprzeczyć, że posiadacz Ultrasone ma w rękach coś faktycznie wyjątkowego, ekskluzywnego, limitowanego, a z perspektywy chociażby wiekowego drewna – cennego i na swój sposób też depresyjnego, bo symbolizującego czas, czwarty wymiar na który bez zaistnienia piątego, nie będziemy mieli wpływu, a który z wiekiem będzie dla nas nieubłagany. I taki dąb w Ultrasone’ach nas przeżyje. W sumie już przeżył. Ale może odchodząc od metafizyki, której chciałbym mieć w tej recenzji jak najmniej…
Bas
Jest bardzo trudny w opanowaniu i niezwykle łatwo o jego przestrzelenie chociażby z faktu oporności wyjściowej naszego sprzętu. Prócz Dharm, także i Ultrasone są w tym zakresie wymagające sprzętu o nieprzeciętnych zdolnościach kontrolnych. Wystarczy jednak spełnić to wymaganie, aby uzyskać linię basową o naprawdę wysokiej jakości i czystości. Bardzo rozciągniętą, głęboką, pulchną, mocną, donośną i przede wszystkim czystą. W takiej konfiguracji przypomina mi jako żywo Audeze, aczkolwiek to wciąż jeszcze nie ten poziom. Nie powinno jednak brać się tego za złą monetę, bowiem tym magnetostatom w tym konkretnym rejonie naprawdę moim zdaniem trudno dorównać i chyba nawet niespecjalnie pochlebnie się o nich wypowiadający użytkownicy, choć nie przyznają tego wprost, gdzieś tam w sercu będą trzymać iskrę zgody co do tego.
To jednak, co mnie w basie Ultrasone odrzuca, to ilość. Jest go dużo i w formie agresywnej, mocnej, ofensywnej i brutalnej. Łączy się to naturalnie z problemem oporności wyjściowej, o którym pisałem trochę wyżej i tym, że tak pozowany bas ma duży wpływ na średnicę, jak również wymaga od sprzętu sporej kontroli, aby zachowanie było zawsze poprawne. Ale nawet i ze sprzętu faktycznie o niskiej oporności wyjściowej i grającego ze wszystkimi innymi słuchawkami (w tym tymi ciepłymi lub trudnymi), bas potrafił zaskoczyć raz pozytywnie, raz negatywnie.
Przykładowo The Ghost of 3.13 – Don’t Look Back jako album ogólnie brzmiał ze zbyt dużym basem, trochę zbyt mocno wysuniętym wokalem, częścią dźwięków mającą jakby trudność przebicia się do nas, jako słuchacza. Ale już Data Rebels i ich dwa albumy, które na innych słuchawkach brzmiały dosyć specyficznie, tu odtworzone zostały o dziwo bardzo dobrze i jedynie do ilości basu, jak zwykle i mocno de gustibus, mógłbym mieć uwagi. Doprawdy, tak trudnych słuchawek jeszcze na warsztacie nie miałem i nawet HE-5LE wspominam tu jakkolwiek poprawniej (choć tam problem dot. innego zakresu tonalnego).
Średnica
Jest to moim zdaniem jedna ze słabszych cech Ultrasone i widać, że sprzęt ten jest propozycją chyba bardziej dla użytkowników stereotypowej lampy, choć też trudno jest mi ustawić tą tezę jako mającą zastosowanie zawsze i wszędzie. Tak, jak można się domyślić także i tutaj dźwięk serwowany przez Edition 5 potrafi zachować się różnie w ramach doskonale znanych mi albumów, słuchanych wielokrotnie i na naprawdę wielu modelach słuchawek oraz urządzeń przez wiele lat.
Pokutuje tutaj prawdopodobnie rozwiązanie konstrukcyjne polegające na rezygnacji z komory rezonansowej, a które miało być największym inżynierskim atutem słuchawek Ultrasone. Być może to właśnie z tegoż powodu słuchawki potrafią zaprezentować się naprawdę różnie w zależności od sposobu nagrania albumu, jego specyfiki, tonalności i nacisków na konkretne aspekty. Raz gra to całkiem dobrze, a innym wraca nam w uszy „karton” – brzmienie sztuczne, bez głębi i wielowymiarowości.
Jeszcze pół biedy, gdyby problem dotyczył tylko renderowania wielkości i pozycji źródeł pozornych w utworze (o tym jeszcze sobie za moment osobno porozmawiamy). Dotyczy jednak także i całościowego wyrazu średnicy, rzutuje wydatnie na moje poczucie realizmu, którego w Ultrasone jeśli już doświadczam, to w sposób dla mnie trochę zbyt karykaturalny i odbiegający od przyjętych przeze mnie punktów odniesienia. W kategoriach realizmu są w stanie zebrać cięgi m.in. od znacznie tańszych LCD-2F, nie mówiąc już o K1000. Nawet HD800 i HD800S słucha się przyjemniej, zwłaszcza tych ostatnich. I tak, tyczy się to m.in. właśnie średnicy, z której zwłaszcza zwykłe 800-tki słyną jako z kwalifikującej się na wyciąganie torem. Po prostu zakłada się je na głowę zaraz po Ultrasone i odsapuje z ulgą, że jednak nie jest się głuchym. Tak nie powinno być. I jak pokazuje przykład z Sennheiserami – nie chodzi tu o tonalność, a o elementarny sposób kreacji dźwięku.
Góra
Pierwsze, co rzuciło mi się w uszy w ramach sekcji sopranowej, to wyrazistość ponad średnicą, a także jej podzakres 3-4 kHz – troszkę przytarty i odstający od ogólnej jakości, jaką „o dziwo” słuchawki te tu prezentują. Cudzysłów jest użyty celowo, ponieważ sprzęt kosztuje niemało, a jednak po tym co usłyszałem w średnicy do tej pory trudno mi się otrząsnąć.
Nie zrażając się jednak badałem dalej temat zakresu górnego w poszukiwaniu tego, o czym rad nie rad przeczytałem w innym miejscu – fenomenalnej detaliczności góry. Po samodzielnym przesłuchaniu Edition 5 okazało się, że to po prostu nacisk na rejon gdzieś już od 7-9 kHz i przekazanie słuchaczowi w pierwszej kolejności sopranu w formie wyraźnego detalu, ale bez przesady a’la Tesle od Beyerdynamica.
Przekłada się to jednak na pewną cechę, która faktycznie może wprawić w zachwyt: zaserwowanie dźwięku o bardzo precyzyjnie dozowanym detalu – dokładnie takim, jaki powinien być dozowany. Detal jest w Ultrasone wyraźny, klarowny, czysty, wykraczający może trochę ponad miarę słuchawek grających naturalnie, ale też poruszający się w obrębie szeroko pojętego rozsądku i kompetencji.
Nie można oczywiście pominąć typowej jak dla słuchawek zamkniętych barwy, ale w tym zakresie Ultrasone naprawdę zaczęły wstawać z kolan. Niestety bardzo dużą uwagę przywiązuję do poprawnej wokalizy, także mimo pozytywnych akcentów szok pośrednicowy jeszcze ze mnie nie zszedł w całości.
Scena
Scena jest w nich bardzo specyficzna i w sumie pokusiłbym się nawet o wniosek, że to ona kreuje całościowy mój ich odbiór w takiej a nie innej formie wad i zalet. Przede wszystkim plan rozwoju wydarzeń dźwiękowych realizowany jest w kształcie wyraźnie spłaszczonej elipsy, która owszem, gra z pewną szerokością, ale notując słyszalnie mniejszą głębię. Możliwe, że łączy się to ze wspomnianą wadą w rejonie 3-4 kHz, a przynajmniej miałem takie wrażenie w części utworów.
Fakt faktem jednak dźwięki występujące z przodu i z tyłu słychać często jako płaskie, bez polotu, bez powietrza, bez trójwymiarowości. A jeśli już pogłos zaczyna istnieć, potrafi brzmieć często wręcz jak z opisywanego już wcześniej kartonowego pudełka. Zjawisko to najprościej jest mi opisać właśnie w taki sposób. Gdyby pominąć naturalne skojarzenia z wzięciem takowego do rąk i posłuchania jak zachowuje się dźwięk wydobywający się z jego środka, a skupić się tylko na tym by spróbować je rozwinąć innymi słowami, to przede wszystkim wskazałbym na bardzo specyficzny rezonans w jaki wpada dźwięk, najprawdopodobniej znów mający swoje podstawy w braku klasycznych komór rezonansowych, które mogłyby wszystko należycie wytłumić.
Ultrasone notują u mnie porażkę po raz kolejny, niestety. Gdy zakładało się po nich cokolwiek z innych modeli występujących porównawczo w tym teście w dniu jego realizacji, przeżywało się prawdziwy szok sceniczny – skok realizmu i wielkości tak wielki, że przez chwilę człowiek skupiał się praktycznie tylko na tym aspekcie i na niczym więcej. Oczywiście wkalkulowane jest tu uwzględnienie konstrukcji zamkniętej, ale jednak oczekiwania po modelu, który kosztuje tyle pieniędzy, są usprawiedliwienie wysokie. Kosztujące jeszcze więcej Audeze LCD-4 kompletnie na ten przykład na tym polu nie zawiodły, choć żadna para tego producenta nie słynie ze specjalnie rozpasanej sceny. Jeśli tak grają również Edition 5 Unlimited, to nawet przy dwukrotnie niższej cenie – nadal podziękowałbym.
Całokształt
Tak jak pisałem przy okazji Audeze LCD-4, w recenzjach tak drogich produktów zawsze istnieje ryzyko, że recenzujący zostanie powalony na kolana przez cenę i ekskluzywność recenzowanego sprzętu. Na jego niekorzyść wciąż stoję twardo na nogach i stwierdzam: znacznie lepsze wrażenie wywarły na mnie jednak wspomniane LCD za niecałe 3 tysiące więcej. Tam zakładało się sprzęt na głowę, owszem może nie najlżejszy i nie pokazujący w ramach produktów tego producenta specjalnego progresu wizualnego, ale za to jak grający. Tu zaś niestety moje wrażenia odbiegają od entuzjastycznych i przechodzą w trochę niedowierzanie, że tak drogie słuchawki mogą zagrać tak, że ich fani niechybnie zarzucą mi swoiste sacrum profanum. Trudno.
Ultrasone mimo swojej wartości jako produkt owszem interesujący dźwiękowo i technicznie, ma również trochę wad, które w moim subiektywnym odczuciu rzutują na niego w sposób słyszalny i krytyczny. Abstrahując już od ceny tego produktu, która definitywnie nosi w sobie znamiona faktycznej audiofilii, Edition 5 zbyt często łaskawe były pokazać dobrze mi znany i jednocześnie dobrze zrealizowany utwór w sposób po prostu nienaturalny. Czy to barwowo, czy tonalnie, czy scenicznie, po prostu akustycznie wątpliwy. Być może dlatego tak mocno naciska się na ich wygrzewanie od nowości, ale też przecież w TH-X00 są te same zalecenia. Są i w Nighthawkach. Wszystkie trzy pary jakoby z jednej gliny ulepione i wszystkie trzy budzą mniejsze bądź większe kontrowersje u części odbiorców.
Oczywiście cały czas brać należy poprawkę na to, że słuchawki są w formacie zamkniętym. Rządzą się dzięki temu innymi prawami mając na ogół specyficzną manierę i dobrze jest wówczas, gdy nie słyszymy zbyt wiele konsekwencji zastosowania kopuł typu solidnego. UED5 nie udało się niestety uciec od wrażenia, że to model „bardzo” zamknięty. Sporo uwagi poświęcono ekskluzywnemu wydaniu i specyficznej technologii komorowej oraz zapewnieniu słuchawkom wysokiej trwałości, ale ostatecznie zapomniano chyba o najważniejszej rzeczy: naturalnym strojeniu i zachowaniu podobnego podejścia w kreowaniu sceny. A że są to rzeczy, do których przywiązuję ogromną wagę, ostatecznie Edition 5 ani nie trafiły w mój subiektywny gust, ani też nie pokazały obiektywnej akustycznej bezkompromisowości. Do obu tych rzeczy upoważniałaby je tak wysoka cena i nastąpił w tej materii spory przestrzał oczekiwań nad rzeczywistością.
To więc nie jest tak, że sprzęt „musi” się podobać ze względu na nią. Cena ma dla mnie osobiście znaczenie dopiero, gdy zakończę testy i będę musiał ocenić, czy to co słyszałem było jej warte. I z przykrością stwierdzam, że cokolwiek bym z Edition 5 nie uczynił, jak ich nie założył, pod co nie podpiął, czy jakiego gatunku nie dobrał, nie mogłem znaleźć dla tak wysokiej ceny usprawiedliwienia. Wyeliminowałem przy tym po drodze wszystkie potencjalne „błędy w sztuce”, jakie przyszły mi do głowy, ale każdorazowy powrót do pozostałych modeli słuchawek, czy to również nie tanich, czy wręcz przeciwnie – faktycznie znacznie tańszych, potwierdzał ostateczny wniosek końcowy: że słuchawki grają tak specyficznie, że aż nazbyt.
Z drugiej strony Edition 5 LTD mają w sobie kilka pozytywów, a z czasem człowiek faktycznie potrafi do nich przywyknąć w całkiem dużym zakresie. Jednakże nawet bez użytkowania innych modeli, które miałem w chwili testów pod ręką, a które też grały na swój sposób czy to nieliniowo, czy wręcz karykaturalnie, to z Ultrasone miałem najbardziej obserwowaną konieczność ponownego przejścia procesu adaptacyjnego za każdym założeniem. Każdorazowo po zdjęciu Ultrasone z głowy i założeniu ich np. po dosłownie chwili przerwy spędzonej np. w kuchni nad zaparzeniem czerwonej herbaty z dzikiej róży, cały mozolny cykl zakładania, dostosowywania, „wsiąkania” w słuchawki, musiał znowu zostać powtórzony. To najlepszy wskaźnik tego, że słuch wraca do punktu wyjścia, a słuchawki mimo wszystko grają w stosunku do niego w bok. Bardzo w bok. Tak specyficznie, że aż karykaturalnie.
Jednocześnie też widać jak na dłoni po innych opiniach i wypowiedziach, że sprzęt ten może się podobać słuchaczom na tyle, aby pełnić centralną pozycję w kolekcji sprzętu audio, na piedestale ponad innymi, również znakomitymi słuchawkami lub grającymi przynajmniej w podobny deseń. Podobne w prezentacji potrafią być wspomniane T1.2, Dharmy D1000, D7100 czy też nawet HD800S. To pewien określony kierunek, sposób grania, przepis na dźwięk, który łączy je wszystkie mimo miejscami ogromnych różnic tonalnych. Do takiego towarzystwa osobiście zaliczam także Edition 5, choć grają naprawdę zupełnie inaczej od każdej wymienionej tu pary, również z racji formuły zamkniętej. Dla mnie osobiście niekoniecznie lepiej, ale tu już każdy zapewne znajdzie swoją własną odpowiedź.
Moja jest taka, że jeśli już poruszać się w modelach stricte zamkniętych, to wyraźnie wyżej na całokształcie plasuję u siebie trzykrotnie tańsze Beyerdynamic T5p v2 i w cenie Edition 5 wolałbym kupić je wraz z jakąś dobrą integrą, np. Bursonem Conductor V2+. Nie dość że zmieściłbym się w budżecie, to jeszcze trochę by mi zostało, a miałbym gotowy od razu do działania zestaw. Słuchawki te robią praktycznie to samo co Ultrasone (zamknięte, dosyć wygodne, izolacja, odpinany kabel, łatwe w napędzeniu), tylko taniej i lepiej (znacznie bardziej poprawne brzmienie z lepszą sceną), choć w wydaniu wyraźnie mniej ekstrawaganckim i też troszkę mniej wygodnym w pierwszych tygodniach użytkowania (przez docisk ze strony niewyrobionego jeszcze metalowego pałąka). Tym samym w moim bardzo osobistym przypadku najpewniej stanęłoby na takim grającym od startu poprawniej i dającym większe możliwości duecie od razu gotowym do pracy po wyjęciu z pudełka.
UED5 postrzegałbym znacznie lepiej, gdyby były to słuchawki pozbawione wrażenia sztuczności dźwięku i przerostu formy wykonania nad treścią skrywaną w środku. Zbyt wiele uwagi poświęcono opakowaniu i materiałom w ramach zbyt wygórowanej ceny, nawet jak na edycję limitowaną. Za mało skupiono się za to nawet nie na tonalności, a na akustyce, przez co nieporównywalnie trudniej jest docenić ich realną jakość. Co z tego, że jakościowo bas czy sopran są w dużej mierze zakresami robiącymi dobre wrażenie, skoro nie jest to płynny, jednorodny ustrój, w którym po założeniu na głowę od razu mielibyśmy szansę poczuć się jak w domu, że wszystko jest na swoim miejscu. Szanuję osoby, którym udaje się tak w Ultrasone poczuć. Mi niestety nie było to dane i wątpię, aby kiedykolwiek było bez drastycznej zmiany kierunku i priorytetów ze strony tego konkretnego producenta, tudzież posiadania sprzętu, który czyni z nimi tonalną „kontrkarykaturę” i prostuje to, co zostało wygięte aż do przesady. Przyznaję dawno nie miałem w rękach i na głowie tak skomplikowanych i trudnych w odbiorze słuchawek.
Źródła kontrowersji
Tak samo jak w przypadku AudioQuest Nighthawk, również i przy UED5 można będzie spodziewać się niemałych kontrowersji, jeśli słuchawki zostaną uznane przez kogoś za opisane niezgodnie z „prawdą” (jedną z trzech rodzajów o których przypomnę pisałem na początku). Oczywiście co innego, gdy opinie wyrażane są z perspektywy kompletnego niedoświadczenia lub wątpliwych pobudek (tj. np. celowego sprowokowania innych do kłótni ku własnej uciesze), ale zbyt często kwestię różnic w osądach próbuje się sprowadzić do stwierdzeń, że osoba krytykująca te słuchawki pisze z zazdrości, popełniła błąd podczas testu, miała problemy z synergią, słucha nie tych rodzajów muzyki co trzeba, ma „inną” budowę ucha, zazdroszczą itd. A najlepiej jakby nie miało się w ogóle prawa do zabierania głosu innego niż pozytywny.
Przy tak drogim produkcie różnice w odbiorze przybierają rozmiary walki o cześć i godność ze znacznie większą agresją lub w ogóle zapalnością takich dyskusji, niż przy sprzęcie przeciwnie – znacznie tańszym. Ponieważ kosztuje 15 tysięcy złotych, swoją ceną podkreśla prestiż i majętność posiadacza. Ręczy też jakoby o świadomości (albo bardziej: nieomylności) jego wyboru. Jakakolwiek krytyka prawdopodobnie jest więc odbierana przez posiadacza (albo po prostu naszego adwersarza) bardzo ad personam, stawiając go w pozycji osoby, która mimo wszystko nie jest nieomylna i nie posiadła słuchawek, które kochają wraz z nią wszyscy wokół, mniej lub bardziej wyznający koncepcję poprawności akustycznej. Stąd próba odbicia piłeczki, którą samemu się materializuje ze słów, jakie w zasadzie nie padły, a zostały dopowiedziane samodzielnie w głowie. A przynajmniej tak to wygląda z boku.
Oczywiście są to tylko spekulacje, bowiem motywy różnych wypowiedzi nie są mi znane. Dzięki temu śpię spokojniej. Najczęściej podejrzewam jest to po prostu zwykłe niezrozumienie jak komuś może się nasz obiekt westchnień nie podobać. I owe niezrozumienie doprowadza do bardzo daleko posuniętych domniemań godzących w adwersarza. Niemniej jest to bardzo ciekawe zjawisko od strony socjalnej, typowo ludzkiej, bowiem to właśnie tu, na tle Ultrasone, jako żywo widać najlepiej manifestację określonego podejścia do innych opinii, czasami też i innych ludzi. Wysoka cena mocno eskaluje zakres reakcji, nadaje opiniom skrajności, kategoryczności, bezwzględności. Stąd zalecam rozwagę przy dyskusji, ponieważ merytoryczne podejście może bardzo szybko rozbić się o formę bardzo pretensjonalną i osobistą. Tak samo jak w przypadku Nighthawków, tylko ze zdwojoną mocą. I choć chyba nikt z nas nie lubi gdy ktoś krytykuje jego ulubione słuchawki, pozostaną one wciąż tylko słuchawkami.
Podsumowanie
Jak wielokrotnie podkreśliłem w recenzji, Ultrasone zaprezentowały się bardzo niestandardowo, a w ramach oceny pozytywnej czy negatywnej – na zasadzie „pół na pół”. Pozytywnie wypadło wykonanie, użyte materiały, brzmieniowo: format basu i jego jakość, a także ogromna kompetencja w dozowaniu detali, również przedniej jakości. Na tym polu zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie. Negatywnie wskazywałbym jednak strojenie (za dużo basu) oraz kształt średnicy wraz z jej charakterem i pozycyjnością (zbyt nienaturalnie i sztucznie), a także użycie złączek MMCX. Choć biorę pod uwagę, że są to słuchawki zamknięte, brakuje mi swobody i oddechu w scenie, trójwymiarowości godnej faktycznie swojej półki cenowej, wieloplanowości prezencji. Zwłaszcza w średnicy dźwięk jest malowany w sposób moim zdaniem zbyt płaski i dwuwymiarowy, aby słuchacza (tj. mnie) przykuć do fotela swoim przekazem. Brakuje mi tu spójności, formatu, kunsztu godnego tak wysokiej ceny i sensowności nabycia wariantu limitowanego za więcej. Niestety.
Słuchawki wymagają również sporego główkowania przy torze, który musiałby moim zdaniem grać tak samo karykaturalnie, jak one same, aby się to jakkolwiek ze sobą w odpowiedni sposób dogadało. Suma summarum są to dla mnie jedne z tych słuchawek audiofilskich, których w najlepszym wypadku nie należy kupować przed gruntownym odsłuchem – mogą okazać się bowiem tak samo mocno intrygujące i grać dokładnie tak jak się nam to śniło, że będzie, jak i wręcz przeciwnie. W moim przypadku okazałoby się akurat to drugie, także przepraszam wszystkich którzy oczekiwali z mojej strony rekomendacji. Mam jednocześnie nadzieję, że w innych przypadkach wypadnie jakimś cudem to pierwsze, dziękując właścicielowi za udostępnienie tego modelu i stworzenia możliwości poznania tak niestandardowego podejścia do akustyki, jakie zademonstrowało Ultrasone w swoim flagowcu.
Ultrasone Edition 5 Limited można zakupić na dzień pisania recenzji w cenie 14 990 zł, zaś wariant Unlimited w kwocie 7 990 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- absolutnie kapitalne materiały użyte do produkcji tych słuchawek
- limitowana seria zalicza nas, jako ich posiadaczy, do grona osób wyjątkowych (jeśli dla kogoś jest to ważne)
- odpinane okablowanie dobrej jakości
- bardzo fajny neseser transportowy w zestawie
- dobra izolacja od otoczenia i wygoda mimo bycia modelem zamkniętym
- bardzo dobra ogólna jakość basu jak na słuchawki dynamiczne
- bardzo precyzyjne i kontrolowane granie w zakresie sopranu, również o dobrej jakości
- genialna umiejętność wyłożenia ogromu detali bez jakichkolwiek przeostrzeń
Wady:
- zamiast złącz MMCX w takiej konstrukcji z chęcią widziałbym coś bardziej „pełnowymiarowego”
- subiektywnie za dużo basu ilościowo
- ogólna trudność w kontroli basowych rejestrów
- wyjątkowo nienaturalna prezentacja średnicy
- „dziwna” scena będąca konsekwencją specyficznych komór rezonansowych
- trudne do przewidzenia zachowanie w zależności od realizacji
- konieczność każdorazowego przyzwyczajania się w moim przypadku do ich sposobu grania po ponownym założeniu
- wymagają bardzo specyficznie grającego toru dla zadowalających efektów synergicznych
- cena powinna być wyraźnie niższa, nawet jak za model limitowany i o takim wykonaniu
- istnienie modelu nielimitowanego o większej opłacalności
Serdeczne podziękowania dla pana Jarosława Lisieckiego za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.
Wreszcie ktoś napisał rzetelną recenzję tych słuchawek. Co do walorów użytkowych to mnie nie przypadł do gustu spory nacisk, jaki generował pałąk; zdaję sobie sprawę z tego, że są to słuchawki zamknięte, a dość spora siła docisku jest w tym przypadku jednym z elementów ,,konstrukcji”, ale dla mnie było tego za dużo. Co do tego jak grają – ja generalnie nie lubię słuchawek zamkniętych, jedynymi modelami, które zagrały mi w miarę poprawnym i akceptowalnym dźwiękiem były sony R-10 (oczywiście,ale one nie grają jak słuchawki zamknięte), fostex 900 i audeze xc, ale i tak nie zastanawiałbym się pomiędzy wyborem wyżej wymienionych (prócz R-10), a porównywalnym cenowo modelem słuchawek otwartych. Słuchałem tych słuchawek w wersji limitowanej i nie; na kilku torach, w tym na „firmowym” zestawie P. Ryki, wszystkie sztuki były wygrzane. Dla mnie zagrały bardzo słabo, w zasadzie w każdym elemencie (scena, bas itd.) i ja osobiście oceniam je bardzo słabo; nie miałem żadnych problemów, aby wybrać hd-800, z którymi ed. 5 były przeze mnie porównywane. To co mnie dziwi i stanowi swego rodzaju fenomen (nawet gdy weźmie się pod uwagę wariactwa tego hobby) to bardzo wysokie noty tych słuchawek u innych osób. Właściciele są poniekąd usprawiedliwieni (nie będę przecież okrutnikiem; poza tym w istocie przebywanie z danymi słuchawkami dłuży czas i brak innego punktu odniesienia powoduje, że dana forma brzmienia jest po pewnym czasie przyjmowana przez nas jako poprawna i nas „nie dziwi”). Nie wiem jakie intencje przyświecały np. Pacule, bo go nie znam, ale po opisie podkładek pod kable głośnikowe pewnych rzeczy można się domyśleć, natomiast mogę szczerze zaręczyć, że Piotr Ryka naprawdę (dosłownie naprawdę) uważał i do dnia dzisiejszego uważa te słuchawki za najlepsze (nie dobre czy bardzo dobre, ale najlepsze) obecnie produkowane słuchawki dynamiczne, kreujące kosmiczną scenę. Trudno mi się do tego odnieść, bo różne są gusta itd., i ktoś może nie lubić kawioru czy dodatku trufli, mimo ich ceny i tego, że są uznawane na świecie przez znawców za przysmak, ale jednak…Zresztą jest grupa właścicieli tych słuchawek, którzy ze szczerym sercem piszą, że są to wspaniałe słuchawki oraz że usłyszeli znaczące różnice pomiędzy wersja limitowaną i nielimitowaną (ja żadnych nie usłyszałem). Myślę, że płynie z tego nauka nie tylko dotycząca tego hobby, ale dotycząca też tego jak człowiek czy jego mózg pomimo fantastycznych możliwości jest w pewnych sytuacjach zawodny i że trudno czasem o rzetelną ocenę. W takich sytuacjach przypomina mi się zabawny cytat z Prousta, który opisuje mieszkańca domu wariatów, przekonującego strażnika, że zaszła pomyłka, że nie
wytrzyma dłużej z tymi pomyleńcami, że ten w oddali wierzy, że jest pająkiem, a
ten oto, po prawej twierdzi, że jest zbawicielem i kiedy strażnik myśli, że faktycznie zaszła jakaś pomyłka, nieszczęśnik dodaje – przecież to absurd,
bo…bo prawdziwym Chrystusem jestem przecież ja.
No niestety, do miłośników słuchawki się zaliczam i zgadzam w 100% z P.Ryką co do wspaniałości szerokości sceny i szczegółowości, słuchając tych słuchawek nie jako jedyny model, ale na przemian m. in. z AKG K1000 oraz Stax SR-009 na dobrych jak sądzę torach. Chyba po prostu mamy różnie skonstruowane uszy! A tak serio: dużo też zależy od słuchanego repertuaru i oczekiwań względem muzyki. I sądzę, że w tym leży sedno sprawy. Że słuchamy różnych utworów i oczekujemy, że słuchawka co innego zrobi z ich reprodukcją. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Mi również w Edition 5 nie pasowała średnica i scena… stawiam bardziej na oczekiwania i preferencję w różnym odbiorze, ale i repertuar jest nie bez znaczenia…
Z Panem Ryką to akurat nader często się nie zgadzam, szczególnie w kwestii sprzętu bardziej moblinego :F
W twoich recenzjach brakuje mi trochę punktu odniesienia. Owszem porównywałeś je do HD800 czy K1000, jednak nie są to modele wysoce popularne (o tych drugich już nie wspominając…) Chodzi mi o to, żeby szary Kowalski interesujący się muzyką i sprzętem audio, mógł sobie porównać omawiany model – do czegoś bardziej przyziemnego, powszechnego, do czego miałby dostęp. Bo ktoś kto nie miał do czynienia z przynajmniej dwoma modelami, których użyłeś do porównania – nie będzie miał zielonego pojęcia o czym piszesz.
Weźmy np. takie K550 – powszechnie znany średnio-półkowiec, swoją charakterystyką nadający się do konfrontowania go z innymi modelami. Nawet jak będziesz pisał o słuchawkach z najwyższej półki cenowej (jak w tym przypadku) to i tak będzie można sobie wyobrazić jak faktycznie mogą grać te słuchawki. Podobnie byłoby w przypadku modeli najbardziej budżetowych – wiesz jak wiele, albo niewiele dzieli od naszego punktu wyjściowego. Czy jest sens dopłacić do „lepszego” modelu czy nie.
Nie muszą ty być koniecznie K550 bo jest wiele innych popularnych modeli w tej kategorii cenowej potrafiących zagrać na odpowiednim poziomie.
Evil, zrobisz coś w tej materii?
Proszę wybaczyć, ale pomijając, iż nie przypominam sobie abyśmy byli na „Ty”, odpowiadając bezpośrednio na Pana pytanie: nie.
Punkty odniesienia zostały jasno i czytelnie naznaczone w recenzji, zaś HD800 to prawdopodobnie najpopularniejszy flagowiec pośród osób poważnie podchodzących do tematyki audio. Żądanie konfrontowania słuchawek za 15 000 zł z tak niskiej klasy modelem jak K550 (już pomijając że pod kątem ewentualnej dopłaty ok. 14 300 zł ponad jego wartością) jest w moim odczuciu bezzasadne, a z czym myślę zgodzi się przytłaczająca większość osób pochodzących do sprawy od strony chociażby czystej logiki. Recenzowane słuchawki nie są dla szarego Kowalskiego i to nie on jest tutaj w grupie docelowej odbiorców powyższej recenzji. Nawet dla jego bezpieczeństwa – nie powinien być.
Mam JVC za parę groszy i Aurvany. Relacja cenowa to jakieś 1 do 10. Różnicę w jakości dźwięku na korzyść CALi slychać natychmiast. Może ją wychwycić dosłownie każdy w ślepym teście zapętlonym dowolną ilość razy ze 100 procentowym prawdopodobieństwem trafienia. Jakość dźwięku jest obiektywnie znacznie lepsza i warta dołożenia tych pieniędzy Analogicznie, różnica między K550 a Ultrasone powinna być po prostu porażająca. I tu, wydaje mi się, cena przestaje grać rolę, skoro będziemy obcować z czymś, domyślam się, niemal mistycznym. No chyba, że się mylę. Warto byłoby się dowiedzieć. Dla naszego bedzpieczeństwa.
Mały update w temacie po dłuższym czasie. Mam dziś już sam Twin Heada, na razie z wymienioną tylko jedną parą lamp (za to na takie z dość dobrej półki, które zrobiły fenomenalną różnicę, https://www.emissionlabs.com/datasheets/EML2A3-mesh.htm) i słuchając E5 nie mogę niestety potwierdzić zastrzeżeń z artykułu.
Trzeba jednak dodać, że na tym wzmacniaczu (pod warunkiem wymiany stokowych lamp, które były bardzo słabe), w zasadzie niejedna słuchawka wcześniej zwyczajna gra teraz bardzo dobrze albo wręcz fenomenalnie.
Jednak ja stawiam tu raczej tezę, że E5 potrzebują po prostu dobrze dobranego wzmacniacza, jak i niejedna inna wymagająca czy specyficzna słuchawka.
E5 na tym zestawie mnie po prostu urzeka i bywało, że zakładałem je i sprawdzałem, czy dźwięk przypadkiem nie dochodzi z głośników z zewnątrz, czy faktycznie to słuchawki grają, co mówię tu w pozytywnym sensie (zjawisko odklejenia dźwięku, przestrzeń, etc.).
I… wciąż podobają mi się bardziej niż AKG K1000, więc Pan Jakub mojego komentarza nie polubi 😉 Ale cóż, świat jest zróżnicowany i to jest piękne.
Panie Piotrze, dwie sprawy:
Po pierwsze, nie jestem tzw. „audiofaszystą” i nie mam problemu z tolerowaniem zdania odmiennego od mojego, zwłaszcza że materia audio jest bardzo subiektywną i w większości niewymierną. Lubię też, gdy działa to w obie strony i moją własną opinię szanuje się na dokładnie tej samej zasadzie.
Po drugie, staram się nie narzucać się osobom komercyjnym, a więc Panu na Pana własnym blogu/serwisie (strategie-rozwoju) ze swoimi opiniami, uważając fakt własnego blogowania na ten temat za ogromny nietakt wobec Pana, jako autora i właściciela w/w serwisu oraz osoby zaangażowanej w sferę audio komercyjnie. Jednocześnie fakt ten powoduje zerową wiarygodność mojego zdania, jakiekolwiek by ono nie było. Z tego samego powodu stronię od komentowania osób zajmujących się recenzjami audio, ponieważ (i tu wracamy do punktu pierwszego) każdy ma prawo do własnego stanowiska i własnej opinii oraz wzajemności w tym zakresie.
W obu przypadkach uważam takie podejście ze swojej strony za bardzo właściwe oraz ze wszech miar wobec Pana profesjonalne, dlatego bardzo proszę o zwolnienie mnie z obowiązku odpowiadania na w/w komentarz, jednocześnie o zrozumienie i nie odbieranie tego co napisałem w żaden sposób personalnie.
Pozdrawiam serdecznie.
Niestety, nie miałem jeszcze okazji słuchać piątek, ale mam podobne wrażenia co do UE8, szczególnie jeśli chodzi o ilość i kontrolę basu. Może nawet lekko mnie zawiodły swoją sygnaturą brzmienia, bo po słuchawkach tej klasy spodziewałem się bardziej naturalnej sygnatury.
Co ciekawe, niedługo później trafiły do mnie Signature DJ, które nie grają po didżejsku, ale wręcz przeciwnie, bez spodziewanej U/V. Fajne, zrównoważone brzmienie, detaliczne i z dobrą sceną.
Swoją drogą który DJ używa słuchawek za 3kzł? :)?