Recenzja Final Audio Design Sonorous III

Dystrybutor tej marki skontaktował się ze mną jeszcze w 2014 roku, ale we wrześniu miną 3 lata jak czekam na kontakt z jego strony odnośnie nowych produktów. Kto wie czy gdyby testy doszły wtedy do skutku, dziś nie miałbym w posiadaniu przynajmniej jednej pary słuchawek producenta. W międzyczasie jednak z racji kolejki sprzętu koniecznego do zrecenzowania nie przypominałem się z kontaktem (nie mam tego w zwyczaju) i tak też utonął on w odmętach niepamięci i maili oznaczonych jako ważna korespondencja przychodząca. Ale że co się odwlecze, to nie uciecze, z pomocą przyszedł Pan Grzegorz Jaworek, oferując na testy dwa dosyć przystępne cenowo modele z serii Sonorous (dawniej Pandora Hope). W tym wypadku pochylać będziemy się nad tym drugim od spodu, sygnowanym cyfrą III, a za fakt wypożyczenia i umożliwienia doprowadzenia niniejszej recenzji do skutku, serdecznie chciałbym wszem i wobec Panu Grzegorzowi podziękować.

Zawartość pudełka (bez instrukcji znajdujących się w środku) widoczna na zdjęciu. Kompletna esencja i nic więcej.

 

Dane techniczne

  • Przetworniki: dynamiczne (prawdopodobnie 50 mm)
  • Format: wokółuszny, pełnowymiarowy, zamknięty
  • Impedancja: 16 Ohm
  • SPL: 105 dB
  • Waga: 410 g

 

Zawartość zestawu

  • słuchawki FAD Sonorous III
  • kabel 1,5 m mini jack 3,5 mm TRS
  • instrukcja obsługi

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Słuchawki przychodzą do nas w standardowym pudełku i oparte o zwykły kartonowy arkusz. Strasznie odpustowe jest to pakowanie, a w zakresie wyposażenia nie dostajemy prócz kabla praktycznie nic. Wszystko co mamy to tylko on i słuchawki. Kompletna esencja bez patyczkowania się.

Same słuchawki to już subiektywnie bardzo ciekawa prezencja.

Konstrukcja Sonorousów jest trochę nietypowa i też na swój sposób niezrozumiała. Słuchawki są bardzo wygodne jak na model zamknięty i jedynym potencjalnym minusem jest mała ilość miejsca na małżowiny uszne, przynajmniej dla osób mających je trochę bardziej odstające. Mocno amortyzuje nas na szczęście obfita wyściółka wewnątrz muszli, nie pozwalająca małżowinie na opieranie się na kratownicy osłaniającej przetwornik. Obudowy kopuł wykonano z fakturowanego tworzywa ABS.

Konstrukcja jest prosta, miejscami prostacka, ale dzięki temu - wytrzymała.

Mechanizm regulacji i dostosowania się tych słuchawek do głowy jest dziwny, ale co do zasady bardzo prosty. Zawieszenie wykonano na plastikowych głowicach, dzięki czemu każda muszla obiera nachylenie pod dowolnym kątem. Aby ograniczyć luzy i piski wynikające z tarcia plastik o plastik, postanowiono zastosować lubrykant, przypominający zagęszczony smar do łańcuchów rowerowych. Wysokość każdej muszli reguluje się poprzez zwykłe przesunięcie po metalowym pręcie, pełniącym rolę także i opaski pałąka. Obicie tegoż pałąka jest zaś montowane przy pomocy dwóch plastikowych blokad skręcanych parą małych śrubek. Banalna jest to naprawdę konstrukcja, miejscami można byłoby powiedzieć wręcz, że prymitywna, ale też z drugiej strony niczym poczciwy AK-47: gniotsa nie lamiotsa.

Mimo większej wagi jest to model bardzo wygodny.

Co ciekawe jest możliwy – w zależności od naszej perspektywy – obrót muszli tak, aby wtyki były skierowane bardziej do przodu lub do tyłu, tudzież aby pałąk mógł się przesuwać po powierzchni naszej głowy w obu tych kierunkach przy nieruchomo przylegających kopuł do naszej głowy. Przyznam nie wiem po co to uczyniono, gdyż nadaje to tylko całej konstrukcji chybotliwości i wrażenia nie do końca dopracowanej wytrzymałości. Nie ma jednak wspomniany obrót żadnej konsekwencji na brzmienie, w przeciwieństwie do droższego modelu IV.

Faktura plastików - genialna. Gałki cokołów montażowych muszli mają smarowanie zapobiegające piskom i otarciom.

W zestawie znajduje się tylko jeden kabel o małej długości 1,5 m i zakończony małym wtykiem jack. Sugeruje to od razu zastosowanie z małym przenośnym sprzętem audio: słuchawki mają bowiem tylko 16 Ohm na przetwornik i powodują tym samym trochę problemów pośród osób chcących dobrać im odpowiednie wzmacniacze słuchawkowe pełnowymiarowe. Wtyki trafiające do samych słuchawek są już monofoniczne, do tego wyposażone w widełki blokujące je po osadzeniu w gnieździe i obrocie o 90′. Bardzo mocno komplikuje to konfekcję dodatkowego okablowania, ponieważ tulejka przy trzpieniu musi być dzięki temu ekstremalnie wąska i kusząca, aby zostać zarobioną bez obudowy, zwykłą termokurczką.

Nazwa modelu wydrukowana jest na bokach plastików trzymających opaskę.

Komfort jest na naprawdę dobrym ogólnie poziomie, a to za sprawą nie tylko wspomnianych wyściółek między uchem a przetwornikiem, ale też względnie słabego docisku, miękkich nausznic skóropodobnych i tak samo miękkiego obicia pałąka. Całość równomiernie rozkłada siły na głowie, choć słuchawki najlepiej jest potrzymać na niej z kwadrans, aby się odpowiednio dopasowały i „zespoiły” z naszą anatomią. Po czasie suwadła muszli potrafią stracić swój opór i jest to w zasadzie jedyna większa wada tego, co w zakresie konstrukcji zastosował producent. No chyba że dodamy do tego bardzo trudne ściąganie nausznic, których kołnierze bardzo ciasno wchodzą w szczelinę na nie przeznaczoną oraz wynikającą ze skromnego docisku standardową jak na większość słuchawek zamkniętych izolację od otoczenia. Ta jest w zasadzie wystarczająca do większości zastosowań domowych i choć nie rozwiązuje problemów bardzo głośnych pomieszczeń kompletnie, zwiększa przyjemność obcowania z dźwiękiem.

Odpinany kabel paradoksalnie sprawdził się lepiej niż droższa konfekcja. Choć szkoda że nie jest dłuższy i na duży jack.

W zakresie trochę życzeniowego z mojej strony myślenia, chciałbym mieć przy nich dłuższy kabel albo z dużym jackiem, albo w ogóle z wbudowanym opornikiem, aby móc ich impedancję zwiększyć i dostosować do szerokiej gamy wzmacniaczy słuchawkowych. W ten sposób można byłoby uzyskać od razu szersze pole do popisu dla samych słuchawek z perspektywy tonalności, ale niestety kabel mamy tylko jeden, a parametry takie a nie inne. Pobawić będą mogli się z nimi co najwyżej konfekcjonerzy okablowania, o ile poradzą sobie jakkolwiek z zamiennikami wtyków i ich mechanizmem blokującym.

Na dzień dzisiejszy jedyne znane mi okablowanie tego typu wykonuje Forza Audio Works, ale niestety kabel taki, dostarczony wraz ze słuchawkami, zachowywał się bardzo dziwnie i podejrzewam, że przetworniki pracują na nim w przeciwfazie. Dlatego też dla bezpieczeństwa i z braku pewności co do powtarzalności efektu końcowego lub rzeczywistej defektywności, postanowiłem opisu brzmienia w modelach III i IV nie zawierać w tekście.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Słuchawki przyjechały jako używane i o nieznanym mi przebiegu, toteż nie potrzebowały żadnego procesu przejściowego. Sprzętem źródłowym w przypadku tych słuchawek były:

W zakresie porównań z innymi słuchawkami, były to:

Utworami testowymi była jak zawsze cała gama plików muzycznych z różnych gatunków (od elektroniki, przez klasykę, po rock alternatywny) i pod wieloma formatami (od MP3 320kbps po pliki FLAC 24/192, zgodnie z możliwościami odtwarzania danego urządzenia).

 

Jakość dźwięku

W zarysie ogólnym są to słuchawki ciepłe i ciemne, trochę wolne i nie do końca z każdym sprzętem responsywne, ale strojone na duży realizm, relaks i dźwięczność. Najczęściej jest to pluszowy bas, nasycona średnica i wygładzona góra o bardzo przyjemnej barwie, choć zwłaszcza na tle jasnych słuchawek prezentująca się jak zza woalu. Scena domyślnie dosyć standardowa, ale mająca w sobie zakusy na więcej.

 

Bas

Pulchny i dźwięczny, stawiający bardziej na zaznaczenie swojej obecności i soczystości aniżeli rytmiki i dokładności. Ze względu na niską oporność, to właśnie z nim będzie najwięcej problemów, zwłaszcza w zakresie dochowania należytej kontroli. Dlatego nasz wzmacniacz musi być nie tylko dostosowany do tak niskich wartości ohmowych, ale też na tyle dokładny i mieć bardzo niską impedancję wyjściową, aby poradzić sobie ze wszystkimi przeciwnościami, jakie słuchawki te potencjalnie by nam zaserwowały.

 

Średnica

Stanowi praktycznie clou tej sygnatury, grając muzykalnie, ciepło i z nasyceniem. Aczkolwiek potrafi odwdzięczyć się nam także i pogłosowością oraz poluzowaniem się dźwięku a’la LCD-X. Sęk w tym, że Audeze mają to natywnie i walczyć trzeba tam najwyżej z utrzymaniem średnicy konstrukcyjnie w ryzach, zaś w Finalach dany jest nam wybór: albo coś „konwencjonalnego” na środku, albo bardziej przestronnego i dyfuzyjnego. Słuchawki więc, o ile mogą na początku wydawać się apatyczne i monotonne, wbrew pozorom dają się ustawić do pionu w razie potrzeby.

 

Sopran

Ma praktycznie tylko jedną wadę: ciemność. Sonorousy grają słyszalnie przyciemnioną górą, ciemniejszą niż w OPPO PM3, K280 czy K240M i bliższą w tym względzie np. NightHawkom. Gdybym miał poszukać u siebie tak ciemno grających słuchawek, prawdopodobnie tylko K290 Surround w trybie stereo byłyby w stanie cokolwiek tu porozmawiać. Jednocześnie – i naprawdę paradoksalnie dla tych słuchawek – sopran jest bardzo dobrze wystrojony w sensie własnym, lokalnym. Bardzo przyjemny i wymagający od nas praktycznie tylko dokopania się do niego tonalnością toru.

To w sumie obok oporności największe wyzwanie stawiane przez Sonorousy swojemu posiadaczowi. W przypadku K1000 czy HD800 musimy walczyć z jasnością, jednocześnie utrzymując w ryzach wiele innych, pobocznych aspektów. Tu zaś sprawa jest wręcz banalna, bo wraz z rozjaśnianiem toru jedynym naszym zmartwieniem może być najwyżej chęć utrzymania poprawnej barwy toru i nie przesuwania jej zbyt mocno w stronę nosowości.

O tym że Sonorousy grają „źle” może świadczyć fakt, że HD800 założone zaraz po Sonorousach są aż nieprzyjemne w tym względzie. I żeby było śmieszniej po podstawowych modyfikacjach dociążająco-docieplających. W drugą stronę jest to samo – tym razem Finale grają jakby im ktoś kleistym miodem membrany polał. Wniosek z tej obserwacji jest więc oczywisty: żadna z obu tych par nie gra „poprawnie” w zakresie doboru tak barwy, jak i ilości sopranu. Na jednej utwory są zbyt zgaszone, na drugiej zbyt szkliste i rozświetlone.

Sonorousy okupują trzeci, skrajny front brzmieniowy po ciepłej i ciemnej stronie. Ani im do balansu, ani do jasności, także nie ma rady – bez siłowego ciągnięcia ich ku światłu się nie obejdzie i na to myślę każdy posiadacz powinien być gotowy. Od razu zapowiadam jednak, że nie jest to żadna katorga, a wręcz przeciwnie: nieopisana frajda i satysfakcja z obserwacji jak bardzo słuchawki te są w stanie się zmienić. A przynajmniej do pewnego stopnia, bowiem zrobienie z nich drugich HD800 byłoby zadaniem iście karkołomnym.

 

Scena

W Sonorousach trzeba o nią powalczyć torem. Są bardzo nieśmiałe scenicznie i udawało mi się na nich uzyskać zarówno scenę względnie małą, skondensowaną, jak też przestronną i rozciągniętą na szerokość. Nawet bardzo. Na tym polega sekret i sens rozjaśniania tych słuchawek, zwłaszcza jeśli jesteśmy w stanie utrzymać w ryzach barwę sopranu i nie dowartościowywać go na umór. Dlatego też słuchawki skrzętnie skorzystały z dobrodziejstw S6, ale też i M1.

 

Całościowa tonalność i charakter

Jak na pierwsze spotkanie niestety przyznać muszę, że łatwo FAD-om nie jest. To słuchawki trudne ze względu na swoją bardzo niską impedancję, toteż nie pomaga im to w osiągnięciu wszystkich swoich przymiotników z wielu urządzeń źródłowych. Wkradają nam się szumy, tłumienie, duże obciążenie przekładane na wzmacniacz. Ale ponad wszystkim – tonalność.

Słuchawki są z gatunku ciepłych i ciemnych, spokojnie rywalizując np. z AudioQuestami NightHawk na tym polu. Sęk w tym, że „hołki” wielu podobają się przez swoją pogłosową („jaskiniową” wręcz) naturę, podczas gdy Sonorousy III cały czas stawiają na brzmienie budowane na bardzo konwencjonalnym, zwyczajnym planie dźwiękowym. Nie ma tu więc takiego pogłosowego czarowania jak w NH czy K280. Nie ma także w pierwszej chwili domieszki jasności z nadal jakby nie patrzeć ciepłych K240 Monitor czy OPPO PM3. SIII są jeszcze ciemniejsze, potulniejsze, wolniejsze, ale też bezpieczniejsze i pozwalające na słuchanie muzyki głośniej, niż z reguły jesteśmy przyzwyczajeni, przypominając mi ze wszech miar Audeze LCD-X. To też jest i właściwe do nich podejście.

Połączone powinno być od razu z odpowiednio dobranym pod nie torem. Przykładem takim mogą być chociażby ostatnio przeze mnie recenzowane Aune S6 i S7. Sparowane razem po wyjściach zbalansowanych i po USB z odpowiednimi sterownikami są w stanie nadrobić sporo ubytków, jakie słuchawki te w sobie gnieżdżą. Nie wszystkie co prawda, ale naprawdę dużo można tak w nich załatać. Dzięki sterownikom i nadajnikowi XMOSa dzieje się to samo, co w Conductorze V2+, a więc rozluźnienie na środku sceny i lekkie podbicie łącznika średnicowo-sopranowego. Do tego dołączają też naturalne właściwości sceniczne i kontrola zbalansowanego S7. Być może tonalnie lepiej wypadłby tu wciąż Matrix Quattro II, ale przy tak uniwersalnym zestawie jak duet Aune nadal można mówić o bardzo interesujących efektach.

Z Sonorousami III natomiast na mojej twarzy wyłania się błogi uśmiech. Słuchawki dają naprawdę sporo frajdy już samym szukaniem dla nich dobrego kompana o należytej jasności i sceniczności, a potem podziwiania jak mocno na nasze zabiegi zareagowały. Coś, czego z reguły staramy się unikać i często odbieramy w wielu współczesnych modelach jako element niepożądany – jasność – w Sonorousach staje się towarem deficytowym. Jeśli dorzucimy do tego często podejście wykonywane z modeli bardziej znormalizowanych tonalnie, czy też właśnie jasnych, słuchawki na samym początku będą nas niemiłosiernie odrzucały swoim spowolnieniem, zamuleniem, ciemnością. I tylko po to, aby po pozostaniu z nimi sam na sam i umiejętnym dobraniu komponentów toru, nie móc się od nich oderwać.

To jest chyba też jedna z największych wad, jakie mogę SIII przypisać – zdolność do bardzo losowego odbioru po stronie słuchacza. Słuchawki mogą okazać się muzykalnym strzałem w dziesiątkę, jak również zawodem na całej linii. Gust słuchacza, ostateczne możliwości toru, impedancja wyjściowa, to wszystko będzie miało niestety znaczenie. I jako każdorazowo częściowy tylko składnik, razem tworzyć będzie jeden obraz dźwiękowy. A czy się on nam spodoba czy nie, to już kwestia bardzo losowa.

Sonorousom należy się moim zdaniem duży szacunek chociażby za to, że słuchawki na początku zrobiły na mnie delikatnie mówiąc średnie wrażenie pod wieloma względami, a jednak przeczołgały się praktycznie przez cały poligon dźwiękowych testów i sumiennie dopracowały do końca odsłuchów ze znacznie bardziej pozytywnym efektem niż na początku. Pomógł im w tym na pewno i Shanling, i duet od Aune, ale przede wszystkim ich duży potencjał adaptacyjny. Słuchawki szybko przyklejają się do głowy, dopasowują się do niej, a potem ten sam proces rozpoczynają z naszymi uszami, tak fizycznie, jak i percepcyjnie. Wielu albumów słuchało się na nich z większą przyjemnością niż na HD800, ze spokojem i bez sopranowego stresu. Czysty relaks i normalność, której być może wielu osobom realnie na co dzień brakuje.

Ostatecznie przygodę z Final Audio Design można zakończyć u mnie na plusie, ale nie ma co się łudzić: są to słuchawki jednak dosyć specyficzne. Nieortodoksyjne że tak powiem i konstrukcyjnie, i brzmieniowo. Stawiające mimo wszystko na sporą świadomość użytkownika odnośnie potencjalnych możliwości. Liczące że nie skapituluje on przed nimi od pierwszego założenia, odrzucając w kąt jako coś nieciekawego, zamulonego i pozbawionego jakiegokolwiek kunsztu dźwiękowego. Do tego trzeba się niestety mozolnie dokopywać i producentowi należy się za to słuszna krytyka, że nie pozwala wprost odkryć przed nami ich potencjału, albo nawet jakichkolwiek przesłanek dać, że takowy w nich drzemie.

 

Zastosowania

Moja skromna osoba uchodzi niekiedy za preferującą na potęgę słuchawki jasne. Nie jest to do końca prawda (vide moja długa i owocna przygoda z Audeze), ale zdawać by się mogło, że na tle takich modeli Sonorousy III będą przeze mnie zdeptane i pohańbione za swoją ciemność, ale jak na ironię jest inaczej: bardzo mi się podobają, mimo pełnej świadomości co do wymagań stawianych sprzętowi źródłowemu, aby ostatecznie mogły wrócić na ścieżkę światła. Jest to w ich przypadku swoisty klucz nie tylko do ich zrozumienia, ale myślę też i polubienia.

Słuchawki te wybrałbym zamiast bardziej pogłosowych (ale też mających większy potencjał) NightHawków, a w zastosowaniach domowych nie dopłacałbym względem nich do równie ciekawych i dobrze wykonanych OPPO PM3. Nie jestem jednak pewien, czy zastanawiałbym się nad nimi na tle HD650. Możliwe że głównie wtedy, gdybym stwierdził potrzebę na słuchawki zamknięte. W sumie byłaby to nawet niezła rekomendacja, jeśli zależałoby nam na właśnie takim modelu jak HD650, ale zamkniętym, gdyż w naszym otoczeniu akurat konstrukcje otwarte odpadałyby przez wzgląd na hałas otoczenia. Tak, wtedy wybór Sonorousów III ma sporo sensu.

Zbierając więc wszystko to razem, Sonorousy III sprawdzą się moim zdaniem jako wygodne, spokojne i relaksujące słuchawki zamknięte do odsłuchu muzyki. A w szczególności w sytuacji, gdy:

  • potrzeba nam jakkolwiek zamkniętego substytutu HD650,
  • nie mamy możliwości pracy na słuchawkach otwartych,
  • preferujemy modele pełnowymiarowe o zastosowaniach domowych,
  • mamy sprzęt zdolny pociągnąć słuchawki o tak niskim oporze i o niskich szumach własnych oraz impedancji wyjściowej,
  • preferujemy głośniejszy odsłuch muzyki, także w towarzystwie innych osób w pokoju,
  • nasz słuch jest bardzo wrażliwy na wysokie tony i często miewamy z tego powodu bóle głowy lub złe stany samopoczucia,
  • mamy także i sprzęt przenośny, z którego słuchawki również powinny bez problemu ruszyć.

 

Synergiczność

Tak się akurat złożyło, że w trakcie pisania recenzji musiałem na chwilę zrobić sobie przerwę i odejść od komputera. A że kabel krótki i słuchawek z głowy ściągać mi się nie chciało (leń alert), wyjąłem swojego Shanlinga M1. Szybkie sparowanie, odpalenie i wybór na pierwszy lepszy album na karcie. Padło na Volor Flex – Goodbye. Efekty? Bardzo fajne, zaskakująco wręcz fajne. Shanling ze swoją sygnaturą okazał się od startu strzałem w dziesiątkę. Czyli jednak można mieć za pierwszym razem szczęście.

U mnie niestety traf chciał, że tym pierwszym sprzętem źródłowym był Conductor. Bardzo szybko okazało się, że niespecjalnie za sobą przepadają. Oczywiście jakość i format dźwięku pierwsza klasa, ale Conductor ma stosunkowo płynną i organiczną naturę, obecną jako stały charakter dźwięku. Wstrzykuje w słuchawki bardzo często naturalność i muzykalność w formie z iście wysokiego szczebla, choć w dozach zachowujących wszelaką kulturę. Tymczasem Sonorousom potrzeba konkretnego kopa do dokładności i jasności. Tym samym towarzystwo pokroju Aune S16 (najlepiej wcześniejszej rewizji, bo najbardziej będzie tu pasować) czy Matrixa Quattro II stawiałbym na pierwszym miejscu z takimi a nie innymi cechami, aniżeli cokolwiek bardziej klasowego. Również i z S6 dogaduje się raźniej niż z Conductorem, mimo słyszalnej degradacji klasy całościowej odsłuchu.

 

Opłacalność względem modelu IV

To bardzo ciekawa sprawa, zwłaszcza że słuchawki dzieli tylko 500 zł. Droższy brat można powiedzieć, że względem modelu III handluje bezproblemowością podłączenia, wygodą i wykonaniem za brzmienie, choć też z pewnymi obostrzeniami. O ile wiele rzeczy będę wyjaśniał jeszcze w ich recenzji, o tyle w telegraficznym skrócie, Sonorousy IV są wyraźnie jaśniejsze od III, zupełnie jakby ktoś za te 500 złotych przyszedł i nam słuchawki „naprawił”. Cała tonalność jest jednak chudsza, wciąż w dużej mierze nasycona, a raczej wyważona między neutralnością a nasyceniem, ale nie ma tam aż takiej przyjemności i pulchności jak w III, zwłaszcza na basie. Przełom basu ze średnicą jest wzmocniony, góra wyraźniejsza, choć w najwyższej oktawie potrafi odpuścić, zaś scena obrosła w piórka zwłaszcza do tyłu i realizowana jest na mniej symetrycznym planie niż w III. Widać to dosyć wyraźnie na wykresie po naniesieniu przebiegu tonalnego obu modeli:

Jednocześnie tak jak wspominałem, wygoda jest znacznie gorsza dla osób takich jak ja (trochę odstające i wrażliwe małżowiny), ponieważ maskownica przetwornika jest zbudowana z klatki o cienkich pręcikach, nad którą nie znajduje się żaden materiał amortyzujący. Sonorousy III mają miękką wyściółkę, zaś IV nie mają nic. Dodatkowo przy prawidłowym założeniu ucho moje opiera się o wypustki talerza z przetwornikiem, powodując niemal automatycznie dyskomfort. Aby słuchawki założyć i używać przez dłuższy czas, byłem zmuszony je obracać wtykami do przodu, podnosząc jednocześnie pułap sceny z racji tego, że dodatkowy przetwornik armaturowy w tym modelu (to hybrydy) nie znajduje się na środku, a z boku. Jeśli doliczymy do tego niewidoczne oznaczenia i gorsze moim zdaniem wykonanie, obejmujące kopuły z matowego plastiku na którym widać każde możliwe otarcie, a także elementu metalowego wyglądającego jak porysowana (celowo) blacha ocynkowana, wrażenia z obcowania mogą być delikatnie mówiąc umiarkowane. Nie jestem tym samym pewien, czy wyższa klasa dźwięku i lepsze strojenie modelu IV jest w stanie zrekompensować te niedogodności. Sonorousy III odbieram jako znacznie bardziej dopracowany produkt o większej opłacalności. Zwłaszcza, że jak przedstawiłem w tejże recenzji, po dobraniu jaśniejszego i dokładniejszego toru słuchawki ochoczo reagują zwracając praktycznie same dobro.

 

Podsumowanie

Słuchawki idealne dla tych, wiecznie mają problemy ze zbyt jasnymi torami, zbyt cichymi odsłuchami i zbyt drażniącymi sopranami. Sonorous III mają w sobie sporo ukrytego dobra, do którego należy dotrzeć konfiguracją łańcucha karmiącego je dźwiękiem – im jaśniej i przestrzenniej, tym bardziej zmieniają się nie do poznania. To dlatego otrzymały ode mnie tak wysoką notę za dźwięk, właśnie przez ich zdolność do przezwyciężenia własnej sygnatury, z którą jak się okazuje nie podpisały cyrografu.

Słuchawki spodobały mi się ostatecznie przez swoją reagentność na tor.

W efekcie tak jak na początku miałem chęć rzucić je na pożarcie lwom, tak z czasem bardzo mnie do siebie przekonały, choć wciąż pozostawały wierne swojej domenie – ciemniejszej strony dźwiękowej mocy. Sprzęt poza tym całkiem wygodny jak na słuchawki zamknięte i mający pewien stylizacyjny urok. Warto ich posłuchać z precyzyjnego i dokładnego sprzętu, niekoniecznie tego najdroższego.

Final Audio Design Sonorous III można zakupić na dzień pisania recenzji w cenie 1 700 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)

 

Zalety:

  • nawet ciekawie wykonane i zaprojektowane
  • banalnie prosta konstrukcja
  • odpinane kable dające dodatkowe możliwości
  • wygoda nawet podczas długich odsłuchów i mimo dużej wagi
  • wyciszone smarem zawieszenie obu muszli
  • ciemne i ciepłe granie o wysokim stopniu zrelaksowania
  • bardzo ładnie wystrojona lokalnie góra
  • wbrew wszystkim okolicznościom reagentność na tor i jego właściwości sterujące
  • bardzo wydajne i sprawdzające się przy głośniejszych odsłuchach

Wady:

  • ubytki w jasności i co za tym idzie: sceniczności i szybkości (w dużym stopniu korygowalne)
  • linii basowej przydałaby się większa precyzja
  • niska i potencjalnie trochę problematyczna oporność
  • trzeba przyzwyczaić się do ich dziwnego systemu regulacji
  • krótki i tylko jeden kabel sygnałowy
  • utrudniona konfekcja okablowania ze względu na głęboko umieszczane wtyki w muszlach

 

Serdeczne podziękowania dla pana Grzegorza Jaworka za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.

 

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

10 komentarzy

  1. Gorąco polecam je w parze z Opusem #1 – moim skromnym (i zdaje się nie tylko moim) zdaniem bardzo dobra synergia z doskonałym efektem w postaci szerokiej sceny i technicznego sznytu. 🙂

  2. HD650 można traktować jako otwarty substytut SIII? HD650 będą miały większą/porównywalną scenę?

  3. „Słuchawki te wybrałbym zamiast bardziej pogłosowych (ale też mających większy potencjał) NightHawków, a w zastosowaniach domowych nie dopłacałbym względem nich do równie ciekawych i dobrze wykonanych OPPO PM3. Nie jestem jednak pewien, czy zastanawiałbym się nad nimi na tle HD650.”
    Czyli HD650 > Sonorous III >= PM3 > NightHawk? Trochę zaskakujące, bo to o tych ostatnich pisze się o wysokiej jakości (chyba najwyższej z tej całej czwórki), mimo dla niektórych kontrowersyjnego stylu gry. Chyba, że było to czysto subiektywne zdanie, a jeśli tak, może być trochę mylące, bo tutaj już o gusta się rozchodzi.

    Pozdrawiam.

    • W audio Panie Leszku zawsze rozchodzi się o gusta 🙂 . Staram się przede wszystkim mieć własne zdanie, które może, ale nie musi się pokrywać z powszechnym przekonaniem czy opiniami. Zresztą z samej treści zacytowanego zdania dosyć jasno bije moje własne, subiektywne zdanie odnośnie klasyfikacji „co lepsze”, a które również próbuję zawsze gdzieś zawrzeć, by recenzja miała ostatecznie mój własny, autorski smak. Podpowiem też, że recenzje każdej z wymienionych par znajdzie Pan również na moim blogu.

      Pozdrawiam.

    • Dziękuję za odpowiedź.
      Słuchałem wszystkich modeli poza tymi Sonorousami, stąd też zainteresowanie tą recenzją (pozostałe również czytałem, bo jak wiadomo, dobrze mieć punkt odniesienia). Sonorousy III nie zagoszczą prawdopodobnie u mnie przez problemy ze sceną, ale kto wie czy nie wyższy model. Im więcej odsłuchane, tym potem większy spokój, bo znamy alternatywy.
      Zatem chyba mamy odmienne gusta, bo produkt od AudioQuesta najlepiej mi przypadł. I właśnie dlatego wspomniałem także o ogólnej jakości, bo również wydały mi się wyżej klasowo – chyba tu się ze mną Pan, Panie Jakubie zgodzi? Lepiej mi przypadły nawet, niż nawet droższe T1.2, także chyba już nie ma co szukać alternatyw, bo cenowo może zabić. Chociaż może Dharmy kiedyś… 😉 Ciężkie hobby!
      Proszę o odpowiedź o jakość ogólną / „klasowość” i nie będę już męczył, bo to nie jest chyba najlepsze miejsce o takie rozważania, choć nadal jednak oparte o tekst z recenzji. Obiektywnie nie przedstawiałoby się to następująco: NH > PM3 > Sonorous III > HD650 (czyli jakby nie patrzeć na odwrót)? Wiadomo, że nie tylko chodzi o to w audio, bo więcej znaczą gusta, ale lubię wiedzieć od każdego aspektu wszystko, i nie tylko od swoich uszu.

      Pozdrawiam.

    • To prawda, im więcej modeli uda się przesłuchać i przede wszystkim na spokojnie to uczynić, tym lepiej i pewniej można dokonać potem wyboru.

      Najwyraźniej tak jest, ale nie ma w tym niczego złego, zaś samo hobby jest dzięki temu bardziej ekscytujące. W moim przypadku gust wywodzi się z lat spędzonych na konstrukcjach elektrostatycznych, jest mniej więcej wyważony po środku wszystkich kierunków z preferencjami na średnicę + czytelność, obecnie bardzo często oscyluje wokół sprzętu studyjnego i vintage tego typu, ale też konstrukcji magnetostatycznych. AudioQuest to z kolei zupełnie inny typ prezentacji. O tym wszystkim, jak również o jakości AQ i ich klasyfikacji potencjale, możliwościach etc., bardzo obszernie napisałem w ich recenzji na blogu: http://audiofanatyk.pl/recenzja-sluchawek-audioquest-nighthawk/
      Przedstawioną przez Pana kolejkę jakościową można tak postrzegać, tj. że AQ są na jej początku.

      Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *