Wbrew pozorom sprzęt ten miał już u mnie swoją premierę wcześniej, bo po cichu i przy okazji LCD-4. Miał ją też na prywatnych odsłuchach i spotkaniu audiofilskim w Żywcu, na które to akurat wybrać się z racji innych obowiązków w tym roku nie mogłem. Z tego jednak co słyszałem, wrażenia jakie wynieśli tamtejsi słuchacze były równie pozytywne jak moje. Wypadałoby więc postawić swoją własną, obszerną kropkę nad i wykorzystać fakt, że okazja była ku przetestowaniu go wyborna i odbywająca się w wyjątkowo korzystnych warunkach: domowych, nie mityngowych. Na spokojnie, bez pośpiechu, tylko ja i sprzęt, zarówno ten doskonale mi znany, jak i będący jeszcze na tamten czas niewiadomą. Do czasu. Przed Państwem szczytowa integra słuchawkowa Bursona: model Conductor V2+, następca Virtuoso V1 oraz jedna z ciekawszych moim zdaniem premier końcówki tego roku.
UWAGA! Recenzja dotyczy pierwszej rewizji produkowanej na bazie układów dyskretnych Supreme Sound V5. Nieoficjalnie od 2017 roku nastąpiła zmiana na rewizję drugą i przejście na układy Supreme Sound V6, których brzmienie nie jest mi znane. Ponieważ nie testowałem rewizji drugiej Conductora, nie gwarantuję, że opis zawarty w mojej recenzji będzie się pokrywał z brzmieniem nowej rewizji.
Aktualizacja 21.01.2019: Aby wyklarować sytuację ze zgłaszanymi mi przez użytkowników wątpliwościami co do różnych rewizji Conductora, wysłałem osobiście zapytanie do producenta z prośbą o wyklarowanie sytuacji. W odpowiedzi na moją korespondencję Alex z firmy Burson dokładnie opisał sytuację zapewniając, że choć zmieniło się nazewnictwo, strukturalnie Conductor którego używam i którego opisywałem nie zmienił się od czasu wprowadzenia na rynek. Tym samym brzmienie serii produkowanych po 2017 roku nie zmieniło się i moja recenzja co do zawartości jest wciąż aktualna. Zamieszanie jest więc najpewniej wywołane przez zmianę grafik informujących o użytej w środku elektronice, a w konsekwencji przez sklepy/użytkowników, choć to dobrze, że ludzie są czujni na takie rzeczy z racji wysokiej ceny urządzenia. Przypisywanie mi lub mojemu blogowi sprawstwa całego zamieszania jest w tej sytuacji bezzasadne i nieprawdziwe.
Dane techniczne
- Pasmo przenoszenia: 0-56 kHz @ ±1 dB
- Separacja kanałów: 142 dB @ 1KHz / 135 dB @ 20KHz
- THD+N: 0.0005% @ 1KHz, 0dB FS
- Próbkowanie maksymalne dla wejść koaksjalnego i optycznego: 192KHz @ 24 bit
- Próbkowanie dla USB: PCM 384kHz @ 32bit
- Natywne DSD: 64 / 128 / 256
- DSD przez PCM: DoP64 / DoP128 / DoP256
- Waga: ok. 7 kg
- Wymiary (mm): 265 x 255 x 80
- Wsparcie systemów operacyjnych: Windows XP, 7, 8, 10 Mac OSX, iOS, Android (via USB OTG)
- Gwarancja: 5 lat
- Kolorystyka: czarny, srebrny
Impedancja wyjściowa:
- wzmacniacz słuchawkowy: 3 Ohm
- przedwzmacniacz: 1 Ohm
- wyjście liniowe: 25 Ohm
Moc wzmacniacza:
- 8.2 W (16 Ohm / SNR: 92 dB)
- 4 W (32 Ohm / SNR: 95 dB)
- 1,46 W (100 Ohm / SNR: 94 dB)
- 1 W (150 Ohm / SNR: 94 dB)
- 0,5 W (300 Ohm / SNR: 95 dB)
Zawartość zestawu:
- Conductor V2+
- pilot zdalnego sterowania
- kabel zasilający
- interkonekt RCA-RCA
- kabel USB
- karta informacyjna
- zworka 3-pin
Jakość wykonania i konstrukcja
Burson Conductor V2+ to integra słuchawkowa z przedwzmacniaczem w topologii dyskretnej single-ended, kierowana do odbiorcy wymagającego przede wszystkim prostoty obsługi i czystej mocy na wyjściu. Najlepiej posiadacza jednej lub dwóch par słuchawek wyższych lotów, którzy będą mogli wykorzystać całość potencjału tego układu.
W przypadku Conductora w życiu nie powiedziałbym, że sprzęt został złożony inaczej niż maszynowo, patrząc zarówno na płytki elektroniczne, jak i zewnętrzną obudowę (w rzeczywistości bowiem jest składany ręcznie). W ramach tej ostatniej Burson jest potężną bryłą złożoną z grubych na 6 mm płyt aluminium drążonych i ciętych metodą CNC. Działają one nie tylko jako skuteczna osłona EMI, ale też radiator, gdyż pracujący w klasie A Conductor jest połączony co cieplejszą elektroniką z dolną ścianą nośną. Podczas pracy nagrzewa się trochę mocniej od Soloista, ale w szczycie nie przekroczył mi 36’C przy temperaturze otoczenia oscylującej wokół ok. 25 stopni.
Na naprawdę dużą wagę urządzenia (ok. 7 kg) wpływają również dwa 70W transformatory toroidalne, dodatkowo zamknięte we własnych puszkach w celu ekranowania i wyciszenia. Jeden odpowiada za sekcję wzmacniającą, drugi zasila DAC oparty o układ ESS Sabre32 ES9018 oraz nadajnik USB XMOS obsługujący jednocześnie DSD do trybu 256 włącznie. Oba transformatory obecne są również w tańszej wersji pozbawionej DACa, oznaczonej jako V2, a różnica między modelami z i bez plusa sprowadza się praktycznie tylko do obecności obu płytek wymienionych układów (a więc i wyjścia USB z tyłu urządzenia). Żadnych innych zmian nie ma, jako że sprzęt od strony elektronicznej jest produkowany (i składany) modularnie.
System elektroniki Conductora V2+ składa się z pięciu płytek scalonych. Podstawą jest największa, skupiająca końcówkę mocy opartą o elementy dyskretne oraz zasilanie. Wyjścia RCA, COAX i OPT są umieszczone bezpośrednio na własnej, osobnej płytce, połączonej wysuniętymi pinami z płytą główną. Płytka z XMOSem jest najmniejsza, ale montowana jako trzecia w kolejności na jednym dystansie oraz złączu wchodzącym również bezpośrednio do płyty głównej. Na tak przygotowany zestaw trafia czwarta, zawierająca układ DAC i łącząca się z nadajnikiem USB oraz płytą główną. Piątą płytką jest cały przedni panel wraz z diodami, wyjściem słuchawkowym, sensorem pilota i potencjometrem.
Płytka DAC przykręcana jest do czterech dystansów i zawiera nie tylko kość ESS, ale całą elektronikę towarzyszącą: zasilanie, zegar (1 PPM) oraz stopień wyjściowy oparty o zintegrowanego Supreme Sound V5. Układu nie da się w żaden sposób podmienić ani zdemontować – to integralna część elektroniki, po prostu rozlutowana i umieszczona tuż obok kości DAC w formie jednej płytki scalonej.
Choć elektroniki wbrew pozorom aż tak wiele w nim nie ma, sprzęt stwarza wrażenie monolitycznego układu all-in-one i taka też optyka jest w jego przypadku myślę jak najbardziej prawidłowa. Jednocześnie utrzymana stylistyka wyraźnie skłania się ku prostocie i elegancji. To zasługa specyficznego w kształcie pokrętła potencjometru, opartego o najwyższy w katalogu TI układ Burr-Brown PGA2310. Zapewne dlatego, że oferuje dynamikę na poziomie 120 dB i w ten sposób wyraźnie usuwa się na margines w ramach negatywnego wpływu względem połączenia bezpośredniego.
Pokrętło znajduje się w centralnej części urządzenia, okraszone po bokach symbolami plusa i minusa, ale nie działające na takiej samej zasadzie jak w Soloiście. W starszych wersjach swoich urządzeń Burson stosował drabinki rezystorowe, w SL MKII klasyczny potencjometr, który swoją drogą był bardzo w porządku mimo wyczuwalnego oporu, zaś w najnowszym V2 zastosowano identyczny jak u poprzednika regulator cyfrowy ze wskazaniem poziomu za pomocą niebieskich diod LED. Ma to swoje dobre i złe strony.
Przede wszystkim pozwala na bardzo akuratne ustalanie natężenia dźwięku i jest doskonale widoczne nawet z dużej odległości lub spod dużego kąta patrzenia. Łatwo też zapamiętać która para z naszej kolekcji na którym ustawieniu grała mniej więcej na żądanym poziomie. Ogromnie upraszcza to pracę na kilku modelach o różnej oporności i skuteczności. Pokrętło chodzi precyzyjnie i ze świetnie wyważonym oporem, nie za lekkim, nie za ciężkim, idealnie więc w sam raz do roli regulatora cyfrowego. Wciśnięcie wycisza natomiast dźwięk z płynnym efektem zanikania oraz pojawiania się. Miły to dla ucha akcent.
Wadą jednak takich rozwiązań jest skokowy przyrost dźwięku (w tym wypadku o 0,5 dB przy każdej wartości, 100 kroków całościowo), co przy słuchawkach wysoce wydajnych może skutkować ryzykiem braku dokładnego ustawienia głośności, znajdującego się akurat niefortunnie między dwiema ustalonymi wartościami. Regulację komplikuje również przypadłość znana chociażby z Aune S16, a więc gubienie się przy bardzo szybkich ruchach gałką. Jest to dla mnie akurat wada, ponieważ bardzo często żongluję różnymi słuchawkami o bardzo skrajnej wobec siebie impedancji i im szybciej przepnę się między parami, tym lepiej. Niejednokrotnie też z modelu 400 czy 600 Ohm przechodzę na egzemplarze 100, 75, 55 Ohm. Wymusza to na mnie szybką zmianę głośności i okazuje się, że nie jest to takie proste w Conductorze. W skrajnym przypadku było nawet tak, że głośność szybciej doprowadzało się do należytego poziomu wolniejszym kręceniem, niż szybszym.
Wielokrotnie tańszy HAP-100 na ten przykład nie ma takich problemów i przy poczwórnym wejściu RCA zamiast podwójnego jak na ironię bardziej nadaje się do testów różnych par na różnych źródłach. Oczywiście jeśli wcześniej świadomie ograniczymy się do jego znacznie niższej klasy dźwiękowej, adekwatnej do ceny. Z drugiej strony Bursona trochę niesłusznie staram się osadzić w zadaniach, do których nie był przecież projektowany. Po prostu spodziewałem się, że główny element sterujący będzie pozwalał na bardzo szybką reakcję. W ten sposób lepiej jest sobie wyrobić bezpieczne praktyki z profilaktycznym przyciszaniem urządzenia w sytuacji przepinania się w ciemno między różnymi parami będącymi w naszym posiadaniu. U mnie jest ich 15, więc powiedzmy że zwracam na to uwagę „trochę” mocniej niż znakomita większość użytkowników regularnych. W przypadku posiadania tylko kilku par lub oddelegowania Conductora pod pracę z jedną, konkretną parą, nie będzie żadnego myślę problemu.
Po lewej stronie znajduje się jedyne gniazdo słuchawkowe Conductora. Sprzęt nie pozwala na wpięcie większej ilości słuchawek niż jedna para, zaś modele zakończone kablem zbalansowanym będziemy musieli podpinać jako SE za pomocą własnych adapterów. Na całe szczęście takowy kabel posiadałem, więc nie było dla mnie problemem podpiąć moich K1000. Co ciekawe przy wpinaniu i wypinaniu zaskakuje przekaźnik, odpowiednio podając i blokując sygnał w celach bezpieczeństwa. Również po włączeniu mija chwilka, zanim sprzęt się ustabilizuje i zaskoczy przekaźnik główny. Nie stwierdziłem też żadnych niemiłych symptomów przy podłączonych słuchawkach zarówno podczas włączania, jak i wyłączania, związanych chociażby z opróżnianiem znajdujących się w środku urządzenia kondensatorów Elny z serii Silmic 2.
Po prawej stronie swoje miejsce znalazł jeden rząd diod LED w kolorze bursztynowym, sygnalizujących tryb wejścia sygnału: AUX 1, AUX 2, COAX, TOSLINK, USB. Jest również przycisk odpowiadający za zmianę w formule cyklicznej, która przy tak dużej palecie wejść może być mimo wszystko kłopotliwa. Na ratunek przychodzi jednak pilot zdalnego sterowania, posiadający opcje wyciszenia, zmiany głośności oraz wyboru źródła w obu kierunkach – w lewo i w prawo. Zasilany baterią CR2032 i wykonany w całości z aluminium pod kolor urządzenia jest trwałym i nieocenionym kompanem Conductora, choć też podatnym w takim malowaniu na widoczność wszelakich skaz. Wersja srebrna posiada pilot także srebrny, a więc w obu przypadkach bardziej na wszelakie obtłuczenia oporny, niż duet czarny.
Osobiście brakuje mi w nim bardzo ważnej dla mnie funkcji SOFT POWER OFF. I jak się przyjrzeć samemu urządzeniu, faktycznie nigdzie z przodu nie ma włącznika. Ten znalazł się z tyłu, dokładnie tak samo jak w Soloiście. Cały czas konieczne jest grzebanie z tyłu obudowy, co przy ciasnych zabudowach i niskich półkach mnoży niepotrzebnie problemy i przymus macania ręką na pamięć za włącznikiem. Zaletą zaś, że jego wymiana w razie czego jest banalna, a poziom głośności zapamiętywany między wyłączeniami.
Conductor nie posiada niestety regulowanego poziomu wzmocnienia. Gain można ustawiać na dzień dzisiejszy tylko w Soloiście SL MKII, zaś jego droższy brat został tej funkcji pozbawiony. Co ciekawe gain można było ustawiać także w pierwszej wersji Conductora (non-Vitruoso), zaś w V1 (i w konsekwencji w V2) przełącznika już nie uświadczymy. Dlaczego? Być może dla bezpieczeństwa przy tak wielkiej mocy. Być może ze względu na dedykowanie go naprawdę potężnym słuchawkom tylko i wyłącznie. A może po prostu dla idei purystycznego podejścia do konstrukcji toru wzmacniającego, w którym regulowany gain przeszkadzał. Podejrzewam, że wszystkie te odpowiedzi są na swój sposób poprawne, choć mogą też nie być, a wyjaśnienie będzie nad wyraz proste: Conductor pracuje tak jak Soloist SL MKII jakby w trybie Low Gain, zaś możliwość ustawienia trybu High Gain miało za zadanie nadgonić mniejszą moc Soloista względem słuchawek przykładającym dużą uwagę do napięcia.
Wynagradza nam te niedogodności natomiast potężna bateria wejść i wyjść z tyłu urządzenia. Jak pisałem sygnał możemy wprowadzić zarówno cyfrowy (USB, COAX, optyk), jak i analogowy (A1, A2), ale również wyprowadzić go w takiej samej formule tylnymi wyjściami RCA w roli niemalże dual-PRE. Oba wyjścia DAC/PRE OUT mogą działać jednocześnie i oba regulowane są na głośności przez potencjometr główny. Różnią się między sobą tylko tym, że PRE OUT jest głośniejszy i jego sygnał jest odcinany przez wpięcie słuchawek. DAC OUT działa za to zawsze, bez względu na to czy cokolwiek słuchawkowego zostało pod Conductora podłączone z przodu, czy też nie.
To fantastyczna okoliczność, która pozwala na podpięcie różnorodnego sprzętu w dowolnej konfiguracji. Nie tylko słuchawek do pracy jednoczesnej z innym sprzętem, ale też kolejnego wzmacniacza lub konwertera, albo gołej końcówki mocy, która regulacji jest w wielu sytuacjach pozbawiona. Wzmacniacz przejmuje wtedy rolę transparentnego potencjometru cyfrowego, pozwalając uzyskać sumarycznie aż 3 strumienie dźwiękowe w zależności od tego które źródło wybierzemy: czy jedno z dwóch analogowych, czy wbudowanego w Conductora DACa, który też swoją jednak charakterystykę posiada, a także pełnić rolę centralnej bramy dźwiękowej, działającej jak zaawansowana stacja słuchawkowa z funkcją przelotki i przedwzmacniacza. I to w różnych zakątkach świata, jeśli sobie z nim podróżujemy lub sprzedajemy na giełdach międzynarodowych (przełącznik regulacji napięcia).
W moim własnym przypadku najwygodniej było mi skonfigurować swój system tak, aby moja Yamaha M-35 była podłączona pod stale aktywny DAC OUT i w ten sposób umożliwiała mi równoległe porównywanie podpiętych pod nią K1000 z dowolną inną parą grającą w tej samej chwili bezpośrednio z Bursona. Drugą Yamahę oddelegowaną pod KEFy podłączyłem zaś pod PRE-OUT, aby dostawała mocniejszy sygnał i jednocześnie dezaktywowała się wraz z wpięciem słuchawek. Głośność zsynchronizowałem między Bursonem i M-35, aby przy przełączaniu się między nimi K1000 po adapterach XLR mieć ją dokładnie taką samą.
Ostatecznie z testowanym egzemplarzem nie miałem żadnych problemów technicznych lub związanych z oprogramowaniem (Windows 10 Home x64 AU). Nie stwierdziłem też żadnych uchybień jakościowych lub niedoskonałości mogących się w takowe przerodzić.
W ramach ciekawostki, wraz z urządzeniem otrzymujemy też malutką zworkę 3-pin, która odpowiedzialna jest za wyciszanie wejść cyfrowych i umieszczana w trójpinowym gnieździe na płycie głównej w sytuacji, gdy nie mamy DACa na pokładzie (V2). W wersji V2+ dodawana jest po prostu jako akcesorium „na wszelki wypadek”. W wersji V2 powinna być zamontowana w środku w odpowiednim miejscu. A skoro już o V2 mówimy…
Różnice względem Conductora V2
Dzięki pomocy Pana Roberta Mikosa, jedynego znanego mi posiadacza pierwszego modelu V2 w Polsce, miałem również okazję na jednodniowe, ale pełne zapoznanie się z w pełni wygrzanym modelem pozbawionym modułu DAC i porównanie go z V2+.
Przede wszystkim pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, to niemal identyczna obudowa (minus oczywiście kolor – Pan Robert posiada model srebrny) i pełen komplet wszystkich wyjść. Poza jednym: USB. Dziura powstała na skutek nieobecności płytki USB XMOS została zaklejona sztywną srebrną powleczką. Ponieważ płytki łączone są gniazdami i pinami, istnieje możliwość ulepszenia V2 do V2+ za sprawą najzwyklejszego w świecie ich dołożenia. Zabieg ten miał więc na celu maksymalne ułatwienie ewentualnej konwersji urządzenia do wersji pełnej.
Ulepszenie V2 do V2+ jest możliwe za dodatkową opłatą. Koszt z tego co się dowiedziałem wynosić ma 2500 zł i wymagać będzie wysłania sprzętu do serwisu, który to zajmie się montażem płytek DAC/USB i sprawdzeniem, czy wszystko działa tak jak należy. W ten sposób uzyskamy po czasie pełnoprawną integrę, dopłacając tylko 100 zł względem w pełni wyposażonego od startu urządzenia. Być może jest szansa na to, aby płytki zostały wysłane nam bezpośrednio, ale to już zależy od sklepu czy serwisu, z którym będziemy prowadzili rozmowę. Najważniejsze jednak, że posiadacz V2 ma spokojnie możliwość stworzenia sobie ze swojego egzemplarza pełnego V2+.
Nie można natomiast poprzedniej wersji Conductora V1 ulepszyć do V2, ponieważ wykorzystuje ona inne komponenty i zachowuje się ogólnie inaczej. Wzmacniacz był o połowę słabszy na wyjściu (4W vs 8,2 W przy 16 Ohmach), na USB znajdował się inny układ (CMedia CM6631A), DAC również był inny, bo oferowany w opcji: albo ES9018, albo PCM1793. Wyjęcie sekcji USB/DAC powodowało też, że sprzętu praktycznie nie dawało się używać przez potężny szum i zakłócenia, także nabycie tańszego wariantu bez DAC nie jest tam możliwe. Umieszczenia sekcji cyfrowej z V2+ w V1 również bym nie rekomendował.
Sprzęt z racji nieobecności płytki DAC, nie nagrzewa się właściwie wcale i prezentuje poziom ten sam, jak nie lepszy pod tym względem, niż Soloist SL MKII. W zestawie oczywiście znajduje się wszystko to, co w wersji pełnej, a więc chociażby okablowanie czy pilot.
Co tyczy się różnicy brzmieniowej, takowej w zasadzie nie stwierdziłem. Oba urządzenia grają praktycznie tak samo, choć test porównawczy wykonać można tylko wtedy, gdy sprzęt pracuje w roli wzmacniacza lub przedwzmacniacza. Poziom głośności również jest między jednym a drugim urządzeniem ten sam. Dlatego też testując model V2+, od razu testujemy jakoby V2, jeśli przełączymy go w tryb pracy analogowej (I i II). Na wszystkich pozostałych wejściach (C, T, U) będzie cisza, nawet jeśli podłączymy kable fizycznie pod pozostawione gniazda cyfrowe i puścimy sygnał z innego DACa.
Przygotowanie do odsłuchów
Ponieważ sprzęt przyjechał jako niemalże nowy (bo mający zaledwie godzinę przebiegu), został standardowo poddany procesowi wygrzewania, podczas którego faktycznie dźwięk uległ zmianie na lepsze, głównie w zakresie głębi oraz dynamiki. Na początku (pierwsze godziny pracy) bas ulega wypełnieniu, ale potem tonalnie nie zaobserwowałem już specjalnych zmian. Jedynie na sopranie udało się usłyszeć zniknięcie subtelnego wrażenia surowości. Sam Burson przestrzega, że proces wygrzewania się sprzętu może potrwać nawet kilka tygodni, a dokładnie zaleca 100 godzin. Sztuka nabyta już na własność potwierdziła sporą większość obserwacji nt. wygrzewania z recenzji. Osobiście uważam próg pełnych 24-30 godzin za optymalny, po którym można dokonywać krytycznych odsłuchów tego urządzenia.
Aczkolwiek podkreślić chciałbym jedną rzecz, jako że widziałem próby naśmiewania się z tego co napisałem wyżej, zarzucając brak doświadczenia i uleganie placebo – w ponad 90% urządzeń i słuchawek zjawiska wygrzewania nie jestem w stanie stwierdzić, ostatecznie więc stwierdzając jego brak. O złożoności natomiast tego zjawiska właśnie z perspektywy doświadczenia pisałem całkiem obszernie w osobnym artykule, którego lekturę polecam wszystkim osobom niezdolnym do tak elementarnej rzeczy, jak zwykłe kulturalne zaakceptowanie czyjejś odmiennej na dany temat opinii.
Sprzętem porównawczym i źródłowym były tym razem:
– Asus Xonar Essence STX (Burson SS V5 + SIL 994Enh)
– Burson Soloist SL MKII
– Cayin iHA-6 + iDAC-6
– NuForce DAC-80
– NuForce HAP-100
– Yamaha M-35
Paleta słuchawek oscylowała głównie wokół czterech modeli, z których to perspektywy rozpracowywałem dźwięk Conductora:
– AKG K1000 (LP)
– Audeze LCD-2F (wersja Rosewood)
– Audeze LCD-3
– Audeze LCD-4
– Sennheiser HD800
Naturalnie nie pożałowałem sobie również i odsłuchów z innymi modelami, ale praktycznie każdy z nich, nawet K500, wykazywały się niedostatecznym potencjałem do wyłożenia wszystkich możliwości Conductora. Nie ma więc sensu ich listować. Trochę tylko żałuję, że K340 ES-D w momencie przeprowadzania testów niestety jeszcze nie posiadałem na stanie, a które to mogłyby jeszcze być może coś ciekawego pokazać z racji posiadania w sobie układów elektretowych. Z drugiej strony to co wymieniłem wyżej jest już i tak potężnym ewaluatorem, więc może nawet nie ma czego żałować.
Burson testowany był głównie po USB na oryginalnych sterownikach 2.24 pobranych ze strony producenta i z tej perspektywy recenzowany. Możliwa jest jednak bezproblemowa instalacja sterowników od Aune S16 w wersji np. 3.20, która dodatkowo zmienia brzmienie. Link do pobrania zawarłem w danych technicznych i zachęcam do testowania (jest to wersja oficjalna, bez panelu Tesycona).
Jakość dźwięku
Wrażenie utrzymujące się tylko na początku przy pierwszym kontakcie miałem takie, że oto trafiło mi na stół brzmienie bardzo podobne do Soloista, ale pracujące w wyższej o oczko klasie, z lepszą holografią i głębią + dodatkową mocą (i DACiem). Piekielnie realistyczne, organiczne, dynamiczne i naturalne, z lekko tylko odbijającą od tego obrazu tendencją do przybliżania dźwięków z zakresu 6-9 kHz niż bezpośredniej średnicy. Po jednym dniu sprzęt zaczął do chodzić do siebie i dystans od Soloista wyraźnie się zwiększył: bardzo dobra scena we wszystkich kierunkach, wzorowa holografia, przepiękny rozmach i perfekcyjne rozmieszczenie w przestrzeni, jednocześnie trzymanie tak porządnej musztry jak i niezatracenie ludzkiej formuły.
Abyśmy nie doświadczyli konfuzji i nie pogubili się co jest czym, sprzęt opisywać będę głównie z perspektywy trybu integry, ale też oczywiście ujmę pozostałe wrażenia w zakresie pozostałych możliwości pracy: jako czystego DACa oraz czystego wzmacniacza. Akapity te będą jednak czytelnie wyróżnione jako noty uzupełniające.
Bas
W Conductorze prowadzony jest ostrym rylcem z ogromnym wyczuciem, oferując przede wszystkim solidny technicznie fundament, ale nie poprzestając na nim niczym na laurach. Posuwa się dalej i podkreśla w bardzo dostojny sposób punkt styku niskiego i średniego basu, wpływając w efekcie pozytywnie na oba. Ma się dzięki temu wrażenie, że sprzęt trzyma fantastyczną rytmikę i nie czyni tego kosztem przyjemności płynącej z głębi basu i długości jego wydźwięku, a czyni wręcz przeciwnie – podbija je lekko i pomaga wyciągnąć się wyraźniej ku słuchaczowi, co ogromnie korzystnie wpływa na wszystkie słuchawki wyższych lotów, które znane są mniejszego bądź większego traktowania basu trochę po macoszemu. Audeze LCD-4 były tu chlubnym wyjątkiem, nie mówiąc o LCD-3, ale nawet i one czerpały garściami z tak prezentowanej linii basowej. Jest to moim zdaniem naprawdę kapitalna receptura, biorąca to wszystko, co podobało mi się w Soloiście, ale uzupełniająca o po ludzku skrojoną techniczność, jakoby żywcem wyjętą z układów Sonic Imagery Labs. Soloist był w kwestii trzymania musztry basowej naprawdę dobry jak na swoją cenę: nieprzesadzony, rozsądny, wciąż muzykalny. Conductor jest za to po prostu genialny.
Geniusz basowy tego układu to właśnie owe kroczenie dokładnie pośrodku pola bitwy, na skrzyżowaniu frontów. Słyszałem już konstrukcje uciekające w bardziej dźwięczny bas, ale kosztem precyzji. Były też i te szybsze, precyzyjniejsze, budujące bas z dużą dokładnością, ale zapominające po drodze o rzeczy fundamentalnej – o muzyce. Nie było tam tej masy, tego wydźwięku, możliwości podziwiania, wręcz smakowania basu. W Conductorze zaś mam wrażenie, że wreszcie zetknąłem się z idealnym, harmonijnym połączeniem obu tych kierunków, czego wcześniej doświadczyć mogłem najwyżej na sprzęcie DIY, choć okupione było to też swoim ryzykiem i nieprzyjemnościami.
To było jednak dawno temu i na całe szczęście okazuje się, że nie trzeba tranzystorów z rezerw strategicznych, układów tłoczonych tuż obok taśmy z procesorami graficznymi czy kwarcu wyciąganego z rozbitych statków kosmicznych, żeby klasa odsłuchu przekraczała wszystkie dopuszczalne normy na naszym prywatnym detektorze epickości. Oczywiście biorąc poprawkę na osoby z osłuchaniem naprawdę drogiego sprzętu, znacznie droższego niż Conductor. Ostatecznym aktorem w basowym spektaklu pozostanie się już tylko nasza para słuchawkowa, której z tylnego siedzenia wtórować będzie źródło. Jeśli tylko spełnimy warunki trzymania odpowiedniej klasy w obu tych urządzeniach, uzyskamy najprawdopodobniej dokładnie takie same wnioski, jak opisałem wyżej. Pojawią się wszystkie cechy obu przeciwnych sobie kierunków, mieszanka dwóch skrajnych koncepcji, dwóch stron jednej monety.
Średnica
Okazała się być dla mnie największym zaskoczeniem. Spodziewałem się bardzo mocnego nawiązania do Soloista i prezentacji środka tonalnego w sposób intymny, bardzo bliski, nawet kosztem głębi, ale po prostu lepiej zrealizowanego niż w mniejszym i tańszym urządzeniu Bursona. Tymczasem dostałem kierunek odwrotny, idący w stronę punktu optymalnego, mniej przybliżonego scenicznie, ale za to wciąż świetnie nasyconego, czytelnego i przede wszystkim z głębią, bez efektu nadmiernego oddalenia, skrytości czy dyfuzji. Średnica dosyć mocno emanuje również tonalnością źródła. Jakie ono będzie, taka będzie i ona, także w trybie integry pokazuje w dużej mierze to, co serwuje skrywany pod pokrywą DAC. W sytuacji umownie „idealnej”, tj. kompletnie neutralnej, nic jej jednak nie powinno brakować. Wszystko będzie na swoim miejscu, po prostu w porządku, bez ubytków, choć też i bez rzucania się czymś wyraźnym w uszy, w domyśle tym negatywnym.
Audeze teoretycznie tonalność średnicowa Soloista była bardziej na rękę, w praktyce jednak w muzyce jakoś niespecjalnie mi to przeszkadzało i jedynie rzucało się w uszy przy zmianie słuchawek na takie, które już tą średnicą wprost w uszy serwowały w ilości mocno idącej w subiektywne gusta i wykraczające poza dawki obiektywne. Mało tego – coś, co dla Soloista jest w moim mniemaniu zaletą, potrafiło być zinterpretowane przez innych słuchaczy jako jego wada, zaś w Conductorze za wielki plus na poczet sceny (patrząc po czytanych przeze mnie relacjach i słyszanych porównaniach). I tu również się zgadzam, bowiem w SL MKII fokus na średnicy jest realizowany kompromisem właśnie z nią. Za to w V2+ wszystko pozostaje na swoim miejscu i nic nie dzieje się kosztem czegoś.
Wbrew pozorom więc średnica, choć odbierana przeze mnie bardzo pozytywnie, tak subiektywnie, jak i obiektywnie, może być przez kogoś innego oceniona inaczej. Tak jak wszystko inne została sprowadzona w Bursonie do jak najlepiej skrojonego zakresu o jak największej uniwersalności, dlatego ewentualne straty w oczekiwaniach mogą myślę wyrazić tylko te osoby, którym po drodze jest z jakimś konkretnym biegunem brzmieniowym. HD800 na ten przykład lepiej służy tonalnie Soloist, choć klasowo wyraźnie lepiej czują się na Conductorze. Ale i tu większe możliwości daje nam ten drugi, zwłaszcza w roli wzmacniacza przy zastosowaniu cieplejszego DACa i być może odpowiednio dobranych kabli, aby efekt końcowy móc sobie dopieścić w żądanym kierunku. To naprawdę duży atut taktyczny w tym miejscu.
Góra
Jest bardzo ciekawie skonstruowana – integra ma w zwyczaju kreować bliskość o której pisałem wyżej nie w średnicy, a właśnie tu, w zakresie ok. 6-9 kHz. Zakres ten jest delikatnie przybliżony, dając słuchaczowi wrażenie większej świeżości dźwięku, ale bez egzaltacji detaliczności ponad miarę i bez usilnego zaprezentowania nam wszystkich najwyższych oktaw.
W ten sprytny sposób Conductor zachowuje zarówno ogromną kompetencję, kompleksowość prezentacji i detaliczność, jak też łączy je nieinwazyjnie z doświetleniem, świeżością, tworząc co prawda trochę mniej bezpieczną mieszankę niż Soloist, ale też bardziej porywającą, ciekawą, potrafiącą złapać i już nie puścić. Z Audeze grało to po prostu obłędnie, ale i potwierdzało się to również z każdą moją własną parą, która w wymienionym zakresie lubi, gdy źródło je troszkę podbuduje dla pewności.
Bardzo ciekawe efekty udało się zanotować w zakresie czułości przy podłączaniu różnych źródeł, ale o tym napiszę w dodatkowym akapicie, ponieważ urządzenie pracowało wtedy jako wzmacniacz.
Scena
W tym wszystkim jest zachowana na jak największe optimum w każdą stronę i trwająca w tym postanowieniu po prostu rewelacyjnie. Znowu więc powtarza się ogólny sposób kreacji dźwięku, który równoważy wszystkie interesy ale nie kosztem siebie wzajemnie. Pomyślmy, ile razy trafiliśmy na scenę kompromisową? Taką, która daje albo większą szerokość ponad głębokością, albo miała ubytki w holografii? U Bursona wszystko to mieści się pod jednym dachem.
Tym samym scena w każdą stronę jest należycie rozbudowana, posiada jednocześnie dobre rozbudowanie w głąb, odpowiednie wychylenie na boki, jak też nie szczędzi błysków w holografii. Praktycznie każde lepsze słuchawki są w stanie się w scenie V2+ odnaleźć i zwrócić jej walory w sposób słyszalny na tle innego sprzętu:
Wyraźnie na scenę drgnęły wszystkie słuchawki jakie posiadałem i praktycznie nie było sytuacji, w której źródle można byłoby cokolwiek zarzucić, nawet na siłę. Eksperymentalnie nawet K1000 znalazły swoją drogę bezpośrednio do dziurki Conductora i również potwierdziły ogromne kompetencje sceniczne tegoż urządzenia. Czy można więcej, dalej, śmielej? Tak, ale obawiam się, że będzie to już bardzo często kosztem czegoś.
Tryb DAC
Podejrzewam, że Sabre znalazł się na jego pokładzie nieprzypadkowo. W trybie DAC gra bowiem całkiem stereotypowo jak na te układy i w ten sposób bardzo dobrze komponuje się z natywnym brzmieniem wszystkich pozostałych elementów Bursonowej układanki, składających się na taki a nie inny obraz dźwiękowy.
Sabre gra w sposób dokładny, równy, ale jednak z nieco bardziej zaznaczoną technicznością. Dźwięk jest bardzo dobry w każdą stronę, to fakt, ale też delikatnie owa techniczność wysuwa się ponad organicznością, jaką dawało się poczuć po równo w trybie integry. Ochoczo zareagowała na to moja cieplej grająca M-35, ale akurat pod K1000 mimo wszystko de gustibus preferowałbym z tymi słuchawkami DACa-80, M-DACa lub coś po prostu cieplejszego. Nie świadczy to o słabości układu ESS, bowiem klasowo wszystko stało na odpowiednim i wyrównanym poziomie, ale o tym, że w tej konkretnej sytuacji synergiczność z jasnymi K1000 nieco lepszą osiągał produkt NuForce. W każdym innym przypadku karty nadal byłyby myślę na stole, ponieważ od DACa-80 sprzęt Bursona zagrał bardziej stanowczo, z wyraźniej kreślonymi skrajami i lepszą rytmiką. 80-tka zaś mocniej naciskała na przyjemność i właśnie tą naszą organiczność dźwięku, jego płynność i brak zadziorności przy jednoczesnym zachowaniu mnogości detali i dużej sceny.
Tryb wzmacniacza / PRE
Za to sposób, w jaki zagrał Conductor w trybie wzmacniacza, pozostawił po sobie chyba największe wrażenie i praktycznie brak jakiegokolwiek miejsca na uwagi. W ogromnym skrócie: Soloist do kwadratu. Dźwięk w skali mikro i makro lepszy w każdą stronę na wszystkim, na całej swojej rozciągłości. Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem i mocnym wbiciem w fotel, toteż bardzo trudno jest mi całkowicie bez emocji opisać jak to wspaniale zagrało z praktycznie każdym posiadanym w tamtej chwili układem źródłowym, który uważałbym za jakkolwiek klasowo godny sparowania z CV2+.
Na pierwszy ogień poszło standardowe sparowanie z DAC-80. Conductor przeszedł od niego tym cudownym, rozdzielczym wygładzeniem, zatracając tym razem troszkę swój techniczny charakter na rzecz kierunku dokładnie takiego, jaki trochę mocniej dało się odnaleźć właśnie w Soloiście, ale w znacznie bardziej potulnym i rozbudowanym jakościowo wykonaniu. Miesza się tu wszystko, na czym ceniącemu przyjemność i kompetentność słuchaczowi może zależeć: technika z organicznością, precyzja z muzykalnością, scena z intymnością. Ze słyszalną nutą przewagi owej przyjemności.
Drugi w kolejności trafił więc na wokandę STX, po którym spodziewałem się efektu mocno zbliżonego lub przekraczającego (negatywnie) charakter układu ESS. Okazało się, że nie. Sposób grania tak ustawionego Asusa znalazł się ku memu zaskoczeniu niemal dokładnie pomiędzy ESS i NU. Z ciężko dopakowanym układami jakby nie patrzeć również tego producenta STXem, Conductor zwrócił się słyszalnie na techniczność, za co podziękować należy układowi Sonic Imagery Labs, ale też z dużym fundamentem SS V5, bezpiecznie balansującymi całokształt w optymalnym położeniu. I to jest właśnie to połączenie, które u mnie wygrało. Praktycznie wszystkie karty z talii, jakich bym osobiście szukał.
Napisałem w powyższym akapicie „niemal”, bo choć efekt był z bardziej skłaniającym się charakterem ku ESS, to jednak też i z różnicami: mniejszą głębią sceny w zamian za wyraźniejszy fokus na średnicy oraz brakiem podkreślenia zakresu 6-9 kHz. Mimo że dla wielu podpinanych przeze mnie par słuchawek nacisk ten okazał się korzystny, za niezbędny dla bardzo dobrych efektów sonicznych uważałbym go najbardziej w LCD-4 i 3. Oznacza to, że znów wpadamy w temat bardziej odpowiedniego sparowania ze sobą konkretnych komponentów, aniżeli cechy o zastosowaniu bezwzględnie uniwersalnym. Aczkolwiek wyraźnie daje się usłyszeć, że to zabawa na poważny sprzęt. Skala zmian jest chyba najbardziej słyszalna właśnie przy pracy jako wzmacniacz, stawiając jednocześnie wyraźny plus nad modelem Conductorem pozbawionym DACa.
Sprowadza nas to do naturalnych rozważań, czy aby DAC ESS na pokładzie faktycznie jest nam niezbędny dla osiągnięcia jak najlepszych efektów dźwiękowych? Nie do końca. Moim zdaniem DAC jest w Conductorze bardzo ważnym i cennym komponentem, który może w pewnym momencie dosłownie uratować nas na wypadek czy to zmiany sprzętu odsłuchowego, czy też chęci diagnostyki innego źródła.
Wejścia COAX / OPT
Burson w teorii nie prezentuje specjalnego kontrastu między nimi, a także w porównaniu do USB. W praktyce jakiekolwiek różnice będą się jednakże ujawniały w zależności od tego jakie okablowanie zostanie użyte (pierwszy przypadek) oraz wersja sterowników (drugi). W roli nadajnika cyfrowego posłużył mi niezmordowany SC808 na dwóch kablach: konfekcjonowanym koaksjalnym oraz optycznym ViaBlue H-Flex, do którego wróciłem specjalnie na potrzeby tejże recenzji (i oczywiście potem użytkowo).
Okazało się, że między jednym i drugim wejściem (oraz kablem), a więc OPT i COAX, praktycznie nie ma żadnej różnicy, może najwyżej dosłownie jeden procent na rzecz kabla koaksjalnego, którego w praktyce ogóle nie usłyszymy w przeważających testach A-B na sprzęcie, który nie będzie dostatecznie czuły na takie ułamki. To bardzo dobra dla mnie osobiście wiadomość, ponieważ kabel koaksjalny mam tylko w wersji 2m, zaś H-Flex zakupiłem przezornie jako 5m, co pozwala mi na usadowienie Bursona z dala od komputera, aby był jak najbardziej pod ręką. Oznacza to tym samym, że Conductor ma bardzo dobry port optyczny i nie ustępuje on koaksjalnemu.
Różnicę słychać dopiero po USB. Cała recenzja została opisana z perspektywy oryginalnych sterowników TUSB 2.24.00 i tak uzyskiwany dźwięk różni się nieco od pozostałych dwóch złącz cyfrowych. Dźwięk jest przede wszystkim troszkę spokojniejszy i bardzo równy na sopranie. Znika bowiem aż tak podkreślony zakres 6-9 kHz. Przyznam że bardzo przyjemnie słucha mi się dzięki temu Conductora na słuchawkach jaśniejszych, choć abyśmy się dobrze zrozumieli co do skali różnic: jest stosunkowo mała, ledwo zabarwieniem dźwięku bym powiedział. Mi to jednak wystarcza, ponieważ w dłuższym odsłuchu determinuje ostatecznie moje zmęczenie muzyką.
Zupełnie przypadkiem zdarzyło mi się odkryć, że chwilę wcześniej instalowane sterowniki od Aune T1 SE działają bezproblemowo z Conductorem. I zmieniają brzmie na plus: dając głębszą scenę i redukując jeszcze nieco wspomniany w recenzji zakres sopranowy, choć jeszcze nie tak jak ma to miejsce w przypadku pozostałych wejść. Zmiana jest jednak pozytywna i z perspektywy różnych słuchawek może okazać się bardzo korzystna. Nadal jednak podkreślam: różnice są bardzo małe w skali, toteż proszę też nie spodziewać się Bóg jeden wie jakiej rewolucji. Z drugiej strony przy sprzęcie za kilkanaście tysięcy każdy jeden procent brzmienia warto mieć w kieszeni.
Całokształt
Nie da się na tym etapie ukryć, że sprzęt wywarł na mnie przeogromnie pozytywne wrażenie. Jest ono porównywalne tylko z pozytywami, czy nawet euforią, jaką spowodowały swego czasu odsłuchy DACa-80, LCD-2F czy STAXów SRS-3010 po modyfikacjach. Nie liczę w tym gronie K1000 tylko dlatego, że słuchawki są bardzo trudne w podejściu od strony wyjęcia z pudełka i z tego samego powodu nie listuję tu poczciwego STX’a, w którego trzeba było zainwestować niemało, aby wynieść jakość dźwięku po RCA na wyżyny. SRSy zdmuchnęły mi swego czasu uszy jakością dźwięku, LCD-2F przygniotły (dosłownie) realizmem, zaś DAC-80 poraził łączeniem ze sobą ludzkiego przekazu z ogromną rozdzielczością i sceną. Od tamtej pory minęło już kilka lat i jak dotąd testowałem naprawdę wiele różnych urządzeń, sprawdzałem mnogość słuchawek, uczyłem się tajników strojenia, zależności między wrażeniem odsłuchowym a faktycznym odzwierciedleniem go w tonalności. I jak do tej pory nie trafił mi się sprzęt tak wyśmienity, aby dołączyć do grona tych trzech kamieni milowych. Aż do teraz.
Burson Conductor V2+ pierwsze wrażenie zrobił całkiem pozytywne, ale trochę zastanawiające w skali zmian w stosunku do tego, ile przychodziło za niego zapłacić ponad bardzo dobrym Soloistem. Dopiero w trakcie wygrzewania, sprawdzania kolejnych par i sposobów połączenia go z pozostałym sprzętem, owe „całkiem pozytywne” zmieniło się najpierw w „bardzo dobre”, potem „wybitne”, aż wreszcie przerodziło się w „genialne”. Produkt Bursona wyszedł z niepozornie zapowiadającego się przygodnego testu w glorii i chwale jako jedno z najbardziej zwracających na siebie moją uwagę urządzeń. Dosłownie pływałem w dźwięku, w magii, w zaangażowaniu, nabijając kolejne godziny odsłuchów i pogrążając się jednocześnie coraz mocniej w odmętach uzależnienia od tak serwowanej kreacji. To też jest największe zagrożenie płynące z odsłuchu – że sprzęt chodzi potem za człowiekiem. Nęka go, nie daje spokoju. Od daty wykonania odsłuchów do daty spisywania niniejszej recenzji mija już prawie miesiąc, a jednak nadal gdzieś tam z tyłu głowy tkwi głęboko usytuowany fundament wykreowany przez Conductora. Muzykalność naprawdę proszę Państwa uzależnia i wielu z nas już to zapewne przerabiało. Można spróbować sobie wyobrazić jakie wrażenie na dobrych słuchawkach towarzyszy przy chociażby tak atmosferycznych utworach jak Svarte Greiner — Final Sleep (remix by Hecq):
Dlatego nawet z perspektywy i tego miesiąca od zakończenia odsłuchów testowych, gdy sprzętu nie mam już dawno w rękach, żal z powodu jego odesłania wcale nie słabnie. Chyba nawet Soloist tak długo mnie nie trzymał, choć pisałem wcześniej, że tak jak on grał, powinien grać porządny wzmacniacz konsumencki. Tym razem tak jak gra Conductor, powinien grać sprzęt naprawdę wysokiej klasy, za który gotowi będziemy wyłożyć sporą sumę bez dużych wyrzutów sumienia. Jak wiadomo nie jestem w żadnym wypadku zwolennikiem wysypywania z sakiewki ostatnich groszy za sprzętem audio i jedzenia potem przez pół roku chleba ze smalcem, ale Conductor jest jednym z tych urządzeń, dla których mimo stosunkowo wysokiej ceny, współczynnik opłacalności na tabeli ocen nie maleje.
Jest to naturalną konsekwencją prostej kalkulacji obejmującej usłyszenie rzeczy, które do tej pory występowały w różnych innych (też przecież nie tanich) urządzeniach na zasadzie albo pojedynczych elementów, albo kompromisów wyważających między sobą niektóre z nich, albo wręcz wprost wymieniających coś za coś. Była wspaniała techniczność i równość, ale kosztem muzykalności. Była scena, ale kosztem skupienia na środku i prezentacji pierwszego planu. Była holografia, ale za cenę rozmycia się krawędzi dźwięków. Był bas, ale kosztem rytmiki, precyzji i szybkości. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby dany sprzęt posiadał wszystkie te cechy zebrane w jedną, spójną całość. Nawet i wspomniany Soloist miał rzeczy do których mógłbym się przykleić i trochę ponarzekać, przy całym pozytywnym wrażeniu brzmieniowym jakie uczynił. Dopiero w Conductorze V2+ Bursonowi się to udało, chyba po raz pierwszy wykreślając z moich doświadczeń fakt prymu ze strony niektórego sprzętu domorosłego, nastawionego od początku na sprzedaż.
Sporą część mojej bardzo pozytywnej oceny Conductor zawdzięcza swoim możliwościom połączeniowym i uzyskiwanej synergii z dwoma najlepszymi urządzeniami źródłowymi, z którymi zdecydowałem się ostatecznie zostać, a które to wcześniej już wymieniłem. Udało się w ten sposób odpowiednio „doprawić” to, co serwował na wyjściu i dopasować sobie brzmienie w ramach praktycznie tej samej klasy na kilka różnych sposobów w zależności od potrzeb oraz preferencji. Powód dla którego używam DACa-80 w koniunkcji ze sprzętem ciepłym pod K1000 jest bardzo prosty: ponieważ legendy AKG potrafią swoją bezpardonową w niektórych zakresach klarownością zmęczyć. Dlatego też tor na czystą logikę idzie sumarycznie w maksymalne ocieplenie. Z Conductorem więc użycie cieplejszego DACa może na identycznej zasadzie przełożyć się na wyraźnie bardziej dopasowane brzmienie pod konkretne słuchawki, podczas gdy zintegrowany układ sprawdzi się ze wszystkimi innymi. Jest to wtedy nasza celowa ingerencja w ustrój dźwiękowy tego urządzenia, jeśli występuje ono w roli wzmacniacza, a odchodząc od punktu wzorcowego, mająca za zadanie braku egzaltowania niedoskonałości leżących po stronie słuchawek. Analogicznie możemy uczynić w drugą stronę, ponieważ znacznie przychylniej przyjmiemy dźwięk cieplejszych słuchawek z połączenia z DACiem jasnym.
I tu też wychodzi ogromna zaleta Conductora w roli wzmacniacza: piekielnie dobre odwzorowanie tonalności innych elementów toru. Bo nie tylko DACa, ale też klasy użytego okablowania, co było dla mnie również pewnym zaskoczeniem. To już naprawdę wysoka klasa, w której należy chodzić rozważnie i bardzo skrupulatnie dobierać do siebie elementy. Rasowi audiofile w takich momentach potrafią uciekać wyobraźnią w niestworzone obrazy przeogromnych wymagań, które spełnić może jedynie sprzęt za x-krotność ceny Bursona. Tymczasem nadal uważam, że wystarczy do pełni szczęścia po prostu dobrany z głową sprzęt. Choć fakt faktem różnice na K1000 czy LCD-4 unaoczniane przez Conductora były spokojnie słyszalne i jakoby to właśnie docelowe dla niego partnerstwo klasowe.
Opcja z użyciem V2+ jako wzmacniacza ma więc najwięcej sensu tylko wtedy, gdy posiadamy sprzęt lubujący się z konkretnymi DACami o konkretnej tonalności i nie chcemy w żaden sposób z takiego mariażu zrezygnować, ale też i rezygnować z tej fantastycznej jakości, jaka płynie z samego wzmacniacza. Burson nam w ustroju myślę nie nabruździ, nie zagmatwa, a jedynie doda od siebie multum dobra, czystego charakteru i wyważenia dźwięku we wszystkich możliwych kierunkach. A jeśli zajdzie potrzeba, jednym przyciskiem możemy przełączyć się na jego znakomitego w tym zastosowaniu ES9018 i być może mieć jeszcze lepszy efekt, niż z dotychczas posiadanym sprzętem. W istniejących już systemach daje to sumarycznie kilka brzmień. W innych integrach w pewnym zakresie rolę taką przejęły konfigurowalne filtry, tymczasem Burson ich po prostu nie potrzebuje. I chyba nigdy nie będzie.
Geniusz całkowity Conductora polega na tym, że sprzęt posiada chyba wszystkie karty z audiofilskiej talii w rękach, jeśli nie jest afrontem użycie takiego wyrażenia. Zostając wciąż przy tematyce pokerowej, bo daje to pewne namacalne zobrazowanie tego o czym piszę, to nie jest gracz, który dosiada się do stołu żeby zagrać partyjkę. To po prostu właściciel kasyna. Przychodzi i bierze wszystkie karty, włącznie z jokerami. Doprawdy nie wiem co Burson umieścił w środku za elementy i jak je połączył z tak kapryśnym w implementacji DACiem, jakim jest ES9018, że sumarycznie zagrało to tak dobrze. Nie wiem też co uczynił, że w trybie wzmacniacza V2+ jedyne przymiotniki, jakie garną mi się w głowie aby opisać to co słyszałem, przyprawiają mnie o mdłości z ilości zawartego w nich cukru. Jest to chyba pierwszy raz w historii recenzji mojego autorstwa, że na jakimś sprzęcie udało mi się znaleźć synergię absolutną do tego stopnia, że uzyskiwanemu brzmieniu nie mogę zarzucić niczego. Po prostu niczego. A jedyne ewentualne przywary w odsłuchu jeśli już by wynikały, tyczyłyby się tylko użytych słuchawek.
Pod sam koniec odsłuchów zrodziło się u mnie przekonanie, że możliwości jakie płyną ze wzmacniacza skrytego w Conductorze potrafią pójść o krok dalej na potencjale niż nawet wbudowany w niego moduł DAC. Dlatego choć jego brzmienie w formule zintegrowanej oceniam bardzo wysoko, tak przysłowiową wisienką na torcie okazał się dla mnie właśnie sam układ wzmacniający, umożliwiający uzyskanie różnorodnego za każdym razem połączenia, ale zawsze bardzo łatwego w odbiorze i jednocześnie wysoce wyrafinowanego. Dla ludzi takich jak ja, którzy szukają naturalnego profesjonalizmu, realistycznej kompletności z ludzką twarzą, unikania szkodliwych kompromisów oraz pozyskania niekończących się możliwości, jest to sprzęt w zasadzie docelowy.
Synergiczność
Conductor V2+ posiada ogromny potencjał w zakresie dostosowywania swojej tonalności wedle gustu słuchacza. Bierze się to z dużej transparencji w trybie wzmacniacza, jak również bardzo rozsądnego strojenia jako integry, tworząc tym samym okoliczności, w których słuchawki zagrają zawsze dobrze, ale też zostawiając margines na lepiej. Klucz do sukcesu tkwić będzie w odpowiednio dobranym DACu oraz świadomości użytkownika co do sposobu grania wszystkich komponentów swojego systemu. Jeśli okaże się nawet, że troszkę przestrzeli, Conductor swoją naturalnością i organicznością nadal będzie pracował na korzystną sumę brzmieniową.
Ma to jednak swoje granice i jak zawsze najwięcej problemów sprawiać będą nam słuchawki karykaturalne oraz takie, których niedoskonałości tonalne są dla nas aż nazbyt widoczne. Conductor nie maskuje słyszalnych wad, zarówno utworów jak i słuchawek, także jeśli mamy słuchawki strasznie przejaskrawione, do których bez lamp nawet nie ma co podchodzić, to może jednak zostańmy przy tego typu rozwiązaniach. Tak samo przy bardzo gęstych i spowolnionych modelach Conductor nie będzie – z racji swojej normalności – osiągał takich samych efektów, jak coś agresywnego i iskrzącego na sopranie. W każdym jednak przypadku nie ulegnie zmianie jego wyborna klasa dźwiękowa i być może przechyli szalę mimo gorszych efektów synergicznych.
Możliwości napędowe
Choć Burson chwali się ogromną mocą wyjściową Conductora, wystarczy szybki rzut oka na dane techniczne, aby zauważyć tendencję do bardzo szybkiego wytracania mocy wraz ze wzrostem oporności słuchawek. Jest to jednak moc maksymalna, która w dużej części modeli prawdopodobnie nigdy nie będzie wykorzystana w pełni. 0,5 W przy 300 Ohmach jest naprawdę wystarczającym pokładem mocy aby stwierdzić, że słuchawki nie mają najmniejszego problemu z napędem. I nie mają. Żadna z par testowych nie zdradzała mi takich objawów. I co ciekawe nawet K1000 dzielnie sobie radziły, podczas gdy potencjometr Conductora nie dochodził nawet do połowy skali (jak pamiętam ustawienie było na 46 lub 47 stopniu głośności).
Podsumowanie
Doprawdy nie wiem co Burson robi, że ich sprzęty grają tak fantastycznie i pozostaje mi tylko trzymać kciuki, żeby nic firmie z Australii za przeproszeniem nie odbiło w ramach strojenia obecnie produkowanych urządzeń. Oczywiście możliwe, że odzywa się tu trafianie w mój konkretny gust, ale nawet w kategoriach stricte obiektywnych nie można Conductorowi myślę nic poważnego zarzucić, a co z dotychczasowych rozmów i postów na forum potwierdzają także inne osoby, w tym te o zupełnie odmiennym guście niż mój. Jeśli więc skrajne wobec swoich preferencji persony mówią o tym sprzęcie tylko dobrze, to znaczy, że producent dokonał rzeczy bardzo poszukiwanej w ramach sprzętu słuchawkowego – trafienia w prawdziwy złoty środek i szansę na zadowolenie jak największej rzeszy użytkowników przy jednoczesnym jak najmniejszym kompromisie akustyczno-jakościowym.
Jeśli więc tak ma wyglądać manifestacja możliwości dyskretnych wzmacniaczy single-ended, to proszę mnie wliczyć w skład załogi tego okrętu. Z takimi torpedami każda siła musiałaby się liczyć: sprzęt jest estetyczny i dobrze wykonany, bardzo wytrzymały, doskonale ekranowany, z cenionym nadajnikiem USB oraz układem DAC, w pełnej topologii dyskretnej, z pakietem zabezpieczeń, z podwójnym transformatorem, z wbudowanym przedwzmacniaczem, wyjściem liniowym, podwójnym wybieralnym wejściem analogowym, ogromną mocą, a ponad tym wszystkim – z kapitalnym, organicznym, rozdzielczym brzmieniem. Jedynymi wadami, jakie można mu wypunktować, są praktycznie tylko mankamenty ergonomiczne, takie jak brak miękkiego wyłącznika sieciowego lub gubiący się na precyzji regulator głośności przy bardzo szybkich ruchach. Jeśli przymknąć na to oczy, okazuje się iż mamy w rękach integrę niemal doskonałą i jedyną kwestią pozostanie się najwyżej cena. A i tu zaryzykowałbym stwierdzenie, że przy takiej klasie dźwięku, jaką prezentuje Conductor V2+, jest ona nawet opłacalna.
Na dzień dzisiejszy jest to więc najlepszy wzmacniacz zewnętrzny, najlepszy przedwzmacniacz i najlepsza integra słuchawkowa, jaką miałem zaszczyt gościć w swoich skromnych podwojach. W tych trzech zastosowaniach ustanawia u mnie nową, bardzo wysoką poprzeczkę. Sprzęt odsyłałem z jeszcze większym żalem niż Soloista, a jego jakość, dynamika, czar i powab nadal – miesiąc po odsłuchach – kołaczą mi się w głowie. Ogromnie mnie też kosztowało powstrzymywanie swojego entuzjazmu, który narastał dokładnie tak samo jak przy Soloiście, kończąc się odsłuchami do bardzo późnych godzin nocnych i wyłączania sprzętu ciężką ręką. Jestem jednak głęboko przekonany, że sprzęt jeszcze znajdzie drogę ku moim podwojom, ale też i zagości u części użytkowników na stałe. Tak jak bowiem pisałem – obok tak realistycznego, dopracowanego i organicznego dźwięku naprawdę trudno jest przejść do porządku dziennego.
Burson Conductor V2 jest możliwy do nabycia w cenach:
– 7 390 zł za wersję V2+ (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
– 4 990 zł za wersję V2 pozbawioną DACa (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
– 2 500 zł za ulepszenie V2 do V2+
Zalety:
- bardzo solidnie wykonany i z użyciem porządnych materiałów
- dobre wyposażenie w funkcje użytkowe oraz akcesoria
- bardzo duża moc zaczynająca się od niskich oporności
- mała oporność wyjściowa własna
- podwójny transformator i w pełni dyskretna topologia modularna w klasie A
- pełen pakiet zabezpieczeń
- DAC ESS Sabre32 z nadajnikiem XMOS na pokładzie
- bardzo kulturalny termalnie
- obłędne połączenie precyzyjnych skrajów z organicznym charakterem i bliską niższą górą
- akcentuje realizm i dąży do optymalności dźwięku we wszystkich kierunkach
- wyraźna klasowość, czystość i dynamika, a także fantastycznie kreowana scena
- kapitalny brzmieniowo, transparentny wzmacniacz słuchawkowy
- wysoka responsywność na charakter sygnału wejściowego
- potrafi z łatwością zgrać się z większością słuchawek bez względu na ich klasę (jednocześnie preferując oczywiście te z wyższych sfer)
- duża opłacalność mimo sporej ceny
- możliwy zakup tańszej wersji bez DAC oraz ulepszenie go później do pełnej integry
- długa gwarancja producenta
Wady:
- gdyby integra przesuwała nacisk z zakresu 6-9 kHz trochę niżej, praktycznie nie miałbym żadnych, nawet najmniejszych uwag
- włącznik urządzenia niepraktycznie umieszczony z tyłu
- ograniczony też w tym względzie pilot zdalnego sterowania
- potencjometr potrafi gubić precyzję przy szybkich zmianach głośności
- szkoda że zrezygnowano z regulacji wzmocnienia
- nie obraziłbym się też za jakiekolwiek dodatkowe wyjście cyfrowe lub wersję BAL
Recenzowany sprzęt został przeze mnie zakupiony niedługo po publikacji recenzji i wykorzystywany był w tej roli aż do marca 2019 roku, gdy został zastąpiony przez duet Pathos Aurium + Converto MK2
Witam.
Gdy na początku 2016 stałem przed wyborem Burson Conductor V1 czy Cayin iDAC6 + iHA6, po godzinie słuchania (kilka par flagowych słuchawek) wybrałem Cayiny.
Bursona Conductor V2 nie było jeszcze w ofercie polskich dystrybutorów.
Ciekawi mnie jak się plasuje Burson Conductor V2 względem Cayin iDAC6 + iHA6. Oczko „wyżej/niżej/w bok” ?
Witam,
Klasowo oba urządzenia (jeśli traktować Cayina jako całość) to przynajmniej ta sama półka, mimo gorszego wyposażenia w złącza słuchawkowe, braku balansu i kontroli wzmocnienia jak w iHA-6. Tonalnie wypada to tak, że Cayin naciska bardziej w stronę neutralności, technicznej doskonałości i równości, zaś Burson naturalności i realizmu. Choć bardzo cenię sobie granie Cayinów, które zrobiły (i nadal robią) na mnie bardzo dobre wrażenie, to całkowicie osobiście preferowałbym naturalność Bursona. Cayin lubi słuchawki pod balans i z bardziej muzykalnym charakterem, zaś u mnie dominują często modele techniczne, które bardziej cenią sobie gdy sprzęt źródłowy nadaje im odpowiedniego smaku i powabu. Także pytanie z jakimi słuchawkami używa Pan swojego zestawu?
AKG 812 – gain, current, lampa
AKG 701 – gain, current, tranzystor
Fostex 900 – tranzystor/lampa
(AKG K1000 – gain, current, lampa, 4pins bal).
IC: srebro/miedź/hybryda/(miedź pozłacana) – Nie potrafię wybrać 🙁
Ah, to jest ten typ recenzji która nie pozwala zasnąć… człowiek wraca, czyta, myśli i kombinuje jakby tu stać się posiadaczem tego cuda… w końcu po wielu próbach i niepowodzeniach udaje się „położyć łapy” na pięknej obudowie, podłączyć ulubione słuchawki i … jest uśmiech, jest radość słuchania, jest uczucie muzycznego spełnienia.
I o to w tym wszystkim chodzi, i za to serdeczne dzięki.
Miło słyszeć, że zakup udany 🙂 . Sam ze swojej sztuki jestem niesamowicie zadowolony i praktycznie zamknąłem dzięki niej kwestie zakupowe w ramach sprzętu tego typu.
Pozdrawiam serdecznie.
Od tygodnia jestem szczęśliwym użytkownikiem BCV2+ (wygrzewa się jeszcze), który wykorzystuję jako przedwzmacniacz, no i oczywiście w połączeniu z moimi słuchawkami Sennheiser HD700, ale myślę już o zakupie następnej pary, może Audeze LCD-3 🙂 Jak Pan napisał w recenzji warto zapewne mieć kilka par, o różnej impedencji, aby wychwycić te subtelne różnice brzmieniowe. Nie wspominając o wyglądzie Bursona, brzmienie zachwyca 🙂
@Szymon
Ja natomiast Panie Szymonie z powodzeniem zamieniłem niedawno Conductora na system Pathosa. Co do wygrzewania, sam dystrybutor Bursona raczył naśmiewać się z tegoż procesu, na przekór obserwacjom moim i innych właścicieli tego urządzenia.
widzę, że wywołała się dyskusja, której elementy bardzo mnie interesują. Martwi mnie brak balansu w Bursonie – czy jako przedstawiciel klasy HiEnd nie powinien dawać takiej możliwości w „defaulcie”? A skoro nie daje, na ile tracimy w szeroko rozumianej jakości dźwięku?
Przyznam, że stoję przed wyborem i trochę szukam porady – mam Audeze LCD-3 i skłaniam się własnie ku wspomnianym przez Milosza Cayin IHA-3 lub właśnie w kierunku Burson’a. Może zatem audiofilska „brać” z Panem Kubą na czele coś poradzi…?!
Rolą sygnału zbalansowanego nie jest podnoszenie jakości a zdolności prądowych. To pierwsze jest wypadkową i obserwować można ją w kilku dokładnych rejonach, najczęściej separacji i sceny. Ogólna jakość i klasa CV2+ są na tyle wysokie, że nawet mając wyjście SE radzi sobie bardzo dobrze z bardziej wymagającymi słuchawkami, które z reguły albo mają natywnie złącza zbalansowane, albo są do nich sprowadzane, jak K1000 czy HE-4. Poza tym to trochę inne brzmienie niż iHA-6. Tonalnie do LCD-3 akurat Cayin pasuje moim zdaniem.
Panie Kubo,
dziękuję za odpowiedź. Mój komentarz dotyczący poprawy jakości przy użyciu XLR był skrótem myślowym, ale dziękuję za skorygowanie 😉 – precyzja jest tu rzeczywiście istotna, a mi jej zabrakło. Przyznam jednak, że zaskoczył mnie Pan komentarzem na temat lepszego dopasowania Cayin IHA-6 do Audeze LCD-3, gdyż czytając Pańską recenzję rzeczonego modelu miałem wrażenie, że m.in. do Audezowskich nauszników z cyferką 3 to właśnie Burson Pana zachwycił. Patrząc na generalny wydźwięk Pańskiej opinii o Bursonie V2+ można domniemać, że mało który sprzęt wywarł na Panu tak potężne wrażenie (oczywiście w tej klasie cenowek). Ja dotychczas brałem pod uwagę do LCD-3 właśnie Cayina, ale także Brystona BHA-1, jak również model przez Pana jeszcze (?! :[-) nietestowany, mianowicie Soul Note SD300, który mam wrażenie wyrasta na godnego konkurenta w klasie Brystona (może pomysł na kolejny test ;-)?). Niemniej Bryson na podstawie Pańskich refleksji zdawał się „szybować” ponad wszystko to, co dają konkurenci. Teraz tchnął Pan we mnie odrobinę wątpliwości czy aby dobrze wybrałem. Oczywiście nie zamierzam ciągnąć tego wątku w nieskończoność, ale gdyby zechciał Pan w dwóch słowach uzasadnić owe lepsze, bardziej komplementarne jak rozumiem dopasowanie wspomnianego już Chińczyka do Audezowskich „trójek”…?
Bo tak też było Panie Michale. Burson czaruje praktycznie z każdą parą LCD, niemniej idąc w czystą tonalność LCD-3 są akurat tym wyjątkiem pośród nich, w którym można jeszcze obrócić się przez ramię w kierunku innych rozwiązań jako alternatyw. Głównie w sytuacjach, w których przez zakres 7 kHz słuchawki są o kapkę za ciemne. Cayin ma w sobie natomiast nie dość, że sporo mocy, to jeszcze bardziej od Bursona neutralne usposobienie, szybkie, które z LCD-3 może się ładnie komponować. To tak naprawdę wybór między dwiema koncepcjami – albo czarowaniem Bursonowskim i prezentowaniem LCD-3 takimi, jakimi są na maksimum ich możliwości, albo próba walki z ich schyłkowym charakterem we wspomnianym zakresie tonalnym aby całość korygować i prostować w stronę większej równości (kierunek LCD-2). Niestety Soul Note faktycznie nie był przeze mnie testowany i nie mam w tej chwili takowych planów, ale nie miałem ich wobec wielu urządzeń, które ostatecznie jednak znalazły się na testach.
Witam.
Chciałbym się nieco poradzić.. otóż posiadam słuchawki Mr Speakers Ether (czerwone obwódki – otwarte) oraz D7200 i parę innych, ale te wskazane myślę, że są najlepsze. Do tego Questyle cma400i oraz DAP AK KANN.
Sprawa jest taka. Osluchalem się trochę z moimi sprzętami i stwierdzam, że cma400i (kupowany do innych słuchawek – Sonorous 6) b. słabe ma spasowanie z wymienionymi słuchawkami a dźwięk męczy, bo się nakłada, gdyż cma400i to taki misiek ciapkowaty o słabej dynamice, co razem tworzy b. nieciekawy efekt.
Czy opisywany w recenzji sprzęt byś polecił do moich słuchawek? Czy coś innego mogłoby podejść dobrze – tańszego i również dobrego z dobrą dynamiką?
Proszę o doradzenie i jakieś nakierowanie w temacie..
Pozdrawiam..
Chwilowo nie stać mnie na recenzowany sprzęt, więc uzbieranie na niego, by zajęło trochę.
Co jeszcze chciałbym , by sprzęt miał – wejście optyczne Toslink, USB na dźwięk z kompa (USB B 2.0 gniazdo najlepiej) oraz by móc podpiąć co najmniej aktywne głośniki – w tej chwili mam Edifiery R2600.
Czy miał Pan okazję połączyć Bursona z PC za pomocą kabla USB ViaBlue?
Jeśli tak, czy mógłby Pan go porównać z kablem dołączanym w zestawie do Bursona?
Tak, miałem okazję i przyznam że nie słyszałem specjalnej różnicy, co najwyżej w poziomie zbierania śmieci po USB. Nie wiem jednak co obecnie Burson ładuje do swoich zestawów. Prawdopodobnie gdybym dziś miał cały czas swoją sztukę CV2+, sprawdziłbym pomiarowo jak wygląda THD+N po USB. Ale że nie mam go już od bardzo długiego czasu, tego niestety uczynić nie mogę.
Od dość pewnego czasu jestem właścicielem CV2+ zachęcony między innymi Pańską recenzją. Jeśli bedzie miał Pan jeszcze kontakt z Conductorem to proponuję przesłuchać go na sterownikach które instalują się samodzielnie po podłączeniu go do Win10 czyli xCORE USB Audio 2.0. Brzmienie staje się nieco analogowe, następuje nieco wzrost niskich tonów, scena traci na szerokości zaś głebia zyskuje. Dokonuje się zmiana większa niż w przypadku instalacji różnych wersji XMOS. W rezultacie mamy jedno urządzenie o dwóch sygnaturach grania. Jestem niezmiernie ciekaw Pana opinii jeśli kiedykolwiek nadarzy się Panu okazja do odsłuchu.
Bardzo dziękuję za informację. Z Conductorem nie będę miał już niestety styczności. Swoją własną sztukę sprzedałem już spory czas temu, zastępując ją systemem Pathosa, a obecnie przechodząc powoli na własnoręcznie wykonane urządzenia dopasowane głównie pod charakter samego bloga i jego prowadzenie. Natomiast w świetle ostatnich doniesień m.in. o spaleniu przez CV2+ słuchawek jednemu z czytelników podczas wpinania kabla USB, ale też różnorodnych awarii i niedociągnięć związanych z nowszymi wersjami produktów tej firmy (np. strzelanie, szumy, problemy z ekranami, problemy z potencjometrami, wzbudzanie się OPA), nawet w przypadku wystąpienia takiego zapytania po prostu bym odmówił z obawy o posiadany przez siebie sprzęt, w większości już nieprodukowany. A szkoda, bo dźwięk CV2+ pamiętam jako żywo do dziś. Nie wiem co się stało z Bursonem, ale nawet próba powrotu do ich OPAMPów w postaci tercetu V5i-D zakończyła się niepowodzeniem, gdyż kości wzbudzały mi się na dokładnie tych samych urządzeniach, na których kilka lat temu korzystałem z nich bez żadnych problemów. Tym samym moja przygoda z tą firmą jest już przeszłością.
Oczywiście nie oznacza to, że CV2+ sam w sobie jest zakupem-pułapką, błędem czy popada z automatu w niełaskę. Wręcz przeciwnie, cały czas uważam je za chyba najlepsze i najbardziej udane urządzenie w ich portfolio i jeśli można je kupić w dobrej cenie i stanie technicznym idealnym, nadal warto je rozważyć. Jednakże w świetle zaskakującego trochę problemu ze spalonymi słuchawkami, rekomendowałbym w razie czego przepinanie kabli z tyłu albo na wypiętych słuchawkach, albo w stanie wyłączonym, ponieważ o ile wzmacniacz ma zabezpieczenie aktywowane w trakcie insercji wtyku słuchawkowego, nie jest zabezpieczony jak się okazuje przed stanami nieustalonymi pochodzącymi z innych gniazd.
Niestety, jak dokonywałem decyzji o zakupie CV2+ to już zaczęły się pojawiać głosy, informacje o możliwych problemach tego modelu. Z drugiej strony miałem argument klasowości tego urządzenia, recenzję na Pana stronie, oraz na innych stronach audio. Jest to chyba jedyna integra, która swego czasu wszędzie otrzymywała jednoznacznie pozytywne recenzje. Nawet teraz trudno jest przywołać inne tak dobrze odebrane urządzenie. Na szczęście mój jeszcze jest objęty gwarancją więc jestem spokojniejszy. Jednak jest to mocno niepokojące co się dzieje z tym i innymi modelami Bursona, bo wcześniej urządzenia tej firmy uważałem za realne zaproszenie do hobby jakim jest audiofilia bez żadnych kompromisów i odbywało się to jeszcze po „ludzkiej” cenie, która nie zachaczała o kwoty pięciocyfrowe. Co do wykonywania działań jak przepinanie lub inne działania z okablowaniem to wykonuję je na wyłączonym urządzeniu, i takie ostrożne podejście do sprzętu audio stosuję niezależnie od modelu.