Na temat wygrzewania jestem podpytywany właściwie regularnie. Co jakiś czas pojawiają się pytania o to jak wygrzewać, czym, jak długo i czy w ogóle. Czasami – i to nie tylko w prasie audio – jest mu przypisywane niemal mistyczne działanie. Niczym szara maść ma poprawiać, naprawiać, cudować i odmieniać losy odsłuchowe. Opinii na ten temat jest wiele: że wygrzewania nie ma i jest to bujda na resorach, że oparta jest na placebo i stąd wszelakie zmiany, że polega na chęci „przytrzymania” sprzętu u nabywcy, aby się do niego przekonał i go nie odsyłał do sklepu po kwadransie, że zmiany są dramatyczne i wprowadzane na poziomie wręcz molekularnym, że elektrony się muszą ułożyć, że wygrzać można „źle” i trzeba używać odpowiednich do tego środków itd. Prawda – tak jak w kablach i wzmacniaczach operacyjnych – jak zwykle leży pośrodku. Stąd krótki artykuł prezentujący mój punkt widzenia na każdy z wyżej wymienionych aspektów i w oparciu o dotychczasowe doświadczenia praktyczne z różnorodnym sprzętem audio.
Czym faktycznie jest wygrzewanie?
W ogólnym i najpopularniejszym wymiarze definicji: fizyczne rozruszanie membran przetworników poprzez pracę (dźwięk), aby materiały użyte do ich produkcji nabrały należytych właściwości i w ten sposób słuchawki lepiej grały (albo po prostu grały tak jak powinny). W praktyce jest to koniunkcja z ułożeniem się nauszników względem głowy użytkownika i to one – przynajmniej z moich obserwacji – odpowiadają za większość zmian brzmieniowych, na równi z przyzwyczajeniem się naszego ośrodka słuchu do danego brzmienia. Jest to więc proces fizyczno-psychiczny tak naprawdę, nie tylko i wyłącznie fizyczny.
Wygrzewanie to bujda
Nie, a przynajmniej nie do końca. Osoby negujące kompletnie zjawisko wygrzewania mają taki sam negatywny, dewaluacyjny stosunek do kabli, które „nic nie dają” oraz wzmacniaczy operacyjnych. Są głuche na jakiekolwiek argumenty, „wiedzą swoje” i będą się kłócić do końca, nawet jeśli po drodze zorientują się, że są w błędzie. Bo tak, dla zasady. Być może bierze się to stąd, że wygrzewanie nie występuje zawsze i w niektórych słuchawkach nie będzie w ogóle takiego zjawiska (właściwie najczęściej tak właśnie jest), a w innych da się usłyszeć realnie dużą zmianę (choć wciąż w granicach dotarcia, niż jakiejś kompletnej zmiany brzmienia o 180 stopni).
Jak pisałem wcześniej, wygrzewanie to proces wielowarstwowy i oparty często o faktycznie rozruszanie zawieszenia, ale też ugniatanie się nauszników w oparciu o kształt naszej głowy, który jest – jakby nie patrzeć – obły pod wieloma względami. Daje się to odczuć zwłaszcza w słuchawkach bardzo wrażliwych na kondycję nauszników, gdzie trzy pary identycznych słuchawek ale z różnymi wiekowo i przebiegiem padami potrafiły grać od siebie bardzo różnie (np. Beyerdynamic DT990). Zmienia się tam bowiem sposób przylegania nausznika do głowy, a także odległość przetwornika od ucha.
W słuchawkach dokanałowych występuje to znacznie rzadziej i tam najczęściej faktycznie ma miejsce rozruszanie się przetwornika, tudzież nasza własna adaptacja (np. rozwarcie się kanału słuchowego pod wpływem większych tulejek). Przykładem słuchawek, które realnie się wygrzewają, są testowane już przeze mnie jakiś czas temu Aune E1.
Wygrzewać należy wszystko
Widziałem już wygrzewarki do kabli, obiło się mi również coś w zakresie płyt CD, tymczasem… nie, nie wygrzewa się „wszystkiego” i jest to skrajne wypaczenie podanej wcześniej definicji. Wygrzewanie dotyczyło – i nadal dotyczy – przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, przetworników z zawieszeniem osiowym, czyli multum popularnych słuchawek dynamicznych oraz głośników. W kablach nie ma żadnych elementów mechanicznych, które mogłyby być „rozruszane” w jakikolwiek sposób.
Można jeszcze spróbować jakoś wytłumaczyć to przy kondensatorach w układach elektronicznych, ale przy kablach lub płytach CD naprawdę nie wiem jaka mogłaby być argumentacja, która nie powodowałaby na mojej twarzy troszkę szyderczego uśmiechu. A może po prostu jestem człowiekiem zbyt prostym wobec takich rzeczy.
Jak wygrzewać słuchawki?
Krążą tutaj różne poglądy, że trzeba stosować odpowiedni rodzaj sygnałów testowych, że wygrzanie różowym szumem daje inne efekty od wygrzewania szumem białym, że słuchawki muszą być wygrzewane dokładnie ileś tam godzin itd.
Prawda jest jednak banalna i bardzo prosta: wystarczy założyć słuchawki na głowę i najzwyczajniej w świecie ich używać. W ten sposób słuchawki pracują od razu na materiale docelowym, głośności docelowej, w warunkach docelowych i na głowie docelowej. Po prostu zakładam słuchawki i słucham w nich muzyki tak jak w każdej innej parze, przy okazji zapamiętując na tych samych utworach jak brzmią w newralgicznych partiach, aby móc do nich wrócić i nawet z pamięci czy przeczucia móc cokolwiek ocenić, niekoniecznie nawet z perspektywy pomiarowej.
Nie trzeba stosować tu żadnych specjalnych nagrań, zapętleń, muzyki bardzo basowej, ani też czynić tego na dużej głośności. Ta ostatnia rzecz łączy się od razu z poglądem, że wygrzanie może być przeprowadzone źle. Nie należy rozkręcać muzyki na „całą parę”, ponieważ jeśli faktycznie membrana posiada od startu dużą sztywność, może to powodować uszkodzenie klejenia krawędzi membrany z kapsułą i efekty w postaci sławnego już „rattlingu”, czyli terkotania membrany na niskich i bardzo niskich częstotliwościach. To bardzo skrajna i rzadka sytuacja (częstsza w przypadku słuchawek zabytkowych, na których membrany ma już wpływ ząb czasu) i jest zależna mocno od realnej jakości wykonania przetwornika, ale podejrzewam, że właśnie ona stoi za takim a nie innym przekonaniem. Tyczy się to wszystkich słuchawek, w których może wystąpić taki problem, a więc także i w słuchawkach dokanałowych, nie tylko pełnowymiarowych.
Jak długo należy wygrzewać?
To zależy od słuchawek, ale najczęściej większość zmian zachodzi w przeciągu pierwszych 30-60 minut i wynikać będzie nie tylko z przetworników, ale właśnie i nauszników, a może przede wszystkim nich.
Możecie robić tak samo jak ja, czyli dać im tak popracować przez 48 godzin i dopiero wtedy rozpocząć jakiekolwiek przymiarki do krytycznej oceny. Ponieważ dostaję na testy sporo słuchawek-demówek, które pracowały już na cudzych głowach, nauszniki muszą dostosować się rad nie rad do mojej głowy. Stąd wspomniane 48 godzin.
Niektórzy twierdzą, że dany model potrzebuje kilkaset godzin na wygrzanie, tudzież nawet ponad tysiąc z groszem. I dopiero wtedy „zaczyna grać”. Może to oznaczać, że nauszniki bardzo długo się ugniatają, ale najczęściej spotkałem się z takimi twierdzeniami po to, aby przetrzymać nabywcę słuchawek ponad ramy 14 dni, w których może słuchawki zwrócić do sklepu bez podania przyczyny. Owszem, część ludzi potrafi odsyłać je po kwadransie, czasami nawet krócej, więc jakiś okres dopasowania się do głowy dać urządzeniu trzeba. Niemniej we wszystkim powinien być rozsądek. Jeśli chcecie sobie kupić żelki w sklepie, to nie kupujecie od razu tony, tylko paczkę-dwie, prawda?
Bo bez wygrzania sprzęt „nie gra”
Bardzo, ale to bardzo rzadko zdarza się, aby wygrzewanie wprowadzało realnie duże zmiany w zakresie samego przetwornika w słuchawkach. Najczęściej jest to kosmetyka, ale słyszalna dla ucha. Dlatego przypisywanie mistycznego wręcz wpływu wygrzewaniu jest działaniem z reguły nad wyraz, choć nam może wydawać się inaczej. Wygrzewanie ponad wszystkim nie spowoduje, że bardzo słabe słuchawki staną się nagle bardzo dobrymi. Tak samo jak kable nie zastąpią EQ, jak twierdził kiedyś jeden z użytkowników pewnego forum, czy OPAMPy nie zastąpią po prostu lepszego sprzętu. To w sumie taka konkluzja na koniec z mojej strony, funkcjonująca za podsumowanie, aby nie popadać w histerię na tym punkcie i przyjąć dla spokoju i komfortu własnego kilka prostych zasad i prawideł:
- połowa zmian dźwięku, jeśli takowe w ogóle wystąpią, zależy od innych czynników niż realne zmiany w pracy przetworników,
- nowe słuchawki po prostu zakładamy na głowę i słuchamy z użyciem normalnej, zwykłej muzyki,
- słuchamy na normalnej głośności, z jaką użytkujemy słuchawki,
- nie zostawiamy słuchawek grających „w szufladzie” z dźwiękiem rozkręconym na maksimum,
- nowe słuchawki oceniamy krytycznie dopiero po jakimś czasie, który spędzą na naszej głowie.
Nawet te 48 godzin jest tu bardzo bezpiecznym i moim zdaniem wystarczającym progiem, który nada większości ocen należytego marginesu bezpieczeństwa, a nam dużej dozy pewności, że nabyty i odesłany przez nas sprzęt, niekoniecznie zagrałby znacznie lepiej, jeśli nie zdążył nas do siebie w tym okresie przekonać i zmienić się na lepsze.