Do marki STAX i ich produktów wielokrotnie wyrażałem w przeszłości sentyment, kilkukrotnie będąc również zadowolonym ich posiadaczem. Do dziś zresztą jestem przekonany, że gdyby nie typowe dla tego hobby ciągoty do poszukiwań, ale też przede wszystkim prowadzenie bloga, prawdopodobnie temat słuchawek miałbym w tej chwili zamknięty jedną lub dwiema parami pochodzącymi właśnie od tego producenta. I choć miało to miejsce już sporo czasu temu, z nowymi produktami STAXa jakoś nie było mi dane się spotkać. Tym bardziej cieszę się, że na moją prywatną prośbę o wypożyczenie recenzowanego tu zestawu błyskawicznie odpowiedział sklep Audiomagic z Warszawy i jedyne, na co musiałem poczekać, to weekend, ponieważ akurat wtedy organizowane było comiesięczne spotkanie z miłośnikami sprzętu słuchawkowego. A ponieważ oznaczało to wypożyczenie na spokojnie i na dłuższy czas, jak rzadko kiedy nadarzyła się okazja, by wzdłuż i wszerz skonfrontować te słuchawki z posiadanym przeze mnie uposażeniem, a także wykonać solidne pomiary, których nie byłem w stanie w latach wcześniejszych przeprowadzić.

Nie licząc dokumentacji, zasilacza i kabla RCA, tak właśnie przedstawia się podstawowy pakiet elektrostatyczny STAXa.

 

Dane techniczne

SR-L300:

  • Przetworniki: elektrostatyczne, otwarte typu push-pull
  • Pasmo przenoszenia: 7-41 000 Hz
  • Pojemność (razem z kablem): 110 pF
  • Czułość: 100 dB / 100 V rms (@ 1kHz)
  • Kabel: szeroka taśma 6-żyłowa 2,5 m OFC o niskiej pojemności, wtyk PRO 5-pin
  • Nausznice: wysokiej jakości sztuczna skóra, montaż za pomocą zapinek
  • Zakres temperatur pracy i wilgotności: 0-35 stopni, 90%
  • Waga: 447 g (bez kabla: 323 g)

 

SRM-252S:

  • Pasmo przenoszenia: do 35 000 Hz (przy zastosowaniu SR-207)
  • Poziom sygnału wejściowego: 125 mV / 100 V
  • Współczynnik wzmocnienia: 58 dB (800-krotne)
  • Maksymalne napięcie wyjściowe (bias voltage): 280V RMS (@ 1kHz)
  • THD: < 0.01% (@ 1kHz, 100V RMS)
  • Gniazda we/wy: 2x RCA (krosowane), 1x 5-pin PRO (580V)
  • Pobór prądu: 4 W
  • Zasilanie: zewn. zasilacz sieciowy DC12V
  • Zakres temperatur otoczenia i wilgotności w czasie pracy: 0-35 stopni, 90%

 

Zawartość zestawu:

  • słuchawki SR-L300
  • energizer SRM-252S
  • kabel 2x RCA – 2x RCA (1 m)
  • zasilacz sieciowy
  • komplet instrukcji

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Zestaw przychodzi do nas w tradycyjnym dla STAXa białym opakowaniu. W środku natomiast mamy dwa mniejsze: również białe, należące do słuchawek, a także zwykłe kartonowe, przeznaczone stricte dla energizera. Każde z tych urządzeń ma swój własny numer seryjny, ale oba są ze sobą parowane w ramach zestawu i figurować powinny na pudełku zbiorczym oraz karcie gwarancyjnej. Warto to zawsze sprawdzić, bowiem różnice mogą skutecznie pozbawić nas gwarancji, a w pewnym momencie nawet wykreować na oszustów próbujących realizować sobie gwarancję na model nie pochodzący z zakupu objętego takową. I tyczy się to nie tylko STAXa, ale w sumie też i innych słuchawek czy urządzeń mających czytelnie nanoszone numery seryjne, jak Sennheiser HD800 czy Audeze z serii LCD. Recenzowany egzemplarz miał oczywiście wszystko tak jak trzeba i numeracja w pełni zgadzała się z etykietami naklejonymi na słuchawkach i energizerze, także uwagę tą proszę potraktować jako o zwrócenie ogólnej uwagi na problematykę numeracji seryjnej w sprzęcie audio.

 

Słuchawki STAX SR-L300

O zasadzie działania słuchawek elektrostatycznych pisałem na przestrzeni lat już parokrotnie zarówno w swoich recenzjach, jak i na różnorodnych forach. W dużym skrócie nakreślę więc tylko, że mamy tu duży płat ultra-cienkiej folii zawieszonej między dwiema elektrodami. Operując naprzemiennie dodatnim bądź ujemnym naładowaniem statorów, foliowa membrana jest wprawiana w ruch. To zupełnie inna technologia niż ta stosowana w popularnych przetwornikach elektrodynamicznych, a także wymagająca znacznie większej precyzji i specjalnego sprzętu tak do jej produkcji, jak i wykorzystania potem w praktyce.

L300 praktycznie nie różnią się pałąkiem konstrukcyjnie od starszych projektów STAXa z lat wcześniejszych i dopiero od modelu L500 producent stosuje lepszej jakości pałąk znany z SR-507 (nie mówiąc też i o innych ulepszeniach). Co do zasady regulacji również nie ma zmian, widełki także są te same, a i ogólna konstrukcja słuchawek wraz z zasadą działania pozostały się takie same. Z drobnymi, acz znamiennymi wyjątkami.

Słuchawki natomiast mają swoje własne, osobne pudełko. W takim samym zakupimy je jako osobny produkt poza zestawem.

Przetworniki od serii xx7 są montowane w formie modułowej/klatkowej i nie są już klejone bezpośrednio do powierzchni płytek metalowych stanowiących właściwą konstrukcyjnie platformę wsparcia. Producent postanowił zmienić kształt maskownic zewnętrznych muszli i pozbyć się zarówno filtrów przeciwkurzowych, jak i nausznic kątowych. Ich rolę przejęły odpowiednio nylonowa siateczka tylko od strony wewnętrznej, a także kołnierze kątowe, do których miękkie, ale bardzo płytkie nausznice w formie niemalże płaskich poduszek są przypinane, a nie klejone. Są też wykonane ze znacznie lepszego materiału niż nausznice typowo montowane w serii SR-2xx. Widać, że STAX gwałtownie i jednoznacznie odchodzi od rozwiązań bazujących na klejeniu, a co rozwiązuje mnóstwo problemów do tej pory trapiących serię Lambda.

Choć cały czas STAX bazuje na sprawdzonych od lat 70-tych rozwiązaniach, seria L to świeży powiew w ramach Lambd.

Wspomniane kołnierze kątowe praktycznie od razu przywodzą mi na myśl próby, jakich zapaleńcy dokonywali swego czasu na forum head-fi i naprawdę nie wykluczałbym, że właśnie taką drogą rozwiązanie to przywędrowało do fabrycznej postaci współczesnych Lambd. Rozwiązania tamtejsze miały na celu przede wszystkim wprowadzenie do komory dźwiękowej efekt tuby akustycznej, swoistego bass-reflexu, który wydatnie podnosiłby najniższy bas.

Napis STAX na pałąku przywołuje na myśl stare modele firmy oraz warianty limitowane, jak SR-404LE.

Dopiero na drugim miejscu myślę stały kwestie natury wygody. W SR-L300 moim zdaniem chciano przede wszystkim wyeliminować kątowość nausznic na rzecz samej konstrukcji, która wzorem np. Audio-Techniki nadawałaby od teraz pożądanego kształtu i kąta nachylenia przetwornikom względem ucha. Kąt ten pełni tu taką samą rolę, jak chociażby w Sennheiserach HD800, które w ten sposób grają na większe pole dyfuzyjne i efekt sceniczności, generując falę planarną uderzającą w nasze małżowiny pod kątem prostym.

Kątowniki w pełnej krasie. Tak oto STAX rezygnuje z ciężaru nadania przez nausznice odpowiedniego kąta nachylenia przetwornikom.

Ogólnie wszystkie te rzeczy można byłoby zaliczyć na duży plus, ale bardziej ma on miejsce z perspektywy konstrukcyjnej aniżeli realnie praktycznej. Miejsca (w sensie pojemności, głębokości) na uszy jest wciąż za mało, choć słuchawki nie cisną zbyt mocno głowy, a otwory w nausznicach są ogromne. Małżowina opiera się natomiast w swojej skrajnej części na elemencie zasłaniającym światło przetwornika z jednej strony, pełniącym rolę nie tylko uszczelniacza względem zapinanych nausznic, ale też dampingującą (pierwsze skojarzenie miałem z zaklejeniem części światła otworu przetwornika w taniutkich HD669). W ten sposób ucho nie ociera o filtry przeciwkurzowe, a co mogłoby negatywnie odbić się na wygodzie.

Mechanizm regulacji oraz widełki z pałąkiem ogólnie są takie same jak w każdych wcześniejszych Lambdach prócz najstarszych modeli i SR-507.

Pamiętać za to należy o dokładnym założeniu L300 na głowę tak, aby nasze małżowiny nie opierały się o krawędź rzeczonego elementu, tylko na nim. Podobny problem trapi moje kwadrofoniczne modele AKG, z tym że tam przyjmuje on rolę znacznie bardziej dramatyczną i bolesną, ale jednocześnie możliwą do jakiegokolwiek skorygowania wkładkami, dystansami czy nausznicami. W Lambdach natomiast o ile nie ma takiej możliwości w ramach domowych sposobów i materiałów, element ten jest wykonany ze sztywnego materiału skóropodobnego, mającego jakieś tam minimum elastyczności. Nie jest więc wcale tak źle.

Tym razem taśma jest lepsza, grubsza i nie ciąży na niej odpowiedzialność za kształtowanie dźwięku słuchawek.

Nie przeszkadza to też w ewentualnych dalszych modyfikacjach, które są nawet przygotowywane przez producentów trzecich, takich jak SoCas. Opracowali oni płytki montowane w miejscu nausznic L300/500/700, ale posiadające na sobie owalny otwór otoczony grzbietem, pod który możemy wsunąć kołnierz nausznic od ZMF oraz Brainwavz. Zmienia to układ brzmieniowy słuchawek, w nagrodę powodując masakryczny wzrost poziomu komfortu dla tych, którzy są bardzo wybredni i jakiegokolwiek większego nacisku nie będą w stanie wytrzymać. Jedyną kwestią są wtedy pałąk i widełki, które zaprojektowane były tylko i wyłącznie do fabrycznej postaci Lambd. Przy grubszych nausznicach słuchawki są znacznie bardziej rozczapierzone na głowie, a na wymienione elementy działają większe siły. Obserwować możemy podczas noszenia założonych na głowę słuchawek nawet fizyczne odkształcanie się np. widełek, które, choć wzmocnione, mogą mieć problem z poradzeniem sobie akurat wybitnie w modelu L300 z takimi modyfikacjami na osi czasu. Osobiście bardzo dużą uwagę przywiązuję do kwestii żywotności słuchawek oraz ich elementów konstrukcyjnych i to jest jedynie powodem, dla których o tych sprawach wspominam.

Elementy zasłaniające otwory przetwornika od strony ucha działają jako strefy kontaktowe dla ucha oraz damping.

Na koniec pozostaje pochwalić taśmę i wtyk. Wreszcie doczekaliśmy się w pełni pozłacanego wtyku i porządnej taśmy, która do tej pory była traktowana po macoszemu w najtańszych modelach i której wymiana potrafiła dać tak wiele dobra, jeśli zastosowaliśmy którąkolwiek z droższych. Taśma i wtyk pochodzą wizualnie z modelu SR-507 i są od teraz zunifikowane między wszystkimi wariantami serii L. Taśma w odróżnieniu od starszych modeli Lambd jest szersza, grubsza, z wyraźnie odseparowanymi żyłami oraz wzmocnionym wtykiem.

 

Energizer STAX SRM-252S

Malutkie pudełeczko dołączane do zestawu to energizer – dedykowany wzmacniacz i zasilacz do L300, mający za zadanie wprawić w ruch drzemiące w nich statory za pomocą bardzo wysokiego napięcia polaryzującego. Jeśli dobrze pamiętam, projekt ten ujrzał światło dzienne pod postacią SRM-Xh dołączanego do „Baby STAX’ów” w ramach systemu SRS-005 w 1997 roku i od tamtej pory towarzyszy najbardziej podstawowym modelom Lambd, a także wspomnianym dousznym maluchom.

Klasyczne pudełka kartonowe dla energizerów STAXa. Niezmienne od lat.

Pierwsza wersja posiadała gniazdo PRO umieszczone na środku przedniej płytki. Po lewej znalazł się przycisk zasilający wraz z diodą, zaś po prawej potencjometr. W późniejszych modelach, a więc od SRM-212, włącznik został na stałe zintegrowany z potencjometrem. Ciężko powiedzieć czy z oszczędności, czy wygody, ale fakt faktem słuchawki są w ten sposób bezpiecznie ściszane do zera przed włączeniem/wyłączeniem. Choć starsze wersje były oferowane w czerni, dziś do nabycia są tylko modele ze srebrnymi frontami. Wersja dołączana do zestawu miała natomiast swoją premierę już jakiś czas temu wraz z zestawem SRS-2170.

W przeciwieństwie do np. SRM-313 i modeli wyższych, seria 2xx nie posiada swojego własnego układu zasilającego zintegrowanego w obudowie. Zadanie to realizuje w nich malutki zasilacz sieciowy, jak w wielu innych urządzeniach tego typu. Teoretycznie odpada nam dzięki temu konieczność izolowania układu zasilającego od elektroniki właściwej.

Tą dokładnie konstrukcję doskonale znają wszyscy znawcy marki już od czasów SRS-2170.

Podczas pracy urządzenie bardzo powoli łapie temperaturę, ale z racji operowania w klasie A spokojnie osiąga ją na pułapie ponad 40’C, dlatego warto zadbać o należytą przestrzeń dookoła energizera. W obudowie nie ma bowiem żadnych otworów wentylacyjnych, ale też i pobór energii z sieci jest bardzo oszczędny, wynoszący tylko 4 W. Stąd też taki a nie inny manewr. Ciekawostką jest, że zasilacz sieciowy pracuje zawsze i lekko się nagrzewa, niezależnie od tego czy zestaw faktycznie jest włączony i działa, czy też nie.

A nawet jeszcze wcześniej, gdyż pod różnymi postaciami przewija się w ofercie STAXa od końca lat 90-tych.

Sam energizer jest poza tym bardzo prostym urządzeniem z perspektywy podłączalności innych urządzeń i słuchawek. Do dyspozycji mamy tylko jedno wyjście PRO, pod które podepniemy również jedną parę słuchawek, zaś sygnał wejściowy wprowadzimy za pomocą tylnych gniazd RCA. SRM-252S jest zaprojektowany w topologii szeregowej, z dedykowanymi wejściami i wyjściami RCA, przez co może służyć jako sprzęt przelotkowy wpięty pomiędzy istniejące już komponenty systemu lub po prostu nie blokując niczego swoją obecnością. Nie ma więc problemu, aby np. pod kartę dźwiękową mającą tylko jedną parę złącz RCA i już podłączony wzmacniacz konwencjonalny z jakąś parą słuchawek wpiąć energizer tak, aby zaopatrzyć go w dźwięk z karty i jednocześnie nie blokować sprzętu do tej pory używanego.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Choć nie byłem pewien czy sprzęt przyjechał jako nowy, czy też jako egzemplarz testowy, podczas swojej pracy nie zmienił się brzmieniowo nic a nic. Z racji wysokiej klasy dźwiękowej, w której zestaw ten pracuje, całość konfrontowałem tylko z następującymi modelami słuchawek:

Źródłem dla wszystkich był Burson Conductor V2+, zarówno jako DAC dla STAXów, jak również integra dla pozostałych słuchawek. Choć chronologia recenzji pozornie na to nie wskazuje, niestety zarówno Chord Hugo TT jak i Matrix X-Sabre PRO odjechały zanim zaistniała szansa na wykonanie testów odsłuchowych z SRS-3100.

Dodatkowe testy związane z badaniem skalowalności wykonywałem natomiast na karcie AIM SC808 wyposażonej w trzy układy Burson SS V5i-D. O swoich wrażeniach w tym względzie napiszę w końcówce recenzji.

 

Jakość dźwięku

Moje wrażenia wynikające z odsłuchów najnowszych STAXów z dołu cennika w pewnym zakresie nie są kreowane „na świeżo”, a oscylują wokół doskonałej pamięci sposobu grania starszych i nieprodukowanych już zestawów tego producenta. Jest to więc mieszanka odczuć bieżących z ładunkiem sentymentalnym, który jednak nie przelewa się tu z faktu ogromu konfrontacji, jakim poddawane były te słuchawki w czasie swoich przygód pod moją strzechą i na moich uszach. Sentyment jest o tyle mocny, że to właśnie od seri 3xxx zaczynałem swoją przygodę z poważnym audio, od razu wypływając na głębokie wody zarówno klasowe, jak i technologiczne. Miałem wtedy wówczas jedynie STXa oraz K240 Studio MKII. STAX otworzył mi uszy i umysł na zupełnie nowy wymiar muzyki, czy może w ogóle doznań, jakie mogą jej towarzyszyć. Dlatego właśnie firmę tą darzę wielkim poważaniem i nie inaczej jest również tutaj. Choć wydawać się może, że koliduje to z wyznawaną przeze mnie koncepcją czystej kartki, która jednakowo traktuje wszystkie urządzenia trafiające na ewaluację (inaczej zabawa ta traci sens), właśnie przez wymienione wcześniej konfrontowanie tych słuchawek z również przecież utytułowanymi konkurentami za większe kwoty, trzyma się mimo wszystko mniej sentymentalizmu, a bardziej rzeczowego podejścia z typowym ważeniem wad i zalet.

Jest to dla mnie osobiście też o tyle ważne, że w latach poprzednich nie do każdych słuchawek mogłem produkty STAXa przyrównać z perspektywy pomiarowej. A to intrygowało mnie najbardziej, tj. znalezienie odpowiedzi na pytanie w czym tkwi magia Lambd i czy jest ona jakkolwiek wymierna. Wcześniej jednak postawiony musiał być jeden fundamentalny warunek: nowe Lambdy winny być w jej kreowaniu tak samo dobre jak stare. Zadanie to jest o tyle trudne, że wcześniejsze swojej zestawy nadal bardzo dobrze pamiętam, jak też posiadam dziś nowe, również cenione przez siebie konfiguracje w innych technologiach. Zapowiadała się więc trudna sztuka przed nowymi STAXami.

Na szczęście udało się wyjść z wielu sytuacji obronną ręką. Nie ze wszystkich, bo jednak starsze modele miały w sobie ten niesamowity magnetyzm skupiony wokół średnicy, ale akurat wyborność holograficzna czy ogólna czystość wciąż pozostały niezmienione. Pojawiło się jednak i coś jeszcze, a dokładniej umiejętność niebywałego połączenia ze sobą cech obecnych w pozostałych parach znajdujących się obecnie w moim posiadaniu.

Najłatwiej byłoby opisać SRS-3100 jako zestaw grający w stylu HD800, ale w wydaniu STAXowym, aczkolwiek wykazują więcej analogii i do innych modeli, nie tylko tych z Niemiec. Jest lekko, zwiewnie, holograficznie, z ospale wzbudzającym się basem i lekko nosową górą, a wszystko to okraszone bardzo dobrą rozdzielczością i jakością, a przede wszystkim brakiem niespodzianek, może poza tym jak szybko i głęboko dźwięk najtańszych STAXów potrafi wejść człowiekowi w uszy. Ale jak zawsze może po kolei i tym razem w formie trochę płynniejszego potoku relacji brzmieniowych.

Duet spięty ze sobą i czekający na podłączenie DACa. Tylko on jest tu tak naprawdę potrzebny, aby uzyskać kompletny tor.

Gdy swego czasu porównywałem SR-507 ze swoimi zmodyfikowanymi SR-202, uderzył mnie przemożny kontrast generowany na linii basowej między jednym a drugim modelem. Pierwszy był bardzo szybki, rytmiczny, naciągnięty, zaś drugi wolniejszy, z gorszym zejściem i rytmiką, ale też lepszym wybrzmiewaniem i graniem „w stylu AKG”, a więc z naciskiem bardziej na środkowy bas. L300 natomiast mam wrażenie, że lawirują pomiędzy jednym a drugim sposobem przekazu linii basowej. To granie bardzo kompleksowe i zdumiewająco podobne konstrukcyjnie do moich K1000, aczkolwiek im pomaga podciągnąć się na basie polaryzator basowy wg własnego pomysłu i wykonania. Para fabryczna, nawet w wersji Bass Heavy, będzie o przynajmniej pół kroku za L300 w ramach ilości. Wciąż jednak konstrukcja basu się nie zmieni: większy nacisk na środkowy bas niż na resztę cech, ale bez traktowania ich aż tak po macoszemu, jak K1000 traktują zejście, czy też SR-202 dawniej traktowały. Czasu przeszłego użyłem z racji faktu, że od 2014 roku nie jestem już ich właścicielem (trochę smutek odczuwam z tego tytułu).

Co jednak tyczy się średnicy, o ile K1000 mają ją podobnie bliską jak wspomniane 202-ki, tak L300 bliżej jest do modelu 507, ale zdumiewająco znalazłem wiele analogii również w LCD-2F, które kupiłem będąc jak na ironię w dylemacie właśnie za SRS-3100. STAX zawsze znany był w Lambdach z wręcz „domózgowego” jej serwowania, ale już wraz z serią x07 zdaje się, że zaczął odstępować od tego podejścia. Seria L zdaje się więc dalej kultywować tą tendencję w formie bardziej stałej, intencjonalnej, ale też poniekąd bardziej dopracowanej i poukładanej, a przynajmniej w ramach najtańszego modelu.

Tym samym określiłbym średnie tony w L300 jako zawieszone w punkcie optymalnym. Niby oddalone, ale wciąż dosyć wyraźnie słychać wokalistę i ten typowy dla STAXa sposób odtwarzania głosu w kierunku słuchacza, a więc z angażem i nawiązaniem kontaktu. Jednocześnie jest chyba najbardziej kompromisowym między HD800 i LCD-2, jako że ma taką samą lekkość jak produkt z Niemiec, ale też i dystans podobny co produkt amerykanów. Kłaniają się także wrażenia, jakie miałem podczas odsłuchów Beyerdynamików T1 pierwszej generacji, choć tam średnica była mocno uzależniona od ułożenia słuchawek na głowie. Tu – nie ma takich obostrzeń.

Przechodząc dalej, sopran definitywnie nie jest analogową potulnością znaną mi z SRS-3030, a bardziej kształtem brzmieniowym skierowanym w stronę SR-507 i z jakością w stylu SRS-3010 oraz 2050. W ramach par wzorcowych, barwa przesunięta jest na nosowość, a więc znów kłania się akcent HD800, z tym że odrzucając kwestie gustu, realizacja sopranu przy takim strojeniu jest po stronie STAXa rewelacyjna. Żadnych dramatycznych wybić, męczących przebiegów i przeciągnięć o wysokim natężeniu, a zamiast tego świetne wyrównanie, mnóstwo detali, dalekie rozciągnięcie i wysoka czystość – słowem wszystko to, za co STAX był i jest po dziś dzień lubiany.

Właściwie trudno jest mi do końca zgadnąć, czy to na dynamicznym flagowcu Sennheisera się akurat wzorowano, a nie bardziej na własnym dziedzictwie (vide SR-009), ale fakt faktem gdyby do L300 podeszła osoba doskonale znająca HD800, a ponad wszystkim mająca pełną świadomość trapiących je problemów, nadwrażliwości i co najważniejsze: pragnąca posłuchać czegoś, co określić można byłoby mianem „poprawionych HD800”, być może to właśnie najnowsza linia Lambd stałaby się odpowiedzią na te rozterki. Rzeczona poprawa prawdopodobnie ległaby u podstaw większej czystości, lepszego rozciągnięcia oraz analogii barwy i strojenia, ale pozbawionych sławnego przeostrzenia w punkcie 6 kHz. Lambdy również na niego naciskają, ale robią to w sposób po prostu nieprzesadzony. Tylko tyle i aż tyle wystarczyło, aby HD800 częściej lądowały na stojaku jako para, która na co trudniejszych utworach była surowsza, ostrzejsza i ustępowała pola SRSom nie mającym takich problemów nawet przy głośniejszym odsłuchu. Oczywiście pamiętać należy, że oba modele dzieli tu wiele, z technologią na czele, także jak na dynamiki „hadeki” i tak robią świetną robotę w kategorii modeli analityczno-scenicznych potrafiących sporo pokazać z tego co siedzi w torze audio. Zresztą w ostatnich miesiącach łapię się znacznie częściej na przesiadywaniu w HD800 wybitnie podczas testów, aniżeli w trakcie regularnych odsłuchów muzyki „tak dla siebie”, a która nie zawsze oscyluje wtedy stricte wokół elektroniki.

Przechodząc dalej, działo się również i w ramach sceny. Wszystko miało miejsce zgodnie z planem i co prawda jako takiego efektu „wow” ponad znanym mi już schematem nie było, ale „winę” ponosi za to ponosi moje obycie z tymi konstrukcjami i odkrytymi wcześniej już ich możliwościami, przetartymi szlakami oraz wyłożonymi na stole kartami, obadanymi wzdłuż i wszerz. Te zaś mają – ponownie zgodnie z planem – bardzo wysokie na sobie figury i przypominające mi jako żywo wcześniejsze STAXowe przygody, dlatego tak obficie wykorzystuję tu instytucję cudzysłowu.

W zakresie objętości jest to generalnie umiarkowana w rozmiarach scena dźwiękowa. Nie za duża, nie za mała, a ponad wszystkim wysoce poprawna, tak konstrukcyjnie, jak i w zachowaniu. Wielkość można bardzo celnie porównać do możliwości Audeze: modelu 2F na odpowiednio dobranym okablowaniu i choć nie jest to do końca to samo, daje się spokojnie wykryć właśnie u nich mnogość analogii. Oczywiście nie umknęło mojej uwadze, że 2F były i nadal są tu i ówdzie krytykowane właśnie za wielkość swojej sceny, ale to nie ona definiuje ją tylko i wyłącznie, zaś nad osądem za każdym razem wisi inna cecha, której osądzający przypisuje największą wagę. Istnieje jeszcze przynajmniej kilka innych, które określają teatr zdarzeń dźwiękowych, a przede wszystkim wpływają na ostateczny poziom eufonii. A ponieważ jak pisałem SRS-3100 przypomniały mi stare dobre czasy, to i przywiozły ze sobą cechy, którymi swego czasu rzuciły mną na kolana i połamały doszczętnie. Są to gradacja planów oraz holografia.

Nowe Lambdy realizują je bardzo podobnie co moje stare SRS-3010, ale jednak troszkę inaczej. Gradacja planów to element konstrukcyjny, który świadczy o wysokiej poprawności akustycznej: jeśli coś jest daleko, ma sprawiać takie wrażenie. Jeśli blisko – analogicznie. Układ artystów na scenie ma być natomiast jak najbardziej zbliżony do tego zaprezentowanego w nagraniu (o ile sama konstrukcja utworu jest w tym względzie poprawna i należyta). Łączy się to również z umiejętnością precyzyjnego wskazywania źródeł pozornych niczym punktów na dźwiękowym nieboskłonie. A w tym właśnie zakresie Lambdy od zawsze były dla mnie wyśmienite. Tak też jest w tym modelu – bardzo dokładnie, ale ponad wszystkim niesamowicie sferycznie, trójwymiarowo wręcz i równo w ramach tego uczucia w każdą dosłownie stronę. Jedyna różnica jaką udało mi się usłyszeć to praktycznie tylko położenie średnicy, która jest zakreślona nieco dalej niż kiedyś miałem możliwość zarejestrować. Nie ma tu aż takiego „domózgowego” grania jak dawniej i z tego powodu zastanawiam się, czy posiadacze zwłaszcza ewidentnie starszych modeli jak Lambda Signature nie będą poczytywali tego jako wady oraz zagubienia się na współczesnych kolejach dźwiękowych.

Konfrontując L300 z pozostałymi słuchawkami, na wierzch wychodzą też inne zalety, jakie te ze sobą niosą i dopiero wówczas dochodzi do nas, że faktycznie można „lepiej” zrealizować niektóre aspekty, nie tylko sceniczne. Choć jeśli trzymać się cały czas tego aspektu, przykładowo otwartość wyśmienicie prezentują K1000, natomiast obszerność przypada tradycyjnie HD800. W tych dwóch parach jednocześnie nie będzie takiej sferyczności jak w Lambdach, nie będzie autentycznego kształtu kuli. Czy to dobrze lub źle? To już zależy stricte od słuchacza. Są osoby, które dałyby się za wielkość sceny w HD800 pokroić, ale są i takie, które (też dosyć słusznie) wskazują na wrażenie sztuczności takiej kreacji. Są osoby, które K1000 wynoszą na piedestał akustyczny, ale są też i takie, dla których całość zdarzeń kręci się głównie wokół średnicy, a efekty sceniczne trudno jest im w nich wyczuć (może to kwestia anatomii, może kąta nachylenia przetworników, kto wie). W tym względzie LCD-2F wypadają jako „najnormalniejszy ” model słuchawek wyższego szczebla, który za cel nadrzędny postawił sobie maksymalną poprawność tego, co serwuje. Czy L300 potrafią lepiej? Tak. Czy dużo lepiej? Tu już bym osobiście powoli dyskutował. Niemniej LCD-2F uważam osobiście za po prostu trochę gorszy substytut L300, ponieważ za pomocą innej technologii starają się odzwierciedlić właściwie te same aspekty sceniczne (choć nie tylko, ale o tym za moment). I to też jest tak dla nich, jak i dla STAXa, myślę duży komplement. Największa różnica zarysowuje się między nimi w ramach przede wszystkim trzech rzeczy: sposobu podania średnicy (głównie bliskość, choć nie tylko), barwy i czystości sopranu oraz rozmachu sceny i holografii.

SR-L300 wydają się większe od legendarnych K1000. I tak też jest w rzeczywistości.

AKG na ten przykład prezentują ją w sposób bardziej „monitorowy” – bliski i pełny, namacalny aż do granic możliwości, jakby wokaliści śpiewali tylko dla nas i do nas. STAX również za dawnych lat prezentował takie podejście, był to ich sławny efekt o nazwie „STAX magic”, czyli wymieszanie namacalności i bliskości z transparencją. Tym razem o ile ta druga pozostała się na swoim miejscu, ten konkretny model Lambd bardziej obrazuje ich śpiew w kontekście utworu i stara się równoważyć ich rolę z tłem. Coś podobnego czynią Audeze, ale ze względu na ich większe nasycenie i dociążenie, wrażenia są równie silne, aczkolwiek inne, mające własny smak i aromat. W efekcie przedkładają muzykalność ponad swobodę kreacji, zachowując obie te cechy w zasięgu ręki. L300 czynią na odwrót, ale również sięgając do obu tych obszarów. Dużą niespodzianką okazało się przy tym, że sopran w L300 jest bardziej nosowy niż w K1000. AKG podkreślają typowy dla starszych produktów tej marki punkt 2,4 kHz i okolice. Jeśli nie przepada się za takim sposobem prezentacji, może będzie odnieść wrażenie, że czasami robią to aż do przesady. Dlatego K1000 paruje się z reguły z cieplejszymi urządzeniami, choć też nie musi być to tendencja naznaczona przesadyzmem.

Sennheisery są za to już wyraźnie od nich większe. I oczywiście wygodniejsze.

HD800 naciskają z kolei jak już pisałem na wyższy zakres 6 kHz. To dlatego określa się je jako „amp finicky”, kapryśne co do dopasowania sprzętu towarzyszącego. Są jednak przez to na tyle czułe, że takie umizgi i intencje po stronie użytkownika nagradzają płynną i trafną odpowiedzią. Przekonałem się o tym swego czasu gdy parowałem je z Cayinem HA-1A. L300 natomiast zachowują się tak, jakby do kotła HD800 dolano zdrową zawartość LCD-2 i skrupulatnie całość ze sobą wymieszano. Teoretycznie też naciskają na 6 kHz, ale nie robią tego tak mocno i forsownie, a co widać na powyższym wykresie porównawczym. Wyraźnie rzuca się też w oczy równiejszy bas i choć tego się nie czuje od razu, w wielu utworach Sennheisery zaprezentowały się bardziej kompleksowo, stwarzając wrażenie pary, w której po prostu wszystko było w porządku.

Te dwie pary łączy akurat jedna wspólna cecha: klasa dźwięku. Ale też i fakt użycia technologii innej niż dynamiczna.

Również teoretycznie można powiedzieć, że L300 są „podobnie” strojone w zakresie sopranu co LCD-2, ale nie z takimi spadkami i słabiej zaznaczonymi okolicami rzeczonego punktu, aby barwa zaczęła się modulować w dół. Niby mają w sobie też pierwiastek AKG, bo w okolicach 2 kHz coś się dzieje, ale jest to tylko śladowa aktywność i mocniej alokująca się przed tym punktem, a nie dokładnie w nim. Wykres jest tam spadkowy po całości i to właśnie to powoduje, że wydają się w bezpośrednim porównaniu przyjemniejsze, cieplejsze, bardziej stonowane. Takie też w rzeczywistości są. Wielkie uznanie natomiast budzi linia basowa, jeszcze równiejsza niż w HD800 i jednoznacznie pokazująca STAXom jak powinien wyglądać solidnie zrealizowany bas.

Zbierając wymienione obserwacje razem wychodzi nam, że choć owszem w Lambdach jest sporo analogii do każdej z tych par, jest to bardziej suma różnych cech i pierwiastków, które zostały dobrane i wymieszane na zupełnie inny, unikatowy kształt. Jeśli spojrzeć w identyczny sposób na pozostałe aspekty, ale też i ogólnie całościowo na STAXy jako zestaw odsłuchowy, objawić powinno nam się całkiem wyraźnie dlaczego słuchawki te znajdują się na dole cennika. Grają bajecznie, subiektywnie bardzo mi się podobają, ale z perspektywy obiektywnej doskonałości i wymiany kart na stole niczym ciosów z graczami, którzy z niejednego rękawa już asy wyciągali, SRS-3100 to zestaw bardzo kompromisowy z pozytywnym nacechowaniem tego słowa.

Weźmy sobie np. scenę. To mój ulubiony aspekt w przypadku STAXa w ramach analizy, ponieważ pokazuje dokładnie to co mam na myśli. Każda z posiadanych przeze mnie par dzierży osobno jakiś element sceny, na który nacisk u innych jest kładziony słabiej. AKG uważam za brylujące w zakresie wolności scenicznej, przestrzeni objawiającej się w uczuciu bezgraniczności i wolności. Audeze bardzo lubię za ich wysoką poprawność konstrukcyjną, ponieważ niemal bezbłędnie realizują gradację planów (niemal, ponieważ ten zaszczyt przypisuję nadal swoim dawnym, zmodyfikowanym SR-202). HD800 od zawsze budziły zaś zachwyty objętością swojej sceny ponad wszystkim innym. Do tego stopnia nawet, że część osób wytyka im to za rzecz bardzo nienaturalną, sztuczną, przesadzoną (i mają rację). L300 natomiast to dziedzice tradycji Japończyków w zakresie holografii. Choć ich scena nie jest specjalnie duża i nieco tylko wydaje się większą od tej z w pełni fabrycznych LCD-2, to w ich rękach leży znów pełna sferyczność i wrażenie trójwymiarowości. Tą cechę można w nich wyczuć najszybciej i najłatwiej, a także przytrzeć nią ewentualne niedobory wielkościowe.

Słuchawki schludnie prezentują się na czarnych stojakach. Dokładnie tak samo jak K872 czy SR-507.

Kompromisowość najtańszych STAXów polega w moim odczuciu więc właśnie na tym, że łączą w sobie wiele różnych cech spotykanych w innych słuchawkach i choć nie jest to lek na wszelkie dźwiękowe zło, bo np. nadal z typowymi problemami chociażby w ramach zejścia basu, naprawdę nie można z nimi stracić, a w normalnych odsłuchach nie jest to aż tak mocno przeszkadzające. Nie starają się być poprawnymi do bólu, a bardziej skupiają na handlu wymiennym. W zamian za niektóre niedobory, oferują różne atuty i cechy, obok których nie można przejść w żaden sposób obojętnie, a co zawdzięczają konsekwencji i wierności STAXa ku trwaniu w technologii elektrostatycznej. Dzięki temu ta niebywała holografia, czystość, szybkość, rozdzielczość, czy wreszcie wrażenie niewymuszonej kreacji dźwięku, sumarycznie pracują na wysoce eufoniczny przekaz przykuwający do siebie niczym magnes i powodujący, że tak jak u Audeze za brzmienie jesteśmy gotowi wybaczyć ich wagę i kwestie komfortu, tak tutaj za wszystko to jesteśmy w stanie przełknąć wady i z czasem tolerować je do tego stopnia, aby przyjemność z odsłuchu była kompletnie niezmącona. Potrafią człowieka nauczyć, że nie tylko owy schodzący do piekła bas czy przeogromna scena liczą się w muzyce, a bardziej elementarna jego jakość i ponad wszystkim umiejętność przekazania dużej dawki emocji.

Proszę zauważyć, że przetworniki są przesunięte ku górze zamiast być wycentrowanymi jak kiedyś.

 

Swego czasu tym właśnie mnie STAX zaszokował i dlatego bardzo cieszę się z możliwości powtórzenia odsłuchów najtańszego modelu właśnie teraz i przy takim a nie innym pakiecie sprzętu źródłowego/porównawczego. Zaowocowało to nie tylko nostalgicznym przypomnieniem sobie dźwięku, który kiedyś przewrócił mój sposób postrzegania muzyki do góry nogami, ale też ogromnie ciekawymi rezultatami pomiarowymi i konfrontacyjnymi, włącznie z daleko idącymi wnioskami oraz potwierdzeniem tych już wcześniej opracowanych, a potem udowodnionych.

Ostatecznie SRS-3100 pozostawiły po sobie bardzo dobre wrażenie – mianowicie zestawu, który na przekór swojemu „budżetowemu” pozycjonowaniu ma wiele do pokazania i nawet przed utytułowanymi słuchawkami nie składa broni, a walczy jak równy z równym. Do tego jest dobrze skrojony względem siebie i w bardzo rozsądnej cenie, jeśli uwzględnić wszystkie cechy determinujące jego rzeczywiste zdolności akustyczne. Była to przepyszna zabawa i wiele radości oraz wymienionych wcześniej emocji, które wykopane zostały z tej samej muzyki słuchanej przeze mnie na co dzień, a jedynie przy pomocy innego tym razem narzędzia. Ogólna przystępność SRS-3100 sprawia dodatkowo, że sięgnąć mogą po nie zarówno aspirujący audiofile, jak i ci bardziej obeznani ze sprzętem wyższych lotów, a czyniący to chociażby dla czystej ciekawości i poznania dystansu, jaki dzieli ich dźwięk tak od własnych nabytków, jak i ceny, jaką przychodzi za każdą z pozycji zapłacić. A skoro już mowa o kwestiach finansowych…

 

Opłacalność

W przypadku tego właśnie zestawu jest w moim odczuciu wysoka. Brzmienie – mimo kilku wad lub cech mogących być uznanymi za takowe na tle innych modeli – prezentuje poziom jakościowy przekraczający mniej lub bardziej inne rozwiązania lub ogólnie przyjęte dla tego przedziału cenowego normy. Wystarczy chwilkę się zastanowić i spojrzeć na recenzowany zestaw bardziej ogólnie. Mamy tu przynajmniej kilka bolączek i dylematów z głowy, nie musimy martwić się doborem wzmacniacza lub jego dodatkowym zakupem od razu ze słuchawkami. Nie musimy też tak mocno patrzeć na synergię, skoro słuchawki rwą się w muzycznym galopie nawet z komputerowej karty dźwiękowej (o tym za moment). Odpadają nam poszukiwania, pytania, próby wstrzelenia się na ślepo we wzmacniacz, a ponad wszystkim płacimy za całość i tak mniej, niż gdybyśmy nabyli porównywalne klasowo rozwiązania w ramach „konwencjonalnych” technologii. Tam doszedłby nam bowiem drogi sprzęt towarzyszący i w formule której z Lambdami byśmy nie wykorzystali. Dzięki temu środki można byłoby przesunąć wtedy albo na lepszy DAC, albo w ogóle na wyższy zestaw niż SRS-3100. Ten natomiast zadowoli się jedynie zakupem DACa i to też niekoniecznie ultra-drogiego pokroju X-Sabre PRO.

Bardzo tanio można z tematu wyjść chociażby za sprawą rzeczonej karty dźwiękowej, a więc w domyśle SC808. Podstawowa wersja na JRC4580D kosztuje jedynie 500 zł lub nawet mniej, gdzie w zamian dostajemy nie tylko źródło RCA, ale i pod ewentualną parę konwencjonalną. Ponieważ STAXy mają już w zestawie kabel RCA, koszt łączny zamknie się nam w okolicach 4700 zł. To mniej niż za same HD800 kompletnie bez niczego: ani toru, ani kabli. Ekonomia tym samym przemawia za STAXem okrutnie.

Jeszcze żaden model STAXa nie miał kiedykolwiek odpinanego kabla. W sumie patrząc po napięciu polaryzacji - może to i lepiej.

Podobny manewr co z SRS-3100 można próbować jakkolwiek uczynić również z najtańszymi Audeze. Paradoksalnie znów polecić można tu SC808 i ponownie w ten sposób bardzo tanio wybrnąć z tematu. W ich przypadku zalecałbym jednak już operować kartą wzbogaconą o porządne OPA. Dokładnie takie źródło zamontowane mam na stałe w małym komputerze stacjonarnym, z którego korzystam będąc na wyjeździe i choć oczywiście słuchawki są w stanie zagrać lepiej z lepszego sprzętu, poziom odsłuchu z SC808 + V5i, mimo teoretycznie niższej klasy jest zadziwiająco wysoki. Ponieważ najtańszy wariant LCD-2 kosztuje u nas ok. 4500 zł, zaś karta wzbogacona o wzmacniacze operacyjne zbliży się do kwoty ok. tysiąca, sumarycznie system zamknie się nam w 5500 zł. Na tle STAXa jest to blisko 800 zł nadpłaty, choć dystans ten zmniejszy się do 300 zł, jeśli w obu przypadkach zdecydujemy się na wymianę układów, a nie tylko w jednym. Oba na to żywo zareagują, choć dla Audeze tor będzie trochę korzystniejszy: krótszy i lepiej wykorzystywany w ramach samej karty (brak energizera, interkonektu oraz jednego z buforów). W teorii istnieje też opcja z jeszcze tańszymi OPPO PM2, tym samym i za alternatywnymi przepisami na tani system audio z komputera, niemniej u STAXa cały czas dominuje jakby nie patrzeć optymalność i większe dopasowanie się wszystkiego pod siebie, bez uczucia chodzenia po najkrótszej linii oporu.

 

Podsumowanie

Osobiście nie jestem zwolennikiem poglądu, że STAX zaczyna się i kończy tylko na najdroższych modelach z serii Lambda i Omega, a pracuje na to m.in. powyższa recenzja. Choć świat elektrostatycznych słuchawek tej marki oczywiście nie kończy się, a dopiero zaczyna na tym modelu, jest na tyle fascynujący sam w sobie, że równie dobrze może się i na nim faktycznie kończyć. Kiedyś tak właśnie było u mnie, zakończył się właśnie w tym miejscu, ale nawet i dziś równie dobrze by mógł, gdyby nie konieczność posiadania różnych punktów odniesienia i technologii. Z takimi słuchawkami za każdym razem ciężko jest się rozstać i nie inaczej było teraz.

Pod niektórymi względami słuchawki te spokojnie były w stanie nawiązać walkę z resztą stawki.

SRS-3100 to teoretycznie podstawowy model w obecnej ofercie tego producenta, a i tak zdołał płynnie wtopić się między trzy inne, bardzo poważane przez wielu pary słuchawkowe, jakby nie patrzeć zasilane porządnie, klasowo i sowicie. Najtańsze Lambdy przyciągają jak magnes do siebie byciem biletem nie tylko do ekskluzywnego klubu posiadaczy japońskiej marki, ale w ogóle kluczem do zrozumienia jak wielkie pokłady jakości drzemią w technologiach alternatywnych do modeli dynamicznych i konstrukcjach wykraczających poza standardowe schematy. Pokazują jak muzyka w ogóle może brzmieć, z jaką jakością, rozdzielczością, szybkością może na nas nacierać i jaką pełnią może być odbierana. Choć mimo wszystko zestaw ten swoje kosztuje, paradoksalnie unaocznia też jak niewiele trzeba będzie nam wydać oraz jak mało problemów po drodze rozwiązać, aby po prostu cieszyć się dźwiękiem płynącym ze swojego zakupu i nie musieć oglądać się przez ramię na droższe nabytki audio, tudzież śledzić z uwagą nowości rynkowych i liczyć dni pozostałe do stwierdzenia, że znów zostaliśmy się z czymś „gorszym”. Dlatego też są moim zdaniem godne polecenia w szczególności mniej zamożnym audiofilom, którym ambicje rwą się do przodu, głód na technologię mocno doskwiera, ale portfel niemiłosiernie zbiega się ciasno co miesiąc zaraz po poczynionych wydatkach na życie. A także tym, którzy chcą jak najmniejszym kosztem zasmakować w czymś doprawdy innym, lepszym.

 

 

Zestaw STAX SRS-3100 jest do nabycia i odsłuchania w sklepie Audiomagic na dzień pisania recenzji w cenie 4 200 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)

 

Zalety:

  • w pełni otwarta i lekka konstrukcja
  • kompletny zestaw gotowy do pracy niemalże wprost z pudełka
  • wreszcie sensowny montaż nausznic
  • sporo korekt konstrukcyjnych
  • równe, wręcz referencyjne strojenie
  • lepszy i mocniejszy bas niż za czasów Lambd Basic
  • wysoka rozdzielczość dźwięku na wszystkich podzakresach
  • całkiem duża intymność i wysoka responsywność
  • bardzo poprawna konstrukcja sceniczna oraz fantastyczna, trójwymiarowa holografia
  • czułość na klasę i tonalność toru sygnałowego, ale bez przesady
  • bardzo uniwersalne gatunkowo
  • wysoka opłacalność w swojej klasie

Wady:

  • wciąż pewne niedostatki w niższym basie
  • scena klasycznie dla tych serii trochę skromniejsza w rozmiarach
  • przetworniki podatne na zakurzenie
  • wysoce dedykowane komponenty toru
  • mała pojemność na uszy może odbijać się u niektórych na wygodzie
  • z reguły niszowe i przez to trudne w odsłuchu oraz nabyciu

 

Serdeczne podziękowania dla sklepu Audiomagic za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.

 

 

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

10 komentarzy

  1. Jak zwykle fenomenalna lektura na deszczowy weekend. Mała korekta – firma produkująca zamienniki padów do SoCas. No właśnie, ta nieszczęsna ergonomia, osoby z dużymi uszami znowu są poszkodowane. Chciałoby się w tej cenie otrzymać produkt kompletny również w tym aspekcie. A dodatkowo jeśli zmiana padów na niefirmowe wprowadza negatywną formę przekazu to w zasadzie nie ma wyjścia i trzeba się z tym pogodzić. Szkoda, bo byłaby (chyba?) szansa na allroundery w akceptowalnej cenie.

    • Bardzo dziękuję. Tak jest, już skorygowane. Czy negatywnie – nie powiedziałbym. Co prawda wszystko należałoby wnikliwie przetestować, ale wszystko zależy od słuchawek. Przy recablowanych SR-202 nausznice o dużym profilu (DT150) sprawdzały się fenomenalnie. Przy SR-303 wolałem natomiast fabryczne z racji bliższej średnicy. Także ferowanie werdyktów w tej materii jest rzeczą, której niestety wykonać do końca nie mogę w przypadku L300. Moim zdaniem jednak wciąż taka szansa przed nimi stoi, kwestia tylko dojścia do odpowiednich konkluzji metodą prób i błędów.

  2. Na czym polega „podatność na zakurzenie” przetworników elektrostatycznych? Pytam zupełnie serio, ponieważ nie jestem obeznany z tą technologią, a gdzieś czytałem, że przetworniki elektrostatyczne gorzej „starzeją się” aniżeli planarne.

    Pozdrawiam

    • Kurz który się osadzi na na driverze może go po prostu uszkodzić. Dlatego STAX sprzedaje specjalne pokrowce.
      Podobnie jest z planarami, ale w większości jest siateczka która ten kurz wyłapuje.

  3. Super recenzja. Panie Jakubie mam dwa pytania.
    1. Czy DAP Fiio X5 III byłby dobrym źródłem do tego zestawu?
    2. Mając możliwość posłuchania i porównania SRS-3100 z HD800, to co by Pan wybrał, stojąc przed wyborem zakupu słuchawek.
    Pozdrawiam.

    • 1. Co najwyżej na początek, ale nie ma żadnych przeciwwskazań aby w ogóle podłączyć oba urządzenia ze sobą.
      2. Zależy pod co podłączane byłyby HD800, ale o ile 800-tki wykorzystuję po dziś dzień bardzo często w testach, to SRS-3100 wybrałbym jako słuchawki do słuchania muzyki.
      Pozdrawiam.

    • Dziękuję za szybką odpowiedź. To jeśli DAP „co najwyżej na początek”, to co docelowo by Pana polecał?

    • O najtańszych jakie trafiałyby w mój gust i moje wymagania pisałem w samej recenzji. Docelowo sam dla siebie szukałbym zapewne NuForce DAC-80 lub wyżej.

  4. Słyszałem opinie, że nowa seria jest dobra, ale niestety cenowo – biorąc pod uwagę za ile można kupić wcześniejsze serie – bez szału.
    Z drugiej strony szkoda, że Stax nie wrócił do czarowania średnicą, bo tego w 507 najbardziej brakuje, chociaż słyszałem opinie, że L-700 idą w stronę bardzo dużej muzykalności i angażowania słuchacza, więc może tam znowu słuchać tę cechę (liczę na to, że kiedyś uda mi się ich posłuchać).

    Jednak zgodzę się, że wybór Staxów może być dla wielu osób najlepszą drogą jaką mogą pójść: świetna scena, bardzo duża szczegółowość, a przy tym brak jakiejkolwiek ostrości mogą zachwycić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *