Co prawda z Empyreanami nie udało się finalnie w kontekście recenzji na blogu i ich odsłuch jedynie na AVS w 2019 roku mogę zaliczyć do jakiejkolwiek styczności z tym modelem, ale niech będzie pewnym zadośćuczynieniem goszczenie, dzięki uprzejmości sklepu Audiomagic z Warszawy, następcy słynnych „Empów” – modelu Empyrean Elite, które skrótowo będziemy po prostu nazywali sobie tu „Elite”.
Dane techniczne wg producenta
- Przetworniki: Rinaro Isodynamic Hybrid Array
- Konstrukcja: otwarta
- Pasmo przenoszenia: 3 Hz – 112 kHz
- SPL: 101 dB
- Maksymalne SPL: 130 dB
- Impedancja: 32 Ω
- THD: <0,05%
- Kabel: 2,5 m OFC 8-core, zakończony jednym z czterech wtyków do wyboru
- Waga: ok. 430 g
- Cena: 18 800 zł (sprawdź najniższą cenę i dostępność)
Wykonanie i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas w ogromnym, smukłym, aluminiowym kufrze z zamknięciami, jakby przywodząc na myśl z automatu te, w których otrzymywaliśmy dawniej czy to Beyerdynamic T1, czy STAX SR-007. Pokazany na zdjęciu stojak oczywiście nie wchodzi w skład wyposażenia i jest to akcesorium dodatkowe, ale z racji konstrukcji słuchawek, o której powiem za moment dosyć sporo, jest to świetna sposobność do bezpiecznego pokazania ich niuansów konstrukcyjnych czy przetworników w pełnej krasie. W wielu recenzjach stosuję taką formę prezentacji, toteż proszę mieć to na uwadze, aczkolwiek widać też od razu jak słuchawki leżą na tychże konstrukcjach, ile jest miejsca na kabel/wtyki oraz jak zostały przeze mnie ustawione na moją własną głowę (stopień wysunięcia widełek). Stojaki tego typu jak pokazany wykorzystuję w każdej recenzji również celem zachowania jak największego bezpieczeństwa i odesłania słuchawek bez jakichkolwiek śladów zużycia lub odkładania na twarde podłoża.
Otwarcie ujawnia jednak już od razu pewien mankament: trochę niedostateczny kąt rozwarcia wieka. Na oko jest to jakieś 88° i powoduje, że bezpieczniej jest słuchawki wyjmować mając kufer na kolanach, aby wieko nie opadło i nie uderzyło albo nas samych w ręce, albo nie pokiereszowało słuchawek. Druga rzecz, że o ile sam kufer jest metalowy, to rączka jest już wykonana z plastiku. Niby kompletnie nieistotny detal, ale jak już bawimy się w perfekcjonizm i z recenzenckiej rzetelności, wypada o tym wspomnieć.
Zawartość kufra została za to starannie zagospodarowana tak, aby żadnemu elementowi nic się nie stało, tudzież on sam niczego złego nie uczynił reszcie swoich towarzyszy. Krótka instrukcja, malutka karta gwarancyjna (ręcznie podpisana), kabel zbalansowany solidnie zapleciony dokładnie w taki sam sposób jak moje własne 8-żyłowe konstrukcje, dodatkowe nauszniki zamszowe (w standardzie zamontowano skórzane) oraz naturalnie same słuchawki.
Te wykonano dokładnie tak samo jak poprzedników, przy czym jednak mimo wszystko trzeba zwrócić uwagę, że o ile Meze są naprawdę przepiękne formą, producent zdecydował się na pozostawienie mechanicznie obrobionego aluminium bez żadnego malowania. U wielu osób jak widziałem powodowało to mieszane uczucia co do szkieletu. Część użytkowników wyrażała nawet niezadowolenie, że jest to jakoby obniżanie kosztów na materiale, który od teraz ma na sobie widoczne wręgi po obróbce mechanicznej i brak malowania jak u poprzednika. Zapoznałem się jednak z materiałami producenta i wychodzi na to, że jest to efekt zamierzony. O ile faktycznie może stwarzać uczucie surowości wykończenia, „niedokończenia” słuchawek w tym względzie, o tyle ma też swoje plusy, które dostrzegam jako (były) posiadacz słynnych HD 800 non-S.
Jak chyba każdy znam aż za dobrze ich podatność na obicia i uszkodzenia delikatnego srebrnego lakieru na plastikach. Z tych właśnie pobudek najpierw zmodyfikowałem posiadany egzemplarz do całkowicie czarnej obudowy, aby finalnie i tak skończyć na – ponownie czarnych – HD 800 S z najnowszej rewizji. I choć srebrna wersja bardzo mi się podobała, czarna w bardziej surowym stylu gołego plastiku jest po prostu bardziej „praktyczna” w codziennym użytkowaniu, jeśli słuchawek nie planujemy trzymać w gablocie za szybą, a realnie z nich korzystać i cieszyć się ich dźwiękiem. Dochodziły tu jeszcze względy dźwiękowe, gdzie interesowało mnie lekkie stonowanie dźwięku, ale to już jakby osobny temat. Po roku czy dwóch obawiam się, że każde HD 800, o ile nie traktowane jak jajko, będą miały mniejsze bądź większe ślady użytkowania, rysy, otarcia itd. HD 800 S są bardziej wytrzymałe i choć nie wyglądają tak ekstrawagancko, test czasu mogą przejść (i jak na razie przechodzą) łaskawiej. Tak samo ze starymi HD 600/650 kontra HD 660 S. No i tak samo też podejrzewam może być z Meze.
Brak malowania, lakieru który może się wycierać, rysować, odpryskiwać, zwiększa niesamowicie żywotność wizualną słuchawek i predysponuje je bardziej do typowego codziennego użytkowania. Obicia nie pozostawiają uszczerbku na farbie, gdzie przy HD 800 nabierało to czasami wręcz paranoidalnej formy, jakoby od samego patrzenia pojawiały się rysy i defekty. Nie chcę na siłę bronić decyzji Meze, ale po prostu widzę intencję w takim działaniu. Na pewno surowość z jednej strony będzie odbierać im pożądanego przez niektórych splendoru, owszem, tu z uwagami krytycznymi ze strony innych osób można się próbować zgodzić jeśli spłycimy ten segment rynku do „zastaw się a wystaw się”, ponieważ powoduje to trochę wrażenie produktu masowego, niewskazanego wszakże przy tak wysokiej cenie i intencji obracania się na salonach pośród koneserów drogich słuchawek. Ale z drugiej tak jak pisałem – gablota, szybka, pędzelek, owijanie słuchawek folią bąbelkową, odkładanie na gąbkę itd.
Jeśli chcę kupić słuchawki dosłownie na lata, a nawet dłużej, to wybór dla mnie osobiście jest oczywisty, ale o kwestiach żywotności i przemyśleniach co do długowieczności takich słuchawek porozmawiać będę chciał w osobnym zupełnie akapicie.
Na koniec może jeszcze jedna uwaga w tym względzie. Przyjrzałem się dokładnie muszlom i ogólnie konstrukcji szkieletowej tych słuchawek i nie znalazłem ani jednej skazy albo problemu natury niedokładnego spasowania elementów. Ponieważ w recenzji będę chciał odnieść się w paru miejscach do moich potencjalnych słuchawek z wyboru (LCD-4z), gdybym się miał w tym momencie na już deklarować który model poza Meze w tej cenie zrobił na mnie największe wrażenie, to jednak muszę to powiedzieć: Meze są wykonane lepiej. Obróbka mechaniczna, odlewy bez skaz, bez deformacji powierzchniowych… widać że albo ktoś się bardzo mocno przyłożył, albo pracuje na bardzo dobrej maszynie CNC. Ma to oczywiście swoje przełożenie na cenę, niestety, ale jeśli patrzeć na wkład materiałowy oraz dokładność i precyzję złożenia słuchawek, Meze są dla mnie autentycznym wzorcem do naśladowania, a przynajmniej powinny być takowym dla Audeze. Tak, na koniec dnia liczyć się będzie mimo wszystko wygoda i dźwięk, ale jednak dokładność i sposób wykonania pokazują może nie tyle stosunek producenta do nas, konsumentów, co ogólnie możliwości produkcyjne i położenie jako ogół. Audeze często spotyka się z inwektywami co do ich ręcznego wykonywania, żeby nie powiedzieć że czasami niechlujnego. Osobiście mam tutaj całkiem duże szczęście, choć widać że kontrola jakości mogłaby być tu czy tam nieco lepsza, jak np. przy konektorach w LCD-5, gdzie gniazda przeznaczone do wkręcania po prostu wklejono i była to decyzja mająca swoje łatwe do przewidzenia konsekwencje. Ale mp. i HiFiMAN to historie takie, że w bardzo drogich Susvarach ponoć wyłamują się śrubki przy mocowaniu pałąka. Oczywiście gwarancja i wymiana są tu sprawami jasnymi i to także jest część całościowego obrazu, ale jednak przy tak drogich konstrukcjach pozostawia to, jakby to powiedzieć, pewien przekaz, że jednak jakość wykonania niekoniecznie musi korespondować z ceną.
Tu myślę że każdy sam musi sobie ocenić co będzie dla niego ważniejsze i jak ogólnie zapatruje się na ten temat. Czy w tej cenie ważniejsze jest dla niego „blink, blink” i efektowność wizualna malowania, czy efektywność w praktycznym użytkowaniu, a także późniejsze większe możliwości odsprzedaży w lepszym stanie, jeśli komuś zachce się znów ganiać za przysłowiowym króliczkiem, czy może jednak jest w stanie zignorować niektóre niedociągnięcia jakościowe w zamian za dźwięk i elementarną przyjemność płynącą z muzyki. Moje zdanie jest takie, że o ile można czasami na niektóre rzeczy przymknąć oko, o tyle robienie tego zbyt często i w zbyt dalekim stopniu wielu producentów rozzuchwaliło i przekonało o tym, że współczesny konsument przyzwyczajony jest mniej lub bardziej do wszechobecnej bylejakości.
Pozostawiając dywagacje nad wykończeniem, kabel jest wykonany wzorowo jeśli chodzi o jakość, choć zdziwiło mnie, że producent zastosował w kilku miejscach widoczne zabezpieczenia z termokurczki, głównie w okolicach splittera. Kabel sprawia przez to wrażenie bardziej DIY niż takiej typowej „fabryki”. Bardzo fajny, lekki i giętki, pozostawia po sobie dobre odczucia organoleptyczne.
Bardzo ciekawie wymyślono pady i tutaj na myśl przywodzi mi to rozwiązania znane np. z Bowers & Wilkins P7. Magnetyczne nauszniki z uszczelką samoprzylepną oraz zintegrowaną maskownicą z metalu. Oryginalne, choć niestety słuchawki jako takie nie posiadają żadnego zabezpieczenia przeciwkurzowego i maskownice wewnętrzne pełnią wyłącznie rolę dodatkowej protekcji przetworników isodynamicznych Parus MZ3SE, wykonanych przez RINARO i czego faktem Meze podpiera się otwarcie, bez żadnej skrytości.
Może trochę nie wypada o takich rzeczach mówić przy słuchawkach za tyle pieniędzy, ale brak filtrów to też nie jest wbrew pozorom ogromna przeszkoda nie do pokonania. Wystarczy kupić np. wkładki od HD 600/650/660 S, aby problem w zasadzie zniwelować do zera. Czy producent powinien o tym pomyśleć? Tak. Czy koniecznie? Nie wiem jak bardzo przetworniki byłyby podatne na zabrudzenia. Niemniej uważam że wszystko co ma kontakt z naszą głową, skórą, włosami, warto mieć zabezpieczone w ten czy inny sposób, nawet jeśli byłaby to nadmierna profilaktyka. A i też czasami nie ma powodu aby dramatyzować, nawet jeśli producent coś w naszym odczuciu przeoczy. Także podsumowując: sam jako producent bym filtry dodał, dla świętego spokoju.
Ponieważ słuchawki są otwarte, nie będą w żaden sposób izolowały od otoczenia. A mimo metalowej konstrukcji, ich wygoda i rozkład masy są świetne, pozwalając na autentyczne wbijanie tuzinów godzin bez mrugnięcia okiem. Względem podobnych konkurentów z tej klasy rozwiązań, co najwyżej HiFiMAN może pod względem wygody się z nimi równać. Oczywiście znajdzie się tu jeszcze nieco miejsca dla HD 800 S, HD 820 które też były bardzo wygodne, ADX5000 na upartego, ale też dla ESP/950 czy nawet Utopii. Natomiast najbliższe konstrukcyjnie i być może też poniekąd brzmieniowo – Audeze i Final D8000 – kompletnie z Meze na tym polu przegrywają na mojej głowie. Audeze praktycznie od lat zmaga się ze swoimi gabarytami, ale nawet całkiem wygodne MX4 czy 4z zapamiętałem jako cięższe niż Elite. D8000 to z kolei porażka zarówno jeśli chodzi o masę, jak i jej rozkład. W przeciwnym wypadku byłyby to dla mnie naprawdę świetne słuchawki, mimo kwestii bardzo precyzyjne ustalonego „sweet spota” i uzyskiwania kompletnie innego dźwięku w zależności od tego jakie jest położenie przetworników względem ucha, a co jest też przy okazji zasługą niespecjalnie dobrych padów.
A skoro już o tym mowa, wygodę ustalają tu w całkiem sporym wymiarze właśnie pady, przy czym Meze zastosowało w zasadzie ten sam patent, co AKG, a więc skórki (właściwie to hybrydy, bo wnętrze jest z zamszu) z większymi otworami i płytsze, zaś zamsze grubsze i z mniejszym otworem na ucho. Ma to dokładnie takie same przełożenie na dźwięk jak w rzeczonych AKG, głównie K240/K271, gdzie skórki są bardziej pogłosowe, średnicowe, dźwięczne, zaś zamsze bardziej V-kowe i jaśniejsze. Będzie miało to też oczywiście bezpośrednie przełożenie na dźwięk i pomiary.
Jeśli pominąć subiektywną surowość wykończenia metalu, słuchawki będą miały w zasadzie chyba tylko jedną wadę, o której należy wspomnieć – kompletny brak mechanizmów blokujących rotację muszli. Pomijam przy tym też ich intuicyjne wysuwanie, tj. brak skali, podziałki czy wysuwania krokowego. Nie są to dla mnie żadne tu problemy i Meze raz ustawione nie wymagały potem żadnych korekt, ani też nie zmieniały same z siebie wysokości i położenia. Rotacja muszli natomiast to już trochę inna sprawa. Duża wygoda tych słuchawek wynika m.in. z pałąka, który nie generuje aż tak mocnego docisku, jak mogłoby się wydawać. Poza tym jest wykonany z karbonu. Stąd cała masa idzie w praktyce na muszle, a ich udźwig na tenże pałąk. Muszle z kolei, wliczając w to wspomniany brak blokady obrotu, powodują wyraźne kiwanie się słuchawek i ich automatyczne obracanie się, jeśli spróbujemy podnieść je jedną ręką. Słuchawki wymagają przez to jednak pewnej uwagi, albo chwytania oburącz, albo od spodu za obie muszle jednocześnie, aby nie uderzyć raptownie np. o stół. Bardzo łatwo jest obudowę słuchawek uszkodzić jeśli całość obróci się i huknie z impetem w twarde podłoże. Jest to jednak – poza brakiem filtrów przeciwkurzowych – jedyna moja uwaga na tym etapie.
Jako kontrę mogę tu zauważyć natomiast, że możliwość pełnego obrotu muszli ekstremalnie ułatwia diagnostykę, serwis, a także nawet tak powszechną czynność jak wymianę padów lub dogłębne czyszczenie z racji braku większej filtracji przeciwkurzowej. Choć tutaj może nie tyle kurz, co włoski są moim zdaniem tym, do czego powinniśmy w ostateczności na rozebranie słuchawek się zdecydować. W większości przypadków wystarczy delikatne przemuchanie i wytrzepanie brudu z racji całkiem dużych przerw między kolejnymi płytkami i ażurami. Konstrukcja jest tutaj w pełni rozbieralna, co też jest ważne, bo jeśli planujemy jak pisałem mieć takie słuchawki przez całe lata, to jednak to będzie tym takim faktycznym, ostatecznym testem na żywotność zarówno samej konstrukcji, jak i przetworników. Im łatwiejszy dostęp, tym lepiej dla serwisu i lepiej dla nas samych, bo możliwość naprawy nie dość, że jest, to jeszcze pozostawiająca bardzo mało śladów lub wprost żadnych. Naturalnie czasami może prowadzić to do nadużyć, ale tu już nie będę dywagował, gdyż i tak dostatecznie mocno rozwinąłem się już na tematy poboczne w poprzednich akapitach i nie chciałbym wydłużać recenzji o kolejny mikro-felieton w jej treści. W każdym razie obracanie się muszli – bardzo dobre co do aspektów serwisowych i wymiany padów, ale trzeba uważać podczas codziennego użytkowania i wyrobić sobie względem Meze odpowiednie nawyki.
Pomiary
Pomiar akustyczny wykazuje lekki roll-off na basie oraz sopranie na progu 10 kHz, a także pewne wzmocnienie wokalu. Na przykładzie padów zamszowych dla kompletnego pasma słyszalnego 20 Hz – 20 kHz.
Zmiana padów (S = skórki, V = zamsz) ma przełożenie bezpośrednio na uzyskiwaną tonalność oraz głośność.
Bardzo dobre zestrojenie kanałów lewego i prawego (na przykładzie padów zamszowych). Delikatne różnice wynikają z naturalnych niedopasowań na fantomie oraz szczelności padów. Pomiar dla całości spektrum.
Impuls prezentuje się bardzo okazale. Błyskawiczne wygaszenie się membrany na poziomie 200 mikrosekund.
THD w niemal całym paśmie utrzymuje się na poziomie okolic 0,1% THD i to w warunkach (celowo) absolutnie nie laboratoryjnych.
Opis dźwięku
Meze Elite są stosunkowo specyficznymi słuchawkami, które jednocześnie mają multum cech uchwyconych bardzo prawidłowo, jak i własnych narzutów i naleciałości, powodujących trudność w obiektywnej ocenie. Poziom trudności jest dodatkowo mocno skalowany w górę w chwili, gdy słuchawki będą napędzane różnorodnym sprzętem, ale przede wszystkim oceniane z perspektywy różnych słuchawek, które raz będą pokazywały ich zalety, a innym razem wady.
Jeśli skupić się tylko na wadach, to największą są dla mnie pady, ponieważ żadna z obu par nie jest w stanie uchwycić do końca realnego potencjału Empyreanów Elite. Choć największe szanse będą miały tu zamsze i dokładnie na tej samej zasadzie co nie tyle w AKG, a przy Audio-Technikowych AP2000Ti. Warto sobie przypomnieć ich recenzję, bowiem chyba po raz pierwszy trafiłem tam na konkurencję dla realizmu swoich dostosowywanych LCD-XC, bez ich dramatycznie dużej wagi i różnych pomniejszych „audezowych” przypadłości. W dużym skrócie – po dociśnięciu słuchawek do głowy nagle dostawaliśmy zupełnie inne brzmienie, lepsze, wyważone, świetne, kompleksowe, realne. Jak tylko ręce opuściliśmy, słuchawki robiły się szybsze, jaśniejsze, bardziej nosowe, „jasno-V-kowe”. Dokładnie to samo jest w Empyreanach Elite na zamszach, choć nie jest to aż tak wielka skala tego zjawiska i nie tak wielka V-ka jak w AP2000Ti.
W każdym razie obie pary padów to u Elite dwa różne sposoby grania.
Pady skórzane (hybrydowe) dają:
- bardziej dźwięczną średnicę,
- specyficzny pogłos połączony z przyciemnieniem,
- delikatny efekt „pudełka” w dźwięku,
- dobrze wyważoną scenę we wszystkie strony.
Pady zamszowe to z kolei:
- bardziej nosowa barwa,
- podniesienie się góry,
- mocniejsza scena na szerokość kosztem głębokości,
- mniejsza głośność (-2 dB).
O ile ze skórkami nic nie zrobimy, tak przy welurach (zamszach) im dłużej słuchawki znajdowały się na mojej głowie, tym bardziej zyskiwały. Także jeśli mogę coś zasugerować, absolutnie polecam zakupić sobie drugą parę padów zamszowych i próbować je od nowości sprasować, zostawiając pod równomiernym dociskiem na dzień-dwa lub dłużej. Albo pozwolić po prostu aby czas zrobił swoje. Na początku będzie to o tyle trudne, że po każdym ściągnięciu słuchawek pady będą wracały do stanu wyjściowego, toteż proces adaptacji głębokości będzie trzeba powtarzać co rusz przez długi czas i przy nawet krótkich przerwach w odsłuchach.
Lawirując między jednym a drugim rodzajem padów da się jednak mimo wszystko wyłuskać z Meze sporo cech wspólnych i pozwalających na sklasyfikowanie jako uniwersalne i obiektywnie występujące w nich za każdym razem.
Bas jest w Meze podobny do HD 800 S konstrukcyjnie, ale jest go więcej i tym właśnie wygrywa na ich tle. Jest to linia basowa nastawiona bardziej na średni podzakres, przyjemna, zaokrąglona, nadająca dźwiękowi fundamentalnego wypełnienia. Na padach zamszowych czuć to szczególnie mocno, mniej na skórkach, które oferują lepsze zejście, mając punkt zborny z zamszami w zakresie dokładnie 100-150 Hz. Ilościowo jest to bas umiarkowany, w wielu miejscach optymalny jeśli mówimy o skórkach, ale na zamszach jednak nie obraziłbym się za nieco lepsze zejście jak pisałem.
Średnica będzie zależała od tego jak się na nią spojrzy, tj. z jakich słuchawek, z jakiego toru oraz jakiego rodzaju padów.
Na padach skórkowych słuchawki mocniej akcentują wokalistów, ale przede wszystkim wprowadzają dwie cechy: przydźwięk i lekką tunelowość dźwięku. Obie cechy wynikają z odpowiednich cech dających się zaobserwować pomiarowo.
Przydźwięk jest efektem wzmocnienia średnicy i niższego basu w zakresie 150-650 Hz ze szczytem w 530 Hz. Powoduje wrażenie „naddźwięczności” i specyficznego rezonowania konkretnych partii utworu. Gdyby nie fakt, że to słuchawki otwarte, byłbym już myślami w temacie wytłumienia komór. Tymczasem jest to ewidentnie efekt od padów. Wbrew pozorom może się to bardzo podobać, gdyż nadaje muzyce tego analogowego sznytu, który wielu audiofili uwielbia. Dobarwia też utwory wokalne, kreując własną manierę i klimat. Z technicznego punktu widzenia jest to zaś koloryzacja, dodatkowo potęgowana przez sąsiedni zakres 650-3000 Hz.
Tu bowiem drzemie wspomniana lekka tunelowość dźwięku, która tak jak „naddźwięczność” wynikała ze wzmocnienia określonych częstotliwości, tak „tunelowość” wyłania się z obniżenia kolejnych. Między jednym a drugim obszarem pojawia się zatem duży kontrast, większy niż gdyby tylko jeden z obszarów podlegał zmianom natężenia.
Pady zamszowe są w tym kontekście wyraźnie bardziej neutralne i wielokrotnie bardziej poprawne, redukując zarówno przydźwięk, jak i tunelowość. Jest równiej i lepiej, ale kosztem z kolei tego analogowego sznytu o którym mówiłem. Różnica bierze się praktycznie ze wszystkiego: średnicy, materiału orasz grubości nauszników. Nasze ucho jest po prostu w inaczej skonstruowanej komorze rezonansowej, o innym litrażu i współczynniku tłumienia. Osobiście preferuję tutaj zamsz.
Góra również będzie zależna w dużym stopniu od padów. Mi osobiście najbardziej podobała się na zamszach, jako że była wtedy najbardziej czytelna, naturalna i pozbawiona zmianierowania, jakim raczyły mnie słuchawki na padach skórzanych. A podobała mi się tym bardziej, im dłużej słuchawki na głowie przebywały i dystans ucha od przetwornika malał. Niestety proces dopasowywania się padów – przynajmniej z perspektywy słuchawek świeżo zakupionych lub prezentowanej tu pary testowej – będzie musiał odbywać się każdorazowo. Siedzimy sobie np. przez 2 godziny, wszystko jest w porządku, po czym przerwa, idziemy sobie coś zjeść, cokolwiek, wracamy… reset i konieczność znowu dłuższej chwili aż się to wszystko ponownie podda. Na osi czasu powinno być lepiej, ale jest to tylko estymacja.
Jeśli oceniać sopran „na czysto” w formie od razu po założeniu, to na padach skórkowych dostajemy „specyficzny” sopran który teoretycznie jest, ale potrafi odpuścić w najwyższych partiach, najbardziej na progu 10 kHz. Podobnie jest w przypadku zamszów, ale ich barwa jest jakby podciągana w górę na stronę większej nosowości poprzez zwiększoną ekspozycję punktu 6,5 kHz. Technicznie wciąż nie jest to poprawna góra, gdyż próg 10 kHz nadal jest traktowany po macoszemu, ba, jeszcze mocniej wyrównany w ramach dołowania, ale sumarycznie jest lepiej. Podczas odsłuchów w obu przypadkach po prostu będzie dominowało wrażenie, że dźwięk nie jest rozciągnięty na wyższe partie sopranowe, odpuszcza, zawija się częściowo, brakuje tu czy tam energii. Przy docisku jest lepiej i to zjawisko zaczyna się trochę jakby samo z siebie korygować, ale co do zasady taki jest styl grania Elite.
Żeby też była jasność, nie jest to sopran w żaden sposób upośledzony tak, że nie da się go słuchać. Te detale tam cały czas są, sopran istnieje. Po prostu dźwięk nie ma takiej aż siły przebicia.
Jak sobie z tym poradzić? Pierwsza moja myśl to equalizacja. Ta sama, która jest znienawidzona przez część audiofilów o co bardziej purystycznym podejściu do tematu, a także wychwalana pod niebiosa przez innych, którzy każde słuchawki będą sobie nim wystrajać i stwierdzać, że zakup czegoś droższego nie ma sensu (plus tradycyjne czarne msze z zaklęciami typu „badziewie”, „jelenie” itd.). Jak zwykle prawda leży po środku, toteż drobne korekcje i poprawki jak najbardziej można sobie nim zaserwować, zwłaszcza mając tylko jedną parę słuchawek. Sam osobiście jednak ponownie skupiałbym się na dopasowaniu padów, ale też pomyślałbym nad torem i okablowaniem. Nie będą to czynniki decydujące co do sopranu, ale mogą pomóc tu i tam. Nie bez powodu zresztą Meze zaserwowało zdaje się srebrzankę jako kabel fabryczny. Wydaje mi się że producent próbuje wyciągnąć sopran maksymalnie jak się tylko da. I jest to moim zdaniem dobry kierunek.
Scenicznie słuchawki stoją na przynajmniej dostatecznym poziomie. Nie jest to może ich najmocniejsza strona, ale starają się. Znów przełożenie na uzyskiwane efekty będą miały pady i teoretycznie najlepiej scenicznie wypadają skórki. Dają zrównoważoną scenę zarówno na osi przód-tył, jak i lewo-prawo. W bezpośrednich porównaniach Elite dały się prześcignąć zarówno HD 800 S jak i K1000, bardziej rywalizując tu z LCD-XC o dziwo. I to mimo faktu że produkt Audeze jest zamkniętym modelem, a nie otwartym tak jak Elite. Zmiana padów na zamsze powoduje, że poczucie głębi oraz trójwymiarowości jeszcze delikatnie się obniża, ale w zamian zyskujemy bardziej agresywną elipsę i wychylenie na boki.
Elite niestety są jedną z tych par słuchawek, gdzie trzeba się mocno starać, aby wyciągnąć ich scenę maksymalnie. Nie jestem pewien czy powinienem oczekiwać od nich wprost takich rezultatów scenicznych jak np. w HE1000, HD800, K1000 itd., ale jednak w tej cenie naprawdę brakowało mi w nich takiego „natywnego pazura” w temacie efektów scenicznych, przez co świetnie radziłyby sobie zarówno z muzyką uniwersalnego sortu, jak i przestrzenną elektroniką, którą właśnie w takich momentach odsłuchuję najmocniej.
Słuchawki są w stanie pokazać różnego rodzaju efekty, ale dopiero wówczas, gdy utwór naprawdę pompuje ten temat ze wszystkich sił. Lub czyni to tor, a co wiąże się też z dużym skalowaniem. Elite nie pozostaje wtedy specjalny wybór i rad nie rad muszą pokazać te stereo. I dopiero wtedy można poczuć w nich faktycznie tą trójwymiarowość oraz sceniczność, która wcale nie musi odbiegać od takich HD 800 S. Po prostu Sennheisery na tym tle prezentują się częściej z pozycji natywnej stereofonii, może wręcz wymuszonej trochę, a już na pewno w modelu 800 non-S swego czasu, za co można było je tak samo kochać, jak i nienawidzić.
Dlatego też tak jak naprawdę coraz bardziej podobają mi się tonalnie nowe Meze, tak do elektroniki i ambientu nie byłby to mój absolutnie pierwszy wybór. Jeśli komuś zależy na bezwzględnej scenie, w Meze na pewno z czasem będzie mógł się do nich przyzwyczaić, ale wystarczy zderzenie z czymś bardziej scenicznym i czar może prysnąć. Choć nie musi. Kluczowy może się okazać więc tor audio i im bardziej wyciągający scenę, nawet na siłę, tym moim zdaniem lepiej. A już na pewno repertuar muzyczny i nauszniki. Elite bowiem mają dobrze rozpostarte osie L-R oraz F-R, nawet biorąc pod uwagę większą eliptyczność sceny w zamszach. Jedynie temat trójwymiarowości pozostaje jakby na drugim miejscu i to jest właśnie to, co powoduje mniejszą częstotliwość błyśnięcia ich faktycznymi zdolnościami technicznymi.
W temacie klasowości i ogólnej jakości jest dobrze, ale i tak wciąż pewną kontrowersją jest akuratne umiejscowienie klasowo tych słuchawek, ponieważ – ponownie – mocno będą rzutować na końcowy werdykt pady, ale też tor, okablowanie, względy anatomiczne użytkownika itd. Porównując jednak u siebie Meze z Sennheiserami oraz AKG, generalnie miałem wrażenie, że jest to o dziwo bardzo podobny pułap jakościowy. Co do ogółu więc, jest to moim zdaniem poziom zbliżony do bardzo dobrych dynamików i niższych planarów aniżeli wyższych planarów lub elektrostatów. A co z kolei stoi w opozycji do bardzo rzetelnego przebiegu THD wynoszącego – w warunkach domowych/amatorskich – 0,1%.
Myślę nad tym tematem cały czas i znów wydaje mi się, że jest to albo związane z tematem padów i znów lepiej jest, jeśli są one w formie gdzieś pomiędzy głębokością zamszów a skórek, albo wynika z tonalności Elite/Empyrean, ze względu na nieco zaokrąglone skraje. Podejrzewam, że w wielu recenzjach nawet nie zwracano na to uwagi, a to właśnie jest główny „narzut” w temacie wrażenia rozdzielczości dźwięku. Jeśli więc ktoś krytykuje bardzo mocno Elite lub też oryginalne Empyreany, to w przypadku recenzji zwróćmy uwagę na uwagi jej autora odnośnie padów (zakładam że test był każdorazowo realizowany na zasadzie „oceniam to co przyszło i nic więcej”, a co też jest podejściem na swój sposób bardzo słusznym), zaś w przypadku użytkownika realnego radziłbym posiedzieć na zamszach dłużej i pomagać sobie dociskiem, jednocześnie badając wpływ głębokości na dźwięk.
Jak na tą chwilę, wszystko wskazuje na to, że producent celowo obliczył te słuchawki na zamsz i tak je zaprojektował, że po czasie mają z pełną premedytacją „zużyć się” na tyle, aby w kontrolowany sposób osiągnąć optymalną odległość przetwornika od ucha. Oczywiście to tylko moje domysły, bowiem w głowie projektantów tych słuchawek nie siedzę, ale fakt faktem przecież nie wiemy jaki rodzaj gąbki zastosowało Meze w padach, a ja nawet przez miesiąc testów nie jestem w stanie zauważyć w nich zużycia. Tak naprawdę słuchawki musiałbym testować z minimum rok, albo posiadać na własność, aby móc to stwierdzić. Osobną kwestią czy użytkownikowi chciałoby się „wymęczać” pady w codziennym użytkowaniu przez rok, aby osiągnąć (bądź nie) określony efekt brzmieniowy.
Tu również na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną ciekawostkę. Jeśli ktoś zastanawiał się czemu tak często widzi się twierdzenia iż jakiś model słuchawek jest super, ale tylko po wygrzewaniu 400 godzin normalnym odsłuchem muzyki albo że jeśli to niskie numery seryjne to jest lepszy/gorszy niż późniejsze egzemplarze, to właśnie bardzo często pady, pałąki, dociski do głowy itp. są tego powodem. Oczywiście rewizje, zwłaszcza ciche, również (np. w K1000 była to inna konstrukcja filtrów RLC), ale w ogromnej większości przypadków były to po prostu pady i typowe zużycie słuchawek na osi czasu, które nie jest linią prostą, a bardziej funkcją wykładniczą, gdzie największe zmiany przypadają na pierwsze okresy/miesiące użytkowania. Pisałem o tym w artykule nt. wygrzewania, ale warto to przy okazji takich słuchawek powtórzyć. I niech fajnym przykładem będzie tutaj przypadłość pewnej osoby, której np. AKG K812 PRO grały na początku bardzo dobrze, po czym przestały, zaś Sony Z1R na odwrót: na początku tak sobie, potem znacznie lepiej. To wszystko to kwestia adaptacji ośrodka słuchu, przyzwyczajenie się do dźwięku, ale też właśnie jego ewolucja w oparciu o stan nauszników i poziom docisku pałąka. W tym kontekście Meze przez ten miesiąc czasu mam wrażenie, że nie zmieniły swojego charakteru grania, ale robiły to podczas każdej sesji odsłuchowej po spędzeniu na głowie trochę czasu, nawet bez muzyki, po prostu wtapiając się w głowę. Aby więc znaleźć jednoznaczną odpowiedź, potrzeba będzie więcej czasu i tu już wszystko w rękach użytkowników, gdyż z Elite zapewne więcej przygód nie dane mi będzie przeżyć poza tym co udało się tu ustalić w powyższej recenzji.
Porównania – HD 800 S i K1000
Teoretycznie w wielu aspektach HD 800 S są słuchawkami grającymi nie gorzej od Empyreanów Elite i było to dla mnie z jednej strony zaskoczenie, z drugiej nie do końca, gdyż pierwowzór na AVS zagrał mi również w mocno analogowy sposób. Podejrzewałem zarówno same słuchawki, jak i tor (iDSD PRO + iCAN PRO) i wychodzi na to, iż miałem w dużej mierze rację co do tego drugiego. Aczkolwiek mnóstwo osób uwielbia taki dźwięk i trudno się temu dziwić – Meze przyjemnie mi się słuchało i debatuję tu tak naprawdę jedynie o aspektach czysto technicznych.
W praktyce HD 800 prezentują pomiarowo gorsze THD w punkcie 6 kHz (0,234%) i zauważalnie w całej linii basowej (5% THD do 200 Hz), za to delikatnie lepsze w zakresie od 200 do 1000 Hz, ale jeśli pominąć bas, utrzymują z grubsza podobny poziom co Elite, na pułapie wyjściowym też w okolicach 0,1% THD (0,88 do 0,174%). Impuls jest świetny, ale mimo wszystko gorszy od Meze, a czemu trudno się dziwić z racji nierównej walki przetwornika dynamicznego udającego planarny, z faktycznym planarem (ok. 700 vs 200 mikrosekund). Większość różnic więc między nimi będzie się sprowadzała do tonalności, a przede wszystkim proporcji basu i góry oraz stopnia wycofania się środka.
W wymiarze brzmieniowym HD 800 S są od nich bardziej kliniczne i sterylne, mają gorsze wypełnienie, są bardziej szkliste na górze, ale przede wszystkim prezentują gorsze zejście basu, które wzmacnia takie wrażenia. Jednocześnie są bardziej dokładne, precyzyjne, mają większą scenę, zachowują większą neutralność i przede wszystkim grają bardzo stabilnie w kontekście różnych źródeł, oferując często sceniczność w sposób natywny, serwowany zawsze. Testy dla uczciwości były wykonywane na fabrycznym okablowaniu.
Meze wydają się na ich tle słuchawkami bardziej odsłuchowymi, czysto pod przyjemność i nie wchodzenie w detaliczność na takim poziomie analizy jak Sennheisery. Z punktu widzenia poziomu jakości dźwięku z jednej strony jest zrozumiałe, że HD 800 S są gorsze, na basie może aż za bardzo, ale jestem przyznam zdumiony jak blisko obie pary plasują się względem siebie w tym względzie w pozostałych obszarach. Nawet scenicznie zdarzało się, że jak już Meze się odezwały, to potrafiły pokazać się z bardzo dobrej strony i o dziwo z nieco tylko gorszą trójwymiarowością. Także naprawdę wiele czynników wchodzi tu w grę i czasami spędzenie ze słuchawkami nawet tego miesiąca nie jest w stanie akuratnie uchwycić pełni ich potencjału.
Możliwe jednak, że pady na osi czasu postawiłyby „kropkę nad i” przy Meze i szansa na to myślę jest naprawdę spora. Gdybym sam osobiście posiadał Empyreany Elite, siedziałbym dzień i noc właśnie w zamszach, aby je jak najszybciej dognieść i doprowadzić akustykę do dokładnie takiego miejsca, w którym wszystko będzie grało idealnie, optymalnie, bez konieczności dociskania słuchawek do głowy. Na pewno jednak w starciach z HD 800 S słuchało mi się Empyreanów Elite przyjemniej i znacznie bardziej satysfakcjonująco na basie.
Drugą parą porównawczą były oczywiście K1000. Takie porównanie z reguły jest tylko ciekawostką, tak jak pisałem o praktycznym wymiarze względem dzisiejszego użytkownika, który K1000 może dostać z drugiej ręki w różnym stanie, ale zawsze kupując w ciemno i ryzykując różne kwiatki oraz rodzynki, mogące zrodzić konieczność głębokiego remontu. Wraca więc ten sam temat co przy mojej dawnej kolekcji AKG: co z tego, że w recenzji znajdzie się porównanie do kilkunastu różnych modeli, skoro nikt nie będzie w stanie tego ani potwierdzić, ani doświadczyć, ani też nie będzie chciał ryzykować zakupu słuchawek zabytkowych tylko po to, aby się o tym przekonać. Niemniej nadal uważam, że przy tak dobrze i naturalnie grających słuchawkach jak K1000, będących nadal dla wielu osób egzotyczną ikoną konstrukcji słuchawkowych w ogóle (razem ze STAX Sigma/Omega I, MDR-R10 itd.), nie jest jakimś ciężkim przewinieniem zaimportowanie w recenzji jakiegoś ogólniejszego porównania. Zresztą może też komuś się to kiedyś przyda, kto wie.
Słuchawki względem nich prezentują się jako na pewno wydajniejsze, gdzie zrównanie głośności notuję przy podkręceniu 1000-czek o 17-24 dB w zależności od użytych padów Meze i utworu testowego. Co do dźwięku, oczywiście Meze na starcie mają lepsze wypełnienie i bas, mimo że jego zejście to też nie jest dokładnie perfekcja. K1000 jakościowo plasują się… znów podobnie do Meze, bo tam gdzie tracą wiekowością, zyskują modyfikacjami (kołnierze basowe, twardy rekabling Fanatum Emmoni, poduszki welurowe), natomiast Elite wytracają troszkę punktów na zakrętach z tytułu wspomnianych padów i ich różnego przekładania się na dźwięk.
Wyższość K1000 muszą wyraźnie w scenie, która oferuje absolutnie wszystko. Jest skupienie na środku, jest otwartość, jest obrys, jest głębia, jest ta ich fantastyczna wolność, do której specjalnie nie przywiązywałem się przed recenzją i słuchawki wisiały jak liczę kilka miesięcy na stojaku nieużywane właśnie po to, aby w takich momentach, gdzie oferta testów Meze spadła na mnie dosyć niespodziewanie, być ogromnym atutem i dawać przedmiotowi testów śnieżnobiałą, czystą kartkę. Trójwymiarowość K1000 jest większa zarówno względem padów skórzanych, jak i welurowych, przy czym największa w kontekście tych ostatnich. Założenie Meze z padami zamszowymi to od razu odsunięcie się od nas wokalu, przygaszenie trójwymiarowości, układanie się dźwięku w sposób znacznie bardziej konwencjonalny na osi lewo – prawo. Aczkolwiek osoby z wypiekami na twarzy muszę niestety już nieco przygasić, że Meze, tak samo jak i moje HD 800 S, to słuchawki wielokrotnie bardziej od K1000 praktyczniejsze i wygodniejsze. K1000 świetnie się słucha, ale nie na długie dystanse. Po pewnym czasie pojawia się ból od ucisku na skronie, mniejszy bądź większy. Taka jest już natura tych słuchawek, ich konstrukcji. Dlatego znacznie częściej miały miejsce pojedynki na linii Meze – Sennheiser, ponieważ jest to starcie dwóch konwencjonalnych par, dostępnych w obecnej sprzedaży i dystrybucji.
W każdym razie sam osobiście miałbym przyznam spory dylemat, aby wskazać zwycięzcę takiego pojedynku. W odsłuchach różnorodnej muzyki, zwłaszcza przy wygnieceniu się zamszówek, myślę że wygrałyby jednak Meze. Grają naprawdę fajnie i przyjemnie, blisko kompletności i poprawności, ale zachowując swój zaokrąglony na skrajach charakter. Zresztą nawet od razu na padach zamszowych tuż po założeniu – mimo V-ki – są w stanie owe zaokrąglenia pokazać (opadanie od 100 Hz w dół oraz dołek na progu 10 kHz). Każdorazowe przełączenie się na HD 800 S było przehandlowaniem wrażenia wypełnienia w zamian za scenę. Oszczędniejszy dół to naprawdę rzecz, która hamuje współczesną rewizję 800 S i lepiej na tym polu stały oryginalne 800-tki, z tym że tam bardziej już pojawiała się tematyka góry, także jak nie urok to… ekhm… tak.
Wydaje mi się więc, że nawet nie tyle padami, co Elite wygrają po prostu elastycznością, synergicznością z różnym sprzętem, gdzie w HD 800 S nadal będziemy musieli walczyć z określonymi ich cechami i stosować specjalne zabiegi korekcyjne lub poprawiające synergię. Oczywiście nie bezpodstawnie, bo w imię zauważalnie niższej ceny. W Elite natomiast kupujemy raz że święty spokój, dwa że nieco inny styl grania. Choć tak po prawdzie to 800 też są czułe na pady i tu też przejście na świeży pakiet może nagle skrócić dystans w temacie basu, ale też jeszcze dobitniej zaznaczyć wyższość w holografii. Finalnie miałem wrażenie, że Elite są znacznie bardziej uniwersalne i elastyczne, podczas gdy HD 800 S bardziej lubują się w elektronice i ambiencie, którego słucham najwięcej i stąd zapewne moje dylematy, bo dla nich jestem gotów męczyć się z synergią, a każda inna osoba spokojnie wybrałaby Meze i zakończyła wygodnie temat.
Opłacalność i porównanie z LCD-4z
Tak naprawdę nie powinno się w ogóle rozmawiać o czymś takim jak opłacalność w takich przedziałach cenowych. To dobra luksusowe, rządzące się innymi prawami i notorycznie pogardzane przez osoby których po prostu nie stać na ich zakup. Myślę jednak że warto na ten temat powiedzieć sobie parę słów. Nie aby cokolwiek na siłę usprawiedliwiać albo wdeptywać z satysfakcją w ziemię, ale żeby zadośćuczynić każdemu, kto chciałby na poważnie podejść do tematu opłacalności zakupu takich słuchawek, zastanowić się nad tym od strony merytorycznej i być może przy okazji poznać moje skromne zdanie oraz perspektywę z jakiej nie tyle oceniam takie urządzenia, ale rozważam je zakupowo sam dla siebie. Wszak jestem również tak jak każdy z nas konsumentem i też posiadam sprzęt innych producentów oraz związane z tym troski i dylematy.
W tym kontekście 18 800 zł to wcale nie taki mały pieniądz (właściwie to i bez kontekstu też), ale przede wszystkim staram się zawsze patrzeć na całokształt wyposażenia, wykonania, trwałość itd., nie wskakując ani do wagonika osób podnieconych produktem ze względu na wysoką cenę, bo to musi przecież grać, ani też pobudzonych ze względu na wysoką cenę, bo za drogo, bo coś tam. Określenie współczynnika ceny do możliwości zawsze jest skrajnie niewdzięczne, bo dla kogoś będzie to wciąż za dużo, za drogo, za słabo, zawsze można lepiej i taniej, a mi się podoba to, a ja wolę tamto.
Z mojej perspektywy, Meze znajdują się przy magicznej granicy 20 000 zł, jakie dałbym obecnie za słuchawki, tak w ogóle, rozważając zakup dla siebie. Jest to moja granica psychologiczna, określana przez np. Focal Utopia, ale też (a może przede wszystkim) Audeze LCD-4/4z, które bardzo dobrze wspominam i które do dziś traktuję z dużym respektem, jako pewien wyznacznik jakościowy co do brzmienia.
LCD-4z co prawda porównywać będę tu z pamięci, ale doskonale je zapamiętałem przez ich wciągającą niesamowicie konstrukcję dźwięku.
Bas był na 4z mocniejszy, przede wszystkich bardziej pulchny i schodzący niżej, mocniej. Średnica była od Meze bardziej transparentna i trójwymiarowa, ale również nasycona, bez efektu lekkiego przebrzmienia. Chyba tylko Sine DX potrafiły mi taki efekt zwrócić. Góra to z kolei kompletna odwrotność, gdzie tylko niektóre punkty zborne pozostają się spójne między obydwiema parami. Audeze mają wyraźny punktowy szczyt w 6 kHz, którego Meze nie mają. Elite rozlewają się szeroko w całym tym obszarze. Do tego punkt 10 kHz jest także naciskany przez Audeze, podczas gdy Elite robią to później. Jest też zbieżność w 12k i 18k. Widać jednak że Audeze są bardziej punktową parą o jednocześnie cieplejszym strojeniu. Scenicznie jest to obszar mniejszy niż w Meze, ale o jednoznacznie generowanej trójwymiarowości, wręcz wymuszanej, podobnie jak w HD 800. Meze są tu znów bardziej powściągliwe, jakby próbując zachować się zawsze w sposób stonowany i kontrolowany, nie ulegając tak szybko emocjom.
Teoretycznie kupując takie LCD-4z zyskujemy większy współczynnik ceny do jakości dźwięku w pierwszym odczuciu, ale to tyle jeśli chodzi o dźwięk. Jeśli brać pod uwagę gorszy komfort (waga), trudność w wymianie padów (klejone), brak ogólnie możliwości dopasowania im welurów/zamszu (z racji zaprzestania produkcji takowych przez Audeze), sporadyczną awaryjność przetworników (powód dla którego część osób rezygnowała z ich posiadania po pewnym czasie), niedociągnięcia w kontroli jakości („garażowość” jak to mawiają złośliwcy), a także zestrojenie ze sobą przetworników i ich powtarzalność między egzemplarzami (lub mnogość cichych rewizji jak kto woli), to okazuje się, że kupując Meze jesteśmy paradoksalnie do przodu właśnie o te elementy, które decydują o finalnym przeznaczeniu słuchawek: albo do kolekcji (mówiąc kolokwialnie: „do gabloty”), albo na głowę, by faktycznie się z nich cieszyć i słuchać muzyki. Mamy święty spokój, żadnych obostrzeń w nakładaniu, brak skaz, brak problemów natury spasowania elementów, gdzie nic nie zdradza tendencji do przedwczesnego zużycia.
Aspekty długowieczności, że tak to ujmę, są dla mnie na tyle istotne z biegiem ostatnich lat (trudno aby tak nie było czytając kolejne historie o różnych awariach produktów marek z których sam kiedyś sporo korzystałem i chwaliłem), że dziś sam osobiście nie wiem przyznam co bym wybrał stojąc przed wyborem 4z vs Elite. Z perspektywy dźwięku 4z bardzo mi się podobają. Nie jest to dźwięk co do zasady równy, a bardziej podkoloryzowany, przyjemny, ale nie jest to do końca „punkt odniesienia” jeśli chodzi o neutralność. Na pewno byłaby to para bardziej osobista. Meze też grają bardzo dobrze i na padach bardziej dostosowanych pod moje preferencje, stoją przy owej neutralności bliżej. Natomiast z perspektywy jakości wykonania, trwałości i widoków na przeżycie wielu lat bez problemów czy ekscesów, stawiałbym jednak Meze wyżej, zwłaszcza jeśli samego siebie postawiłbym w roli użytkownika z gatunku „płacę – żądam”. Kupić „raz a dobrze” i mieć słuchawki nie tylko będące modelem szczytowym, ale też praktycznym. I nie martwić się, że za miesiąc nie ma padów, od patrzenia odpada lakier, nie można usiedzieć dłużej niż 3 godziny albo że każde założenie może skutkować wybrzuszeniem membrany i śmiercią jednego z przetworników. Serce więc podpowiada 4z, ale rozum stoi za Meze.
Ściąganie padów to czynność bajecznie prosta, do tego nie wygląda na to aby te pady miały się nam szybko zużyć, opaska ze skóry też wytrzyma lata całe, więc po prostu można siedzieć dniami i nocami bez żadnych hamulców i trosk. Tak samo wymiana kabla na inny, lepszy, dłuższy, sprawny (w przypadku awarii). I tak właśnie powinna wyglądać każda para TOTL, każda. Bez chuchania, dmuchania, obchodzenia się jak z jajkiem, martwienia się „a co będzie gdy założę/odłożę je nie tak jak trzeba”.
Dlatego też wychodząc od tego pojedynku w stronę konkluzji opłacalności, ta przy tak drogich i wysoko ustawionych słuchawkach powinna być zawsze kwestią indywidualnej analizy opierającej się o własny światopogląd i wartościowanie rzeczy martwych. Nie ukrywam, że w pierwszych chwilach Meze faktycznie wydały mi się trochę drogie w stosunku do tego co oferują. Ale im dłużej z nimi siedziałem, odkrywałem ich tajniki, analizowałem wszystko tak jak wyżej w kontekście po prostu widzenia siebie w nich na głowie, w codziennym użytkowaniu, sprzedaniu może jakiejś pary w zamian za ich zakup, rozwiązywaniu przyszłych problemów które być może nigdy by nie nastąpiły, nabierałem w stosunku do tej konstrukcji szacunku. Z perspektywy ideału słuchawek jako takiego, o dziwo zostawiają po sobie wiele pozycji odznaczonych jako załatwione. Dobrze wykonane, bardzo wygodne, praktyczne, żywotne, dobrze grające zwłaszcza na welurach i po dopasowaniu głębokości padów… jakby tak to wszystko podsumować to ich cena powoli przestawała wydawać mi się tak dużą abstrakcją. Aczkolwiek możliwe, że przez brak aktualnie planów zakupowych za nowymi słuchawkami jestem w stanie spojrzeć sobie na to wszystko na spokojnie chłodniejszym okiem.
Synergiczność i dobór źródła
Synergiczność w przypadku Meze jest wysoka, ale bardziej stawiałbym na wyciągnięcie z nich potencjału najpierw poprzez dopasowanie padów, a dopiero potem brnięcie w tematy jakości toru. Tu natomiast moim zdaniem bardziej stawiałbym na klasowość toru niż jego możliwości napędowe, ponieważ słuchawki są niewiele głośniejsze od HD 800 S, które wykazują się podobnymi właściwościami (tj. bardziej kapryszą na klasę i tonalność niż napęd). Biorąc jednak pod uwagę fakt, że większość producentów celowo przykłada większą wagę do wyjść zbalansowanych niż single-ended, dołączenie do zestawu kabla zakończonego wtykiem XLR jest bardzo dobrym rozwiązaniem, pozwalającym na zastosowanie wielu różnych końcówek i tylko jednego kabla jako takiego. Obniża to mocno koszt eksploatacji na różnych urządzeniach.
W ich ramach zaś powiem wprost, że nie wskażę toru dającego im „maksimum” jakości, bo taki nie istnieje, a potencjał sprzętu jest ogromny i trudno jest go wyczerpać jakimś jedynym słusznym rozwiązaniem. W przypadku padów zamszowych świetnie zagrać może czy to Copland DAC215 przez ten swój środek sceny, czy Pathos Aurium + Converto, jakieś Toppingi… rozwiązań jest sporo które mogą z Empyrean Elite „zagrać”. Tak samo bowiem zagrał z nimi mój własny system DIY, mimo że strojony na kompletną neutralność i jeszcze w fazie majestatycznie rozłożonej poza obudową elektroniki.
Ogólnie myślę że najlepszy będzie dla nich tor czysty, przestrzenny i… w sumie tyle. Resztę środków czy też po prostu uwagi skierowałbym na pady, bo to one będą tutaj kluczowe. Na samym końcu ustawiłbym okablowanie, bo o ile fabryka jest całkiem w porządku, to także i tu da się jeszcze wyciągnąć z nich trochę dobra i walczyłbym osobiście o jeszcze większą czystość oraz głębię sceny. Można też oczywiście iść w drugą stronę, tj. robić z Elite trochę bardziej dopracowane technicznie zwykłe Empyreany, każąc im pracować z torem bardziej muzykalnym, analogowym. Nadwyżkę techniczną skonsumuje wówczas druga harmoniczna np. z systemu lampowego, także dostaniemy ten mistyczny „analogowy sznyt”, jeszcze większą przyjemność, ale też niech nie zdziwi nas ewentualne porównanie z takimi HD 800, które zagrają lepiej technicznie, nie mówiąc o HE1000 czy ADX5000. Trzeba byłoby się tu naprawdę postarać, aby zjeść ciastko i wciąż mieć ciastko. Ale to już jest kwestia do ustalenia samodzielnie. Zakup Empyreanów Elite może się skończyć bardzo szybko zadowoleniem, a może też być dopiero początkiem drogi z ich torem.
Co do skalowania, różnica między torem A oraz B sprowadzająca się nawet do bardziej rasowego wzmacniacza, jest tu wyraźnie słyszalna i jednoznacznie dla Elite korzystna. Naprawdę świetnie potrafi się tu zaprezentować Aurium z jasnym DACiem, wzajemnie się uzupełniając, ale i pięknie na koniec balansować z Elite w granicach dźwiękowego optimum. Przejście na niższy klasowo sprzęt (tańszy) jest tu od razu słyszalne, od razu siada im dynamika, scena, nie mają już tego blichtru, pazur się zaciera. Nie jest to nawet kwestia mocy, a po prostu klasy toru w połączeniu z czułością przetworników, potrafiących ją pokazać. Oznacza to, że ocena Elite może być w przypadku spontanicznych odsłuchów obarczona pewnym błędem. Jak dużym? Trudno określić, ale na pewno mniejszym niż gdyby to były HD 800.
Alternatywne okablowanie
Na sam koniec może jeszcze parę słów o tym jak słuchawki reagują na okablowanie, jako że mam naturalnie sposobność oceny tegoż aspektu i uwagi moje być może komuś się przydadzą.
Choć fabryczny kabel naprawdę nie jest zły, ze słuchawek można jeszcze wyciągnąć to i owo. Jeśli pragniemy pozostać przy fabryce, to ze względu na konieczność wyboru jednej wersji kabla sugerowałbym wybór wersji XLR takiej jak testowana w tej recenzji i dokupienie kompletu adapterów, jeśli chcielibyśmy je podłączyć pod inny sprzęt niż zbalansowany, wyposażony wyłącznie w gniazdo XLR. Sumaryczny koszt wyniesie nas znacznie mniej niż gdyby kupować osobno po jednym kablu z określonym rodzajem wtyku, także jest to opcja zdroworozsądkowa, zwłaszcza jeśli same słuchawki skonsumują nam wszystkie dostępne środki.
Z kolei zakupienie osobnego kabla to wybór jednego z dwóch kierunków w jakich można się z Elite udać:
- większa jasność idąc w czyste srebro
- większe ocieplenie jeśli decydować się na miedź
Ten drugi kierunek jest oczywistym zwróceniem się w stronę pierwszych Empyreanów, a co też może dać bardzo ciekawe efekty. Na Fanatum Emmoni, ale przede wszystkim 8-żyłowym Fanatum Skevoria, udało się wyciągnąć z nich więcej trójwymiarowości, głównie na welurach, kompensując w ten sposób ich większą szerokość. Góra również miała przyjemniej zakreśloną barwę, już nie na taką nosowość. Nie wiem tylko jak by się sprawy miały przy bardziej zużytych padach, ale na pewno efekt optymalności dźwięku udałoby się uzyskać sumarycznie szybciej.
Z kolei na Synavlii, z racji 8-żyłowego czystego srebra solid-core, za cenę zauważalnie większej sztywności udało się uzyskać większą szybkość, precyzję i techniczne wykończenie skrajów. Scena jeszcze bardziej powiększyła się na boki, choć nie było aż takiego już nacisku na bas. Była to jednak miałem wrażenie kwintesencja intencji producenta aby wycisnąć z tych słuchawek maksimum potencjału w kierunku jasności, dlatego też ostatecznie Meze zdecydowało się na kabel srebrzony, aby zachować balans między tymi dwiema filozofiami, a co najwyżej dając jeszcze miedź jako opcję.
Podsumowanie
Meze Empyrean od zawsze mnie intrygowały, a od czasu ich odsłuchu na stoisku Audiomagica na AVS 2019 i pojawienia się modelu Elite, ciekawość w żadnym wypadku nie zelżała. Dlatego bardzo się cieszę z możliwości ich odsłuchu w normalnych warunkach, bez jazgotu nad głową, na własnej muzyce.
Gdybym miał je opisać jednym zdaniem, to ująłbym je określeniem „praktycznie wydanych flagowców”. Dobrze wyposażone, ekskluzywnie dostarczane, dobrze grające, wszechstronne i nie aż tak bardzo trudne w napędzeniu jak mogłoby się wydawać. Banalne w wymianie pady w dwóch rodzajach, dobre zestrojenie przetworników, bardzo równe THD w całym paśmie użytecznym, ogromna wygoda użytkowania, trwałe materiały, wymienne okablowanie o dużej dostępności. Naprawdę wiele punktów, które musiałyby spełnić słuchawki idealne, jest przy Meze odhaczonych. Nie ma tu historii z odpryskującym w oczach lakierem HD 800 czy ciśnięciem skroni po paru godzinach jak w K1000. Nie ma niedoróbek jakościowych HiFiMANa czy losowości Audeze. Słuchawki spokojnie da się rozebrać, a nawet próbować samemu odremontować jeśli tylko udałoby się dostać części. To wprost przepis na słuchawki długowieczne, co przy tak dużej cenie nabiera szczególnego znaczenia. A dźwięk? Bardzo dobrej jakości, potrafiący zaskoczyć, bo wydający się raz taki, ale jednak w gruncie rzeczy inny. Zaskoczenia nie było końca nawet w ostatnich minutach pisania recenzji, tuż przed zdjęciem ich z głowy i czyszczeniem do zdjęć. Definitywnie nie są to słuchawki nudne, mimo że mogą się czasami takimi wydawać. Tor, materiały eksploatacyjne, repertuar, preferencje… wszystko może mieć znaczenie przy ostatecznym werdykcie. Dlatego takie słuchawki z takiej klasy rozwiązań mimo wszystko warto posłuchać samemu, nie bazując wyłącznie na recenzjach czy opiniach z forów. Może się bowiem okazać, że o ile słuchawki opisane zostały bardzo dobrze i akuratnie, ich ocena będzie już kwestią subiektywną na tyle, że wady niekoniecznie będą krytycznymi wadami, a zalety niekoniecznie tym, co mogłoby zadecydować o zakupie. Wiadomo, każdemu wg potrzeb.
Tak naprawdę więc na koniec dnia pozostanie się przegryzienie z ceną tych słuchawek – jak zresztą zawsze przy produktach takiej klasy – oraz padami, bowiem ideał tonalny jest moim zdaniem zawieszony gdzieś między głębokością skórek i zamszów. Ze wskazaniem na używanie tych drugich. Domyślnie są za głębokie akustycznie (analogicznie skórki są za płytkie i zbyt pogłosowe). Po około godzinie spędzonej na głowie w zamszowych padach, słuchawki za każdym razem coraz bardziej mi się podobały i odkrywały przede mną coraz to nowe pokłady potencjału, grając przede wszystkim bardzo przyjemnie, nieofensywnie, tak po ludzku, bez silenia się na audiofilski kicz. Finalnie wydały mi się bardzo wygodnymi słuchawkami o uniwersalnym przeznaczeniu, idealnymi do długiego słuchania, nawet przy większych głośnościach.
Sprzęt w momencie pisania recenzji jest dostępny do kupienia za ok. 18 800 zł (sprawdź najniższą cenę i dostępność) jak również bezpośrednio w sklepie Audiomagic.
Zalety:
- wzorowa jakość wykonania
- bardzo porządne materiały użyte do ich budowy
- przemyślane gabaryty i konstrukcja
- bardzo dużo miejsca na uszy
- bajeczna wygoda
- bardzo proste w zdejmowaniu magnetyczne pady
- kompletnie rozkręcalne muszle obracane o 360 stopni
- wymienne okablowanie kompatybilne z Audeze
- bardzo dobre właściwości pomiarowe
- dwie różne sygnatury brzmieniowe w zależności od użytych padów
- sprawdzające się świetnie jako słuchawki codziennego użytku
Wady:
- tylko jeden kabel do wyboru w zestawie
- każdy rodzaj padów ma swoje wady i zalety, z czego ideał byłby gdzieś po środku (zamsz w połowie różnicy głębokości)
- nie pogardziłbym mocniej zaznaczonymi skrajami pasma i częstszym zaznaczaniem sceniczności
- brak realnej filtracji przeciwkurzowej od strony uszu, choć można sobie z tym łatwo poradzić samemu
- dla niektórych osób: cena
Serdeczne podziękowania dla sklepu Audiomagic za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.
Dziękuję za ciekawą recenzję. Sam ostatnio stanąłem przed wyborem słuchawek i też postawiłem sobie granicę w okolicach 20.000,00 zł; pod uwagę brałem także recenzowane Empyrean Elite. Ostatecznie po przetestowaniu m.in. Audeze 4z, Final 8000pro, Elite, a także wielu innych tańszych modeli zdecydowałem i wybrałem utopie od focala – wyboru dokonywałem ostrożnie, biorąc pod uwagę wszelkie „za” i „przeciw”: jakość wykonania, budowa (także w kontekście żywotności, awarii itd.), wygoda, możliwości napędzenia i wpływu aparatury na brzmienie (ile musiałbym wydać na tor, żeby zagrało to dobrze), no i rzecz jasna samo brzmienie. Po kilku miesiącach obcowania z nimi nie żałuję, utopie mają swoje wady, nie są to słuchawki idealne ani też nie najlepsze, jakie słuchałem w ogóle i też nie najlepsze z produkowanych obecnie (choć z dynamików według mnie najlepsze z produkowanych), itd., ale dla mnie są wystarczająco dobre, jest to poziom referencyjny, a z drugiej strony nie potrzebuję specjalnego kabla, specjalnego toru, specjalnego nastroju, specjalnej do nich playlisty, służą mi po prostu do słuchania muzyki. Pozdrawiam serdecznie.