Względem technologii elektrostatycznej zawsze będę miał wielki szacunek. To właśnie ona pozwoliła mi na odkrycie czegoś takiego jak dźwięk planarny, wejść w świat wielkich możliwości dźwiękowych, pokazała jak potrafi brzmieć muzyka, jakie emocje wywoływać, jak dorosłych ludzi doprowadzać do płaczu i zachwytu nad pięknem dźwięku. Był to rok 2010 i spotkanie z kupionymi kompletnie w ciemno SRS-3010, które wspominam do dziś jako jedne z najlepszych słuchawek jakie moja głowa miała zaszczyt dzierżyć na sobie. To były piękne czasy, gdy na forach dyskutowało się z wypiekami na twarzy, odkrywało szczerze i emocjonalnie świat audio. Od tamtego czasu zmieniło się wiele w moim podejściu, bowiem o ile jest wciąż jeszcze mnóstwo sprzętu, którego nie słyszałem i który zapewne rzuciłby mnie ponownie na kolana tu czy tam, o tyle do opisywania sprzętu mam możliwość podchodzenia spokojniej, metodycznie, bardziej naukowo (tj. pomiarowo). I choć od tamtego czasu przewinęły mi się przez ręce kilkukrotnie modele STAXa, tak jeszcze nigdy nie miałem przyjemności obcowania z produktem KOSSa, który także do kategorii rozwiązań elektrostatycznych należy. A za czego sposobność serdecznie dziękuję p. Rafałowi.
Dane techniczne
Słuchawki SP/950
- Konstrukcja: otwarta z minimalnym dampingiem akustycznym
- Membrana: poliestrowa klasy-C, 1,5 mikrona
- Powierzchnia membrany: 45,6 cm2
- Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 35 kHz
- Wymiary muszli wraz z padami (W x S x G): 15 x 10 x 4 cm
- Kabel: prosta taśma 6-żyłowa, 1,2 m z dodatkowym 1,8 m przedłużeniem
- Waga: 353 g
E/90X Electrostatic Energizer
- Pasmo przenoszenia: 1,6 Hz – 50 kHz (-3 dB), 100 Vrms
- THD + N: 0.001% dla 1 kHz, 100 Vrms
- Impedancja wejściowa: 100 kΩ
- Wzmocnienie napięciowe: 60 dB
- Napięcie wyjścia audio: 790 Vrms
- Separacja kanałów: -80 dB dla 1 kHz, 100 Vrms
- SNR: -100 dB dla 100 Vrms
- Napięcie statorów: 600 VDC
- Waga: 482 g
Jakość wykonania i konstrukcja
O słuchawkach w tym zakresie powiedzieć się wiele nie da, ponieważ ich konstrukcja jest bardzo prosta, a w temacie użytych materiałów wręcz aby nie powiedzieć: prostacka. I to o tyle zaskakujące, że jest to obecnie flagowy model KOSSa, następca sławnych ESP9 z lat 70-tych.
KOSS często nie słynął z jakości wykonania i oszczędzał na czym się tylko da, ale miał za to taką właściwość, że wszystkie starania przesuwano maksymalnie na poczet jakości dźwięku. Człowiek dostawał więc do ręki coś, co przypominało bardziej słuchawki z marketu, lekkie, klekoczące, ale bijące wszystko w swoim przedziale cenowym na głowę, jeśli nie mocniej.
Jeśli ktoś pamięta jeszcze czasy starych modyfikacji KOSSów UR40 czy Porta PRO, to powinien mieć doskonałą świadomość materii przeze mnie poruszanej. Konstrukcja słuchawek jest niemal w pełni plastikowa, a przez to lekka i bardzo wygodna. Jedynymi elementami metalowymi będą maskownice przetworników oraz suwadła pałąka do których mocujemy muszle, które są zamocowane na sztywno i nie obracają się w osi pionowej, poza delikatnymi luzami od samego mechanizmu wysuwania.
Słuchawki przychodzą do nas w torbie podróżnej, rozłożone na części pierwsze. Obie muszle są zdejmowalne i odłączalne od pałąka za pomocą mechanizmu sprężynowego. Oznaczenia kanałów są umieszczone bezpośrednio na widełkach, więc obojętnie w jakiej orientacji nie założymy ich na pałąk, słuchawki zawsze będą złożone prawidłowo.
Kabel jest przyłączony na sztywno do słuchawek, więc nie ma możliwości jego wymiany poza ingerencją siłową w konstrukcję, aczkolwiek w zestawie dostajemy przedłużacz „na wszelki wypadek” gdyby nam odległości nieco zabrakło.
Nauszniki przy takiej cenie słuchawek są delikatnie mówiąc kontrowersyjne. Z jednej strony jest to zwykła ceratka, jaką można spotkać w najtańszych słuchawkach z marketu właśnie. Z drugiej, koszt takich padów to raptem dosłownie 5 USD.
Plastikowość konstrukcji udziela się także enegizerowi. Jest wykonany w całości z plastikowej obudowy i sprawia najgorsze wrażenie jakościowe. Z tyłu znajdziemy głęboko osadzoną parę gniazd RCA i wejście na zasilacz sieciowy. Nic więcej. Z przodu mamy natomiast diodę zasilania, włącznik, gniazdo do podłączenia słuchawek, wejście jack 3,5 mm stereo oraz dwuczęściowy potencjometr dla obu kanałów. Obsługa tegoż jest problematyczna, ponieważ pokrętła mają różne średnice oraz opory, toteż rzadko się zdarza, że za jednym obrotem faktycznie zmieniamy głośność o tyle samo dla obu kanałów. Rozwiązaniem więc jest najczęściej po prostu sprawdzanie notorycznie balansu na nagraniach mono, aby po ustawieniu optymalnej, uśrednionej głośności na energizerze móc regulować sobie ją po stronie źródła.
Na plus można wymienić dodatki, bowiem dostajemy tu do zestawu prócz wspomnianego przedłużacza, słuchawek, energizera, torby i zasilacza sieciowego także komplet kabli RCA/jack oraz „battery pack”, czyli nic innego jak bank energii na konwencjonalne baterie. Ta konstrukcja sięga lat 90-tych, a wraz z torbą podróżną czyni cały zestaw… przenośnym. Tak, KOSS wymyślił sobie wtedy swoje flagowe słuchawki tak, jak również dawniej eksperymentował STAX i nie mówię tu o serii Baby STAX, a przenośnych SRD-P oraz SRD-X / SRD-X Professional. Brzmieniowo baterie nie różnią się niczym jednak od dołączonego do zestawu zasilacza Tomanek. Pomiary wykazują praktycznie brak zmian.
Na temat wygody można rozpisywać się niemal w samych superlatywach, ponieważ słuchawki są wygodniejsze nawet od HD800 jakby się uprzeć. Są lekkie, lekko trzymające się głowy za sprawą oszczędnego docisku, choć też potrafią przez to przechylać się przy gwałtownych ruchach głową. Niemniej są to jedne z najwygodniejszych, jeśli nie faktycznie najwygodniejsze słuchawki pełnowymiarowe jakie testowałem, trzymające się ścisłej czołówki wraz z HD800 czy HD820.
Jakość dźwięku
Słuchawki w recenzji zostały opisane głównie z perspektywy fabrycznych padów, ale z uwzględnieniem w późniejszych akapitach zmian wprowadzanych przez pady niestandardowe. Warto mieć na uwadze, że ich możliwości są przez to mocno rozszerzane.
Systemem odsłuchowym były w tej recenzji:
- Źródło analogowo-cyfrowe: Pathos Converto MKII + Pathos Aurium z lampami 6N23P-EW OC
- Transport cyfrowy oraz dodatkowe źródło analogowo-cyfrowe: własnej konstrukcji serwer muzyczny ST-3200A (Work in Progress) + Essence STX
- Słuchawki: AKG K240 MKII, AKG K271 MKII, AKG K1000 (pre-mod i post-mod), Audeze LCD-i3, Audeze LCD-i4, Audeze LCD-XC (mod), Sennheiser HD800 (pre-mod i post-mod)
- Okablowanie: interkonekty zbalansowane Fanatum Emmoni XLR, interkonekty niezbalansowane AF Signature One RCA, interkonekt cyfrowy AF Signature CX (COAX),
- Okablowanie słuchawkowe: Fanatum Emmoni Reference, AF AC2M PRO
- Zasilanie i kondycjonowanie: Lucarto Audio LPS (dla Pathosów), zasilacz sieciowy Tomanek i dołączony do zestawu battery pack (dla ESP/950), kondycjoner Lucarto Audio KS300
Z racji braku możliwości, nie testowałem ich na alternatywnych energizerach, więc temat w żadnym razie nie zostanie przez moją recenzję w pełni w ich przypadku wyczerpany. Wszystkie testy wykonywane były natomiast na niestandardowym zasilaczu dla zapewnienia maksymalnej jakości dźwięku oraz na dołączonym zasilaniu bateryjnym (baterie zakupione od razu przez właściciela).
Bas
Nie ma co owijać w bawełnę. Nie jest w nich specjalnie mocny, ale do nieistniejących też bym go jeszcze nie zaliczył. Na pewno brakuje mu w kategoriach obecności i zejścia, a więc w typowych cechach słuchawek elektrostatycznych jest zbieżny ze stereotypami. Choć może to źle się tu wyraziłem, bo stereotypy są najczęściej złe i w słuchawkach elektrostatycznych oznaczają brak basu, a to nieprawda (przynajmniej w generalnym tego słowa znaczeniu).
W ESP/950 bas po prostu istnieje, egzystuje w takim samym formacie, jaki spotkać możemy K1000. I bynajmniej bazuję tu na swojej pamięci, skoro mam je zarówno pod ręką, jak i w ramach danych pomiarowych. Bas K1000 jest lepszy jeśli chodzi o zejście, bo wzbudza się szybciej i osiąga między 45 a 65 Hz te kilka dB przewagi. Nie jest to przewaga ogromna, ale wystarczająca, aby dawać wrażenie lepiej wykończonego dołu w AKG o większej mocy. Łączy się to też z kilkoma dB donośności w zakresie od 75 Hz aż do 750 Hz.
Co gorsze, porównuję je sobie ze starymi pomiarami SRS-3100 i wychodzi na to, że lepsze zejście ma także współczesny STAX.
Aczkolwiek pomiar STAXów wykonywałem na nieco innych parametrach SPL i być może na kondycję super niskiego basu wpływa bezwład membrany na samym początku skali. Z pamięci nie powiedziałbym, że SR-L300 były jakoś szczególnie basowe, choć deska do krojenia to także nie była. Były natomiast zauważanie mniej wygodne, jaśniejsze i nie pozwalały na uzyskiwanie takiej głośności jak ESP/950.
Trochę bolesne będzie to stwierdzenie względem KOSSów, ale na tle HD800, K1000 czy LCD-XC, czy nawet budżetowych K240 MKII, mają sumarycznie najsłabszy bas w wymiarze ilościowym, mimo, że zejście fabrycznie po docisku jest większe, niż zaraz po „zwykłym” nałożeniu. I nie jest to błąd pomiarowy, o czym świadczą wielokrotne próby nałożenia nacisku na nausznik i sumaryczne ujęcie wszystkich odczytów:
Ujawnia to fundamentalną wadę ESP/950, która wynika wprost z ich konstrukcji: słaby docisk padów do głowy. Jest to cena, jaką okupuje się fenomenalną ich wygodę. Do tego punktu jeszcze wrócimy, ponieważ jest to bardzo ważna obserwacja.
Jakiekolwiek by te porównania nie były, ESP/950 nie jest modelem dla basolubów, ale super anemia to również jeszcze nie będzie, zwłaszcza z tytułu możliwości zwiększenia (prawie) bezkarnie głośności. KOSSy bardzo ją lubią, zwiększoną w rozsądnych ilościach, a ich strojenie – jak widać po wykresie – jest bardzo bezpieczne, nieofensywne. Już wyraźnie bardziej agresywne są moje K1000, a co widać w 2 i 6 kHz. Wiele będzie finalnie zależało tu więc od punktu odniesienia i kondycji organizmu.
Przykładowo, jeśli założę sobie na głowę coś bardziej basowego np. LCD-XC, to oczywistym będzie, że basu zacznie mi w ESP brakować. Zacznie go brakować też w K1000 i HD800. Bo uszy przyzwyczają się do takiej ilości basu. Utkwi to w pamięci. Ale wystarczy np. pobyć w ciszy przez pół godziny, nawet ze słuchawkami założonymi na głowie, ale bez odtwarzania jakiejkolwiek muzyki, to nagle okaże się, że i jest za głośno, i z basem też nie najgorzej. Adaptacja akustyczna. Rzecz, która powoduje multum nieuprawnionych oskarżeń i kłótni po forach.
Średnica
Wszystkie wcześniej posiadane przez siebie pary STAXa zapamiętałem jako emitujące bardzo bliski wokal. ESP/950 nie należą do tego grona, a przynajmniej moja pamięć nie wskazuje na to. Najwięcej wspólnego mają z SR-303, jako że to one właśnie pochylają się w stronę muzykalności i są do dziś jednymi z najbardziej muzykalnych w pozytywnym tego słowa znaczeniu konstrukcji elektrostatycznych. Poprawka: były. ESP są bardziej muzykalne i tym samym zajmują to zaszczytne miejsce samodzielnie. Nie liczę przy tym kompletnie zgaszonych KingSoundów KS-03.
Ciepły wokal z lekkim oddaleniem, ale nie oddalony w znaczeniu stricte, to w całościowym ich rozrachunku brzmieniowym element bardzo mocno przypominający mi mieszankę SR-303 z HD650. I to chyba tak naprawdę byłoby niezwykle trafnym całego obrazu dźwiękowego przyporządkowaniem i uporządkowaniem. Rzeczą, do której jednak będziemy musieli się przyzwyczaić, jest obniżona barwa głosu. Obniżona względem np. K1000, ale też nie tak jak w K240 MKII, za to paradoksalnie podobna do LCD-XC, które mam wrażenie mimo wszystko grają od ESP/950 naturalniej, bo bardziej liniowo, rzetelniej, profesjonalnie. Przyznać jednak muszę się do tego, że czynią to po modyfikacjach, bo z puszkami karbonowymi po refittingu oraz na wkładkach akustycznych, które za cenę szybkości mocno korygują ich barwę i sprawiają, że grają zwyczajniej, ale właśnie tak po ludzku. ESP bawią się natomiast w nieco więcej czarowania i czasami wychodzi im to na dobre, a czasami jedynie „OK”. Nie traktuję tego jednak z pozycji defektu, a cechy charakteru.
Te słuchawki mimo wszystko zachowują swój styl grania bez względu na repertuar, a przynajmniej na ogół. Na tle słuchawek które posiadam natomiast, najczęściej słyszę ich charakter „górka-dołek-górka”, czyli górka w 1,5 kHz oraz 6,5 kHz, a między nimi mała dolina. Daje to wrażenie, że wokal jest gardłowy, ale obecny i zaraz za nim stoi wyraźny i czytelny punkt połączeniowy z wyższym sopranem. Można byłoby to określić jako częściową muzykalność + częściową detaliczność. Analogie kłaniają się trochę w stronę starszych HiFiMANów jak sięgam sobie w pamięć, choć tam było to jednak bardziej losowe i kapryśne. Osobiście preferowałbym więc suma summarum wydanie KOSSa, a więc mające swoją manierę, ale bardziej powtarzalną i przewidywalną.
Czy jest to referencja? Moim zdaniem nie. W LCD-XC mam wokal bliski, świeży, czytelny i rozpostarty na swego rodzaju „dużym obrazie”. Zakładam K1000 – wokal identycznie jw., ale już bardziej skupiony i zwarty, mający swój punkt zborny. Zakładam HD800 – mam wokal wciąż czytelny, ale suchszy i oddalony ode mnie na scenie, stojący dalej i dookoła instrumentów, będący w symbiozie z pomieszczeniem i jego kształtem. Zakładam ESP/950 – wokal również czytelny, ale bardziej eteryczny, lekko wilgotny, jego część jest bliska i rozpostarta, ale część ma swój wymiar i dystans, jakby był zawieszony w ruchu, złapany w kadrze w momencie, gdy sylwetka jego jest częściowo rozmyta ruchem, a częściowo na miejscu. Jest to bardzo unikatowe, bo łączące cechy chyba wszystkich wymienionych tu słuchawek. Nie jest to ani dystans, ani bliskość, ani transparent, a jednak trochę tego i owego. Tak jakby słuchawki były gotowe na każdą możliwą sytuację, gatunek, album i utwór.
Góra
Sopran ESP/950 jest gładki i jednocześnie miesza w sobie dużą czystość, detaliczność, jak i analogowy sznyt. Barwa jest przyjemna, stojąca bardziej po gardłowej stronie w punkcie łączącym się ze średnicą i za miękkość oddająca trochę ataku i szybkości. Słuchawki pozwalają przez to zagrać głośniej i nawet wtedy nie będą nas męczyły. Możemy podchodzić do nich nawet na mocnym kacu, a i tak czerpać przyjemność z odsłuchów.
Tak jak pisałem, moje K1000 są od nich bardziej nosowe i dosadne, a co zawdzięczają górkom w 2 i 6 kHz. KOSSy niespecjalnie się do tych rejonów przykładają. Coś tam próbują, ale nie jest to nic specjalnie do odnotowania. I właśnie w tym tkwi potęga tych słuchawek, bo jak wspominałem możemy sobie pofolgować z głośnością, ustawiając muzykę na większym natężeniu i nadal nie pozwalać by nas zmęczyła. Ta sztuka nie uda się ani w K1000, ani HD800, z naciskiem na te ostatnie. W obu przypadkach, przynajmniej u mnie, dostaję po uszach rzeczonymi 6 kHz i długo nie jestem w stanie wytrzymać. Pomagają mi na szczęście różne modyfikacje, a i sam tor też jest lepiej dopasowany, ale wciąż nie zmienia to faktu że zmiana otoczenia na inny sprzęt będzie skutkowała pogorszeniem się tych aspektów.
KOSSów taki stan rzeczy nie dotyczy. To słuchawki mające gdzieś problemy i lubiące po prostu głośne, a wciąż przyjemne granie. Słuchanie ich na typowych dla nas poziomach głośności to błąd. Zachęcam do odkręcenia pokrętła – oczywiście z umiarem – aby przekonać się, że tam, gdzie do tej pory na tej samej głośności notowaliśmy niedosyt, teraz zaczyna się być ciekawe i bez ryzyka, że za chwilę nas głowa rozboli. ESP/950 są naprawdę pod tym względem dobrze przemyślane i dźwięk nie ma w sobie ani smutnego zawodzenia, ani anemiczności. Bardziej bym powiedział, że to typowe elektrostaty wydane po amerykańsku. Ma być miło i przyjemnie, głośno, ale kulturalnie.
Scena
Jestem do cna zdumiony tym odkryciem, bo spodziewałem się czegoś zupełnie innego, ale okazuje się, że KOSSy ESP/950 nie mają, jak pierwotnie sądziłem, lepszej sceny od K1000. W pierwszej chwili wydały mi się, jak zresztą ogólnie całość dźwięku, że to klasa właśnie na poziomie K1000, ale jednak przystając na stacji zwanej sceną, stary Amerykanin musi uznać wyższość starego Austriaka.
Od razu mówię i uspokajam – proszę się nie lękać, słuchawki mają naprawdę bardzo fajną scenę i należytą holografię. Nie jest to jednak ta dokładność i holografia jak moje stare Lambdy SR-202, także tu prędzej (i ponownie) SR-303 będą miały coś do powiedzenia. Ale też nie jest o dziwo to ta sama zdolność kreacji co K1000. I już tłumaczę co mam na myśli.
Ponieważ jestem osobą wychowaną dosyć mocno na SRS-3010, na wielkość i zdolności holograficzne zwracam dużą uwagę. W wielu recenzjach scenę opisuję bardzo kompleksowo, zawsze jako zdolności wychylenia się dźwięku na dwóch osiach X i Y. Oś Z ujmuję zaś całościowo jako wrażenie trójwymiarowości (wspomniana holografia), pozycjonowanie w przestrzeni wraz z dokładnością tegoż.
ESP/950 mają wszystkie te rzeczy. Jest tu zarówno głębia, jak i szerokość. Jest trójwymiarowość i nawet niezła dokładność. Ale żadna z tych rzeczy nie jest realizowana na maksimum. Muzykalność strojenia odciska na scenie swoje piętno.
Weźmy STAXa wspomnianego. W Lambdach scena rozgrywała się wręcz aż sferycznie, jak w kuli. Była ona mała, KOSSy mają (z pamięci) scenę od Lambd nieco większą, ew. porównywalną w najgorszym wypadku i myślę tu właśnie o SR-303. Nie jest to przywara. To stwierdzenie znaku równości w sensie pozytywnym. Ale już np. trójwymiarowość moje SR-202 miały lepszą, choć z drugiej strony, SR-507 miały ją z kolei gorszą od 950-tek. Mamy tu więc zwycięstwo, porażkę i remis.
W to wszystko wchodzą jednak K1000 i rozpoczynają swoją własną melodię. Tak jak pisałem zakładałem, że dostanę ze strony ESP-ków lepszą holografię, lepszą głębię, ale na pewno też mniejszą szerokość. Tymczasem dostałem – uwaga – wszystkie te elementy o te pół kroku, krok, gorsze (!) od K1000. Stare dynamiki zaczęły wygrywać ze starymi elektrostatami. Coś niebywałego. I nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia, że jedne słuchawki posiadam, a drugie nie. W tej recenzji, tu i teraz, jestem sędzią, który nie zwraca uwagi na to czyj sprzęt jest czyj. Jestem ślepcem z wagą, każdemu mierząc tu sprawiedliwie. A polem bitwy stał się utwór Virlyn – Steelyard Blues.
Na nim to bowiem zdumienie zostało sprowokowane w kwestii holografii i skutkowało tym, że na wielu innych jeszcze wnikliwiej badałem zdolności sceniczne obu tych par. Warto bowiem patrzeć na słuchawki nie tylko w całościowym ujęciu, ale też w kontrze do czegoś. Tym czymś są właśnie K1000. Czemu nie HD800 jeśli mówić o scenie? Bo to właśnie AKG zostały przeze mnie okrzyknięte swego czasu spadkobiercami STAXa i to tam właśnie widziałem najwięcej analogii (miejscami także tych negatywnych, jak zejście basu czy wrażliwość na mikro włoski).
Otóż K1000 zagrały od ESP/950 szerzej (zgodnie z planem), ale też z bardziej klarownie zarysowaną głębią i o dziwo lepszą trójwymiarowością. Dźwięk jest świeższy, dokładniejszy, czytelniejszy, a przez to łatwiej jest go wskazać punktowo na scenie, ma się większe wrażenie sferyczności przekazu, sceny jest więcej i z większą swobodą jednym słowem. Tak jakby słuchawki nie miały żadnych granic. To jest jedna z unikatowych cech K1000 – uczucie wolności i brak skrępowania. AKG miały też lepszą moim zdaniem gradację planów oraz ścieżki podążania źródeł pozornych.
ESP/950 grały również niezgorzej i także serwowały scenę niemałą, niepozbawioną trójwymiarowości, ale wciąż na wszystkim tym mniejszą o te jedno oczko niż K1000. Aż strach pomyśleć, co byłoby na lepszym przewodzie niż standardowy. W sumie nawet i na obu tych parach. Gradacja była gorsza, scena rysowana na mniejszej elipsie, z bardziej zauważalną tendencją do sklejania się dźwięków z danym obszarem, ale nie między sobą.
W każdym razie o ile scena ESP/950 jest ogólnie bardzo ciekawa, dobra jak na kategorię elektrostatyków, to jednak nie bije rekordów. Taki trochę jakby zawodnik z pierwszej połówki peletonu niewielu rozwiązań w swojej klasie cenowej. Zakładając, że ESP/95X miałyby te same zdolności sceniczne co 950-tki, w cenie 500 (a nawet mniej – więcej o tym w akapicie o opłacalności) dolarów naprawdę trudno jest mi wskazać słuchawki nowe o takich zdolnościach scenicznych jak sumarycznie mają ESP-ki. No, chyba że wyciągniemy rynek wtórny i będziemy szukać używanych STAXów, HD800 czy właśnie K1000.
Wracając do tego co pisałem wcześniej o mieszaniu ze sobą SR-303 i HD650, jeszcze raz chciałbym takie porównanie podkreślić. Te słuchawki nie są żadnymi z wymienionych, ale doprawdy czuję się, jakbym miał na głowie mniej więcej tonalne wypośrodkowanie się między jednymi i drugimi. To bardzo umowne zaklasyfikowanie, ale jeśli ktoś kojarzy tańsze Lambdy, niekoniecznie 303, i lubi HD650, chciałby może coś co łączy w sobie te pary, mógłby spokojnie ESP/950 spróbować. Może nawet powiem więcej, że to właśnie KOSSy powinny być u niego na wysokiej pozycji zakupowej. Choć też potencjalny nabywca musi mieć świadomość także ich wad.
Dźwięk w zamian za konstrukcję
KOSS ESP/950 przypomniały mi dwie rzeczy. Dlaczego kocham konstrukcje elektrostatyczne i jednocześnie dlaczego ich nie posiadam.
Dlaczego kocham? Czystość, zwinność, wrażenie bezproblemowego tworzenia dźwięku, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Do tego świetne właściwości holograficzne i sceniczne, a w przypadku ESP/950 mamy jeszcze te przyjemne, naturalne strojenie KOSSa powodujące, że słuchawki mogą grać długo i głośno, a nie zmęczyć słuchacza. No i ta wygoda…
Słuchawki oferują naprawdę wysoką jakość dźwięku i są jednymi z najbardziej opłacalnych, kompletnych systemów elektrostatycznych, jakie możemy zakupić. Brzmienie jest bardzo przyjemne, detaliczne, ale nieofensywne. Odpowiednio wygładzone połączenie sopranu ze średnicą nadaje im tego specyficznego uroku i otoczki szkoły grania KOSSa.
Dlaczego nie posiadam? Bo ta technologia ma swoje wymagania i obostrzenia, a także bolączki. Pomijając możliwości przyłączeniowe, a w przypadku ESP/950 jeszcze do tego trochę niską jakość użytych materiałów w stosunku do ceny (albo może bardziej prestiżu, jaki niesie ze sobą technologia elektrostatyczna), podesłany mi egzemplarz cierpiał na irytujący pisk w prawym przetworniku, który powstaje w sytuacji gdy do powierzchni membrany przyklei się jakiś mikro włosek. Irytowało mnie to przy STAXach, irytuje także i tutaj. Wielokrotne dmuchanie, stukanie, dociskanie przetwornika to niestety częsta konieczność i praktyka w takich sytuacjach. I tak samo jak tam, tutaj też pomagało raz na jakiś czas.
Słuchawki są wrażliwe poza tym na traktowanie, na przechowywanie, wymagają dosyć sterylnych warunków i konserwacji. Ta utrudniana jest przez przyklejone na sztywno gąbki pełniące rolę filtrów przeciwkurzowych i akustycznych, a także przeciętnej jakości pady. Gąbka może zrobić to samo co na wielu modelach AKG, a więc sparcieć od używania (pot + czas), zacząć kleić się do powierzchni, przenikać do przetwornika i w efekcie nawet go zniszczyć. Ceratka z padów zaś zaczyna się również z biegiem czasu łuszczyć i nie wygląda to potem w żaden sposób estetycznie. Problem ten próbowano naprawić przy modelu ESP/95X, który produkowany jest w kolaboracji z Massdropem i oferowany tam za mniej niż pół ceny, dając pady welurowe.
Wreszcie, słuchawki te nie wybaczają problemów z uziemieniem i buczą, jeśli nie mamy takowego poprawnie zrobionego. Nie łączy się to z jakością wykonania, bowiem STAX ma dokładnie te same przypadłości, ale skoro już o tym wspominam, to faktycznie całość wydaje się śmiertelnie tania. Tani i cienki plastik, wszystko jest lekkie tak bardzo, że aż nazbyt, po prostu nie mamy w rękach czegoś, co sprawia wrażenie produktu premium, tylko próby oszukania systemu i dostanie się na elektrostatyczne salony tylnymi drzwiami.
Oczywiście nie jest to aż takie złe jak być może wyłania się z mojego tekstu, ale po prostu posiadacz KOSSów musi liczyć się z tym, że oddaje dobrowolnie jakość materiałów i wytrzymałość konstrukcji za elementarną jakość dźwięku. System owszem, da się oszukać, ale tylko do pewnego stopnia. Tu wszystko ma swoją cenę i choć narzekano także i na STAXa w tej materii, to jednak jakość wykonania moich dawnych SRS-3010 czy SRS-3030 była o klasę-dwie lepsza od ESP/950.
Dodatkowe porównanie z K1000 (po modyfikacjach)
Skupiając się wyłącznie na potencjale brzmieniowym, w trakcie porównań z K1000 zauważyłem kilka cech (ponad opisanymi wyżej), które powodują, że gdybym miał możliwość pozostania z tymi słuchawkami i oceniał tylko i wyłącznie ich brzmienie, w pierwszej kolejności sięgałbym wciąż po K1000.
Choć obie pary uważam za dosyć bliskie siebie, gdzie K1000 są bardziej żywotnym i energicznym modelem, a ESP/950 spokojniejszym i przyjemniejszym (zwłaszcza o bardzo późnych porach nocnych) w odbiorze, AKG zaoferowały bardzo interesującą właściwość ponad KOSSem, którą spotykam niezwykle rzadko i przez to ciężko jest mi ją opisać jednoznacznie słowami – „fizyczność dźwięku”. Słuchawki – znów na utworze Steelyard Blues – sprawiały wrażenie wręcz popychających dźwięk ku uszom. Dźwięk miał swoją wagę, masę, wypełnienie. Nie chodzi tu o tonalność, ale coś, co można bardziej poczuć niż usłyszeć. I to już na mniejszym nawet natężeniu dźwięku względem KOSSa.
Każda warstwa dźwiękowa ma tu swoją unikalnie uchwyconą fakturę, nawet jeśli brać pod uwagę umiarkowane zdolności kreowania najniższego basu, za które słuchawki te często krytykuję, ale z czym też musiałem się po prostu nauczyć żyć (pomogły modyfikacje). U KOSSa nie ma się wrażenia tak dużej różnorodności faktur, ale przede wszystkim dźwięk nie ma takiej fizyczności. Gdybym miał opisać to w jakiś inny sposób, użyłbym takiego porównania: K1000 serwują dźwięk niczym strumień wody pod ciśnieniem, podczas gdy ESP/950 serwują strumień powietrza pod wysokim ciśnieniem. Oba mają swoją moc, ale woda jest bardziej „fizyczna”, że tak powiem. Do tego rozpryskuje się na drobne elementy, mikro-kropelki. Podmuch powietrza jakoś niknie w tym względzie, ciężej jest wyczuć mniejsze podmuszki obok głównego strumienia.
Zakładając ESP/950 ma się wrażenie, że dźwięk jest zawsze spokojniejszy, bardziej ucywilizowany, jakby nałożono na niego filtr, powodujący wygładzenie niektórych elementów, nawet kosztem dynamiki i ataku. To wciąż bardzo czysty przekaz, ale… no właśnie, nie dobiegający jakoś konkretnie od K1000. Coś podobnego miałem z SR-507 i SR-303, w tych ostatnich przez filtry akustyczne, toteż być może winne są temu wszystkiemu gąbki. Z chęcią widziałbym tu płótno, coś na wzór Audeze, ale oczywiście modyfikacji przeprowadzić nie mogę na nie swoim sprzęcie. Jak również wiązałoby się to zapewne ze zniszczeniem gąbek i koniecznością ich zastąpienia czymś innym. Pasują tu na całe szczęście z tego co widzę gąbki od Sennheiserów HD58X/600/6XX/650/660S, ale znów.
Kontynuując, przejście z ESP/950 na K1000 powoduje, że od razu scena staje się lepsza, bas staje się żywszy, całość jak pisałem bardziej fizyczna, jest lepsze wypełnienie i dociążenie, skraje jakoby bardziej zaznaczone i przez to też średnica bardziej pyszna, jak i sopran jaśniejszy. To właśnie on jest tym, co tonalnie będzie rzucało się najbardziej. Słuchawki są bardziej nosowe od ESP, podczas gdy barwa KOSSów położona została niżej. W K1000 również dałoby się to osiągnąć modyfikacjami, ale efekty tonalne byłyby wtedy bardzo podobne do ESP/950, a więc gorsze skraje, mniejsza scena. Dźwięk robił się na AKG bardziej zwyczajny, niekompletny. W KOSSach taki stan rzeczy paradoksalnie właśnie pasuje i to on determinuje ich kompleksowość. Choć po głowie chodzą mi też LCD-3, jeśli szukać podobnej muzykalności i jeszcze większej kompleksowości, ale tam znów pojawiają się tematy takie jak ogólny kosztorys, konieczność wymiany okablowania, czy wielokrotnie zwiększona waga i tym samym pogorszona przez to wygoda. U KOSSa tego nie ma i to jest właśnie zasłucha tego ich zdawałoby się tandetnego plastiku. Być może dlatego nie użyli niczego lepszego, aby ludzie nie musieli dopytywać się czemu te słuchawki muszą ważyć pół kilo. Oczywiście mają na to wpływ magnesy vs statory, wymuszające jakoby sporą masę tak czy inaczej w tym pierwszym przypadku, ale na koniec dnia liczyć będzie się dla większości osób to, ile godzin mogą w swoich słuchawkach wytrzymać. ESP/950 sprawiają wrażenie, jakby – tak jak z tym uczuciem wolności scenicznej w K1000 – limitu na to same z siebie nie miały żadnego.
Porównanie z HD800 (fabryczne)
Jeszcze w temacie sceny nieco, taka drobna ciekawostka na koniec. Porównałem ESP/950 do fabrycznych HD800 pod kątem sceny, bowiem oczywistym jest, że słuchawki będą notowały diametralnie inne granie.
Łatwo zgadnąć, że tak jak ESP/950 musiały uznać wyższość K1000 nad sobą, tak będzie identycznie z HD800. Otóż niby tak, ale też nie do końca, albo ponownie o nie aż tak kolosalny margines.
Słuchawki porównałem w dwóch scenariuszach, które uznałem za wzorcowe i powtarzalne:
- Kompletnie fabryczne HD800 na fabrycznym okablowaniu
- Miękko zmodyfikowane HD800 z wkładkami antyrefleksyjnymi i na fabrycznym okablowaniu
W pierwszym przypadku otrzymałem wyraźnie bardziej nosowe granie bez tego efektu przyjemnego ocieplenia. Było chłodno i surowo, ale też bardzo dokładnie, precyzyjnie, pokazując to, czego ESP/950 osiągnąć nie mogą i raczej nie powinny. Scena była tu bardzo obszerna i dokładna, zauważalnie większa niż w ESP/950. Na wielu utworach zachwycała, nie powodowała wrażenia posiadania nad sobą swego rodzaju przykrycia półprzepuszczalnym płótnem.
W drugim przypadku było teoretycznie podobnie, ale już z bardziej równym i jednocześnie lepiej wyważonym sopranem. Wciąż dokładnie i precyzyjnie, ale jakby bardziej po ludzku. Kierunek zdawał się być zbieżny wyraźnie mocniej z ESP/950, ale nie wpadając nadal w kategorię słuchawek ciepłych w żadnym wypadku. Scena była przez to rozmiarowo mniejsza, mniej spektakularna, choć zachowująca swoje właściwości i będąca nadal większą niż w ESP/950. Nie aż tak bardzo jak poprzednio, ale wciąż.
W obu tych przypadkach ESP/950 miały jednak możliwość odpowiedzenia ogniem w temacie sceny. Atutem stała się holografia, czyli to o czym mówiłem przy opisywaniu genezy słuchawek elektrostatycznych w wycinku znanym mi z odsłuchów innych modeli.
ESP/950 zagrały sceną całkiem szeroką, ale HD800 zagrały sceną w obu scenariuszach jeszcze szerszą niż ESP/950. Dźwięk wychylał się na boki bardziej, mocniej odklejał się od głowy.
Z głębią jest niby identycznie – ESP zachowywały bardzo dobry punkt zawieszenia między dystansem a głębią, podczas gdy HD800 faworyzowały głębię kosztem dystansu wokalu od nas. Skupienie było mniejsze, a sam wokal bardziej rozmyty. Opisywałem go w recenzji HD800 jako swego rodzaju mgiełkę, zmiękczone krawędzie. Finalnie jednak holografia ESP-ków to wciąż najmocniejszy ich punkt programu i w fabrycznych 800-tkach trzeba byłoby nieźle się naskakać, aby bez żadnych inwestycji w coś innego niż tor móc coś zwojować.
W aspekcie dokładności, o ile ESP/950 są bardzo dobre, HD800 są po prostu lepsze i jednocześnie jest to ten model, który pozwala na bardzo precyzyjne śledzenie źródeł pozornych. W KOSSach jest to cecha trochę mniej oczywista, trzeba się wsłuchiwać, skupiać słuch na położeniu, czasami cofać utwór i próbować ponownie. W HD800 jest to jakby oczywista oczywistość, jak mawiał klasyk. Mamy dźwięki jak na talerzu, a ich ruch jawi się niczym rysowany cyrklem, albo zbiorowisko komet zostawiających po sobie charakterystyczny ogon, łatwy do wyśledzenia gołym okiem.
Holografia, a więc trójwymiarowość, to jak pisałem bardzo mocna cecha ESP/950 i tutaj już HD800 zaczynają odpuszczać, tak samo jak w moich starych Lambdach. Odpust ten ma miejsce z kilku powodów, chociażby z faktu, że mają mniejsze przetworniki i mocno ograniczające fabryczne okablowanie wraz z wewnętrznymi krótkimi odcinkami o grubości włosa. Część osób wskazuje również w tych modelach na cienkie piny konektorów, które także są traktowane jako wąskie gardło, zmniejszając efektywnie w tym jednym miejscu przekrój przewodnika i działając jak swego rodzaju dławiki. Mają jednak moim zdaniem najmniejsze przełożenie na dźwięk z całej tej trójki.
Porównanie z LCD-XC MCE Carbon (po modyfikacjach)
Choć kompletnie nie planowałem takiego porównania wykonywać, to jednak ostatecznie zdecydowałem się uczynić w tym kierunku krok. Z bardzo prostego powodu i już wcześniej w zasadzie wymienionego – naturalności XC. Od razu jednak muszę podkreślić, że o ile słuchawkom odpiąłem swoje własne okablowanie i zastosowałem tu wyłącznie kabel fabryczny, o tyle zostały się dwie modyfikacje/cechy względem modeli drewnianych:
- Puszki z włókna węglowego (co jest dosyć oczywiste) z dodatkowym refittingiem.
- Wkładki akustyczne umieszczone w środku padów (jako damping akustyczny i amortyzacja dla uszu).
Dodatkowo, moja para posiada pady przejściowe, o których pisałem w recenzji. Daje mi to sumarycznie bliższe brzmienie o cieplejszym nacechowaniu. Słuchawki mają lepszą odpowiedź i dokładność na niski bas, jak też lepszą barwę i nie mają takiej ostrości jak fabrycznie. Wierzę, że każdemu, kto narzekał na te aspekty w LCD-XC post-2016, spodobałoby się bardzo takie granie. Chyba że preferuje naprawdę cieplejsze granie.
Ale właśnie do tego się sprowadza całe porównanie. Zakładając LCD-XC po ESP/950 i idąc przy tym od końca, od razu daje się usłyszeć bardziej skomasowaną scenę zamkniętych Audeze. To oczywiste i zrozumiałe z punktu widzenia konstrukcyjnego. Dostajemy w ESP większą trójwymiarowość i swobodę. Audeze zaś – przy wszystkich swoich scenicznych właściwościach – już na pierwszym zakręcie dostają zadyszki i jedyne, czym mogą się pochwalić, to szerokość sceniczna, tudzież koherencja gradacji planów. Wszystkie inne cechy, a przede wszystkim poczucie komfortowej swobody, są w rękach KOSSów. 1:0 dla ESP.
Góra jednak to miejsce, w którym Audeze mocno oddają ciosy. Sam byłem zaskoczony, że udało mi się usłyszeć większą naturalność strojenia z XC. Modyfikacje mają w tym srogi udział, ale proszę wybaczyć, że nie chce mi się ich demontować. Wsadzenie wkładek przy moich grubych palcach to jednak wyzwanie zarówno dla nich, jak i mojej cierpliwości. Przełączenie się na ESP skutkuje momentalnym wrażeniem rozstroju, gdzie część góry jest bardziej gardłowa, a część jaśniejsza od XC. Tu bowiem odzywają się dysproporcje między szeroką doliną 2-5 kHz a tym specyficznym, podwójnym wybiciem w 6,5 i 8,5 kHz. Co zaskakujące podwójnie, pomiary XC wskazywałyby wręcz na idiotyczne strojenie sopranu, znacznie gorsze od ESP i mniej koherentne. Zwłaszcza z ogromnym dołkiem w 3,5 kHz i zaraz za tym idącą dużą górą w 6 kHz. A jednak. Jest 1:1.
Przechodząc z jednej pary na drugą, tylko w stronę ESP czuję rozstrój góry, część przyjemną i gładką, a jednak z fragmentem detaliczności, który wydaje się nieco nie pasować. Ośrodek słuchu przyzwyczaja się, dźwięk zaczyna mi się podobać. Przechodzę więc na XC znów. Dźwięk nie robi się dziwny. Robi się normalny. Taki zwyczajny, równy, poprawny. Nie ma tu już tego detalicznego zadziora, dzięki modyfikacjom przynajmniej. Jest spokojniej, zachęcając do jeszcze większego podkręcenia głośności niż na KOSSach, które jak pisałem owszem lubią głośność, ale nie zawsze i nie w każdej ilości.
O basie i średnicy bodajże już się rozpisywałem, więc powtórzę jedynie, że średnica w XC jest bliższa i bardziej koherentna, mając swoją prezentacje w formie szerokiego ekranu, a bas… no cóż… tutaj zarówno moc, jak i wyrównanie, wszystko jest od KOSSów lepsze. Tworzone z mniejszą zwiewnością, ale konkretną masą i dosyć nieustępliwie pod względem szybkości. Pomaga też tu zamknięcie, które pozwala na uzyskanie lepszej kontroli nad detalami i smaczkami. Można dyskutować co jest lepsze, a co gorsze, ale o ile w przypadku średnicy powiedziałbym, że jest remis ze wskazaniem, to w przypadku basu definitywnie piłka jest po stronie Audeze. 2:3.
Jeśli jeszcze do tego doliczymy wielokrotnie lepszą wygodę KOSSów, zyskują kolejny punkt i robi się nam już 3:3, a więc remis.
Porównanie tych dwóch par kończy się zatem konkluzją, że LCD-XC są modelem o wyraźnie większej roli kontrolnej, a także z potencjałem na wystrojenie na rzeczywistą bliskość ku referencji. Oczywiście to stwierdzenie umowne i bardzo osobiste z mojej strony. Nie znaczy to, że to faktyczna referencja. Mają swoje smaczki i unikatowe cechy. Ale ich zastosowanie nie da się zaprzeczyć wyraźnie bardziej pasuje mi do wizji słuchawek nastawionych na odsłuch kontrolny. Wciąż ze smakiem, który pojawia się po modyfikacjach, ale przede wszystkim kontrolnie, profesjonalnie, na poważnie.
ESP/950 zaś to słuchawki wielokrotnie bardziej wygodne, zwiewne, odsłuchowe w tym sensie, że jeśli jesteśmy zmęczeni i nie chcemy mieć nic na głowie lub w uszach, to ta para – obok HD800 – byłaby moim osobistym wyborem na spędzenie wieczoru i nocy. Lepsza zwiewność, holografia, eteryczność, wygoda, ale poza tym jednak LCD-XC mają potencjał na lepsze wystrojenie tonalne i kontrolę.
Analogia do meczu piłkarskiego to taka bardzo prosta wizualizacja klasycznej wymiany ciosów między parą X i Y. Pokazuje jednak, że nie da się wyłonić w takim pojedynku zwycięzcy w formule obiektywnej. To zawsze będzie kwestia bardzo subiektywnej decyzji użytkownika, bowiem obu par słuchało się rewelacyjnie i jedyne, czego bym chciał, to aby KOSSy grały takim strojeniem jak LCD-XC po modyfikacjach, ale jednocześnie zachowując swoje właściwości fizyczne i sceniczne. No, może łącząc się też po drodze z szerokością XC. Byłby to ideał. Ale takowych nie ma i nie będzie, a przynajmniej w ludzkich pieniądzach. W drugą stronę to samo: aby XC miały taką lekkość jak 950-tki, a do tego lepszą holografię. Teoretycznie da się to zrobić – wystarczy pozbyć się puszek, ale wtedy XC stają się modelem X, a o to w ogóle mi nie chodziło (mocne przyciemnienie brzmienia).
Na pocieszenie i jako ciekawostkę na koniec powiem, że K240 MKII grały po ESP/950 jak zepsute. Ciepłe, zagęszczone, zamulone. Niby podobne w paru miejscach do KOSSów, ale to nie to, zupełnie nie to. Nie, nie są złe, po prostu w takiej konfrontacji nie mają się czym obronić i nie pomaga im nawet to, że cena jest wielokrotnie niska albo bas mocniejszy. Nie ta klasa rozwiązań po prostu. KOSSy to zbyt poważny zawodnik, aby pociągnąć wobec niego taki numer.
Niestandardowe pady
Zgodnie z obietnicą, wracam do tematu docisku padów do głowy. Sytuacja zmienia się, gdy do gry wejdą niefabryczne nauszniki. Fabrycznie mamy zbyt płytką pojemność padów, aby uzyskać efekt solidnego przylegania i braku wycieków wprost z komory odsłuchowej. Słuchawki nie są jednak niewygodne, bo praktycznie nie dociskają ich do głowy w sposób specjalnie mocny. Większa pojemność jednak powoduje, że i docisk się zwiększa, bowiem słuchawki są mocniej rozchylone przez sam profil nauszników. Co nam to daje? Ano takie coś (dla wszystkich scenariuszy):
Widać wyraźny, potężny wręcz zastrzyk dołu, nawet większy niż w sytuacji (nierealnego w normalnych warunkach) docisku fabrycznych padów do głowy. Ponad 15 dB lepszego zejścia na progu 10 Hz względem fabryki, ok. 15 dB na 20 Hz, dopiero w okolicach 100 Hz nie mamy tak obecnej górki i tym samym twardości basu. Znika nam też nacisk w 1,5 kHz, aczkolwiek w zamian cała góra dostaje wyraźnej obecności, z szczytem w 6,5 kHz. Słuchawki grają po prostu lepiej, bardziej nosowo, ale jednoznacznie bliżej subiektywnie pojmowanej referencji. Nie naprawia się co prawda głęboki spadek w 10 kHz, ale nie można mieć zawsze wszystkiego. Fakt faktem, słuchawki są wyraźnie lepsze całościowo moim zdaniem i tym razem w kilku kluczowych aspektach K1000 muszą uznać wyższość elektrostatycznego rywala.
Choć też nie do końca.
Mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się, że wykres ESP/950 na niestandardowych nausznikach jest równiejszy (bo jest), w kilku miejscach K1000 nadal trzymają pałeczkę i puścić nie chcą. Przykładowo, choć bas jest na zejściu zauważalnie słabszy, większa obecność w 60-100 Hz jest dla nich o dziwo bardzo korzystna, nadając linii basowej konkretnego smaczku. Tak samo obecność w 2 kHz czy przesunięcie szczytu sopranowego na 5,5 kHz powodują, że słuchawek słucha się bardziej naturalnie. Pomaga w tym brak dołka w 10 kHz, zaś na większą scenę pracuje wyraźny szczyt w ok. 15 kHz, podczas gdy w KOSSach jest tam już jednorodne wytracanie się energii.
Jest to tak bardzo wyrównana walka, że naprawdę trudno jest jednoznacznie określić które słuchawki wychodzą względem konkurenta zwycięsko. Ośmielę się na stwierdzenie, może trochę nieuczciwe z racji posiadania jednego z konkurentów tego porównania, że wciąż skłaniam się ku K1000, ale wiem też, że werdykt ten będzie niepowtarzalny.
Po pierwsze, nie posiadam już słuchawek fabrycznych, a dopieszczony, zmodyfikowany model, którego celem było wyciągnięcie z siebie maksimum możliwości i jakości. Właśnie po to, aby z takich pojedynków wychodzić obronną ręką mimo cech jednoznacznie konstrukcyjnych i nienaprawialnych żadnymi modyfikacjami. Osoba z zewnątrz musiałaby mieć więc konkretnie moją sztukę, aby móc cokolwiek samodzielnie tu zdecydować własnymi uszami, tudzież powtórzyć wykonanie modyfikacji we własnym egzemplarzu. To zaś uczynić może głównie wtedy, gdy słuchawki już posiada, a nie np. wypożyczyła je od znajomego itd.
Po drugie, modyfikacje KOSSów to tak naprawdę wymiana padów i nic więcej. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że częściowo można zasymulować taki stan rzeczy jak tutaj zakupem ESP/95X za połowę ceny modelu oryginalnego, to sens zabawy K1000 tylko po to, aby sobie coś tam porównać, przy jednoczesnym ryzyku ich zniszczenia i kosztownych napraw np. z tytułu omsknięcia się lutownicy, staje się absurdem.
Ostatecznie więc K1000 zachowują swoją większą obecność i eufoniczność, a także scenę i holografię. Z kolei ESP dostają równiejszy i niżej schodzący bas, ale też przyjmują podobne kierunkowo strojenie co… fabryczne HD800 częściowo wymieszane z K1000.
Punkt zbiegu w takich porównaniach ustalam w 1 kHz, ale gdyby je ze sobą zrównać np. do poziomu basu i średnicy jako punktów referencyjnych stricte na słuch, słuchawki stałyby się do siebie bardzo podobnymi tonalnie. Największe różnice wynikać będą wówczas w super-niskim basie do 30 Hz, nieco większej obecności ESP/950 w przedziale 1-2 kHz, innym rozkładzie jasności (słabszy szczyt w przesunięciu na 6,5 kHz) oraz mocniej poprowadzonej góry HD800.
Jak przekłada się to na dźwięk? HD800 są bardziej nosowe przy mocno sopranowej muzyce, z troszkę inną modulacją góry barwowo. Mają do tego jeszcze lepsze zejście niż ESP oraz powiększoną scenę, najbardziej na szerokość. ESP są za to przyjemniejsze w odbiorze, nie męczą na dużych głośnościach tak jak HD800, a także mają bardziej namacalny wokal bez przemożnego efektu dyfuzji.
Najśmieszniejsze będzie zaś spojrzenie na wykres względem SRS-3100:
Spora ilość podobieństw także i tu się ujawnia, wliczając w to lepszy bas, ale też ponownie nieco inną barwę sopranu czy mocniej zaznaczoną scenę w postaci harmonicznych na progu od 15 kHz do 22 kHz. Dopiero tam odczyt nurkuje brutalnie, choć i w KOSSach się urywa (pomiarowo).
Cokolwiek by się nie działo w tych porównaniach, KOSSy zachowują się jak pasujące tu klasowo towarzystwo (minus SRS-3100, choć z pamięci też nie kojarzę, aby odstawały). Nie ma się wrażenia, że są to słuchawki tańsze, wręcz przeciwnie. Jakby zacierały się różnice i świadomości cenowe. Wszystkie trzy opisywane tu pary grają klasowo jak z jednego worka. Wszystkie zmodyfikowane, wszystkie dopieszczone, aczkolwiek dla KOSSów wciąż jeszcze pozostaje niewykorzystana opcja na lepszy energizer (pady + zasilacz są załatwione), a dla HD800 lepszy kabel i modyfikacje akustyczne (moja para ma tylko zmieniony interwiring na tą chwilę).
Dodatkowa runda HD800 vs ESP/950 (mod vs mod)
W przypadku zarówno KOSSów jak i Sennheiserów pozwoliłem sobie na jeszcze jedne porównanie, ponieważ słuchawki miałem na tyle długo, aby móc zdążyć z nieco większym zmodyfikowaniem swoich 800-tek i wzbogaceniem ich o niestandardowe okablowanie, ale przy fakcie wyjęcia wszelkich innych miękkich modyfikacji (wkładek antyrefleksyjnych) oraz przetestowania innych, eksperymentalnych. Będzie to więc porównanie dwóch zmodyfikowanych par, w których jedne dostały całkowicie inne pady, a drugie całkowicie inne okablowanie.
Okablowanie jakie użyłem w 800-tkach to Fanatum Emmoni Reference. Kabel opisywałem z grubsza na forum oraz w recenzji HD800 w dodatkowym akapicie, ale nie zaszkodzi przypomnieć, że mocno podniósł holografię i czystość przy wzmocnieniu basu oraz delikatnym wygładzeniu góry. Choć słuchawki nadal są nosowe i wciąż będzie przy nich rolę odgrywał tor audio, czuć ogromną klasę brzmienia i potencjał, ale przede wszystkim dzieje się coś bardzo ciekawego w pojedynku na scenę, a przy całej różnicy tonalnej między nimi, ośmielę się wysnuć następujące twierdzenie:
ESP/950 z niestandardowymi padami to takie faktycznie HD800S w przyjemniejszym, jeszcze nieco cieplejszym wydaniu na mniejszej scenie i basie, ale z lepszą holografią.
Przy porównaniu z fabrycznymi HD800, ale też i HD800S, KOSSy bronić się będą zawsze opłacalnością (znacznie większa), wygodą (jest większa), kompleksowością (praktycznie tylko pady są potrzebne do szczęścia), holografią (większa) i przyjemnością strojenia (cieplej, milej, można dać głośniej).
Nadal więc nie jest to deklasacja, a wymiana ciosów na zasadzie coś za coś. Pozytywnym aspektem względem fabrycznych HD800 było to, że KOSSy mają na tyle dobrą holografię dziedziczoną naturalnie z technologii zastosowanej w przetwornikach oraz ich wielkości, że nawet cieplejsze strojenie i zastosowany damping nie powodują, iż zaciera się to po drodze w sposób znaczący.
Pochyliły głowę przed K1000 w tym zakresie, choć przed fabrycznymi K1000 nie chciały. I ta sytuacja zaistniała ponownie. HD800 po wymianie okablowania zewnętrznego i wewnętrznego doznały tak mocnego wyrwania do przodu z holografią, że zaczęły robić mi to samo co onegdaj LCD-3 (ed. 2015), a więc przesłuch międzykanałowy tak wielki i scena tak trójwymiarowa, że przesunięcia między kanałem lewym a prawym zaczęły się jawić niczym nie cechy utworów, a rzekome defekty przetworników lub wrażenie, że kabel gdzieś nie łączy i kanał zanika. Możliwe że jest to spowodowane tym, że przez długi czas – z kompletnego jego braku aby się zabrać za ten projekt – pracowałem na uszkodzonym kablu fabrycznym, który na jednej słuchawce przerywał. Niestety wtyki są nierozbieralne z tego co widzę, albo po prostu jeszcze nie wpadłem na to jak je rozebrać. Ale nawet jeśli bym to zrobił, i tak wylądowałby w pudle.
Scena rozrasta się tak mocno obszarowo i trójwymiarowo, że ESP/950 jawią się jako mniejsze i potulniejsze ich wydanie, choć wciąż nie dające sobie tematu holografii zawłaszczyć do końca. Obu modeli słucha się wciąż z ogromnym podziwem i szacunkiem. Zwłaszcza, że względem jeszcze przed momentem fabrycznych K1000 i HD800 holografia była najmocniejszą bronią KOSSów i jeśli ktoś szuka naprawdę dobrej sceny za rozsądne pieniądze, to ESP mu ją dowiozą. Nie będzie to może stadion piłkarski Premier League jak w HD800, jeśli używać nieco bardziej namacalnego porównania, ale taki drugoligowy dobry stadion już jak najbardziej. Nadal pojemny, nadal z dobrym standardem, a po prostu w rozmachu skromniejszy. I tak właśnie często ESP mi się jawiły – jako dobra i rozsądnie dobrana, wyważona na wszystkim scena, która z jednej strony nie próbuje silić się na rekordy, a z drugiej wszystko robi co najmniej dobrze. Zupełnie jak reszta podzakresów i cech tych słuchawek. A gdyby postawić mi przed oczami holografię 800-tek i ESP-ków, tak naprawdę z każdą byłbym zadowolony.
Aczkolwiek jak widać to też nie jest tak, że HD800 nie mogą tego konkretnego aspektu podbudować za pomocą lepszego okablowania. A przypomnę, że wyjąłem z nich wszystkie inne modyfikacje i poza samym okablowaniem nie było absolutnie nic więcej nadprogramowego. Pogarszają co prawda swoją sytuację w kontekście ceny, gdzie u KOSSa nie dość, że już dawno przekroczyliśmy ich kwotę, to jeszcze mamy w zestawie energizer i potrzebny jest do szczęścia tylko DAC oraz kable. Przy HD800? Cały kompletny tor. I to nie pierwszy lepszy, a dobrany umiejętnie, skrupulatnie i z głową.
Ring radiatory – o ile nowatorskie w ramach rozwiązań dynamicznych – w zakresie walki na powierzchnię kwadratową, po prostu muszą ulec, a już w szczególności gdy w grze jest fabryczny kabel, zresztą potwierdzony klinicznie (obfita swego czasu debata na head-fi wraz ze zdjęciami przekroju po przecięciu). I nie ma znaczenia czy ktoś jest sceptyczny podług okablowania słuchawkowego czy nie, bo nawet w kontekście tego, pomiary elektryczne i akustyczne na mikrofonach pomiarowych wykazują zmiany. Jak dobrze liczę mam te słuchawki do w tej chwili 4 lat i nadal uważam, że nie poznałem ich możliwości do końca, bo nawet w tej recenzji dałem się im zaskoczyć. I KOSSom w sumie też.
Ale scena sceną, a jak inne aspekty? Bas jest równiejszy i mocniejszy na HD800, dodatkowo wzmocniony okablowaniem. Średnica znacznie bardziej eteryczna, tu już tak jakby kłaniając się w stronę STAXa nawet, którego znam głównie z serii Lambda. Sopran – oczywiście jest nosowość cały czas, choć bardziej wygładzona i sama czystość także się podniosła, parając się zakusami do rywalizowania z ESP-kami. One także wykazują w tym względzie pewną nosowość, ale przez wzgląd na sąsiedztwo wyraźnego dołka w 10 kHz jest on mniej wyczuwalny i sprawia wrażenie całościowego obniżenia barwy, a tym samym wrażenia większej czystości.
W wymiarze tonalnym, dla HD800 tutaj już musi wejść tor lub genialna, nieznana mi jeszcze modyfikacja, która nie zabiłaby sceny i wszystkich tych cech tych słuchawek, za które je lubię, a dałaby fizyczną redukcję jedynie tam, gdzie trzeba. Na pewno temat będę próbował ugryźć od strony samodzielnie budowanego serwera muzycznego z sekcją analogową (integra słuchawkowa) z własnoręcznie dobieranymi OPA specjalnie pod kolumny i tą właśnie parę słuchawek, ale eksperymentuję jeszcze z ograniczeniem refleksyjności komory wraz z jednoczesnym delikatnym dampingiem akustycznym za pomocą specjalnych tkanin perforowanych, na wzór tych użytych w ich oryginalnych filtrach przeciwkurzowych. Pierwsze efekty są obiecujące, choć bardzo skromne, ale pisałem wielokrotnie i pisać będę o tym jeszcze przy okazji HD800, że w takich słuchawkach finalnie liczy się często suma drobnych modyfikacji i dodatków, dających z pozoru niewiele lub w na granicy percepcji, a w sile jednak, gdy w połączeniu z innymi, również ponoć niewiele znaczącymi.
Jeśli podejść do tematu tak, aby odwzorować tonalność ESP/950, uzyskałbym najprawdopodobniej dużą penalizację w scenie. Próby z equalizacją obszarową są natomiast bardzo dobrze sprawdzające się na 800-tkach i znacznie trudniejsze do wyegzekwowania na ESP-kach, ale efekt jest taki jak opisałem: przyjemność w zamian za kurczenie się sceny do rozmiarów i formuły właśnie ESP/950, co samo w sobie było mi zabawnie móc usłyszeć.
Czy da się tu finalnie wyłonić zwycięzcę? Teoretycznie więcej atutów czysto technicznych mają 800-tki, bo tak naprawdę tylko ich sopran jest – jak zwykle zresztą – elementem budzącym pewne zastrzeżenia. I do tego jest znacznie łatwiejszy w programowej equalizacji oraz dający się skorygować kroczek po kroczku drobnymi modami tu czy tam. W praktyce, dla typowego użytkownika, mimo większej ilości wad i maniery w dźwięku, ESP wciąż zagrają naprawdę przyjemnie i chyba też po prostu bardziej po ludzku, naturalniej niż Sennheisery.
Opłacalność
Rodowód ESP/950 sięga lat 90-tych, a dokładniej 1990 roku, i oczywiście nasuwa się pytanie, czy te słuchawki mają co pokazać w 2020 roku? Odpowiem od razu: mają, nawet z fabrycznymi padami. A to z ich perspektywy znów postaram się ocenić opłacalność KOSSów w tym akapicie, zakładając, że nawet i do padów niestandardowych dobrej jakości dostępu się mieć nie będzie.
Słucha się ich naprawdę fantastycznie, a im więcej mają wbitych godzin, tym więcej jesteśmy w stanie im wybaczyć. Rodzi się zatem i drugie pytanie: czy kupiłbym te słuchawki dla siebie? Zaskoczę, ale tak. Choć po głowie mocno chodziłyby mi LCD-3, to jednak ta wygoda, ta zwiewność, modularność, atrakcyjna cena, tania eksploatacja, brak problemów z gwarancją, brak miliona rewizji… to wszystko to rzeczy, obok których ciężko jest przejść do porządku dziennego. Te słuchawki są w stanie zniknąć z głowy, a ich wady zatrzeć się na osi czasu. Wybaczamy lżejszy bas, wybaczamy materiały, wybaczamy wszystko. Kwintesencja wina jednym słowem. Im dłużej na głowie, tym większa adaptacja, lepszy smak.
Patrząc na brzmienie, praktycznie tylko mocniejszego basu może brakować, ale też kwalifikować się na equalizację i w ten sposób nieco nadrabiać zaległości. Nieco oszczędniejsza masywność dźwięku również jest tu pewną cechą nabytą. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę wszystko inne, co do czego naprawdę trudno jest mi się przyczepić. Średnica jest? Jest, naturalna, przyjemna. Góra jest? Jest, z detalem, dokładna, a jednak nie wydzierająca się na nas co rusz. Scena jest? Jest. Dostatecznie duża, ale za to odpowiednio holograficzna. Rozdzielczość jest? Jest. Dziedziczona z technologii, niezmącona dampingiem.
Czy są to najlepsze słuchawki na rynku? Nie. Ale przy założeniu, że te słuchawki są dokładnie tym samym, czym jest model ESP/95X z Massdropa, tyle że z welurowymi padami (można dokupić oryginalne ceratki jak wspominałem za 5 USD wprost ze strony KOSSa), to są to jedne z najbardziej opłacalnych słuchawek na rynku. A ponieważ jeszcze w styczniu były one w promocji za 390 USD (obecnie już wyprzedane), stają się w tej cenie jednymi z najczyściej i najlepiej grających słuchawek w kategoriach elementarnej jakości dźwięku i o największej opłacalności. I nic dziwnego że wyprzedane pozostały.
Czy wybrałbym je zamiast STAXów SRS-3100? Tak. Są moim zdaniem wygodniejsze, przyjemniej brzmiące fabrycznie, całościowo bardziej użyteczne i ogólnie tańsze (jeśli brać pod uwagę wersję massdropową). No i lepiej wyposażone.
Czy wybrałbym ponad LCD-3? Musiałbym wykonać tutaj szereg testów, ponieważ Audeze pozmieniało sobie multum rzeczy w LCD i teraz ciężko jest przewidzieć jak słuchawki grają, ale zakładam, że o ile zauważalnie wyższą klasą dźwięku i przepięknym basem oraz wciąż wybornymi właściwościami akustycznymi, to też o zauważalnie niższej wygodzie i wyraźnie wyższych kosztach eksploatacji. Także sumarycznie, jeśli patrzeć znów na cenę i jako na kompleksowe rozwiązanie, prawdopodobnie bardzo mocno by mnie kusiła oferta KOSSa.
A co z K1000 i HD800? Dobre pytanie. Z jednej strony słuchawki są od obu par wygodniejsze. Są też ponownie tańsze i mają lepsze walory eksploatacyjne. Do K1000 nie da się dostać już części zamiennych i w razie awarii, konieczne jest żmudne poszukiwanie lub po prostu zakup innego egzemplarza. HD800 wystarczy odłożyć niedbale, aby doznały uszkodzenia lakieru. Z drugiej nie mają właściwości, za które cenię obie wymienione słuchawki.
K1000 to wciąż większa werwa w dźwięku, mocniejszy bas względem fabrycznych padów, jakaś taka mistyczna dynamika i nadal średnica, za którą można rękę w ogień włożyć. I to na fabrycznym kablu, co daje jeszcze dodatkowy potencjał na lepiej. Nie mówiąc też o tym, że po jego wymianie rośnie nam czystość, holografia i scena, co także pozwala na doskakiwanie do coraz to innych, często droższych słuchawek.
HD800 to wciąż ogromna precyzja i czułość, których próżno jest mi szukać w tej cenie w innych słuchawkach, a bez których trudno byłoby mi wyobrazić sobie testy na blogu. Zwłaszcza, że po modyfikacjach te słuchawki zaczynają konkurować wg niektórych relacji nawet z Utopiami. Potencjał więc jest i daje się go poczuć wraz z każdą modyfikacją, jaka w nie trafia, wliczając w to okablowanie, które najłatwiej jest mi – z racji zajmowania się zawodowo tym tematem – sprawdzić i potwierdzić albo zaprzeczyć dla danej pary. Do tego możliwości przyłączeniowe, brak przyspawania do energizera… jednak są tu pewne atuty, które są kontrowane oczywiście przez znacznie większą opłacalność ESP-ków, ich przyjemniejsze i potulniejsze granie, którego można słuchać głośniej i dłużej bez uczucia zmęczenia.
Niemniej wciąż, KOSSy nie są ani żadną z tych par, ani nie posiadają aż takiego potencjału na rozbudowę, aczkolwiek dają nam takie możliwości jak: modyfikacja dampingu, wymiana padów, czy też stosowanie przelotek na energizery STAXa. Wszystko może na nie wpłynąć pozytywnie, czasami bardzo, ale tylko dwie pierwsze opcje są jakkolwiek tanimi. Kupno osobnego energizera i przelotki – tak, ale to już będzie kosztowało. Dlatego trzymanie całego pakietu w jak najmniejszych kosztach ma tak wiele sensu i – znów – jako kompletny system jest tak opłacalne.
Do K1000 trzeba podchodzić już z perspektywy doświadczenia, skompletować tor, zlecić komuś zaufanemu wymianę okablowania i modyfikacje, zapłacić za materiały, modlić się aby nic złego się po drodze nie stało itd. Sprzęt sumarycznie wyniósłby więc znacznie drożej niż ESP, a już na pewno byłby wielokrotnie bardziej czasochłonny w skompletowaniu.
HD800 to również czasami dosyć głęboki worek, w który trzeba władować odpowiednią ilość czasu i środków, aby zagrały sensownie i porządniej, a na co wskazywałaby ich cena, osiągająca miejscami na rynku wtórnym abstrakcyjne kwoty (przypomnę, że słuchawki kosztowały nowe 4999 zł, a nie 7-8 tysięcy). Nie jest to więc opcja specjalnie ekonomiczna na tle ESP i znów więc do głosu dochodzi opłacalność. Owszem, nie ta scena, nie ta precyzja, nie ta równość basu…
Audeze to trochę temat-rzeka, ponieważ multum jest tu modeli, rewizji, padów, mniej lub bardziej oficjalnych zmian i zależy z jakiej perspektywy będziemy starali się do ESP-ków podejść. Z reguły jednak będzie to kwestia mimo wszystko wagi. Siedzieć 8 godzin w KOSSach to bułka z masłem, podczas gdy w takich LCD-XC jest to już nie lada wyzwanie, jeśli nie ma się pod ręką fotela z oparciem na kark. Na pewno rywalizować zwycięsko mogą z nimi LCD-i4, ale to również bardzo mało opłacalny krok, wynoszący sumarycznie mniej niż kompletny tor pod K1000 czy HD800, ale wciąż. Niemniej one same w sobie również mogą być uznane za coś kompletnego i wbrew pozorom opłacalnego. Należy pamiętać bowiem, że do KOSSów trzeba jeszcze wyposażyć się w dobrego DACa, podczas gdy i4 mają wszystko od razu w zestawie (Ciphery). Ale i tu znów można wyprowadzić cios kontrujący, bo poczciwy SC808 z 3x SS V5i, czy nawet Essence ST/STX w trybie bit-perfect z identycznym lub lepszym zestawem kości OPA, są w stanie skutecznie zadziałać jako źródło analogowe dla ESP/95X i nie zamordować portfela. Licząc orientacyjnie ze wszystkimi opłatami, taki system wyniósłby nas 3000-3500 zł, wliczając w to zakup wspomnianych kart, niezbędnego okablowania, padów, a także zostawiając nieco miejsca na zasilacz sieciowy o lepszej jakości niż dołączony do zestawu. I w tej cenie mamy przypomnę kompletny system, od razu do podłączenia i słuchania.
Dlatego też jeśli miałbym iść stricte od zera w produkt jak najbardziej opłacalny, na tle wszystkich tych par jednak kusiłbym się na ESP/95X + wymianę nauszników. Przynajmniej gdybym był użytkownikiem typowo nastawionym konsumencko i ekonomicznie. Albo szukał po prostu innych rozwiązań o również dużej opłacalności, tudzież myślał o SRS-3100 jako mniej wygodnej, ale zawsze, alternatywie elektrostatycznej. Od razu też wspomnę: o KingSoundach można zapomnieć, nie ta liga, nie te strojenie, nie to wszystko.
Podsumowanie
Najwięcej porównań w przypadku KOSSów dokonałem z K1000, ponieważ to ten model właśnie pełni u mnie rolę duchowych spadkobierców klimatów elektrostatycznych. I chyba w pełni zasłużenie. Żonglując jednym i drugim modelem finalnie miałem wrażenie, że mam dwa produkty z jakby tej samej epoki, ale podchodzące do jako tako tego samego dźwięku na dwa kompletnie różne sposoby. ESP/950 mają jednak nad AKG kluczową przewagę: są nadal produkowane i do dziś pełnią rolę flagowców swojej firmy. Dostaniemy je nowe, mamy na nie gwarancję, jest dostęp do części zamiennych. No i ponad wszystkim – w tej samej cenie, a jeśli liczyć ESP/95X, to znacznie taniej i z lepszymi padami. Można też wymienić pady we własnym zakresie na inne, co także powoduje bardzo konkretne zmiany dźwiękowe i słuchawki mogą spodobać się jeszcze lepiej, jeszcze bardziej.
ESP grają czystym i muzykalnym przekazem o parametrach w dużej mierze wzorcowych dla słuchawek klasyfikowanych jako naturalne. Słucha się ich przyjemnie i długo, mają dostateczne ilości średnicy, sopranu, bardzo fajną scenę z należytą holografią. Robią (niemal) wszystko po prostu dobrze. Słuchawki mimo wszystko jednak, przy całym swoim pozytywnym obrazie brzmieniowym, swoje wyważenie i naturalność przypłacają tu i ówdzie pewnymi brakami. A to bas mógłby być mocniejszy i z lepszym zejściem, a to sopran mógłby być szybszy nieco, a to i scena być przez to większa i bardziej dokładna. Nie są to ani AKG K1000, ani niższe modele STAXa, ani HD800, choć trzeba im oddać honor, że należą do generalnie podobnej klasy rozwiązań. Ponad wszystkim zaś jakość wykonania, a dokładniej użytych materiałów, będzie tym, czym przyjdzie nam zapłacić za oszczędności. KOSS po prostu mocno oszczędził, dając nam sprzęt działający, lekki, bardzo wygodny, świetnie brzmiący i opłacalny, ale wykonany miejscami na poziomie bardzo tanich słuchawek za kilkaset złotych.
Wiele osób nie jest w stanie tego przełknąć w tym modelu, ale też jest sporo takich, które mają świadomość kompromisowości i przyzwyczaiły się już do tego u KOSSa. Osoby te wybaczać będą tym słuchawkom za każdym razem, gdy założą je na głowę. Wygoda naprawdę pierwszego sortu, porównywalna z HD800 lub nawet większa, a także dźwięk mieszający w sobie multum różnych stylów i brzmień znanych z innych modeli słuchawek. Jeśli opisać je jako uproszczone HD800S, albo mieszankę zdolności SR-303 z HD650, to żadne z tych twierdzeń nie będzie błędne. Po wymianie padów skłaniają się natomiast w stronę ni to K1000, ni to właśnie HD800S, dając bardzo ciekawą i wszechstronną recepturę dźwiękową. Ciężko byłoby znaleźć dla nich alternatywę o takim brzmieniu, w dowolnej kombinacji, czy to fabrycznej, czy też nie. Może coś w postaci W1000Z by się nadało, ale to znów nie ta czystość i nie aż taka tym samym jakość.
Dlatego jeśli będziemy się decydowali na ESP/950, to nie będzie to decyzja zła i jeśli tylko zapoznamy się z ich ograniczeniami (głównie zejście basu) i stwierdzimy, że nie są one dla nas specjalnymi przeszkodami, a także z możliwościami, które mogą okazać się furtką dla maksymalnego ich dopasowania pod swoje preferencje (pady to klucz!), te słuchawki mogą doprawdy przez długie godziny nie schodzić nam z głowy, a przez wiele lat w ogóle ze stanu wyposażenia. Powiadam, nie zna ich potencjału bowiem ten, kto nie testował ich z innymi padami. Choć tak samo można powiedzieć o mnie, że także nie do końca go poznałem, bo podobno z lepszym energizerem także dzieją się w nich cuda…
Słuchawki katalogowo wg cennika producenta kosztują niemal równe 1000 USD.
Zalety:
- lekka konstrukcja i ponadczasowy design
- metalowy i demontowalny pałąk
- bardzo bogate wyposażenie dodatkowe
- absolutnie fenomenalna wygoda
- wysoka praktyczność codzienna mimo przynależności do kasty „flagowców” (to najwyższy model w ofercie KOSSa)
- możliwość pracy w trybie bateryjnym
- bardzo przyjemne strojenie o świetnej rozdzielczości
- średnicowe i lekkobasowe granie dla fanów czegoś w stylu HD600
- bardzo dobrej jakości góra
- świetnie wyważona scena
- fantastyczne do akustyki i przestrzennej elektroniki
- bardzo tanie w eksploatacji
- dożywotnia gwarancja
- duże możliwości modyfikacji padami
- jedne z najbardziej opłacalnych słuchawek elektrostatycznych na rynku
Wady:
- plastikowe elementy konstrukcyjne i jakość akcesoriów nie sugerują że to klasa premium
- tandetny materiał nauszników fabrycznych
- konstrukcja tak lekka i wygodna, że aż za lekka (problem z dociskiem)
- w związku z powyższym: braki w zakresie wypełnienia i zejścia basu
- nie pogniewałbym się za równiejszą wykresowo górę
- potencjometr energizera pozostawia wiele do życzenia
- schowane gniazda RCA w energizerze
Serdeczne podziękowania jeszcze raz dla p. Rafała za wypożyczenie mi na tak długi czas swoich prywatnych słuchawek do testów.