Firma Astell & Kern kojarzy się większości osób zapewne z bardzo drogimi odtwarzaczami z serii AK o nietuzinkowym wzornictwie. To właśnie te produkty zapoczątkowały w dużym względzie erę odtwarzaczy luksusowych. Kolaboracja z iRiverem była również w jakiś sposób zapewne rozwijająca, nawet w kontekście zwrotu o 180′ i zaprzepaszczenie dawnej legendy pionierskiego audio z kieszeni opartego o pamięć stałą i układy Wolfsona na rzecz bardziej zwyczajnych plastikowych odtwarzaczy dla mas. Z tej perspektywy korelacja z Astellem była na swój sposób tchnieniem nowego życia w markę i nowych pomysłów, choć okupionych iście audiofilskimi cenami, jak za starych dobrych lat. Ale być może to samo przyświecało firmie Astell & Kern przy związaniu się z kolei z Beyerdynamikiem, aby i z ich doświadczenia skorzystać i wyjść na tym jeszcze bardziej ugruntowaną nogą w ramach audiofilskiego przeznaczenia. To właśnie tymże mariażem będziemy się w niniejszej recenzji zajmowali, a dokładniej dokanałowymi słuchawkami T8ie MKII.
Dane techniczne
– Przetworniki: dynamiczne oparte o technologię Tesla
– Format: dokanałowy, zamknięty
– Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 48 kHz
– Impedancja: 16 Ohm
– SPL: 109 dB
– Moc maksymalna: 10 mW
– THD: <0.2%
– Waga (bez kabla, oba korpusy): 7 g
W zestawie prócz słuchawek znajdziemy:
– 4 pary tipsów kapeluszowych
– 3 pary tipsów piankowych Comply TX200
– metalowy klips do ubrania
– twardy pokrowiec do przenoszenia
– kabel 1,3 m stereo na minijack 3,5 mm
– kabel 1,3 m zbalansowany na microjack TRRS 2,5 mm
– dokumentację
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas zapakowane wyraźnie high-endowo i producent jasno próbuje dać nam do zrozumienia, że T8ie to coś wyjątkowego. Wysuwano-otwierane pudełko jest zgodne wizualnie i użytkowo z tym, do czego przyzwyczaił już swoich użytkowników Astell.
Wykonanie bardzo mi się podoba, a zwłaszcza wszelakie organoleptyczne wrażenia, jakie słuchawki wywołują sobą przy pierwszym kontakcie. Biorąc je do ręki miałem uczucie, że faktycznie jest to produkt klasy premium, albo przynajmniej taki, przy którym ktoś się starał, abym nie miał najmniejszego powodu do narzekania.
Przede wszystkim design pracuje w wyjątkowo dużej zgodzie z ergonomią, nie wchodząc z butami jedno na drugie i na odwrót. Dlatego też pod względem wygody jest fantastycznie i to chyba największa też zaleta T8ie. Słuchawki aplikuje się względnie szybko (jak na OTE), są dyskretne, szybko znikają w uszach, całkiem sensownie przy tym izolują i nie siedzą przesadnie głęboko w kanale słuchowym. Widać, że jest to przemyślana konstrukcja, zwłaszcza kształt korpusów i tipsów.
Pierwsze są mocno spłaszczonymi i zaokrąglonymi na krawędziach ostrosłupami, idealnie wręcz wyprofilowanymi pod względem umieszczenia w uchu bez żadnego problemu z wygodą również podczas dłuższego odsłuchu. Wspomnieć warto o tym chociażby ze względu na przypadłość słuchawek Westone, które lubiły obracać się w stronę kabla i w ten sposób powodować czasami nieprzyjemny nacisk na środkową część małżowiny.
Drugie są nietypowymi „kapeluszami” o stosunkowo płytkim osadzeniu na niewystających aż tak mocno ponad korpusy tulejkach. Stąd też izolacja jest średnia do dobrej (dla mnie w pełni satysfakcjonująca). Sekretem jednak tych tipsów jest właśnie ich niestandardowy kształt. Kapelusz jest z jednej strony większy i bardziej zachodzi na krawędź zewnętrzną korpusu. Z drugiej płytszy, dzięki czemu nie podwija się na nim niepotrzebnie. Do tego otwór, który nie jest okrągły, a eliptyczny. W ten sposób znacznie lepiej penetruje kanał słuchowy, odpowiadając jego naturalnemu kształtowi i nie powodując wrażenia rozpierania go tam, gdzie nie potrzeba. Inwazyjność aplikacyjna jest więc praktycznie nieistniejąca przy T8ie, za co producentowi moim zdaniem należy się szczery ukłon w pas. Warto też zwrócić uwagę na zdjęciach na otwór wylotowy korpusu z osadzonym sitkiem zabezpieczającym przetwornik w formie plastikowego wcisku.
Kablami są wysokiej jakości przewodziki z plecionki (na oko miedź posrebrzana) w oplocie przezroczystym. Również i one zostawiają po sobie dobre wrażenia, choć przez matowość otuliny mają większą tendencję do plątliwości, będąc ceną za lepszy i przyjemniejszy chwyt w palcach. Całość jest oczywiście odpinana (złącza MMCX), także nie ma problemu z dosztukowaniem innych kabli konfekcjonowanych wedle własnego uznania np. zawierających odcinki pamięciowe. Zarówno splitter z suwadłem ściągającym, jak i wtyk są wykonane również z dużą starannością.
Dodatkowe akcesoria ukryto dosyć sprytnie w szufladce, niczym w starych młynkach do pieprzu. Są to przede wszystkim pokrowiec ze skóry, nadmiarowe tipsy silikonowe, a także pudełeczko z tipsami Comply TX200 Wax Guard w trzech rozmiarach. Jest także stalowy klips do kabla z logiem Beyerdynamica.
To trochę śmieszne, ale nawet pudełko zostało zaprojektowane z głową. Nawet ono. Ma formę małej „skarbonki”, przypominając np. skórzane pudełko na okablowanie z Master & Dynamic MH30, z tą różnicą, że węższe, otwierane magnetycznie i z przegrodą na wtyki lub same słuchawki, w zależności czy będziemy chcieli transportować T8ie MKII z kablem, czy osobno. Dzięki temu sprzęt w żadnym wypadku nie powinien się obijać w transporcie. Uzupełnia to wrażenia, o których pisałem na początku: uczucie przemyślanego produktu premium, próbującego usprawiedliwić na każdym kroku swoją cenę.
Przygotowanie do odsłuchów
Słuchawki przyjechały jako egzemplarz testowy z nieustalonym przebiegiem, także nie dane mi było zweryfikować ani przebiegu wygrzewania, ani czasu, jaki byłby na taki proces potrzebny. Dla pewności zawsze zostawiam sobie 24-48h profilaktycznie na ten poczet.
Punktem przyłożenia dla tych słuchawek będą w recenzji m.in. cenione przeze mnie EarSonics S-EM6 oraz doskonale pamiętane Westone 4R. Ze względu na dużą ilość analogii, obszernie odniosę się również do Beyerdynamików T5p v2 oraz ostatnio recenzowanych Audio-Technik ATH-MSR7. Prócz sprzętu stacjonarnego, rolę źródeł pełniła cała gama odtwarzaczy:
– Astell & Kern AK300 (+ AMP380)
– Colorfly C200
– TheBit OPUS #1
– TheBit OPUS #1 LE
Za wyjątkiem C200, na wszystkich pozostałych modelach słuchawki były testowane zarówno w trybie stereo, jak i zbalansowanym (za sprawą fabrycznego okablowania znajdującego się w zestawie).
Jakość dźwięku
Po testach T5p v2 od razu można usłyszeć, że Beyerdynamic idzie konkretnie wyznaczoną przez siebie ścieżką brzmieniową i kolaboracja z Astellem nie ma tu poza dodatkowym znaczkiem na jednym z korpusów praktycznie żadnego przełożenia w ramach obrany priorytetów. W ogólnym zarysie T8ie grają basowym U o gładkich przejściach i wysokiej liniowości zachowanej między średnicą a sopranem. Ogromnie przypomina to tak wspomniane T5p v2 jak i MSR7. Scenicznie elipsa, ale o ponadprzeciętnej percepcyjności i dużej szerokości. Ogólna bardzo dobra rozdzielczość dźwięku, a także brak męczliwości czy nudy.
Bas
Mam wrażenie, że Beyerdynamicowi bardzo spodobała się koncepcja brzmieniowa pełnowymiarowej serii T, jaką prezentowały wcześniej już recenzowane T1 v2 i T5p v2. Jest to cały czas ten sam kierunek brzmieniowy, taka sama prezentacja co do priorytetów, nacisków, kokieterii i szukania swojego miejsca na rynku audio, jako zbiorowiska różnorodnych szkół serwowania dźwięku.
Modła Beyerdynamica ma więc w sobie to, że na bas naciska preferencyjnie. Nowe T1 wykazywały ku temu wyraźne umizgi, zwłaszcza na tle trochę anemicznej poprzedniej wersji tego modelu. Tak samo dzieje się z tego co wiem w T5p, ale to właśnie ten model wskazywałbym jako posiadający ogromną ilość analogii do T8ie. Zwłaszcza w zachowaniu się basu.
Tak samo więc jak w piątkach, dostajemy tu ładnie podkreślony bas, wyraźniej naciskający na niższe zakresy (30-50 Hz). Słychać go częściej i donośniej niż bas średni lub wyższy. Jeśli dodamy do tego zachowaną analogię w postaci podatności na utratę kontroli wynikającą najczęściej z różnej impedancji wyjściowej naszego urządzenia źródłowego, na identycznej zasadzie będzie można z T8ie z basem na kontroli przestrzelić i w ten sposób z jego ilością przedobrzyć. A warto wspomnieć, że są naprawdę ekstremalnie czułe i niezwykle łatwe w napędzeniu.
Co jednak trzeba od razu dodać w tym miejscu, czasami nie da się efektu tłumienia usłyszeć i określić na 100%, a w wielu przypadkach efekty takie jak słyszalne podkreślenie basowe i bardziej frywolne uderzenia są wręcz pożądane i uznawane za wysoce korzystne ponad dokładniejszymi i ogólnie równiejszą linią basową.
W recenzji T5p wskazywałem, że to właśnie ten element jest dla mnie osobiście najsłabszym aspektem ich akustyki i powodem, dla którego przy całej mojej dużej sympatii dla ich sposobu grania, dosyć trudno byłoby je akuratnie wykorzystać w testach. W T8ie jest lepiej, gdyż sprzęt ten jest z definicji przeznaczony pod przenośne odtwarzacze wysokiej klasy, które na wysoką impedancję wyjściową nie mogą (albo inaczej: nie powinny) sobie pozwalać. Ale nawet jeśli, to do wartości mniej więcej wynoszącej 10 Ohm, nie powinniśmy bez gruntownych testów A-B móc usłyszeć czegokolwiek na niekorzyść tego z wysoką opornością. A ponad wszystkim – nie należy z romantyczną namiętnością tego aż tak demonizować.
Średnica
Klarowność i optymalność w każdym calu, czyniąca z niej zakres doskonale słyszalny i zawieszony dokładnie między nadmiernym przybliżeniem, jak i niekomfortowym oddaleniem. Ostateczna barwa i pozycyjność lubią być w nich determinowane przez sprzęt źródłowy, toteż przy estymowaniu synergii warto mieć tenże aspekt na uwadze.
To również jest też powtórka tego, co serwowały T5p, ale też i T1 pierwszej generacji, DT880… taka typowa „Beyerowska” średnica jaką legitymują się ich współczesne produkty. Jakby sam producent przyjął, że typowy nabywca ich słuchawek dysponuje lub zamierza dysponować sprzętem średnicowym lub jakkolwiek cieplejszym.
Osobiście nie mam przeciwko takiej średnicy nic przeciwko i odszukuję w niej sporą dozę możliwości. Przede wszystkim pozwala mi to na próbowanie sprzętu źródłowego pod kątem tego, jak realnie wygląda jego własna średnica. To co uzyskam na wyjściu, będzie w dużej mierze odzwierciedlało źródło. Lubię neutralność? Nie ma problemu, wystarczy zostawić wszystko takim, jakim jest. Chcę ciepłotki i bliskości? Niech odtwarzacz tak zagra (np. C10) i jesteśmy w domu. Co więcej, taka „optymalna” średnica jest w stanie odnaleźć się w wielu gatunkach muzycznych bardzo zgrabnie i bez konieczności podejmowania nadmiernych kompromisów.
Góra
Tak jest, można łatwo zgadnąć, dlatego też nie będę się po raz kolejny powtarzał względem T5p v2. Powiem za to więcej – jest nawet lepiej. T8ie grają bardzo ładną jakościowo górą, z należytym rozciągnięciem i czytelnością, nieco tylko zaznaczoną ponad średnicą. Na tle T5p sprawiają wrażenie lepiej przemyślanej realizacji zamierzonej sygnatury.
Sekret tkwi w konkretnej koherencji i płynności przejścia z sekcji średnio na wysokotonową, które podejrzewam można usłyszeć ze względu na miniaturyzację przetworników i tym samym skupienie się fali akustycznej bardziej na tonalności, niż przemożnych wrażeniach scenicznych związanych z rozsuwaniem planów.
Bardzo podobała mi się ogólna rozdzielczość tych słuchawek, słyszaną najbardziej właśnie w sopranie, a którą prędzej przypisałbym wysokiej klasy modelowi pełnowymiarowemu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że T8ie MKII to zminiaturyzowane wcielenie T5p v2. Z tego względu grające tak, że na początku być może trochę zbyt wysoka cena przestaje tak mocno dziwić.
Scena
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, zwłaszcza że mówimy tu przecież o dokanałówkach. Słuchawki scenicznie prezentują wszystkie wydarzenia na planie eliptycznym, grając mocniej na szerokość niż na głębokość (stąd dobrze uchwycony punkt optymalny na środku sceny), ale w bardzo fajnie kreowaną holografią, praktycznie zawsze i wszędzie ratując się chociażby efektownością na boki, bez względu na to jak tandetnie nie próbowałoby zagrać nasze źródło.
Wątpię jednak, aby normalna osoba kupowała je tylko po to, aby łączyć z jakimś malutkim FiiO X1 czy Sansą. Dając im do towarzystwa wyraźnie sceniczny sprzęt, zaczyna się proszę Państwa wspaniały popis sceniczny, który zaiste przypisalibyśmy w pierwszej chwili słuchawkom pełnowymiarowym. Oczywiście nie jest to jeszcze poziom tego, co słyszałem w S-EM6, ale niemniej jak na raptem uniwersalne dokanałówki te słuchawki robią 300% normy w zakresie sceny.
Cały czas miałem wrażenie, że mam w uszach dwa malutkie przetworniki, które starają się wykreować przestrzeń wychodzącą poza granice tabu i dogonić za wszelką cenę swoich pełnowymiarowych, wokółusznych towarzyszy. T8ie to naprawdę jedne z niewielu słuchawek, z którymi mógłbym w tym względzie spokojnie żyć, gdyby nie nadrzędny fakt, iż preferuję modele pełnowymiarowe. Tak po prostu, osobiście.
Skupiając się jednak na tym, co tu i teraz, T8ie są w stanie myślę zawstydzić całkiem sporą ilość modeli słuchawek swojego rodzaju. Ba, znajdzie się też i sporo tych pełnowymiarowych, które sprawią od nich mniej przyjemności. Beyerdynamic rzeczywiście się tu postarał i moim zdaniem sekret tkwi w najwyższych harmonicznych, które T8ie lubią ładnie i donośnie podciągnąć na czasie wybrzmiewania. Raczej nie znajdę obawiam się żadnego modelu w ofercie Etymotica czy Westone, dwóch moich ulubionych firm dokanałowych, który mógłby stawać w szranki z T8ie.
Całokształt
Poniekąd spodziewałem się, że T8ie będą słuchawkami basowymi. Tu wszystko nastąpiło zgodnie z planem. Zaskoczyło mnie jednakże, że mają tak wiele wspólnego z recenzowanymi przeze mnie wcześniej T5p v2. Co w tym wszystkim najśmieszniejsze, te słuchawki nawet skłonności wykazują podobne. Do tego stopnia, że naprawdę jestem gotów powiedzieć o nich, że to ogromnie zbliżone do nich słuchawki, niemal dokanałowe klony T5p.
Srogie analogie zachodzą nie tylko w ramach tonalności, ale również zachowania się w kontekście niskiej oporności własnej. Słuchawki bardzo szybko i łatwo jest napędzić, również stosunkowo łatwo wysterować, a jedynie kontrola basu będzie w przypadku obu par tym, co moim zdaniem winno skupić naszą największą uwagę. To już chyba taka natura przetworników Beyerdynamica, że lubią się w tej materii powtarzać. Ale też nie jest to coś, na co użytkownicy sprzętu przenośnego powinny zwracać jakoś szczególnie uwagę. Jestem dosyć mocno przekonany o tym, że większość z Państwa w ogóle nie będzie słyszała tego, co ja, ponieważ wymaga to na ogół kilku źródeł o określonej jasno i wyraźnie impedancji wyjściowej, ale też trochę świadomości tego, czego w ogóle się szuka.
Nie maglując jednak z uporem maniaka tej – dosyć w sumie pobocznej – kwestii, muszę przyznać, że słuchawki zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie swoją akustyką. Grają jak naprawdę rasowe dokanałówki, klarownie i z należytą rozdzielczością. Korelują w ten sposób ze swoją największą wadą: ceną. Za przyjemność obcowania z T8ie trzeba bowiem zapłacić 4 tysiące złotych, a to stawia je nie tylko obok AKG K3003i, ale też konstrukcji typu CIEM (lub UCIEM), uznawanych przez wiele osób za szczytową formę komfortowo-akustyczną w ramach sprzętu dokanałowego.
To jednak, co AKG stara się zrealizować kilkoma przetwornikami, Beyerdynamic robi jednym i za to należą się im duże wyrazy uznania. Słuchawki prezentują przez to wysoką koherentność, płynnie przechodząc przez wszystkie swoje podzakresy i jedynym, który ewentualnie może rzucać się w uszy, jest najniższy bas. T8ie lubią również reflektować to, co otrzymają na wyjściu, zwłaszcza w średnicy. Bardzo podoba mi się taka zależność, bowiem nie przerzucają w ten sposób odpowiedzialności w całości na tor lub też nie zachowują jej dla siebie – każdy element będzie miał tu własny kawałek tortu i możliwość popisania się własnymi walorami brzmieniowymi.
Łatwiej jest więc wbrew pozorom w takim układzie zależności skroić finalny dźwięk pod swoje potrzeby i wymagania. Całość swoją responsywnością i świeżością potrafi nadrobić wiele uproszczeń płynących ze źródła, a także odnaleźć się przez wzgląd na swoją uniwersalność tonalną w różnych gatunkach muzycznych. Bardzo podobnie zresztą wiele ich cech odnajduję w Audio-Technikach ATH-MSR7, ale ponownie: brakuje im mimo wszystko tego „beyerowego posmaku”, definiującego najnowsze serie produktów z Niemiec, choć w scenie daje się odczuć podobnie pozytywny polor.
Słuchało mi się ich bardzo przyjemnie, nie było sytuacji, żeby mnie zmęczyły swoim brzmieniem, jedynie życzyłbym sobie, aby bas był bardziej znormalizowany w zachowaniu. Nie mam nic przeciwko, aby sprzęt ten obrósł w Ohmy i dał się prowadzić śmielej wraz ze sprzętem wyższego formatu oraz większej mocy. Powtarza się więc na swój sposób ten sam scenariusz życzeniowy, który opisywałem przy okazji T5p v2.
Na pewno warto podczas odsłuchu dać sobie z nimi nieco czasu. Założone zaraz po nich Etymotic HF2 brzmiały zaś jak zepsute, zaś w odwrotnej sytuacji T8ie wydawały się przebasowione i przyciemnione. Dlatego też w niektórych recenzjach widziałem takie właśnie przywary i moim zdaniem wskazuje to na przesunięte punkty odniesienia oraz ogólnie błędne podejście w rad nie rad subiektywnym opisywaniu stanu rzeczy. Plus rzecz jasna kwestia wygrzewania, której z racji otrzymania modelu testowego jak pisałem nie sposób było mi prześledzić. Oczywiście nikomu niczego nie zarzucam i nie nastaję na niczyje święte prawo do opisywania tego co sam słyszy, tak a nie inaczej. Po prostu sugeruję sprawdzenie ich dla pewności dwa razy, aby mieć absolutną pewność co do ich brzmienia i uniknąć pułapki, jaką zastawia na nas samych nasz własny mózg.
Synergiczność
Tak samo jak w przypadku T5p v2, nad dokanałowymi Beyerdynamicami warto posiedzieć w ramach łamigłówki synergicznej. Zgodnie z zasadą dobrego sparowania sprzętu ze sobą, docelowy dla nich winien mieć zarówno odpowiednią jakość i kompensację ubytków, którymi T8ie się od czasu do czasu legitymują. Znów więc po głowie chodzi mi chociażby Colorfly C10 (lub C4 PRO), ale podczas recenzji dysponowałem innym biegunowo sprzętem. Postanowiłem więc przedstawić kilka przykładów uzyskiwanych rezultatów dźwiękowych w formie krótkich subiektywnych opisów.
+ Colorfly C200
Zadziwiająco dla mnie, ale C200 ma problemy z wysterowaniem T8ie. Przede wszystkim bas lubi być niestabilny i czasami wybrzmiewać mocniej niż powinien, zwłaszcza w swoich dolnych partiach. Mocniej niż na pozostałych odtwarzaczach daje się usłyszeć także górę. Scenicznie T8ie grają bardziej obrazowo niż holograficznie, jednak najmocniej daje mi się osobiście we znaki wysoka skuteczność T8ie i wynikający z tego problem z dostrojeniem sobie głośności. Bez względu czy gain ustawimy na niski, czy wysoki, w pierwszym wypadku moja preferowana głośność wypadała pomiędzy 18 i 19, zaś w drugim między 15 a 16. Raz za cicho, raz za głośno. I zawsze z delikatnym szumem w tle, jeśli tylko gra muzyka (nawet kompletna cisza). Odradzałbym tym samym parowanie Beyerdynamiców z tym konkretnym odtwarzaczem.
+ OPUS #1
Bardzo fajne połączenie. Co prawda T8ie lubią pokazać tu troszkę więcej basu niż mają typowo dla siebie w zwyczaju, jednakże w pozostałych zakresach grają naturalnie i zgodnie ze swoją naturą, bez wymuszeń i egzaltacji. W uszy rzuca się bardzo minimalny szum słyszany w tle, ale też chociażby na tle AK300 za jedynką non-LE przemawia duża opłacalność i bycie po prostu nieco gorszym jego wydaniem. Jeśli więc nie stać nas na 300-tkę, definitywnie #1 może pełnić rolę tańszego i z powodzeniem używanego zamiennika.
+ OPUS #1 LE
Choć sam odtwarzacz robi dobre wrażenie dźwiękowo, niewiele różni się od jedynki nielimitowanej. Głównymi zmianami są nieco większa scena i lepszej rozdzielczości sopran, jednocześnie ciut przez to mocniej lubiący dochodzić do naszych uszu. T8ie doskonale reagują na tą różnicę, ale za cenę lepszej rozdzielczości zaczynają odchodzić trochę synergicznie od punktu, w którym tańszy brat się znajdował. Tym samym z OPUSów pod te konkretne słuchawki rekomendowałbym jednak wyraźnie tańszą wersję non-LE lub dopłatę do…
+ Astell & Kern AK300
W połączeniu z produktem własnym, T8ie grają mniejszym basem niż z dowolnym z wymienionych OPUSów. Zaczynają dążyć do samowyrównania, ale nadal będzie to ich nominalny sposób grania: bas + góra + średnica, w takiej dokładnie kolejności. Jednocześnie AK300 łączy w sobie neutralność #1 z rozdzielczością #1 LE, mając więcej wspólnego z tym pierwszym. W tej konfiguracji z posiadanych odtwarzaczy – mimo że synergicznie nadal uważam można byłoby jeszcze troszkę więcej wycisnąć – słuchało mi się T8ie najlepiej. Do tego z najczarniejszym ze wszystkich tłem.
Połączenie to przypadło do gustu moim uszom sądząc również po czasie, jaki na nim spędziłem. To jest tak, że człowiek zajmuje się spisywaniem swoich wrażeń i mimowolnie sięga po to, co robi na nim największe wrażenie, lub po prostu upłynnia się z muzyką najsprawniej. Akurat niespodziewanie padło na AK300, ale z drugiej strony nie powinno też mocno dziwić to, że dany producent przygotowuje swoje urządzenia przede wszystkim pod siebie (na przykład jak grały względem siebie chociażby Matrix Quattro DAC + AMP).
Podsumowanie
Słuchawki zrobiły na mnie pozytywne wrażenie i dokładnie w ten sam deseń, co T5p v2. Gdybym miał sam przed sobą odpowiedzieć na pytanie, za co zapamiętam T8ie najbardziej, odrzekłbym, że za bajeczną wygodę, świetną scenę, wysoką koherencję, sporą uniwersalność i bardzo dobrą rozdzielczość dźwięku. A także jakość materiałów użytych przy ich budowie oraz przebogate wyposażenie. To moim zdaniem największe ich zalety, którymi szczycić mogą się w ramach słuchawek typu UIEM.
Co więc możemy zaliczyć do wad? Definitywnie cenę jak na tego typu słuchawki (psychologiczna bariera „4 tysiące za dokanałówki”), ale z rzeczy słyszalnych w zasadzie te same aspekty co przy T5p v2, czyli aż nazbyt wysoką czułość i tendencyjność do utraty kontroli basu, jeśli będziemy do kwestii ich źródła podchodzili zbyt frywolnie. Choć są to wyjątkowo udane i przemyślane w moim odczuciu dokanałówki, jedynie przez cenę i związaną z nią wyżej wymienioną barierę psychologiczną dla potencjalnego nabywcy oraz obecną na rynku mnogość alternatyw kierunkowych (chociażby customy), można nie być do końca przekonanym. Dla kogo jednak nie jest to przeszkodą, może śmiało wpisać T8ie na swoją krótką listę sprzętu do posłuchania. Nawet jeśli (np. światopoglądowo) nie przepada za znaczkiem Astella, to wciąż jest to jakby nie patrzeć stary sprawdzony Beyerdynamic.
Słuchawki są do nabycia na dzień pisania recenzji w cenie 4 999 zł, aczkolwiek sprzęt ma być ponoć dostępny w obniżonej cenie do poziomu starszej wersji, a więc 3 999 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- bardzo solidnie wykonane i z użyciem porządnych materiałów
- potężnie wyposażone w dodatkowe akcesoria
- odpinane kable MMCX w solidnych oplotach dające dodatkowe możliwości konfekcjonerskie
- dodatkowy kabel specjalnie pod balans
- kapitalna wygoda i ogromna dyskrecja użytkowania
- dokanałowe wydanie T5p v2
- zadziwiająco poprawna barwa dźwięku i poprawność akustyczna
- emanowanie zarówno basowym angażem i lekkim ociepleniem, jak i analizą oraz detalem tworzonymi na neutralnym gruncie
- naprawdę bardzo dobrze ujęta scena jak na słuchawki dokanałowe
- ładna skalowalność i czułość na tor
Wady:
- dosyć trudny w kontroli bas, który lubi wychodzić w niektórych utworach przed szereg
- duża czułość przekłada się na podatność na wartość impedancji wyjściowej sprzętu oraz szumy własne
- okablowanie przez matowość oplotu lubi się czasem poplątać
Serdeczne podziękowania za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.
Panie Jakubie, Beyerdynamic T8ie mk II, czy RHA T20, czy AKG K3003i, czy Sennheiser IE800? Mam obecnie tylko te ostatnie, szukam nowych dokanałówek. Chwilę słuchałem T8ie na AVS i zrobiły na mnie super wrażenie, ale to była tylko chwila… Teraz testowałem AK Layla 2, lecz niestety nie zostaną ze mną, nie jestem w stanie się do nich przekonać, prawdopodobnie kwestia budowy ucha. T8ie były za to bardzo wygodne, o ile dobrze pamiętam. Niestety MIP nie ma wersji demo pod ręką, więc zdaję się na Pańskie opinie. Jak się T8ie plasują szczególnie wobec IE800?
Prosiłbym też o słówko na temat ich tłumienia, na ile nadają się do pociągu, samolotu, na ruchliwą ulicę…
witam
mam to samo pytanie jak wyżej wymienione słuchawki mają sie do k3003 i ei800 które z nich polecałby pan kupić
Witam,
Przede wszystkim polecałbym odsłuch i zakupy dokonywane w oparciu o swoje własne uszy. T8ie oraz T20 są opisane na blogu. K3003 oraz IE800 mają inne możliwości oraz w obu przypadkach występują w dwóch wersjach, odpowiednio I oraz S. Jest tu więc cały szereg zmiennych, włącznie z gustem oceniającego, których nie sposób wyeliminować.