Wystarczy, że ktokolwiek ze świadomych słuchawkowców rzuci okiem na ten model, a od razu zgadnie kto jest jego producentem. Tylko jeden bowiem wytwarza słuchawki z tak banalnym systemem regulacji, z tak prosto rozwiązaną kwestią muszli i padów, czy też z tak grubym kablem mającym na łączniku znaczek GL, który oznaczać może tylko jedno – amerykańskie Grado Labs. I od razu można zaliczyć pomyłkę (również i mi się zdarzyła), ponieważ tym razem mamy przed sobą nie produkt Grado, a „by Grado”, a właściwym ich wytwórcą jest Alessandro.
Jakość wykonania i konstrukcja
Alessandro MS1i to podstawowy model z Alessandro Music Series (skrót MS), jedynka oznacza konkretny model (pierwszy z trzech), a „i” zdradza, że mamy do czynienia z wersją ulepszoną względem oryginalnego modelu MS1 (większe muszle i prawdopodobnie inne przetworniki, prawdopodobnie). Wizualnie i w zakresie rozwiązań konstrukcyjnych są to bezpośrednie klony modeli Grado – ot dwie muszle połączone najprostszym na świecie systemem regulacyjnym ze stalowym pałąkiem. Dopiero bliższe oględziny odkrywają, że mimo wszystko wykończenie jest nieco gorsze, a muszle wykonano z lekkiego plastiku. Rolę komór akustycznych muszli pełnią tu specjalne nausznice wykonane z gąbki i możliwe do nabycia w kilku wersjach. Standardowo stosuje się w nich pełnogąbkowe nausznice wykonane z miękkiej gąbki i pozbawione otworów na maskownicę przetwornika (Flats, wg notacji Grado noszą nazwę S-cushions), ale możliwe jest również zamontowanie na nich:
– żółtych nausznic pochodzących z Sennheiserów HD414 (po odpowiednich przeróbkach własnych),
– standardowych nausznic Grado z otworami na maskownice przetworników (Bowls / L-cushions),
Różnica między nimi sprowadza się nie tylko do wygody, ale też do brzmienia, ponieważ gąbki są materiałem reagującym akustycznie i podstawowym środkiem „strojącym do końca” większość słuchawek nausznych oraz wokółusznych. Ogromna większość testów wykonywana była na gąbkach Flat, ponieważ są to standardowe nausznice dostarczane z tymi słuchawkami, zaś uszy moje nie zasłużyły sobie na opieranie się o plastik oraz maskownice przetworników w innych nausznicach podczas wielogodzinnych sesji odsłuchowych. Wrażenia dźwiękowe jednak uzupełniłem także i o odsłuchy na Bowlsach oraz żółtych z HD414, ponieważ wpływały na niektóre aspekty brzmieniowe dokładnie tak, a nie inaczej. Można zatem je potraktować jako ciekawostkę przeplecioną między specyficznymi wierszami, a dlaczego specyficznymi, to już dowiecie się z dalszej części recenzji.
Napis Grado Labs znajdujący się na boku muszli może mylić jak pisałem na samym początku recenzji – to nie są Grado, sama firma też się do nich nie przyznaje na swojej oficjalnej stronie, ciężko też stwierdzić czy przetworniki pochodzą od Grado, czy też może bezpośrednio od Alessandro, ale fakt faktem serwisowane są właśnie przez tych drugich. Te słuchawki to nic innego, jak klony powstałe w wyniku współpracy tych dwóch firm (nawet pudełko jest oryginalne, a jedynie wzbogacone o informacyjne naklejki Alessandro) i tak też trzeba na nie patrzeć od strony rynkowej. Generalnie więc jakie Alessandro są, każdy widzi i pozwolę sobie na szybkie przejście do opisu brzmienia, bo to właśnie ono się tu liczy najbardziej. Na koniec jednak wspomnę jeszcze nieco o wymienionej wyżej wygodzie. Przy mojej dosyć dużej głowie i odstających nieco uszach, a także ogólnej wrażliwości na kwestie ergonomii muszę przyznać, że MS1i sprawdziły się bardzo dobrze. Nie uciskały jakoś szczególnie (przynajmniej nie tak jak HD600), a jedynymi zarzutami mogą być tu totalny brak izolacji od otoczenia (co jest dosyć oczywiste) oraz trudność w utrzymaniu się na głowie przy jej szybkich ruchach (typowy mankament takich konstrukcji). Poza tym Alessandro nie wykazywały żadnych innych uchybień, czym zdążyły nabić sobie już na starcie duży plus, ponieważ nie byłem tego aż tak pewien przed rozpoczęciem odsłuchów.
Brzmienie
Słuchawki grają dźwiękiem naprawdę dobrej jakości, choć aby go uzyskać, trzeba trochę się namęczyć z poprawnym ustawieniem muszli względem ucha. Jak już wspominałem, niestety takie są właśnie uroki słuchawek nausznych i modele wokółuszne mają tu nieporównywalnie lepsze właściwości praktyczne. Ale pozostawmy to sobie tak w tym miejscu i przejdźmy do konkretów.
Bas jest serwowany bardzo rozsądnie, jest bez trudu wyczuwalny i o odpowiedniej mocy, mając wyraźny nacisk położony na swoje górne partie, bezpośrednio łączące się ze średnicą oraz środkowym basem i to naprawdę nie bez powodu. Nie można mu odmówić głębi i siły w postaci sporadycznego „łaskotania” użytkownika i to zwłaszcza, gdy zastosuje się pełne gąbkowe pady, które czynią je dodatkowo „misiowatymi”, bardzo przyjemnymi w odbiorze i zaokrąglonymi, świetnie pasującymi swoim charakterem do średnicy. Bas jest tutaj dokładnie taki jak lubię, łaskoczący, nieprzesadzony, łatwo wyczuwalny i w ogóle nie męczący. Ta przyjazność dla użytkownika to element, w którym MS1i zaszywa pewną cząstkę sensu swojego brzmienia.
Średnica z kolei to właśnie to, czym MS1i popisują się w zasadzie o każdej porze dnia i nocy w naprawdę dojrzały sposób. Wokali żeńskich się w nich nie słucha, je się podziwia. Są naprawdę przyjemne, bogate, a bezpośrednia średnica nadaje tu dodatkowej porcji detali, ogromnej porcji. Podczas, gdy siła wielu modeli chociażby AKG bierze swoją siłę w tej materii z neutralności średnicy w połączeniu ze szczegółową górą, tak małe Alessandro robią i tak swoje, jednocześnie nadal tego aspektu po drodze nie ignorując. Uzyskujemy tutaj więc bogatą i żywą średnicę, która na swój sposób właśnie najbardziej charakteryzuje produkty tej marki i przysparza jej sporego grona zagorzałych fanów. Nie jest to mistrzostwo, jeśli chodzi o precyzję i słuchawkom zdarza się pogubić, ale w zamian MS1i oferują wierność i przyjemność. W zasadzie to obie te cechy zdają się przyświecać ogólnie w sposobie reprodukcji dźwięku w tym modelu.
Te słuchawki wbrew pozorom grają małym dźwiękiem, który udaje bycie dużym. Nie są mistrzami i nawet nie próbują nimi być. To kompakty, które próbują udawać słuchawki wielkoformatowe – nie powalają basem, nie kładą na kolana całościową detalicznością, nie przytłaczają kompleksowością brzmienia, nie dążą w żaden sposób do perfekcji w czystym tego słowa znaczeniu. Na czym dokładnie polega zatem geniusz tego modelu? Odpowiedź jest prosta: w celach i ich realizacji. W tym, ze ich nadrzędnym celem jest po prostu dostarczanie jak największej przyjemności płynącej z muzyki. W tym, aby osoba słuchająca na nich muzyki czuła się jak ryba w wodzie, zapominała, że w ogóle ma słuchawki na głowie (choć akurat o tym może przypomnieć różnie wypadająca u każdego wygoda). Jeśli słuchacz ma określone wymagania, których naprawdę wiele słuchawek nie ma nawet cienia szansy spełnić, a po założeniu MS1i po chwili akceptuje ich dźwięk mając perfekcyjną świadomość wszystkich ich słabości, to jest to nic innego jak przejaw czystego geniuszu muzykalności i zgrywania się z puszczanym w eter materiałem.
Swój popis dały przy okazji odsłuchiwania utworu Kalafiny – Natsu no Ringo (w tłumaczeniu bezpośrednim „Apple of Summer”). Cała sztuka polega w nim na tym, że mamy tu czytelną ale kompleksową scenę dźwiękową z wielogłosem, który doskonale sprawdza poziom średnicy i jej detaliczności. Jak nietrudno się domyślić, Alessandro przeszły ten test śpiewająco, zupełnie jakby były słuchawkami o klasę, dwie, może nawet trzy wyższe. Macie tu na głowie w tym momencie wyborną kolację złożoną z żeńskich, przepięknych głosów zebranych w jednym kawałku i jednych słuchawkach. „One tu są i śpiewają dla mnie”, ale czy udało mi się na tym polu mimo wszystko MS1i zadławić? Tak, niestety udało się na sporej ilości utworów Two Steps from Hell, które są wyższą ligą pod tym względem od Kalafiny. Przykład – For the Win, to bardzo szybki i skomplikowany utwór, w którym niestety MS1i nie wytrzymały tempa. Wystarczyło, abym przeszedł do sporo wolniejszej ścieżki Ocean Kingdom tego samego wykonawcy, aby wszystko wróciło do normy, pojawiło się właśnie te brzmienie, które wcześniej tak mnie oczarowało.
Dla pewności w tym miejscu zmieniłem nausznice z padów typu Flat na Bowls i choć trochę to pomogło, to jednak nadal czuć było problemy, do tego mieszanie się wszystkiego ze sobą w jeden wielki jazgot, skutecznie zmuszający do powrotu na Flatsy. Niestety przyznam się, że mając w rękach MS1i i K272, to właśnie te drugie zagrzały na mojej głowie więcej czasu (recenzje były pisane niemal jednocześnie) i cały czas zastanawiając się dlaczego, doszedłem właśnie następującego wniosku – kontrola. Mimo wszystko jest bardzo ważnym elementem słuchawek, bez względu na pochodzenie czy zastosowanie, a popuszczanie cugli powinno też mieć swoje granice. K272 nigdy mi nie skapitulowały na Two Steps from Hell, zaś MS1i – bardzo łatwo. Powód takiego stanu rzeczy? Banalny – pady i specyficzna konstrukcja tych słuchawek. Podejrzewam, że gdybym miał przy nich konwencjonalnie zaprojektowaną komorę akustyczną, to sprawa byłaby o wiele łatwiejsza do opanowania.
Nie zatrzymując się i idąc dalej – góra zachowuje się miejscami, jak w słuchawkach zamkniętych, a nie otwartych, ale bierze się to z faktu zastosowania wspominanych wyżej Flatsów – padów pełnopłaszczowych, bez żadnych otworów odsłaniających maskownicę przetwornika. MS1i cechują się całkiem dobrą jakością tychże tonów, choć z wyżej wymienionego powodu jest ona przyciemniona, brakuje jej iskrzenia i częściowo z tego powodu detaliczności, ale nawiązuje do włochatego brzmienia swoich sąsiadów, pozostając ostrą wtedy, gdy trzeba, niszcząc wszelkie sybilanty i pokazując, że jej kondycja jest mimo wszystko całkiem dobra.
Jednocześnie to właśnie górę wskazywałbym jako jedno ze słabszych ogniw (choć jeszcze nie najsłabsze samo w sobie) recenzowanych Alessandro, które co prawda można kompensować wymiennymi padami i ich dostosowaniem, ale jednocześnie upadać wtedy będzie komfort oraz konsystencja pozostałych fragmentów. I tu pojawia się z mojej strony koronny argument za takim stwierdzeniem: przyciemnienie góry idzie w parze z wrażeniem pewnego jej oddalenia i podczas, gdy spodziewalibyśmy się usłyszenia danego dźwięku z tamtego rejonu bliżej i jaśniej, otrzymujemy go ściemnionego i stąd bierze się wspomniane wrażenie. W niektórych utworach unaoczniało się to niestety tak ekstremalnie, że góra zaczynała się w sposób zupełnie przeczący zachowaniu dołu i średnicy odklejać od „ciała”, jaki wspomniane rejestry tworzyły. To tak, jakbyśmy chcieli skręcić koła w lewo, a jedno z nich rozjechało się w przeciwną stronę.
O ile jeszcze z przyciemnieniem spokojnie da się żyć, to martwi mnie niestabilność i nieprzewidywalność tego obszaru tonalnego. Przesłuchując różnorodnie nagrane albumy nigdy nie byłem do końca pewien tego, co usłyszę. Pod tym względem recenzowane niedawno AKG K272 HD to mistrzostwo galaktyki, jeśli chodzi o przewidywalność. Oczywiście tam jest to podyktowane zupełnie innym zastosowaniem samych słuchawek, jednocześnie samemu uważam, że element nieprzewidywalności jest czymś ekscytującym, zwłaszcza w słuchawkach dużego formatu, jak Q701, ale w przypadku MS1i te zaskakiwanie potrafi odbywać się w obie strony – tak pozytywnie, jak i negatywnie. Życzyłbym sobie osobiście, aby było to prawdą tylko w tym pierwszym przypadku, ale niestety nie ma tak dobrze i być może ma to związek z równie niestabilnym zachowaniem się sceny.
Scena jest tym, po czym od razu poznamy rozmiar sprzętu, z którego płynie muzyka. Stereofonia jest zadziwiająco poprawna, czasami aż zadziwiająco zadziwiająca w swoim zadziwianiu, ale mimo wszystko Alessandro nie są specjalnie szerokimi słuchawkami wbrew pozorom – wiele elementów odgrywanych jest wewnątrz głowy słuchacza. Problemem dla mnie najbardziej tutaj widocznym, było sumowanie się słabego poczucia głębi z przyciemnioną górą, której w utworach mocno operujących na subtelnościach, jak np. Delicate Joey’a Fehrenbacha, zdarzało się gubienie detali i zupełne zatracanie poprawnego rysowania sceny w zakresie właśnie głębi albo kształtu całościowego, który przypominał mi tu zarys damskich ust, ale nie ze względu na słodkość ewentualnego pocałunku, a kształt i niezbyt realną wędrówkę źródeł pozornych między kanałami. Bardzo trudno to określić, ale brakowało mi tutaj takiej swego rodzaju „elementarnej trójwymiarowości”.
Muzykalność muzykalnością, ale w takich utworach liczy się co innego i nie spodziewałem się, że przyjdzie mi napotkać moment rozczarowania. Prócz góry i gubienia się wynikającego z takiego a nie innego stanu rzeczy, w trakcie pisania niniejszej recenzji (wraz z Alessandro na mojej głowie) doszedłem do wniosku, że gdybym miał wskazywać naprawdę najsłabszy element tych niezwykle interesujących słuchawek, to byłaby to właśnie nieregularna scena z trudną w percepcji głębią i alokacją źródeł pozornych w jej obrębie. Żaden z utworów bazujących na przestrzenności i skomplikowanych efektach stereofonicznych wykraczających poza typową jednoosiowość nie został odtworzony dostatecznie sugestywnie, może nawet w ogóle poprawnie. Bardzo łatwo można było zgubić źródło pozorne, stracić je z oczu, pojawiało się gdzie chciało, całkowicie bez kontroli i wrażenia, że słuchawki panują nad każdym calem sceny. Kiedy zarzucałem wcześniej K272 brak rozmachu na scenie, to mimo wszystko nie odmawiałem im jednocześnie ogromnej poprawności w tym względzie. Tymczasem MS1i muszę odmówić nawet i tego, a jeśli wyciągnę w tym miejscu podobnie wyceniane używane K240 Studio lub cokolwiek innego z tej serii, byle tylko trzymać się w identycznym dla Alessandro przedziale cenowym, to pod względem sceny doprowadziłbym je chyba do płaczu, depresji i prób samobójczych. Wszystko, co wychodzi poza ramy standardowej stereofonii jest w tych słuchawkach po prostu trudne do zrealizowania i trzeba się z tym faktem niestety pogodzić.
Generalnie wszystko już opisałem i nie wiem, czy zostało się coś, co powinienem zawrzeć dodatkowo w podsumowaniu, ale mimo wszystko postaram się wyłożyć wszystko jeszcze raz, gdyż nie są to słuchawki łatwe w rozpracowaniu. Macie przed sobą zatem nauszniki wyjątkowe, zaszufladkowane w specyficznych gatunkach muzycznych, czerpiących dosłownie garściami ze średnicy i dołu oraz ich połączeń. Przykład? Klasyka pod postacią XYZ – Maggy. Sposób, w jaki ich utwory o do tej pory zdawałoby się sztucznie i nieprzyjemnie wręcz wyostrzonej górze prezentują się na Alessandro to podejście od zupełnie innej strony. To tak, jakby zacząć wchodzić do domu jak człowiek – przez drzwi frontowe, a nie przez komin. Ma się wrażenie, że pod ten konkretny album MS1i zostały stworzone wręcz na zamówienie – tak dobrą notują synergię.
Najbardziej w MS1i spodobała mi się średnica i fakt, że w relatywnie tanich słuchawkach można znaleźć ją na tak wysokim poziomie, w formie wykluczającej jakieś większe do niej pretensje, poza tym nieszczęsnym zgubieniem się w momentach największego zakotłowania. Również ogólna muzykalność i zdolność do wtapiania się w gust użytkownika zasługuje na najwyższe uznanie, tak samo jak swego czasu zaskoczyły mnie pozytywnie pod tym względem naprawdę niepozbawione wad Westone 1. Z drugiej strony MS1i oferując miejscami bardzo ograniczoną w ogólnym tego słowa znaczeniu scenę i przyciemnioną górę automatycznie postawiły się poza kręgiem słuchawek mnie – osobiście – interesujących na dłuższą metę, aczkolwiek gdyby nadarzyła się ku nim okazja, to kto wie. To już nawet nie jest kwestia priorytetów a (poza wciąż wałkowanym przeze mnie wątkiem wygody) określonych gatunków muzycznych, które w moim przypadku pod profil tego typu słuchawek delikatnie mówiąc niezbyt często pasują. Jednocześnie tylko skrajny ignorant i osoba chyba wręcz głucha nie doceniłaby ich wartości i nie doszukała się grudek złota w podnoszonej z popiołów czarnej skale połączonej metalowym pałąkiem obszytym skórą.
Na samym początku wymieniłem, że nie są jakimiś wybitnymi cudami techniki i nie wydają się na tle powiedzmy podobnie wycenianych słuchawek niczym szczególnym, nie widać też, aby same z siebie chciały ścigać się z czymkolwiek konkretnym po stronie konkurencji. Tymczasem nie umiem wskazać drugich takich słuchawek w obrębie 300-400zł, może nawet 500zł, bo i po tyle potrafią one „chodzić”, które dałyby mi tak dobrą korelację dołu ze średnicą i przede wszystkim jakość wydźwięku samej średnicy. Nie widzę słuchawek o tak wyrazistym charakterze, o tak specyficznej konstrukcji, o dedykacji ku maksymalnej przyjemności i tak wysokim poziomie wtapiania się w gust słuchacza na osi czasu poświęconego na odsłuchy. Te słuchawki nie próbują dać tutaj wszystkiego, nie chcą być dobre we wszystkim, raczej właśnie próbują być bardzo dobre w czymś jednym i to właśnie tym zdobywać swoich wielbicieli. Po prostu mimo swoich wad szybko do siebie przekonują.
Tendencję tę widać wyraźnie na tle powyższej recenzji – wszystko było świetnie do chwili, gdy dojechałem do utworów o zupełnie innych priorytetach, które zaczęły brzmieć dziwnie, nienaturalnie, zupełnie inaczej, niż bym się tego spodziewał, a przecież jeszcze parę chwil temu pochwaliłem je za wysoki realizm przekazu. Na tym to właśnie polega, na zaszufladkowaniu się z określoną pulą gatunków muzycznych, które brzmią najlepiej po prostu w takich a nie innych warunkach i koniec. Można kupić sobie model zewsząd uniwersalny i być z niego zadowolonym pod każdym gatunkiem muzycznym, wydając jednocześnie znaczną kwotę, aby poziom tejże uniwersalności faktycznie był na odpowiednim poziomie. Można nabyć też Alessandro i być nieziemsko zadowolonym w konkretnych, najczęściej przez nas słuchanych, jednocześnie wydając 33-50% mniej ze wspomnianej kwoty.
Zastosowanie
Słuchawki nie należą do aż tak wymagających, aby konieczne było stosowanie wzmacniacza słuchawkowego, ale jednocześnie czerpią z tego tytułu zauważalne korzyści. W zakresie utworów oraz zastosowań – tutaj jest pewien zgrzyt, gdyż charakter Alessandro utrzymuje je po tej ciemniejszej i gęstszej stronie muzycznych eskapad, faworyzując wszystko to, co operuje na wydźwięku i żywiołowości, aniżeli cechach takich jak chociażby przestrzenność, choć nie musi to być żelazna zasada (np. jazz) – po prostu najczęściej tak na nich jest. To słuchawki stworzone głównie do popularnej muzyki, nacechowanej emocjami, które są w stanie je odtworzyć z tak wielką faworyzacją, że stawiają się za murem same z siebie w pozostałych gatunkach. Podczas gdy w K272 HD przebijał się cały czas ich studyjny rodowód, a monitorowe zapędy skutecznie odbierały emocje wszystkim puszczanym na nich gatunkom muzycznym, to jednak nie można było im odmówić uniwersalności i przekazywania w ten sam sposób niemalże wszystkich posiadanych nagrań, zresztą jak przystało na „profesjonalistów”. Nie okopywały się po żadnej ze stron, pozostając neutralnymi do samej ziemi. MS1i z kolei są modelem stricte muzycznym i nie w głowie im wybrzydzanie na realizacje, ale podejmują decyzję o zaszufladkowaniu się w konkretnych gatunkach tak stanowczo, że z jednej strony nabijają sporo punktów w tym, w czym faktycznie są dobre, ale z drugiej zamykają za sobą pozostałe drzwi, co skutecznie ogranicza ich ocenę końcową.
Podsumowanie
Alessandro MS1i to słuchawki specyficzne i szczególne, ponieważ mieszają ze sobą słodycz z goryczą, dobro ze złem i tylko od użytkownika końcowego zależy, którego waloru będzie więcej, a którego mniej. Z jednej strony kładą na kolana soczystością średnicy i jej połączeniem z pięknie formowaną linią basową, a także ogólnym charakterem swojego grania, z drugiej karmią dziegciem w postaci alogicznie tworzonej sceny, zdolności do pogubienia się oraz trochę nieprzewidywalną górą. Sprawdzają się w energicznych gatunkach muzycznych, odpychając te, które brylują na słuchawkach jasnych i przestrzennych.
Ich zakup można usprawiedliwiać sobie różnie i istnieje spora szansa zarówno na nieudaną randkę z oberwaniem w twarz na sam koniec, jak i szczęśliwą rodzinę z dziećmi i ogólnym happy endem. Osobiście szczerze doceniam starania tych słuchawek w zapewnieniu swojemu użytkownikowi maksimum w ramach swoich możliwości, miejscami wręcz je podziwiam (zwłaszcza gdy patrzę na cenę w US) i choć widzę w nich sporych rozmiarów wady, bo mimo wszystko potrafią się pogubić w średnicy, zakłamać scenę oraz wypaczyć obraz góry, to jednak zobaczcie ile dobrego do tej pory na ich temat napisałem w tejże recenzji mimo, że specjalnie fanem takiego brzmienia też nie jestem. Po prostu są zbyt dobre, by chociaż nie spróbować przełknąć ich wad.
Bardzo trudno jest je więc ocenić obiektywnie, ponieważ wystarczy, że włączę tu do gry własny gust, faworyzujący cechy, których te słuchawki w pewnych miejscach nie są mi w stanie zaoferować, a okaże się, że mimo wszystko potrafią być uznane za decyzję nietrafioną. Sytuacja jest tu więc podobna, jak z K272 HD i trzeba sobie powiedzieć po raz wtóry: do ręki dostajemy słuchawki do konkretnych zastosowań, w których dosłownie brylują i przy których powinniśmy się okopać tak samo, jak one. Te połączenie da nam absolutne szczęście z reprodukowanego brzmienia za naprawdę rozsądne pieniądze, o ile będziemy lali do nich odpowiednie gatunkowo „paliwo”, inaczej czeka nas bardzo burzliwy związek. Pozycja tylko dla świadomych i zdeterminowanych do szukania nawet za granicą słuchaczy.