Słuchawki te stosunkowo rzadko pojawiają się na rynku wtórnym, zwłaszcza w dobrym stanie. Jeśli jednak już to czynią, można je dostać w atrakcyjnej cenie, budzącej wiele znaków zapytania o stosunek ceny do możliwości i powodów, dla których można je nabyć taniej od nawet starszych od nich Sextettów. Całości sytuacji definitywnie nie pomaga duże skąpstwo informacji na ich temat w sieci. Mam więc nadzieję, że niniejsza recenzja cokolwiek w tym zakresie zmieni.
Dane techniczne
- Lata produkcji: 1985-1989
- Ilość znanych rewizji: b/d
- Ilość wariantów w serii: 2 (zwykła i PRO)
- Przetwornik: dynamiczny, półotwarty, 32mm
- Impedancja: 600 Ohm
- Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz
- SPL: 88 dB
- THD: > 0,25 %
- Długość kabla: 3 m
- Wtyk: 6,3 mm
- Waga: 219 g (realnie ważona)
Jakość wykonania i konstrukcja
Trudno jest jednoznacznie stwierdzić dlaczego K260 przeszły przez kroniki historii audio bez echa. Oczywiście zaraz pojawi się zapewne argument, że „rynek zweryfikował” i sprzęt gdyby był tak dobry, to miałby status legendy. Nieprawda. Jest wiele słuchawek, które przeszły bez większego rozgłosu, mimo że były fantastyczne jak na swoje możliwości, czy też po prostu czas. Są też takie modele u AKG, przy których do dziś zastanawiam się dlaczego ich ceny są tak wysoko spekulowane i jednocześnie ma miejsce tak duży popyt, skoro dosłownie „za miedzą” są słuchawki o lepszych parametrach i niższej cenie. Efektem jednak jest to, że K260 poniekąd podzielają dziś los K240 Monitor oraz K280, które jesteśmy w stanie spotkać w dobrych cenach na rynku wtórnym.
Tezy na temat przyczyn są dwie. Pierwsza, o której czytałem swego czasu gdzieś na sieci, forsuje koncepcję, w której AKG stało się własnym zakładnikiem. Już tłumaczę o co chodzi. Proszę zwrócić uwagę na datę, kiedy słuchawki zostały wprowadzone na rynek. W tamtym czasie AKG eksperymentowało bardzo obficie z modelami z serii K2, wypuszczając naprawdę różnie strojone i z różnym przeznaczeniem egzemplarze. Można powiedzieć, że rynek w krótkim czasie został dosłownie zalany modelami tego producenta. Przypominało to w pewnym momencie wędkarza, który nie wiedząc jaką rybę chce złowić zarzucił 30 wędek z różnymi przynętami. Co będzie mocniej brało to nasze.
Traf chciał, że w tym wszystkim to K240 Monitor przyjęły się jako standardowe słuchawki studyjne na ówczesne czasy, a nie K260, które jakoby były bardziej ku temu celowi pozycjonowane. AKG widząc, że zrodził się między jednym a drugim modelem naturalny konflikt, postawiło na to, co było bardziej popularne i lepiej się sprzedawało, nie inwestując „przesadnie” w wyżej numerowany wariant. To doprowadziło w prostej linii do wygaszenia modelu K260, choć pod numerem tym były dostępne aż dwie różne wersje: zwykła i profesjonalna.
Druga teza to z kolei moje przemyślenia i wnioski, które wysnułem na długo jeszcze przed recenzją, czy nawet nabyciem tych słuchawek na własność. Wiążą się one bezpośrednio z konstrukcją tych słuchawek i z tej perspektywy możliwe, że nawet uzupełniają z tezą poprzednią. Mianowicie pierwsze wrażenie. To ono właśnie potrafi zdecydować często o tym, czy dany produkt się przyjmie, czy nie. Jeśli użytkownik nie będzie czuł, że ma w rękach coś solidnego, najeży się tylko niepotrzebnie wątpliwościami. K260 pod tym względem sprawiają jedne z najgorszych pierwszych wrażeń z całej serii AKG K2. Paradoksalnie wykorzystują w tym swoją największą zaletę: niską wagę.
Słuchawki ważą naprawdę malutko i choć AKG podaje ich wagę na tym samym poziomie, co inne modele K2, jest to nieprawda (chyba że razem z kablem, który faktycznie jest masywny). Spokojnie mając je w rękach odróżnimy wagowo po ciemku od dowolnego innego egzemplarza K240, nie wspominając o K270 czy 280, które ważą jeszcze więcej. Wpływa to bardzo pozytywnie na wygodę, ale też powoduje, że sprzęt wydaje się w środku pusty, mniej trwały, bardziej telepiący się. Nawet opaska jest w nim bardziej elastyczna, a więc automatycznie uznawana za gorszego gatunku.
Jeśli doliczymy do tego brak pełnego systemu X-Axis (muszle poruszają się tylko w jednej osi, tak jak K270/280), lubiący się klinować system regulacji opaski, a także skręcać „dwużyłowy” kabel, pierścienie podatne na ślady użytkowania oraz przede wszystkim bardzo łatwe do wytarcia emblematy, to całościowo wychodzi nam to co wychodzi.
W zakresie ewentualnego serwisowania też potrafią robić pewne problemy. Przede wszystkim przez bardziej eliptyczny kabel bardzo trudno jest rozebrać korpus wtyku. Opaska zaś raz, że jest dosyć unikatowa w ramach wszystkich innych modeli, to jeszcze posiada elementy ściągające oparte o specjalne bloczki z zaczepem w kształcie litery T. Aby zamontować/zdemontować ściągacz, w którego skład wchodzi wspomniany bloczek oraz sznureczek ściągający, musimy słuchawki rozebrać od strony przetworników, odbezpieczyć, wyjąć i analogicznie zamontować nowy.
Sęk w tym, że takich elementów już nie dostaniemy. Choć tyczy się to oczywiście na dzień dzisiejszy tylko sprzętu używanego, jednak mogła być to także kwestia na swój sposób wpływająca na ich przyszłościowość także w ramach oferty sklepowej. Znacznie bowiem łatwiej jest przewidzieć dostępność części do iluś tam wariantów K240, niż dwóch unikatowych wersji jednego modelu.
Potencjalny nabywca K260 musi więc zatroszczyć się o to, aby bloczki te były w jednym kawałku. W ten sposób będzie mógł je zregenerować, choć też nie do końca tak, jak robi się to w innych modelach. W bloczku bowiem nitki sznureczka krzyżują się i nie ma żadnej możliwości ponownego umieszczenia tam nowego materiału. W przypadku gdyby okazało się, że jednak bloczki są połamane lub w ogóle ich nie ma, musimy skonstruować alternatywny zaczep samodzielnie.
Dla mnie osobiście największym problemem okazały się uszkodzenia pierścieni, ponieważ wraz z ich polerowaniem zacieram oryginalną fakturę szlifu radialnego. W domowych warunkach odtworzenie takiego frezu jest niestety niemożliwe. Było to więc wybieranie między mozolnym ręcznym polerowaniem, a zostawieniem poogryzanych krawędzi tych słuchawek.
Myślę jednak, że są tego warte, gdyż tak jak pisałem wcześniej, jest to model unikatowy w skali serii. Pomijając już kwestie soniczne, o których powiem w dalszej części recenzji, K260 Professional okazują się być najlżejszymi i najwygodniejszymi słuchawkami tego producenta (tylko 219 g). Do ich konstrukcji wykorzystano najmniej elementów, więc nawet podwójny kabel i wciąż przecież metalowe pierścienie tego nie zmieniają. To trochę ironiczne też, że najbardziej w teorii rozwinięty model półotwarty z pojedynczym przetwornikiem okazał się być najbardziej odchudzonym. Wygoda jednak w ten sposób uzyskana nie może zostać niezauważona.
Uproszczenia konstrukcyjne widać także w środku – przetwornik jest osłonięty całościowo materiałem akustycznym wraz z otworami dyfuzyjnymi od strony wewnętrznej. Wszystko byłoby super, gdyby pomyślano także i o zabezpieczeniu tych zewnętrznych. Słuchawki te są najbardziej otwartymi z całej linii K2, mając otwory dosłownie wszędzie i tak samo przez wszystkie łapiąc kurz.
Za wspomnianą regulację tylko w jednej osi odpowiada bardzo prosty mechanizm złożony z dwóch zaczepów blokujących zawias złożony z wyciętego fragmentu muszli. Efekt obrócenia się słuchawek względem naszych małżowin jest generowany przez ich kształt, ale też właściwości elastyczne pałąka. To dlatego choć słuchawki są na swój sposób „upośledzone” regulacyjnie, jest to w praktyce wada pomijalna. Jak zawsze wszelkie problemy natury ergonomicznej doszczętnie rozwiązują wkładki dystansujące.
Jakość dźwięku
K260 były właściwie ostatnim elementem układanki wszystkich modeli półotwartych z serii K2, którego odsłuchu jeszcze nie miałem przyjemności wykonywać. Bardzo się cieszę, że udało mi się tego dokonać i to nawet przy niespecjalnych kosztach po swojej stronie. Powiem więcej – w cenie, w jakiej udało mi się nabyć ten sprzęt, uważam transakcję za bardzo okazyjną, zwłaszcza na tle coraz bardziej chorych cen modeli K240 Sextett.
Te nietypowe AKG to w dużym uproszczeniu granie bardzo podobne do K301 z nausznicami materiałowymi, tyle że w o oczko niższej klasie zbliżonej właśnie do Sextettów (identyczna kondycja góry na ten przykład). Z kolei w ramach serii K2 wypadałyby tonalnie dokładnie pomiędzy K240 Monitor a K240 DF. Neutralne i równe w fundamencie, od którego wychodzi w stronę muzykalności i bezpieczeństwa – delikatnego przyciemnienia z typowym dla klasy mid-fi wrażeniem lekkiego kocyka oraz zaokrąglonych skrajów pasma, skutkujących mniejszą rytmiką, precyzją oraz zejściem. Z drugiej strony słuchawki prezentują mnogość pozytywnych kompromisów.
Linia basowa jest bardzo podobna do Monitorów konstrukcyjnie, jedynie skromniejsza na ilości. Ponownie występuje preferencja głośniejszych odsłuchów, jak również i bardziej technicznych źródeł i wzmacniaczy. Dobrze napędzone i wysterowane K260 są w stanie zaoferować wyważoną i linię basową o dużej uniwersalności. Aczkolwiek nie wykazują ani precyzji DFów, ani zejścia Playbacków. To bas typowy dla AKG, nastawiony na swój średni podzakres i dociążenie, ale nie szybkość czy precyzyjność uderzenia. Takie rzeczy zaczynają się (również analogicznie jak w Monitorach) pojawiać dopiero przy sparowaniu ze sprzętem o dużej precyzji oddolnej, a niekoniecznie mocy czy wybrzmiewaniu. W efekcie sprzęt niemożebnie się prostuje, ujmując naddatku średniobasowego, a naciskając bardziej na traktowany do tej pory po macoszemu najniższy fragment basu, jak również ogólnie lepiej i sprawniej łapiąc rytm utworu.
W przypadku wymienionych przeze mnie dwóch par słuchawek niewiele w teorii trzeba, żeby wyprowadzić im linię basową na kształt idealnego kierunku zmian. W DFach większe wybrzmiewanie i ilość mieszają się naturalnie z precyzją. W Playbackach delikatne podciągnięcie średniego basu potrafi dać nawet jeszcze lepsze rezultaty. K260 pozostają w tyle za jedną i drugą parą z kolei właśnie tym, że nie mają w swoim basie jakiejś cechy szczególnej, która rzucałaby się w uszy. To zakres dosyć „pospolity” w charakterze, wydaje się zwyczajny i takim też jest w rzeczywistości. Dla osoby szukającej rozrywkowej, porywającej pary jest to krytyczna wada. Dla fana normalności i równości – nawet zaleta, jeśli uwzględni się wzięcie poprawki na klasę dźwięku, w której pracują.
Średnica również wykazuje trochę analogii do Monitorów, ale tym razem miesza ze sobą również typową dla K270 czy K240 DF tendencję do naświetlania wokalu, przyciskając mocniej punkt 2,4 kHz ku słuchaczowi. Słuchawki czynią to jednak przy wcześniej notowanym spadku przy 1,5 kHz oraz ogólnym lekkim przyciemnieniu. Dlatego też słuchacz najprawdopodobniej nie będzie miał możliwości wychwycenia podobieństw w strojeniu.
Zakres ten jest mniej obrosły w piórka, że tak się wyrażę, lżejszy od Monitorów, mniej nasycony i bardziej obrazujący to co się dzieje w utworze. Monitory przybliżają wokale i nadają im dużej masy, z której płyną ku słuchaczowi niezłe emocje i to w pakiecie od razu ze słuchawkami, niczym dla zasady. W K260 będzie to już bardziej uzależnione od sprzętu i jego charakteru, choć trzeba przyznać, że słuchawki podobnie jak Monitory lubią taki styl grania narzucać, aniżeli przekazywać informacje ze źródła.
Pod względem czystości i rozdzielczości sopranu słychać, że jest to niższa klasa mid-fi i to w zasadzie chyba największa przywara, jaką mogę pod ich adresem wystosować, jeśli patrzeć na wszystkie inne aspekty całościowo. Słuchawki nie mają w intencji ukrywania obecności lekkiego piasku z racji wybicia w okolicach 6 kHz, a którego istnienie jest poniekąd pochodną wyraźnej normalizacji względem Monitorów i samej leciwości przetworników. Ciekawostką jest, że nie czuję tego w jeszcze jaśniejszych DFach, które equalizowane wraz z K260 na ten sam kształt brzmieniowy serwują ostatecznie lepszą od nich jakość dźwięku w wyższej klasie. Paradoksalnie również góra Monitorów jest łatwiejsza w equalizacji niż K260 wraz z posiadaniem lepszej od nich barwy. W tych ostatnich zaś bardzo łatwo o zaznaczanie przez przetworniki swojego wieku i nosowości, którą odróżniają się na niekorzyść od Monitorów.
W zakresie strojenia, K260 sprytnie poruszają się między Monitorami i DFami. Diffusfeldy były projektowane jako substytut monitorów bliskiego pola i praktycznie jedynymi rzeczami, o jakie ich posiadacz musi walczyć, jest dociążenie oddolne i napędzenie. Tudzież może po prostu też nieprzesadzanie z nadmierną jasnością toru. Monitory mają z kolei tendencję do wygładzania i przyciemniania sopranu na kształt bezpieczeństwa tonalnego. Świetnie sprawdza się to w muzyce słuchanej z jasnego, jałowego lub neutralnego toru. W normalnych warunkach, a więc powiedzmy na sprzęcie muzykalnym, ale nie egzaltującym własnej tonalności w żadną stronę, efekty mogą oscylować wokół nadmiernego zgaszenia i zagęszczenia.
K260 tego nie robią, a przynajmniej starają się w 70-80% odrzucić taką koncepcję. Pozostałe 20-30% to już odpuszczenie na samym końcu, machnięcie ręką na detal absolutny i faktycznie „gładzenie” przebiegu tonalnego. Są bardziej elastyczne dzięki temu i potrafią odnaleźć się na wyraźnie większej palecie sprzętu źródłowego, choć jednocześnie i ku mojemu zdziwieniu, nie wykazują wobec niego aż tak dużej selektywności. Podłączając je pod sprzęt za 500 i prawie 7 500 zł różnice, choć słyszalne, zawsze są obarczone ich własną, „średnioklasową” manierą i piętnem wiekowości przetwornika, który żywcem jest jakoby wzięty tonalnie z Sextettów.
Ostatecznie do słuchawek mogę się w tym względzie przykleić jedynie w zakresie wspomnianej na samym początku czystości i braku absolutnego detalu oraz wykończenia na najwyższej oktawie. Wszystko inne jest bardzo przemyślanie skrojone i skalkulowane na konkretny efekt odsłuchowy wprost z pudełka.
Również w zakresie sceny K260 nie wyróżniają się poza określony styl grania, który nazwałbym „optymalnie” wobec siebie skrojonym. To zwyczajne scenicznie słuchawki, tak samo rozbudowane na osi przód-tył, jak i na boki, bardzo standardowo w ogólnym rozmiarze i z umiarkowaną holografią. W najlepszym scenariuszu synergicznym scena dostaje jeszcze troszkę szerokości, przyjmując ostatecznie kształt podany na wykresie.
Jeśli miałbym określić ją jednym słowem i tylko jednym, użyłbym „domyślna”. Nie klaustrofobiczna, ale też nie jakoś specjalnie przepastna mimo półotwartej konstrukcji. Po prostu zwyczajna. Teoretycznie jest to komplement, ale też muszę z żalem przyznać, że słuchawki nie mają tej o oczko większej sceny, jaką prezentują np. Monitory. Te są w stanie mocniej przyciągnąć uwagę, na swój sposób przykuć do odsłuchu. I to mimo przyciemnienia.
W bezpośrednim porównaniu i bez użycia equalizacji jednak mimo wszystko wybrałbym Monitory, jako że K260 cały czas sprawiają wrażenie, jakby próbowały jak najwierniej odtworzyć dźwięk, bez wkraczania w odtwarzanie muzyki. Brakuje odrobiny więcej selektywności między jedną a drugą parą w tym względzie. K260 – również teoretycznie – lepiej obrazują średnicę, czynią ją czytelniejszą i łatwiejszą w kontroli, ale za cenę jednego szczebelka z drabiny trójwymiarowości. Po prostu odtwarzają ją przed słuchaczem, demonstrując, a nie otaczając. Polemizować można ostatecznie, czy brak tego magnetyzmu jest niekorzystny dla odsłuchu jedynie kontrolnego, a nie mającego na celu rozkoszowanie się muzyką.
Słuchawki zrobiły na mnie mimo wszystko pewne wrażenie, głównie z powodu mieszania ze sobą bardzo sprawnie skrajnie różnych cech akustycznych innych modeli z serii K2: Sextett, Monitor oraz DF, ale też nawiązując mocno do strojenia K301 na materiałowych nausznicach i prezentując ponad tym wszystkim przemyślaną budowę dźwiękową, z własnym klimatem, innym niż pozostałe K240.
Bas to praktycznie konstrukcyjna kalka z K240 M, podczas gdy brzmieniowo cały przekaz jest bardziej neutralny i rozjaśniony. O DF wspomniałem tu głównie dlatego, że słuchawki tak samo trudno jest napędzić, jak również przez przemożne wrażenie, jakoby w K260 Professional występowała również ta ich charakterystyczna techniczność, tyle że bardziej chowana przed słuchaczem. Sprzęt stoi dzięki temu w połowie drogi między Monitorami a Diffusfeldami, dając zarówno neutralny przekaz o dużych cechach technicznych, jak i muzykalność łączącą się z dużą podatnością na udaną synergię ze sprzętem grającym neutralnie, sucho, jałowo.
Monitory są najbardziej gardłowe (ale przez to bliższe naturalności) i ciemne, DFy najświeższe i najjaśniejsze, zaś K260 sprytnie poruszają się między jedną i drugą domeną, dając znacznie jaśniejsze brzmienie od tych pierwszych, ale też i wyraźnie wygładzone na najwyższej oktawie względem tych drugich. To też sprzyja ich bezpiecznemu odsłuchowi przy większych poziomach głośności, a także wyklucza rzeczy, które musimy przy obu parach zastosować: doświetlenie Monitorów i dociążenie DFów.
Kwestią dyskusyjną pozostaje, czy obie po takich zabiegach są w stanie przebić K260. Niestety tak. Monitory dają ze względu na swoją muzykalną średnicę subiektywnie więcej przyjemności i smaku ukrytego w dźwięku. Słucha się ich po prostu przyjemniej, również przez brak aż takiego nacisku na 2,4 kHz (choć nadal słyszalnego) i dzięki większemu wygładzeniu sopranu, które może być często korzystne. Mają też bardziej poprawną barwę i lepszą rozdzielczość. DFy z kolei z rozsądnie dobranego toru i dodatkowego dociążenia czynią tak dobry użytek, że słuchawki można śmiało wskazać jako najsolidniej i najwierniej technicznie grający wariant ze wszystkich modeli K2, jedynie na ogólnym THD ustępujący K280 Parabolic, też świetnie nota bene grającej parze, choć specyficznie.
Być może właśnie na tym polega dramat K260, że słuchawki jak na swoje lata – a więc końcówkę rocznika 80’ – starały się zaserwować dźwięk aż nazbyt profesjonalny niż wskazywałyby ich możliwości. Być może właśnie owa muzykalność K240 Monitor jednak w większości przypadków lepiej przemawiała do konsumentów oraz nabywców profesjonalnych. Może lepsza synergia z jaśniejszymi torami oraz w dużej mierze neutralnym i suchym sprzętem studyjnym, który wykłada wszystko na białych talerzach, faktycznie postawiła kropkę nad i. Z perspektywy upływu lat możemy już najwyżej spekulować.
Fakt faktem możliwości płynące z K260 są moim zdaniem mniejsze niż w pozostałych modelach i jak na ironię winę za to ponosi samo AKG próbujące złapać wszystkie sroki za ogon. Sprzęt musi sam odnaleźć własną synergię z torem i jeśli mamy takową opcję, jedynie precyzyjnym korygowaniem tonalności uda się coś wskórać, aby stosunkowo równe brzmienie K260 jeszcze w niektórych – krytycznych dla nas punktach – wyrównać. Na ogół nie będzie to jednak potrzebne, właśnie dlatego że tyle srok za ogon faktycznie potrafią złapać i nie wymuszać na użytkowniku żadnych ingerencji czy rewolucji. Jeśli tylko klasa odsłuchu mu odpowiada.
Ostatecznie, choć może tekst na to nie wskazuje, nie żałuję zakupu. Z odsłuchów K260 wychodzę bogatszy o kolejną porcję historii, może jedną z ostatnich, jakie w najbliższym czasie zdecydowałem się podjąć. Sprzęt sprawdza mi się póki co bardzo dobrze nie tylko w roli „symulatora budżetowego” w stosunku do różnych tanich modeli współczesnych, ale też jako słuchawki codziennego użytku, a więc tak samo, jak miało miejsce to do tej pory z K301. To słuchawki bezpieczne, normalne, poprawne w wielu miejscach, bez idiotyzmów i popisywania się, ale też bez przekreślających je jakichkolwiek wad lub problemów, z którymi nie sposób byłoby sobie poradzić. W dużej mierze integrują się swoim klimatem dźwiękowym z ergonomią, która po prostu mi odpowiada, a także formułą „na gotowo”, ponieważ obsługa tego modelu jest bardzo prosta i na wyniku dźwiękowym słuchawki są bardzo powtarzalne.
Przez cały czas mojej pracy z 260-tkami miałem jednak nieodparte wrażenie obcowania z przetwornikami naprawdę starej daty i najprawdopodobniej pochodzącymi bezpośrednio z Sextettów lub najstarszych modeli DF/Monitor. Sprowadzało to obserwacje niemal zawsze do kwestii zwracania uwagi na ewentualne kwestie czystości i rozdzielczości sekcji sopranowej zaraz po przepięciu się z innej pary. Niemniej jednak uważam K260 Professional za bardzo udane słuchawki w ramach samych siebie i znacznie tańszą alternatywę dla Sextettów.
Gdyby tylko 260-tki nie cierpiały na problemy swojego wintydżowego wieku, a więc serwowały po prostu lepiej zdefiniowany dźwięk w sopranie, jaki był im na tamten czas dany, byłyby to słuchawki naprawdę bardzo dobre i robiące więcej zamieszania od chociażby przytaczanych tu już K301. Rynek można powiedzieć po latach dosyć boleśnie zweryfikował swoje sentymenty i podczas gdy DFy szczytują pod względem cen na rynku wtórnym wraz z Sextettami i K340, tak K260 potrafią dołować niewiele mniej niż modele K300, K300M i K301, niespecjalnie robiące furorę u znawców tematu. Tymczasem znacznie przecież łatwiej podejść właśnie do 260-tek, niż do DFów, również od strony napędowej czy wygody.
Z racji wieku można im też na dłuższą metę te moje marudzenie na temat pewnych ubytków jakościowych darować, bowiem jest to naprawdę stary sprzęt, ja zaś trochę niesprawiedliwie wymagam od niego rzeczy spotykanych w nowszych egzemplarzach już z zaawansowanych lat 90-tych i później. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że mimo o oczko niższej klasy od K301, a przede wszystkim ciut mocniej obłożonej kocykiem i matowej góry, ich klimat naprawdę potrafi do słuchacza przemówić.
Synergiczność
Tak jak pisałem już wcześniej, słuchawki mają unikalną właściwość odnalezienia się na większości sprzętu, bez względu na jego tonalność. Ignorują sporo cech źródła, upraszczają, przemianowują na własną korzyść. Niemniej najlepsze efekty uzyskiwałem ze sprzętem średnicowym, neutralnym oraz jaśniejszym. Ciemniejszy również im nie szkodzi, ale efekt końcowy będzie bardziej de gustibus. Realnie nie ma moim zdaniem potrzeby wykraczać poza klasę źródła oscylującą wokół Xonara Essence STX oraz SC808. Ich wbudowane wzmacniacze słuchawkowe spokojnie dają sobie radę z wymaganiami K260, jednocześnie oferując korzystne dla nich brzmienie. Dla wytrwałych pozostanie jeszcze walka o scenę, ale z perspektywy zupełnie nieprzystającego do nich Bursona Conductor V2+ stosunkowo łatwo mi to mówić.
Wycena sztuk używanych
Słuchawki nie zdobyły aż takiej popularności jak modele z serii K240, a co wpłynęło też potem na ich wartość. Model ten dostaniemy w cenach 150-250 zł za egzemplarze w bardzo ładnym stanie. Mój udało mi się wylicytować dokładnie za najniższą wartość z tego przedziału (bez wysyłki), a co jest bardzo dobrym wynikiem w kontekście ich stanu. Ze względu na w dużej mierze niekompatybilne części z pozostałymi modelami z serii K2, szukajmy tylko sztuk w bardzo dobrym stanie i z całymi opaskami. Należy pamiętać, że model ten trapi też łatwa ścieralność emblematów. To również może świadczyć o przebiegu. Wysoko wycenione modele po ewidentnych przejściach możemy sobie od razu odpuścić – są nieopłacalne.
Podsumowanie
W ramach wszystkich modeli z serii K2 jakie posiadam, każdy ma z nich jakąś cechę wyróżniającą, która czyni go unikatowym. W K260 Professional, atutem jest największa spośród nich wygoda. Dźwiękowo zaś prawdopodobnie największa „zwyczajność” brzmienia, liniowość, gdyż wprost z pudełka grają jednorodnie i solidnie, nie egzaltując dźwięku w żadnym wyraźnym kierunku, jedynie trochę po macoszemu traktując najwyższą oktawę sopranową i najniższy bas. Nie trzeba umiejętności do ich zakładania, nie trzeba ich 30 razy poprawiać na głowie, nie ma konieczności dobierania godzinami elementów toru aby „zagrały”, ani też głowić się nad ich equalizacją. Z drugiej strony pod względem jakości dźwięku (wspomniany sopran) ustępują młodszym braciom kończącym sobą erę 600-ohmowych DKK32.
Niemniej jest to bardzo ciekawy model z serii K2, taki inny, nietypowy, potrafiący wskazać kierunek strojenia w którym należy się udać dla osiągnięcia konkretnego efektu. A ponad wszystkim – bardzo tani na rynku wtórnym. Słuchawki są do tego łatwe w obsłudze i utrzymaniu z perspektywy materiałów eksploatacyjnych oraz ich wymiany, nawet mimo faktu, że np. oryginalnych bloczków ściągacza opaski już nie dostaniemy. Mają swoje mankamenty, ale całościowo jak na tamte lata było to moim zdaniem bardzo dobrze skrojony względem siebie model słuchawek, dający pod płaszczem zwyczajności dużą solidność i pewność co do poprawności dźwięku. I jest to coś, czego coraz częściej zaczyna nam w dzisiejszych czasach brakować. Skąd więc nazwa Professional? Być może stąd właśnie, że tak dawniej, jak i dziś trzeba być profesjonalistą, aby ich strojenie i walory w pełni docenić.
Zalety:
- lekkie i bardzo wygodne
- łatwość dostania i wymiany nausznic
- banalnie prosta konwersja na model zbalansowany
- wysoka liniowość i poprawność strojenia
- umożliwiają niemęczący odsłuch przez długie godziny
- dźwięk o dużej uniwersalności co do gatunkowu słuchanej muzyki
- umiejętność poradzenia sobie na różnorodnym sprzęcie i ze słabszej jakości nagraniami
- zadziwiająco wysoka praktyczność w codziennym użytkowaniu
- dobre reakcje na equalizację
- atrakcyjna cena na rynku wtórnym
Wady:
- dla przeciętnego słuchacza: „zwyczajne” brzmienie pozbawione cech mocno angażujących
- ubytki w czystości i rozdzielczości sopranu
- uproszczenia konstrukcyjne sprawiające wrażenie modelu niskiej jakości
- ubytki w selektywności, jeśli sprzęt źródłowy ich nie naprostuje
- scena zawsze o krok za innymi modelami z serii K2
Hej! Świetna recka… jak zawsze. Mam kilka pytań jeśli można.
Jakie słuchawki twoim zdaniem prezentują idealnych rozmiarów scenę? Pewnie K1000 stoją wysoko, aczkolwiek z pominięciem tego modelu, bo jest on poza zasięgiem zwykłego słuchacza. Czy spotkałeś się kiedyś z słuchawkami prezentującymi zbyt dużą scenę? -Jaki to był model? Planujesz zakup jakiegoś nowego sprzętu? Czy jest szansa, że przetestujesz te przeokropnie drogie Orpheusze? Jestem ciekaw, jak mają się do słuchawek wartych przykładowo te 5k zł podłączonych pod odpowiedni sprzęt.
Witam Panie Mateuszu,
Jeśli można, czemu pyta mnie Pan o takie rzeczy akurat pod recenzją tych konkretnych słuchawek?
A gdzie miałem napisać? Mogę przekleić zapytanie.
Chociażby po prostu na główny mail blogowy: https://audiofanatyk.pl/contact/ Dlatego też zapytałem o powody czemu akurat tutaj. W zakresie odpowiedzi jednakże:
Idealnych rozmiarów scena
– jak do tej pory były to STAX SRS-3010 po modyfikacjach. Najbardziej sferyczna i trójwymiarowa. Aczkolwiek K1000 nie są wcale sprzętem niedostępnym, w przeciwieństwie do Orfeuszy.
Zbyt duża scena
– najszybciej wskazałbym Sennheisery HD800, ale w dużej zależności od tego pod co będą podłączane i w jakich gatunkach. Nie zawsze była to w nich wada.
Zakupy nowego sprzętu
– niespełna 3 tygodnie temu nabyłem Conductora V2+, więc plany zakupowe w najbliższym czasie mam wyczerpane, przynajmniej te osobiste.
Orfeusze
– Wątpię aby była taka możliwość, zarówno w kontekście starej wersji, jak i nowej. To sprzęt w pierwszym przypadku kolekcjonerski, zaś w drugim tak drogi, że skrajnie niechętnie wysyłany na jakiekolwiek testy poza z góry ustalonymi pokazami i wyjazdami tuż przy boku dystrybutora.
Witam mam pytanie przetestował pan całą gamę starych modeli serii K2. Pokusił by się Pan o krótką opinię jak na ich tle wypadają nowe K240 Studio ? Obiegowa opinia głosi że nowe K240 Studio są dużo gorsze od starych modeli. Ile w tym prawdy? Bo ich niezaprzeczalną przewagą jest łatwość w napędzeniu w stosunku do starszych 600 ohmowych braci. I drugie pytanie czy taki prosty wzmacniacz lampowy może posłużyć do rozpoczęcia przygody ze starszymi modelami słuchawek:
https://www.ebay.de/itm/LITTLE-BEAR-P1-CLEAR-Headphone-Amplifier-Kopfhorerverstarker-12AU7-6922-Rohr-/391570030298?hash=item5b2b647eda:g:YXkAAOSw8w1X4500
Bo przyznam że ceny mocnych wzmacniaczy na opampach są dość zaporowe, a zakładam że posiadane przeze mnie FiiO E10k nie poradziło by sobie np z K240 Monitor.
Witam,
W tej recenzji znajdzie Pan obszerny akapit z porównaniem Studio do swojego odpowiednika z dawnych lat: https://audiofanatyk.pl/recenzja-sluchawek-akg-k240-monitor/
O zalinkowanym wzmacniaczu niestety nic mi nie wiadomo. Najtańsze źródło dające sobie w miarę radę z tak wysoko oporowymi słuchawkami to karta dźwiękowa pokroju Essence STX lub SC808.
Dziękuje za odpowiedz. Czyli jeśli dobrze rozumiem Studio wcale nie są gorsze od modeli vintage, tylko raczej po prostu inne, tak?
Proszę uprzejmie. Od pewnej części najstarszych faktycznie lepsze, ale tak, od pozostałych na ogół inne. To właśnie z tej inności wychodzi potem, czy są lepsze/gorsze dla kogoś.
Witam.
Temat nieco odgrzewany ale jednak warto podziękować za tą recenzję słuchawek i całego bloga…
Stałem się posiadaczem rzeczonych słuchawek i mimo wielu opinii średnich, przeciw itd… jestem nimi wprost zachwycony.
Dzięki Pana opisowi oraz kilku artykułom postanowiłem zaryzykować i dokonałem „zanabycia” w drodze kupna .
Słuchawki są tym czego naprawdę szukałem. Zakupiony model jest w stanie bardzo dobrym, jednak ze względu na wiek, regulacja nie działa już tak precyzyjnie jak powinna w związku z czym pragnę zapytać czy można prosić o podpowiedź w jaki sposób dostać się wnętrza aby odrestaurować prawidłowe działanie regulacji słuchawek na głowie. Ponadto może jakaś podpowiedź co do wymiany nauszników… Może, ta informacja pomoże zarówno mi jak i innym przyszłym użytkownikom. P.s długo wahałem się przed zakupem tych słuchawek, jednak na dzień dzisiejszy nie żałuje swojej decyzji. Nie są może z najwyższej półki ale dla mnie grają tak jak tego oczekiwałem.
P.s
Zapomniałem dodać, ze zadowolenie jest być może spowodowane tym że, napędza te słuchawki „prawdziwy wzmacniacz lampowy” co prawdopodobnie odpowiednio te słuchawki napędziło i oddało ich charakter.
Witam Panie Arturze,
Zapewne mamy już wszystko wyjaśnione: https://forum.audiofanatyk.pl/index.php?/topic/2390-akg-k260-jak-rozebrac-w-celu-poprawy-działania-regulacji/
🙂
I have both K260 Professional and K240 Monitor (the same type drivers like K260 Pro) for months I listen both and here is my word:
Both headphones need same amount power to drive them (your version of Monitor by description have white paper dampers and they are easier to drive at cost of sound quality) and both suffer from (also your Monitor version) high volume distortion (K260 is better for hiding but if you trained using them you will detect that and you will lower volume down to stop irritating ears).
Soundstage on both headphones (180 degree) is simillar, reverse soundstage is clearly winner K260 Pro, this is only beneficial on FPS games and 3D audio recordings. High ohm resistance will keep gamers not to buy this headphones.
K260 Professional is by IEC standart classic open-back (but AKG was lazy changing decription from first generation to this version) and more suffers from poor isolation, K260 Pro is definately not headphones for listening outside from quiet room and people (2 meters around you will hear that you are playing ) can be annoyed.
Monitor also leak but not that much (still isn’t for outside).
K260 Professional have bass as K240 Monitor (tight but weak for today standards, EQ can fix to some extend), but more bright and warmer, depends on taste can be better than K240 Monitor or worse.
Midrange is more open and for music enjoyment is better than K240 Monitor. Still details and feel isn’t close as K361/371.
What both headphones kinda eat dirt is high-end, K240 Monitor have tedency (not unlike Beyerdynamic level but still high) can cause fake details that can trick that headphones have more detail but in reality that detail don’t exist, for studio work that will not cause problem the same can’t be said for music enjoyment. K260 will present female voice better but that is it, details are poor compared to K361/371 or any K300 series.
Why K260 don’t get famous as K240 series, multiple answer are correct: AKG simply don’t advertisement them as much K240 Monitor (for AKG- AKG K240 was their face and many people connect them with K240), second reason people was obsessed K240 Monitor and lack will to try something better. And third time, even if they kept after 1995, competition from Beyerdynamic and Sennheiser will outperform them and AKG will definetely shut production down and develop better headphones.
K240 Monitor and K260 Professional are headphones from bygone era that present songs from 70-90s perfectly but modern day music they can at best perform moderate (still beat all „gamers headphones” even underpowered),for 20-70 euros they aren’t bad choice (if you have good DAC/AMP) for starter headphone to learn what you want from headphones and what not and develop taste for future headphones.