5 starych par AKG, które warto znać

Utarło się już tak w świadomości użytkowników i sprzedawców, że w zakresie starych modeli tego producenta całe zainteresowanie zgarnia raptem kilka modeli: K240 Sextett, K240 DF, K340 ES-D, K501 i K1000. Jest to 5 modeli najbardziej rozpoznawalnych i cenionych. Moim zdaniem nie do końca słusznie, bowiem w przypadku K501 i K340 lista uwag, jaką mógłbym – przy całym do nich szacunku – sformułować, jest dosyć rozległa. Tym samym powodująca u mnie szczere zdziwienie, ponieważ nie tylko nimi ta firma kiedyś żyła.

Jest również to powodem, dla którego chciałbym przedstawić kontrę – 5 modeli AKG, które uważam za niemniej ciekawe, jeśli nie miejscami ciekawsze niż ich (często niestety spekulowane cenowo) rodzeństwo. Jednocześnie z racji właśnie tego faktu postanowiłem nie zawierać w tekście widełek cenowych wskazujących na realną wartość tych produktów, jak również wskazać potencjalne alternatywy lub modele droższe, które mogą funkcjonować za długodystansowe rozwinięcie ich sygnatury brzmieniowej.

 

Stała paleta modeli

Tak jak wymieniłem we wstępie, gdybym miał wskazać 5 najbardziej znanych modeli vintage tego producenta, wskazałbym dwa warianty K240, dwa ex-flagowce oraz mocno wypromowane przez Mahlera z head-fi 501-ki. Każdą z tych par można spotkać w odpowiednich cenach, które do poziomu atrakcyjnych schodzą tylko wówczas, gdy mamy do czynienia z produktem faktycznie zużytym lub uszkodzonym. Sprawia to, że okoliczności w jakich dokonujemy zakupu stają się dalekie od idealnych:

Sextetty są najstarszym wariantem modelu K240, pioniersko wykorzystującym membrany bierne zamiast zwykłych pułapek basowych, które AKG zaczęło stosować po zakończeniu zarówno ich produkcji, jak i modeli przechodnich. Notorycznie spotykane w złym stanie technicznym i wizualnym, z popękanymi opaskami, sparciałymi sznureczkami ściągającymi i porysowanymi emblematami. Oczywiście okraszone typowo zbójecko-dorobkiewiczowską ceną.

K240 DF opisałem obszernie w ich recenzji, jednej z pierwszych z cyklu odkryć wintydżowych. Są to słuchawki sprzętowo equalizowane dla osiągnięcia efektu symulacji monitorów bliskiego pola. Stąd też wynika ich wysoka wartość na rynku wtórnym i duże kwoty, jakie przychodzi nam zapłacić za najlepiej zachowane egzemplarze. Choć same w sobie są fantastyczne, niestety zdarza się, że odremontowywane ukradkiem, aby wysupłać od nas jak najwięcej srebrników. Często krytykowane za oszczędny bas i dużą bezwzględność wobec utworów, wymagają solidnie zbudowanego toru.

K340 ES-D to pierwszy z dawnych flagowców firmy, traktowany z wielu względów wyjątkowo i z notorycznie windowaną w górę ceną, mimo tego że słuchawki same z siebie są trudne w interpretacji, dopasowaniu wygody i akustyki pod swoje potrzeby, a także skomplikowany w naprawie przez swoją wieloprzetwornikową (i wielotechnologiczną) konstrukcję, łączącą membrany bierne z przetwornikiem dynamicznym i elektretowym w topologi firing-through. Zaletami definitywnie są za to unikatowy klimat i całkiem dobra jakość sopranu, zwłaszcza jak na 1979 rok, a także potencjał na modyfikacje. To jednak moim zdaniem trochę za mało, aby żądać za nie większe kwoty i kusić się notorycznie na płomienne porównania do STAXa, jakoby były to niemal równorzędne produkty.

K501 prawdopodobnie nie miałyby takiej rozpoznawalności, gdyby nie umieszczenie ich na liście Battle Of The Flagships na head-fi. Moim zdaniem model ten w wielu miejscach jest głównie przez fakt, że polecający nie zna innych z tej serii. Mam też wrażenie, że słuchawki są czasami zbyt mocno zachwalane. Do tej pory pamiętam przyrównywanie ich do HD800 w jednej z ofert komisowych. A co oczywiście było bardzo celowym przerysowaniem, aby podnieść ich atrakcyjność w oczach potencjalnego kupca. Efekty są potem takie a nie inne. Ich faktycznie jedyną właściwością praktyczną jest jednak to, że stoją idealnie w punkcie środkowym w zakresie jasności i sceny, przez co są wyjątkowo czułe na zmiany w obu tych aspektach i w ten sposób ułatwiają mi rozsądzanie sprzętu między sobą.

K1000 to zaś ostatni, prawdziwy flagowiec tej firmy, bardzo często przeze mnie użytkowany z wielką przyjemnością, jako że wiele czasu i myśli poświęciłem na skrupulatne dobranie odpowiedniego toru. Kapitalne słuchawki w odpowiednich rękach i na odpowiednim torze, ale w czasach produkcji można było je dostać za ułamek dzisiejszej ceny, potrafiącej często przybierać wartość ponad 1000 EUR. Słuchawki obarczone piekielnie wysokim ryzykiem zakupowym i stawiające spore wymagania swojemu posiadaczowi, aby wybrnąć z ich nabycia bez dramatycznych inwestycji w tor audio, jednocześnie dające niepowtarzalne wrażenia akustyczne i możliwości, dlatego od lat przyciągają do siebie amatorów sceniczności oraz monitorowego odsłuchu.

Jak widać sytuacja przy tych pięciu najbardziej rozpoznawalnych modelach nie jest specjalnie zachęcająca, bez względu na to czy słuchawki faktycznie warte są swojej ceny, czy też nie. Na pewno jednak nikt nie stoi przy nas z bandoletem przy skroni i nie każe nam kupować już, natychmiast, od razu. Jeśli okoliczności rynkowe nie są dla nas korzystne, dobrze jest zrobić sobie kilka głębszych wdechów i wydechów, aby dać na wstrzymanie zakupowym zapędom. Zwłaszcza że jest wiele ciekawych modeli słuchawek z niższych i średnich półek, które przeszły niezauważone przez kroniki czasu. Dziś bardzo trudno dostępne, ale mimo to ciekawe. Trudne i kapryśne, ale dające multum satysfakcji, gdy odremontowane lub doprowadzone do stanu grania zgodnego z pierwotnym.

 

Niedoceniane alternatywy

Funkcjonuje tu praktyczne powiedzenie, że jak człowiek sam nie posłucha, to się nie dowie. Dlatego bardzo rzadko zdarza się, żeby ktoś był w stanie poświęcić czas i pieniądze na poznanie większości modeli typu vintage, zwłaszcza przy bardzo loteryjnym charakterze tegoż segmentu. Być może pośród modeli w ten sposób pominiętych był dokładnie ten, którego dana osoba szukała. Często też nie występuje on w porównaniach, ponieważ nie jest znany danej osobie. Prowadzi to do sytuacji, że jakiś model słuchawek stanowi nawet po latach zagadkę, ponieważ mało osób miała z nim styczność, a spośród tych mających z nim styczność jest jeszcze spory odsetek osób milczących na ten temat. Jeśli dodamy do tego starą zasadę, że najszybciej w sieci można doszukać się opinii negatywnych niż pozytywnych (zadowolony klient siedzi cicho, niezadowolony krzyczy na prawo i lewo), a także skrajną subiektywność ocen, bardzo łatwo stworzyć wrażenie fatalności danego modelu. Przykładem jest chociażby model SR-303, jeśli szukać poza obszarem tematycznym tego artykułu. Dla entuzjasty nie stanowi to jednak większego problemu.

Oczywiście lista potencjalnych ciekawych modeli wykracza poza nakreślone przeze mnie ramy. Nie jest to bowiem „tylko” 5 modeli, ale myślę, że wytypowane przeze mnie są zarówno najciekawsze, jak i najmniej znane, nawet mimo względnie miejscami dobrej dostępności. Jak zawsze wszystko sprowadza się do osobistych preferencji i gustu. Równie dobrze może się okazać, że to model spoza listy będzie tym „naj”, a wymienione i docenione przeze mnie okażą się „gorsze”. Możliwe też, że wady opisane przy danej pozycji w ogóle nie będą się dla kogoś liczyły. Ponieważ jest to sprzęt używany, czasami bardzo intensywnie, nie mamy zagwarantowanej jako takiej opcji zwrotu. Jeśli nie jesteśmy w stanie zaakceptować tego ryzyka, odpuszczenie tematu nie będzie dyshonorem, a roztropnością.

 

K240 Monitor (1984-2006)

Wiele osób uważa je za znacznie słabszy wariant K240 DF. Jednocześnie okazuje się, że to właśnie z Monitorami jest odsłuchowo najwięcej przyjemności i najmniej problemów napędowo-synergicznych. Słuchawki w wersji LP grają wolniejszym od nich dźwiękiem, wyraźnie bardziej nasyconym, muzykalnym, nie tak analitycznym i podanym wprost pod nogi słuchacza. Jest cieplej, ciemniej, bardziej basowo i znacznie łatwiej napędowo/sterująco. Różnice sprowadzają się również do barwy dźwięku, która przesunięta została w stronę większej gardłowości, wydając się bardziej naturalnym kompanem. W przypadku produkcji muzycznej paradoks Monitorów polega na tym, że uzyskiwane na nich rezultaty wymagają wyraźnie mniejszej ilości ewentualnych korekt, niż gdyby były tworzone na DFach.

Ostatecznie ma to także przełożenie na źródła i synergię. Tak jak do K240 DF dobiera się sprzęt cieplejszy i bardziej muzykalny z własnej definicji, tak do Monitorów podpina się sprzęt samoistnie jasny. Coś, co z DFami będzie grało nieprzyjemnie i sucho, może świetnie odnaleźć się na drugim braciszku. Znacznie łatwiej toteż jest dosztukować atrakcyjny synergicznie sprzęt właśnie do nich.

Dodatkowym atutem jest fakt, że sprzęt bardzo ładnie reaguje z czasem na stwardniałe nausznice, ale też alternatywne wkładki akustyczne oparte tylko o gąbkę, a nie gąbkę + materiał. W tym zakresie strojeniem są w stanie dogonić K260 PRO, a całościową jakością je również przeskoczyć. Dlatego też mimo, że cenię sobie DFy bardzo wysoko, absolutnie nie uważam, aby Monitory miały się przy nich czegokolwiek wstydzić, jako bardziej potulne i dociążone, wolniejsze, dostosowane bardziej dla zwykłego, normalnego słuchacza nauszniki.

Ponieważ są stosunkowo tanie, warto je przetestować, gdy lubimy sprzęt bardzo muzykalny a’la Sennheiser Momentum M2 lub też bardzo cenione HD650 oraz posiadamy jaśniejsze źródła z dobrym wzmocnieniem (wymagające 600 Ohm). Jako bardzo dobrą kontynuację takiego właśnie modelu brzmieniowego z wyjątkowo spójnym odzwierciedleniem tonalnym wskazywałbym za to przenośne OPPO PM-3. Oczywiście z uwzględnieniem wielokrotnie wyższej ceny.

Pełna recenzja opisywanego modelu

 

K260 Professional (1985-1989)

Wyjątkowo niedoceniane słuchawki (przez co tanie), prezentujące „naturalną neutralność” – brzmienie liniowe, ale w sopranie tendencyjnie spadkowe. Nie tak ciepłe jak Monitory, ale też nie tak jasne jak DFy, funkcjonujące jako bardzo mocna alternatywa dla Sextettów. Znacznie więcej wspólnego mają jednakże z K301 na materiałowych padach, grając po prostu w niższej od nich klasie. W tym artykule są to najmniej czysto grające słuchawki, jednak nie znaczy to wcale, że źle.

Ich atutem jest bowiem strojenie: wyjątkowo optymalne i równo dobrane na rejestrach, na wszystkim przynajmniej poprawnie i „zwyczajnie”. Można powiedzieć wręcz, że ich cechą wyróżniającą jest paradoksalnie brak cech jednoznacznie wyróżniających. W efekcie są to najrówniej grające AKG z serii K2, jakie dane mi było słyszeć, a także najlżejsze i najwygodniejsze spośród nich. Sprawdzają się najlepiej jako zwykła codzienna para odsłuchowa: praktyczna, równa, uniwersalna i wygodna. Można w nich spędzić cały dzień i niespecjalnie odczuć ten fakt na swoich uszach.

Ich jedynymi wadami są malowane zewnętrzne emblematy podatne na ścieranie, trochę tandetny system regulacji opaski, a dźwiękowo – wiek, wyczuwalny pod postacią piasku w sopranie, dokładnie tego samego, który trapi Sextetty. Ich walory poprawiają się wraz z lepszym jakościowo źródłem dysponującym dostateczną ilością mocy na wyjściu (ponownie 600 Ohm). Ze względu na podobną jakość sopranu również i ja mam wyrobioną opinię, że tonalnie są to Sextetty takimi, jakimi zawsze być powinny.

Bardzo trudno jest mi wskazać słuchawki o podobnej co K260 liniowości w ramach sprzętu współcześnie produkowanego. Jeśli już miałbym coś wskazać, najprawdopodobniej byłyby to nieśmiertelne Sennheisery HD600.

Pełna recenzja opisywanego modelu

 

K270 Playback (1988-1995)

Najtrudniejsze do zdobycia słuchawki w całym artykule. Zamknięte, w topologii czteroprzetwornikowej, pracujące na zasadzie soczewki akustycznej o niskim THD. Bardzo kapryśne w strojeniu jeśli nie mają oryginalnych materiałów akustycznych (i tak już zresztą nie do dostania) oraz padów. W miarę wygodne głównie po zastosowaniu wkładek podnoszących pady od strony tylnej części małżowiny, aby ta nie opierała się o „podest” z otworami dyfuzyjnymi. Bardzo dobra izolacja od otoczenia.

Dźwiękowo zachowują się jak mieszanka K240 DF z K280 Parabolic i priorytetami podobnymi do K260. Grają w sposób bardzo obrazowy, studyjno-monitorowy o dużej koherencji i linearności, na planie delikatnego U. Ze wszystkich modeli AKG jakie posiadam, słuchawki te mają najgłębiej schodzący bas ze względu na rezonans komór pozbawionych wypełnienia tłumiącego. Dosyć szybko przechodzi w neutralną średnicę o pewnym spłaszczeniu przestrzennym w ramach punktu środkowego, aby zaraz błysnąć równie koherentną górą właśnie a’la DF. Mimo braku przeostrzeń, w najwyższych oktawach potrafią bardzo długo ciągnąć wszelakie pogłosy, nadając kontrastującego ze średnicą wrażenia sceniczności oraz niesamowitej tendencji do wychwytywania ogromnej ilości mikrodetali bez najmniejszego śladu sybilacji. To również ich mocna cecha wyróżniająca, której nie doszukałem się nigdzie indziej. Dlatego nazwa „Playback” bardzo dobrze do nich pasuje.

Choć słuchawki grają dosyć specyficznie, jest to wysoko ceniony przeze mnie model dający dużo frajdy, niekoniecznie pozostający bezwzględnie wiernym konstrukcji przestrzennej utworu (wspomniana średnica). Po pewnym czasie można się do nich łatwo przyzwyczaić i docenić ich walory. Mimo, że są to słuchawki 75-ohmowe, zachowują się jak bardzo trudne w napędzeniu 100-120 Ohm.

Teoretycznie ich współczesną kontynuacją są K271 MKII, także to za tym modelem warto byłoby się rozglądać, ale fakt faktem nie będzie to identyczny dźwięk, zwłaszcza w sposobie kreacji. Jako wyższej klasy rozwinięcie zaś najszybciej wskazałbym za to Audio-Technikę ATH-MSR7, która charakteryzuje się większym basem, ale podobną proporcją wyważenia pozostałych podzakresów.

Pełna recenzja opisywanego modelu

 

K280 Parabolic (1987-1995)

Jedyna para słuchawek, którą stawiałbym w szranki z AudioQuest NightHawk. Nie dlatego, że są tak ciemne i basowe jak one (bo nie są), ale ze względu na to iż grają tak, jak NightHawki moim zdaniem powinny grać. To słuchawki mieszające ze sobą pogłosową, „kolumnową” naturę prezentacji dźwięku ze strojeniem na planie przesuniętego „W”. Nacisk na bas i niższą średnicę, potem odpuszczenie, powrót w niższej-średniej górze oraz spadek w wyższej, aby wrócić w najwyższych oktawach.

Charakterem K280 nie przypominają do końca słuchawek i zasługa tu leży tak w ich półotwartych komorach, jak i ponownie topologii 4-przetwornikowej. Soczewki akustyczne dają im jednak jeszcze jedną przewagę: subiektywnie są to moim zdaniem najczyściej grające w serii K2 słuchawki w pojęciu czysto jakościowym.

Być może trudno trochę w to uwierzyć osobie znającej przetworniki DKK32, niska ilość zniekształceń jest faktycznie słyszalna i aspirująca do wyższej półki mid-fi. I tak samo jak w K270, bardzo szybko człowiek potrafi się do nich przyzwyczaić. Grają najgłośniej ze wszystkich starych K2 (realne 75 Ohm).

To właśnie też AudioQuest NightHawk traktowałbym jako ich współczesny odpowiednik, a przynajmniej ze sprzętu również udającego się w kierunku pogłosowego. Osobiście przyznam jednak, że preferencyjnie wolę już, aby to K280 grały mi na głowie na taką figurę. Sprzęt jest tak bardzo unikatowy, że aż chyba niemożliwy do zastąpienia czymś współczesnym w proporcjach 1:1.

Pełna recenzja opisywanego modelu

 

AKG K500 EP (1991-1993)

Słuchawki, o których mówiłem do tej pory wiele dobrego, a które nadal uważam za subiektywnie najbardziej wartościowy model spośród wszystkich produkowanych przez AKG o tej właśnie konstrukcji. K500 w wariancie z wczesnych dwóch lat produkcji są trudno rozpoznawalne i dostępne w dobrym stanie, ale posiadające przetworniki z dużymi portami Bass-Reflex, odróżniającymi je od wąskich w modelu LP (ang. Late Production) i rzutujących dramatycznie na ilość basu. EP (czyli ang. Early Production) są de facto najbardziej basowymi, mocno przewyższając poziom z K501, jednocześnie na ich tle nadając muzyce znacznie większej otwartości i naturalności. Na standardowych nausznicach są najbardziej konkretne średnicowo w przekazie, na nausznicach współcześnie oferowanych średnica się oddala, a całość gra neutralniej i nieco lepiej poukładanie, wciąż jednak ze wszystkimi walorami wymienionymi wcześniej.

Słuchawki uważam za subiektywnie lepsze o wyraźny margines ponad K501, 401, 400, 301 i 300. Niestety z tego powodu stają się powoli obiektem spekulacji, gdzie próbuje się sprzedawać dosłownie wraki w cenie kolekcjonerskiej, dwojąc się i trojąc w opisach nad tym jakież to one są wspaniałe i cudowne. Wersje EP cierpią też notorycznie na defekty przetworników (rattling), które powstają ze względu na zaawansowany wiek i często nie do końca idealne przechowywanie oraz użytkowanie. Trudno jest też jednoznacznie wskazać tak dokładną przyczynę fizyczną, jak i solucję.

Ze względu na ich wyjątkowo naturalny sposób grania, jest na rynku przynajmniej kilka alternatyw. Klasowo i na podobnych priorytetach ich odpowiednikiem może być Audio-Technica ATH-W1000Z, zaś za potężne rozwinięcie wskazałbym najpewniej Audeze LCD-2F.

Pełna recenzja opisywanego modelu

 

Na zakończenie

Ten bardzo króciutki przegląd miał na celu pokazanie, że nie tylko najbardziej „oklepanymi” modelami żyje sfera vintage. Czasami warto jest eksperymentować, próbować samodzielnie różnych modeli, zwłaszcza jeśli są one w bardzo dobrym stanie i atrakcyjnej cenie. Tak samo sprawa wygląda czy to u Sennheisera, czy też Beyerdynamica, gdzie multum modeli zabytkowych potrafi wprawić miejscami w osłupienie i błysnąć lepiej, niż zdawałoby się „pewniaki” krążące w wyższych cenach i niestety najpewniej też gorszym stanie. AKG nie jest od tego wyjątkiem. Tak samo nie jest w kwestii poglądu, że jednak stare grało lepiej od współczesnego asortymentu.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.