W przedmiocie niniejszej recenzji drzemie trochę historii sprzętu audio i pokłosie jednej decyzji, która dała początek przynajmniej kilku projektom dźwiękowym, na których do tej pory ludzie słuchają muzyki. Niemniej opieranie się na niej niesie chyba w każdym poszczególnym przypadku pewne konsekwencje (poza strojeniem) i jeszcze nie zdarzyło się, aby było inaczej. Tym razem pochylam się nad zbalansowanym wzmacniaczem słuchawkowym Matrix HPA-3B, którego testy przeprowadzałem jakiś czas temu.
Dane techniczne
Zbalansowane wyjście słuchawkowe XLR:
- SNR: > -114 dB
- THD+N: < 0,0003% dla 300 ohm, 135 mW, 1 kHz
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+0dB / -0,05 dB)
- Impedancja wyjściowa: 0,6 Ohm
- Moc wyjściowa (THD+N=0,01%):
- 3800 mW przy 33 ohm
- 1500 mW przy 300 ohm
- 800 mW przy 600 ohm
Wyjście słuchawkowe jack 6,3mm:
- SNR: > -108 dB
- THD+N: <0,0004% dla 300 ohm, 325 mW, 1 kHz
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+0,03 dB / -0,01 dB)
- Impedancja wyjściowa: 0,4 ohm
- Moc wyjściowa (THD+N=0,01%):
- 2100 mW przy 33 ohm
- 430 mW przy 300 ohm
- 220 mW przy 600 ohm
- Kontrola podbicia (gain): +5, 10 lub 20 dB
Pozostałe:
- Napięcie zasilania:
- Pozycja „230 V” dla AC 220 – 240 V, 50/60 Hz
- Pozycja „115 V” dla AC 100 – 120 V, 50/60 Hz
- Pobór prądu: maks. 25 W
- Bezpiecznik: AC 250 V / 500 mA 5 × 20 mm
- Waga: 1,7 kg
Zawartość zestawu:
- Matrix M-Stage HPA-3B
- płyta CD z instrukcją
- kabel zasilający
- adaptery XLR – RCA
Jakość wykonania i konstrukcja
HPA-3B to wariant modelu HPA-3U, w którym pozbyto się wbudowanego DACa, a zastąpiono go możliwościami zbalansowanymi. W obu przypadkach mamy jednak styczność ze sklonowanymi i rozwiniętymi topologiami wzmacniaczy Lehmanna.
Obudowa Matrixa została wykonana całkiem solidnie, ze względnie dobrze spasowanymi względem siebie panelami z czarnego aluminium (tylko z tyłu widać uniesienie się pokrywy na środku). Niestety z racji ostrych krawędzi jest bardzo podatne na zarysowania oraz wycieranie się farby. Boki urządzenia wyprofilowano w formie radiatorów, bowiem to na tej właśnie wysokości, przy punktach montażowych i wkrętach, znajdują się płytki transferujące ciepło z tranzystorowych końcówek mocy. Góra, dół i tył posiadają dodatkowo otwory wentylacyjne, których egzystencja okazała się w tym urządzeniu niezbędna, a nawet rozwiązana jeszcze lepiej.
Napisać bowiem trzeba od samego początku, że HPA-3B niemiłosiernie się grzeje. To klasa A w pełnym tego słowa znaczeniu, bowiem wyraźnie gorący staje się cały wzmacniacz podczas pracy. Jego elektronika także, a dokładniej wzmacniacze operacyjne, o których powiem za moment jeszcze to i owo.
Przedni panel roztacza przed nami jedynie diodę zasilającą (niebieska „laserówka”), dwa wyjścia słuchawkowe (zwykły Jack 6,3 mm i zbalansowany XLR) oraz potencjometr stylizowany identycznie jak w integrze Quattro II (jak i w ogóle całe urządzenie). Z tą różnicą, że tym razem mamy tu klasyczny potencjometr zamiast regulacji cyfrowej.
I to niestety jedna z największych wad HPA-3B. Gałka ma bardzo skromnie zaznaczone wskazanie, a podczas kręcenia stawia wyraźny opór. Jest też wypolerowana, przez co bardzo łatwo o ślizganie się palców oraz nieprecyzyjne manipulowanie poziomem głośności. Identyczne pokrętło w Quattro nie miało takich problemów, ponieważ regulator cyfrowy chodził z wyczuwalnym skokiem oraz bardzo delikatnie. Tutaj tego niestety nie uświadczymy.
Boczna ścianka skrywa kapsel bezpiecznika oraz przełącznik napięcia. Tylna – jedynie wyłącznik, gniazdo IEC kabla sieciowego oraz dwa gniazda XLR, które możemy przekonwertować na RCA za pomocą dołączanych do urządzenia adapterów. Jest także i malutki (i także niepraktyczny) przełącznik poziomu wzmocnienia: 5, 10 i 20, ale ustawionych nie jeden po drugim.
Widać wyraźnie, że sprzęt ten miał pełnić rolę mocowego uzupełnienia dla Quattro II. Czy faktycznie spełnia się w takiej roli?
Przygotowanie do odsłuchów
Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści. Słuchawki podłączane pod HPA-3B były „różne, różniste” jak mawiał w kabarecie ś.p. Bohdan Smoleń, ale tak jak wszystkie wzmacniacze ze złączem BAL największym wyzwaniem było napędzenie i wysterowanie AKG K1000.
Jakość dźwięku
M-Stage od samego początku wydał mi się sprzętem po prostu „solidnym” co do fundamentu i to wrażenie dominowało zarówno podczas pierwszego odsłuchu wykonywanego na tym urządzeniu, jak i każdego późniejszego, nawet jeśli miał on miejsce po miesiącu przerwy. Za każdym razem i przy każdych słuchawkach po prostu to, co pierwsze rzucało się w uszy, to nawet nie lekko rozjaśniona tonalność tego wzmacniacza, która jednocześnie nie jest transparentna, ale taki swego rodzaju właśnie fundament do budowania dźwięku. Stosunkowo trudno jest to wytłumaczyć w formie jednego, prostego zdania, ale w dużym uproszczeniu sprowadzałoby się to do przeświadczenia o ogromnej pewności tego, co się słyszy, wspomnianej solidności, koherentności, spójności, ugruntowania każdego dźwięku i nadania brzmieniu kontroli oraz kompetencji poprzez specyficzną twardość i liniowość jego prowadzenia. Identycznie sprawy mają się przy każdym Lehmannie oraz ogólnie klonie tejże konstrukcji.
HPA-3B nie należy do urządzeń anemicznych basowo, dodając od siebie odrobinę więcej wygaru niż wskazywałaby na to wirtualna linia wyjściowa. Dźwięk otrzymuje na nim masywności, dociążenia, którego jest sumarycznie więcej, niż szybkości i precyzji. Kontrola basu jest utrzymana na należytym poziomie i nie ma tu w żadnym wypadku mowy o frywolności. Rytmika również jest w pozycji optymalnej, aczkolwiek ogólnie brakuje tu cech, którymi popisywał się Quattro II. Bardzo ładnie uzupełniał się on z M-Stage’m i dlatego też jego strojenie jest takie, a nie inne.
Charakterystyka jest tu taka, że im bardziej precyzyjny i szybki DAC, tym więcej dobrej pracy do wykonania dla HPA-3B. Przejmie on w znacznej mierze te cechy płynące ze źródła, zwłaszcza po torze zbalansowanym, a następnie uzupełni na zasadzie szpachli i zaprawy o wagę, masywność i należyty smak. O tak, nasycenie potrafi oddać bardzo dobrze, że aż w niektórych kombinacjach i na niektórych słuchawkach potrafi być miejscami nadmierna szczodrość. Nie ilości, a faktury i muzykalności.
Średnica nastawiona jest tu typowo na intymność płynącą z przybliżenia tegoż zakresu do słuchacza. To dlatego ma się często wrażenie lekkiego zbicia dźwięku na trochę mniejszym obszarze, niż do tej pory byliśmy przyzwyczajeni. Utrzymuje jednak wokale w ryzach, w skupieniu, nic nam nie ucieka, a całość podana jakoby na białym talerzu prezentuje się czytelnie.
Ma się czasami nawet wrażenie, że średnica serwowana przez HPA-3B jest najbardziej normalną, zwyczajną, ale też i jak najwłaściwiej zaprezentowaną średnicą, od której wielu producentów jakby niepotrzebnie i na siłę stara się uciec. Podobną, ale też nie do końca identyczną wokalizę prezentuje HAP-100, ale to też przykład jeden z iluś tam. Nawet klony oryginalnego Lehmanna nie prezentują jednorodnie tegoż zakresu między sobą, różnicując go wedle woli i wizji konstruktora. Wolę jednak przepisy „firmowe” niż z dzikiego paleniska, toteż żadnych DI(F)Y tu ani polecać nie zamierzam, ani też nie będę HPA03B do niczego takiego porównywał. Uważam po prostu, że ten wzmacniacz zasługuje na ciekawsze towarzystwo porównawcze. Zwłaszcza przez fakt wymiennych OPAMPów.
Góra prezentowana jest w pewien ekspozycyjny sposób, ale wciąż bezpieczny. Tak, to taka „bezpieczna jasność”, która ponad neutralnością stoi już tylko jednym krokiem. Cały czas zachowuje swoją wciąż wyczuwalną tranzystorową aurę, M-Stage nie pozwala jej na maksymalną frywolność, co z jednej strony jest to kapkę bezpieczniejsze dla słuchawek typowo jasnych, ale też może być – zwłaszcza w sytuacji fabrycznej – limiterem. Dobierając układy niestandardowe, należy w HPA-3B mieć zawsze baczenie, aby miały one jak największą przestrzenność własną. I odporność termalną.
Skoro zacząłem o scenie mówić – ta jest poprawna wzdłuż i wszerz, dostatecznie rozbudowana i skonstruowana, ale na tym koniec. Kilometrowe pogłosy to nie pod tym numerem, a nawet jeśli zastosujemy przestrzennego DACa, to i tak M-Stage będzie nakładał na nie swoją warstwę spójności wszystkich dźwięków. Ogranicza w ten sposób frywolność i trzyma w ryzach kontrolę, ale falbanki nam powiewać na nim też nie będą. Scenicznie więc nie jest to wzmacniacz, który przysłowiowo „gra do ostatniej złotówki”, także na gratisy i kupony na dodatkowe rzeczy trudno jest się w nim zapatrywać.
Matrix zdecydował się na użycie w HPA-3B dwóch podwójnych układów LME49860 i z jednej strony uważam to za bardzo logiczną decyzję w sytuacji, gdy większość urządzeń opartych na tej topologii nie do końca maksymalizuje się scenicznie. LME należą właśnie do takiej gamy kostek, toteż nadrabiają mocno wspomnianą manierę. Należy jednak podkreślić, że nie będą rozwiązywać problemu do końca i zwłaszcza, jeśli znamy możliwości czy to lepszych od HPA-3B konstrukcji, czy ogólnie scenicznych możliwości kości LME w innych aplikacjach, cały czas towarzyszyć będzie nam pewne subtelne wrażenie niedosytu.
M-Stage zaprezentował się jako praktyczne i solidne 4W mocy, połączone z podstawowym, ale również praktycznym wymiarem podłączeniowym. Do tego wymienne wzmacniacze operacyjne, komplet zabezpieczeń wyjściowych i duże bezpieczeństwo pracy względem podłączanych słuchawek. Tak samo jak Essence STX, uważam ten sprzęt za dosyć dobry punkt wyjściowy w ocenie brzmieniowej, bo i choć ma swoją warstwę abstrakcji, przez którą czasami źródłem ciężko jest się przebić, tak w zakresie oceny samych słuchawek gwarantuje przynajmniej dobrą kontrolę i walory napędowe.
HPA-3B trzymałem bardzo długo u siebie i testowałem oraz porównywałem wzdłuż i wszerz z różnymi modelami słuchawek oraz rywalami, choć częściej będącymi integrami słuchawkowymi, aniżeli standardowymi wzmacniaczami typu standalone. Okazało się, że problemy natury napędowej sprawiały mu głównie K1000. Ale też i synergicznej. Drugie w kolejce były Dharmy D1000, które jednak minimalnie bardziej preferowałem z Quattro II z racji inaczej prowadzonego basu. Dopiero po modyfikacjach uznałbym HPA-3B za układ lepszy, czy też może ponownie – bezpieczniejszy. Tak samo z Aune S16, ale bardziej edycję 2016, która gra od starszej serii nieco inaczej (bardziej w kierunku stylu X1S). Ale już HA-3 ma masę kłopotów, których jakoś HPA-3B z Dharmami nie notuje. I nie chodzi nawet o synergię.
Jak to wypadało przy innych modelach? Tu już na spokojnie i zgodnie z planem. Naprawdę fajnie zagrały Sennheisery HD800S (zwłaszcza w trybie zbalansowanym), świetnie też zaprezentowały się i Ultrasone Edition 5 Limited, o ile można w ich przypadku w ogóle użyć słowa „świetnie”. Może więc inaczej: UED5 zagrały w ramach tego co notowałem na nich z różnych układów całkiem nieźle. Bo niestety ogólnie rzecz biorąc ich sposób kreacji dźwięku kompletnie do mnie nie przemówił w kategoriach bardziej całościowych.
Mieszanką dobra ze złem były natomiast K501, na których mniej już było czuć ich natywnie manifestowaną anemię basową, ale nieco wzrastała jaskrawość. Matrix był powodem, dla którego nie tyle sięgnąłem po nie, co posiedziałem w nich dłuższy czas, właśnie przez bas. Z reguły tego nie czynię i przyznam, że to bardzo zbliżony powód, dla którego nie pracuję z K240 DF, mimo ogromnego z mojej strony pod ich adresem szacunku.
Podczas testów natrafiłem też na paradoksalne sytuacje, w których HPA-3B swoje wady potrafił obrócić w pewne zalety. Dobry przykład to jego przeciętna wrażliwość na źródło. Manieryczność własna, o której pisałem, o ile interpretowana jako wada, ma też swoją zaletę – każdy sprzęt podpięty pod HPA wykazywał swoje unikatowe cechy soniczne, ale ostatecznie były one w pewnym stopniu klarowane przez wzmacniacz tak, aby efekt końcowy był uśredniony. Cierpi na tym droższy sprzęt, ale zyskuje gorszy, który jest ciągnięty w górę. Jak zawsze jest to więc miecz obosieczny.
Ostatecznie więc to, co mi się nie podobało przy HPA-3B, to generalnie – poza aspektami ergonomicznymi – głównie jego „toporność” sceniczna z wynikającym z tego tytułu przymusem do takiego dostosowywania sprzętu, ażeby ten konkretny aspekt nadgonić, a także manieryzm próbujący przykrywać to, co z owego sprzętu będzie do HPA-3B wpadało. Nie są to cechy w jakikolwiek sposób przekreślające egzystencję Matrixa i nie podważające jego solidności, a po prostu zostawiające po sobie delikatne poczucie, że można było z niego wyciągnąć trochę więcej. Mam wrażenie, że Rhinelander był prostszy w interpretacji i bardziej przyjazny z racji odwrotnej do HPA-3B tonalności.
Czy zatem sekretną bronią HPA-3B będą wymienne układy wzmacniające? Poniekąd, ale też nie do końca.
Zabawy w niestandardowe, dyskretne wzmacniacze operacyjne na tym konkretnym urządzeniu nie mają zbyt dużo sensu i kończą się najczęściej na etapie wspomnianych zabaw. Choć efekty są bardzo ciekawe z używanymi przeze mnie 994Enh i SS V5, układy te:
- mocno podnoszą koszt całkowity urządzenia,
- nie dają kompletnego efektu końcowego względem tego, co być może już słyszeliśmy na innych urządzeniach po ich aplikacji,
- istnieje duże ryzyko uszkodzenia, jeśli układy nie mają wysokiego progu odporności na temperaturę (bardzo wysoka temperatura pracy).
Skoro więc nie da się do końca wykorzystać w ramach rozwiązań dyskretnych możliwości, jakie płyną z architektury urządzenia, wymiana układów limituje nas głównie do kości TO99 i pakietów plastikowych o wyśrubowanej specyfikacji termalnej. Stąd zapewne wybrano układy LME.
Dlatego pytanie zasadnicze jest – dla kogo M-Stage będzie dobrym wyborem? Myślę, że dla osób ceniących sobie po prostu stabilność i bezpieczną dużą moc wzmacniacza przy jednoczesnym zachowaniu dobrego pakietu możliwości płynącego z balansu oraz wymiennych układów wzmacniających stricte niedyskretnych (a przez to przynajmniej tanich, zazwyczaj). Ale też przewidywalność, dosyć wysoką uniwersalność, brak ekscesów z czymkolwiek, co byśmy pod niego nie podpięli są wartościami, jakie winien wyznawać jego nabywca. Może też sprawdzić się u posiadaczy kilku różnych par słuchawek, dla których konieczne będzie nabycie sprzętu grającego medianą dla każdej z nich.
Dla każdej innej osoby moja szczera rekomendacja będzie jednak skierowana w stronę Aune S7, który ukazał się sporo czasu po wprowadzeniu HPA-3B na rynek. To trochę droższy, ale praktycznie niegrzejący się, bardziej transparentny i przestrzenny układ, w którym choć nie wymienimy układów, to jednak zyskamy praktycznie ten sam pakiet funkcjonalny, ale grający w wyższej klasie. I to właśnie dlatego pracuje on u mnie w roli sprzętu testowego.
Podsumowanie
Matrix M-Stage HPA-3B to mimo wszystko solidny wzmacniacz zbalansowany / single-ended oparty na (także) solidnej konstrukcji innego wzmacniacza i oferujący (ponownie) solidny dźwięk. Oferuje konkretne rozwiązania i parametry, m.in. dużą moc wyjściową, regulowany gain, wymienne wzmacniacze operacyjne, czy też ekstremalnie niski opór na wyjściu, co sumarycznie determinuje jego uniwersalność i zadowalające możliwości. Do tego lepsze układy wzmacniające przełożą się nie tylko na inne strojenie urządzenia, ale też i podniesienie jego klasy dźwiękowej. Wybór HPA-3B sam w sobie może być całkiem ciekawą opcją pod słuchawki nieco ciemniejsze, którym potrzeba betonowego wzmacniacza do prowadzenia za rękę, jak to zwykle bywa u Lehmanna i pochodnych mu urządzeń.
Niestety wzmacniacz nie jest pozbawiony wad. Sprzęt wyraźnie się nagrzewa i wystawia także wzmacniacze operacyjne na ciężką pod tym względem próbę, przekreślając konstrukcje dyskretne. Do tego ma niepraktycznie umieszczony z tyłu włącznik (częsty standard z tego co widzę), zaś potencjometr jest za mały i zbyt mocno się ślizga w palcach z racji stawianego oporu. Do tego praca poprzez warstwę abstrakcji brzmieniowej, która ma tendencję do mniejszego wybrzydzania w koniunkcji ze słuchawkami, ale też uśredniania toru, niekoniecznie może być uznana za zaletę. Jak więc widać choć nie są to wady przekreślające ten sprzęt, warto mieć ich świadomość. Jeśli oczywiście założymy, że nie stać nas na dołożenie do Aune S7, który w moim odczuciu jest po prostu lepszym całościowo układem o podobnym przeznaczeniu i możliwościach, a co za tym idzie opłacalności, która powoduje dopłatę wysoce zasadną.
Matrix M-Stage HPA-3B jest możliwy do nabycia na dzień pisania recenzji w cenie 2 049 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- duża trwałość konstrukcji
- aluminiowa obudowa pełniąca również rolę radiatora
- duża moc wyjściowa i regulowany gain
- bardzo niska oporność wyjściowa
- pełny natywny balans po wejściu i wyjściu
- jednoczesna obsługa obu par słuchawek SE i BAL, ułatwiająca wszelakie testy A-B
- ogromne możliwości konfiguracji wymiennymi wzmacniaczami operacyjnymi
- stabilny, solidny, przewidywalny, koherentny dźwięk o optymalnym formacie
- dobre dociążenie i nasycenie
- bardzo uniwersalny synergicznie
- bezpieczny dla słuchawek ze względu na komplet zabezpieczeń
Wady:
- pewne braki w selektywności i sceniczności na standardowych układach
- podepniemy tu tylko jedno urządzenie wejściowe w danej chwili
- zauważalne nagrzewanie się podczas pracy
- wysoka temperatura pracy wzmacniaczy operacyjnych
- narzucanie swojej maniery mimo zmian wprowadzanych w obrębie źródła oraz OPA
- standardowe dla wielu wzmacniaczy niepraktyczne umiejscowienie przycisku zasilania
- niespecjalnie praktyczny przełącznik poziomu wzmocnienia
- kiepski w obsłudze potencjometr z mało widocznym wskaźnikiem położenia
- dioda zasilająca razi po oczach przy umiejscowieniu się na wprost urządzenia
- obudowa podatna na zarysowania i przetarcia na krawędziach
Serdeczne podziękowania za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów
Bardzo, bardzo cenię sobie pracę Pana Jakuba. Blog jest źródłem cennej wiedzy, dobór urządzeń ciekawy i zróżnicowany, opinie budowane w oparciu o solidne spostrzeżenia. Błagam – więcej samokontroli językowej!. Każdy tekst przynosi niespodziewane i nowatorskie związki frazeologiczne, w efekcie mało czytelne i nieco śmieszne.
Przykład z niniejszej recenzji : „praca poprzez warstwę abstrakcji brzmieniowej, która ma tendencję do mniejszego wybrzydzania w koniunkcji ze słuchawkami” Czy praca może odbywać się poprzez warstwę? Czy praca może wybrzydzać ? (nieuzasadniona personifikacja). A cóz to za koniunkcja ze słuchawkami? Może po prostu połączenie ze słuchawkami.
” …na gratisy i kupony na dodatkowe rzeczy trudno jest się w nim zapatrywać” 'Zapatrywać w czymś’ jako substytut oczekiwania określonej cechy? Spore nowatorstwo językowe.
„uzupełni na zasadzie szpachli i zaprawy o wagę, masywność i należyty smak.” Nieznana szerszemu ogółowi zasada szpachli i zaprawy potrafi uzupełnić smak?
Itd, itd, niepotrzebnie niby-wyszukany język 'wedle recenzji’ (że użyję jednego z ulubionych zwrotów)
Znęcam się, przepraszam, ale odrobina powściągliwości doda klasy do rzetelnego produktu i podniesie jego smak, a niech tam … bez szpachli i zaprawy.
Jeśli znęcanie się sprawia Panu przyjemność, bardzo proszę 🙂 .
Powyższa recenzja pochodzi z tzw. „szuflady”, czyli zasobnika treści przez dłuższy czas zamrożonych i pisanych we wcześniejszych miesiącach, czasami latach. To naturalne, że będą tu różne kwiatki, kontrastujące na tle obecnie pisanych treści i faktu ciągłego ewoluowania sposobu pisania. Także o powściągliwość raczej nie trzeba będzie się obawiać. Proszę mieć jednak na względzie, że audio nie jest przestrzenią, w której możemy posługiwać się tylko i wyłącznie naukową terminologią oraz precyzyjnymi zwrotami. Wiele jest tu miejsca na samodzielną interpretację, a niektórych wrażeń nie da się do końca opisać w zgrabny sposób. Choć śmieszność jest czasami celowym zabiegiem, a recenzja nie jest dla mnie „produktem” (a więc w domyśle towarem który się sprzedaje lub który musi trzymać się sztywnych, konkretnych ram). Na tym polega też na swój sposób urok blogowania – może być bardziej odautorski, prześmiewczy, ironiczny, no i jak wielokrotnie słusznie Pan wykazał – nasycony różnymi językowymi perełkami wynikającymi z frywolności pióra i ułomności piszącego 🙂 .
Dlatego za poświęcenie czasu na ich skrupulatne wypunktowanie bardzo Panu dziękuję i postaram się na przyszłość ich uniknąć, nawet mimo faktycznego rozstrzału czasowego między tą recenzją a późniejszymi.