Jeszcze jakiś czas temu przenośne wzmacniacze u nas w kraju były rzadkością i domeną DIY’erów. Jednak od kiedy do tematu wdarli się Chińczycy, temat mobilnych kieszonkowców wzmacniających zaczął nabierać rumieńców i dynamizmu, zwłaszcza za sprawą ogromnie popularnego i taniego jak barszcz FiiO E5, biorącego szturmem łakome serca i malutkie portfele jego nowych nabywców. Wszystko co dobre kiedyś jednak się kończy, ale może też rozpocząć się coś jeszcze lepszego. I tak też zaczęto rozwijać wspomniany temat, aż powstał mocny i elastyczny kieszonkowy wzmacniacz słuchawkowy – FiiO E11.

 

Dane techniczne

Szczegółowe dane techniczne urządzenia prezentują się następująco:
– pasmo przenoszenia: 10Hz – 100kHz
– stosunek sygnału do szumu: ≥98dB
– przesłuch międzykanałowy: 60dB
– THD: <0.009% (10mW)
– zalecana impedancja słuchawek: 16~300Ω
– bateria: litowo-jonowa typu BL-5B, 800mA, 3,7V
– ładowanie: DC 5V, 500mA
– czas ładowania baterii (za pomocą gniazda USB komputera): ok. 200 minut
– czas pracy na baterii: >10 godzin
– wymiary: 92,5 x 54.2 x 13,4 mm
– waga: 65g (wraz z baterią)

Poziom wzmocnienia:
– ≥12dB (high gain)
– ≥6dB (low gain)

W zestawie otrzymujemy prócz samego wzmacniacza:
– opaskę do objęcia E11 razem z np. telefonem lub odtwarzaczem,
– kabel USB do mini-USB,
– kabel sygnałowy jack – jack,
– instrukcję.

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Testowany  model E11 jest jego pierwszą, oryginalną wersją, datowaną na luty 2012. Z wyglądu przypomina kształtem telefon komórkowy, ale z tego powodu i z pomocą dołączonej opaski łatwo jest go przymocować do prawdziwego telefonu lub odtwarzacza, dzięki czemu sprzęt może bezpiecznie znajdować się w jednej kieszeni i nie telepać się podczas ruchu, rysując i niszcząc wzajemnie. Dla formalności FiiO oparty jest tutaj o układ wzmacniający AD8397. Cały środkowy korpus wykonano z wytrzymałego, srebrnego plastiku. Z jednej strony wyraźnie wystaje pokrętło potencjometra ALPS, które pełni także rolę włącznika i wyłącznika urządzenia. Obok niego umieszczono dwa gniazda jack 3,5mm odpowiedzialne za doprowadzenie sygnału wejściowego (IN) jak i wyjściowego już na słuchawki (OUT). Na dłuższych krawędziach znalazły się po jednej stronie gniazdo mini-USB, a po drugiej dwa małe przełączniki GAIN oraz EQ. Pierwszy naturalnie służy do stopniowania poziomu wzmocnienia, drugi z kolei jest niczym innym jak podbiciem basu. W ustawieniu 0 jest on na poziomie normalnym, wyjściowym, zaś w każdym z kolejnych trybów, tj. 1 i 2, ilość „mięsa” w ramach najniższych tonów wyraźnie się zwiększa, działając na identycznej zasadzie, jak podobna regulacja w droższym E7. Równie dobrze mógłby nazywać się BASS 0, 1, 2 – wyszłoby na to samo.

 

FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11FiiO E11

Na tylnej ściance uwagę zwraca mały i trudny do wciśnięcia przycisk – to zatrzask klapki, pod którą skrywana jest bateria. E11 umożliwia łatwą jej wymianę na inną w przypadku rozładowania lub zużycia. Pod baterią znajduje się specjalny microswitch odpowiedzialny za zwiększenie napięcia idącego z ogniwa do układu wzmacniającego. O ile może to pomóc w przypadku ekstremalnie trudnych w napędzeniu słuchawek, o tyle naturalnie zjada to baterię w szybszym tempie i w 99% przypadków nie jest w ogóle potrzebna nawet wiedza, że tam się taki przełącznik w ogóle znajduje. Dostępne są ustawienia HIGH VOLTAGE oraz LOW VOLTAGE.

Maksymalna moc wyjściowa dla ustawienia napięcia w pozycję HIGH:
– 300mW (16Ω)
– 200mW (32Ω)
– 35mW (300Ω)

Maksymalna moc wyjściowa dla ustawienia napięcia w pozycję LOW:
– 120mW (16Ω)
– 88mW (32Ω)
– 13mW (300Ω)

Ostatnimi elementami rzucającymi się w oczy są dwie diodki na drugiej, niezdejmowalnej klapce urządzenia – POWER oraz BATTERY. Pierwsza zapala się na niebiesko tylko wtedy, gdy urządzenie pracuje, druga na czerwono, gdy jest ładowane. Teoretycznie nie powinno być przeszkód w wykonywaniu obu tych operacji jednocześnie, ale w praktyce ta wersja na to nie pozwala, a co zostało przeze mnie specjalnie poruszone w osobnym akapicie.

 

Brzmienie

Podczas odsłuchów to, co wydobywało się z dziurki E11 całościowo nabierało bardzo subtelnej ogłady i zaokrąglenia, dzięki czemu pewne skrajności źródła nie kłuły już tak w uszy i nie straszyły surowością mimo zachowania ich egzystencji w obrazie dźwiękowym. Czuć to już w dolnych zakresach, które stają się delikatnie podbite w swoich wyższych partiach, a z których można wyciągnąć więcej mocy przełączając się na tryb EQ 1 i 2.

Za dołem podąża średnica, która brzmi pełniej i bardziej zwarto, choć nie aż tak mocno jak miało to miejsce w E10. Dzięki temu jest w stanie zatrzymać słuchacza na dłużej, nie znudzić go liniowością czy suchością, choć i takie brzmienie ma swoich wiernych użytkowników, którzy koloryt w średnicy postrzegać będą za zły omen, próbę zakrycia prawdy. E11 został w tym względzie wyraźnie stworzony do pracy z takimi właśnie źródłami, neutralnymi i jałowymi oraz użytkownikami, którym taki stan rzeczy się definitywnie nie podoba. Muzykalność średnicy wskazałbym jako największą dźwiękową zaletę tego urządzenia.

Góra ulega całościowemu ocieplonemu charakterowi i przez to prezentuje się również w wygładzonej formie, której na szczęście nie można absolutnie nazwać degradacją. Jeśli na źródle potrafiła być piskliwa i sybilować, tak na E11 w wielu miejscach nadal będzie, zauważalnie mniej ale zawsze i skala tego efektu będzie zależała od wielu czynników po drodze. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak, ponieważ nie ma w tym momencie zbytniego narzutu ze strony wzmocnienia na charakter źródła. E11 w tym miejscu wystąpi w roli bardziej uzupełnienia i lekkiej korekcji, aniżeli złotego remedium na wszystkie problemy kiepskich źródeł. Podpinanie go do odtwarzacza za 70 zł mija się więc z celem, tak samo jak kupowanie kabli głośnikowych za 6000 zł do kolumn za 1000zł sztuka w nadziei, że to cudownie poszerzy i naprawi fatalny akustycznie salon albo przekręci w magiczny sposób kolumny pod właściwy kąt. W takiej roli lepiej mimo wszystko sprawdzał się E09K, któremu faktycznie można byłoby przypisywać większe cechy korekcyjne, ale maleńki E11 to wciąż skromny wzmacniacz o zastosowaniu przenośnym, którego atutem ma być elastyczność. I jest.

Jeśli już pokusiłem się o porównanie do E10, to zapewne wszystkich zaciekawi sprawa kreowania sceny przez E11, a więc tego, na czym „dziesiątka” przestawała tak wyraźnie błyszczeć. Ze względu na bardziej zwarty i umuzykalniony dźwięk naturalnie można było się spodziewać, że scena będzie mniejsza, ale definitywnie nie ma tu tragedii. Poziom stereofoniczny został zachowany na odpowiednim, uniwersalnym poziomie, który będzie pasował w zasadzie do każdego typu sprzętu, z jednej strony zawężając ją, ale najczęściej rozsądnie poszerzając. Chyba jedyną rzeczą, do której można się przyczepić, są braki w separacji instrumentów wynikające z dużej spójności obrazu brzmieniowego generowanego przez E11.

Wzmacniacz ten kreuje brzmienie niezwykle przyjazne dla użytkownika o ocieplonym, muzykalnym charakterze, jednocześnie nie przyciemniając dźwięku i nie negując większości jego pierwotnych cech. W zasadzie słuchając E11 cały czas miałem wrażenie, jakobym do ręki dostał maksymalnie przenośne wydanie E10 z poprawionymi niektórymi jego cechami, co można poczytać temu wzmacniaczowi za spory komplement.

 

Zastosowanie

W zakresie walorów użytkowych niestety nie można wypowiedzieć się o tym sprzęcie do końca w superlatywach, choć trzeba mieć na uwadze fakt, że już za czasów artykułu na łamach headfonia.com James z FiiO zadeklarował się poprawić niektóre błędy, które w teorii powinny być już przeszłością w nowym batchu E11 nazwanym Kilimanjaro. Jako że jednak jest ona u nas niedostępna, a my testujemy wersję oryginalną, wspomnieć o jej defektach mimo wszystko musimy.

I tak największym problemem jak tu przede wszystkim eksces z ładowaniem baterii i jednoczesnym korzystaniem z urządzenia. Obie te operacje nie są w stanie wystąpić jednocześnie – albo używamy, albo ładujemy. Zawiodą się bardzo zatem ci z Was, którzy oczekiwali po E11 ultra-uniwersalnego urządzenia na każdą porę dnia i nocy, które zabrać będzie można ze sobą wszędzie i używać bez przerwy w podróży i stacjonarnie. 10 godzin pracy, przerwa na ładowanie, znów 10 godzin pracy, znów przerwa. Na szczęście E11 pozwala na zminimalizowanie tej niedogodności, dzięki wymiennej baterii, co w teorii pozwala na zabranie w podróż większej ich ilości i zwielokrotnienie potencjalnych godzin pracy.

Drugiego błędu związanego z niemożnością skorzystania z urządzenia po pełnym rozładowaniu baterii i jej ponownym naładowaniu nie sprawdzaliśmy, ale można spokojnie założyć, że taka sytuacja również w E11 występuje. Pomaga wtedy „twardy” reset baterii poprzez otwarcie urządzenia i jej wyjęcie.

W zakresie z kolei doboru źródła pod te urządzenie przede wszystkim wskazywałbym te suche lub neutralne, ponieważ z nich zyskać będzie można największy profit i tym samym najlepszy stosunek zainwestowanych pieniędzy do otrzymanego brzmienia.

Ze względu na wspomniany problem z ładowaniem odcinającym sygnał audio, E11 można polecić śmiało tylko tym osobom, które potrzebują dobrego i mocnego wzmacniacza przede wszystkim na wyjście, aby cykle oczekiwania podczas ładowania nie doprowadzały ich do stanu irytacji, że nie mogą korzystać w tym momencie ze swojego sprzętu. Z tego też względu E11 można spokojnie zarekomendować osobom mobilnym o dokładnie takich, jak wymienione w tej recenzji, wymaganiach dźwiękowych. Chętnym z kolei na coś bardziej elastycznego i nie posiadającym specjalnie prądożernych słuchawek można zamiast niego rekomendować dopłatę do E07K, który jednocześnie jest od „jedenastki” lepiej wyposażony, a także pełni rolę DACa, co pozwoli na oszczędności podczas odsłuchu stacjonarnego. Ew. pozostaje oczekiwać na polską premierę jego następcy – E12.

 

Podsumowanie

E11 w oryginalnej wersji to prawdziwa mieszanka dobra ze złem. Dobra – bo jest mocny, jak na kieszonkowca, o muzykalnym i niezwykle uniwersalnym brzmieniu, z wbudowanym dwustopniowym EQ i przełącznikiem stopnia wzmocnienia, łatwo zdejmowaną pokrywą wymiennej baterii i kompletem okablowania. Zła – bo przez wady projektowe nie pracuje podczas ładowania, co przekreśla jego potencjalne stacjonarne wykorzystanie i ogranicza operacyjność do tych 10 godzin możliwej pracy na w pełni naładowanym ogniwie. Mimo wszystko za brzmienie i możliwości należą mu się słowa uznania i dla wszystkich użytkowników szukających sprzętu przede wszystkim pod mobilne zastosowania jest naprawdę godny polecenia. Osoby szukające z kolei czegoś nadającego się również pod odsłuch stacjonarny powinny się zastanowić, czy przymus korzystania z baterii nie będzie dla nich zbytnim problemem.

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

2 komentarze

  1. Mam pytanie: czy połączenie tego wzmacniacza ze słuchawkami AKG k240 studio razem z Sansa ClipSport to dobry pomysł? Czy wzmacniacz w pełni obsłuży swoją mocą te słuchawki? Fajnie, aby było w brzmieniu słychać nieco prawdziwego basu. Słucham raczej mocniejszego rocka/metal. Dziękuję za odpowiedź

    • Zawsze można spróbować i ew. zwrócić sprzęt w terminie 14 dni. To często najlepsze rozwiązanie. Osobiście uważam że E11 nie powinien mieć problemów z poprowadzeniem tak łatwych w napędzeniu słuchawek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *