Recenzja słuchawek McIntosh MHP1000

Recenzje mają to do siebie, że – przynajmniej w teorii – istnieją zawsze dwa rodzaje: pozytywne i negatywne. Albo orzeł, albo reszka. Naturalnie jest też i trzeci rodzaj: mieszany, czyli ani nie orzeł, ani nie reszka. Niektórzy posuwają się do twierdzeń lub sugestii, jakoby o tym, co wypadnie, decydował fakt bycia recenzją komercyjną bądź nie. Inni jeszcze doszukują się teorii spiskowych, zakładających krytykę danego sprzętu realizowaną w jakimś konkretnym celu. O ile oczywiście nie mogę mówić za innych, tak w moim przypadku wypadkowa jest oparta na banalnej i najwłaściwszej w tym wszystkim rzeczy: po prostu na tym, czy dany sprzęt mi osobiście, jako oceniającemu, subiektywnie się podoba, czy też nie. I choć zawsze mam gdzieś tam swój gust, bowiem wyzbyć się go nie da, to jednak sprzęt musi prezentować sobą poziom w moim odczuciu adekwatny do ceny. Mimo typowania ciekawego sprzętu na testy, a więc naturalnego w takiej sytuacji dominowania recenzji pozytywnych nad negatywnymi, czasami zdarza się propozycja spontanicznego testu, za który każdorazowo jestem bardzo wdzięczny, bo to zawsze dodatkowe doświadczenie i możliwość dokonania krytycznych obserwacji oraz obiektywnych pomiarów, które swojego gustu nie mają (co najwyżej charakterystykę i konieczność kalibracji). McIntosh MHP1000 to właśnie jedna z takich spontanicznych recenzji, ale też sytuacja, w której postanowiłem mimo negatywnych rezultatów płynących z odsłuchów ją napisać i opublikować. Rzadko się bowiem zdarza, że sprzęt za takie pieniądze tak mocno mija się z zadaniem zagrania na adekwatnym poziomie. Niemniej bardzo serdecznie dziękuję ich właścicielowi za wypożyczenie oraz mam nadzieję, że nie będzie się na mnie – delikatnie mówiąc – gniewał za surowość oceny, której nijak uniknąć jednak nie można.

Słuchawki w wyposażeniu troszkę niekompletnym, ale zdatnym do przetestowania w takiej formie.

Dane techniczne

  • Typ przetwornika: dynamiczny
  • Rodzaj: wokółuszne, zamknięte
  • Pasmo przenoszenia: 5 – 20 000Hz
  • Impedancja nominalna: 200 Ω
  • Czułość: 97 dB (przy 1 mV @ 500 H)
  • Maksymalne natężenie dźwięku: 127 dB
  • Waga: 382 g

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Na początku chciałbym zaznaczyć, że słuchawki pochodząc od osoby prywatnej noszą wyraźne ślady użytkowania w formie zadrapań, obić i uszkodzeń. Ustalało to ich niską cenę zakupu i tym samym powód, dla którego zostały zakupione, zaś nam pokazuje to jak sprzęt taki potrafi się wizualnie zużywać. Zdradza także potencjalną wytrzymałość materiałów, ale o tym za moment mocniej opowiem.

Pod pewnymi kątami słuchawki wyglądają nawet ładnie, ale to nie o kwestie wizualne się rzecz rozchodzi.

McIntosh to firma kojarząca mi się stricte ze sprzętem kolumnowym. Takie firmy, jeśli próbują wejść na rynek słuchawkowy, mają do wyboru dwie drogi z reguły: albo opierać się na sprawdzonych rozwiązaniach, albo projektować coś własnego od zera. McIntosh poszedł zdaje się trochę na łatwiznę i pod pozorem tego drugiego, wybrał to pierwsze.

Zaczynając od pakowania, słuchawki przychodzą w czarnym, dużym, diagonalnie łamanym pudle, które jest delikatnie mówiąc przekombinowane, z blokującą się kartonową szufladką na czele. Dawno nie miałem w rękach tak dziwnie zapakowanych słuchawek, a miałem już troszkę. Jeśli zaś ktokolwiek miał kiedyś w rękach produkty Beyerdynamica, od razu rozpoznałby ich charakterystyczne cechy konstrukcyjne. Przede wszystkim nauszniki, pochodzące z modelu Custom One PRO. Również sposób działania systemu regulacyjnego i ogólna konstrukcja wskazują na podobieństwa i tu też musimy sporo sobie o tym opowiedzieć.

Odpinane okablowanie na pewno jest zaletą.

Wszytko sprowadza się do tego, że w środku najprawdopodobniej znajdują się przetworniki Beyerdynamica z serii Tesla. W opisie produktu na karcie jednego ze sklepów widnieje taki opis:

Przetworniki elektroakustyczne o średnicy 40mm zostały specjalnie zaprojektowane przez inżynierów firmy McIntosh. Trójwarstwowa membrana posiada wysokoelastyczną warstwę środkową. MHP1000 wykorzystują innowacyjną technologię ,,Tesla” (opracowaną przez firmę Beyerdynamic), która polega na zastosowaniu bardzo silnych i niecentralnie zamontowanych na membranie przetwornika magnesów neodymowych o wyjątkowo wysokiej skuteczności.

Z tego co wiem jednostki 40 mm są stosowane właśnie w Beyerdynamicach z serii T, chociażby T5p. Nie jest to więc raczej tylko zapożyczenie magnesów, ale dosyć mocne przeświadczenie z mojej strony, że „zaprojektowanie” przetworników raczej leży wciąż na koncie inżynierów Beyera. Jestem przekonany, że McIntosh ograniczył się do ich późniejszego strojenia. Dodatkowo zastanawia mnie słowo „niecentralnie” w sytuacji, w której słuchawki są symetryczne i nawet nie posiadają oznaczeń kanałów. Tak jak je podepniemy, tak będą grały i to kolor wtyków ustala polaryzację. Sprawdzałem je w obu konfiguracjach (odwracając o 180 stopni) i efekt dźwiękowy był identyczny. Tym samym niecentralność albo nie dotyczy osi poziomej, a pionowej, albo jest informacją nieprawdziwą i wprowadzającą kupującego w błąd co do konstrukcji słuchawek. Podkreślę, że nie mam nic przeciwko zastosowaniu gotowej technologii, ale niech to ma przynajmniej jakikolwiek późniejszy sens podczas prezentacji produktu.

Słuchawki są bardzo pojemne na głowę - to duży plus.

Słuchawki mają zresztą wiele takich zapożyczeń, aczkolwiek starają się skrzętnie ukrywać je na wszelkie możliwe sposoby. W kontekście bardzo wysokiej ceny, która wynosi tu aż 8700 zł, a nawet więcej (widziałem ofertę za 9200 zł), wywołuje to u mnie delikatnie mówiąc mieszane odczucia. Czuję się bowiem, jakby ktoś próbował sprzedać mi stosunkowo tanią i dostępną technologię w ekstremalnie drogim wydaniu i będąc ze mną nie do końca szczerym. Popełnia się przy tym sporo „gaf”, choć mówiąc wprost mam wątpliwości, czy użyłem tu stosownego określenia (wyjaśnię za moment co miałem pod tym słowem na myśli). Nic jednak nie przemawia do mnie w tych słuchawkach co do wkładu materiałowego, poza kablem, który też jednak ma swoje uwagi.

MHP1000 konstrukcyjnie są typu „niemal” zamkniętego, ponieważ producent raczył umieścić na nich dysze powietrzne. Prawdopodobnie po to, aby nie zadławić przetworników doszczętnie. Do ich budowy wykorzystano aluminium i plastik. Plus za to, że ten pierwszy znajduje się na widełkach. Jest to dokładnie ten sam mechanizm wysuwania się i dokładnie takie samo aluminium, jakie stosowane jest na np. DT990, czyli pułap 700-800 zł. Surowe, nieobrobione zbyt intensywnie. Kopuły są wykonane już zupełnie z plastiku z warstwą zmatowienia, która łapie brud niczym magnes i lubi w wielu słuchawkach po czasie się łuszczyć i odpadać.

Puszki są w całości wykonane z plastiku o różnym stopniu wytrzymałości.

Rzucają się w oczy również kontrasty na polu obić. Pady są wykonane z gładkiej, nieco klejącej się skóry ekologicznej, a przynajmniej wyglądającej na takową. Ale obicie pałąka to już materiał inny, znacznie bardziej matowy i „suchy”. Do tego trzymane przez kostki, które choć metalowe i solidnie skręcone, sprawiają wrażenie absorbujących całkowitą ilość lakieru i farby, która miała iść na ogólnie całe słuchawki. Odróżnia się to mocno od reszty i nie wygląda zbyt dobrze, zwłaszcza z uszkodzeniami. Te oczywiście mogą się zdarzyć i nie bierze to udziału w mojej ocenie (w końcu to model używany), ale dosyć dobrze zdradza wytrzymałość tychże elementów na zużycie mechaniczne od użytkowania w cyklu korzystania z nich na co dzień oraz pokazuje z czego tak naprawdę słuchawki są wykonane.

Okablowanie otrzymałem tylko w wersji 3,5 mm, więc istnieje szansa, że część negatywów z dalszej części recenzji tutaj właśnie ma swoje źródło, ale skala jest zbyt duża, aby zrzucić ją tylko na kabel, plus sam ten fakt już by źle o słuchawkach świadczył, tak jak przy Denonach D7100 dawno temu.

Pady nie sprawiają zbyt dobrego wrażenia.

Okablowanie samo w sobie jest nieprzyjemnie sztywne i dziwi w nim sporo elementów. Zastosowano bardzo małe wtyki wejściowe do słuchawek, przez co ich wyciąganie jest koszmarem i wymaga wręcz użycia dodatkowych narzędzi, a przynajmniej paznokci. Splitter jest nieproporcjonalnie duży, a sama długość kabla wskazuje użycie mobilne, choć jednocześnie słuchawki jednak potrzebują trochę mocy i nie klasyfikowałbym ich jako modelu przeznaczonego do sprzętu przenośnego albo jakichkolwiek takich zastosowań. Odgiętki także nie wyglądają na solidnie zabezpieczające przewody przed uszkodzeniem w newralgicznych miejscach.

Jak pisałem słuchawki nie posiadają oznaczeń polaryzacji, więc to kabel ją determinuje. Ale o ile miało to być pomysłem mądrym (bo teoretycznie jest), o tyle w przypadku oparcia się o rozwiązania Beyerdynamica, nie powinno mieć tu miejsca. Jeśli bowiem słuchawki będziemy wykorzystywali przez powiedzmy parę miesięcy, dzień w dzień, to nauszniki przyjmą w naturalny sposób kształt naszej głowy. Opierając się o uszy, z reguły będzie to kształt łukowaty, gdzie ilość gąbki w nauszniku będzie większa z tyłu głowy, niż z przodu. Bez na sztywno ustalonej polaryzacji będzie mogło się tak zdarzyć, że słuchawki odepniemy, a potem założymy na odwrót, w efekcie wygniatając pady w drugą stronę i zużywając te obszary, które były wcześniej już ukształtowane pod naszą głowę. Doprowadza to do sytuacji, w której pady po pewnym czasie robią się płaskie, spada izolacja, spada komfort, robi się bardziej średnicowo, jaśniej, mniej basowo. Przy słuchawkach strojonych tak jak MHP1000 będzie to powodowało konieczność ich wymiany. Na szczęście pady te są dostępne chociażby od samego Beyerdynamica, choć efekt końcowy może być różny od fabrycznego.

Odpinane okablowanie samo z siebie ustala polaryzację.

Wygoda – z racji oszczędnego docisku – jest mocną stroną McIntoshy, zaś izolacja jest przynajmniej dostatecznie dobra. Niemniej ich założenie na głowę jest trochę „dziwne”. Powinny sprawiać wrażenie, a na pewno była taka w tym wszystkim intencja, modelu premium, ale problem w tym, że nie sprawiają. Wyglądające na bardzo proste odlewy bloczki końcowe pałąka, różnice w materiałach, nawet puszki muszli, których panele przednie posiadają logo McIntosha na czarnym radialnym frezie z bardzo taniego plastiku ze zdzierającym się malowaniem ze srebrnych pierścieni (także plastikowych), się tu odróżniają i sprawiają wrażenie, no właśnie, taniego plastiku rodem ze słuchawek za 150-200 zł (Bluedio T5).

Na koniec pewien smaczek. Oto jak wyglądają słuchawki rozłożone i z podpiętym kablem za 8700-9200 zł:

Cały sens istnienia McIntoshy na jednym obrazku - tj. brak sensu.

Ktoś najwyraźniej zapomniał, że stojak powinien móc służyć także słuchawkom w formie rozłożonej. Inaczej niepotrzebnie zużywamy mechanizm wysuwania i musimy za każdym razem poświęcać na jego ponowne ustawienie czas i uwagę. A jeśli miało to być tylko akcesorium do transportu i w stanie nieużywania słuchawek, to jest to albo bezsensowny krok ze strony producenta, albo bardzo mocno przewidujący sytuację faktyczną, a więc ich de facto nieużywanie.

To właśnie miałem na myśli wspominając o „gafach”. Nie są to błędy kompletnie przekreślające je użytkowo, ale powodujące, że suma odczuć jest negatywna. Każda decyzja, jaka została tu podjęta, każdy element, wszystko to ma dwoje własne cechy odróżniające się od innych i nie utrzymujące spójności między sobą. Obicie pałąka jest inne od padów, kostki końcowe pałąka to inny materiał niż widełki, panele puszek to jeszcze inna bajka, a kabel jakby pochodził od modelu o w ogóle jakimś przenośnym zastosowaniu. Do tego jeszcze przetworniki od Beyerdynamica niby zaprojektowane samodzielnie oraz dobór materiałów o wątpliwej jakości, trwałości (widać to w formie uszkodzeń na zdjęciach) i nie powodujący zbyt dobrych wrażeń organoleptycznych. I to nie to, że jestem wymagający czy nadmiernie kąśliwy, ale za 8700 zł przepraszam – wymagam już konkretnej jakości. A przynajmniej braku wrażenia, że zakupione przeze mnie słuchawki to „zlepek” różnych części, które teoretycznie do siebie pasują, ale każda jest z innej bajki i pochodzi z modeli z bardzo różnych przedziałów cenowych.

 

Przygotowanie do odsłuchów i pomiary

Sprzęt jaki w dużej mierze został użyty do napisania tej recenzji:

Jak zawsze wszystko całościowo wraz z procedurami ujęte zostało zwyczajowo na osobnej stronie. Można tam dowiedzieć się zarówno w jakich warunkach testuję, jak też dowiedzieć się jakim gustem dysponuję, na co zwracam uwagę, na jakim materiale dokonuję odsłuchów oraz pomiarów.

 

Jakość dźwięku

W przypadku produktu McIntosha miałem naprawdę szczerą nadzieję, że usłyszę coś ciekawego i słuchawki ujmą mnie w jakiś specjalny sposób swoim graniem, całkowicie dla mnie nowym, bowiem kompletnie nie wiedziałem czego się tu spodziewać. Liczyłem po cichu na pokazanie mi, maluczkiemu, potencjału akustycznego Teslowych przetworników w swojej pełnej krasie. Oczekiwałem tryumfalnego wjechania do miasta, oficjalnie, z fanfarami, czerwonym dywanem, kwiatami, trąbami, wiwatami, klękaniem narodu, całkowicie w bieli, z liśćmi laurowymi na głowie, z hasłem na sztandarach: „Beyer nie potrafił a my zrobiliśmy!”.

Przechodząc jednak do sedna i tym razem już całkowicie poważnie – mam złe wieści. Okazało się, że McIntoshe grają dźwiękiem bardzo spłaszczonym, przypominającym mi bardziej K400 czy DT880, ale na pewno nie sprzęt za ponad 8 tysięcy. Tym samym z tryumfalnego wjazdu zostało się dreptanie w zabłoconym płaszczu, idąc rynsztokiem w strugach deszczu, zziębniętym i głodnym. Oto niestety okazało się, że król jest nagi.

Przynajmniej na moje uszy.

Bas jest w nich po szybszej i krótszej stronie, wykazujący tendencje do egzystencji głównie w sferze średnio-wysokobasowej. Ilościowo nie jest go dużo, a co także jest pewnym zaskoczeniem, bowiem przy Teslach od Beyera raczej nigdy nie było to problemem. Linia basowa nie ma w sobie ani mocy, ani wyrazu, aby pewnym krokiem przejąć inicjatywę co do rytmu utworu.

Średnica również wydaje się blada, z jednej strony poprawna, ale bez czegoś, co czyniłoby ją namacalnym wyróżnikiem, nadającym dźwiękowi czaru i powabu. Zamiast tego jest trochę chłodno i metodycznie, niczym rutyna wybijana w kółko od wielu lat, gdzie ruchy membrany sprawiają wrażenie wyuczonych mechanicznie, a nie zaangażowanych realnie w to, co dzieje się na scenie.

Sopran jest strojony na bardzo równy i jasny przekaz. Na duży plus można zaliczyć umiejętne uniknięcie negatywnych wrażeń od spadku, jaki zalicza niższy sopran na wykresie, a także uniknięcie przeostrzenia w dźwięku końcowym. Na minus – pewną płaskość dźwięku, przesunięcie się barwy w stronę przesadnej neutralności.

Liczyłem na koniec, że może scenicznie uda się coś w tych słuchawkach odkryć, że może powalczą mi może nawet nie z HD800, bo to byłby nie lada wyczyn, ale chociaż z moimi zamkniętymi słuchawkami z niższych półek od MHP1000: starymi K270 Studio czy LCD-XC. Niestety. Tam przestrzeń, choć teoretycznie mała, w praktyce jest dokładniej budowana, lepiej rozkładana, bardziej namacalnie. W McIntoshach przekaz jest cały czas serwowany na płasko, do tego stopnia, że jest to irytujące. Zdradza to moim zdaniem duże problemy z akustyką tego modelu, bardzo duże, jakby w ogóle nie było pogłosu.

Skojarzenia miałem notorycznie z jedzeniem zupy za pomocą szpatułki do przewracania naleśników. Ani to wydajne, ani przyjemne. Brakowało mi nie tylko trójwymiarowości sceny godnej słuchawek za 8 tysięcy, ale także realizmu. A to już naprawdę poważny zarzut i za te pieniądze wręcz dyskwalifikujący. W tak wysokiej cenie oczekuję z reguły, że słuchawki będą potrafiły zainteresować od pierwszego utworu, albo chociaż pokazać jakieś własne cechy unikatowe i przekonać mnie do siebie w dłuższej perspektywie, może z innym sprzętem, cokolwiek.

Tymczasem McIntosh pokazuje, że można zrobić słuchawki drogie, ale nudne, spłaszczone i pozbawione życia. Jeśli zapomnę, że kosztują ok. 8700 zł, owszem, da się ich słuchać, a nawet docenić, jeśli wyobrazimy sobie, że ich zakup opiewałby na jedno zero mniej. Inaczej mamy przeportowane, strojone siłowo na neutralność przetworniki Beyerdynamica, grające stosunkowo płaskim, chłodnym, pozbawionym wigoru dźwiękiem. Nie ratuje ich nawet zastosowanie barwnego i przestrzennego toru Pathosa, a i pewnie korekcje RME ADI 2 PRO czy wysokiej klasy dźwięk HPA300SE by nic nie dały. Choć tutaj akurat sprawa byłaby prosta: jeśli na Pathosie to nie chce grać, to i na Songolo nie zagra, także można przywołać tu stare i jakże prawdziwe przysłowie, że z pustego i Salomon nie naleje.

Dużym wyzwaniem było zatem zaklasyfikowanie ich odpowiednio względem pułapu, w którym realnie słuchawki te operują. Jeśli miałbym być złośliwym, wskazałbym w stronę moich K340, które mają 40 lat na karku i kosztują ułamek ich ceny. Oczywiście pomijając tutaj temat całkowicie różnego strojenia, ale chociażby jakość sopranu jest bardzo podobna. Na siłę można doszukiwać się tu nawet pozytywów, że oto dynamik gra jak konstrukcja hybrydowa z dawnych lat i to jeszcze wyposażona dokładnie rzecz ujmując w elektret. Rzeczywistość jest jednak brutalna – mogę wskazać od ręki kilka par słuchawek do przedziału cenowego McIntoshy, które rozprawią się z nimi w sposób wręcz bestialski co do jakości całkowitej czy realizmu. Już ATH-MSR7SE czy K270 Studio robią to w dosyć wyraźny sposób.

Chyba też na tym polega największy problem MHP1000 – że naprawdę łatwo jest znaleźć słuchawki wielokrotnie tańsze, które zagrają od nich ładniej, lepiej, bardziej wciągająco. McIntoshe miały zdaje się grać w sposób równy, liniowy, ale wyszło z tego całościowe spłaszczenie dźwięku, zatracenie jego wielobarwności i wielowymiarowości. Starano się jakby na siłę uzyskać ideał, a wyszła karykatura. Dźwięk nie ma w sobie tutaj żadnego ładunku emocjonalnego, kreowany jest metodycznie, rutynowo, a my czujemy się jak petent w urzędzie, ośmielający się przeszkadzać pani Irence w niesłychanie ważnej dyspucie z koleżanką, w trakcie której ważą się losy słodkości przyszłego ciasta w kontekście ilości cukru, jaką trzeba będzie do niego dosypać. To nie słuchawki są dla nas w tym konkretnym wypadku, a my dla słuchawek, tak samo jak pani Irenka nie siedzi przecież za okienkiem dla nas, aby pomóc nam załatwić swoje sprawy, ale by zrugać nas wzrokiem i gestykulacją jako zło konieczne, które trzeba po prostu odbębnić danego dnia i odprawić z kwitkiem jak uczniaka, jeśli coś jest nie tak.

Tak właśnie czułem się słuchając muzyki na McIntoshach. I nie „aaaa bo to nie gra jak coś tam coś tam”, tylko poruszamy się cały czas w wymiarze obiektywnym (mimo że materia jest skrajnie subiektywna). Odcinam bowiem od siebie gust w tym momencie. Wiem jak powinny grać słuchawki neutralne, liniowe. I na pewno nie grają one tak jak MHP1000. Do tego zbyt dużo elementów wskazujących na zapożyczenia z Beyerdynamica ostatecznie buduje taki oto (negatywny) obraz, a raczej przepis, według którego postępowano:

Weź przetworniki od Beyerdynamica, zadław je na portach bass reflex, dołóż pady od Custom One PRO, pożycz widełki, zrób kilka elementów w stylu DT1770, pomnóż kilkakrotnie cenę, wymieszaj, gotuj na wolnym ogniu.

Przede wszystkim wychodzę z założenia, że za ponad 8 tysięcy mamy nie tylko prawo oczekiwać – jako konsumenci – porządnej realizacji co do sprzętu audio, ale wręcz obowiązek mieć takowe oczekiwania. Taka cena po prostu musi mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistych pozytywach, aspektach, walorach. Tymczasem McIntosh prezentuje poziom akustyczny, ale też w pewnym zakresie ergonomiczny, odstający od nawet nie mniej lub bardziej subiektywnych oczekiwań, co jakiejkolwiek średniej rynkowej.

Nie zamierzam rozkręcać tych słuchawek w żadnym wypadku (sprzęt prywatny to przecież), niemniej moje przypuszczenia oscylują wokół tezy o zadławieniu portów na kapsułach, kreując ich strojenie w takim właśnie kierunku. Analogie do DT880 owszem przychodzą na myśl, ale jakby mocniej jeszcze zablokowano kapsuły mam wrażenie. No i trzeba brać pod uwagę, że to Tesle. A te, czy może ogólnie współczesne przetworniki Beyerdynamica, potrafią tak zagrać, nie jest to wcale awykonalne.

To, że można było uzyskać tak spłaszczony dźwięk, raczej nie jest też kwestią ergonomii – słuchawki zakładałem na wszelkie możliwe sposoby, zarówno na swoją głowę, jak i na fantom pomiarowy. Nie jest to też kwestia toru – tu znacznie więcej modeli musiałoby notować srogi regres, a tak nie jest. Jest to więc kwestia tylko i wyłącznie tego, że słuchawki zostały zaprojektowane w sposób taki a nie inny, natomiast producent usilnie stara się zrobić z nich coś niesamowitego i zjawiskowego. To nie jest szczere podejście wobec użytkownika. 8700 zł to naprawdę masa pieniędzy, dla niektórych wręcz fortuna, w której ramach można spokojnie i cały tor skompletować. W tej cenie bowiem można mieć chociażby okazyjnie nabyte AKG K1000 oraz nowego Pathosa Aurium. Można kupić w tej cenie całkowicie nowe Audeze LCD-3. Byłoby z tego też na całkiem sensowne kolumny do salonu (np. KEF R700) i jeszcze by pewnie na okablowanie zostało lub na dołożenie do lepszego wzmacniacza. Gdybym miał potrzebę wymiany swoich poczciwych Q80, definitywnie tutaj alokowałbym swoje środki. Niedaleko też leżą cenowo rewelacyjne ATH-ADX5000, które cały czas będąc w klasie słuchawek jaśniejszych, pod względem klasowości czy sceny dymu i popiołu z MHP1000 nie zostawiają.

Wiele osób mylnie sądzi, że bycie audiofilem oznacza brak zdrowego rozsądku i umiejętności liczenia, kalkulacji. To przeświadczenie zrodzone latami nagonek i hejtu na tą grupę społeczną. Na identycznej zasadzie dają się nagrać ludzie, którzy kluczykiem rysują lakier drogich samochodów na parkingu i tylko dlatego, że nie stać ich na taki zakup. Co innego jednak kupno na zasadzie „chcę bo mnie na to stać”, a co innego zakup „chcę bo sprzęt jest faktycznie wart tych pieniędzy i mi się podoba”. Dlaczego kosztujące ponad 10 tysięcy złotych ADX5000 bym zakupił, a tańszych MHP1000, podobnych cenowo HD820 lub droższych Ultrasone już nie? Właśnie dlatego, że te pierwsze prezentują sobą cechy, które urzekają i wciągają. HD820 miały zbyt dużo problemów akustycznych po drodze, choć wygoda i sam projekt były bajeczne. Ultrasone w ogóle nie wiem co zaprojektowało, ale nie było szans, aby poradziły sobie nawet z HD800S, gdzie narzekałem na przybrudzenie basu i mniejszą względem zwykłych 800-tek scenę (InnerFidelity również zwracało na to uwagę swego czasu).

W tym wszystkim McIntoshe w moich uszach się nie odnajdują. Słuchawki sprawiają wrażenie zaprojektowanych trochę nie wiadomo po co i dla kogo. Dla mnie osobiście na pewno nie – to oczywiste. Ale staram się doszukać jakichś wskazówek co do ich przeznaczenia i naprawdę, jak rzadko, nie udaje mi się to. Zakładam, że jest im pisany sprzęt wyraźnie gęsty, ciemny, ale o ile poprawiłoby to tonalność, nie rozwiązałoby problemu spłaszczonego przekazu. Jeśli interesuje nas podobny przekaz, ale zrobiony po prostu lepiej, mamy do dyspozycji chociażby ATH-SR9 za mniej. Są po drodze HD800, Pandory Hope VI lub Sonorousy VI, a nawet zabytkowe K270 Playback. Co więcej, możemy w ogóle przyjąć wobec McIntoshy retorykę wprost obraźliwą i stwierdzić, że weźmiemy sobie jakieś zamknięte Beyerdynamiki z przetwornikami z serii Tesla, aby przerobić je na podobną modłę akustyczną za ułamek ceny, a lepszym efektem. I co najśmieszniejsze, istnieje duża szansa że się nam ta sztuka uda. Już DT880 pokazały, że dławienie kapsuły prowadzi dokładnie w tym kierunku brzmieniowym, w którym trwają MHP1000, więc co bardziej ambitny modder, który zna brzmienie MHP, może się takiego wyzwania podjąć. Tylko znów pytanie: po co? Czy ma to w ogóle sens? Moim zdaniem nie, cena przekreśla takie zabawy nawet z czystej ciekawości.

 

Bolesna konkluzja

Oczywiście jestem świadomy, że o tych słuchawkach krążą także i bardzo pozytywne opinie. Można założyć sceptycyzm, zarzucić uprzedzenie, ale naprawdę – gdyby dźwiękowo się broniły, byłbym w stanie przymknąć oko na wiele rzeczy, bowiem liczy się dla mnie przede wszystkim dźwięk i może jeszcze do tego wygoda. Ta druga jest nawet w porządku, ale to pierwsze jest dla mnie kompletnie nieakceptowalne. Proszę spojrzeć na zachowanie na wykresie – to naprawdę nie bierze się znikąd. To, co widać na pomiarach, w rzeczywistości jest dokładnie takie samo: dziwne.

W sytuacjach takich jak ta, dane słuchawki trzymam na tyle długo, aby móc porównać je z maksymalną ilością możliwych modeli trzecich oraz sprzętu towarzyszącego i tak akurat McIntoshe trafiły, że nadziały się jeszcze na obecność Aune S7 zanim wzmacniacz ten ostatecznie powędrował do nowego właściciela, ale i kilka innych par słuchawek gościnnych, których odesłać do prawowitych jeszcze nie zdążyłem. Wszystko to po to, aby wykluczyć jakiekolwiek problemy ewaluacyjne. Niestety praktycznie za każdym razem wyniki wychodziły te same i później co do konkluzji, która brzmiała następująco:

Słuchawki nie mają czym się zaprezentować i poszczycić, ponieważ nie ma w nich jakości wykonania lub dźwiękowej adekwatnej dla sprzętu za ponad 8 tysięcy złotych, patrząc po cenie katalogowej.

Niestety.

 

Skoro jest tak źle…

Aby nie sprowadzać recenzji tylko do krytyki, chciałbym podjąć wyzwanie i zadać fundamentalne pytanie: co zatem uczynić, aby było dobrze?

Przede wszystkim wróciłbym z nimi na stół kreślarski i przemyślał całą koncepcję od podstaw. Jeśli brzmienie tych słuchawek miałoby zostać na aktualnym poziomie, to byłby to moim zdaniem błąd nawet jeśli cena poleciałaby na głowę. A nie może, bo inni użytkownicy roznieśliby producenta w proch ze złości. Dlatego też:

  • zacząłbym projektowanie od nowa, co samo w sobie potrafi zmienić perspektywę,
  • zdecydowałbym się na zmianę przetworników na coś autorskiego, a nie odgrzewany kotlet (a nawet dwa, bo po jednym na muszlę) od Beyerdynamica,
  • jeśli ma to być już Beyer, niech będzie strojone z głową, a nie na siłę,
  • a jeśli już, to na początku warto w ogóle ustalić w jakim kierunku słuchawki te mają podążać i jaką sygnaturę prezentować użytkownikowi,
  • zmieniłbym kompletnie budowę zewnętrzną i użyte materiały,
  • zastosował pady inne niż w stylu Beyera, które nie reagują akustycznie tak mocno,
  • zastanowił się, czy dodawanie stojaka, którym można zabić, jest zasadne przy słuchawkach, które prezentują mniejszą wartość niż on sam,
  • przemyślał gruntownie cenę produktu, bo ponad 8 tysięcy za takie słuchawki to nic, czego w każdym calu konkurencja by nie była w stanie pobić.

I to tak naprawdę tyle. Czy może „aż” tyle, bo praktycznie trzeba przebudować całe słuchawki od podstaw. Wiem, że to wygląda bardzo dramatycznie i bardziej niż w rzeczywistości słuchawki te grają, ale na chłodno naprawdę nie wygląda to za ciekawie. Sam projekt wygląda po prostu na przyśpieszony i stworzony aby „coś było” w ofercie. Co tym bardziej boli, gdy czyta się takie coś:

Do oferty firmy McIntosh wchodzą słuchawki MHP1000 które zostały skonstruowane w celu zaprezentowania w przenośnej formie legendarnego brzmienia urządzeń McIntosh. 

Czyli te „legendarne brzmienie” to płaski jak deska przekaz wyprany z emocji, jakości i z nieistniejącą sceną? Raczej wątpię. Poza tym charakter urządzeń charakterem urządzeń, ale jednak jeśli mowa o kolumnach, które miałyby być prezentowane w taki sposób, to nawet najbardziej agresywnie ustawiony crossfeed nie powodował tak negatywnych wrażeń odsłuchowych. Są oczywiście jeszcze takie możliwości jak pisałem, że winny (przynajmniej w pewnej części) jest kabel, może stan nauszników, może jakieś dziwne ingerencje w akustykę o której ani ja, ani właściciel nie wiemy. Ale z moich rozmów wynika, że słuchawki mu się podobały takimi jakimi zostały mi przysłane. Dlatego bardziej skłaniałbym się ku tezie, że McIntosh po prostu poszedł na łatwiznę i jest to wypadek przy pracy (skądinąd dosyć brutalny), który jednak potrafi się podobać na dokładnie tej samej zasadzie, jak w przypadku niesławnych Ultrasone Edition 5.

 

Podsumowanie

Są premiery słuchawek, które ciekawią i pozostają takowymi do samego końca. Są też i takie, które po pierwszym już założeniu na głowę tracą cały swój urok. Jak w pokerze, gdy już na samym starcie odkryty zostaje blef, a karty, zamiast mocnych, okazują się być słabymi. Zamiast asów w rękawie, pozostaje tylko uśmiech, strojenie dziwnych min, zagadywanie, odwracanie uwagi, uporczywe sączenie drinka. Wielki gracz, wyjadacz pokerowych salonów, niestrudzony i nieugięty, nagle okazuje się nawet nie pechowcem, a niemalże pozorantem, amatorem, żeby nie powiedzieć jeszcze więcej i śmielej. Tak właśnie czuję się po odsłuchach MHP1000 od McIntosha. Ale to także było dla mnie cenne doświadczenie, choć nie ukrywam, że zastanawiałem się wielokrotnie, czy tą recenzję w ogóle publikować, aby nie narazić się na krytykę za krytykę, choć zawsze staram się oprzeć na maksymalnie rzeczowych i konkretnych argumentach. M.in. dlatego słuchawki nie dołują doszczętnie w ocenie końcowej, wynoszącej 3,8/10, mimo że jest ona jak na taki produkt i tak dramatycznie niska.

Słuchawki są ergonomicznie w porządku, ale kompletnie nie warte swojej ceny.

Niemniej dzięki możliwości odsłuchu MHP1000, za którą jeszcze raz bardzo serdecznie dziękuję, nie jest już zdaje się tajemnicą, dlaczego słuchawki te są mało popularne. I moja recenzja na pewno tego stanu na lepsze nie zmieni ze względu na swój, że tak powiem, średnio pozytywny wydźwięk, ale pozytywną być po prostu nie może. Niestety takie jest audio, że nie wszystko co drogie jest dobre (vide recenzja Ultrasone Edition 5, AKG K872 czy KingSound KS-03) i nie wszystko musi zawsze wywoływać nasze zachwyty, choć czasami w pierwszej chwili nawet się to udaje. To całkowicie normalne i pozytywne, bo szczere, zwłaszcza biorąc pod uwagę gust, ponieważ jak pamiętam właściciel próbował LCD-XC i je zwrócił, po czym odnalazł się w MHP1000, więc pozostaje tylko pogratulować okazyjnego zakupu, szczerze i bez przekąsu. Chodzi bowiem o to, aby to właściciel słuchawek był z nich zadowolony, a nie co sądzą o nich inni ludzie.

Moje zdanie jest natomiast takie: produkt ten nie jest może jakoś fatalnie zaprojektowany w znaczeniu stricte, ale subiektywnie nie znajduję w nich ani dostatecznych walorów brzmieniowych, którymi mogłyby zwrócić moją uwagę, ani też odpowiedniego wkładu materiałowego, którym mógłbym przynajmniej spróbować usprawiedliwić ich cenę, wynoszącą aż 8700 zł (9200 zł). Tym samym, choć jest to marka premierowo recenzowana na AF, nie udało się McIntoshowi zaprezentować z jednoznacznie dobrej strony w kontekście tak dużej kwoty.

 

Zalety:

  • solidny stojak w zestawie
  • wysoka wygoda użytkowania
  • przynajmniej dostatecznie dobra izolacja od otoczenia
  • odpinane okablowanie
  • duża dostępność padów i możliwości ich doboru z racji zgodności z Beyerdynamikiem

Wady:

  • niekonsekwencja wizualno-materiałowa
  • jakość użytych materiałów nieadekwatna do ceny
  • stojak w rzeczywistości mało przydatny
  • brak oznaczeń polaryzacji kanałów – ustala je kabel
  • kiepskie ergonomicznie okablowanie
  • wrażenie skserowanej konstrukcji Beyerdynamica
  • spłaszczone, pozbawione emocji brzmienie
  • mała scena dźwiękowa
  • klasa dźwięku na poziomie słuchawek przynajmniej o jedno zero mniej
  • kompletnie nie warte swojej ceny

 

Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla p. Tomasza za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

15 komentarzy

  1. Dzień dobry,
    Panie Jakubie dziękuję za recenzję. Ciekawe wnioski. Powiem szczerze, że jestem bardzo zaskoczony. Biorąc pod uwagę pozostały sprzęt producenta i jego renomę to aż dziwi, że wypuścili taki produkt. Nie mówię tu nawet w o strojeniu i pozostałych aspektach dźwiękowych, bo każdy lubi co innego. Wierzę w Pana „uszy” i domyślam się, że nie usłyszał Pan słuchawek za 9 000 pln. Wracając do sedna. Wiadomo, że cenę dyktuje rynek i niektórzy producenci walą zaporowe ceny za produkt niegodny takiego pułapu (ale to już każdy powinien ocenić sam). Jeżeli jednak są ludzi gotowi zapłacić za coś dana kwotę i nie maja z tym problemu to ja nie mam z tym problemu. Nie mniej jednak jeżeli ten model to całościowo modułowa koncepcja opierająca się o podzespoły, w całości niemal (albo i całkowicie), oemowe, to ja bym posunął się dalej i nazwał to wprost oszustwem. Naprawdę jestem zaskoczony. Wydaje mi się, że firmie takiej jak Macintosh to nie przystoi. Tym bardziej ze jest to zrobione w sposób aż tak jawny. Patrząc na te słuchawki widzę produkt Beyerdynamic. Fajnie ze producent przyznał się ze korzysta z podzespołów i technologii opracowanych przez inny koncern. Plus za szczerość. Jednak praktycznie nic w nim nie zmienił. Nie użył nawet materiałów klasy premium jak np. Nauszniki z wężowej skory itd. Nic kompletnie nie broni tej ceny. Po prostu nic. Jeszcze rozumiem produkt Astel & Kern w postaci zmienionych T1 i T5p ale one nie odbiegają aż tak znacznie cena od pierwowzoru i tam producent pokazuje ze jest to projekt Beyera tylko nieznacznie zmieniony. Ja doskonale rozumiem korzystanie z rozwiązań innych producentów, wykorzystywanie części podzespołów i dopasowywanie ich do swojego produktu. Jednak najczęściej jest to tylko bazowanie na jednym elemencie i dodanie całej masy własnych rozwiązań. Tutaj w moim mniemaniu nic nie broni tej ceny. Jest to po prostu przykre bo to jawne naciąganie klientów. Mam wrażenie, że płacimy tylko i wyłącznie za znaczek na muszlach… do tego duuuuużo za dużo biorąc pod uwagę jak wyglądają i jak się słuchają te nauszniki.

    Pozdrawiam Panie Jakubie.

  2. A teraz z innej beczki :
    „Przeszywający realizm. Ogromne rozwarcie pasma. Wielka moc dźwięku. Popisowa szczegółowość. Popisowa przejrzystość. Popisowa precyzja. W efekcie bardzo rzadko spotykana dokładność odwzorowania. Umiejętność łączenia delikatności z potęgą. A także stawiania tuż obok siebie dźwięków całkowicie co do natury różnych. Świetny rytm i drajw. Głęboka scena. Żywe, całościowo wydobyte z tła postaci wykonawców. Wybitne jako narzędzie opisu podłączonego sobie toru. Dzięki czemu mogą w zasadniczym stopniu zmieniać charakter brzmienia. Bardzo wysokie walory emocjonalne. Innowacyjna, trójwarstwowa membrana. Udoskonalone przetworniki Tesla. Odpinane kable. Wysokiej klasy surowce. ”

    To wszystko to cytat z innej recenzji tego produktu. To pokazuje jak powinniśmy traktować ten świat – prawie wszystko jest subiektywne. Prawie… bo jeśli Poważny Recenzent pisze o wysokiej klasy surowcach to być może myli się już obiektywnie. Jakież to wysokiej klasy surowce użyto -może jest to unikalny barwnik McIntosh Blue w oplocie kabelka? Otóż cytując dalej „Producent chwali się przy tym, że pady te obszyto najwyższej klasy włoską skórą” a na pałąku „wytłoczony w skórze opinającej wyściółkę napis »McIntosh« pełni nie tylko funkcję rozpoznawczą, ale także pozwala odróżnić lewą muszlę od prawej” Czyli jest jednak ukryty sposób identyfikacji.
    Najbardziej rozbawił mnie statyw, ilustrujący niestety designerską impotencję twórców tych słuchawek. Przynajmniej to wydaje się obiektywne.
    Przyczynek do zastanowienia – czy marka, brand zawsze jest synonimem jakości. Tu mamy ostry rozjazd w postrzeganiu produktu. Nie zajmuję stanowiska ponad wrażenia z oglądu fotek, bo doświadczeń 'z natury’ nie mam. Okazuje się , że można i polać lukrem i spojrzeć krytycznie. A więc jednak pojawia się nieśmiało ów słynny 'pluralizm’….

  3. A może mamy to ze to był nieoryginalny. Bo skoro gdzieś były jakieś wytłoczenia i oznaczenia a tutaj nie można się ich doszukać….

    • Zarówno produkt jak i kabel były oryginalne, posiadające oznaczenia oraz całościowo były zgodne z materiałami producenta.

  4. Dzień dobry,
    Od wielu lat mam słuchawki McIntosha i nic, co napisał pan Jakub w recenzji odnośnie dźwięku, nie jest prawdą w sensie moich doświadczeń. Nic też od słuchawek nie odpadło. Wady wskazane w recenzji mają się nijak do rzeczywistości może poza stojakiem. Być może słuchawki, które pan otrzymał, były uszkodzone albo to jakieś podróby. Moja krótka opinia – bas znakomity, szybki i w barwie znakomicie zróżnicowany, konturowy, nisko schodzący kiedy wymaga tego nagranie. Średnica bardzo szczegółowa, neutralna. Nie ma w niej ani rozjaśnienia ani przesunięcia w kierunku ciemniejszych barw. Góra z ogromną dawką szczegółów, ale bez natarczywości i wyostrzeń. Wielogodzinny odsłuch nigdy nie powoduje uczucia zmęczenia czy znużenia. Dynamika – znakomita. Przestrzeń – hektary przestrzeni z wyraźnym pogłosem. Wybrzmienia instrumentów są pięknie dopieszczone. Dźwięk nigdy nie gaśnie za wcześnie. Tyle ode mnie w temacie.

    • Dzień dobry.
      Obawiam się że nic nie było uszkodzone ani nie było podróbką. Uszkodzenie słuchawek łatwo dałoby się wykazać pomiarowo i nie dotyczyłoby obu przetworników jednocześnie, a podrobienie produktu byłoby problemem dla właściciela podesłanej sztuki. Niemniej cieszę się że jest Pan jako ich posiadacz zadowolony. To najważniejsze w tym hobby.

    • Panie Jakubie,
      Skoro tak, to może dobór reszty toru odsłuchowego nie był zbyt szczęśliwy. Ja mam cały zestaw McIntosha i na podstawie takich odsłuchów opieram swoją opinię odnośnie słuchawek. Właśnie teraz słucham Unprocessed, a konkretnie płyty „Artificial Void”. Odlot będący potwierdzeniem mojej wcześniejszej opinii.

    • Tor był ten sam co w przypadku wszystkich innych recenzji Panie Mariuszu. I sprzęt pomiarowy był ten sam. I metodologia ta sama. I inne słuchawki towarzyszące jako punkty odniesienia te same. Natomiast wg Pańskiego komentarza, jeśli dobrze go odczytałem, do jakkolwiek sensownego zagrania słuchawek McIntosha jest potrzebny cały zestaw McIntosha. I być może tutaj jest sekret tak wielkich różnic w odbiorze. A może po prostu w tym że taki jest już urok audio. 🙂

    • Nie twierdzę, że potrzebny jest cały tor od McIntosha. Spełnienie takiego warunku, żeby sprzęt zagrał dobrze, byłoby dość dziwne. Po prostu jestem zaskoczony Pana negatywną opinią odnośnie słuchawek. W recenzji napisał Pan o płaskości dźwięku, o problemach z akustyką oraz o braku życia. Właśnie słucham ich w tej chwili, a w odtwarzaczu kręci się płyta Unprocessed. Momentami ciężko jest mi się skoncentrować na tym, co mam zrobić na kompie, bo odrywa mnie muzyka. I jest to jakość na wysokim poziomie brzmieniowym. Rozumiem, że ludzie mają rożny gust, inną percepcję odbioru dźwięków, ale żeby moje odczucia z odsłuchu były aż tak odmienne w stosunku do Pana recenzji, to raczej nie powinno mieć miejsca. Dlatego zastanawiam się, co może być tego przyczyną. Zwłaszcza, że w recenzjach i opiniach ludzi pojawiają się następujące stwierdzenia:
      Recenzja: Vocals come through the „neutral sound signature” with „an excellent balance of detail and resolution without being bright” while „seriously deep base” is enjoyed on Hotel California by The Eagles. They „excel” at imaging as the „position of vocalists and instruments are clearly defined within the soundstage.”
      „The MHP1000 does so many things well, it is a remarkable achievement… It is hands down the best closed-back headphones I’ve heard to-date… It will keep any headphone aficionado happy.”
      Opinie z forum:
      The MHP1000s are smooth, non-fatiguing, great controlled bass, smooth detailed treble, crazy linearity.

      I wasn’t sure what to think about headphones from a manufacturer who is known more for their components than anything else. It also came in a massive box that seemed a bit over-the-top and odd. That said, these headphones sound phenomenal. I was able to listen to them both powered through an amp and also plugged in directly to the source. I was surprised to hear how good they sounded even without any amplification. They have a great sound-stage and a lot of dynamic contrast. It’s hard to describe, except to say that they made the music sound very exciting!

      Produkt tak kiepski, jak Pan to opisał, po prostu grałby źle niezależnie od okoliczności. Tak myślę.

    • Nie oglądam się Panie Mariuszu na cudze recenzje i opinie. Wolę tworzyć własne i na bazie tego co ja słyszę i co wykazuje aparatura. 🙂
      Natomiast co do grania źle niezależnie od okoliczności – to właśnie pokazują zawarte w recenzji pomiary. Obiektywne pomiary nie negują jednak subiektywnej oceny i tak jak ktoś ma prawo do własnej opinii że dany produkt gra mu dobrze i podoba mu się to co słyszy, tak też ktoś inny ma prawo do opinii odrębnej i jest to całkowicie normalne. Nie trzeba doszukiwać się tu drugiego dna, awarii, defektów, podróbek, błędów itd. Słuchawki zagrały tak jak opisałem, zmierzyły się tak jak pokazałem, korespondując w pełni z wrażeniami. Takie są fakty. I to też znalazło się w recenzji.

    • To wszystko jest jak najbardziej jasne, ale skrajne opinie w odniesieniu do czegoś, do czego można przyłożyć przynajmniej podstawowe obiektywne kryteria, mogą budzić zdziwienie. To trochę tak, jakby recenzent wzmacniacza „X” wygłosił peany uznając urządzenie za ekscytujące i znakomite, a drugi recenzent uznał ten sam wzmacniacz za gniot, który nie jest wart nawet połowy swojej ceny. Oczywiście zawsze najlepiej przeprowadzić własny odsłuch i wyciągnąć swoje wnioski, ale aż tak skrajny odbiór jakości brzmienia normalny jednak nie jest, moim zdaniem. Gust sprawia, że możemy pewne elementy brzmienia odbierać nieco inaczej, kłaść nacisk na różne detale prezentacji, ale chyba nie aż tak skrajnie – recenzja do recenzji jak zwrot o 180 stopni. Tak mi się wydaje, ale może się mylę.

    • W recenzji zawarte są pomiary akustyczne i są to dane obiektywne i wymierne, które uzupełniają się z tymi subiektywnymi. Obiektywne pomiary potwierdziły mój subiektywny odbiór, który chronologicznie miał miejsce przed nimi (metodologia jest opisana w dokumentacji na blogu). W przeciwieństwie do mnie, mikrofony pomiarowe nie mają swojego gustu, toteż funkcjonuje to także jako swoiste „sprawdzam” wobec mnie samego, wykluczając zmęczenie, kondycję słuchu czy chwilowe naleciałości preferencji, ale też i szereg potencjalnych problemów technicznych, nierówności przetworników, zniekształceń od toru itd. Przeprowadzone pomiary, choć wciąż w domenie amatorskiej, nie wykazały jednak żadnych problemów ze sprzętem źródłowym ani samymi słuchawkami. Wykazały natomiast nierówny przebieg tonalny, nienaturalne i punktowe spadki ciśnienia akustycznego, zwłaszcza w kilku kluczowych miejscach dla naturalnego odbioru. Jeśli nadal ma Pan wątpliwości, nie ma problemu abym przyjął Pana egzemplarz na dodatkowe weryfikacyjne testy pomiarowe. Jeśli Pana egzemplarz gra o 180 stopni lepiej, wówczas różnice na wykresie będą bardzo mocno się odznaczały względem egzemplarza prywatnego opisanego w recenzji. Jeśli pomiar będzie podobny lub identyczny, to znaczy to iż te słuchawki po prostu tak grają. W ten sposób możemy ponownie powiedzieć „sprawdzam”. Oczywiście jeśli ma Pan czas i chęć.

    • Pomiary akustyczne są zapewne ciekawym uzupełnieniem Pana recenzji, a wnioski z niej płynące ukazują produkt McIntosha w negatywnym świetle. Nie chcę kolejny raz pisać tego, co już wcześniej napisałem na temat moich obserwacji, które są zupełnie odmienne w stosunku do Pana artykułu. Moje spostrzeżenia jednak pokrywają się z pozytywnymi opiniami innych użytkowników oraz recenzentów. Oto kilka przykładów z polskich recenzji (nazw źródeł nie podaję, bo nie wiem czy wolno).

      Fragmenty recenzji nr 1
      Muzyka prezentowana przez słuchawki McIntosh jest wybitnie szybka, rozdzielcza i przestrzenna.
      Nie mam na myśli przestrzeni w postaci uciekających gdzieś na zewnątrz dźwięków i perspektywy słuchania koncertu z końca sali jak z HD800s. MHP1000 pokazują przestrzeń poprzez wyjątkowo precyzyjne ogniskowanie źródeł dźwięku oraz bardzo skrupulatne oddanie wszystkich niuansów związanych z akustyką pomieszczenia.

      Słuchawki MHP1000 grają tak jak np: FOCAL Diablo Utopia z wysokiej klasy elektroniką. Dźwięk jest szybki, zwarty, dobitny, rześki, otwarty na średnicy. Bas jest równy, wzorowo kontrolowany, krótki ale nie sztucznie utwardzony i nigdy nie dudni. Ma precyzyjne kontury i kontrolowane wybrzmienie.

      McIntosh MHP1000 realizm muzyki tworzy poprzez bardzo dynamiczną i zdecydowaną prezentację dźwięków. Wszystkie instrumenty są wyraźnie obrysowane i stabilnie osadzone na scenie. Dźwięki instrumentów mają kontury i dużo naturalnej twardości.

      Fragmenty recenzji nr 2 (bardzo znane polskie czasopismo, test wzmacniacza słuchawkowego McIntosh + słuchawki)
      McIntosh, jako jeden z potentatów rynku hi-end, niczego nie pozostawia przypadkowi i proponuje idealne uzupełnienie wzmacniacza MHA150 w postaci słuchawek MHP1000. Przejście z ATH-AD500 na MHP1000 skutkuje natychmiastową zmianą nastroju. Brzmienie staje się bardziej nasycone i eleganckie. Muzyka nabiera esencji i głębi smaku. Jest to też dźwięk bardziej uniwersalny. I chociaż słuchając wcześniejszej konfiguracji, nie czułem niedosytu, to pełny zestaw McIntosha rzeczywiście potrafi zauroczyć. Zachęca też do wnikania w muzykę.

      Zestawienie z MHP1000 sprawdziło się także w klasyce. „VII symfonię” Beethovena (LSO, Bernard Haitink) McIntosh odtworzył w bardzo dobrych proporcjach tanecznej melodyjności, kulminacyjnego patosu, rozmachu orkiestry oraz delikatności fletów. Mniej delikatnie miał zabrzmieć album „Ozzmosis” Osbourne’a (PCM 96 kHz). I zabrzmiał dokładnie tak, jak trzeba. Duet MHA150/MHP1000 zagrał z takim wykopem i hardrockowym mięchem, że nie chciało się zdejmować słuchawek. Perkusja uderzała prosto w serce, gitary rozpalały żarem, a ich riffy wstrzykiwały kolejne dawki energii. Ta muzyka nic a nic się nie zestarzała, albo starzeje się równo ze mną. No cóż, McIntosh potrafił nagłaśniać potężne koncerty rockowe (Woodstock ’69, Grateful Dead ’74), więc trudno podejrzewać, że odtworzenie nagrań na słuchawkach będzie dla niego stanowiło choćby minimalny problem.

      Koniec cytatów. Jak Pan widzi, to nie są jakieś odosobnione opinie czy pojedyncze przypadkowe stwierdzenia wskazujące, że MHP1000 to porządne, a właściwie ponadprzeciętne słuchawki. Oczywiście można też założyć, że wszyscy się mylą, a to Pan ma rację. Co do testów, to nie potrzebuję sobie udowadniać, że to, co słyszę, nie jest iluzją.

      Pozdrawiam serdecznie,
      Mariusz

    • Zatem i ja również nie będę pisał tego co już wcześniej napisałem odnośnie cudzych opinii (proszę pozwolić że z tego powodu nie będę ich czytał).

      Wyraził Pan swoje wątpliwości co do rzetelności recenzji i stanu technicznego testowanych słuchawek – zaoferowałem możliwość wspólnej weryfikacji pomiarowo tychże domniemań – nie skorzystał Pan z tej sposobności – w porządku. Nie wiem czy mam rację czy nie, nie wiem też co słyszą inni i czy jest to iluzja czy nie, wiem natomiast jak ją sprawdzić i to myślę w sposób absolutnie uczciwy w świetle takich czy innych wątpliwości umożliwiłem.

      Jeśli wg Pana są to, cytuję, „porządne, a właściwie ponadprzeciętne słuchawki”, to bez najmniejszego cienia przekąsu wtóruję Pana wrażeniom i życzę Panu jednoznacznie przyjemnych odsłuchów, zachęcając przy tym do uszanowania moich. 🙂

      Wzajemnie pozdrawiam.

    • Jak najbardziej szanuję Pana poglądy. Zaskoczył mnie fakt, że to, co słyszę (i nie tylko ja) jest tak różne od Pana wrażeń. Zastanawiałem się, gdzie tkwi przyczyna tej sytuacji. Ale zostawmy już ten temat, bo teraz to kręcimy się w kółko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *