Ponieważ wstęp do recenzji piszę praktycznie na sam koniec, często mam możliwość przedstawienia przedsmaku tego, co będzie czekało czytelnika w następnych akapitach. W tym wypadku chciałbym przekazać pewien morał ogólny, ponieważ niniejsza recenzja jest myślę najlepszym dowodem na to, że nawet kilkakrotne mniejsze bądź większe sparzenie się na produktach danego producenta, niekoniecznie może oznaczać powtarzalność takiego doświadczenia w absolutnie każdym kolejnym spotkaniu. Tym razem dobitnie przekonałem się o tym spotykając z „prawie” flagowym modelem Beyerdynamica – przenośnymi, acz pełnowymiarowymi, T5p drugiej generacji.
Dane techniczne
- Przetworniki: dynamiczne, zamknięte
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz
- Impedancja: 32 Ohm
- Nominalny SPL: 102 dB
- Moc maksymalna: 300 mW
- THD: (1mW/500Hz) <0,05%
- Kabel: OCC 7N, wymienny, 1.4 m zakończony wtykiem jack 3.5 mm
- Waga (bez kabla): 350 g
W zestawie prócz słuchawek otrzymujemy:
- sztywne etui transportowe
- kabel 1.4m
- adapter nasadkowy jack 3.5 – 6.3 mm
- instrukcję
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas praktycznie w takim samym opakowaniu i wyposażeniu jak recenzowane poprzednio Beyerdynamic T1 v2. Jedyna różnica – prócz naturalnie słuchawek, o których powiem kilka słów – tkwi w okablowaniu. Beyerdynamic ze względu na użycie literki „p” w nazwie produktu (od ang. portable), oferuje ten konkretny model klientowi mobilnemu, który lubi podpiąć się pod odtwarzacz przenośny, czy nawet telefon. Jednocześnie chciałby, aby słuchawki były pod względem klasy dźwięku z wyższej półki, nieprzystającej zdawałoby się do takich połączeń. Ułatwić wszelakie mariaże ma zatem identyczny kabel, jak w przypadku T1 v2, ale wyraźnie krótszy i zakończony tym razem małym jackiem.
Kabel ten niesie ze sobą wszystkie potencjalne bolączki – bardzo malutkie wtyki wchodzące do słuchawek z pierścieniami blokującymi, które sumarycznie utrudniają konfekcję i wymuszają najmniejsze wtyki typu slim, ale przede wszystkim eliptyczny kształt przekroju kabla wraz z jego sztywnością oraz tendencją do mikrofonowania. W przypadku stricte „stacjonarnych” T1 v2 nie rzucało mi się to tak mocno w oczy (i ręce), jak tutaj, zatem każda osoba chcąca nastawić się bezwzględnie na outdoor może na pewnym etapie rozważać, czy będzie potrzebny jej dodatkowy kabel o większej elastyczności i mniejszym mikrofonowaniu. Niestety wszystkie dodatki kablowe są oferowane jako opcjonalne akcesoria i nie są dodawane do słuchawek od startu.
Same słuchawki to również praktycznie kalka modelu T1 v2 i użycie w ogromnej większości tych samych, sprawdzonych elementów. Nawet przetworniki z deflektorami i dławikami akustycznymi są te same. W środku brak jest otworu dyfuzyjnego czyniącego z nich konstrukcję półotwartą, jak również materiału tłumiącego – na tym polega sens działania wspomnianego deflektora, który do naszych uszu przepuszcza fale odbite od wewnętrznej płaszczyzny komory przetwornika. Jedynym elementem faktycznie „otwierającym” są bardzo subtelne dysze zasłonięte czarnym materiałem i znajdujące się po jednej stronie każdej muszli, tuż przy jednym z ramion widełek.
Wizualnie zachowano wszystkie aspekty konstrukcyjne oraz materiały, za wyjątkiem sposobu montażu nausznic, ich typu oraz pokrycia samych muszli z zewnątrz. Zaczynając od tego ostatniego elementu – w T1 v2 do plastikowego body mocowano zewnętrzny pierścień z metalu, powiększający optycznie każdą ze stron słuchawek. W T5p go nie ma, przez co całość spowija jednolity zmatowiony plastik. Poza tym jednak wszystko jest dokładnie takie samo.
Mądrzej rozwiązano montaż nausznic – zamiast nawlekania kołnierzy na brzeg muszli, zastosowano identyczny patent, jak w K550, a więc szczelinę, w którą bezproblemowo można go wsunąć. W ten sposób nausznice nie mają fizycznego kontaktu z widełkami i nie zużywają się od ich pracy.
Same nausznice to bardzo mięciutka mieszanka syntetyczna o dużym przyleganiu do kształtu głowy. Są symetryczne i dosyć pojemne wraz z dużą niecką w środku muszli, ale średnica ledwo obejmuje moje duże uszy. Pod nausznicą od strony wewnętrznej zastosowano takie same otwory jak T1 v2, a więc jeden pierścień dużych, pełniących rolę tłumików basowych, ale jest ich wyraźnie mniej.
Na tym jednak kończą się wszelakie różnice. Tych z Państwa, których opis zasady działania deflektora stosowanego przez Beyerdynamica zaintrygował, zapraszam do lektury recenzji modelu T1 v2.
Przygotowanie do odsłuchów
Ponieważ przyjechały jako sprzęt używany, nie jestem w stanie powiedzieć niczego o ich wygrzewaniu lub czasie, jaki jest na ten proces w nich potrzebny. Niemniej w zakresie doświadczeń z tym konkretnym producentem i jego praktykami w przerzucaniu wielu aspektów akustycznych na nausznice oraz ich stan, gorąco doradzałbym ich ewaluację dopiero po określonym czasie.
Za punkt odniesienia posługiwałem się przede wszystkim doskonałą pamięcią co do sposobu, w jaki grały u mnie Beyerdynamic T1 v2, wspierając się również obserwacjami, jakie czyniłem porównując je swego czasu ze swoimi K1000.
W roli źródeł i wzmacniaczy wystąpiły:
- AIM SC808 (3x Burson SS V5i)
- Asus Essence STX (2x Burson SS V5 + SIL 994Enh a także Sparko Labs SS3602 i trzeci Burson SS V5)
- Aune T1 SE (MK3)
- NuForce DAC-80 (+ NuForce HAP-100)
Jakość dźwięku
W skrótowym zarysie Beyerdynamic T5p v2 to słuchawki basowe, z neutralnym charakterem, ale na planie delikatnie wklęsłym i równie delikatnie przyciemnionym. Zadziwiająco dobrze uchwycają ogólną poprawność akustyczną, barwową i sceniczną. Przy pierwszym kontakcie mogą wydać się z lekkim kocykiem na sopranie, ale wrażenie to szybko znika (wysoka adaptacyjność + nausznice). Jest to poziom praktycznie nieustępujący całokształtem i ogólną jakością dźwięku T1 v2.
Bas
Można było się spodziewać, że 32-ohmowe T5p będą lubiły oddolnie tupnąć. Tak też się stało. Niska impedancja i wysoka podatność na wzmocnienie powodują, że słuchawki lubią grzmotnąć mocnym, dźwięcznym basem o dużym wypełnieniu, ale przede wszystkim długim wydźwięku. Jednym słowem: jest moc, choć jeszcze jako na szczęście tako zdatna do okiełznania.
Paradoksalnie w stosunku do doświadczeń z T1 v2, to właśnie bas w tych słuchawkach najbardziej potrafił mnie zmęczyć. Nie miało to oczywiście miejsca zawsze, ale jeśli już występowało, to wiązało się z nadmiarem średniego basu. Ten zaś wynika w prostej linii z nakładania się na siebie kilku cech: niskiego oporu, dużej skuteczności, tłumienia wewnątrz komór przetwornika, użytych nausznic oraz pewnej właściwości wyłaniającej się w takich konstrukcjach z całą mocą: impedancji wyjściowej.
Linia basowa na sprzęcie o gorszej kontroli i impedancji większej niż 10-12 Ohm robi się powoli trudna w utrzymaniu. To tak jakbyśmy szli z miską pełną wody na chwiejnych nogach pamiętających wczorajszą całonocną wędrówkę po lesie. Bas traci swoją cierpliwość, miejscami chlupnie niepotrzebnie, wyleje się, ubrudzi nas i przy okazji podłogę.
Wszelakie zmiany w dźwięku płynące ze zjawiska tłumienia są dosyć słyszalne i tak samo jak w Dharmach D1000, naprawdę zalecam duże baczenie na impedancję wyjściową naszych urządzeń. Oczywiście nie do przesady i bez demonizowania, jakie lubią serwować innym np. zagorzali wyznawcy O2 oraz jego Twórcy, ale po prostu abyśmy mieli to gdzieś tam na karteczce zapisane i pamiętali.
Aby poruszać się po bardziej namacalnych przykładach, ze sprzętem pokroju np. Soloista SL MKII nie będziemy mieli najmniejszych problemów, ponieważ ten ma tylko 3 Ohmy na wyjściu. Pomijając już to, że jego moc w ogromnej większości będzie dla T5p zbyteczna. Ale już 33-ohmowy AIM SC808 będzie z samego tego faktu bardzo słyszalnie odstawał, bez względu na to jakich czarów (tj. kości OPA) byśmy na jego pokładzie nie osadzili. A szkoda, bo zdaje się że V5i, które obsadziłem w swojej karcie, to bardzo łacne dźwiękowo dla tych słuchawek układy. O impedancji powtórzę się jeszcze przy okazji synergii, także na razie temat zostawmy i przejdźmy do średnicy.
Średnica
No, nareszcie pozbyto się tego nieprzyjemnego efektu pogłosu. Jestem przyznam bardzo miło zaskoczony, ponieważ słuchawki, choć zachowały w pewnym stopniu fundament T1 v2 przy okolicach 400 Hz, akustycznie dosłownie „wróciły do korzeni” i zaczęły prezentować się bardzo blisko cenionego przeze mnie poziomu pierwszych T1. Jest więc równo, wręcz bardzo równo, obrazowo w przekazie, neutralnie na charakterze, ale – i to najlepsze – nadal z wyjściem w głąb, nie zatracając w ten sposób wrażenia, że wokaliści trzymają zarówno poprawny fokus, jak i rozstaw na planie przed słuchaczem. Nie ma tu wrażenia ani sztuczności, ani zaduchu, ani ścisku, zupełnie jakby słuchawki nie były modelem zamkniętym, a prędzej półotwartym z serca kanonu takich konstrukcji.
To bardzo unikatowe połączenie cech prawdopodobnie zawdzięczamy również znów nausznicom, jak i samemu faktowi zastosowania deflektora akustycznego. Podobnie jak w T1 v2, średnica na intensywności jest najmniej wysuniętym w stronę słuchacza zakresem tonalnym, co nie znaczy tym razem (i na całe szczęście), że to zakres wycofany. Ubytek w intensywności jest naprawdę delikatny na tle np. sopranu i większy na tle jedynie basu. To układ sił, który jestem w stanie spokojnie zaakceptować w ramach swojego subiektywnego gustu, zaś my wszyscy w razie potrzeby – przybliżyć torem. Z drugiej strony myślę, że takiej potrzeby w ogóle nie będzie: zakres średnicowy jest bardziej konkretny i dosadny niż w DT990/600 Edition i gdybym miał się upierać przy porównaniu z tym konkretnym modelem, to praktycznie chyba tylko scena (z racji półotwartości) i opłacalność przemawiałyby finalnie za poczciwymi DT-kami. Tudzież kultura basowa. Reszta? Cóż, Tesle to Tesle, zupełnie inna kwestia potencjału i definicji dźwięku.
Góra
Gdy podchodziłem do T1 v2 z perspektywy słuchawek jasnych, szczytowe Tesle jawiły mi się jako ultra-jasne, „zawstydzając” wszystkie poprzednie modele i doświadczenia. HD800, Q701, K1000, możemy wymieniać (i dziwować). Gdy zaś przystępowałem z takiej samej perspektywy do T5p v2, miałem nie tylko przeciwne wrażenia, ale wręcz zdawało mi się, że na sopranie znajduje się minimalny kocyk. To odczucie notowały także jak pamiętam osoby przygodnie odsłuchujące K872 i na tle K812 PRO, także można powiedzieć, że w tym konkretnym aspekcie obie pary zdaje się są sobie jakoby równe wywoływanymi skojarzeniami sonicznymi.
Wrażenie to bardzo szybko zresztą znika, zostawiając nam na uszach słuchawki detaliczne, ale w żaden sposób nieprzejaskrawione, bezpieczne. Gdyby T1 grały w taki sposób, byłbym naprawdę zadowolony z ich brzmienia. Tymczasem wszelkie próby uspokojenia ich modyfikacjami kończyły się konkluzją, że wraz z ostrością zabierany jest też ich cały urok, iskrzenie, mieniąca się posypka definiująca sopranowy angaż. W T5p v2 – być może z racji po prostu zamkniętej konstrukcji – jakoś znacznie łatwiej jest mi ten ubytek zaakceptować. O ile doszukamy się sami jakiegokolwiek na tle własnych doświadczeń i punktu odniesienia.
Nie ma tu zatem nadmiernej detalizacji i przesadzenia, które nakazywałoby słuchawki parować ze sprzętem ciemnym. Mało tego, osobiście rekomendowałbym nawet czynić mariaże ze sprzętem nieco jaśniejszym, aby pozbyć się wspomnianego wrażenia lekkiego kocyka i przezwyciężyć subtelne „trącanie konstrukcją”, jakie daje się poczuć na ogół przychodząc z modeli otwartych. Tu także powiem nieco więcej przy akapicie synergicznym. Ma to jednak świetne przełożenie na możliwości podkręcenia sobie głośności przy partiach sopranowych i gdyby nie bas, spokojnie kwalifikowałoby T5p v2 do głośniejszych odsłuchów w większości przypadków.
Scena
Pomimo bycia modelem zamkniętym, Beyerdynamic T5p v2 oferują zadziwiająco dużą scenę, ładnie wyważoną we wszystkie strony. Bez efektu studni, bez klasycznej elipsy, zamiast tego spokojnie i przemyślanie realizowaną przestrzeń we wszystkich kierunkach. Jednocześnie trochę mniejszą niż w ich półotwartych modelach.
Fakt faktem nie miałem zbyt wielu okazji do ponarzekania na nie bycie niczym otwartym. Beyerdynamicowi udało się uniknąć wrażenia klaustrofobii, ale także i tu o tym, że to wariant zamknięty, przypominałem sobie dopiero wówczas, gdy słuchawki nie starały się na siłę napowietrzać przekazu utworów o umiarkowanie renderowanej scenie.
Jak na kwotę 5000 zł przyznaję, że T5p faktycznie spełniają moje oczekiwania co do sceny. Do tego stopnia, że byłbym gotów wybrać je spokojnie ponad np. HD800S. Miałbym wtedy więcej dodatkowych atutów praktycznych płynących bezpośrednio z ich zamkniętej konstrukcji, a niekoniecznie aż tak dużo kompromisów i kroków w tył względem czegokolwiek.
Całokształt
W momencie, gdy byłem już w trakcie arbitralnego przekreślania najnowszej linii słuchawek tego producenta, stała się rzecz znakomita: oto w ręku trzymałem „poprawione” T1 v2. Aczkolwiek cudzysłów jest tu bardzo na miejscu i zaraz wyjaśnię dlaczego.
Zacznijmy może od tego, że T1 pierwszej generacji zrobiły na mnie pewne wrażenie. Bardzo neutralne z definicji, precyzyjne, z (aż nazbyt) wyraźną górą, ale też potencjałem na jej ujarzmienie. T1 v2 były już moim zdaniem mieszanką dobra i zła, a nie bezpośrednim kontynuatorem i poprawą na wszystkim, co tylko kwalifikowało się na poprawę. Bas był owszem lepszy, mocniejszy, ciekawszy, ale średnica nie do końca trafiała w mój punkt, jak również góra, która choć teoretycznie ciemniejsza, potrafiła tak mocno rozdrażnić mój słuch, że odczuwałem przez parę dni nawet nie dyskomfort, a ostry ból głowy. Słuchawki były po prostu zbyt mocno zwrócone w stronę pogłosowości i jednoczesnego paranoicznego wręcz detalizowania przekazu.
Niesłusznie w taki sposób opieczętowałem resztę modeli w ciemno. T5p v2 okazały się grać na bardzo podobnym fundamencie co nowe T1, ale inaczej: znacznie poprawniej. Pomijając troszkę niepotrzebnie podsadzony bas, choć dosyć mocno usprawiedliwiony przez niski opór i wykazujący wysoką wrażliwość na impedancję wyjściową naszego urządzenia, średnica wreszcie ustawiła się do pionu, wyprostowała, nabrała konkretu i obrazowości, porzucając nadmierną pogłosowość. Również i góra uległa uspokojeniu, nadal pięknie pokazując detal, nadal nim czarując, ale bez przesadyzmu i wpychania nam w uszy syknięć wyciorem. Również i scena, choć w pewnej redukcji, lubi błysnąć kunsztem, którego nie przypisalibyśmy słuchawkom zamkniętym. Cała siła pomysłu deflektora akustycznego, którą zaprezentowano w pierwszych Teslach, mam nieodparte wrażenie, że skupiła się dokładnie w tym jednym modelu. Choć nie dane mi było posłuchać wariantu wcześniejszego, ze wszelakich opisów wygląda na to, że jednak ostrzejszego na sopranie. Czyli krok wreszcie w dobrą stronę i tak jak reklamowano.
Ciekawostką jest, że z jednej strony ich flagowy patent na jakąkolwiek walkę z HD800 okazał się swego czasu losową karuzelą wrażeń nabywców T1, z drugiej spisywany przeze mnie na straty odrodził się niczym feniks z popiołów w słuchawkach zamkniętych z tej linii. Jednocześnie Beyerdynamic nie czyni z nich modelu równoległego do T1, choć powinien. I nie oferuje wersji wysokooporowej, co jest w tym wszystkim największym według mnie grzechem, gdyż wariant „p” daje mi cechy w zasadzie niepotrzebne i nieoczekiwane.
Uważam że z oporem na poziomie 600 Ohm mógłbym zyskać lepszą kontrolę basu, zapewne też jego mniejszą ilość. W efekcie miałbym słuchawki piekielnie wyrównane i jednocześnie tak neutralne, jak i naturalne. Detaliczne i przyjemne. Zamknięte, ale – o ile nie podchodzimy do nich od strony sprzętu faktycznie takowego – napowietrzone. Ogromną zaletą zamkniętych BD jest bowiem nie tylko łączenie w sobie różnych cech teoretycznie sprzecznych z konstrukcją, ale też brak frenetyczności w brzmieniu. Utwory nie zaskakują w sposób negatywny, a słuchawki nie atakują nas brutalnymi zwyżkami lub dołkami w ramach odpowiedzi częstotliwościowej. Mimo że kilka takich punktów posiadają, praktycznie nie słyszymy tego jako wad i długo ciągnących się fragmentów pasma przenoszenia.
Ostatecznie więc Beyerdynamici pozostawiają po sobie bardzo dobre wrażenie słuchawek neutralnych z naturalnym zacięciem i brakiem agresji znanej z innych modeli. Ich manierę pod postacią lekkiego przyciemnienia bardzo przyjemnie się odbiera ze względu na zdolności akustyczne płynące z konstrukcji deflektorów, którym najwyraźniej bardzo po drodze było z zamkniętą konstrukcją i nowym projektem nausznic. Do tego z dodatkowym plusem dla fanów basowego przytupu oraz możliwości zabrania takich słuchawek na przechadzkę po mieszkaniu bez ciągnięcia za sobą kilometrów kabla. Dodatkowe możliwości mogą płynąć również z wymiany nausznic na inne, ale to już będzie materiał na eksperymenty dla ich właściwych posiadaczy. Ponieważ słuchawki przyszły w stanie tylko i wyłącznie fabrycznym, pozostaje postawić tu na razie kropkę.
Synergiczność
Ze słuchawkami mam pewien paradoks, ponieważ z jednej strony bardzo szybko można się z T5p v2 dogadać i wystarczy tu zwykły odtwarzacz przenośny. Z drugiej do takich słuchawek zalecam coś sprzęt wyższej klasy. Dobre efekty udało mi się odnotować z Colorfly’em C200, natomiast bardzo dobre – z wyraźnie bardziej klasowym Opusem #1. Całość gra z nim naprawdę kompleksowo, ale jak już też zresztą pisałem wcześniej – nie tylko z nim. Zestaw ten w kwocie 7600-7800 zł można byłoby uznać za całkiem kompletny i skrojony pod siebie pakiet.
W sprzęcie stacjonarnym można debatować, jaki konkretnie sprawdziłby się najlepiej w połączeniu z tymi słuchawkami. Ze swojej strony spośród sprzętu mającego sporą ku temu szansę, wskazywałbym na pewno wymienianego już wcześniej Soloista SL MKII ze swoją ekspozycyjną średnicą i tendencją do ujmowania w ten sposób użytkownika wokalizą, ale też niską impedancją wyjściową. Z integr radziłbym spróbować Aune S16 pierwszej generacji, ale definitywnie najciekawszych efektów spodziewałbym się z Matrixem Quattro II, ponieważ precyzyjny dół i 0,3 Ohma na wyjściu zapewniają właśnie takim słuchawkom należytą kontrolę. Doświadczyłem tego już wcześniej z Dharmami D1000.
Tak czy inaczej warto zapisać sobie, że sprzęt docelowy dla T5p v2 powinien mieć następujące właściwości:
- jak najmniejszą impedancję wyjściową
- dobrze kontrolowany, nieprzesadzony bas
- najlepiej neutralny charakter lub przechylający się w stronę jasności
- dobrą scenę
- odpowiednią klasę jakościową
W takich warunkach uzyskiwana synergia powinna być z nimi myślę najlepsza i jeśli posiadamy takowy sprzęt u siebie, nie powinniśmy się specjalnie martwić o efekty nawet przy zakupach wykonywanych w ciemno. T5p v2 są zresztą jednymi z niewielu słuchawek tak wysokiego szczebla, które można w miarę bezpiecznie polecić bez wykonywania odsłuchów samodzielnych, aczkolwiek jak zawsze są one tak czy inaczej wskazane.
Podsumowanie
Gdybym na dzień dzisiejszy szukał dla siebie wysokiej klasy słuchawek zamkniętych, na pewno brałbym pod uwagę ten konkretny model Beyerdynamica. Gdyby był wariantem wysokooporowym i z łatwiejszym do opanowania basem – nawet bardzo. T5p v2 to neutralne w charakterze słuchawki, na których fundamencie wprowadzono bardziej pulchny bas i detaliczną, ale jednocześnie miło i bezpiecznie przysłoniętą z lekka górę. Prócz dobrej jakości, zadziwiają względem poprzednika na poprawności akustycznej, jak również nie grzebią sceny lub wygody tylko z faktu, że są słuchawkami zamkniętymi. Jednocześnie dają tak cenną dla wielu izolację, jak też łatwość w napędzeniu przysłowiowym ziemniakiem. Sumarycznie jest to więc jeden z tych modeli wysokiego lotu, które swoją praktycznością w codziennym użytkowaniu zawstydzają niejedną parę innych słuchawek.
Właśnie za wspomnianą ogromną praktyczność, całościowe wyważenie i przyjazność dla użytkownika, których nie mogłem się niestety w tak oczywisty sposób doszukać w żadnej wersji T1, pragnę słuchawki nagrodzić Rekomendacją, jednocześnie wskazać jako bardzo ciekawy i chyba też trochę pomijany z tego co widzę wysoki model słuchawek tego producenta.
Beyerdynamic T5p v2 na dzień pisania recenzji kosztuje dokładnie 4 999 zł (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- bardzo dobra jakość wykonania
- wysoka wygoda i ergonomia
- wymienne okablowanie i etui do przenoszenia
- wygodny sposób montażu nausznic
- jeden z lepszych jakościowo kabli sygnałowych w tej klasie słuchawek
- bardzo łatwe w napędzeniu
- nawet sensowna izolacja od otoczenia
- najlepiej zbalansowane brzmienie z najwyższych modeli serii T jakie na razie słyszałem
- zadziwiająco poprawna barwa dźwięku i poprawność akustyczna
- emanowanie zarówno basowym angażem i lekkim ociepleniem, jak i analizą oraz detalem tworzonymi na neutralnym gruncie
- naprawdę bardzo dobrze ujęta scena jak na słuchawki zamknięte
- duża skalowalność i czułość na tor
- moim zdaniem opłacalne niemniej niż T1
Wady:
- czasami potrafią wykreować wrażenie lekkiego kocyka na sopranie
- trudny w kontroli bas, którego mogłoby być mniej
- duża czułość przekłada się na podatność na wartość impedancji wyjściowej sprzętu
- małe gniazda wejściowe przekreślają konfekcję większości wtyków w kablach od innych producentów i wytwórców
- kabel mógłby być mniej sztywny, a co nabiera powoli znaczenia przy sprzęcie przenośnym
- (dotkliwy dla mnie) brak wariantu wysokooporowego
- dodatkowe wyposażenie oczywiście tylko jako opcja
Serdeczne podziękowania dla pana Leszka Grzędy za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.
Dobra recenzja. Słuchałem trochę czasu T5p v2 i podzielam twoje spostrzeżenia. Jedynie mógłbym się przyczepić do basu, brakuje mu nieco zróżnicowania, nie brzmiał jak dobry przetwornik szerokopasmowy tylko jak średniej klasy subwoofer swoim stylem. Średnica może być różna zależnie od źródła, na jednym zestawie będzie dobrze, na innym może się robić lekka studnia (np. Questyle CMA800i). Także należy uważać przy doborze towarzystwa bo skrojone są na skraju swoich możliwości; basu i scenicznych. Przy wzmacniaczu warto się zaopatrzyć sprzęt bez podbić pasm ale może z lekką nutą osłodzenia wokali.
Fajnie, że W KOŃCU jakiś recenzent podkreśla najbardziej istotny element parametrów wzmacniaczy słuchawkowych, jakim jest impedancja wyjściowa.
Bo to imho głównie przez różne wartości współczynnika tłumienia te same słuchawki podłączane do różnych wzmacniaczy – różnie „grają” (lepsza lub gorsza kontrola wychyleń membrany przetwornika)
Brawo dla autora, tak trzymać! 🙂
Moze mial Pan okazje posluchac sluchawki Final Audio Pandora VI? Jesli tak, to jaka jest roznica w brzmieniu w porownaniu do Beyerdynamic tp5 2gen? Ktore sluchawki lepiej nadaja sie do muzyki klasycznej, do ukazania piekna wokali? pozdrawiam milo
Nie Panie Tomaszu. Wystarczy poczytać wstępy do recenzji dwóch jedynych modeli FAD na blogu, aby poznać okoliczności ich powstania i powody dlaczego nie ma innych.
Odpowiadając jednak na pytanie, mój głos powędrowałby w stronę LCD-XC w wersji MCE.
Czy w tych słuchawkach jest możliwość zmiany kabla na zbalansowany?
A proszę powiedzieć Panie Mariuszu dlaczego miałoby nie być takiej możliwości?
Pytanie laika 🙂 Nie wiem czy przypadkiem zastosowanie małego jacka nie wprowadza tutaj jakiegoś ograniczenia. Ale wnioskując z pytania-odpowiedzi, nie ma z tym problemu?
Najmniejszego problemu Panie Mariuszu 🙂 . Ma Pan wymienne okablowanie, po obu stronach są jacki, więc dosztukowanie takiego kabla, np. zakończonego XLR-em 4-pin nie będzie żadnym problemem. Jedynie nie mogę póki co jeszcze zaoferować takowego po swojej stronie, jako że takie konstrukcje są dopiero przeze mnie planowane w ramach mojej własnej marki okablowania.
Hmm.. A słuchał Pan beyerdynamic amiron wriles jaka różnica?
Niestety nie słuchałem beyerdynamic amiron wriles i nie wiem jaka różnica.
Niezła recenzja, biorąc pod uwagę że każdy słyszy inaczej …..
Wg opisu to właśnie moje granie i przymierzam się do zakupu. Model v2 niestety jest już trudno dostępny, bardziej v3 ale wg recenzentów brzmienie jest bardzo zbliżone.
Zastanawia mnie jakim DAC-iem je obecnie zasilić. Aune S16 i Matrix Quattro II są już praktycznie nie do zdobycia.
Z ostatnich recenzji wszystko raczej pod słuchawki o większych potrzebach mocy.
Mam te słuchawki od ok 6 lat. Przez cały czas grają z małym wzmacniaczem Audinst HUD DX-1 i efekt jak dla mnie jest rewelacyjny. Audinst okiełznał bas, którego nie jest na szczęście za dużo. Słuchawki cały czas dzielnie się trzymają, tylko niestety po kilku latach „skóra” na membranach i pałąku zaczęła się łuszczyć i teraz w połowie te powierzchnie są obdarte, pokazał się materiał, co nie przeszkadza w użytkowaniu, ale w tej cenie sprzętu nie powinno się zdarzyć