Ten przystanek bezwzględnie musiałem zaliczyć. Trochę z chęci, trochę z okazji, ale przede wszystkim w przypadku tego konkretnego modelu – z ciekawości oraz konfrontacji, aby kilka mitów móc samodzielnie zweryfikować. W końcu wielu użytkowników wskazywało je jako najlepsze z całej linii AKG, nawet mimo ubytków jakościowych i scenicznych, jakie oczywiście trudno, aby nie występowały, jeśli słuchawki te sam producent plasował niżej i taniej. I być może właśnie to tak bardzo wszystkich chwalących ich posiadaczy ujmowało, bowiem sprzęt ten grał i nadal gra bardzo wyjątkowo. Przed Państwem stosunkowo trudne do nabycia słuchawki z dawnych lat świetności tej jakże popularnej firmy z Wiednia: AKG K400.
Dane techniczne i informacje
– Wprowadzenie na rynek: 1991
– Zakończenie produkcji: 1997
– Znane rewizje: przynajmniej 2, ale udokumentowano łącznie 4 różne rewizje
– Typ przetwornika: dynamiczny, otwarty
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 23 kHz
– Czułość: 96 dB
– Impedancja: 120 Ohm
– Maks. moc wejściowa: 200 mW
– THD: 0.7% dla 94 dB SPL
– Kabel: 3m prosty, zakończony gwintowanym adapterem na 6,3mm
– Waga bez kabla: 230 g
Jakość wykonania i konstrukcja
A jakaż ona może być? Słuchawki wykonywane były w Austrii i od razu mając w rękach np. K612 PRO oraz K400 czuć, które gdzie były odlewane i składane. Jakość plastików jest bardzo dobra w 400-tkach, tak samo jak użyte materiały np. nausznic czy opaski. W wersji posiadanej przeze mnie, a która jest z późnych etapów produkcji, stosowano prostą opaskę z czarnej prawdziwej skóry. We wcześniejszych stosowano syntetyczne opaski z wypełnieniem. Różnica między nimi na szczęście nie wpływa na wygodę, która jest bardzo przyznam wysoka.
Nausznice z tamtych lat projektowane były przez AKG z uwzględnieniem przede wszystkim cyrkulacji powietrza. Dziś stosują oni podobne materiały w niektórych swoich konstrukcjach, aczkolwiek już nie tak wysokich numerycznie jak wtedy. Tym materiałem była plecionka płócienna z naturalną perforacją, dzięki której skóra mogła jakkolwiek oddychać. Aczkolwiek mając np. zarost, narażeni będziemy na lekkie drapanie od czasu o czasu. Przez otwory przebijać nam raczy żółte wypełnienie gąbkowe, toteż nie mylić należy go z „nowalijkami” pozostawionymi przez poprzednich właścicieli, ale też z drugiej strony jeśli takowe zostało się w nich, to najpewniej tego też przez ten fakt nie dojrzymy. Zawsze warto po zakupie nausznice delikatnie przeprać, aby na własne oczy przekonać się o ilości „skarbów”, jakie pływać będą w wodzie. Higiena przede wszystkim.
Pojemność na uszy zależna jest od stanu nausznic. Te co bardziej dobite mają widoczne luzy w materiale i mniejszą objętość, przez co ucho potrafi opierać się o trój-częściowe ożebrowanie zabezpieczające membranę przed kontaktem fizycznym od strony naszego ucha. Po pewnym czasie faktycznie może to powodować pewien dyskomfort, jeśli małżowina nie ułoży się nam od razu w odpowiedni sposób. Jednak nie musi, bowiem nausznice z pełną gąbką mają pojemność dokładnie taką, jak w K601 czy K612 PRO, a więc dostatecznie dużą, aby zmieścić nawet większe uszaki.
Konstrukcyjnie są to jednak wciąż stare dobre serie K6/7 obecne po dziś dzień. Bardzo podobny system regulacji opaski, choć bez notorycznie pękających suwadeł foliowych, do tego jakkolwiek jeszcze rozbieralny. Ten sam podwójny prętowy pałąk z prowadzeniem tą drogą sygnału do drugiej nausznicy. Niewymienny kabel i ten sam system ustawiania geometrii kopuły względem naszej głowy. Jedynie sposób rozbierania słuchawek jest tu inny, bowiem zamiast odkręcanych maskownic zewnętrznych mamy śrubkę ukrytą pod emblematem. Emblemat odklejamy, śrubkę odkręcamy, czaszę zdejmujemy, wnętrze podziwiamy. Niektórzy za przeproszeniem idioci próbują je odkręcać tak, jak ma to miejsce w obecnych modelach AKG, zostawiając na ich powierzchni trwałe uszkodzenia. Wszystko po to, aby albo w nich grzebać dla zabawy, albo próbować coś w nich naprawiać. Niestety jest to pewne ryzyko za każdym razem, gdy kupujemy takie modele, toteż warto zwrócić na to uwagę.
W zasadzie poza standardowym czyszczeniem oraz praniem nausznic, słuchawki w jedynym tylko punkcie miały swój defekt, notorycznie zresztą odbijający się pod naporem czasu na wszystkich modelach tego typu: sparciałych i wyciągniętych sznureczkach opaski. Regeneracja takowych jest o tyle czasochłonna i trudna, że oryginalne są częściowo wtopione w plastik znajdujący się pomiędzy elementami bloczków trzymających opaskę na drutach pałąka, pełniących rolę szyn od suwadła. Jako że moją intencją jest zawsze, aby słuchawki znajdujące się w moim posiadaniu były w pełni sprawne i zdatne do użytku, we wszystkich parach ten element został już przeze mnie zregenerowany tak, aby nowy system wytrzymał przynajmniej te 10-15 lat. Stosuję przy tym delikatnie grubsze, aby były na poczet większej trwałości kosztem utrudnionego ich montażu. Na szczęście wciąż możliwego.
Tak czy inaczej prekursorzy obecnych konstrukcji AKG z wyższych linii (prócz K8 rzecz jasna) oferują dokładnie taki sam poziom jakościowy i wygody, jak i one. Może nawet większy, bowiem np. nausznice nie są tak twarde, jak w klasycznych K7, ani też opaski nie mają wypustków, o które często i gęsto rozbijano się po forach z pretensjami pod adresem firmy. To też nie pisząc specjalnie więcej na temat jakości wykonania, przejdźmy na spokojnie do cech brzmieniowych.
Jakość dźwięku
Słowem wstępu i ogólnego nakreślenia brzmienia, K400 można scharakteryzować jako słuchawki o lekkim, całkiem przestrzennym i koherentnym usposobieniu z nutą surowości, a więc dokładnie tak samo, jak miało to miejsce z wieloma innymi modelami tego producenta, zwłaszcza z tamtych lat. Mają zarówno swoje mocne, jak i słabe strony (jak wszystkie słuchawki zresztą), ale w niektórych kręgach mają swoje poważanie. Pytanie z jakiego powodu i czy faktycznie zasłużenie.
Zacznijmy od teoretycznie najbardziej „słabego” elementu brzmieniowego tych słuchawek – basu. Ten serwowany przez K400 jest całkiem podobnie realizowany, jak w swoim wyżej numerowanym bracie o numerze… K501. Nie, nie jest to pomyłka. K400 faktycznie mają linię basową bliźniaczo podobną do legendarnych pięćset jedynek. Przyznam, że sam byłem tym faktem zaskoczony, choć nigdzie nie mogłem o tym przeczytać w prost. Jedynie między wierszami dało się dojrzeć pewne zakusy ku temu ze strony autorów takich wypowiedzi, ale jak to bywa w wielkich audiofilskich rodzinach, jakiekolwiek wynurzenie się ze swoimi – nawet bardzo subiektywnymi i osobistymi przemyśleniami i obserwacjami – będzie interpretowane jako bzdury, herezje i kompromitacja. Tymczasem ogół nie zawsze ma bezwzględną rację, ale może wróćmy do istoty rzeczy.
W K400 poziom basu nie jest bezwzględnie lekki, ale wyraźnie ujęty na ilości całościowej na tle nawet współczesnej serii K2 i też w pierwszej konfrontacji z czymkolwiek bardziej basowym będzie to wrażenie dobitnie słyszalne. Już samo to kwalifikuje je na podpinanie pod sprzęt mający zarówno pewien zapas mocowy, jak też i najlepiej ciepławo-basowe usposobienie. Na tle modelu K500 notujemy tu minimalnie większe dociążenie linii całościowo, ale przy jednoczesnym mniejszym nacisku na środkowy bas. Oznacza to mniejszy wygar, ale w zamian nieco lepsze wyrównanie. Bas nie jest też aż tak wyuzdanej jakości jak w modelu wyższym, przez co choć powinien przyczynić się do lepszego wyczucia rytmiki i większej szybkości, ostatecznie odpuszcza w ostatniej chwili i sprawia, że linia basowa jest bardzo optymalnie skrojona w ramach wszystkich swoich cech. Ostatecznie więc jedynie do rozdzielczości można mieć pewne uwagi, gdyż całe brzmienie K400 jest delikatnie chropowate, ale znacznie lepszej też jakości, niż wspomniana seria K2, bez względu na okres produkcji.
To właśnie przeszkadzało mi najbardziej chociażby w DF’ach, którym niczego nie mogłem odmówić prócz lekkobasowego charakteru, ogromnego apetytu na moc i napięcie oraz właśnie ostatniego słowa w kwestii zwykłej czystości brzmienia, dzięki której mógłbym przeczołgać je w osobistej klasyfikacji do grona słuchawek Premium. K400 wskakują zaś sobie tam od razu, bez przymuszania, bez popychania nogą i grzebania przy karcie wyników. Chociażby często odkrywany w wielu słuchawkach współczesnych „kocyk” w K400 występuje jedynie szczątkowo. To duży plus.
Ostatecznie więc dla większej koherentności i wyrównania K400 sprzedają troszkę szybkości, precyzji i jakości. Jak na cenę, w jakiej można nabyć takie słuchawki, pułap tej ostatniej jest naprawdę wysoki. Nie ma tu za grosz mulenia, braku selektywności, zróżnicowania. Jest lekko, żwawo, czytelnie i przede wszystkim spójnie. Nie postrzegam więc takiej wymiany za złą, ponieważ interpretacja bardzo mocno zależy od tego do których cech przywiązujemy jako słuchacze największą wagę. Są ludzie, którzy dla szybkiego i precyzyjnego basu daliby się dosłownie pociąć, podczas gdy innym musi sięgać aż do piekła w zakresie zejścia, czy też mieć monumentalność ilościową godną Góreckiego, żeby przykuć do siebie ich uszy. K400 w żaden z nakreślonych obrazów nie trafiają w pełni, a zamiast tego starają się łączyć przysłowiowe „przyjemne z pożytecznym” i to jeszcze w ramach wciąż znajdującego się w pamięci ograniczenia budżetowego z tamtych lat.
Dla śmiałych i zuchwałych jest jeszcze dodatkowy smaczek w postaci możliwości łatwego dostrojenia sobie ich brzmienia na basie poprzez wkładki flizelinowe. K400 reagują dokładnie tak samo, jak Q701, z tym że najlepiej na moje uszy służą im płatki całe, bez otworów. W ilości również nie należy przesadzać, bo już dwa płatki na stronę potrafią słuchawki przeczołgać w większy bas i gładszą, cieplejszą górę za cenę szybkości i detalu. Pakiet więc idący z nimi wyraźnie na wyrównanie i uczynienie jeszcze bardziej uniwersalnymi i chyba najbardziej ze wszystkich wariantów, jakie dane mi było przesłuchiwać. Na płatki reagują również i pozostałe modele, ale to już naturalnie osobny rozdział i wrażenia, ale też i znacznie mniej skuteczne efekty, jak np. w K501. Póki co tylko K400 zareagowały mi dokładnie tak, jak bym sobie tego życzył i ponad znacznie bardziej utytułowanym towarzyszem przewagę mają w kompletnie otwartej konstrukcji. Ma tam więc co pracować na naszą korzyść.
Fabryczny charakter linii basowej udziela się też i średnicy. Różnica między modelami K400, K500 i K501 sprowadza się głównie do bliskości, która w 400-tkach bardziej już zmierza w stronę neutralności i zdrowego, obrazowego dystansu, zaś w K500 ku największej intymności i kolorytowi, z K501 trzymającymi się zdrowego rozsądku między jednymi, a drugimi. W testach jest to cecha naprawdę nieoceniona i ułatwiająca wiele spraw, ale jednak w kategoriach czysto de gustibus bliższe moim preferencjom są jednak odpowiednio pięćset jedynki i ostatecznie pięćsetki, które wokal ubierają w po prostu ciekawszy sposób – bliższy, bardziej intymny, namacalny, dający więcej radości właśnie z faktu, że odchodzi od wspomnianego obrazowania w kierunku interakcji i kolorytu takiego, jaki lubię. Różnica ponownie nie jest tu specjalnie duża, ale wyczuwalna na tyle, aby móc postawić między nimi znak inny, niż równości. W zależności od może nie tyle nastroju, co potrzeb, raz jeden sposób prezentacji wykazuje swoje zalety, raz drugi, a raz ten pośrodku obu. Wyraźnie słychać która para zmierza w stronę przyjemności i czarowania użytkownika, a która jest bardziej narzędziem do pracy i kontroli.
I choć wszystkie trzy modele to jakby nie patrzeć twory konsumenckie, a nie profesjonalne, K400 owego profesjonalnego, studyjnego zacięcia wyzbyć się jakoś do końca nie mogą. I bardzo dobrze, bo właśnie to mi się w nich najbardziej podoba. Urozmaicenie, przywrócenie sobie punktu odniesienia bez wkładania na głowę K1000, aby się wyzerować. Podoba mi się ich konsekwencja na przestrzeni całego pasma przenoszenia, spójność charakteru, wreszcie możliwości płynące z zadatków na zdrowsze ocenianie sprzętu źródłowego i dużą podatność na to, co dostanie się na wyjściu. To sumarycznie powoduje, że właściwie chyba najpewniej pod względem krytycznego oceniania większości komponentów audio czuję się właśnie w nich. Ich lekkość połączona z bardzo skromnym dodawaniem różnych cech własnych sprawia, że najłatwiej i najszybciej można poznać tonalność bazową sprzętu lub innych słuchawek, podczas gdy na pozostałych parach ewaluuje się m.in. klimatyczność, intymność, scenę, czy też czystą jakość i klasowość dźwięku, jeśli sięgnąć po model z czterema cyframi w nazwie zamiast z trzema.
Właściwie być może trochę przesadzam w niniejszej recenzji z ciągłymi porównaniami do innych modeli, zamiast opisem po prostu sposobu, w jaki te słuchawki grają, ale naprawdę nie sposób od nich uciec. Dość więc powiedzieć na rzecz sfery opisowej, że średnica w K400 zmierza ku normalizacji i neutralności zarówno tonalnej, jak i pozycyjnej. W kategoriach ogólnych wciąż jest to pewien średnicowy nacisk aniżeli bezwzględna neutralność, ale bardzo blisko im do miana słuchawek faktycznie neutralnych. Co ciekawe charakter średnic obu modeli AKG pozostał ten sam i choć śpiew owszem angaż swój ma w każdym z nich bardzo duży, to wciąż moje stricte osobiste preferencje zmierzają ku temu, który gra bliżej i śmielej. Gdybym miał z kolei posłużyć się sprzętem bardziej że tak powiem „bezpiecznym” tonalnie dla poprawnego odbioru testowanego urządzenia, wybrałbym 400-tki. Dla zaspokojenia mojego gustu z chęcią podchodziłbym do nich z perspektywy dobrej i przyjemnej średnicowo lampy, a więc chociażby Cayina HA-1A.
Także i w sopranie K400 dążą do wyrównania (nie tylko na tle K500) i tym razem mniejszy nacisk kładąc zarówno trochę na niższe partie, jak i wyżej ciągnąc wyższe. Jednocześnie patrząc w kategoriach ogólnych stwierdzić można lekkie przechylenie w stronę nieco bardziej zaznaczonej nosowości. To zabawne móc usłyszeć słuchawki tańsze i niżej plasujące się w ramach oferty tego samego producenta jako jaśniejsze i z wyższym przebiegiem tonalnym, niż niemal identycznie wyglądający egzemplarz o wyższej numeracji. Zwłaszcza w kontekście historii późniejszych modeli AKG, które oscylowały wokół mniejszej bądź większej ekshibicji sopranowej. Wciąż są to jasne słuchawki, tak samo jak pozostali bracia.
Na tym jednak różnic nie koniec. K400 grają sopranem trochę bardziej chropowatym od K500, o niższej czystości, kłaniając się tym samym w stronę bardziej typowego mainstreamu, ale wciąż będąc w ramach klasy Premium, niż średniej. Tym samym grają od przedstawicieli serii K2 (jak również K3) po prostu lepiej i nie są to ani różnice subtelne, ani też uzależnione w jakimkolwiek stopniu od porównań czy to z nowymi przedstawicielami tej serii, czy też starymi, klasycznymi. Gdyby jednak szukać analogii, to raczej prędzej znaleziono by je w tych starszych, chociażby poprzez podobne pryncypia wynikające ze szkoły grania z tamtych lat, czy też scenę.
Ta jest kreowana obszernie i poprawnie, ale co ciekawe mimo przebiegu sopranu idącego wyżej od K500, to właśnie te drugie legitymują się sceną większą, bardziej porywającą i z lepiej wykończonymi detalami. Również i mimo ogromnych analogii do K501, te ostatnie także lepiej jednak realizują zdarzenia sceniczne. Trudno się temu dziwić zresztą. Tak czy inaczej we wszystkich kierunkach i aspektach scenicznych K400 starają się być takie same, jak w kwestiach tonalnych: przewidywalne, spokojne, równe, koherentne. To właśnie ta spójność całościowego przekazu jest najbardziej przemawiającym do potencjalnego słuchacza atutem. Gdyby nie lekka chropowatość brzmienia, w ogóle nie słyszałoby się, że to model niższy, a co najwyżej po postu inny.
Do pewnego kanonu przeszła też kwestia porównań między modelami K400 i K500 w zakresie tego, które słuchawki u danego użytkownika mają szansę się zostać, jeśli wybór sprowadzałby się do dylematów typu „rybki i akwarium”. Tu naprawdę nie da się powiedzieć na 100%, że dana para jest lepsza od drugiej w sposób jednoznaczny i choć technicznie dla mnie osobiście to K500 są modelem ocenianym wyżej, tak obok ogólnej spójności i uniwersalności K400 też nie można przejść obojętnie. Uważam jednak, że większy posłuch i uwaga należeć powinny się 500-tkom. Wszelkie ich ujmy na tle tańszego modelu po sukcesywnym zaadresowaniu odpowiednio zestrojonym torem, będą szły w niepamięć, a w rękach zostanie nam się ostatecznie wyższa jakość ogólna dźwięku oraz scena wraz z bliższą średnicą i wybornym wręcz angażem.
Zdumiewające jest w kontekście czasu, że AKG ostatecznie porzuciło taki sposób prezentacji dźwięku i łaskawe było rzucić się w wir dźwięku nie będącego kontynuacją poprzedników. Mowa tu naturalnie o współcześnie produkowanych modelach z serii K6 i K7, które ponad wszystkim zaczęły stawiać na efektowność dźwięku, kokieterię mas i symulację hal koncertowych, aniżeli prezentację typowo nastawioną pod konkretnego słuchacza. Czy to pozazdroszczenie kolumnom, czy też maniakalna próba gonienia inżynieryjnego złotego Graala, którym jest stworzenie słuchawek grających taką ostateczną formą prezentacji, tego niestety nie wiem i domyślać się jedynie mogę, że mimo wszystko rzecz rozbija się o coś głębszego, niż pusta księgowość i pogoń za zyskiem. Nadzieję, że mimo wszystko nie zatracono pewnej idei, pionierskości, całościowego pomysłu na dźwięk. Ten pomysł właśnie to nic innego jak takie zaprezentowanie muzyki, a więc dźwięku połączonego z myślą o pięknie formy i kołaczących się w sercu emocjach, żeby można było przykuć słuchacza nie tyle do słuchawek, co sposobu, w jaki prezentują muzykę. Nawet bowiem najlepsze danie podane na starej brudnej desce traci swój smak.
Co więc chciałbym powiedzieć przez powyższe, to jedynie życzenie, aby AKG zaczęło częściej wracać do korzeni i czerpać z dorobku poprzednich ekip konstruktorskich. Nawet jeśli miałby to być cios dla sprzedaży, która przestałaby być tworzona stricte pod publiczkę, to dla samej idei może jednak warto. Ale można też podejść i do tematu bardziej gnuśnie: ci, którzy chcą efekciarstwo, niech kupują współczesne konstrukcje AKG. A ci, którym tęskno do czasów przeszłych, niechaj szukają na rynku wtórnym słuchawkowych dziadków. Między jednymi i drugimi jest jednak wspólny mianownik i niekoniecznie jest nim znaczek firmy – choć i ten się zmienił. Wspólną cechą tych konstrukcji jest bowiem budowanie dźwięku cały czas o nutę studyjnego grania, niezmienny fundament wynikający po prostu z takiego a nie innego rodowodu.
Jeśli przekładać dźwięk K400 na cele i ich realizację, to okaże się, iż słuchawki wyszły producentowi z Wiednia rewelacyjnie. W kontekście ceny modeli używanych – miejscami obłędnie. Niepewnością jest tu jedynie nabycie sprzętu bez nowalijek, tj. otwierania, grzebania, kombinowania i obijania. Część osób bowiem próbuje nieumiejętnie zabrać się za otwieranie takich słuchawek, w kretyński wręcz sposób i z zerowym pojęciem o tym co i jak należy zrobić. Na przykład podejmuje się próby otwierania zewnętrznych maskownic z logiem modelu tak, jak ma to miejsce w seriach K6 i K7, a więc za sprawą dwóch szpikulców. A co oczywiście jest skazane na porażkę, ponieważ część ta jest stała i zdejmowana dopiero po odklejeniu logo i wykręceniu śrubki przytrzymującej ją przed wypadnięciem lub nabawieniem się luzów. Wbrew pozorom konstrukcja słuchawek z tej serii wymaga wiedzy i umiejętności, by móc je serwisować bez śladów zewnętrznych. Oczywiście wielu sprzedających nie mówi o tym, że słuchawki oferowane przez nich na aukcjach były wcześniej grzebane. A gdy spróbujemy poruszyć te kwestie ze sprzedającym, spotykamy się albo z rżnięciem głupa, że on o niczym nie wiedział, nic nie widzi, że to tak było, albo wręcz agresją i stawianiem sprawy zero-jedynkowo, że albo kupujemy, albo precz. Odpowiedź powinna być wtedy jednoznaczna z naszej strony. Zwłaszcza, gdy oferent na aukcji wrzuca raptem tylko kilka zdjęć i to pokazujących słuchawki z najlepszych stron, pisząc jednocześnie o stanie idealnym.
I tak naprawdę to właśnie ten element, a więc użeranie się ze sprzedającymi-oszustami, jest w całej tej zabawie najgorszy. Miałem osobiście takie szczęście akurat, że słuchawki opisywane w niniejszej recenzji były nabyte przeze mnie od uczciwego człowieka, który jak się okazało miał swoje konto na jednym z forów audio. Od słowa do słowa w bardzo przyjemnej atmosferze dobiliśmy targu, a który to był możliwy ze względu na fakt, że sprzedający nabył również okryte sporą sławą K501, bardziej podchodzące pod jego gust. Może właśnie przez tak wielką ilość analogii i jednak mimo wszystko robienia pewnych rzeczy od nich lepiej, nigdy gorzej. Przy takim stanie rzeczy nie do końca można powiedzieć, że wybór był uwarunkowany mocno indywidualnym gustem słuchacza, a raczej czystą jakością i dźwiękiem wbrew pozorom bardzo wymiernie porównywalnym między jedną a drugą parą. Toteż przytaczane wcześniej kwestie rywalizacji K400 z wymienionymi tu wyżej numerowanymi braćmi z rezultatem zgoła odmiennym, bo zwycięskim dla 400, są na rolę gustu w ewaluacji i osądzaniu lepszości dowodem niezbitym.
Z tym że to kolejny problem dla potencjalnego kupującego i część osób zapewne będzie próbowało nabyć obie pary, czy też może nawet wszystkie cztery, tj. K400, K401, K500 i K501, aby dokonać ewaluacji łeb w łeb na swojej własnej głowie. Pomysł trochę kosztowny i ryzykowny ze względu na starzenie się tych produktów w oczach, ale dla kolekcjonera z zapałem i ręką do przywracania świetności starym urządzeniom nie powinno być to problemem. I żeby nie było nie śmiem mówić tu o sobie, choć czerpię osobiście sporą satysfakcję z efektywności własnych zabiegów pielęgnacyjnych i naprawczych. Nawet jeśli coś nie pójdzie do końca po mojej myśli, to zawsze zostaje się to „w rodzinie” i nie trzeba się potem tłumaczyć przed kimś z własnych działań. Nie wszystko da się naprawić, nawet mimo najszczerszych chęci i prób umiejętnego zabrania się za taki proces.
Niebagatelnym elementem w tym wszystkim jest cena. Jak na ironię – i zapewne będę o tym mówił szerzej także przy recenzji pozostałych modeli – na tych słuchawkach się generalnie nie zarabia, a kto próbuje, ten najczęściej albo nie zna otoczenia rynkowego, albo ma do zaoferowania naprawdę fantastycznie zachowany egzemplarz w stanie, jak to się potocznie mówi, „igła”. Z tym że bajki o słuchawkach co to „10 lat przeleżały w szafie” można zostawić bez strachu i wyrzutów sumienia w dworcowej toalecie, jeśli jesteśmy akurat gdzieś przejazdem. Takich słuchawek nie kupowało się na przysłowiowe „chomikowanie”, tylko do użytku, aby na nich słuchać, pracować, bawić się, jednym słowem używać. No ale cóż, kreatywność niektórych osób czasami mam wrażenie jest większa nawet niż moja, choć pracuję w tej branży już prawie 10 lat.
Tak czy inaczej kupujący musi liczyć się przede wszystkim z tym, że będzie musiał poszukać sobie zapasowych nausznic zaraz po zakupie, ponieważ słuchawki mogą mieć przez lata różny przebieg i te potrafią sobie usiąść. Rzutuje to trochę na brzmienie i niestety też wygodę, ale nawet z klapniętymi nausznicami powiem szczerze: te słuchawki potrafią urzec. Po prostu. I chyba właśnie dlatego mimo wszystko warto się w nie pchać, kombinować, cudować, ale przede wszystkim pytać o każdy milimetr kwadratowy przy ich kupowaniu. Jeśli zaś to my jesteśmy sprzedającymi: podstawą jest szczerość. Opisać należy wszelakie skazy i problemy, aby kupujący nie musiał potem mieć dylematów, czy wystawiać nam negatywa i posądzać o oszustwo, czy jednak odpuszczać. Osobiście nigdy bym nie odpuścił, chociażby z szacunku do dźwięku, jaki te słuchawki serwują swojemu nabywcy. W drugiej kolejności zaś do siebie, bo już trochę lat w audio siedzę i choć nadal uważam, że wiem bardzo mało, miałem przyjemność tak rozbierać, jak i naprawiać takie słuchawki. Potrafię więc te sławne „coś tam, coś tam” i niestety kwalifikuję się pod kreskę u takich sprzedających z racji bycia po prostu zbyt groźnym w potencjalnym handlu: za duże ryzyko i zbyt wielki trud wciskania kitu, którego (nie)stety nie łykam.
Z tego względu generalnie łatwiejsze w podejściu i dostaniu materiałów eksploatacyjnych są serie K2, także to na nich w zakresie wintydżówek AKG próbuje się coś, mówiąc kolokwialnie i trochę pejoratywnie, „przycebulić”. Tam przechodzi więcej rzeczy, ceny są również w większej rozpiętości i słuchawki potrafią kosztować od K400 zarówno mniej, jak i (jak na ironię) więcej. Wynika to w dużej mierze z popularności i niezmienionym kształcie produkowanych po dziś dzień modeli. Te same nausznice, te same pałąki, wszystko pasuje. Poza niektórymi elementami możliwe jest często odtworzenie nawet mocno zdewastowanego egzemplarza. I choć dowolny model z tej serii, włącznie z DF i Sextettami, będzie grał jakościowo gorzej od K400, tak wciąż modele te cieszą się niesłabnącym poważaniem. Są również trudniejsze w napędzeniu, znacznie trudniejsze od K400, jeśli mówimy o modelach z klasycznymi przetwornikami 600 Ohm. To moim zdaniem również przemawia za praktycznym wymiarem K400, jeśli słuchawki te mają być użytkowane jako regularna para odsłuchowa w trakcie dnia codziennego. W nim sprawdzają się nad wyraz świetnie, są wygodne, otwarte, lekkie, a także uniwersalne. Nie tak efektowne w elektronice, jak np. M220 PRO, ale wciąż potrafią odnaleźć się w zasadzie w każdym gatunku muzycznym, miejscami może nawet nieco lepiej niż K501. Wokaliza? Nie ma sprawy. Muzyka klasyczna? Jak najbardziej. Elektronika? Czemu nie. Gatunki popularne? Też da radę.
Ich responsywność na tor również stoi powyżej przeciętnej. Dać im agresywny tranzystor z dobrą przestrzenią i zaczynają pokazywać pazur. Dać im muzykalną lampę, a stają się potulne i przyjemne, wręcz puszyste. We wszystkich tych konfiguracjach zachowują co prawda swoją pierwotną, bazową naturę, ale też udowadniają, jak wielką rolę w kształtowaniu ostatecznego obrazu dźwiękowego odgrywa tor, jak wiele można zrobić ze słuchawkami trzymającymi się neutralności i grania pośrodku dwóch biegunów, a także jak bardzo efekty końcowe są zależne od naszego widzi mi się. Bo i dla K400 – poza sprzętem grającym stosunkowo sensowną mocą i najlepiej wygarem na basie – rekomendacji jako takiej nie mam. Cały sekret synergii tkwi w naszej głowie i w celach, w zakresie jakich w ogóle chcemy takie słuchawki nabyć. Bo jeśli mają to być „fajne słuchawki”, to może jednak lepiej zeskoczyć z tematu i szukać czegoś wybuchowego, typowo pod młodzieżówkę, która chce żyletek i nadmuchanego basu. No i żeby wygląd był „zarąbisty”. Tutaj mamy do czynienia ze słuchawkami poważnymi, dostojnymi, dla konesera. Docenić je będzie w stanie każdy, kto potrzebuje normalności, zwyczajnej niezwyczajności (lub jak kto woli niezwyczajnej zwyczajności), a przede wszystkim spokoju wynikającego zarówno z bezpieczeństwa synergicznego oraz gatunkowego.
W zasadzie pisząc ten konkretny akapit przez cały czas słuchałem bardzo wymagających albumów eksperymentalnych, które łączą w sobie elementy od ambientu po klasykę i elektropop. I to nie jako mieszanka, a fragmentarycznie. Stawia to dosyć duże wymagania przed każdą parą, bowiem stresuje jej elastyczność w ramach jednej realizacji i jednego utworu, wykluczając szereg zmiennych mogących wpłynąć na naszą ocenę. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że z K400 było mi kompletnie obojętne co pojawia się w przetwornikach. Czy partia spokojna, czy z mocniejszym uderzeniem, czy z ambientowym budowaniem klimatu, czy z wokalizą, czy też z pięknem klasycznych instrumentów smyczkowych. Dobrym przykładem niech będzie album Arms and Sleepers – Matador, który swoją różnorodnością potrafi wysadzić wiele słuchawek z siodła i stworzyć w pewnym momencie wrażenie, że coś jest nie do końca do siebie dopasowane. W K501 go nie miałem i również w K400 udało się go uniknąć.
Przypadek? Bynajmniej. To bowiem właśnie do gry wchodzi ich ogromna koherentność i wynikająca z tego uniwersalność, spójność, umiejętność skupienia się na muzyce, jako całości, a nie rozbitym obrazie. Słuchawki są lekkie brzmieniowo i z przechyłem w stronę jasności, ale też nacechowane sporą dozą zdrowej liniowości bez ekscesów, która takie wrażenia wspiera. Takie granie na swój sposób uwielbiam, bo pokazuje wiele ciekawych rzeczy zarówno w kwestii toru, jak i nagrań. Do tego brak tej przesadzonej trudności w napędzeniu, jaka cechowała chociażby wspomniane wcześniej Sextetty i DFy, czyni je naprawdę mocnym „allrounderem” w klasie Premium. Na całe szczęście nie mają takiej monitorowości jak DFy i nie są słuchawkami w ogóle celującymi w ten segment, a bardziej modelem domowym i w pełni odsłuchowym. Gdyby usłyszeć w ich reklamie hasło „dla każdego, do wszystkiego”, byłaby to szczera prawda, a nie pusty marketing. Choć może nie, jednak nie dla każdego i nie do końca do wszystkiego, bo jednak nabywcą powinien być człowiek ze wszech miar świadomy tego co kupuje i szanujący swój sprzęt, zaś do wszystkiego – z wyłączeniem gatunków najmocniej operujących na basie, który będzie w K400 serwowany tak czy inaczej z niedostatkiem zejścia i definicji. Prawdziwym żywiołem K400 jest sfera gatunków mieszanych i operujących na klimacie. Sposób, w jaki słuchawki radziły sobie z innym albumem Arms and Sleepers – Cinematique, kwalifikował się na jedno słowo: „spektakularny”. Proszę mi znaleźć nowe słuchawki do ok. 400 zł z taką sceną, taką średnicą, taką płynnością brzmienia i takim klimatem. Pomogę odpowiadając samodzielnie na to pytanie: nie ma szans. Najszybciej może M220 PRO z welurami, ale nawet i one przy całej swojej uniwersalności nie są aż tak uniwersalne gatunkowo, głównie przez bardziej powściągliwą średnicę oraz mimo wszystko wyczuwalny kocyk. K400 od nich szybsze, lżejsze, bardziej klimatyczne i intymne. Przegrywają jednak na basowym wygarze, efektowności, czy też i typowej szerokości sceny. Ta jest bardziej wyważona i nie tak eliptyczna jak w M220, ale że sporo osób nie rozróżnia wielu cech scenicznych poza wychyleniem na osi L-R, to właśnie w tym miejscu PRO będą do nich mocniej przemawiać. Sam osobiście nie mam z tym problemów i słyszę wyraźnie która para do której klasy przynależy. Ponownie też wygrywa tu pójście z samym sobą na kompromisy i jeśli tylko powściągliwy ilościowo bas nie będzie przeszkodą w odsłuchach, to i faktycznie jest to jedna z tych par, które godne są umieszczenia na stojaku jako te kwalifikujące się na zatrzymanie już do końca.
Podsumowanie
Zalety:
+ świetna jakość wykonania i prezencja
+ duża wygoda użytkowania
+ w pełni otwarta konstrukcja w przeciwieństwie do współczesnych serii K6 i K7 oraz K501
+ nakręcany adapter na duży jack kompatybilny z obecnie stosowanymi przez AKG (łatwość dosztukowania)
+ fantastycznie koherentne i lekkie brzmienie
+ dobra scena jak na swoją klasę
+ wysoka uniwersalność gatunkowa mimo lekkobasowego usposobienia
+ dobra synergia z większością urządzeń
+ nie aż tak straszne do napędzenia
+ wysoka opłacalność jeśli są w dobrym stanie
+ proste modyfikacje czynią je najbardziej liniowymi i zbalansowanymi słuchawkami w całej linii tych modeli
Wady:
– od jeszcze trochę głębszego i mocniejszego basu nikt by nie umarł (kapitalnie poprawiają ten aspekt modyfikacje!)
– gdyby nie delikatna chropowatość i nosowość brzmienia, byłaby to czysta klasa Premium
– bardzo trudne do dostania nausznice
– spotykane w niekiedy „średnim” stanie
– notorycznie sparciałe linki ściągacza opaski
– osoby próbujące nieumiejętnie naprawiać je na własną rękę
witam,
mógłby Pan wyjasnić terminy chropowatości i nosowości brzmienia ?
Witam Panie Jakubie
Pytanko czy owe 400 spełnią swoją rolę dla muzyki z komputera PC słucham głównie muzyki filmowej oraz tzw epic music przez E10 k Olimpus 2 oraz do oglądania filmów? Czy dla takiego gatunku muzyki wystarczającym sprzętem może być posiadany przeze mnie model ISK 9999. Zdaję sobie sprawę, że to inny typ słuchawek inna bajka, ale nie posiadam wiedzy ani doświadczenia w materii JAKIE SŁUCHAWKI DO JAKIEGO RODZAJU MUZYKI I O WYGODĘ.
Wiem, że recenzował Pan wspomniane ISK oraz owe 400 proszę o poradę, gdyż mam okazję nabyć owe 400 i zastanawiam się czy się sprawdzą? A zwrócić nie będę mógł bo to używki od osoby prywatnej, LICZĘ NA POMOC.
No i czuć w Pana recenzjach wielki sentyment do starszych egzemplarzy tej marki słuchawek- co mnie skłania do ich zakupu:) SZACUNEK ZA WIEDZĘ I PASJĘ
pozdrawiam
Witam Panie Pawle,
Dziękuję za miłe słowa. Każde słuchawki spełniają swoją rolę, o ile ta spełnia pokładane w nich wymagania ze strony użytkownika. Trudno jest ocenić przez ekran monitora czy danej osobie spodoba się taka a nie inna muzyka z perspektywy konkretnej pary słuchawkowej, nawet jeśli teoretycznie dopasowana jest ona do takiej muzyki. K400 posiadam do dziś. Wchodzą one w skład kolekcji 15 modeli vintage tego producenta, ale jest to zupełnie inne granie niż HD9999, w wielu miejscach praktycznie odwrotne do nich, a także inna konstrukcja akustyczna jako taka. Powinno to wynikać bezpośrednio z recenzji. Plus samych K400 jest jak w niej pisałem aż 4 rodzaje, z różnych okresów produkcji tego modelu. Jeśli doliczyć do tego bardzo różny stan ogólny i elementów eksploatacyjnych, wyłania się powód, dla którego modele te jedynie opisuję w formie recenzji, unikając polecania na szerszą skalę.
Pozdrawiam.
Rozumiem
Dziękuję za szczerą odp. To tak jak z jedzeniem jeden woli schabowego a drugi rybkę po grecku 🙂 Cieszy mnie, że nie nakręca Pan do zakupu tych czy owych egzemplarzy bo np TO KLASYKA I MUSI BYĆ OK.
Pojadę w odwiedziny do kolegi do tego miasta, jeżeli będą jeszcze dostępne to spróbuję-czy dźwięk z K 400 będzie mi „smakował” A z tego co wiem jest to wersja EP (wczesna produkcja k 400)
Chodziło mi tylko czy np pewne typy słuchawek są dedykowane tylko i wyłącznie do danego rodzaju muzyki i z danego źródła, GDYŻ JESTEM ZA TYM, ŻE TO KWESTIA INDYWIDUALNA, NIE MA SŁUCHAWEK IDEALNYCH I DEDYKOWANYCH TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA DANEGO RODZAJU TYPU MUZYKI. ALE JA JESTEM CIENKI W USZACH W TEJ MATERII, RACZKUJE W BRANŻY AUDIO. Wysoko cenię Pana recenzje i opinie, a w moich zakupach jeszcze nie zaliczyłem wtopy.
pozdrawiam
pozdrawiam
Misją mojego bloga nie jest nakręcanie do zakupów, tylko zachęcanie do poznawania ciekawego sprzętu audio oraz wskazywanie czym się kierować przy ewentualnych zakupach. Decyzja zakupowa zawsze leży w rękach nabywającego sprzęt, natomiast stary sprzęt nie zawsze gra dobrze jak na dzisiejsze czasy i nie zawsze dzierży w sobie sensowność nabycia. Tudzież jeśli już przychodzi co do czego, jest jeszcze cały pakiet ryzyk, które mogą spotkać użytkownika po zakupie. Dlatego też słuchawek zabytkowych z reguły nie polecam zwykłym użytkownikom, rezerwując temat bardziej dla entuzjastów takich konstrukcji, aby mogli poznać możliwości danego modelu i zdecydować, czy w ogóle jest sens bawić się w jego odrestaurowanie. Ze względu na notoryczne spekulowanie takimi słuchawkami unikam też podawania cen – to kolejny problem z którym ta konkretna gałąź się boryka.
Owszem, niektóre słuchawki są bardziej predysponowane do konkretnych gatunków, jak np. K401 czy K501, kosztem za to innych rodzajów muzyki i zastosowań. Ma Pan jednak rację, że decydują o tym indywidualne preferencje. K400 jest modelem bardziej analityczno-uniwersalnym, przynajmniej w zakresie wariantu LP, a o czym też traktuje ogólnie powyższa recenzja. Miło jednak słyszeć, że jeszcze się Pan na moich opiniach nie zawiódł.
Również pozdrawiam.
Witam
Mam 2 pary tych słuchawek, dla mnie są super, mam jedno techniczne pytanie, jaka jest wielkość przetworników w tych słuchawkach. ?
Witam,
Przynajmniej 45 mm.