Z marką tą i jej głośnikami, modelem Kanto ORA, spotykam się po raz pierwszy. W zasadzie to od razu spotkanie moje objęło dwa modele w bardzo podobnych cenach. Niniejsza recenzja będzie obejmowała ten mniejszy wariant, który okrutnie zwodzi niepozornymi rozmiarami. Tak, wiem, nie ocenia się książki po okładce. Ale mimo wszystko trudno było mi tego nie uczynić. A za co spotkała mnie słuszna w recenzji kara, skutkująca w zamian znacznie ciekawszym jej przebiegiem.
Recenzja jest owocem płatnej współpracy z marką Kanto za pośrednictwem jej dystrybutora, sklepu Audiomagic. Niniejszy sprzęt został mi podesłany celem wykonania rzeczywistych testów użytkowych i odsłuchów w moich domowych warunkach. Pakiet obejmował dwa modele głośników, z których miałem dokonać wyboru opisania tego moim zdaniem najciekawszego. Jest to tym samym ekspertyza niezależna.
Jakość wykonania i konstrukcja Kanto ORA
Oczywiście należy brać poprawkę na drobne ślady użytkowania wynikające z faktu, że jest to egzemplarz testowy. Jest bardzo mało prawdopodobne – tak jak przy L70 – że jako klienci otrzymalibyśmy produkt w takim stanie od nowości. No, chyba że sprzedawca okazałby się nieuczciwy, ale to głównie tyczy się naszego największego portalu aukcyjnego. Tam niestety notorycznie takie rzeczy się zdarzają i nie tylko w audio.
W przypadku Kanto ORA, śladami jakie zauważyłem, były drobne rysy na plastiku. Jest on matowy i niestety bardzo łatwo dzięki temu łapie wszelkie ślady. Wliczyć należy w to drobinki a nawet ślady palców.
Zarówno przed, w trakcie, jak i po napisaniu recenzji, odpuściłem sobie jakiekolwiek sprawdzanie opinii czy recenzji trzecich na temat tego modelu. Po tym co spotkałem z HE-R9 byłem tak zniesmaczony, że po prostu uznałem to za jedną wielką stratę czasu. Zresztą, byłoby to tylko niepotrzebnym nastawianiem się na taki albo inny odbiór. A ponieważ pomiary głośników nadal mam jeszcze w fazie eksperymentalnej, wolałem nie robić sobie niepotrzebnego bigosu w głowie.
Pierwsze wrażenia organoleptyczne
Biorąc malutkie „ORAsy” do ręki, miałem podwójny efekt „wow”:
- wow, jakie to malutkie jest,
- wow, jak to fajnie wykonane jest.
Rzeczywiście, głośniki były naprawdę kompaktowe i jednocześnie świetnie wykonane. Plastik robi w rękach bardzo dobre wrażenie i może bez żadnego problemu rywalizować z „audiofilskimi” głośnikami, jak (wadliwe i niedopracowane) Enkl Sound ES2. W sumie to do dziś nie dowiedziałem się niczego nowego w ich temacie. Żadnej kontry lub dowodu na to, że moja recenzja nie opisała stanu faktycznego. Jedyne, na co było stać producenta (prócz prób dogadywania się na kontakt przed publikacją – domyślam się w jakim celu), to skasowanie tej słynnej już magicznej tabelki. Czyli jednak wszystko co napisałem było w 100% zgodne z faktami.
Kanto na szczęście nie bawi się w takie rzeczy, a już na pewno nie czyni mi tego dystrybutor. Dostałem tu to, czego oczekuję i cenię: pełną dowolność i wolną rękę. Pozostało mi więc tak jak wspominałem opisanie jednego z dwóch modeli, wedle uznania i preferencji: ORA lub YU4. Oba modele były bardzo ciekawe i miały swoje mocne strony, ale na coś trzeba było się jednak finalnie zdecydować. Wybrałem zatem model ORA, ale wcale nie dlatego, że są jednoznacznie lepsze od YU4 (być może one też dostaną pełen tekst), a przez względy czysto inżynieryjne, które bardzo mi się spodobały. I już opisuję o co mi dokładnie chodzi.
Bezkompromisowe podejście do litrażu
No właśnie. Nie chciałbym od razu zdradzać zbyt wielu rzeczy związanych z dźwiękiem, ale powiem jedno. Kanto wykonało naprawdę kapitalną robotę, jeśli chodzi o wykorzystanie kubatury ORA do maksimum.
Pierwsze co, to wywalili zasilacz na zewnątrz. Owszem, laptopowy „klocek” wiszący na kablu nam dochodzi, ale już na starcie mamy oszczędność miejsca sporą. W obudowie zostaje się więc podstawowy pakiet regulatorów napięcia i gniazd.
Następnie zastosowano przetworniki nisko-średniotonowe o maksymalnej możliwej średni oraz gwizdki bawełniane z dużym falowodem. Nadaje on nieco tubowego charakteru frontom Kanto ORA. Z tyłu znalazło się miejsce na płaski port BR, ale zaimplementowany prawdopodobnie w topologii TL (Transmission Line) lub FP (Folded Port).
Zamiast bawić się w terminale, zastosowano jedno proste gniazdko 4-pinowe do połączenia kolumienki jednej i drugiej.
Sterowanie zaś zredukowano do bolesnego wręcz minimum: jedna dioda LED i jedno pokrętło będące od razu przyciskiem.
Praktycznie każda decyzja jest tu podyktowana albo dostępnym miejscem, albo chęcią jego zaoszczędzenia.
Linia transmisyjna i port zagięty – co to takiego?
Ponieważ specjalizuję się w słuchawkach i sprzęcie audio jako takim, głośniki rzadko trafiają do mnie na testy. Ale nie znaczy to, że nie możemy sobie trochę wiedzy na ich temat przytoczyć. Tym bardziej, że głośników z TL chyba jeszcze nie testowałem.
Generalnie jest to rozwiązanie konstrukcyjne w obudowach głośnikowych, polegające na zamontowaniu w środku bardzo długiego tunelu Bass Reflex. Normalnie jest to tylko prosty kanał, który stroi się w oparciu o częstotliwości rezonowania Helmholtza (tak jak w YU4). Gdybyśmy wyprostowali taki tunel po wyjęciu go z głośników, miały znacznie większą długość całkowitą, niż pozwalałaby na to obudowa. Jego zadaniem jest kontrolowanie fal akustycznych z tylnej części membrany w taki sposób, aby wzmocnić najniższe częstotliwości i jednocześnie ograniczyć podbarwienia i rezonanse.
Wchodząc w dokładniejsze szczegóły, Transmission Line bazuje na czasowym przesunięciu i tłumieniu tylnej fali, która wychodząc z końca tunelu, wzmacnia przód w sposób bardziej kontrolowany. Bez rozebrania Kanto ORA trudno jednak jest zidentyfikować to rozwiązanie na 100%. Istnieje bowiem szansa, że tunel został mniej precyzyjnie zaprojektowany lub nie ma w środku wytłumienia. Wówczas będzie to wtedy technicznie po prostu FP (Folded Port — zagięty port Bass Reflex).
Gniazda – wystarczające w zupełności
Kolumienka dominująca (aktywna) jest prawą (w YU4 zrobiono na odwrót). Ma ona na sobie wejście RCA dla sygnału analogowego, wyjście na aktywny subwoofer, a także port USB-C do pracy bezpośrednio z komputerem.
Wbudowano też komunikację Bluetooth 5.0, ale niestety tylko opartą na kodeku SBC. Połączenie pozostaje za to aktywne cały czas, bez rozłączania i przechodzenia w stan czuwania jak w YU4 (15 minut) czy ES2 (5 minut). Transfer udało mi się uzyskać na poziomie 53,53 KB/s (~428 kbps), więc jest to całkowicie wystarczająca przepustowość w tym trybie.
Duży plus, że zarówno zasilanie, jak i kabel łączący obie kolumienki, są długie. Daje to spore możliwości rozstawu.
Sterowanie – proste i intuicyjne
Sterowanie odbywa się tylko za pomocą pokrętła. Długie naciśnięcie to włączenie i wyłączenie, krótkie zmienia wejście sygnałowe, obrót to głośność.
Każde wejście jest sygnalizowane przez diodę LED, która przyjmuje następujące kolory:
- zielony – dla połączenia analogowego,
- niebieski – dla połączenia Bluetooth,
- żółty – przy korzystaniu z wbudowanego DACa USB.
Technicznie, Kanto ORA posiadają jeszcze jeden dodatkowy przycisk z tyłu, ale służy in jedynie do parowania Bluetooth.
Regulacja głośności
Głośność tylko w trybie Bluetooth zmienia się od razu w systemie. Jest to jedyna sytuacja, w której nie ma zjawiska podwójnego sterowania (przynajmniej na Archu) jak w YU4, chyba na ES2 też, ale nie pamiętam. Dopiero podczas pracy via USB-C i naturalnie RCA taka sytuacja ma miejsce.
Skok głośności sam w sobie jest spory, ale samo pokrętło jest bardzo precyzyjne. Naprawdę fajnie się z niego korzystało. Nie ma tu wygodnego pilota jak w YU4, ale przyznam, że jakoś niespecjalnie mi go tu brakowało.
Jedyną wadę, jaką udało mi się odnotować, był brak dźwięku po podłączeniu się via USB-C. Okazało się, że konieczne było ustawienie głośności na więcej niż 50% (domyślnie Kanto ORA ustawiły się na 40%). Nie wiedzieć czemu, dopiero od tego zakresu pojawiła się muzyka i to narastając coraz mocniej. W praktyce jest to jednak bez znaczenia, bo i tak regulację będziemy przeprowadzać na głośnikach, a w systemie będzie stałe 100%. Niemniej – odnotowuję.
Temperatury w trakcie pracy i zasilanie
Jak pisałem, tył kolumienki prawej (aktywnej – dominującej) nagrzewał się podczas pracy. W sytuacji implementacji zasilania wewnątrz głośnika, najczęściej jest tak, że ruch powietrza od pracujących membran automatycznie chłodzi elektronikę jakby pół-pasywnie.
W przypadku Kanto ORA jest nieco inaczej. Elektronika zasilająca jest rozbita na dwie części. Sekcja regulatorów napięcia jest w głośniku, podczas gdy transformator i cała sekcja impulsowa są w małej laptopowej „kostce”. Podczas pracy melduje się ona zieloną diodą, co ułatwia potencjalną diagnostykę problemów z zasilaniem.
Głośniki są zasilane jednostką marki „chińczyk” model XH2400-2500 o napięciu 24V przy 2,5A, co odpowiada deklarowanej mocy RMS z lekkim zapasem. Podczas zwykłej pracy kostka pozostaje jedynie letnia. Dopiero tył głośnika prawego nabiera temperatury, ok. 40ºC. Co ciekawe, nawet w spoczynku czuć delikatne ciepełko. Moim zdaniem Kanto mogło dać tam jakiś radiator, albo nawet pokusić się o metalową płytkę. Byłoby to lepsze zamiast plastiku. Niemniej nic się nie stało podczas całych dni pracy non-stop w dosyć gorącym biurze. I to bez ruchu powietrza w środku.
Trzeba bowiem brać poprawkę na to, co pisałem o sekcji zintegrowanej. Kanto ORA prawdopodobnie również były projektowane w ten sposób, aby ich cząstkowa elektronika miała jakiekolwiek chłodzenie w trakcie rzeczywistej pracy (odtwarzania muzyki = ruchu powietrza).
Jakość dźwięku Kanto ORA
Odsłuchowo przyznam się, że Kanto ORA nie zrobiły na mnie od początku dobrego wrażenia. Śmiesznie małe, przecież nie może to dobrze grać, prawda? No i na szybko rozstawione, zagrało rzeczywiście z oczywistymi ubytkami. Niski bas gdzieś się zgubił, środek pasma sztuczny trochę i plastikowy. No tak średnio, bym powiedział.
Głupcem byłbym jednak popełniwszy błąd niewybaczalnie straszny, gdyby na tym recenzja miała się zakończyć. Zacząłem biegać z Kanto ORA po pokoju, po salonie, ustawiać na osi uszu, poniżej, w bliskim i dalszym polu. Bardzo szybko okazało się do czego tak naprawdę te głośniki zostały stworzone: do pracy. Bliskie pole po bokach monitora w sytuacji braku miejsca. Do tego umiejętnie ustawione pod kątem względem uszu lub na ich poziomie.
Efekt? Zdumiewająco dobry. Tak dobry, że zaczęły zrównywać się z wielokrotnie większymi Kanto YU4, rozwiązując tym samym zagadkę bardzo zbliżonych cen. Ale po kolei…
Bas
Te maluszki wcale nie próbują się kryć ze swoim basem, ale wiele zależy tu od pomieszczenia. Potraktowanie ich jak normalnych głośników jest tylko proszeniem się o niepotrzebne kłopoty. Za to w bliskim polu i uniesieniu ponad płaszczyznami odbić dolnych, pokazują zdumiewająco dobrą kontrolę niskiego pasma i niezłe zejście. Zdawać by się mogło, że będzie to kapitulacja okrutna względem większych i sprawniejszych YU4, ale okazały się wcale nie gorsze od nich. Fakt, nie mamy kontroli nad dołem (brak EQ), więc tyle dołu, ile wyciągniemy, to nasze, ale w razie czego opcją atomową jest możliwość podłączenia aktywnego subwoofera.
Czy konieczną? W sporej części materiału muzycznego i dźwiękowego w ogóle nie myślałem nawet o dodatkowym wsparciu basowym. Teoretycznie mógłbym kombinować tu z subwooferem od starych Creative P380, ale Kanto ORA w pojedynkę radziły sobie spektakularnie dobrze w większej ilości rzeczy, niż mógłbym przypuszczać. Naprawdę jestem w szoku, że tyle dołu udało się z nich wyskrobać i na myśl przychodzą mi tu tylko Mackie CR-3X, które są większe od nich i to sporo. Nawet jeśli Kanto zdecydowało się finalnie tylko na uproszczoną implementację FP-BR, to wyszło im to fantastycznie.
Prawdopodobnie jako ich posiadacz, gdybym kupił małego suba, to tylko po to, aby uzyskać przekaz już całkowity i kompletny. Kanto oferuje chociażby własnego SUB8, który jako pierwszy przychodzi mi tu na myśl.
Tony średnie
Jak pisałem, prawdziwym żywiołem Kanto ORA jest bliskie pole. A dokładniej obecność komputerowego monitora, tudzież w ostateczności laptopa, jako swoistego deflektora. Wydaje mi się, że nie jest to przypadek i projektanci Kanto specjalnie stroili je w taki sposób, aby to uwzględnić.
W efekcie tego powstało moje pierwotnie nieporozumienie z nimi. Poprawnie ustawione, w pierwszej kolejności wypełniają ubytki w średnicy i na jej przełomie z sopranem. Zaś fale odbite w kontrolowany sposób wzmacniają to, co winno być wzmocnione. Fantastycznie zostało to pomyślane i czapki z głów od strony wykorzystania absolutnego maksimum możliwości tego projektu.
Kanto z tego co widziałem poleca własne podstawki nadające kąt ponad płaszczyzną stołu, ale u mnie najlepiej sprawdziły się standy regulowane 20-30 cm i ułożenie delikatnie poniżej uszu. Ewentualnie idealnie na ich osi. Z kolei bazę najlepiej zorganizować sobie wokół monitora na zasadzie złotego trójkąta.
Tony wysokie
Choć obawiałem się ich ilości, zwłaszcza względem większego modelu YU4, okazało się to zupełnie niepotrzebne. Głośniki ilością tonów wysokich trafiają mocno w punkt. Nie jest tu sopranu ani za dużo, ani za mało. Brak regulacji również zdaje się jest tu kompletnie zbędny. Kanto ORA radzą sobie same, bez żadnej pomocy i upiększaczy. Aczkolwiek znów: dzieje się to w bliskim polu.
Teoretycznie ich przetworniki wysokotonowe mają całkiem szeroki sweet spot, ale w praktyce musi to funkcjonować z odpowiednim rozstawieniem i wysokością. W przeciwnym razie, barwa będzie przesunięta, a wraz ze środkiem pasma pojawi się nam efekt sztuczności i pudełka.
Pod tym względem YU4 są bezpieczniejsze i łatwiejsze w opanowaniu, ale za cenę zauważalnie większego miejsca.
Wrażenia sceniczne
Bardzo mocny punkt programu. Kanto ORA nie mają mocno szerokiego planu scenicznego, ale robią za to świetną głębię. Można powiedzieć, że to trochę odwrotność YU4. W każdym razie po raz kolejny byłem pod wrażeniem. Zwłaszcza scena do tyłu była kosmiczna, a co wygenerowało finalnie po raz kolejny efekt „wow”.
Artefakty, szumy, brzęczenie
Miło zakomunikować, że nie natrafiłem na żadne z tytułowych. W trybie pracy USB-C, jedynie z przetworników wysokotonowych wydobywa się bardzo, ale to bardzo cichuteńki szum, który wykryć można jedynie przykładając ucho bezpośrednio do głośnika. Czyli jest super.
Rozstawienie jest kluczowe
Mój zachwyt nad Kanto ORA bierze się bardzo mocno z tego względu, że głośniki jak wspominałem zostały przeze mnie poprawnie rozstawione. Tyczy się to nie tylko monitora komputerowego, ale też odpowiedniej wysokości i akustyki pomieszczenia. Testy wykazały, że głośniki bardzo mocno reagują nie tylko na otoczenie, ale i płaszczyznę podłoża.
Oznacza to, że zestawione na sam dół, miały na moje ucho gorsze efekty dźwiękowe, niż pozostając w zawieszeniu. Postawione z lewej strony na… pudełku od Meze 105 AER, a z prawej na mikro-półeczce dla sprzętu pomiarowego, uzyskałem najlepszy i najbardziej rzeczywisty dźwięk. Wszystko przez brak odbijania się od płaszczyzny stołu.
Gdybym więc chciał kupić Kanto ORA dla siebie, koniecznie zastosowałbym – po oczywiście wstępnych przymiarkach i testach – jedno z dwóch rozwiązań:
- wykorzystując gwinty montażowe, przymocowałbym je do ściany na ruchomych ramionach (coś jak VESA),
- zakupił lub dorobił sobie specjalne standy, które pozwalałyby na ich podniesienie ponad podłożem, zachowując stabilność całej instalacji.
Jako, że opcja nr 2 jest najmniej inwazyjna, zapewne próbowałbym z nią szczęścia. Pokazuje to jednak, że głośniki te są rzeczywiście mimo wszystko kapryśne na rozstaw i bardzo łatwo możemy sobie „popsuć” wrażenia. Aczkolwiek bardziej można byłoby tu mówić o braku pełnego rozpoznania ich możliwości.
Co powoduje brak możliwości rozstawu?
Jeśli żadna z powyższych opcji nas nie satysfakcjonuje lub nie jest możliwa do realizacji, ostatecznym sposobem na dobre rezultaty są kątowe podkłady pod głośniki. Ustawią nam one Kanto ORA prosto „na uszy”, redukując wpływ fali odbitej od płaszczyzny stołu na dźwięk.
Jest to rzecz, którą możemy zrobić za dosłownie 0 zł, bo wystarczy nawet podłożenie sobie kawałka jakiegoś wypełnienia lub styropianu. Nie trzeba kupować od razu nie wiadomo jakich standów. Nawet kawałek drewnianego klina wystarczy. Zwłaszcza, że podstawy są bardzo małe: raptem 10 x 14 cm.
Co się stanie jednak, jeśli ustawimy je bezpośrednio na stole na płasko, mocno poniżej osi uszu? Oczywiście Kanto ORA nadal zagrają, ale będzie słychać ewidentny efekt „pudełka”. To właśnie z nim najczęściej moim zdaniem będzie trzeba walczyć. Stąd moja rada, by efekt ten niwelować w opisany wyżej sposób. Standy są ku temu najlepszym rozwiązaniem moim zdaniem, ale należy pamiętać, że kluczowym atutem Kanto ORA jest ich gabaryt. Jeśli nie mamy w ogóle żadnego miejsca, ściana i wysięgniki, ba, nawet półeczki, będą świetną opcją montażową.
Jedynym wówczas problemem może być zachowanie się basu, ale i tu pomocne może okazać się wyjście na subwoofer aktywny. W takim połączeniu, kto wie, czy Kanto ORA nie okazałyby się rozwiązaniem wprost epickim.
Podsumowanie
Choć Kanto ORA to proste, małe i trochę drogie głośniki 2.0, producent starał się utrzymać przy nich jakość pod każdym względem wartą tej ceny. Obcując z „ORAsami”, nie czułem się oszwabiony na szmalcu. Rzeczywiście dostaję tu dobre wykonanie, świetne materiały, dbałość o detale. Ale przede wszystkim dźwięk, który wielokrotnie przekracza ich gabaryty.
I nie jest to silenie się na efektowność, a po prostu przemyślany projekt dający wysoką efektywność. Słowo podobne, ale ta jedna literka robi całą różnicę. Tak samo, jak umiejscowienie, które także spowodowało ją sporą.
Tak oto okazało się, że specjalnością malutkich Kanto ORA jest bliskie pole przy komputerze. Specjalnością na tyle dopracowaną, że prawdopodobnie wszystko zostało postawione na tą jedną kartę. To oczywiście ma też swoje konsekwencje…
Jakość wykonania
W zestawie mamy niezbędne okablowanie oraz nóżki samoprzylepne (jeśli nie będziemy montować ich na gwintach). Brakuje chyba tylko kabla RCA i USB-C, ale co do reszty, to w tych pieniądzach nie oczekiwałbym niczego mniej. Nie mając się więc do czego przyczepić lub pomarudzić, może co najwyżej na brak radiatora z tyłu głośnika aktywnego dla lepszego chłodzenia, dałbym im 10/10.
Jakość dźwięku
Tak naprawdę po poprawnym rozstawieniu, tylko do niskiego basu mógłbym mieć jakieś uwagi, a i tak byłoby to autentyczne czepialstwo patrząc na ich gabaryty. Z tak malutkiej kubatury wyciągnięcie tak pełnego zakresu pasma to jest inżynieryjny wyczyn sam w sobie. Naprawdę jestem pod mocnym wrażeniem. Odejmuję więc punkt za konieczność robienia fikołków z pozycjonowaniem względem słuchacza. 9/10
Obsługa i praktyczność
Nastawienie na bliskie pole traktuję tu jako po prostu predysponowanie (specjalizację) produktu pod konkretny scenariusz. Mam kilka uwag praktycznych, takich jak zauważalne nagrzewanie się kolumny głównej z tyłu, trudno zauważalna dioda LED pod kątem, duży skok głośności. Dziwi mnie też tylko kodek SBC na pokładzie i nic więcej. W tej cenie czuję trochę niedosyt. Ale ogólnie byłem bardzo zadowolony z obsługi i praktyczności tych głośniczków. Duży plus za wbudowanego DACa USB i wyjście na aktywnego suba. 8/10
Sumarycznie
Głośniki Kanto ORA wykręciły w teście okrągłe 9.0/10 i jest to uważam ocena matematycznie pokrywająca się z tym, co sam wobec nich czuję subiektywnie. Czasami jest bowiem tak, że sumując punkty za każdy aspekt, wychodzi finalnie mniej lub więcej niż ocena, jaką przewiduję. Ta ostatnia wynika już po prostu z rutyny i doświadczenia. Gdy człowiek zna swoje uszy, zna swój warsztat, to bardzo łatwo jest mu estymować ocenę na zasadzie „pi razy oko”.
Tu moja pierwotna estymacja była bardzo błędna. Dobrze, że wyszło to w trakcie tworzenia recenzji, a nie po publikacji. Pojechałbym bowiem jak się okazuje naprawdę świetną konstrukcję tylko dlatego, że zmusiłem ją do pracy w warunkach, do których nie była projektowana. W sumie jest to nawet logiczne. Nikt bowiem o zdrowych zmysłach (prócz mnie) nie będzie traktował Kanto ORA jako głośników salonowych. Do tej roli prędzej oddelegować winniśmy większe od nich YU4. Ale o tym może kiedy indziej.
Póki co, z mojej strony – mimo rzeczywiście wysokiej ceny – spokojnie dałbym Kanto ORA rekomendację jako kapitalnym mini-głośnikom do komputera. Zwłaszcza tam, gdzie potrzebujemy eleganckiej pary o bardzo małych gabarytach i poziomie lepszym od popularnych, choć zauważalnie tańszych, Creative Pebbles.
9.0/10
Sprzęt można zakupić na dzień pisania i publikacji recenzji w cenie 1649 zł bezpośrednio w sklepie Audiomagic, jak również na polskim Amazonie.
Dane techniczne
Specyfikacja cytowana w całości i oryginale z karty produktu na stronie dystrybutora/sklepu:
- Głośniki wysokotonowe: ¾” jedwabna kopułka
- Przetworniki: 3-calowy papierowy stożek
- Moc: szczytowa 100 W (całkowita moc RMS 50 W)
- Wzmacniacz: Bi-wzmacniacz klasy D
- Pasmo przenoszenia: 70 Hz – 22 kHz
- Wejścia: Bluetooth® 5.0, USB typu C, RCA
- Wyjście subwoofera: wyjście SUB z filtrem dolnoprzepustowym 100 Hz
- Montaż: tylny otwór montażowy 1/4”-20
- Gwarancja: 2-letnia gwarancja producenta
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro
- Wzmacniacz słuchawkowy: Sabaj A20h
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, Intel AX210, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe: Audio-Technica ATH-A990Z, Creative Aurvana SE, Beyerdynamic DT1990 PRO MKI (zmodyfikowane), Sennheiser HD58X, Sennheiser HD 580 (zmodyfikowane), Sony MH1c
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli ACX i ADX (jeśli miało ono zastosowanie), dedykowany do HD 580 kabel zbalansowany AC4
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
Serdeczne podziękowania dla sklepu Audiomagic za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów