Zdradzając trochę werdykt z recenzji, Final Audio Design Sonorous IV są przykładem takich słuchawek, w których progres i wyższa cena nie zawsze skutkują większą atrakcyjnością względem tańszego i gorszego modelu z tej samej oferty. Gdy do gry wchodzi zmiana technologii, zmieniają się też i zasady gry, a do tej pory przegrywający z nami gracz, nagle ma w ręku więcej kart. Taką poniekąd sytuację zastałem podczas testu modelu IV i porównywaniu go do o oczko niższego III. Recenzja mogła odbyć się dzięki pomocy Pana Pawła Kurkowskiego, który podesłał mi swój prywatny sprzęt na testy i spełnił w ten sposób po części propozycję dystrybutora, zbierającego się na to od ponad dwóch lat.
Dane techniczne
- Przetworniki: dynamiczne (50 mm) + armatura zbalansowana
- Format: wokółuszny, pełnowymiarowy, zamknięty
- Impedancja: 8 Ohm
- SPL: 105 dB
- Waga: 410 g
Zawartość zestawu
- słuchawki FAD Sonorous IV
- kabel 1,5 m mini jack 3,5 mm TRS
- instrukcja obsługi
Jakość wykonania i konstrukcja
Model ten z tego co się orientuję miał już swoją premierę wcześniej, jako Pandora Hope IV. Nie jestem niestety w stanie wskazać różnic między nimi poza nazewnictwem i logo na boku, także być może wraz z rebrandem postanowiono nie wypuszczać odświeżonych modeli pod tymi samymi nazwami, a po prostu nowe produkty. Kto wie.
Słuchawki przychodzą do nas w identycznie standardowym pudełku i oparte o zwykły kartonowy arkusz, co tańsze modele. Kompletnie nic się nie zmieniło, nadal jest to odpustowy sposób dostarczenia użytkownikowi. W zakresie wyposażenia ponownie nie dostajemy niczego prócz kabla.
Ponieważ sprzęt ten jest praktycznie identyczny pod względem budowy (różni się technicznie dodanym przetwornikiem armaturowym) co opisywane już przeze mnie Sonorousy III, pozwolę sobie odnieść się tym razem bardziej do różnic i wynikających z nich konsekwencji.
Przede wszystkim model IV wygląda jak uboższa wersja tańszego modelu III. Zrezygnowano z fakturowanego plastiku na rzecz zwykłego, matowego i przez to strasznie prostego, żeby nie powiedzieć prostackiego wykończenia. Widać na nich wszystkie możliwe uszkodzenia, rysy, przetarcia, a także miejsca w których najczęściej słuchawki chwytamy do założenia na głowę jako klasyczne wycieranie i świecenie się plastiku. Naprawdę nie wiem jaka była tego przyczyna, że zrezygnowano z ciekawszego wykończenia plastiku. Sprzęt przez to wygląda jakby był znacznie wcześniej wprowadzony na rynek niż model III. Sugeruje to również bycie praktycznie identycznym wizualnie z poprzednio oferowanymi Pandora Hope IV, zatem podejrzenia są jakby nie patrzeć nie do końca bezpodstawne. Ponieważ jednak brak mi czasu na zgłębianie historii rynkowej oferty marki FAD i preferencja aby przeznaczyć go jednak bardziej na opisy brzmieniowe, pozwolę sobie wątek ten pozostawić osobom, które mają go więcej ode mnie.
Połyskliwe obręcze zastąpiono piaskowanymi, przez co imitują bardziej srebrny lakier plastików HD800 niż materiał faktycznie metalowy. Bardzo podobnie uczyniono zresztą z metalową ramą, na której opiera się cała konstrukcja. Przypomina mi surową, ocynkowaną blachę dachową, której ktoś jedynie krawędzie oszlifował po odcięciu. Choć oczywiście zachowuje to wszystkie swoje właściwości wytrzymałościowe nie gorzej niż Sonorous III, wizualnie w kategoriach subiektywnych przegrywa u mnie doszczętnie i z kretesem.
Emblematy postanowiono nadrukować natomiast na czarno. Tak, czarne emblematy na czarnych plastikach – no co może przecież pójść nie tak? Dzięki temu żadna etykieta nie jest specjalnie widoczna. Ani nazwa Sonorous (pozbawiona z jakiegoś powodu nawet numeracji IV), ani logo firmy, ani też rzecz tak elementarna jak guziki z polaryzacją kanałów. Ratuje umieszczenie takowych na wtykach, dzięki czemu jakkolwiek jesteśmy w stanie zorientować się w kanałach bez ich pomocy.
Wisienką na torcie jest zaś brak materiału wyściełającego wnętrze muszli od strony ucha, które pełniło jednocześnie rolę jedynego amortyzatora między naszą małżowiną, a kratką zabezpieczającą przetwornik. Ta jest zaś na tyle cienka i otoczona plastikowymi wypustami, że naprawdę nie wiem czy moje K270 Playback ze swoimi półkami akustycznymi nie są na dłuższą metę wygodniejsze.
Aby słuchawki móc jako tako założyć, moja małżowina musiała znaleźć się dokładnie między dwoma wypustami. Po ich założeniu wymagało to przekręcenia muszli maksymalnie do tyłu, a więc aby wtyki znalazły się pod kątem skierowanym ku przodowi. Był to jedyny sposób, abym mógł w tych w słuchawkach usiedzieć przynajmniej kilka godzin.
Dlaczego materiał ten jest usunięty w tym modelu – diabli wiedzą. Dlaczego za to jest w Sonorousach III, skoro nawet akustycznie między jednym a drugim winno być na odwrót? Też nie mam przyznam pojęcia. Naprawdę im dalej w las tym bardziej mam wrażenie, że to jakaś starsza seria bądź wczesna rewizja, od której FAD mnożył potem inne warianty, zarówno te tańsze, jak i droższe.
Możliwe, że gdybym nie miał takiej a nie innej anatomii, skala problemu z IV byłaby mniejsza, ale fakt faktem III były dla mnie po prostu wygodniejsze i pozwalały na znacznie dłuższe obcowanie z muzyką bez robienia przerw. Tymczasem jak jest, tak opisałem i niestety należy mieć na to baczenie, a najlepiej przetestować sobie na spokojnie słuchawki przed zakupem na swojej głowie i uszach, o ile jest jakkolwiek taka możliwość. Ew. wykorzystać manewr 14-dniowy.
Na tym etapie zastanawiać się można, czy aby nie będzie też żadnych problemów związanych wystającym z przodu przetwornikiem armaturowym. Z perspektywy anatomii nie ma i wypustek ten nigdy nie wchodzi nam w drogę. Poza jednym aspektem – jego położenie potrafi skutkować przesunięciem się płaszczyzny sceny bardziej w górę lub w dół. Konsekwencją więc mojego kręcenia słuchawkami na głowie była wędrówka poziomu na ogół właśnie do góry. Naprawdę wiele jest kwestii w tych słuchawkach, nad którymi ktoś najprawdopodobniej nie do końca pomyślał i innowacyjność samej technologii (bardzo rzadko stosuje się takie mieszanki przetworników w słuchawkach pełnowymiarowych) odbiła zdaje się tu czkawką.
Wszystkie powyższe opisy proszę mimo wszystko traktować jako swego rodzaju „worst case scenario” i to, że takie kwestie wystąpiły u mnie, wcale nie musi oznaczać, że wystąpią także i u Państwa. To też nie jest tak, że jestem osobą z natury rozpieszczoną wobec wygody i nic poza np. HD800 dla mnie w tym względzie nie istnieje. Korzystam na co dzień także i z takich modeli, które po godzinie domagają się przerwy. Mimo to jednak w cenie 2200 zł oczekiwałbym trochę więcej przysłowiowego pomyślunku.
Przygotowanie do odsłuchów
Słuchawki tak samo jak poprzednicy przyjechały jako używane i o nieznanym przebiegu, toteż generalnie nie potrzebowały doświadczać jakiegokolwiek procesu przejściowego. Sprzętem źródłowym był dokładnie ten sam, który występował przy poprzedniej recenzji:
- AIM SC808 (tylko w roli źródła C/A)
- Aune S6
- Aune S7 (dyskusja o tym modelu przy okazji pierwszych wrażeń jest toczona również tutaj)
- Burson Conductor V2+
- Shanling M1
Bez zmian także w palecie słuchawek porównawczych:
- AKG K240 Monitor
- AKG K270 Playback
- AKG K280 Parabolic
- AKG K1000
- Bowers & Wilkins P7 Wireless
- Bowers & Wilkins P9 Signature
- Final Audio Design Sonorous III
- Sennheiser HD800
Utworami testowymi była jak zawsze cała gama plików muzycznych z różnych gatunków (od elektroniki, przez klasykę, po rock alternatywny) i pod wieloma formatami (od MP3 320kbps po pliki FLAC 24/192, zgodnie z możliwościami odtwarzania danego urządzenia).
Jakość dźwięku
Sygnatura modelu IV różni się od tego, który prezentowały trójki. W ogóle cały charakter uległ zmianie i z ciemno-ciepłobasowego przekształcił się w typowe granie na planie V. Scena uległa rozszerzeniu i powiększeniu, choć już nie w ramach wyważonego międzyosiowo kształtu. Znacznie więcej tu elementarnego funu aniżeli czystej muzykalności poprzednika.
Bas
Stracił swój misiowaty wymiar i pulchność na rzecz znacznie bardziej wyrównanego zakresu całościowego, w którym nie pomija się takich rzeczy jak szybkość czy precyzja. Nie ma już tej dźwięczności, a zamiast tego nastąpiło wypłukanie z pewnej części muzykalności. Można byłoby to porównać do dążenia, aby nieco mętnawa woda stała się bardziej przejrzysta. Cały ten muł gdzieś tam osiadł i nie wzbudza się już tak, jak wcześniej.
Zmiany można intepretować dwojako, bo zależnie od pozycji w której się stoi. Znając model III może nam się spodobać mieszanie ze sobą różnych priorytetów i nieokupowanie już tylko jednego dźwiękowego stoiska. Może i nie. Ale z drugiej strony podchodząc do Sonorousów „na czysto” moim zdaniem odczucia będą jednoznacznie pozytywne. Słuchawki są bardzo rozważnie zestrojone na basie tak ilościowo, jak i strukturalnie, toteż użytkownik jedyne, o co mógłby się ewentualnie martwić, to ich złowrogi opór na poziomie 8 Ohm, a więc właściwości napędowe i impedancyjne własne.
Średnica
Również i ona straciła sporo tłuszczyku, stała się bardziej klarowna i neutralna. Mimo bycia trochę w cieniu czających się za rogiem przetworników armaturowych, miesza w sobie zarówno elegancję i muzykalny fundament tańszego modelu z szybkością i dosadnością wynikającymi z nowego ustroju akustycznego.
Co ciekawe, słuchawki mają tendencję do scenicznego przybliżania wokalizy i prawdopodobnie starano się w ten sposób zredukować wiele problemów wynikających z konieczności łączenia dwóch różnych przetworników o odmiennych od siebie technologiach i właściwościach. Nie powiem – bardzo sprawnie się to producentowi udało.
Góra
Dodatkowe przetworniki armaturowe robią tu swoje i wydatnie podkreślają wysokie tony. Barwowo robią to trochę bardziej nosowo niż np. HD800 i o mniejszej od nich głębi sopranowej, ale wynika to z faktu, że to słuchawki jakby nie patrzeć zamknięte. Ucinają się szybciej niż w tych flagowych dynamikach i przez to brzmią od nich bardziej wyważenie, ale duży szacunek dla nich za to, że nie kapitulują, a próbują walczyć o swoje chociażby charakterem bardziej naturalnym i mimo faktu bycia konstrukcją hybrydową ze wszystkimi tego przywarami.
Dzięki temu słuchawki są słyszalnie mniej podatne na problemy realizacyjne i synergiczne, potrafiąc odnaleźć się również i na tych samych układach, które tak świetnie zgrywały się i otwierały z modelem III. Nie są więc tak krzykliwe jak HD800, nie wypychają sopranu na pierwszy plan, ale też mają przez wzgląd na swoją konstrukcję i trochę skrywaną najwyższą oktawę (wczesny roll-off) trochę problemów z ukryciem wrażenia, że to ustrój jednak niedoskonały, niekompletny i po części przykryty lub mający trudność z osiągnięciem należytej rozdzielczości.
Zaraz po nich założone K1000 wskazują z miejsca na to, że faktycznie ma miejsce pewne „ściśnięcie” formatu sopranu. I nie mówię tu naturalnie o jakości, bo to w obu przypadkach – i AKG, i Sennheisera – wyższa od Sonorousów klasa dźwięku, a jedynie sposobie realizacji i ważenia partii sopranowych między sobą. Efekt jest taki, że choć w pierwszej chwili słuchawki czarują mniejszą od 800-tek krzykliwością i pozorną naturalnością, trzeba będzie się do nich tak samo przyzwyczajać jak do modelu III, także do właściwości, że część sopranu jest nam bliska, a część daleka, powodując efekt podobny jakby do rozjazdu fazowego.
Dla pewności rzuciłem na nie uchem jeszcze w kontekście K240 DF i tu wyszło mi nie tyle potwierdzenie wszystkich powyższych obserwacji, ale też konkluzja, że odpowiada za to najprawdopodobniej sama formuła zamknięta tych słuchawek. W Sonorousach III zarysowuje się większa w tym kontekście płynność brzmienia i właśnie mimo faktu, że to również model zamknięty. Brzmi to bardziej naturalnie z punktu widzenia technicznego. Tu zaś jest to mam wrażenie trochę płynięcie pod prąd i choć efekty są bardzo ciekawe oraz w większości korygujące to, czego trójkom brakowało, tak ostatecznie miałbym przyznam dużą trudność, aby stwierdzić która z recept na sopran jest najsłuszniejsza. Jedno jest jednak pewne – oba Sonorousy absolutnie nie przekreślają słabszych nagrań dzięki swoim właściwościom i za to zaskarbiają sobie moją pozytywną uwagę.
Scena
Zjawiskowo dla mnie, ale scena dźwiękowa Sonorousów IV jest mniej więcej rozmiarowo tak wielka, jak w modelu III puszczonym z konkretnie jasnego i korekcyjnego wobec nich toru. Co śmieszniejsze, właśnie na tym testowałem obie pary.
Czwórki mają pewną słabość nad trójkami w tym, że ich scena jest od frontu przybliżona i nieco spłaszczona. Z kolei idąc za siebie, buduje plany dźwiękowe głębiej. Rzadko zdarzają mi się słuchawki grające lepiej do tyłu, ale zdaje się, że Sonorousy IV wpadają właśnie w tą kategorię. W trójkach scena była bardziej eliptyczna, ale znajdowała się też bardziej w centrum i równomiernie rozprowadzała dźwięki po scenie.
Całościowa tonalność i charakter
Słuchawki te są akustycznie niezmiernie ciekawe i grające w wielu miejscach naprawdę dobrze. Mają bardzo koherentnie realizowany bas, neutralną i reagującą ze źródłem średnicę z dodatkowym przybliżeniem ku słuchaczowi, podkreśloną, a jednocześnie bezpieczną górę oraz niezgorszą scenę. To w ogóle.
W szczególe jedynymi realnymi problemami jakie udało mi się zdiagnozować w Sonorousach IV są kwestie związane z zachowaniem się wyższego sopranu i jego harmonicznych, jak również przyjmująca nietypowy kształt scena. Potrafi to doprowadzić czasami do dziwnego zachowania się tych słuchawek.
Są to jednak cechy przekładające się na ogólne wrażenie „nietypowości” tych słuchawek. Niby grają V-ką, a jednak są bezpieczne dla utworów. Niby są odsączone z emocji na tle poprzednika, a jednak nadal potrafią przekazać sporo muzykalności i do tego nie negować funu płynącego z dźwięku. W tym względzie są to słuchawki bardzo uniwersalne i znacznie łatwiej odszukujące się na różnorodnym sprzęcie niż model III.
Jednocześnie, choć potrafią bardzo często oczarować pierwszym wrażeniem, najwięcej znaków zapytania pozostawia wrażenie lekkiego rozjazdu fazowego. Wynika to z mieszanki różnych czynników: głównie technologii hybrydowej i formuły zamkniętej. Względem tańszego poprzednika trudno jest mi określić jednoznacznie która recepta na dźwięk daje słuchaczowi lepsze rezultaty lub chociażby możliwości na ich osiągnięcie. Wydaje mi się jednakże, że pierwszy atut przypisałbym raczej modelowi IV, zaś drugi – III.
Czwórki grają tak, jakby ktoś nam łaskawie trójki otworzył i poprawił za dopłatą. I jednocześnie też na swój sposób… zepsuł. Choć IV są bardzo bezpiecznymi słuchawkami sopranowo, a ich strojenie nie jest monotonne i potrafi zaskoczyć nie raz i nie dwa, nie są aż tak bezpieczne jak III. Widać tą tendencję chociażby wówczas, gdy naniesie się jeden wykres przebiegu częstotliwościowego na drugi (tak jak miało to miejsce w recenzji modelu III). Przy okazji widać też o ile głośniejsze są IV przy swoich 8 Ohmach na tle 16-ohmowych III, tak że dla przypomnienia:
Zależnie więc od realizacji, będzie mogło nam się zdarzyć, że gdzieś tam przytrze górę na jakości. W trójkach z kolei owszem, można przyczepić się do konkretnej walki o światło i neutralizację lekkiego wrażenia woalu, ale rezultaty są tam praktycznie zawsze pozytywne i na potencjale ogromne co do korekcji torem lub EQ. Można również podziwiać dzięki nim proces dosłownie przeczołgiwania ich po ziemi po to, aby zrobić z nich poważnego zawodnika na jak najbardziej wytrawne, muzykalne salony. Trójki zrobiły na mnie w tym względzie większe wrażenie całościowo, a przy mniejszej cenie i większej wygodzie dosyć skutecznie pracują na moją opinię, że gdybym szukał zamkniętych HD650, ślepia moje wraz z portfelem mocno zastanawiałyby się nad udaniem w ich kierunku.
W Sonorousach o oczko wyższych brakuje mi tym samym trochę tego „smaczku”, konsekwencji w realizacji brzmienia i zachowania się w kontekście różnych sytuacji utworowo-torowych. Nie są to jednak uwagi bezwzględne, krytyczne i jednoznacznie negatywne, a po prostu zwykłe subiektywne obserwacje. Słuchawki nadrabiają to w dużej mierze funem i od razu akceptowalną rozmiarowo sceną, nad którą nie trzeba się pochylać i główkować co tu zrobić aby sprzęt zagrał tak a nie inaczej. Jest większa czytelność, precyzja, wszystko jakby od razu na gotowo wprost z pudełka. Tak poprawnie, a jednocześnie tak nieortodoksyjnie. I typowo dla wielu hybryd.
Zastosowania
Większy fun i energiczność powodują, że słuchawki te są wyśmienite do muzyki elektronicznej, ale też osób mających na ogół problemy czy to z wyskrobaniem dodatkowego budżetu na cokolwiek, co mogłoby współpracować z nimi jako element toru, czy też funduszy na coś w stylu wyższych Fostexów.
Można traktować je również jako skrajnie łatwą w napędzeniu alternatywę dla słuchawek pokroju T5p. Mają moim zdaniem tyle z nimi wspólnego, że także i one mają wrażenie „ni to V-ka, ni to ciemne”. Choć w gruncie rzeczy są to tak czy inaczej zupełnie różne wobec siebie modele.
Z racji izolacji na poziomie przynajmniej dostatecznym, słuchawki mają szansę sprawdzić się też w zastosowaniach domowych także wówczas, gdy warunki odsłuchowe nie są do końca idealne. Choć teoretycznie ich zamknięta konstrukcja trochę kłóci się z użytkowaniem w okresie letnim, są w stanie wyciszyć działające w pomieszczeniu wentylatory oraz szum komputera, a także podstawowe dźwięki z otoczenia. W ten sposób lepiej możemy skupić się na muzyce, która wydaje się nam czystsza i wyraźniejsza.
Synergiczność
To ciekawy temat przy Sonorousach, ale z dotychczasowych analiz powinno dosyć jasno wynikać, że to para względnie uniwersalna. Czy na pewno?
Najprzyjemniej – z racji podkreślonej góry – zagrała z niczym innym jak Conductorem V2+. Słuchawki nabrały ograniczności, płynności, substancji i smaku, a jednocześnie ładnej sceny na głębokość (dodatkowe plusy zwłaszcza w kierunku do przodu) i bez wrażenia „przenosowienia” ich barwy.
Oczywiście polecanie tak drogiej integry do tak tanich (względem niej) słuchawek to trochę niefortunna z punktu widzenia ekonomii zabawa, także należałoby poszukać czegoś tańszego. Z blogowych urządzeń świetnie sprawdziła się S7 z sygnałem podanym z SC808 wyposażonym w dwa Bursony SS V5. Bardzo lubię to połączenie i traktuję jako system pośredni między sposobem grania V2+ a S6. Jest w stanie zachować w pełni optymalne parametry pracy tych słuchawek, tak prądowo i wytrzymałościowo, jak i brzmieniowo.
Z jeszcze tańszych rzeczy można teoretycznie próbować X7s, który powinien jako wzmacniacz pasować tonalnie do modelu IV, ale 10 Ohmów na wyjściu słuchawkowym może być tu pewnym negatywem. Dlatego też prędzej zdecydowałbym się na ich B1.
SC808 odradzam – poziom głośności tej karty, niesterowalny gain oraz 33 Ohmy na wyjściu to okoliczności skrajnie niesprzyjające, bez względu na tonalność i realną synergię.
Co do odtwarzaczy, też trochę trudno powiedzieć. Z Shanlingiem niestety nie udało mi się powtórzyć brawurowego manewru, jaki wykonałem z Sonorousami III. Dochodzi już do nas trochę oddolna jałowość układu MAX tego odtwarzacza, jak również delikatnie, dosłownie delikatnie więcej sopranu w zakresie, który IV mają bardzo dobrze zaznaczany i opanowany, także o ile jest to brzmienie „w porządku”, tak na tym się to kończy i przyznam brakuje mi tego czaru i powabu, jakie notowałem z III.
Jak więc widać, o ile same słuchawki mają wszystkie cechy uniwersalności tonalnej oraz gatunkowej, z parowaniem z różnymi urządzeniami bywa… cóż, różnie. Efekty teoretycznie w większości przypadków są w pełni słuchalne i nie sprawiające słyszalnego dyskomfortu sybilacji lub przebasowienia, ale też im więcej urządzeń źródłowych położymy na stół, tym trudniej będzie nam przewidzieć kolejne rozdanie co do stricte subiektywnych efektów.
Podsumowanie
Final Audio Design Sonorous IV są jak dwie strony medalu. Z jednej to bardzo ciekawie rozwiązane słuchawki od strony akustycznej, konstrukcyjnej, brzmieniowej. Oferują duży fun, interesujące granie, angaż swoją nietuzinkowością, czy wreszcie: mieszaniem dobrze wyważonego basu z doświetloną górą o zachowanym wciąż hamulcu bezpieczeństwa. Uniwersalne i bardzo dobre zwłaszcza w muzyce elektronicznej granie. Scena także niczego sobie, a i izolacja na tyle dostateczna, żeby typową paletę dźwięków z otoczenia wygasić. Całość zaś realizowana w bardzo dobrej jakości, która trochę wykracza poza ich półkę cenową i czyni im duży pozytyw brzmieniowy.
Paradoksalnie jednak to nie brzmienie mnie od IV odciąga, a kwestie wygody i ergonomii, sposobu zakładania, przestrzeni na uszy. Słuchawki są po prostu mało wygodne i nadają się dla osób o bardziej płaskich uszach. Może więc nie obejść się od modyfikacji, ale też będzie miało to swoje niewątpliwe konsekwencje wobec brzmienia. Tak samo zabawa z innymi nausznicami, o ile ich montaż będzie tu jakkolwiek możliwy. Do tego niewidoczne oznaczenia oraz zwyczajny tym razem plastik wraz z „surowymi” elementami metalowymi, które sumarycznie ujmują tym słuchawkom prezencji oraz licują z klasą, w której powinny się jako ogół znajdować.
Wszystko to powoduje, że Sonorousy IV to trochę słuchawki binarne: albo nam się spodobają, albo nie. Albo będą pasowały, albo nie. Albo odszukają się od razu z naszym sprzętem, albo i nie. Zero i jeden. Brzmieniowo w żaden sposób ich nie skreślam i przyznam że bardzo budująco spędziłem z nimi czas testowy, ale gdyby FAD popracował nad ich wygodą pod moje skromne uszęta oraz materiałami tak, by nie ustępowały w tym względzie wizualnie tańszym braciom, byłbym bardziej entuzjastyczny w swoich ocenach. Tym samym jedynym realnie solidnym punktem przyłożenia jest w ich przypadku jakość dźwięku i to właśnie tu kryje się ich prawdziwy bastion walki o atencję użytkownika.
Final Audio Design Sonorous IV można zakupić na dzień pisania recenzji w cenie 2 200 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- ciekawy projekt od strony technicznej
- banalnie prosta, hybrydowa konstrukcja
- odpinane kable dające dodatkowe możliwości
- wyciszone smarem zawieszenie obu muszli
- efektowne, ale wciąż przyjemne granie na planie kompetentnego „V”
- bardzo ciekawie wystrojona góra
- uniwersalne gatunkowo co do repertuaru
- są w stanie szybko wsiąknąć w gust użytkownika
- ekstremalnie wydajne i nie wymagające zbyt dużo mocy do napędzenia
Wady:
- drobne ubytki w barwie i rozciągnięciu najwyższej oktawy sopranowej
- wykonane z gorszych materiałów niż tańszy model
- plastikowe kopuły muszli podatne na widoczne uszkodzenia
- niewygodne dla osób o większych małżowinach
- położenie przetwornika armaturowego wpływa na pozycję sceny
- bardzo niska i problematyczna oporność
- trzeba przyzwyczaić się do ich dziwnego systemu regulacji
- krótki i tylko jeden kabel sygnałowy
- utrudniona konfekcja okablowania ze względu na głęboko umieszczane wtyki w muszlach
- nieczytelne etykiety i oznaczenia kanałów
Serdeczne podziękowania dla pana Pawła Kurkowskiego za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.