Ten lampowy wzmacniacz polskiej produkcji nie miałby możliwości znalezienia się na łamach mojego bloga, gdyby nie pomoc p. Jarosława, który użyczył mi swojej prawie nowej sztuki w celach odsłuchowych i cierpliwie czekał na to, aż znajdę czas na jego dokładną ewaluację i kompletny rozrachunek wszystkich zalet, wad, spostrzeżeń, jakiekolwiek one by nie były. Obaj spodziewaliśmy się w zasadzie samych pozytywów, zwłaszcza że pochwał dookoła względem niego było co nie miara do tej pory. I ku zaskoczeniu nas obu, sprzęt ten jednak miał z tym zadaniem pewien problem, którego analiza i dociekanie zajęło zarówno sporo czasu, jak i też pozwoliło na głębsze zrozumienie czym jest Omega Lupi i co sprawia, że gra tak jak gra. Jednocześnie będzie to chyba pierwszy raz, gdy na poważnie sięgnąłem po sprzęt pomiarowy w ramach sprzętu stacjonarnego, ale patrząc na rezultaty i obserwacje, bardzo możliwe, że nie ostatni.
Dane techniczne
- Typ układu: push-pull, klasa AB1
- Lampy: 4 x PCL86 (auto-bias)
- Moc wyjściowa: 2 x 250 mW
- Impedancja słuchawek: 32-600 Ω
- Wejścia sygnałowe: 1 x RCA + wyjście równoległe
- Zniekształcenia THD: < 0,3 %
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 120 kHz (-3 dB)
- Pobór mocy: 90 W
- Bezpiecznik: 3,15 A
- Wymiary: 355 x 340 x 150 mm
- Waga: 9,5 kg
Opakowanie i wyposażenie
Sprzęt przybywa do nas wzorowo zapakowany, w dużym i grubym kartonie, otulony bardzo grubymi stelażami z pianki syntetycznej.
W zestawie znajdziemy prócz wzmacniacza:
- Pokrowiec-worek naturalny z logiem Fezz
- Instrukcję obsługi
- 4 lampy zapakowane osobno
- Kabel zasilający
Poza tym nic więcej w pudle się ciekawego nie znajduje. Trochę brakuje mi tu np. kabla RCA do pełni szczęścia, nawet jako akcesorium tymczasowego, ale zakładam, że producent zakładał, że my jako użytkownicy zakładamy i tak stosowanie lepszego okablowania posiadanego już lub kupionego na własną rękę.
Jakość wykonania i konstrukcja
Wzmacniacz sprawia trzeba przyznać bardzo dobre wrażenie, choć jego obudowa bardzo lubi się palcować. Wszystko wykonano z metalu w kolorze głębokiego brązu, przypominającego mahoń, zaś górną pokrywę transformatorów w kolorze czarnym o wyraźnej, piaskowej fakturze. Na niej znajdują się dwa otwory na dodatkową pokrywę zabezpieczającą lampy, ale która niestety jest dostępna jako akcesorium za dopłatą 240 zł z tego co widziałem.
Rzuca się też w oczy bardzo prosta i szpetna naklejka z instrukcją w języku polskim i angielskim, a w zasadzie przestrogą, stosowaną na wzmacniaczach głośnikowych tego producenta (mowa bowiem na niej o głośnikach) przed artefaktami dźwiękowymi obecnymi w trakcie rozgrzewania się lamp.
Przednia ścianka to ogromne logo Fezz Audio wygrawerowane w owalnej blaszce aluminiowej. Towarzyszą mu dwa pokrętła – regulator głośności oraz selektor stopnia wzmocnienia. Wbrew pozorom ten ostatni jest właśnie najważniejszym elementem całej Fezzowej układanki i powodem dla którego spędzałem z nim czas do naprawdę późnych godzin nocnych. Potencjometr notuje nierówność kanałów w swoim bardzo początkowym zakresie regulacyjnym, ale raz, że to bardzo powszechna przypadłość w przypadku takich elementów, dwa, że zakres ten jest bardzo mały i poza spektrum operowania praktycznie każdą parą słuchawek jakiej użyłem.
Sprzęt posiada tylko jedno wyjście słuchawkowe na duży jack, ale sprawia ono wrażenie bardzo wytrzymałego. Trzymało ono wszystkie wtyki mocno i solidnie, ale też miał na to wpływ zapewne stan nowości urządzenia.
Tylna ścianka posiada tylko gniazdo zasilające z włącznikiem niepraktycznie umieszczonym z tyłu, ale ze względu na duże nagrzewanie się, typowe dla takich konstrukcji, zawsze będzie dookoła wzmacniacza miejsce i nie powinno być problemów z jego sięgnięciem.
Z tyłu do dyspozycji mamy tylko jedną parę wejściową RCA, ale może też służyć za przelotkę dzięki dodatkowej parze wyjściowej, także RCA. Dodatkowym smaczkiem jest ręcznie wypełniona tabliczka znamionowa z numerem seryjnym oraz imionami osób testujących sprzęt przed wypuszczeniem do rąk klienta. Audeze również miało coś podobnego swego czasu.
Z włącznikiem jest taka śmieszna sprawa, że cała kostka zakrywa częściowo oznaczenia na obudowie. Ktoś coś źle wymierzył lub element ten miał być pierwotnie zapewne inny i o innych gabarytach, niemniej na takie drobne i nie mające na nic wpływu detale mimo wszystko zwraca się uwagę przy sprzęcie za takie pieniądze.
Sercem całego układu są 4 lampy POLAMP PCL86, choć producent – należący do znanego wszystkim serwisu Toroidy.pl – na swojej stronie twierdzi, że to model PLC84 (pisownia oryginalna, w instrukcji jest już prawidłowy model). Są to lampy polskiej produkcji, kosztujące 35 zł za sztukę, parowane i dopasowywane specjalnie do korespondujących gniazd na wzmacniaczu. Numeracja zaczyna się od lewej i tutaj też pojawia się pierwszy minus – brak oznaczeń na samym wzmacniaczu. Musimy wyczytać to z pudełek. Co więcej, tylko pudełka są numerowane, toteż lampy bez nich łatwo się nam pomieszają.
Wracając do wspominanej wcześniej przestrogi, Fezz – ku mojemu wielkiemu zdumieniu – nie posiada żadnych mechanizmów zabezpieczających przy staniach początkowych i końcowych. Nie chroni nam słuchawek podczas podawania napięcia na lampy elektronowe w trakcie rozruchu, nie odcina też sygnału przy wyłączaniu. Jak kiedyś próbował wyjaśniać mi to jeden z konstruktorów DIFY, wszelkie zabezpieczenia psują dźwięk. Możliwe, że tak właśnie Fezz Audio podszedł do swojego wzmacniacza i postawił wszystko na jedną kartę. W efekcie traktowałem go dokładnie tak jak inne konstrukcje tego typu:
- Szybkie wyciągnięcia i aplikacje wtyku jack
- Skręcanie potencjometru na minimum podczas tychże operacji
- Preferowane wykorzystanie adaptera jack-XLR tam gdzie miałem taką możliwość
- Włączanie i wyłączanie przy odpiętych słuchawkach
Dla testu wykonałem sobie pełny cykl włączenia i wyłączenia z wpiętymi i założonymi na głowie K142 HD. Nie polecam. Moim zdaniem w sprzęcie za 4 tysiące jednak spodziewałbym się już jakichś sensownych wysprzęglaczy, czegokolwiek. Oczywiście niekoniecznie coś musi się stać i powyższa lista może być tylko i wyłącznie moją nadmierną w całym tym teście profilaktyką, ale jakby nie patrzeć już raz straciłem sprzęt za kilkanaście tysięcy złotych przez brak zabezpieczeń we wzmacniaczach Rapture wykonywanych na zlecenie przez rzeczonego konstruktora, toteż naprawdę nie chciałbym przeżywać jeszcze raz tego samego, nawet jeśli wynikałoby z tego moje nadmierne w tym temacie przeczulenie.
Przygotowanie do odsłuchów
Ze względu na wyjątkowe okoliczności testowe, Fezz jest jednym z najbardziej wszechstronnie przetestowanych urządzeń w tym roku. Powody okażą się przy okazji opisu brzmieniowego, niemniej urządzenia i środki użyte do jego udokumentowania chciałbym wylistować tym razem w formie pełnej listy:
Słuchawki:
- AKG K240 DF (600 Ohm)
- AKG K240 Monitor (600 Ohm)
- AKG K270 Studio (75 Ohm)
- AKG K340 (400 Ohm)
- AKG M220 (55 Ohm)
- AKG K1000 (120 Ohm)
- Audeze LCD-2F (70 Ohm)
- Audeze LCD-4z (15 Ohm)
- Audeze LCD-XC (20 Ohm)
- Sennheiser HD800 (300 Ohm)
Źródła cyfrowe:
- Asus Xonar Essence STX (jako tor specjalistyczny, 2x MUSES 8820 + 1x Sonic Imagery Labs 994Enh)
- Aune S6
- Burson Conductor V2+
Okablowanie:
- AFC Dual-Y Experimental RCA, prototypowe okablowanie konfekcjonowane własnoręcznie
- RCA dołączane standardowo do zestawu z Bursonem Conductor V2+
- RCA typu Solid Core z serii Gold Reference
- ViaBlue H-Flex (Toslink)
- ViaBlue KR-2 Silver (USB)
Wzmacniacze i inne źródła porównawcze:
- Audio-GD NFB-28.18
- Aune S7
- Yamaha M35 (jako tor dla K1000)
Ostatnim elementem wchodzącym w skład toru testowego, którego wykluczyć nie możemy, jestem ja. Wszystkie moje preferencje dźwiękowe, muzyczne, posiadany w całości sprzęt oraz metodologia opisane są w ramach osobnej i dostępnej od bardzo długiego czasu, specjalnie wydzielonej na ten cel podstrony:
https://audiofanatyk.pl/sprzet-i-procedury-testowe/
Wzmacniacz przed krytycznymi odsłuchami był rozgrzewany przez ok. 30-60 minut.
Jakość dźwięku
Ponieważ wzmacniacz dysponuje selektorem stopnia wzmocnienia, który miał jak się potem okazało diametralny wpływ na uzyskiwane brzmienie, recenzja w tym punkcie podzieli się na trzy osobne części opisowe: niskie wzmocnienie, pozostałe tryby wzmocnienia, brzmienie ujęte sumarycznie.
Tryb Low Gain
Pierwsze wrażenie Fezz zaliczył wybitnie spalone, mimo że podłączyłem w pierwszej kolejności LCD-2. Posiadam starszą wersję jak wiadomo, a która to jest stosunkowo jasna i przez to założyłem, że jej połączenie z Fezzem będzie niczym balsam na moje uszy i może też świetną okazją, aby doskoczyć z nimi do strojenia LCD-4z, trochę jak na wzór moich odczuć z Pathosem Aurium czy Coplandem DAC215. Zakładam bowiem, że w konstrukcjach typowo lampowych spotkam się albo z ciepłym i przyjemnym brzmieniem, albo takim, które emanuje zdrowo tymi pierwiastkami. Jeśli mam natomiast spotkać brzmienie inne – nie ma problemu. Musi mieć jednak coś innego w sobie, aby móc mnie „kupić”.
Jakież było moje zdziwienie, gdy LCD-2F zagrały mi jasno i płasko, a przynajmniej jaśniej i bardziej anemicznie od stanu rzeczy, jak mają w zwyczaju się prezentować nawet na co bardziej neutralnych torach. Fezz odwrócił im kompletnie proporcje – odjął wypełnienia i przesunął całą siłę, cały nacisk na sopran, czyniąc go jaśniejszym, bardziej doniosłym, ale też przestrzeliwując charakter samych słuchawek. LCD-2 lubię zarówno gdy grają jaśniej (jestem wielkim zwolennikiem wyrównanego brzmienia), jak i cieplej, bowiem gdy chodzi o relaks, właśnie takie brzmienie preferuję pod koniec dnia, co by sobie głowy i uszu mocniej już nie bombardować. Ale tutaj czułem się jakby po prostu coś było nie tak.
Na tym etapie postanowiłem sprawdzić tor. W takich sytuacjach zakładam bowiem, że błąd gdzieś leży po mojej stronie, że zrobiłem coś nie tak, albo niefortunnie dobrałem do siebie komponenty. Pierwsze podejrzenie padło na mój prototypowy interkonekt RCA, którego używam z eksperymentalnym torem do K1000 z bardzo dużym powodzeniem. Aby wykluczyć ten element, dobrałem sobie dwa inne kable – posiadane jeszcze gdzieś w pudle solid core, a także fabryczny interkonekt RCA dołączany do pudełka z Conductorem. Pierwszy kabel towarzyszy mi od lat, więc jest to przedmiot już zweryfikowany, zaś drugi jest po prostu zwykłym, dobrym kablem, który nic specjalnie nie psuje, a spełnia swoje zadanie. On również był wykorzystywany przeze mnie nie raz i nie dwa, także nawet jeśli coś miałoby być nie tak, w tym kablu po prostu musi być w porządku. Ale niestety, okazało się że to nie to. Wszystko gra bardzo podobnie, oczywiście minus różnice wynikające z samych kabli. Wróciłem więc całkiem szybko do swojego interkonektu.
Więc może źródło? Wybór padł na samym początku na dostosowanego na wzmacniaczach operacyjnych STX’a pierwszej generacji, ze studyjnym SILem 994Enh na pokładzie. Powodem było ponownie przeświadczenie, że Fezz należeć będzie do grona wzmacniaczy ciepłych i ciemnych, coś pokroju mojej Yamahy M35, która to właśnie czyni honory obecnie głównego wzmacniacza do K1000, po długim okresie niebytu. Zmiana nastąpiła zatem najpierw na S6, potem na Conductora, który w roli DACa błysnął wspaniale podczas parowania z Pathosem. Niestety, to także nie to. Cały czas Fezz ujmuje masy z dźwięku i dodaje jasności, jakby na siłę starał się każde słuchawki odciążyć i przyspieszyć.
Rozpoczęła się więc mozolna zabawa w kursowanie między regałem a stanowiskiem odsłuchowym, co rusz chwytając za jakieś inne słuchawki. Z każdą kolejną parą niestety coraz bardziej mój entuzjazm względem Fezza przygasał. Postanowiłem więc przyjrzeć się dokładnie co się dzieje z Fezzem, że gra mi w taki a nie inny sposób. W ruch poszedł sprzęt pomiarowy, którego z reguły nie używam przy takich recenzjach z braku konieczności. Przypomnę, że posiadam kalibrowany system EACS, więc też nie jest to jakaś dziwna konstrukcja samorodna, co do której mogłyby narastać dodatkowe znaki zapytania.
Oto wykres LCD-2 podłączonych najpierw do Conductora, potem do Fezza:
Jak widać tym razem faktycznie coś zaczyna się dziać. Nie jest to więc kwestia mojego gustu czy preferencji, a rzeczywisty, realny odczyt zmian na linii basowej. Aby wykluczyć, że jest to cecha jakkolwiek zależna od konkretnych słuchawek czy konkretnego toru, wziąłem pod lupę zachowanie pozostałych słuchawek, a także użyłem innych kombinacji elementów w torze. Ostatecznie doszedłem aż do HD800, przy których zmieniłem kable i przeszedłem na poczciwego Essence STX:
Za każdym pomiarem sytuacja była bez zmian i nawet po zmianie wszystkich elementów wchodzących w skład toru bas prezentował się jako zakres spadkowy. Jedyne co się zmieniło, to oczywiście tonalność słuchawek, ponieważ LCD-2 a HD800 to dwie różne sygnatury. Wniosek: wspominana przeze mnie lekkość brzmieniowa to nic innego jak progresywne wytracanie mocy od punktu ok. 1,53 kHz w dół. Przy okazji wykres ten udowadnia, że różnice w torach jednak da się zmierzyć, aczkolwiek tutaj sytuacja jest bardzo wygodna, bo operujemy trochę jakby na ekstremum.
Oczywiście opis brzmieniowy w każdej recenzji jest także bardzo ważny i pomiary same bez niego niespecjalnie funkcjonują, ponieważ są pozbawione swoistej translacji na dźwięk – zwłaszcza, że pomiary niekoniecznie każdy jest w stanie poprawnie przeczytać. Niemniej w takich sytuacjach, jak ta, robią one za swoisty papierek lakmusowy. Audeze natomiast mają ku pokazaniu linii basowej wszelakie moim zdaniem predyspozycje, dlatego są nieodłącznym elementem każdego testu jaki przeprowadzam.
Ponieważ mają potencjał na zejście, postanowiłem wykorzystać ten fakt i sprawdzić jak kształtuje się bas nie tylko w zakresie spektrum słyszalnego, ale w ogóle:
Jak widać na wykresie, poniżej progu 20 Hz bas na Omega Lupi nie jest już nawet lżejszy. On praktycznie nie istnieje, przynajmniej względem Conductora. Spróbujmy więc jeszcze raz, ale ponownie na HD800 i ponownie po zmianie okablowania oraz źródła:
Wynik powtarzalny, więc postawiona przeze mnie teza zdaje się być jak najbardziej prawidłowa. W trybie Low Gain testowany wzmacniacz po prostu gra w taki a nie inny sposób i linia basowa z żadnymi słuchawkami nie ma siły się wzbudzić od najniższych progów. Dochodząc do punktu 20 Hz część energii jest już na wytraceniu, co przekłada się na powolne wyrównywanie poziomem do wspomnianych 1,53 kHz. Każda kolejna para, bez względu na swoją tonalność czy impedancję, potwierdzała obserwacje tonalne i powodowała ugruntowanie we mnie opinii o wysokiej specjalizacji Omegi Lupi, pochylającej się nad tematem najbardziej ciepłych i powolnych słuchawek.
Rzecz jednak nie tyczy się tylko i wyłącznie basu. Zakładając, że nie jest to spowodowane kondycją urządzenia, które nota bene jest niemal nowe, scenicznie Omega Lupi jest częściowo ograniczona na osi przód-tył. Wzmacniacz cechuje się zredukowaną holografią, dobrze zaznaczoną szerokością, bliższą przez to średnicą, ale nie dającą się tak łatwo po tym poznać przez również wzmocniony sopran.
Z reguły od wzmacniacza słuchawkowego o dużej specjalizacji tonalnej nie ma problemu, abym nie oczekiwał specjalnie silnej linii basowej lub dowolnej innej cechy, jeśli dzięki temu będzie się dobrze łączył ze słuchawkami z określonej grupy docelowej. W przypadku tak grającego wzmacniacza jak Fezz, oczekiwałbym, że z jego jaśniejszej sygnatury wynikną dobre rzeczy w zakresie np. sceny, którą łatwiej jest przy rozbudowanym sopranie utrzymać na dobrym poziomie. Cieplej grający Pathos ma przykładowo trudniej właśnie dlatego, że jest cieplejszy, ale mimo to utrzymuje zarówno klimat, jak i wysoką kondycję sceniczną, przede wszystkim głębię. Fezz nie jest w stanie uczynić żadnej z tych rzeczy i zaznaczyć swoich zdolności w tym względzie w sposób jednoznaczny.
Tryby Mid/High Gain
Na tym etapie zacząłem powoli dopuszczać do siebie myśl, że być może jest tu jakiś problem techniczny. Po ponownym obsadzeniu lamp w cokołach, dla pewności, powtórzyłem testy, ale postanowiłem też pokusić się o przełączanie trybu wzmocnienia na wyższe poziomy, jakoby wbrew logice i używanym słuchawkom.
Fezz nie podbijał jak się okazało poziomu wzmocnienia w klasycznym tego słowa znaczeniu (podniesienie progu o określoną wartość dB), tylko wykonywał to losowo, w zależności od obciążenia wynikającego z użytych słuchawek. Jednak moje zdziwienie wzbudziła obserwacja, że towarzyszy temu pełna modulacja brzmieniowa. Im większy poziom wzmocnienia… tym Fezz zaczynał grać cieplej i bardziej się nasycać, także basowo. Umiarkowanie w trybie średniego wzmocnienia, bardziej w trybie wzmocnienia wysokiego. Ponownie więc obsadziłem fantom pomiarowy swoimi LCD-2 i po kilkunastu odczytach oraz ich uśrednieniu uzyskałem coś takiego:
Bardzo ciekawe jak słuchawki zaczynały odzyskiwać kontrolę nad basem, choć teoretycznie takiego zjawiska nie powinno być, a przynajmniej nie w sposób aż tak gwałtowny i nie taki, żeby zależała od tego tonalność w tak dużym stopniu. O ciepłocie mówię tu również bardziej jako wrażeniu, bowiem wykres jak widać ani drgnie na zakresie sopranowym, a zmienia się tylko bas. Wrażenie to wynika z czystej relatywności między ilością basu, a pozostałymi zakresami. W przypadku Fezza właściwie basu i średnicy, bowiem zmiany tam również – choć znacznie skromniejsze – mają swoje przełożenie na to jak nasz mózg odbiera sopran. I co ciekawe, także scenę, która zaczyna się jeszcze troszkę zmniejszać. Nadrabia to na szczęście naturalnością, przynajmniej częściowo.
Jakość dźwięku co do jego ogólnej czystości była bardzo dobra, ale sytuacja tonalna w ramach słuchawek takich jak K240 DF czy HD800 nadal nie jest do pozazdroszczenia (dla równowagi i sprawiedliwości: uważam tutaj Pathosa i Coplanda za układy radzące sobie lepiej z nimi niż Conductor). Ale o ile przy trybie Low Gain optymalne byłyby dla niego słuchawki jednoznacznie cieplejsze, np. coś z oferty Kennertona, może LCD-3 albo LCD-X/MX4 (choć tu pewnie nie obeszłoby się bez adapterów rezystancyjnych), HD650, tak przy trybie High Gain odżyły mi jaśniejsze od nich modele: LCD-4z i K270 S. Nawet i do LCD-2 przyjemność zaczęła powoli wracać, choć przełączenie się na nich pod Conductora także nie pozostawia złudzeń: odsuwa się środek, redukuje szerokość, wzmacnia bas, pojawia się holografia i jeszcze większy czar. Dla Fezza musiałyby mieć niestandardowe nauszniki i tu niestety żałuję, że dopiero za miesiąc spodziewany jest termin przyjazdu do nich padów oryginalnych, ale ze współczesnej, reagującej termicznie serii.
Fezz w trybie High Gain nadal gra lżej od Conductora, ale nie robi tego już w sposób tak słyszalny. Wyważa się, normalizuje jego średnica, pojawia się masa, jednym słowem zaczyna to wreszcie funkcjonować jako całość. Ale nawet mimo to, wciąż czuć cechy obecne jeszcze chwilę wcześniej w trybie Low Gain, a więc prócz lżejszej karnacji także i redukcję holograficzności. Znów w ruch poszły najlepsze kable, najlepsze interkonekty, ale Fezz utrzymał się w ramach konkluzji z poprzedniego akapitu scenicznego. Tu już podejrzewam, że pewnym limiterem mogą być lampy, ale ponieważ nie posiadam żadnych zapasowych – jest to tylko i wyłącznie moja spekulacja i domysły. Ostatni raz zmieniałem lampy na Orange Globe w Aurium i słychać było korzystne efekty, ale były one dosyć małe i najprawdopodobniej wynikające z topologii hybrydowej tego urządzenia. Fezz powinien myślę reagować tu znacznie żywiej.
Skupiając się jednak jeszcze na koniec na meritum, tak naprawdę z całego testu najbardziej wygrane wychodzą LCD-4z, które wciąż rezydują u mnie po przeprowadzonej niedawno ich recenzji. Gdyby nie one, honory te czynić musiałyby K270 Studio. LCD-4z bowiem zagrały z Fezzem naprawdę dobrze i chyba jako jedyna para, były zdolne przykryć pewne uproszczenia sceniczne autentycznym wyrównaniem bez utraty klimatu, jaki same w sobie posiadają. Do końca testów słuchałem już praktycznie tylko tego jednego modelu słuchawek i po raz pierwszy nie miałem ochoty przełączać się na inne urządzenia. Muzyka mogła sobie płynąć i płynąć, wreszcie pojawiał się angaż, który wynikał chyba po prostu z bardzo dobrego utrafienia w idealną synergię.
Jednocześnie mogę wyrazić ubolewanie, że tyle trzeba było się namęczyć, aby dojść do tego konkretnego połączenia. Tym samym wzmacniaczowi niestety brakuje do miana jednoznacznie uniwersalnego, a co myślę dodatkowo wyjaśnię także w następnych akapitach. O Fezzie można jednak mówić bardzo pozytywnie, o ile jesteśmy użytkownikami albo konkretnych słuchawek, albo wymagającymi konkretnej, lekkobasowej i skupionej mocniej na środku sygnatury. W moim przypadku padło na to pierwsze, mimo że to wciąż tylko para gościnna, ale nie miałbym nic przeciwko temu drugiemu, gdyby tylko nie było realizowane kosztem zwinięcia niskiego basu oraz pewnej redukcji holograficzności.
Sumarycznie
Tak naprawdę Fezzowi wiele do sukcesu nie brakuje, ale realizacja ewentualnych postulatów musiałaby oznaczać w dużej mierze przebudowanie tego urządzenia. Są to przede wszystkim zniwelowanie roll-offu na basie, który może sobie pozostawać lekkim, ale nie kosztem ograniczenia pasma przenoszenia, jak też poprawienie walorów holograficznych, którymi można byłoby przekonać użytkownika, ze w zamian za to pierwsze dostaje coś w ramach drugiego: w zamian za odcięcie pasma basowego powinien dostawać więcej sceny w ramach jaśniejszej sygnatury Omega Lupi, a co jest zazwyczaj bardzo pożądane przy słuchawkach cieplejszych. Być może kluczem do tego są inne lampy, ale co do całości, tak właśnie postrzegam Fezza na tą chwilę. Na całe szczęście sam z siebie oferuje na tyle dobrą jakość dźwięku, że spokojnie mógłby pełnić rolę fundamentu do dowolnych zmian, jeśli tylko miałaby miejsce wola ich implementacji. Nie byłoby jednak całej tej roszady i kilkudniowego sprawdzania sprzętu w poszukiwaniu domniemanych problemów technicznych, gdyby od samego początku Fezz funkcjonował tak jak inny sprzęt. Dopiero użycie cieplejszych słuchawek i zabawa stopniami wzmocnienia wbrew logice zaczęła trochę zmieniać postać rzeczy i jeśli zastosowalibyśmy to wszystko od początku, wtedy udałoby się poznać Omegę Lupi od lepszej strony już na starcie.
Niekonsekwencja w podejściu do tonalności w kontekście stopni wzmocnienia wcale zadania opisania tego wzmacniacza nie ułatwiała. Podobno jest to celowy zabieg konstrukcyjny, ale przyznam że nie przemawia do mnie ten argument. Nawet w trakcie przygodnych odsłuchów może sprawiać to problem, bo tak, jak ktoś sobie Fezza akurat ustawi, to tak też on zagra. Może zrobić to interesująco w określonym towarzystwie, może też srodze rozczarować, tak jak mnie na początku recenzji. Fezz po prostu gra w taki a nie inny sposób, w dużej części przypadków specyficzny, specjalistyczny, a dopiero na wyższych poziomach wzmocnienia noszący w sobie cechy uniwersalności (nie mylić jak pisałem z jednoznacznym jej stwierdzeniem). I tu jest największy moim zdaniem paradoks Fezza, że mimo teoretycznie dużej elastyczności wynikającej z de facto trzech różnych sposobów grania w zależności od ustawienia trybu wzmocnienia, wciąż albo można byłoby spodziewać się po brzmieniu czegoś więcej, albo wciąż będą dedykowane mu cieplejsze słuchawki. Takie modele, które mogą kompensować jego basowe wojaże i wyciągać trochę scenę. Czyli jednym słowem największy potencjalny atut tego wzmacniacza nie przekłada się aż tak skutecznie na rezultaty. Można drapać i kopać się z tym w niezgodzie, ale takie jest moje subiektywne zdanie i tak wskazują obiektywne pomiary akustyczne.
Jeśli już miałoby to obejmować mój gust, to stwierdziłbym, że jego dźwięk może się podobać, ale jednocześnie preferowałbym, aby był on przynajmniej bardziej sceniczny. Potencjał bowiem do angażu zostałby przesunięty na płaszczyznę rozstawienia dźwięku w przestrzeni i nawet w ramach lekkobasowej postury miałoby to szansę przyspawać do fotela na długie godziny. Niestety rzeczywistość jest taka, że w trybie Low Gain za cenę potencjalnej synergii tracimy zbyt dużo atutów dźwiękowych, których normalnie wolelibyśmy się nie pozbywać. A to właśnie ich suma potrafi zdecydować za „być albo nie być” danego komponentu w naszym systemie. Tak też jest w przypadku starcia z Pathosem, którego zapamiętałem właśnie przez świetnie zrealizowaną sumę cech składających się na kompleksowy i czarujący obraz dźwiękowy. Tak też powoli dzieje się w przypadku trybu High Gain, ale co do zasady – nie powinno to tak funkcjonować. Są sytuacje w których wręcz konieczne jest przejście na wyższe tryby, bez względu na posiadane słuchawki, może też wbrew logice i potrzebom, czego przykładem były LCD-4z. Bo po prostu gra wtedy lepiej, co jest też o tyle ważne, aby móc jakkolwiek usprawiedliwić swoją cenę.
Czy mu się to udaje? Zależy właśnie od słuchawek, częściowo też gustu, ale jednak po takim urządzeniu i przede wszystkim z tak pozytywną zewsząd prasą spodziewałbym się większego powabu i palety barw. W przeciwnym razie traci się namacalne atuty na tle dobrych tranzystorów i w rękach pozostanie sam fakt, że to lampa. Może to być postrzegane jako niepotrzebny upór, może wręcz uprzedzenie. Sam osobiście przy takiej kwocie mocno bym się zastanawiał, czy jednak nie udać się w stronę Aurium. Czemu? Mam hybrydową konstrukcję, dwie lampy zamiast czterech (mniejszy koszt wymiany i eksploatacji), wejścia zbalansowane, wyraźnie większą ilość samych wejść audio, zabezpieczenia w torze wyjściowym, wyraźnie mniejsze gabaryty, płynnie regulowany balans i gain bez przełożenia na zróżnicowanie brzmieniowe. No i oczywiście już stricte dźwiękowo: mocniejszy bas, większą głębię sceny, lepszą holografię, większy angaż. Choć nie jestem pewien czy jednak nie preferowałbym Fezza z LCD-4z (i MX4) w takim przypadku, to jednak patrząc całościowo, zapalają się mi zielone światła nad innymi słuchawkami, których z Fezzem akurat bym nie widział w aż tak dobrej komitywie.
Przykładowo, popatrzmy na prostą kalkulację. Z Aurium spokojnie mogę sparować LCD-XC, które lubią bardziej sceniczne i głębiej grające układy o cieplejszym usposobieniu. Z Fezzem mi się ta sztuka niespecjalnie uda. Sparowanie LCD-2F da mi kapitalny bas i klimat, którego szukam w nich mając w pamięci styl grania LCD-4. Na Fezzie jest to co najwyżej w porządku, jeśli ustawimy go na najwyższe wzmocnienie. HD800 również bardzo fajnie zagrały swego czasu z Pathosem, choć świetnie dogadywały się też z Coplandem 215, może nawet bardziej, natomiast z Fezzem znów będzie ciężko, bo nie zostaną należycie dociążone. K1000? Na Pathosie dawały sobie radę tak dobrze, że aż zacząłem się bać tego urządzenia, choć na co dzień korzystam z nich z Yamahy M35, która jest pełnowymiarową końcówką mocy do głośników. Na Fezzie natomiast jest z automatu jaśniej i ze słabszym basem, czyli rzeczy kompletnie przeciwne do zamierzonych. Basu słuchawki te akurat potrzebują jak wody do życia przez swój mocno zwinięty bas na niższych oktawach – dokładnie taki sam, jak na wykresach Fezza wyżej. Nałożą się nam więc na siebie dwie słabości i nie będzie to w stanie się ze sobą dogadać.
Piszę o tym nie dlatego, aby udowadniać jak bardzo Pathos jest w moim odczuciu lepszy od Omegi Lupi, ale bardziej po to, aby pokazać jak w praktyce posługuję się kryterium przydatności względem większej ilości par słuchawek, niż większość typowych użytkowników posiada i jak mocno wpływa to na moje postrzeganie danego sprzętu. Czynię to też dlatego, że przy Fezzie często podnoszony jest argument właśnie uniwersalności. Tymczasem nawet tym krótkim wylistowaniem znanych mi słuchawek pod kątem synergii między Aurium a Omega Lupi udowodniłem, że ten pierwszy jest jednak bardziej uniwersalny. Uniwersalność to nie tylko strojenie sprzętu tak, aby jak najmniej słuchawek było z niego niesłuchalnych, ale aby jak najwięcej uzyskiwało z nim więcej niż dobre rezultaty. To są zawsze dwa cele: nie zepsuć i jednocześnie dać jak najwięcej od siebie. W praktyce uniwersalność ma miejsce wtedy, gdy po przeczytanej recenzji zabieracie swój nowo zakupiony sprzęt do domu i ten dotychczas posiadany łatwo się z nim dogaduje w każdym przypadku. Omega Lupi nastawia się na wyciąganie tego, co na starcie jest powolne, jakby „popsute” fabrycznie przez producenta, a co już z samego tego faktu występuje znacznie rzadziej.
Jak na ironię wszystko to razem sprawiło, że podszedłem do jego recenzji ostatecznie bardzo kompleksowo. Znacznie bardziej niż zakładałem, testując do bardzo późnych godzin nocnych kombinacje, solucje, kable, słuchawki, cuda wszelakie od których prób przypominania jeszcze teraz chce mi się spać. Ale bynajmniej mam mu to za złe. Wręcz przeciwnie – była to znakomita okazja do sprawdzenia różnorodnych zachowań takiego wzmacniacza w sytuacji, gdy człowiek wie, że coś jest nie tak, ale nie wie dokładnie w czym tkwi problem. Fezz okazał się też świetnym powodem do sprawdzenia w praktyce pomiarów ekstremalnych różnic tonalnych między urządzeniami oraz zachowania się okablowania danego typu w świetle wpływu np. na brumienie, które da się tu usłyszeć na tych najbardziej wydajnych słuchawkach. Omega Lupi mimo wszystko może się podobać osobom, które posiadają bardzo ciepłe (LG) lub ciepławe (HG) słuchawki, a które chcą za wszelką cenę wyprostować (LG), lub po prostu wyprostować (HG), a co za chwilę zobaczymy na przykładzie konkretnych modeli słuchawek.
Synergiczność
Dla formalności bowiem chciałbym wykonać krótkie zestawienie wszystkich ważniejszych słuchawek, jakich użyłem i których synergię jakoś szczególnie odnotowałem, także w samej treści.
+ AKG K240 DF
Słuchawki te prawdopodobnie najbardziej cierpią na Fezzie z posiadanych przeze mnie w kolekcji. I jak na ironię to właśnie one winny być w gronie największych beneficjentów, gdybyśmy mieli przed sobą stereotypową lampę. Sparowanie słuchawek mających lekki bas, słabe dociążenie i dosyć świetlistą górę, choć całościowo jeszcze utrzymane w jakkolwiek sensownych proporcjach, z tak samo grającym urządzeniem źródłowym, to nic innego jak wykonanie mnożenia tychże cech. Mamy więc jeszcze mniej basu, jeszcze mniej wypełnienia, jeszcze troszkę góry. Scenicznie także się sytuacja nie poprawia. Na pochwałę zasługuje w zasadzie tylko szerokość sceny oraz zapas mocy pod potencjometrem. Tym słuchawkom przeznaczony jest ciepły i przestrzenny wzmacniacz, czyli całkowita odwrotność przymiotników oferowanych przez Fezza. W trybie High Gain jest lepiej, znacznie lepiej, ale wciąż jednak po „tamtej” stronie.
+ Sennheiser HD800
Bardzo podobna sytuacja, choć 800-tki wyraźnie lepiej radzą sobie na polu sceny i basu same z siebie. Niezależnie od tego, nie jest to połączenie dla nich w jakikolwiek sposób korzystne i to mimo faktu, że pracują stale pod niestandardowym okablowaniem, które dodaje im jeszcze trochę jakości i wygładzenia. Tym słuchawkom, tak samo jak DFom, potrzebny jest cieplejszy kompan, a dokładniej z lepszym wypełnieniem środka. High Gain jest tu wybawieniem, choć też nie do końca – nadal tkwi w głowie mocne przeświadczenie, że słyszało się więcej basu, że można lepiej, cieplej, jeszcze bardziej w ton faktycznej synergii z tymi słuchawkami się udać. Co nie zmienia faktu, że wykorzystuję je bardzo często w takich testach, ponieważ ich rozkapryszenie na tor to paradoksalnie ogromny atut. Sięgam po nie również użytkowo oczywiście, ale już w trochę innych scenariuszach (przestrzenna elektronika, gry).
+ Audeze LCD-2F (12.2015)
Słuchawki te przemknęły mi jako rekomendowane do Omegi Lupi. Biorąc nawet pod uwagę, że posiadam starszy egzemplarz na starszych padach, który niekoniecznie musi być tak bardzo reprezentatywny względem współczesnych modeli Dwójek, nie uważam efektów z Fezzem w trybie Low Gain za korzystne. Słuchawki owszem, są w tym bardzo wygodnym punkcie, z którego można z nimi pójść albo w stronę większej ciepłoty i muzykalności, aby dociągać w kierunku LCD-4z, albo w stronę jeszcze większej jasności, aby iść ku równości. Problem w tym, że Fezz jest w ramach tego drugiego przestrzałem i choć słuchawki dostają jasności, dostajemy po scenie, holografii, wypełnieniu. Słuchawki robią się suchsze i chudsze, bardziej techniczne niż wskazywałaby ich natura. Znacznie lepiej sytuacja kształtuje się w trybie High Gain, gdzie słuchawki wyrównują się, nabierają lżejszej wciąż postury, ale dążąc do linii prostej. Wciąż słychać że holografia mogłaby być trochę lepsza, ale połączenie to nie odrzuca już tak jak czyniło to w trybie LG, a zamiast tego zaciekawia i pozwala na dosyć płynny, spokojny odsłuch. Wciąż jednak preferowałbym je najlepiej wprost z Conductora albo Aurium, gdzie zyskują głębię sceny – coś bardzo w nich ważnego, jako że także i tu stoją niemal na granicy percepcji między sceną małą, a lepszą, bo holograficzną. Daje się to odczuć w dużej mierze np. w offthesky – to break is something sacred:
Na bardziej scenicznym układzie LCD-2 są w stanie lepiej zbudować klimat, zwłaszcza w partiach cichszych i spokojniejszych na początku i końcu tego stosunkowo długiego utworu.
+ AKG K240 Monitor
Słuchawki te bardzo trudno jest opanować wbrew pozorom, ponieważ preferują stricte techniczny sprzęt. W przypadku Omegi Lupi o dziwo jednak miałem z nimi pewien problem. Otóż najlepiej do nich zdaje się dopasowany tryb, jakim jest naturalnie Low Gain, powodował subtelne wrażenie sztuczności na sopranie. Słuchawki owszem, wyrównywały się bardzo mocno, ale ta sztuczność była jednak troszkę niekomfortowa.
Przełączenie się na tryb High Gain przywróciło im trochę klimatu, ale sopran mógłby mieć jednak troszkę więcej pazura. Czyli korekcja nadal działa i może się to podobać. Niemniej w tym wypadku tryb Medium Gain okazał się tym, co było im potrzebne. Wyważa on bowiem wszystkie cechy między sobą, nadal trzymając się jasności, ale na jaśniejszej nieco górze niż w HG i jednocześnie obecnym basie bardziej, niż na LG. Ostatecznie efekty były bardzo ciekawe i potwierdzały, że Omega Lupi ma potencjał do pracy z cieplejszymi słuchawkami, takimi jak np. HD650. Z tym zastrzeżeniem, że wciąż nie była to jeszcze „ta” scena, a co obu wymienionym bardzo by się jednak przydało.
+ Audeze LCD-4z (2019)
Choć w trybie Low Gain jest to teoretycznie dobre synergicznie dopasowanie, tracimy bardzo dużo czaru i powabu, także płynącego ze sceny, którym LCD-4z odróżniały się na tle chociażby Dwójek. Fezz je natomiast próbuje niemalże zrównać ze sobą, wyprostować i wygładzić to, co w dużej mierze powinno zostać na swoim miejscu. Gdyby tylko dodawał góry, mielibyśmy zwycięstwo. Ponieważ po drodze przewraca wszystko z gracją słonia, co sobie wcześniej ustawiliśmy mozolnie w pionie, mamy kolejną porażkę, aczkolwiek znacznie łagodniejszą niż w poprzednich przypadkach.
Przełączenie w tryb High Gain jak pisałem zmienia kompletnie postać rzeczy i moim zdaniem jest to chyba najlepiej zgrywający się duet tego testu. To właśnie tutaj LCD-4z, wciąż mimo pewnych uproszczeń, synergicznie wypadają najlepiej i w bardzo wielu sytuacjach preferowałbym je właśnie z Fezza. Przykładowo wyraźnie lepiej słucha mi się ich w takiej konfiguracji na np. The Black Queen – Infinite Games – Thrown Into The Dark.
Słuchawki ładnie się wyrównują, utrzymując wciąż świetny klimat. Jest to chyba pierwszy też przypadek, kiedy Czwórki preferowałbym z czegoś innego niż Conductor, ale była to myślę tylko kwestia czasu, aby odszukać taki sprzęt. Ten sam utwór na LCD-2F to już definitywne zwycięstwo Bursona, z którego brzmią pełniej i z lepszym basem oraz wspominaną już holografią.
Można wręcz powiedzieć, że to właśnie połączenie dosłownie uratowało ten wzmacniacz w moich oczach. I najlepszy dowód na to, że mimo wszystko do końca wierzę w każdy sprzęt, że jest w stanie błysnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Jednocześnie nie ma także i tu róży bez kolców, ponieważ przy tak wydajnych słuchawkach daje się już usłyszeć typowe dla konstrukcji lampowych brumienie w tle. Ale nawet to potrafiło nie przeszkadzać, gdy w ruch poszła muzyka. To ona przejmowała wtedy inicjatywę. Tak samo mam zresztą z Conductorem, który cicho szumi z wydajnymi słuchawkami, a który to szum się ignoruje właśnie dlatego, że raz iż dedykowany jest dla słuchawek o dużej impedancji (poniekąd tak jak Fezz), a dwa, że po prostu świetnie to gra. Człowiek jest w stanie wiele drobnych rzeczy wybaczyć, jeśli coś ogólnie sprawia mu przyjemność i ten sam schemat zaskoczył przy LCD-4z.
Podsumowanie
Jestem przekonany, że takiego testu tego wzmacniacza jeszcze u nas w kraju nie przeprowadzono. Nie skupiłem się bowiem tylko na dobrych stronach tego wzmacniacza, ale opisałem bardzo szczegółowo wszystkie aspekty, które udało mi się znaleźć i które w moim odczuciu odgrywają w nim bardzo dużą rolę w kontekście całościowego obrazu, zarówno od pozytywnej, jak i negatywnej strony. Dodatkowo dokumentując to pomiarami, z którymi raczej trudno jest polemizować. Zresztą, przygoda z Fezzem w żaden sposób nie zapowiadała się w taki sposób. Spodziewałem się otrzymać do odsłuchów muzykalny, przestrzenny i rozdzielczy wzmacniacz, który w rozsądnej cenie pokazałby mi potęgę takich konstrukcji. W rzeczywistości nie do końca ta sztuka się udała, ale też wzmacniaczowi na koniec udało się jeszcze jakkolwiek wskoczyć na właściwe tory, gdy w nieszablonowy sposób pojawiły się odpowiednie względem niego tonalnie słuchawki.
Recenzja ta świetnie moim zdaniem pokazuje jak wielkie konsekwencje niosłoby ze sobą przetestowanie danego urządzenia tylko w jednej kombinacji lub ogólnie ograniczonym zakresie, a nie kompleksowym i poniekąd też na swój sposób eksperymentalnym. Gdybym ograniczył się tylko do wstępnych odsłuchów i wyłącznie do ustawienia Low Gain, recenzja Fezza byłaby najzwyczajniej w świecie negatywna. Tak samo gdybym posiadał tylko LCD-4z i recenzja zostałaby napisana tylko z ich perspektywy, zapewne wielu udokumentowanych tu zachowań bym nie zawarł, jako że nie miałyby one miejsca, a całość wypadłaby w drugą stronę – pozytywnie i kosztem innych scenariuszy użytkowych, czyli po prostu innych użytkowników. Dlatego nie bez powodu jestem wciąż posiadaczem tak dużego wachlarza słuchawek, z którymi mogłem sprawdzić faktyczną jego uniwersalność, a nad pojedynczą recenzją potrafię spędzić tygodnie, jak nie miesiące (vide ostatnio LCD-XC, kilka miesięcy testów w oparciu o 2 egzemplarze).
Wspomniana uniwersalność w Omedze Lupi zdaje się polega na dążeniu do wyrównania z tendencją do jasności, ponad stereotypowym wyobrażeniem grania konstrukcji lampowej. Nie jest to jednak synonim uniwersalności w sensie stricte, bowiem jest to z tego powodu wzmacniacz bardziej specjalistyczny niż elastyczny, skupiający się na funkcji korekcyjnej, prostowaniu słuchawek wymagających wyprostowania i otwieraniu tych, które wymagają otwarcia. Samo w sobie jest to działanie dobre i potrzebne, co pokazują próby z cieplejszymi i wprost ciepłymi słuchawkami oraz wyniki pomiarowe. Z tych zaś wynika, że podstawa basowa oraz jej korelacja ze średnicą definiują w tym wzmacniaczu w zasadzie wszystko, a pokrętło wzmocnienia jest tu ważniejsze nawet, niż pokrętło głośności. Tego, czego mi zabrakło, to trochę lepszej realizacji takiego lekkobasowego, korekcyjnego podejścia. Technicznie zaś: dodatkowego pokrętła trzeciego, które faktycznie funkcjonowałoby jako modulator progu wzmocnienia, a nie modulator barwy i charakteru grania. Nie obraziłbym się też za maskownicę lamp w standardzie, niż jako +240 zł dodatek, a przede wszystkim życzyłbym sobie widzieć w takim sprzęcie jakieś załączniki sygnału, aby podnieść walory bezpieczeństwa i upłynnić użytkowanie na co dzień.
Nie uważam jednak w żadnym wypadku poświęconego na Fezza czasu za stracony, choć spotkanie z nim było na pewno bałamutne i wyczerpujące w dociekaniu potencjalnego problemu uzyskiwania takiego a nie innego brzmienia. Sprzęt jest ogólnie fajnie wykonany i cieszy mnie, że to polska konstrukcja, jednak kilka rzeczy mimo wszystko starałbym się rozwiązać inaczej i to już na podstawie logiki funkcjonowania. Niemniej recenzja posiada w sobie dużą w moim odczuciu wartość edukacyjną, również dla mnie osobiście, ponieważ jest to chyba najbardziej jaskrawy przykład wprost zaobserwowanych pomiarowo różnic między dwoma torami audio. Coś, co było i jest nadal często negowane, że nie da się tego przełożyć na dźwięk. Da się. Aczkolwiek jest to wciąż przykład ekstremalny, bowiem jedna decyzja konstrukcyjna – zewsząd zdaje się przemilczana – niemalże przypieczętowałaby jego ocenę, tak samo jak brak LCD-4z, które bardzo dobrze się na nim odnalazły i mocno wyciągnęły ją w górę na końcowym etapie odsłuchów. Czy tak samo będzie z innymi słuchawkami? Przykład kilku, jeśli nie kilkunastu innych modeli pokazał, że niekoniecznie musi być to reguła, także mimo wszystko warto sprzęt ocenić na swoje własne uszy. To na ich podstawie będą się kształtowały te faktyczne punkty ocenowe przyznane temu wzmacniaczowi, już samodzielnie i według własnego rozrachunku.
Sprzęt na dzień pisania recenzji można nabyć w cenie 3990 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- bardzo solidna obudowa i jakość wykonania
- możliwość pracy przelotkowej
- duża moc wyjściowa
- automatyczny bias
- regulowany trójstopniowo gain
- w trybie Low Gain brzmienie dopasowane pod ciemne i powolne słuchawki
- w trybie High Gain przyjemne i umiarkowanie basowe granie
- duża czystość dźwięku jak na lampowca z PCL86
- bardzo przystępne cenowo lampy POLAMP
- dobra scena na szerokość
- sprzęt w całości polskiej produkcji, co wbrew pozorom jest zaletą
Wady:
- specjalistyczny i ograniczony w zastosowaniu tryb Low Gain
- w ogóle pomysł na różnicowanie tonalności tym właśnie regulatorem
- problemy ze wzbudzeniem się najniższego basu, niezależnie od ustawień
- trochę zbyt umiarkowana na holografii scena, właściwie też niezależnie od ustawień
- osłona na lampy powinna być dodawana raczej jako standardowe wyposażenie, a nie jako opcja
- bardzo przydałaby się obecność mechanizmów opóźniających załączenie się sygnału
- palcująca się obudowa
Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla p. Jarosława za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.
Mam pewne zastrzeżenia co nazewnictwa użytego w recenzji. Mianowicie, dlaczego dopasowanie imedancyjne do słuchawek jest przez Pana nazywane gainem (wzmocnieniem) ? Przecież są to dwie zupełnie różne rzeczy i nie należy ich mylić i wprowadzać w błąd czytelników.
Może właśnie dlatego że na tym ono polega? Dopasowanie do impedancji słuchawek odbywa się właśnie poprzez regulowanie parametrów prądowych/napięciowych na wyjściu. Im wyższa impedancja słuchawek tym gain powinien być większy i tym samym sygnał powinien być mocniejszy. Nie sądzę abym czymkolwiek wprowadzał tutaj czytelników w błąd.
Niestety tak prosto nie jest. Wzmacniacz lampowy to nie tranzystor czy też hybryda. Nie należy uogólniać tego pojęcia. Jeszcze raz powtarzam, dopasowanie impedancyjne, które odbywa się we wzmacniaczach lampowych zbudowanych na transformatorach głośnikowych, nie jest tylko dopasowaniem wielkości wzmocnienia.
Owszem, nie jest to tylko i wyłącznie dopasowanie poziomu wzmocnienia. Ale czasami uproszczenie przekazu, czy też uogólnienie, choć co do zasady szkodliwe, potrafi łatwiej wyjaśnić osobie mniej obeznanej ze sprzętem na czym polega dane zjawisko/problem. Oczywiście mogę zmienić nomenklaturę wykorzystywaną w recenzji, tylko muszę znaleźć chwilkę wolnego czasu.
Sądzę,że zmiana nazewnictwa była by wskazana. Dlaczego ten temat poruszyłem ? Ponieważ szukam wzmacniacza słuchawkowego i biorę pod uwagę między innymi Omegę Lupi. W ferworze poszukiwań trafiłem na Pańską recenzję tegoż wzmacniacza. Planuję dać mu szansę i posłuchać we własnym systemie. Kłaniam się – Robert
Musiał się Panu trafić wadliwy egzemplarz. Mam LCD2F(2015) i LCD-XC Carbon (2021), przerobiłem kilka naprawdę cenionych tranzystorów ale z żadnego z nich nie uzyskałem takiego dźwięku jak z Omega Lupi i to już na stockowych lampach z Polampu i stockowym przewodzie Audeze. Zapas mocy u dynamika tego urządzenia porażają. A to tylko początek bo włożenie lamp Mullarda z lat 60 wprowadza urządzenie za kilka tysięcy w kompletny Hi-end. To jest doskonały wzmacniacza, gratuluję zespołowi Fezz – kawał niesamowitego inzynieringu-tak trzymać.
Egzemplarz pochodził od osoby prywatnej. Jeśli uważa Pan, że tak właśnie było, zachęcam do umówienia się na testy pomiarowe Pana egzemplarza. Zobaczymy co tam za inżyniering wyszedł zespołowi Fezz tym razem :D.