Odpowiedź na pytanie jak grają te słuchawki prawdopodobnie byłbym w stanie poznać dawno temu, gdybym skusił się na dosztukowanie ich do posiadanych kilka lat wcześniej SRS-3010. Ot jako parę konwencjonalną, dodatkową. Zawsze ciekawiło mnie jak grają, a cena wydawała się od zawsze atrakcyjna mimo pewnych uproszczeń jakościowych. Mimo wciągnięcia ich na listę zakupową nigdy jednak nie pociągnąłem za przysłowiowy spust. Czemu? Prawdopodobnie ze względu na wykonywane w tamtym okresie testy HE-5LE w formie usuniętej z przyczyn ode mnie niezależnych recenzji, które wykazały, że – nawet pomijając modyfikacje wprowadzone do tego modelu przez innego ich właściciela – słuchawki nie były w stanie konkurować do końca z SRSami i dopiero LCD-2F ta sztuka się udała (a później LCD-3). Później natomiast producent postanowił zrezygnować z ich produkcji, przesuwając wszystkie swoje modele w stronę co najwyżej rynku wtórnego. Ciekawość mimo to nie zmalała i tak oto nadarzyła się okazja na przetestowanie sławnych HiFiMANów HE-4, za których wypożyczenie bardzo dziękuję jednemu z czytelników.
Dane techniczne
- Przetworniki: 50 mm, magnetostatyczne
- Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 60 kHz
- Impedancja: 38 ohm
- Skuteczność: 86 dB
- Waga słuchawek: ok. 300 g
Zawartość zestawu:
- słuchawki HiFiMAN HE-4
- dwa odpinane kable dla SE i BAL (3,2 m)
- pokrowiec na kable
- twarde etui do przenoszenia
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki wykonane są typowo jak na starszego HiFiMANa przystało. O ile jednak trzeba przyznać z materiałami nie wyglądają na klasę samą w sobie w przypadku modeli wyższych i droższych, tak z racji powtarzalności znacznie łatwiej jest je zaakceptować w ramach najtańszych HE-4. Zwłaszcza że materiał muszli jest w ich przypadku plastikowy. Ma to taką korzyść, że wpływa korzystnie na wagę i kontrastuje z tym, do sam osobiście mam ze swoimi LCD. Na koniec dnia jednak to właśnie z nimi jestem na głowie, a nie z HE-4.
Dlaczego? Nie tylko ze względu na brzmienie, bo o tym będzie za moment, ale z racji bardzo twardych nausznic standardowych. Ich materiał nie jest jakoś przesadnie aksamitny, przez co łapią dramatyczną ilość pyłków i włosków. Słuchawki nie dopasowują się bezpośrednio do kształtu głowy, a zamiast tego dają wyraźny opór tak na prostych mechanizmach wysuwania widełek muszli jak i ich obrotowości.
Słuchawki należy więc do głowy samodzielnie przypasować. Twardość nausznic powoduje, ze uciskane są mi części skroniowe głowy, które powodują dosyć szybkie pojawienie się kłującego bólu i konieczność natychmiastowego przerwania odsłuchów. Może być to przeszkoda zwłaszcza u osób z chorobami układu krwionośnego i wysokim ciśnieniem krwi w rejonie skroniowym. Audeze w tym względzie, choć cięższe, mają bardzo mięciutkie nausznice, których założenie zaraz po HE-4 daje od razu ulgę i po minucie ból znika.
Kable to kolejna bolączka tych słuchawek, a raczej zastosowane złączki micro-coaxial z nakrętkami w stylu anten WiFi. Temat ten był bardzo szeroko przez lata dyskutowany i powiedziano na jego temat chyba wszystko, co było do powiedzenia. Jego zamontowanie aby poszczególne przewody nie okręcały się wokół własnej osi wymaga dosyć dobrego planowania, ale po przykręceniu wszystkich złączek, kabel siedzi bardzo solidnie.
Przetworniki w modelu HE-4 różnią się od innych modeli HiFiMANa chociażby tym, że magnesy zastosowano tylko z jednej strony. Dzięki temu nie mają one zbyt dużej skuteczności i wymagają od wzmacniacza konkretnego wysiłku, porównywalnego ze starymi dynamikami 600 Ohmowymi. Pokrętłem kręciłem tylko nieznacznie słabiej niż w przypadku K1000. Przykładowa głośność która jest dla mnie standardową przy odsłuchu na różnych słuchawkach (na przykładzie Conductora V2+):
- Sennheiser HD800 = 25-26
- Audeze LCD-2F = 26-28
- AKG K240 DF = 40
- HiFiMAN HE-4 = 40
- AKG K1000 = 42-44
Oczywiście jest to tylko odczyt wskaźnika cyfrowego, ale dający pewne pojęcie o tym jak mocno trzeba rozkręcić źródło dla osiągnięcia należytej (dla mnie) głośności obiektu testów. Ważniejszą jednak kwestią jest znalezienie odpowiedzi na pytanie: jak to cudo gra?
Przygotowanie do odsłuchów
Z racji bycia sprzętem używanym, słuchawki były już w stanie idealnym do pracy oraz ewaluacji. HE-4 były testowane zarówno na fabrycznym okablowaniu, jak i tym niefabrycznym (tylko BAL), jakie posiadał właściciel słuchawek.
Jako materiał porównawczy wystąpiły tym razem tylko dwie pary:
Z pamięci przywołałem sobie dodatkowo modowane HE-5LE, modowane STAX SRS-3010 oraz uczyniłem sporo przyrównań do świetnie pomierzonych i zapamiętanych SRS-3100.
W roli źródeł wystąpiły skromnie, ale zupełnie wystarczająco:
Dla najbardziej dociekliwych, muzyką testową jak zawsze były różnorodne pliki dźwiękowe, od MP3 i OGG VBR po FLAC 24/96 z bardzo różnych gatunków muzycznych, najczęściej elektronicznych, eksperymentalnych, ambientowych i elektroakustycznych, ale z uwzględnieniem również jazzu, klasyki, bluesa czy dynamicznej muzyki filmowej, a także synthu i rocka progresywnego.
Jakość dźwięku
Słuchawki te są interesujące z kilku powodów i poniekąd zdradzają je już pomiary na wykresie pasma przenoszenia:
Nawet abstrahując od tego, że to właśnie HFM spopularyzował konstrukcje magnetostatyczne na współczesnym rynku audio, pomiarowo prezentują równiejszy bas, niż LCD-2 i bliżej mu na wykresie do HD800, które choć nie należą do basowych potworów, mają bardzo solidnie przygotowany ten zakres w ramach samych siebie. Linia basowa prowadzona jest od spodu pewnym, ale równym krokiem. Ma w sobie ten planarny format, za jaki ceniono i nadal ceni się także i Audeze, także można powiedzieć, że wszystko ma tu miejsce „zgodnie ze sztuką”.
HE-4 potrafią zejść nisko, ale dokładnie tak samo jak w 2F nie przesadzają z ilością, równoważąc wszystko ze sobą nie tylko tonalnie, ale i ilościowo, zachowując proporcje dobrego smaku między konkretnym wygarem a pełnią odczuwania basu. Wrażenie monumentalności jest naturalnie w obu parach mniejsze, niż np. w LCD-3, robiących na mnie swego czasu ogromne wrażenie, ale cały czas czuć, że bas ten jest z trochę innej beczki niż być może do tej pory słyszane przez nas rozwiązania dynamiczne. Chodzi tu po prostu o styl, a ten potrafi słuchacza bardzo w takich właśnie konstrukcjach urzekać, nawet i wynikając tylko i wyłącznie z równości. Tego bardzo trudno jest doszukać się w dynamikach i jak na razie – zarówno akustycznie jak i pomiarowo – jedynie HD800 miały ku temu szansę z racji pomysłowości swoich projektantów co do kształtu przetwornika i tym samym bardziej planarnej kreacji fali dźwiękowej, dokładnie tak jak w HiFiMANach.
Średnica to całkiem ciekawy stwór. Trochę przypominająca mi tą znaną z SRS-3100, ale mniej obecną w rejonie 2 kHz. De facto na tle dodatkowo 2F – najmniej. Z tego względu wokalom nadany jest efekt lekkiej tajemniczości, ale co ciekawe nie wagi. Dociążenie bardziej przypisalibyśmy produktowi Audeze, zaś słuchawkach HiFiMANa dominuje troszkę jednak neutralny ton, który możemy zaobserwować raz mocniej, raz słabiej. Wszystko zależy od tego gdzie ulokuje się energia głosu.
Jeśli wyładuje się w niższej średnicy, wszystko będzie w miarę w porządku, ale jeśli wyżej i zawędruje aż na styk z sopranem, może nastąpić efekt rozjaśnienia się oraz rozciągnięcia samego źródła pozornego. Zabieg ten bardziej sprawdza się w muzyce klasycznej i kameralnej, korelując wtedy bardziej z całą halą. Brakuje mi jednak odrobiny więcej szlachetności. Dźwięk podawany jest w nieco surowy sposób i tą cechę daje się obserwować w zasadzie przez wszystkie zakresy tonalne.
Powoduje to, że słuchawki są bardziej detaliczne i konkretne w tym co robią, ale łatwiej wtedy o zwracanie błędów w nagraniu oraz doprowadzenie ich do sybilacji, zwłaszcza z niespecjalnie dobrze dopasowanym torem.
Ponad wszystkim moduluje się barwa sopranu, idąc bardziej w nosowość, a więc przeciwnie do kierunku Audeze. Ponownie przypominają mi w tym SRS-3100, ale z mniejszym oszlifowaniem, bardziej zbliżonym czystością właśnie do dynamików pokroju HD800 na standardowym okablowaniu, tudzież – tym razem również magnetostatycznych – OPPO PM-3.
Poniżej wykres tonalny z naniesionym pomiarem LCD-2F wykonywanym tuż po HE-4:
W połączeniu z cieplejszym torem można uzyskać lepsze rezultaty, ale z reguły kosztem sceny i tu niestety źródło powinno być zarówno w konkret muzykalne, jak i należycie mocne oraz klasowe, aby móc podciągnąć je choć troszkę na wspomnianej ogólnej czystości sygnału bez ponoszenia zbyt dużych kosztów dźwiękowych i uniknięcia szkodliwych kompromisów.
Przewagą bowiem modeli droższych od Audeze i STAXa jest to, że sygnał nie posiada w sobie wrażenia chropowatości. W obu przypadkach możemy mówić o dużej rozdzielczości, a u Audeze, także o wygładzeniu. W odpowiednim środowisku można je nawet pod tym względem próbować zestawiać ze sobą i to jest też powód, dla którego są im wybaczane różne przywary, od plastikowego wykonania (STAX) po dużą wagę (Audeze). HE-4 do tego grona w tym konkretnym względzie nie należą, ale usprawiedliwiała i nadal usprawiedliwia to ich wyraźnie niższa cena, o której absolutnie nie możemy tu zapominać.
Scenicznie często HiFiMANy wytyka się palcem jako słuchawki o małej scenie. W sumie oba pozostałe modele także. Jednakże różnica sprowadza się tu do wrażenia holografii. Stopniuje się ona tak, że najmniej holograficzne są niestety HE-4. Dźwięk ma swoje mocne usadowienie na scenie, ale choć czuć w wielu miejscach przebłyski fluktuacji źródeł pozornych, przez minimalnie zdystansowaną średnicę zakres promienia wydarzeń jest mniejszy.
W Audeze jest to bardziej wyczuwalne i to nawet wówczas, gdy do pary dostaną gorszy klasowo sprzęt. Łatwiej zaskakują efektami, zwłaszcza przy bardzo dobrze zrealizowanej stereofonii. Na szerokość obie pary grają bardzo podobnie, ale ponieważ Audeze lepiej realizują gradację do przodu, dźwięk jest w stanie przybliżyć się do nas bardziej niż w HE-4. Obie pary pod tym względem przebijane są przez SRS-3100, oferujące najbardziej kompleksową i trójwymiarową scenę dzięki ogromnej powierzchni swoich przetworników i od lat dopracowywanej konstrukcji z wieloma tradycjami wyniesionymi jeszcze sprzed rezurekcji jako „Nowy STAX” i tym bardziej sprzed przejęcia firmy przez Edifiera.
Kreuje to wrażenie, że słuchawki, mimo obecności technologii magnetostatycznej, skupiają się na bardziej konwencjonalnym że tak to ujmę prezentowaniu dźwięku. Czuć w nich planarność, ale jest ona w pewnym stopniu bardziej kojarząca się z dynamikami aniżeli czymś fundamentalnie innym. W Audeze takie wrażenie miałem tylko w modelu XC i z racji jego zamkniętości, która również dławiła trochę możliwości przetworników znane z każdego innego otwartego wariantu. Dlatego pierwsza rzecz, która wpada nowemu słuchaczowi w ucho, to właśnie charakter basu, a nie scena ani jej kombinacja z wymienionym.
Czy to źle? Lub może inaczej: czy słuchawki faktycznie są „bezsceniczne”? Absolutnie nie. Słuchawki nadal mają poprawne kierunkowanie, a odpowiednia szerokość sceny nadaje także i w gatunkach wykorzystujących takie cechy dodatkowe atuty. Do tego zaliczyć można też wspomnianą wcześniej obserwację z rozciągnięciem się źródeł pozornych na środku i częściowym ich scaleniem z wrażeniem kształtu samej sceny, przez co jakby wokaliści mogli stać się kolejną częścią wydarzeń, kolejnym instrumentem na scenie, ściśle powiązanym z resztą na zasadzie współgrania i współtworzenia jednolitego obrazu dźwiękowego.
Jest to moim zdaniem świetne wprowadzenie do świata planarnego audio i współczesnych konstrukcji magnetostatycznych, a także całkiem sprawny partner do codziennego użytkowania, jeśli tylko zaopatrzy się go w mocny i ciepły tor. Do słyszalnych przeze mnie wad brzmieniowych zaliczyć mogę dwie rzeczy: tendencję do sybilowania na sopranie oraz spodziewaną troszkę większą czystość sygnału, czy może inaczej – mniej chropowaty charakter. To detaliczne i całkiem szybkie słuchawki, dlatego mogą sprawdzić się bardzo dobrze z torem lampowym w stereotypowym jego wyobrażeniu, ciepłym i przyjemnym, korelującym zarówno z rzeczami które wymieniłem, jak i z zaletami, których słuchawki również mają sporo.
Ogólnie słuchawki prezentują zupełnie akceptowalny poziom jak na cenę, za którą były oferowane, a miejscami go wręcz przewyższają. Możliwość ich przetestowania całkowicie zaspokoiła moją ciekawość, zwłaszcza że HE-4 były kiedyś na mojej własnej liście zakupowej jako konwencjonalne towarzystwo do posiadanych swego czasu zmodyfikowanych SRS-3010. Niemniej słuchawki – przynajmniej na fabrycznych nausznicach – prezentują poziom proporcjonalnie niższy do zarówno 3010, jak i obecnie posiadanych LCD-2F. Tu jednak bardziej pasowaliby wyżsi zawodnicy z galerii HiFiMANa: osławione HE-5LE oraz HE-6. Gdyby większa czystość i rozdzielczość sopranu, byłoby na tyle ciekawie, że mogłaby być to mocna alternatywa dla SRS-3100 ze znacznie lepszym (równiejszym) basem, ale warto zapisać tu na poczet tańszych czwórek, że starają się i mogą spokojnie podobać się swojemu właścicielowi takimi, jakimi są.
Oczywiście słuchawki są podatne na modyfikacje i ich posiadacze skrzętnie z tego korzystają. Seria HE-4/5/6 wykazuje pewną wrażliwość nie tylko na damping materiałem akustycznym, ale i na niefabryczne nausznice, takie jak np. welury od Brainwavz HM5. Warto sobie z nimi poeksperymentować, aczkolwiek dla zachowania jak największej zgodności z tym, co słuchawki prezentują sobą fabrycznie, w takiej właśnie konfiguracji były testowane. Z welurami od HM5 natomiast będzie chciał ich używać docelowo prawowity właściciel.
Podsumowanie
Słuchawki te trafiły na co prawda dosyć szybki kurs, ale bynajmniej zderzeniowy, choć można tak poniekąd interpretować konfrontowanie HE-4 z LCD-2F. Celem było jednakże ocenienie jak bardzo wartościowy jest to produkt w starciu w droższymi i – jak się okazało – lepiej brzmiącymi konkurentami przy założeniu nie tylko ceny sztuki nowej, wynoszącej jeszcze niedawno 2000 zł, ale też kwot z rynku wtórnego, najczęściej z przedziału ok. 1000-1400 zł.
Odpowiedź? W cenie w jakiej można było, a tym bardziej dzisiaj można nabyć HE-4, nawet przy uwzględnieniu ich dyskusyjnej wygody na fabrycznych nausznicach oraz dużej problematyczności w napędzeniu, są to całkiem wartościowe słuchawki. Owszem, można lepiej, dalej, śmielej, z większą czystością, ale na pewno nie w tej cenie. To dlatego słuchawki cieszą się cały czas niesłabnącą popularnością i są w określonych kręgach wysoko cenione. Pozostaje mi więc podziękować jeszcze raz za możliwość zapoznania się z tańszym bratem dawno temu słuchanych HE-5LE i przypomnienie sobie jak smakuje starsza szkoła grania HiFiMANa.
Zalety:
- generalnie niezgorzej wykonane
- konstrukcja lżejsza niż w przypadku np. Audeze
- wymienne okablowanie i łatwa jego konfekcja
- metalowy pałąk podatny na ewentualne korekcje docisku
- bardzo równy bas o „planarnej” prezentacji
- duża detaliczność i sensowna szybkość
- ciekawy efekt z umiejscawianiem wokalistów na scenie
- spora podatność na modyfikacje
- potencjał przy parowaniu z cieplejszym torem
- z reguły całkiem niezła opłacalność (rynek wtórny)
Wady:
- nieco nosowy sopran z tendencją do sybilowania na gorzej dobranych torach
- scena mogłaby mieć więcej czaru z holografią
- czystość sygnału również mogłaby być trochę bardziej przystająca do konstrukcji magnetostatycznych
- twarde nausznice lubią dać się we znaki
- montaż okablowania pewny, ale niepraktyczny
- bardzo trudne w napędzeniu
Po pierwszych odsłuchach tego samego egzemplarza od Roberta (Dzieki !) na torze DacMagic Plus i wzmak FCL 2 (źródło PC po USB) muszę stwierdzić,że na tym sprzęcie, HE-4 są jednak dość ostre. Tak nie do końca ale na akceptowalnej granicy. Dla mnie brzmią analitycznie ale i nieco sucho. Przypominają mi się od razu HE-400 od Perula. Boję się,że mogą zmęczyć przy dłuższym odsłuchu. Pewnie ten tor (nie lampowy) nie za bardzo z nimi współgra, choć daje radę je napędzić. Może też narzuca mi się styl moich PM-3, zdecydowanie „gęstszych” i słodszych. Góra w nich wydaje mi się na niektórych kawałkach „zacharczeć” jakby. Czyli nie do końca czysta… A może to wina nagrań.
Odsłuchy oczywiście ambient i klasyka elektroniki.
Moim zdaniem nie jest to wina nagrań. Te słuchawki właśnie tak grają, przynajmniej w formie fabrycznej. Akceptowalnie jednak dla tej klasy i ceny.