Uważałem i nadal uważam, że nowym firmom i produktom na rynku warto dać szansę zaistnieć i przychylić ku nim ucho. Jak się okazało w przypadku np. Audio In Motion, taka szansa potrafi być przez nie świetnie wykorzystana i coś, co teoretycznie zapowiada się ciekawie, może błysnąć kompletną rewelacją. Niestety wykorzystuje się to również i w drugą stronę, bowiem firmy próbują za wszelką cenę „wkupić się” w pozytywne pierwsze opinie i skromne partie premierowego towaru rozdysponować możliwie jak najlepiej. AIM nie musiał tego robić, bowiem pokazał sam sobą, że potrafi faktycznie zagrać rewelacyjnie, a jeśliby próbował – tylko by mnie takim podejściem zraził. Lubię grać ze sprzętem i jednocześnie zleceniodawcą recenzji w otwarte karty. I w tak samo otwarte planowałem zagrać z kolejną nową firmą na łamach Audiofanatyka – Fidue z ich flagowym modelem A83. Recenzję generalnie miałem przyznam się zamiar schować do szuflady, ale mimo wszytko postanowiłem ostatecznie dokończyć, pouzupełniać i opublikować.
Dane techniczne
– typ: podwójna armatura zbalansowana + basowy przetwornik dynamiczny 10mm
– pasmo przenoszenia: 9 Hz – 31 kHz
– impedancja: 11 Ohm
– czułość: 104 dB
– maksymalna moc wejściowa: 30 mW
– THD: <1%
– kabel: 1,3m, warkoczyk, wtyk jack 3,5mm stereo
W zestawie otrzymujemy:
– słuchawki,
– przejściówkę na duży jack,
– adapter samolotowy,
– wytrzymałe wodoszczelne etui,
– instrukcję.
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas w całkiem ciekawym opakowaniu, skrywającym dodatkowe wyposażenie oraz wytrzymałe etui bardzo mocno przypominające rozwiązania stosowane przez Westone w ich Monitor Vaultach. Generalnie nie mam uprzedzeń przeciw kopiowaniu różnych rzeczy od innych, o ile oczywiście kopia jest przynajmniej zrównana jakościowo z oryginałem. W tym kontekście to nie etui zwróciło moją uwagę, bo akurat jemu nic do zarzucenia mieć nie mogę, ale samym słuchawkom już tak.
A te wykonane są trochę tandetnie i przypominają mi strasznie to, co serwował EarSonics przy SM64, gdzie pomstowałem na jakość użytego plastiku. Mam wrażenie, że Fidue na wzór dalekiej od Chin Francji poleciało dokładnie w tą samą stronę. Efektem tego jest bardzo „tanie” uczucie towarzyszące już od pierwszych chwil obcowania z tym modelem.
Gdzie w tym wszystkim wspomniane kopiowanie od innych? W złączach MMCX, które niestety w przypadku jednej słuchawki okazały się rozwiązaniem wręcz rozłamującym korpus na dwoje (wtyk + gniazdo telepały się w korpusie). Czy tak powinny prezentować się słuchawki w cenie, w której spokojnie możemy nabyć używane Westone 4R z drugiej ręki? Zobaczcie proszę jak tam się jakość wykonania prezentuje – jest genialna, nie ma żadnych uwag, świetnie sklejone korpusy, dobre materiały, wytrzymałość, wszystko to skrupulatnie opisywałem już w ich recenzji i każdy ich użytkownik może to zaświadczyć. A tutaj? A tutaj pozostaje jedynie przypomnienie, że sprzęt przechodzi przez naprawdę różne ręce (czasami łapska) i niestety łatwo o tego typu ekscesy.
Wizualne przytyki sobie daruję, choć nie podoba mi się kompletnie dwukolorowe rozwiązanie Fidue. Tak, jest to zabieg bardzo praktyczny, ale jednak estetyka to estetyka. Tak samo znów odcinki pamięciowe zaserwowano nam jak z Brainwavz R3, a co również nie prezentuje się zbyt okazale. Splitter z napisem modelu przypomina mi z kolei bardzo mocno SoundMagica i ThinkSounda. Pochwalić za to mogę kabel, którym jest klasyczny, ale za to bardzo wytrzymały warkoczyk.
Co tyczy się tipsów i wygody… cóż, delikatnie mówiąc nie jest za dobrze. Tipsy są po prostu fatalne, przynajmniej dla mnie. Za nic w świecie nie byłem w stanie ich dopasować do siebie, do tego musiałem je po raz kolejny myć przed użyciem ze względu na obrzydliwe resztki cudzej woskowiny, bowiem sprzęt trafił do mnie na testy w stanie wyraźnie wskazującym na testowanie ich przez inną osobę i niedotrzymanie obowiązku wyczyszczenia ich po sobie. Takie historie zdarzały się też i w przeszłości, również przy odsyłce sprzętu bezpośrednio z rąk do rąk. Przypomnę jedynie, że uszy się myje i tak samo sprzęt, który ktoś przecież zaraz będzie dalej testował. Raz, drugi, trzeci można przymknąć oko, zwłaszcza gdy robi się recenzje hurtem, ale moja cierpliwość też ma swoje granice. Do sklepu oczywiście nie mam pretensji – na ogół kompletnie nie ma się czasu na weryfikację takich rzeczy poza samym faktem, że sprzęt wrócił sprawny i kompletny, oczywiście o całej sprawie został poinformowany i zaprzeczył, żeby sprzęt świadomie został przez obsługę wysłany w takim stanie.
Porzucając więc kwestie higieny na bok, wróćmy do tipsów i wygody. Ta w dużej mierze nie istnieje i żeby słuchawki w ogóle założyć przy tak fatalnym wyprofilowaniu, niezbędne może okazać się używanie końcówek własnych, najlepiej do naszych uszu dopasowanych. Złapanie dobrej izolacji graniczy z cudem, jednakowa aplikacja to ziemia obiecana, a legendy głoszą, że słuchawki nie wywoływały bólu swoją obecnością w kanałach słuchowych już po pół godzinie. To jednak ekstrema, które przy sporej dawce cierpliwości są do zniesienia i rozwiązania.
Pytanie tylko, czy tak właśnie powinna wyglądać aplikacja tak drogich słuchawek? Problemy jakie notowałem przy znacznie droższych S-EM6 przy Fidue okazują się być drobnymi nieporozumieniami, nie wartymi nawet wzmianki. Prawda jest więc na tym etapie taka, że słuchawki najlepiej prezentują się od strony wyposażenia, na drugim miejscu jest jakość, a na ostatnim wygoda. Można się nad nimi pastwić od tej strony, ale głównie przez wysoką cenę produktu. Gdyby była mniejsza – na słuchawki od razu patrzyłbym znacznie łaskawszym okiem.
Pewnymi okolicznościami łagodzącymi mogą być fakty zarówno braku rozwiązań hybrydowych w ofercie tego producenta, które przecież do najłatwiejszych w implementacji się nie zaliczają, jak też bardzo małe jeszcze doświadczenie w projektowaniu słuchawek dokanałowych w ogóle. W roli produktu debiutanckiego z perspektywy wywołania jak najlepszego pierwszego wrażenia widać, że A83 pod względem wyprofilowania i ergonomii średnio się sprawdzają, zatem przejdźmy do brzmienia, bo jak to zwykle jest: człowiek jak sam nie przesłucha, to się nie dowie.
Brzmienie
Niestety dla A83 z dotychczasowego opisu wyłania się wizja taka, że są one bardzo niewdzięcznymi słuchawkami. Niewdzięcznymi również dlatego, że – i tu zdradzę na starcie – grającymi wyraźnie lepiej ze znacznie droższym od siebie sprzętem. Sytuacji nie ułatwiają opisywane wcześniej beznadziejne tipsy, gdzie dopiero po ich wymianie możliwe stało się należyte tych słuchawek przetestowanie. I tu od razu też przestroga dla wszystkich – dajcie sobie z nimi szansę i zagrajcie tipsami, gdyż może się okazać tak jak u mnie – że żadne nie pasują lub sztucznie psują dźwięk. Ale do rzeczy.
Bas jest mocny i soczysty, nadrabiający objawiającą się na słabszych źródłach ślamazarność mocą i wykopem. Przedkłada moc ponad prowadzeniem rytmu. Wydźwięk jest długi i masywny, tak też można byłoby w skrócie go opisać. Nie jest jednak jeszcze przesadzony… jeszcze. Podkreśla jednak bezwzględnie każdy oddolny wybuch tonalny, czyniąc chociażby muzykę filmową, cóż, faktycznie filmową. Daje się w nim odczuć spokojnie charakterystyczny dynamiczny charakter i nawet bez czytania napisów na pudełku po paru chwilach obstawiamy „aha, to już wiem który jest dynamikiem”.
Basu jest w nich tyle, że Westone 4R stają się przy nich dosłownie bezbasowe i dopiero wyciągnięcie NE-700M zmienia proporcje stanu rzeczy. Przypominają mi też bardzo pod tym względem wywoływane już do tablicy EarSonics S-EM6, zwłaszcza patrząc na nie całościowo, ale o tym opowiem trochę więcej w podsumowaniu. Fakt faktem jednak ze względu na użycie przetwornika dynamicznego, aby wybronić się z impasu jak najmniejszym kosztem, przesunięto nacisk precyzji brzmienia z dolnych zakresów na te wyższe. Bas został się z orientacją skupioną wokół mocy i wybrzmiewania z kontrolą odpowiednią na tyle, żeby nie zalewać bezwzględnie pozostałych podzakresów, ale mimo wszystko nie jest to kontrola pełna, ani też maksymalna detaliczność. Miało być zapewne w zamyśle konstruktorów Fidue przyjemnie + mocno i tak też się stało.
Średnica nie gra tu pierwszych skrzypiec i moim zdaniem jest to z tego powodu najsłabszy element tych słuchawek, choć serwowany z naprawdę przyzwoitą jakością. Charakter tych słuchawek ociera się o lekką pudełkowość, ale słychać to tylko w starciu ze słuchawkami brylującymi jakością średnich tonów i ich pozycji w przestrzeni. Tu na wierzch wychodzi właśnie problem oddawania przez średnicę pola o krok-dwa w tył i choć nie jest to jeszcze wycofanie się faktyczne z udziału w spektaklu, to jednak zachowuje się dosyć umiarkowanie i może to niektórym przeszkadzać. Uspokoić jednak pragnę od razu wszystkich – ona tam jest i tańczy dla nas, czy coś w ten deseń, po prostu sprawia wrażenie trochę nieobecnej.
Owa pudełkowość bierze się również z pewnego „defektu” tych słuchawek na styku średnicy z górą – braku zwrotnicy, przez co tonalnie oba przetworniki armaturowe są od siebie odcięte na sztywno i widać (słychać) to dokładnie w punkcie mniej więcej 4kHz. Jeśli energia utworu alokuje się w tym punkcie, słychać niestety nienaturalność strojenia. Nie czuje się tego podczas słuchania muzyki, ale co jakiś czas występuje przeświadczenie, że coś jest nie tak. Podobne odczucia towarzyszyły mi przy Audio-Technicach, ale tam z racji mniejszej analizy w brzmieniu nie zwracało to mojej uwagi w sposób znaczny.
Pytanie czy można uznać powyższy element jako wadę A83? Moim zdaniem nie do końca. Nadaje to bowiem brzmieniu bardzo specyficznego posmaku, który wzbudza ciekawość i o dziwo może się podobać. Zwłaszcza, jeśli ktoś jest wyczulony na przedobrzenia mieszczące się w tym rejonie tonalnym, ale ogólnikowo nie chce rezygnować z dokanałówek legitymujących się wyczuwalną dozą jasności i detalu.
Granie na planie „V” oczywiście nie może odbywać się bez podkreślonej góry. Ta w swojej głównej sekcji jest ładnie zaakcentowana (daje się odczuć pewien nacisk na punkt ok. 6-8kHz, przez co całościowo wydaje się bliższa słuchaczowi) i znajdująca się jeszcze na granicy bezpieczeństwa, choć przez pewną dozę nosowości, jaka z niej bije, a więc problemów z rodzielczością i barwą względem ogólnie pojętego stanu idealnego, można poczuć jej lekki nadmiar. O jazgotliwości mówić jeszcze nie sposób, a udział w tym z kolei ma bezpieczny zjazd góry powyżej progu 12-14kHz. Ogólnie choć bardzo fajnie to wszystko brzmi, to jednak nie jest to aż taka wyżyna jakościowa, jakiej oczekiwałbym po słuchawkach z wysokotonowym przetwornikiem typu BA za ponad 1000zł, a przynajmniej mając w pamięci chociażby stare Westone 3 albo EarSonics SM64. I choć źle definitywnie nie jest, to w ramach moich osobistych życzeń trochę więcej głębi i rozdzielczości najwyższych rejestrów uczyniłoby te słuchawki ciekawszymi.
W jednej z zaczytanych w sieci recenzji obiło mi się o oczy, że słuchawki cechuje wysoka rozdzielczość brzmienia, wysoka szczegółowość, precyzja i krystaliczność oraz bardzo dobry poziom. Sprawdziłem i nie mogę się niestety podpisać pod takimi wnioskami. Zresztą właśnie dlatego właśnie wolę wszystko dokładnie przesłuchać samemu, zamiast kupować sprzęt na wiarę i z nadzieją, że nikt nie chce moimi pieniędzmi napędzić sobie w taki sposób sprzedaży produktu mocno odstającego od oczekiwań, czy też po prostu treści rzekomego opisu. Zresztą head-fi również jak widziałem udziela się pewna gorączka w kierunku tego modelu (określenia „reference-class” itd.), ale tu ujawnia się moja druga zaleta – kompletny brak czasu i celowość, aby nie zapoznawać się z opisami słuchawek w sieci przed ich odsłuchaniem, a może ewentualnie dopiero po, jeśli mam jakieś wątpliwości. A mam spore.
Problem Fidue po głębszym obadaniu i sprawdzeniu przede wszystkim różnych rodzajowo tipsów oraz paru różnych źródeł, nie został niestety rozwiązany – w żadnym wypadku nie udało mi się zbliżyć do najbardziej kwiecistych opisów grania tego modelu. I nie jest to kwestia mojego przyzwyczajenia do Westone, bowiem staram się podpierać również i innymi słuchawkami właśnie wtedy, gdy z testowaną parą coś jest nie tak i zachodzi ryzyko owego przyzwyczajenia.
Wracając do kwestii rzeczy zaczytanych w sieci w kontekście sceny – miały mieć rzekomo „bardzo dobrą holografię”. Znów będę oponował – nie jest to prawda wobec tego, jak się na moim sprzęcie i w moich uszach zachowują. Oczywiście każdy ma inne uszy i prawo do własnego zdania, ale jeśli już zdawałoby się „nędzne” NuForce NE-700M za śmieszne 230zł dawały wyraźnie więcej napowietrzenia, również w okolicach góry, pozwalając jej na kompleksowe wykończenie każdego dźwięku, a to przecież „przebasowione dynamiki z niższej półki”, to chyba coś jest jednak nie tak jak powinno. Małe NuForce kosztują ułamek tego, co A83, a tymczasem to Fidue tego „ostatniego tchu” często brakowało i choć słuchawki ładnie akcentowały niższą górę wraz z newralgicznym punktem w okolicach 6kHz oraz progiem przy 12kHz, to jednak nie było tam kapki tego „audiofilskiego sznytu”, mogącego wyciągnąć z brzmienia detal absolutny. I nie jest to kwestia lub problem doboru tipsów, niestety.
A83 mimo wszelakich aspiracji grają dosyć jednoosiowo i mimo podkreślenia tonalnego góry, faktycznej holografii jest tam mniej, niż ilościowo „bardzo dobrze”. Większość tego wrażenia wynika po prostu ze wspomnianego wycofania się średnicy o ten krok-dwa, robiąc w ten sposób pozornie miejsce reszcie tonalnych dyskutantów. Ci jednak jak trajkotali, tak trajkoczą dalej swoje, dzięki czemu zmienia się ona, ale nie przybywa jej sceniczności. To słuchawki nastawione na maksymalną efektowność brzmienia, nie kunsztowność wykończenia czy bezkres sceniczny. A ponad wszystkim – jakby nie patrzeć to „tylko” dokanałówki.
Słuchawki alokują swoje emocje w basie i górze, trochę po macoszemu traktując scenę i średnicę. Daje to w efekcie strojenie podobne do chociażby A2000X, ale odwrócone w proporcjach – to basu jest więcej niż góry, a tej z kolei więcej niż średnicy, podkreślając w ten sposób wszelkie bębny w sposób widowiskowy, nie szczędząc mocy i wydźwięku. Z drugiej strony mamy też detale kryjące się w górnych rejestrach, przesuwając ją bliżej słuchacza i wpływając na ogólną poprawność, a raczej jej zanikanie.
Można zatem nazwać je słuchawkami nastawionymi na efektowne brzmienie i strojenie jakoby stworzone pod muzykę nastawioną na właśnie efektowność, a nie cokolwiek innego. A przynajmniej ja je takimi zapamiętam. Można było pewne rzeczy lepiej dopracować, przemyśleć, ale ogólnie A83 mają swój własny charakter i nie są to próby małpowania innych brzmień mimo bardzo młodego wieku i zerowego zdaje się doświadczenia w projektowaniu takich słuchawek przez samą firmę. Super, ale mimo wszystko ktoś musi za te błędy płacić i jest to niestety potencjalny nabywca, dlatego nie mogę do końca dać sobie tak stanu rzeczy usprawiedliwić.
W paru miejscach mógłbym się naprawdę brzmieniowo przyczepić i wystosować pewne roszczenia wobec idealnej moim zdaniem tonalności docelowej, jakiej na tych słuchawkach po prostu nie znajduję. Przyznać jednocześnie muszę, że słuchanie ich dawało całkiem sporą dozę przyjemności i zabawy – być może dlatego, że nie należały do mnie i nie musiałem za nie płacić. W przeciwnym wypadku i po przeczytaniu recenzji trzecich nie pozostałoby mi nic, jak albo próbować uderzać w dzwon 10-dniowego okresu zwrotnego, szybkiej odsprzedaży na rynek wtórny, albo po prostu strzelenia sobie w łeb z rozpaczy za kompletnie chybionym wydatkiem. I nie mówię tu o problemie zgrania się sprzętu z gustem/sprzętem/anatomią, a ułomności ogólnoprojektowych i dźwiękowych w sensie technicznym.
Podsumowanie
Zalety:
+ dobrej jakości kabel
+ bogate wyposażenie dodatkowe
+ ciekawe rozwiązania konstrukcyjne umiejscowienia driverów
Wady:
– fatalna ergonomia i problemy z poprawną aplikacją
– słaba jakość wykonania korpusów
– zbytnio napompowany bas
– zbytnio wycofana średnica
– niepotrzebnie podkreślona góra z lekką tendencją do sybilacji oraz nosowością i problemami natury rozdzielczości
– ubytki w scenie i holografii
– cena kompletnie nieadekwatna do otrzymanego brzmienia i wygody
Subiektywnym zdaniem:
Gdyby sprowadzić Fidue A83 do porównań z innymi słuchawkami goszczącymi do tej pory na Audiofanatyku, to okazałoby się, że grają w podobną nutę jak prawie 4x tańsze EarSonics S-EM6 i to właśnie te ostatnie wskazywałbym jako kosmiczne jakościowo rozwinięcie tego, co znaleźć można w A83. Fidue to raptem przedsmak takiego brzmienia, jakie prezentuje S-EM6, a w którym można znaleźć można sporą ilość funu płynącego z basowo-górnego grania, które stawia nacisk na efektowność ponad realizmem i którego w sumie też od czasu do czasu nie zaszkodzi. O ile nie mam żadnych problemów z tym „od czasu do czasu” z perspektywy sprzętu podsyłanego na recenzje, to jednak jako coś regularnie odsłuchiwanego czy też po prostu prywatnie posiadanego, A83 bardzo szybko zobaczyłyby u mnie czerwoną kartkę, a dokładniej precyzując: serwis aukcyjny lub jakiś dział Komis.
Słuchawki można bowiem opisać jednym słowem: „trochę zbyt”. Tak naprawdę ich zmorą nie jest „trochę zbyt” wycofana średnica, „trochę zbyt” podkreślony bas, „trochę zbyt” nosowa góra, czy też „trochę zbyt” klaustrofobiczna scena, bo to wszystko „tylko” (czy może „aż”) subiektywizmy. Nawet nie fakt, że dopiero na znacznie lepszym od siebie sprzęcie grają porządnie. Prawdziwym problemem jest „trochę zbyt” mocno skopany delikatnie mówiąc design – niezbyt fortunnie wyprofilowane korpusy oraz beznadziejne tipsy nie trzymające jednolitej średnicy otworu wylotowego. Aplikacja jest trudna, czasochłonna, nieprecyzyjna, częstokroć bolesna i w moim przypadku wymagająca zastosowania niestandardowych tipsów, w domyśle przeznaczonych właśnie na takie okazje – tj. do wybitnie trudnych pod tym względem słuchawek. Jedno wielkie „trochę zbyt”, które sumarycznie zaczyna jednak wykraczać poza znaczenie ilościowe tego słowa.
Są to więc słuchawki owszem ciekawe, ale wymagające od posiadacza „trochę zbyt” dużo cierpliwości, samozaparcia, pewnego pokombinowania i przede wszystkim dopasowania do siebie tipsów, których być może w ogóle nie ma w posiadaniu. Z tym ostatnim jest problem największy, ale dopiero wtedy można podejść do opisywania ich dźwięku jakkolwiek akuratnie, choć znów i tutaj pojawia się gwiazdka brzmiąca „o ile mamy naprawdę dobrej klasy tor lub odtwarzacz”. A to jest już niestety ten przysłowiowy (jak dla mnie oczywiście) gwóźdź do trumny. Ciekawy, ale mało opłacalny zakup.
Cóż, przerost formy nad treścią…