Kolejna króciutka, ale treściwa mam nadzieję mini-recenzja produktu Tronsmart, idąca za ciosem poprzedniego głośnika, który wywołał całkiem pozytywne wrażenie. Tym razem wybór padł na model Bang SE.
Recenzja jest owocem płatnej współpracy z marką Tronsmart, która podesłała niniejszy sprzęt bezpośrednio do testów.
Cechy i dane techniczne Tronsmart Bang SE
- Pasmo przenoszenia: 60 Hz – 20 kHz
- Moc wyjściowa: 40 W
- Wbudowany mikrofon ze wsparciem asystentów głosowych
- Wbudowane podświetlenie RGB
- Funkcja banku energii
- Czas odtwarzania:
– do 24 godzin (RGB wyłączone)
– do 16 godzin (RGB włączone) - Czas ładowania: ok. 5 godzin
- Gniazdo ładowania: USB-C
- Standard Bluetooth: 5.3 / do 15 m / NFC
- Obsługiwane kodeki: SBC
- Waga: 2,16 kg
- W zestawie:
– 1 x głośnik Bang SE
– 1 x kabel AUX
– 1 x szelka przenośna
– 1 x kabel ładowania USB-C
– 1 x karta z instrukcją SoundPulse® oraz gwarancyjna
– 1 x instrukcja użytkownika
Wykonanie i konstrukcja
Bang SE jest wykonany w bardzo podobny sposób co model Mini, a więc tubowa obudowa z bocznymi membranami biernymi i frontowymi przetwornikami. Ponownie mamy dużą rączkę, przyciski i gniazda zabezpieczone przed zachlapaniem, podświetlenie RGB (tym razem 3 tryby zamiast 2), a także te same funkcje dodatkowe: parowanie stereofoniczne, odtwarzanie z karty pamięci, gniazdo AUX (podłączenie kabla automatycznie przełącza na te konkretnie źródło) czy mechanizm SoundPulse będący bardzo mocno uproszczonym EQ.
Bang SE wygląda w rzeczywistości też jako prostsza wersja Mini – tył jest już w całości plastikowy, przód jest zwykłą osłoną perforowaną z metalu (i bardzo łatwą do wgniecenia). Pod tym względem wydaje mi się, że Bang Mini sprawiał wrażenie bardziej trwałego w długim i niekoniecznie uważnym użytkowaniu.
Bardzo podoba mi się za to większa ilość miejsca w rejonie gniazd, zabezpieczonych większym i łatwiejszym do wyciągnięcia korkiem, a także wypustki na szelkę, dzięki czemu przenośność – połączona z minimalnie mniejszą wagą i gabarytami – jest większa niż w modelu Mini.
Dużym plusem jest czas pracy akumulatora, wydłużony z 15 do 24 godzin. Szkoda że nie znalazło się nigdzie miejsce na wskaźnik naładowania akumulatora tak jak w Mini. Nie mamy już 4 kropek, ale nadal możemy sprawdzić procentowy stan baterii czy to na PC, czy w telefonie, zależnie z czym głośnik jest akurat sparowany.
Opis dźwięku
W dużym skrócie, jest to dosyć równy głośnik bezprzewodowy z krótkim basem, czytelną średnicą i górą oraz możliwością zagrania jeszcze jaśniej po włączeniu opcji SoundPulse. Względem Banga Mini ma mniej basu i mniej ciepłoty, ale równiej i (względnie) bardziej neutralnie.
Bas
Głośnik jest pozbawiony z tego co widzę portów BR i skupia się na dwóch dużych membranach bocznych, wyglądających jak przerośnięte membrany bierne z modelu Bang Mini. Z tego powodu nie ma aż takiego zejścia i wybrzmiewania jak Mini, ale nie znaczy też, że basu nie ma w ogóle. No, oczywiście jak wsadzimy ucho w głośnik to wszystko się usłyszy, ale w praktyce bas pojawia się w formie użytecznej przy ok. 70 Hz i szczytuje mniej więcej w 150 Hz, przynajmniej na niskich i normalnych poziomach głośności przy której słucham zazwyczaj muzyki. Dla porównania, w Mini było to już mniej więcej przy progu 50 Hz, co powodowało, że słuchanie muzyki miało bardziej zmanierowany przez ciepłotę, ale jednak pełniejszy basowo wymiar.
Jest to więc bas o wykresie narastającym i wypłaszczającym się, powodując wrażenie równego i czytelnego, ale po prostu krótkiego, ze słabszym zejściem. Mimo niedoborów na dole, odebrałem go całościowo pozytywnie. W wielu utworach o dziwo nie sprawiało mi to problemu, ale z perspektywy słuchawkowca na pewno jest to produkt kierowany do osób nie używających mega basowych słuchawek. Zresztą, mocny bas w tak małych głośniczkach o tak małym litrażu to często temat tabu i próba oszukiwania fizyki, której po prostu nie da się oszukać.
Tym samym oszczędniejszy bas i słabsze zejście będą największą wadą tego głośnika.
Średnica
Tym razem czytelna, obecna i bezpośrednia, świetnie akcentująca wszelakie dialogi Jest to bardzo miłe zaskoczenie, zwłaszcza że w Bang Mini lubiło się to trochę ocieplić na wyższej średnicy. W SE jest to zjawisko bardzo minimalne. W Mini poza tym jest to zakres nieco bardziej powściągliwy, zaś w SE bardziej konkretny. Wynika to też ze strojenia i korelacji z basem.
Góra
Tronsmart poszedł w maksymalną czytelność. Tak dużą, że głośnik gra moim zdaniem idealnie już na standardowych ustawieniach, wprost z pudełka, ustawiony przodem ku nam bezpośrednio (głośniczki przednie centralnie na wysokości naszych uszu). Do tego stopnia producent się postarał, że… przycisk SP odpowiedzialny za podbicie góry staje się rzadko przydatny. Zależnie od utworu, potrafi jeszcze bardziej go uczytelnić, otworzyć górę, pozbyć się tego wspomnianego delikatnego nalotu na wyższej średnicy i podkreślić detale. Może jednak też spowodować, że przedobrzymy i głośnik zamiast grać czytelniej, zacznie nam przemycać nawet sybilanty.
Warto w modelu SE bawić się ustawieniem głośnika przed/nad sobą – przednie jednostki są bardzo kierunkowe i barwa oraz jasność lubią się przechylić w ciekawe akustycznie rejony.
Scena i artefakty
Pewnym zaskoczeniem było dla mnie też móc usłyszeć nawet jakąś niepełną scenę lewo-tył-prawo. W systemie widzę też, że urządzenie jest widoczne jako dźwięk 2-kanałowy 16/44. Najgorszej wypada głębia, ale jest to efekt przysunięcia wokalistów do nas. Niestety przy cichych partiach udało mi się usłyszeć artefakty od kompresji, siedząc bardzo blisko głośnika albo wsadzając w niego ucho. Są one niesłyszalne jednak na trochę już nawet większej głośności, więc nie ma szans aby doskwierały nam w normalnym użytkowaniu. Niemniej, nie przypominałem ich sobie przy poprzednim modelu i pomyślałem, że być może miało to swoje umocowanie w tym, że wersja SE po prostu wyraźniej eksponuje sopran. Szybka weryfikacja i… również udało mi się takowe u poprzednika wyłapać. Ale to tylko potwierdza to co napisałem wcześniej, że w normalnej muzyce takowych po prostu się nie uświadczy i dopiero przypadek sprawił, że na SE zwróciłem na to uwagę.
Bang Mini vs Bang SE
Wszystko będzie się rozbijało o to jak bardzo rozbudowany sopran/bas mamy w utworze, ale też o porę dnia. Porównując bowiem ze sobą oba Bangi, zauważyłem, że w utworach mocno basowych preferowałem – zwłaszcza o późnej porze nocnej – Mini z włączoną opcją SoundPulse, dając mi nieco ocieploną „V”-kę. Z kolei w utworach bardziej premiujących poprawność tonalną, model SE lepiej mi się sprawdzał.
Była to na tyle wyrównana wymiana ciosów, że mimo teoretycznie większej ilości atutów po stronie modelu SE, finalnie nie byłem w stanie wskazać jednoznacznego zwycięzcy i jeśli byłby to wariant SE, to bardziej na punkty niż przez nokaut. Myślę, że oba mają swoje mocne strony i mogą się podobać.
Czy warto kupić Tronsmart Bang SE?
Muszę przyznać, że dałem się producentowi zaskoczyć. Z pozoru jest to cały czas wałkowanie tego samego tematu, a więc głośników bezprzewodowych z tej samej w sumie serii, ale w rzeczywistości jest inaczej i Bang SE okazał się kompletnie odmienną od Banga Mini konstrukcją. I co trzeba podkreślić – znacznie bardziej dopasowaną pod moje preferencje.
Wady na tle większego nieco brata? W zasadzie tylko jedna, a mianowicie niepotrzebność egzystencji przycisku EQ. Pomijając oszczędniejszy bas, głośnik gra świetnie od razu wprost z pudełka i tym razem funkcja ta robi się trochę zbędna i do tego trzeba na nią czekać aż się uaktywni (w Mini włączenie/wyłączenie następuje natychmiast). Na minus można też zaliczyć znacznie bardziej podatną na wgniecenia przednią maskownicę metalową, a także brak wskaźnika naładowania akumulatora, który mimo wszystko był dla mnie przydatny przy poprzedniku. Na upartego można też ponarzekać, że więcej jest tym razem plastiku i brakuje zdaje się BR-a.
Tyle z wad.
Zalety moim zdaniem nadrabiają to całkiem sprawnie. Głośnik ma wszystkie funkcje poprzednika, jest nieco lżejszy, nieco mniejszy, ma większe membrany bierne, zauważalnie dłuższy czas pracy, ale przede wszystkim jak pisałem gra świetnie i w pierwszej chwili nawet rzekłbym, że pasuje mi lepiej, niż model Bang Mini. Naturalny progres można rzec. Basu jest mniej i to najbardziej tu boli, ale za to przekaz jest równiejszy, średnica bardziej doświetlona, góra słyszalnie jaśniejsza. A do tego nawet daje się usłyszeć co nieco stereofonii.
Z tego względu całość tonalnie przypadła mi do gustu i pod koniec dnia jedyne na co narzekałem, to niedobór basu względem modelu Mini. Jest to też o tyle bardziej ciekawe, że generalnie nie jestem użytkownikiem takich urządzeń i wolę albo solidne małe monitorki do stacjonarnych odsłuchów, albo po prostu solidne kolumny.