Meze Liric II – recenzja lirycznych słuchawek audiofilskich

Meze Liric II, czasami pisane też jako Meze Liric 2, są przedstawicielem jakby pośredniej linii produktów tego znanego i cenionego producenta z Rumunii. Coś, co plasuje się między ostatnio testowanymi Empyrean II, a 109 PRO. Również cenowo jest tak pozycjonowane. Ale wzorem tańszych modeli Classic czy Neo, zdecydowano się na wariant zamknięty.

Odbywa się to cały czas przy stosowaniu przetworników isodynamicznych Rinaro (czyli pro prostu planarów z dodatkami). Jak Meze wyszła sztuka zamknięcia przetworników tego typu w (niemal) szczelnych puszkach? O tym opowiem w kolejnej pasjonującej recenzji słuchawek przeznaczonych dla klienta audiofilskiego. Czyli raczej nie dla mnie, choć na szczęście AF to nie ten typ portalu, aby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Liczy się bowiem jak zawsze to, czy sprzęt jest dobry, wygodny i fajnie gra. Więc może jednak dla mnie? Zobaczmy.


Recenzja jest owocem płatnej współpracy z siecią salonów Top HiFi, która podesłała mi niniejszy sprzęt celem wykonania jego rzeczywistych testów użytkowych i udokumentowania ich pomiarami. Jest to tym samym ekspertyza niezależna.

Kompletny zestaw pudełkowy Meze Liric II

 

Jakość wykonania i konstrukcja Meze Liric II

Słuchawki przychodzą do nas zapakowane tak, jak przystało na Meze i do czego producent nas w sumie już przyzwyczaił.

Akcesoria dołączane do modelu Liric II

Ekskluzywne pudełko obite skórą ze sztucznej świnki w kolorze czarnego tła, mieści w sobie szeroką przestrzeń skrywającą czarne etui. W tymże etui drzemią bohaterowie niniejszej recenzji, Meze Liric II, będące utworem lirycznym przepięknej roboty. Ta objawia się spasowaniem dokładnym, designem przepięknym i drewnem obecnym.

Słuchawki Meze Liric II z etui i pudełkiem

Te szlachetne połączenie ciemnego drewna, czerni, miedzi i rumuńskiej precyzji działa na audiofila bardzo mocno. Powoduje, że już na tym etapie nie trzeba ich słuchać. Przeczuwa się dźwięk miedziany jak ten kolor, organiczny jak te drewno i z czarnym tłem jak ta rama nośna.

Meze Liric II w twardym etui

Komponuje się to też z okablowaniem, które jest odpinane i co ciekawe – w dwóch wydaniach. Standardowy kabel single-ended jest długi, czarny i w otulinie PVC. Fajny, lekki, choć lubi się plątać. Podziw budzi za to zaplatany ręcznie kabelek 4.4 mm. Krótszy, bardziej pod mobilnioki, ale bez błędów na oczkach, jak przy Plussound X16. Podobno to ręczna robota, czyli jednak tak jak kabelki Fanatum – da się. Cóż, może Amerykanie się tego też kiedyś nauczą. Pytanie tylko za jakie tym razem pieniądze.

Słuchawki Meze leżące na boku

Co do izolacji i wygody, słuchawki prezentują się równie okazale. Choć wydają się trochę małe, dobrze trzymają się głowy, wyważając się perfekcyjnie między ergonomią a wygodą. Izolacja również jest na sensownym poziomie. Całościowo więc słuchawki pozostawiają po sobie bardzo dobre na tym etapie wrażenie.

Obrotowe muszle w słuchawkach Meze Liric II

Jest to zresztą coś, co zapoczątkowało kolejną nową linię produktów tego producenta. Prostszą i mniejszą od Empyrean/Elite, ale większą i bardziej zaawansowaną na tle najmniejszych modeli dynamicznych. Meze Liric II są bowiem zamkniętym wariantem otwartego modelu Poet. Razem tworząc nowy duet względem pozostałych rodzin w portfolio firmy. Dlatego być może warto będzie śledzić poczynania tej marki w najbliższym czasie.

 

Różnice względem pierwszej wersji Liric

Choć nie miałem przyjemności obcowania z pierwszą wersją tych słuchawek, natrafiłem na sporo informacji od użytkowników i samego producenta. Możemy więc jakkolwiek prześledzić zmiany wprowadzone w wersji Liric II.

Przetwornik Rinaro z płytką QWRM

  • Przetwornik Rinaro Isodynamic Hybrid Array MZ4 – został na nowo zestrojony w nowej wersji, aby brzmieniowo lepiej korespondował z większymi modelami. Dodatkowo zastosowano płytkę o nazwie Quarter Wavelength Resonator Mask (QWRM), która ma tłumić rezonanse powyżej 7 kHz. W ten sposób ma łagodzić wysokie tony, na które uskarżali się użytkownicy.
  • Wykończenie muszli – w pierwszej wersji był to materiał skóropodobny, zaś tutaj zdecydowano się na drewno hebanowe.
  • Nauszniki – wymieniono klasyczne pady na magnetyczne z uszczelnieniem. Mocno poprawiło to ich wymianę i serwis, choć wymaga teraz stosowania dedykowanych padów Meze.
  • Okablowanie – wydłużono wspomniany kabel fabryczny i dodano opisywany już pleciony na 4,4 mm.
  • Waga – drobna zmiana w wadze słuchawek, która wzrosła z ok. 400 g na ok. 430 g. Niewiele, ale zawsze.

Generalnie nie ma więc szans na pomylenie się co do modelu, który zakupujemy. Już teraz jednak mogę powiedzieć, że jeśli pierwsze Liryki miały bardziej podkreślony sopran niż drugie, to jest dobra zmiana.

 

Jakość dźwięku Meze Liric II

Jakież to wielkie szczęście, że Meze Liric II trafiają na wokandę zaraz po MDR-Z1R. W recenzji Sony pisałem, że konkurentem dla nich mogą być LCD-XC albo AP2000Ti. Do tegoż grona i Liryki może warto byłoby dopisać?

Mając wszystkie pary pod ręką, to właśnie „liryczność” Liryków jest najbliższa wizją temu, czym błyszczały Z1R. Mówić o wizji wszak wypada, gdyż Meze coraz częściej zdaje się wypuszcza produkty głaszczące stricte audiofilskie podniebienia. Choć i są wyjątki, takie jak np. 105 AER, pasujące na ząb także i prostszemu ludowi, niesalonowym bywalcom, których sam również jestem wesołym przedstawicielem.

Pierwszy test zacząłem od próbki mono. Sam ją nagrywałem, więc znam ten dźwięk jak własną kieszeń. Co mnie uderzyło, to to, czego nie usłyszałem od startu w Z1R, choć powinienem wg wszelakich relacji i opisów: naturalność. Mimo, że to tradycyjne Meze, które lubią więcej sopranu przyłożyć, ogólny przekaz jest rzeczywiście naturalny.

Lubię słuchawki, które na solidnym i zdrowym fundamencie budują swój własny charakter. Jako branżowy recenzent pewnie napisałbym, że liryczne Meze grają równo, naturalnie, realistycznie – tak jak opisywano Z1R. Kładą w ten sposób fundament faktury i substancji pod plastyczność i wielkość źródeł pozornych. Potem zaś narzucają na to swoją warstwę abstrakcji, czyli naleciałości i styl grania, głównie płynący z charakteru driverów Rinaro. Niczym natchniony autor poematu mający swój powiew inspiracji, tak i tutaj ma się wrażenie, że ktoś nad tym rzeczywiście spoczął i pomyślał. Dodatkowe elementy sugerują, że ktoś traktował je co najwyżej jak bazę, na której dopiero budowany będzie cały nasz utwór liryczny. O tyle trudniejszy, że zamknięty. A zrobienie dobrze zamkniętego planara, to też jednak sztuka. Czasami nie mniejsza, niż napisanie poprawnie dzieła literackiego (vide Hifiman).

 

Strojenie i barwa Meze Liric II – względnie równo i na sopran

Debatować można, czy bardziej słyszalny jest ten równiejszy i bardziej neutralny fundament o dużej poprawności, czy może naleciałość charakteru szkoły Meze. To zależy od tego, na jaki utwór trafimy.

W całościowym rozrachunku akustycznym, bas jest po stronie tym razem bardziej umiarkowanej, wyrównanej i neutralnej. Nie ma tego animuszu, co jeszcze przed momentem Z1R czy Utopie, ale mieć go nie musi. Chyba bardziej właśnie w stronę Hifimana bym skierował tu wzrok. Nie ukrywam, że troszkę mi tej autorytarności na dole brakuje, bo jako żywo jeszcze tlą się wrażenia w głowie od poprzedników. W utworach jednak żaden przez tenże fakt nie ucierpiał. Było równo, rytmicznie, z dokładnym utrzymywaniem tempa. Ma to więc niewątpliwie swoje muzykalne atuty.

Wokal to trochę powtórka z Z1R, ale tym razem bez efektu prezencji na niewidzialnej ścianie. Wokaliści mają swój wyraz, miejsce i wektor ukierunkowany na słuchacza. Choć więc wydaje się, że średni zakres jest w podobnie optymalnej sytuacji, co w Sony, u Meze czujemy się bardziej organicznie. Z ową substancją i wyrafinowanym, audiofilskim smakiem. Realizacja i prezentacja są tu subtelnie bardziej analogowe. Nacisk kładzie się na wykorzystanie dobrze znanych audiofilom cech i właściwości tejże organicznej prezentacji, oddającej styl tego, co w nich wybrzmiewa i pod co są podłączane. W języku audiofilów, w których gronie nie jestem na szczęście mile widziany, głos jest bardziej „mokry”.

Sopran to z kolei wspomniana naleciałość charakteru Meze. Podkreślenie detaliczności, troszkę przez to zahaczając o barwę, ale nie tak, jak w Z1R. Przyznam się, że tego mi nieco w Utopiach właśnie brakowało. Takiego kierunku, który łączy przyjemne z pożytecznym. Lirykom się to całkiem sprawnie udało i w sumie nawet nie dziwię się, że są w zagranicznej audiofilskiej prasie z tego powodu chwalone.

 

Lirycznie i scenicznie

W bezpośrednim porównaniu scenicznym, okazuje się, że Meze Liric II znów mają wiele wspólnego z flagowcem Sony. Scena jest bardzo podobna, choć nie identyczna. Sony prezentowały obszerną szerokość, czego Meze Liric II tak mocno nie manifestują. Zamiast tego, niczym w prawidłowo skonstruowanym (a jakże!) utworze lirycznym, nacisk większy kładą na wyważenie wszystkiego względem siebie. Nadal jest to elipsa, ale nie tak agresywna, aby oś przód-tył w czeluściach grzebać. Pod tym względem jest to moim zdaniem wyraźna przewaga nad Sony MDR-Z1R. Cóż bowiem nam po ogromnym wychyleniu lewo-prawo, jeśli jednorodnie portretowo projektuje się dźwięk przed nami. Meze tak nie czynią. Bardziej bawią się dźwiękiem, pamiętają o całościowym obrazie, nie skupiają się na prezentacji „tu i teraz”. Rzekłbym, że jest to dojrzalsza audiofilsko wizja ponad recepturą Sony, choć jedno i drugie danie będzie dla audiofila przepyszne.

Ostatecznie będzie trzeba wybrać między klasycznym schabowym, a nieco bardziej wymyślnym de volaille’m. Tym bardziej, że niejednoznacznie kreuje się w tym wszystkim holografia. Tak bardzo chwalona i gloryfikowana jak czytałem w Z1R, rzeczywiście mająca swoje przebłyski, pozornie ma przewagę i nad Meze. Holografia Liryków jest bardziej konwencjonalna, utwardzona, obecna, ale bez silenia się na spektakularność za wszelką cenę. Można powiedzieć, że to dobry standard zamkniętych słuchawek. Nie złapałem ich na żadnych słyszalnych błędach, potknięciach czy ułomnościach, mimo iż słuchu audiofilskiego nie posiadam. Całość ładnie komponuje się w jeden solidny spektakl, integralne dzieło literackie.

Projektowo w przypadku Meze Liric II liczył się mam wrażenie całokształt, wszystko wzięte razem niczym jedna wizja, perspektywa i kontekst. A z komplementarności scenicznej wypływa wówczas romantyczna wizja muzyki nieskrępowanej, choć w zamkniętych puszkach zaklętej.

 

Ciemno wszędzie, cicho wszędzie…

Trochę przyznam dziwię się sytuacji, że jakby całun nocy spowija trochę u nas w kraju ten model. Czyżby nasi rodzimi audiofile wymarli? Meze znielubili? Niemożliwe. Ten gatunek nadczłowieka, swoisty homo-audiophilus, najwyższej czystości krwi i szlachetnego rodu, nie może ot tak wyginąć. Czemu więc nad całkiem dobrymi słuchawkami przechodzimy sobie do porządku dziennego? W zagranicznej prasie Meze Liric II są niemal czczone, opisywane jako słuchawki wyjątkowe, wzorcowe, zniewalające, naturalne i realistyczne. Zupełnie jakby podpatrując przymiotniki z Sony MDR-Z1R i bezczelnie je kopiując w zazdrości. A u nas cisza.

Zbliżenie na dysze redukujące ciśnienie wewnętrzne

Meze Liric II są dostępne za 8500-9000 zł, podczas gdy Sony MDR-Z1R kosztują obecnie 8155 zł. Przewaga ekonomiczna zatem przechylona jest na rzecz Japończyków. A mimo to nieszlachetnego rodu „Rumuny” próbują dać im opór. Więcej można z Meze zrobić (wkładki i modyfikacje), a i cena jest niewiele wyższa. Zaleta jest to przynajmniej w obrębie takiego konkretnie pojedynku.

Niemniej stąd też po części wspomniane moje zdziwienie, że o Meze Liric II jest cicho. Może po prostu jest to kwestia sentymentu i preferencji klientów, jakie panują w danej chwili na rynku? Kto wie.

 

Aspekty techniczne, czyli po raz wtóry karty na stół

Dla wielu cena tych słuchawek może być niestety zaporowa. Może nie tylko jako za słuchawki, ale i audio w ogóle. Dla innych z kolei stanie się to wreszcie końcem poszukiwań wymarzonych zamkniętych słuchawek premium. Takich, które pozwolą wejść na audiofilskie salony.

I rzeczywiście, Meze Liric II zdają się być z krwi i kości produktem audiofilskim kierowanym głównie do takiego odbiorcy (choć nie tylko – o tym za chwilę). Stają jaskrawo w opozycji przeciw posługiwaniu się pomiarami. Sprzeciwiają się metrologicznemu śmieszkowaniu i niepojmowaniu istoty rzeczy. Ową istotą jest kierunek przeciwny: przytulenie w romantycznym uścisku rzeczy, z którymi ten nieumiejętny pomiar w audio walczy i krecią robotę tylko robi. Tak jak przy balansie kanałów, który jest całkiem dobry, acz jeszcze nie perfekcyjny.

Tymczasem okazuje się, że dźwiękowy „organiczny sznyt”, który słyszałem na wokalu, wynika najprawdopodobniej z rezonansów puszek. Mamy średnio 1,6% THD+N w 1,88 kHz, co jest konsekwencją wytłumienia. Nie jest to podejrzewam dzieło przypadku, a zabieg celowy, kierowany właśnie podług audiofilskiego grona szacownego. Te zaś zapewne takowe cechy doceni i usłyszy przy swoich nominalnych głośnościach koncertowych.

Gniazdo na wtyk Meze

Winniśmy zatem Meze czołem bić i chwalić jako przykład zrobienia umiejętnie tego, czego inni nie potrafią. Hifimanowi to kompletnie nie wychodzi, choć nadal audiofilski świat wielbi go za wszystkie swe starania. Sony również jest czczone w niektórych kręgach, często z czystego sentymentu, choć troszkę przestrzeliło umiejscowieniem zniekształceń w MDR-Z1R. Pod względem wytłumienia i kontroli THD+N, technicznie znacznie lepiej stoją Audeze LCD-XC. Słuchawki niegrające i nielubiane, gdyż ujawniły ostatnio parokrotnie zbyt wiele kontrowersji przy rzekomym wpływie tego czy owego komponentu na dźwięk. Są więc odtąd zdaje się na cenzurowanym, zwłaszcza że to konkretnie ja wykorzystuję je w testach.

Niemniej, czy i w tym szaleństwie (jak u Sony) zaszyto jakąś metodę? Ukryty geniusz inżynierów, którzy są w stanie ukręcić funkcjonalny bat z omijanego szerokim krokiem brązowego budulca?

 

Zjawiska fizyczne w służbie dźwiękowej sprawy

Cały czas zapominam (stąd muszę sam sobie przypominać o tym co rusz), że Meze Liric II są kierowane głównie do klienta audiofilskiego. Albowiem to dlatego Meze całkowicie świadomie i celowo eksperymentuje z nowymi kierunkami. Nie bez przyczyny jak pisałem Hifiman króluje na audiofilskich salonach. Ich nieobliczalna, niewytłumaczalna często natura, nadaje im właśnie tego specyficznego smaku. I nie jest to usprawiedliwianie producentów na siłę – fakty są takie, że ludzie to słyszą i lubią.

Przy Sony nie użyłem tego argumentu, ponieważ tam producent najzwyczajniej w świecie przestrzelił z punktem skupienia się zniekształceń na wykresie. Wpadł w efekcie w najbardziej słyszalny zakres słuchu. Meze Liric II natomiast omijają go, niczym rozmowę o polityce przy wigilijnym stole. Punkt skupienia znajduje się w 1,8-1,9 kHz, ale co do zasady, zniekształcenia harmoniczne rozlewają się nam szeroko i po całym środku pasma.

Tak oto objawia się wspomniany geniusz Meze – jak zrobić słuchawki technicznie z teoretycznym „defektem”, który nim nie będzie, a stanie się „cechą”. Bo że będzie się ona podobała to rzecz jasna – wystarczy poczytać zagraniczne recenzje. Ba, niektórzy krzyczą, że Meze Liric II to najlepsze słuchawki zamknięte w tej klasie cenowej.

Mechanizm wysuwania muszli i obrotu w Meze

I rzeczywiście, w odsłuchu odbieramy sopran oraz ogólny dźwięk Meze w takim wydaniu jako przyjemny. A przynajmniej przyjemniejszy, niż odbierałem dźwięk Sony MDR-Z1R. Dziwne, bo nie mam u siebie np. specjalnego kondycjonera prądu jonowego, który dźwięk miałyby (wraz z kolorami) ubarwiać i uprzyjemniać. W sposób magiczny i niewytłumaczalny, ale definitywnie z wpływem niezaprzeczalnym i oczywistym. Nie mam też drogiego sprzętu klasy hi-end, bo ponoć taki jest najbardziej koszerny dla poprawnych doznań empirycznych. Najlepiej marki egzotycznej, o której nikt nie słyszał, a którą założył jakiś Japończyk, co to kiedyś z fabryki Denona uciekł pracować na własny rachunek.

Niestety, wszystkie te przyjemności uzyskałem z własnych urządzonek, ot skromnych i sympatycznych zwierzątek DIY. Czyli da się.

 

Skalowanie względem głośności i czułości słuchu

Tytuł wyjaśnia źródło takiego stanu rzeczy. Testy THD wykonuję na poziomie 94 dB SPL. To bardzo dużo, ale przyjęto taką wartość za standard w branży pomiarowej. Co nie znaczy, że nie możemy wykonać sobie dodatkowych pomiarów na wartościach niższych bądź wyższych. W naszym wypadku – niższe będą nas interesować.

Przy trochę cichszym słuchaniu, na poziomie 80 dB SPL (granica szkodliwości w badaniach TTS/PTS) nie wykraczamy poza 1% THD. Czyli zobaczcie, że nagle przy tylko mniejszym natężeniu dźwięku, jesteśmy na poziomie typowej lampy. Dalej – przy jeszcze cichszym dźwięku, na poziomie 70 dB SPL, jesteśmy już poniżej 0,5% THD.

Zbliżenie na mechanizm regulacji Meze Liric II

Poza testami odsłuchowymi, w normalnym użytkowaniu łapałem się notorycznie na tym, że Meze Liric II słuchałem rzeczywiście ciszej niż np. MDR-Z1R, Utopii czy AD900X. Dlatego w odsłuchu bardziej odbierałem to jako styl grania, aniżeli wspomniany defekt, a czemu wtóruje przesunięcie wybicia w dół – na 1,88 kHz. Sony mając je w 3 kHz z automatu stawiało na znacznie większą ekspozycję wynikającą z czułości naszego słuchu. A tym samym szansę na realne usłyszenie tychże zniekształceń.

Meze więc uznało jak sądzę, że zamiast walczyć z tym zjawiskiem, najlepsze będzie wykorzystanie go do wzmocnienia przekazu muzycznego. Cóż za prosty i mądry pomysł, aby ten, kto słucha cicho, zachwycił się niemniej, niż ten, co słucha głośno.

W praktyce jest to bardzo interesujące przypomnienie tego, że nie wszystkie zniekształcenia słyszymy dokładnie w ten sam sposób i z taką samą siłą. Nie należy pomijać czułości naszego słuchu, gdzie akurat punkt 3 kHz (u mnie również i 6 kHz) są najlepiej słyszalne.

Zatem o ile Meze Liric II technicznie mają wybicia na THD, czyli wadę, w praktyce jest ona nadal na normalnych głośnościach poza percepcją człowieka. Dosłownie więc uciekają mi spod topora. Gdyby wybicie było wyżej, jak w Sony, nie byłoby już zmiłuj.

 

Elastyczne słuchawki dla „normalsa” i audiofila w jednym?

Meze Liric II są zatem skonfliktowanym wewnętrznie modelem, który potrafi – a jakże – skonfliktować samego oceniającego, również wewnętrznie.

Z jednej strony ciekawie grające, mające swój styl i sznyt, które objawiają się w sferze empirycznej. Może nawet stąd wzięła się nazwa Empyrean? Z drugiej strony w cenie 8500 zł spodziewałbym się trochę lepszych właściwości technicznych „na papierze”.

Znów jednak być może zachodzi u mnie fundamentalny błąd poznawczy, powodujący tylko kłopoty i kłótnie ze wszystkimi. To model stworzony dla audiofilów. Oni to lubią. Czemuż więc odbierać ludziom przyjemność z tego, co dla nich dobre? Skoro oni tego chcą, to czyż nie byłoby gwałtem i przemocą odbieranie im takiej przyjemności? Wszak – jak to się często mówi – człowiek uszami słucha muzyki, a nie pomiarów. Mam wrażenie, że Meze Liric II są kwintesencją tejże właśnie maksymy. Tak oto nastąpił przebłysk, niczym najświetniejszy pomysł zrodzony podczas poważnego posiedzenia na muszli. Bo i po co walczyć z czymś, co audiofile chcą słyszeć, a reszta przy cichszej muzyce i tak nie usłyszy?

Drewno hebanowe na muszlach w słuchawkach Liric II

Dlatego prawdopodobnie źle podchodzę do ich sfery technicznej. A co jest zrozumiałe z perspektywy byłego audiofila bawiącego się w rzeczy, które mnie wg znakomitych filozofów audio przerastają. Te rezonanse mają tu być, są celowe i muszą być słyszalne. I tak samo im głośniejsza muzyka, tym bardziej będą zaznaczone.

Z tego samego powodu sopran jest podkreślony dokładnie w punkcie 6 kHz, jako ukłon w stronę audiofilów bardziej zaawansowanych wiekiem. Ale nie na tyle, aby odrzucić od siebie osoby nie będące audiofilami lub po prostu młodsze wiekiem i dopiero zaczynające przygodę z tak drogimi modelami. Bardzo podoba mi się takie podejście do tematu.

 

Zrozumienie obrazu całości w prawidłowym kontekście

Wyłania się nam tu więc wyraźnie do kogo słuchawki te są kierowane. Ale też jakie priorytety przyświecały ich konstruktorom. Otóż Meze Liric II będą dobre dla osób, które:

  • bardzo cenią sobie winyle, analog i lampy,
  • preferują kontrolowane do pewnego stopnia zniekształcenia,
  • lubią subtelne zabarwienie dźwięku i gdy ma on swoją duszę,
  • lubują się w barwnym przekazie i klimacie bardziej, aniżeli sterylnej czystości i poprawności technicznej,
  • szukają ekskluzywnie wykonanych słuchawek zamkniętych o dużej wygodzie.

U takich jak ja, czyli prostych ludzi upraszczających sobie życie, by w formie łopatologicznej – korelując z nazwiskiem – lepiej świat rozumieć, nie jest już tak różowo. Nie słucham winyli tylko plików, nie mam lampowca tylko tranzystory, a zniekształcenia staram się redukować aniżeli wzmacniać. Czyli słucham muzyki od strony elementarnej jakości i kompozycji utworu oraz tego, jak słuchawki same z siebie go prezentują. Wystarczy, że będą miały stworzone ku temu odpowiednie warunki.

Widać, że Meze bardziej dopasowane są do tradycyjnego, konserwatywnego podejścia „grającego toru” i niekoniecznie brną w koncepcję przeciwną. Napędzenie Meze Liric II jest zatem w całości w gestii Waszej, drodzy użytkownicy i czytelnicy.

Choć aby mimo wszystko rzucić na to nieco światła…

 

Dobór odpowiedniego sprzętu

U mnie wystarczył prosty, transparentny sprzęt, który zbudowałem sobie bez problemu sam. Choć popełniłem w ten sposób grzech śmiertelny, niewybaczalny, bo wybiłem się w ten sposób na niepodległość. W efekcie nie jestem od żadnego producenta/dystrybutora zależny, a co za tym idzie – od jego łaski lub niełaski, lubienia mnie lub nie. A jakością mierzoną – o zgrozo – nie odstają moje niepozorne zwierzęta od sensownego poziomu i wcale nie najtańszych pozycji na rynku. Ale ponieważ standaryzowaną miarą wiarygodności jest kwota wydana na sprzęt, z automatu jestem swoistym pariasem pośród audio-empirystów wszelkiej maści. No ale cóż, każdego dnia muszę jakoś żyć z tą świadomością i nieść dalej swój krzyż.

U Was zaś, z tego co czytałem w innych recenzjach, muszą to być bardzo drogie wzmacniacze, najlepiej lampowe, w klasie A. Jak również bardzo drogie moduły DAC (koniecznie R2R) i jeszcze droższe od nich kable (przynajmniej złocone). Tylko tak doznacie objawienia możliwości Liryków, oczarowania analogowym sznytem i powabem rumuńskiego kunsztu akustycznego. Dlatego śmiem twierdzić, że – wzorem tego co pisano o Z1R – są to słuchawki łatwe, ale trudne zarazem, aby wyciągnąć z nich pełnię magii. Ale to Wy sami musicie uwierzyć, że się to uda. Wiara w cuda to w audio bowiem połowa wszelakiego sukcesu.

Natomiast jeśli jesteście ludźmi pobożnymi w ten sposób, że to Boga macie w sercu (czyli prawdę), a nie bożki doczesne (czyli fałsz i bałamuty), wystarczy Wam solidny sprzęt za dobre pieniądze. Taki, który wiadomo co sobą oferuje i jak się mierzy. Przy czystości oferowanej przez Meze Liric II, wystarczy Wam nawet dobry telefon czy malutki „pendrive”, jak Sonata BHD Pro. A z której zresztą obficie korzystałem w tej recenzji po balansie i czyniłem to tak samo skutecznie, jak z pozostałych kloców, klocków i klocuszków.

 

Okablowanie Audionum

Skoro o kablach już wspomniałem, słuchawki te przychodzą jak pisałem z dwoma kabelkami. Jeden jest kablem prostym, drugi zaś plecionką pod balans. Plecionką wykonaną – co warto podkreślić – lepiej od markowych nawet kabli za grube pieniądze. Testowany na dniach Plussound X16 w wariancie srebrzonym (SPC) za 4250 zł, posiadał błędy zaplatania. Obiecywał też czynić cuda ze słuchawkami, jednak w pomiarach wypadł tak samo dobrze, jak mój Audionum. Z tą różnicą, że Plussound X16 w tym wariancie to dokładnie 50% ceny całych tych słuchawek. Mój kabelek to jakieś 5%.

Kable Meze dołączane do zestawu

W każdym razie postanowiłem spróbować Meze Liric II z Audionum w odpowiedniej wersji na jack 3,5 mm i mam wrażenie, że idealnie wstrzeliłem się ergonomią między oba fabryczne kable. Ten tańszy ma niestety bowiem tendencję to plątania się (tarcie otuliny). Trochę tak samo, jak w moich AD900X. Toteż z przyjemnością pracowało mi się na własnym wypuście i to tym bardziej, że mogłem go sobie wygodnie zakończyć dużym wtykiem jack 6,35 mm. Jest to u mnie na warsztacie standard, którego używam zarówno przy interfejsie, jak i wzmacniaczu HA500.

W każdym razie, z moim kabelkiem było bardzo dobrze, choć zniekształcenia magicznie sobie nie zniknęły. Widocznie mój kabelek nie ma w sobie elementów mistycznych i rzeczywiście musiałbym zainwestować w Plussound X16 na palladzie za 19400 zł, aby coś tu się być może lepszego zadziało. Nawet, jeśli nie na pomiarach, to w głowie. Bo jak mówiłem – wiara to połowa sukcesu w świecie audio. A przynajmniej tak obiecuje karta produktu niejednego zacnego kabelka, choć nie mówiąc tego wprost. Audionum stawia bardziej na solidność i praktyczność, zamiast na czary. To dlatego nie daje tu spodziewanych przez Plussound efektów.

Niemniej, ponownie – te słuchawki celowo operują zniekształceniami, zaś na niższych głośnościach 0,5% jest w 1,88 kHz już w zasadzie pomijalne. Nie ma więc o co kruszyć kopii.

 

Podsumowanie

O dziwo Meze Liric II bardzo fajnie mi się słuchało. Może i nie jestem w gronie użytkowników docelowych, ale dużo pomaga im fakt, że słucham muzyki na ogół cicho. W dzisiejszych czasach może lepiej byłoby to po prostu określić: „normalnie”. Dostaję tu wzorowo wykonane planary, interesujący projekt, świetne materiały, bardzo dobrą wygodę. Precyzja elementów super, wszystko do siebie pasuje, a wyposażenie jest na bogato. Dźwięk łączy w sobie neutralny fundament z zakreślanym charakterem typowym dla Meze. Podoba się to dla mnie.

Zatem mimo nie bycia audiofilem, mógłbym te słuchawki zarekomendować przynajmniej do odsłuchów samodzielnych, nawet biorąc pod uwagę ich aspekty techniczne przy wyższych poziomach SPL. Te w uzyskanych pomiarach troszkę odstają od całościowego poziomu Liryków, ale jest to zabieg prawdopodobnie celowy (grupa docelowa). Zaś przy niższych głośnościach – wprost niesłyszalny. Ludzie zresztą często mylą porządnie zrobione słuchawki z nudą. A jak pokazuje Meze (np. na tle Z1R czy Hifimanów), określone zniekształcenia i rezonanse można całkiem umiejętnie wykorzystać.

Poza tym bardzo brakuje nam na rynku słuchawek zamkniętych premium. Takich, które rzeczywiście są bliskie tonalnej referencji i można je polecić może nie jako kompletny wzorzec bez wad, ale po prostu jeden z punktów odniesienia. Dlatego jeśli posiadacie już sprzęt audio klasy audiofilskiej i bardziej przemawia do Was umiejętne operowanie zniekształceniami, Meze Liric II mogą okazać się interesującym modelem. U mnie słuchawki te dzielnie się ratowały przewidywalnym zachowaniem THD w moich głośnościach, ale też ogólnie jako projekt, wykonanie i wygoda. I tym razem bez szklistości, jak w MDR-Z1R.


Na dzień pisania recenzji słuchawki dostępne są w cenie 8500 zł u dystrybutora marki, tj. w salonach Top-HiFi. Można je również znaleźć w innych sklepach w kraju (sprawdź aktualne ceny i dostępność w sklepach).


 

Dane techniczne

Zaczerpnięte z jednego ze sklepów audio:

  • Typ przetwornika: Rinaro Isodynamic Hybrid Array MZ4
  • Zasada działania: Zamknięte
  • Dopasowanie do uszu: Wokółuszne
  • Pasmo przenoszenia: 4-92.000 Hz
  • Impedancja: 61 Ohm
  • Nominalny SPL: 100 dB (1mW/1kHz)
  • Maksymalny SPL: >130 dB
  • Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): <0.15%
  • Waga: 427 g

Dane pomiarowe

 

Platforma testowa

Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.

  • DAC/ADC/AMP: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro, AF DA 500, AF HA500 oraz sprzęt klasy audiofilskiej hi-end
  • Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
  • Słuchawki testowe: Audeze LCD-XC (zmodyfikowane), Sony MDR-Z1R (gościnnie), Audio-Technica ATH-AD900X (zmodyfikowane)
  • Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
  • Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli AF Audionum
  • Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
  • Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Logo Audiofanatyk M
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na mój blog i pomoc w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.