Z Kiwi Ears Aether spotykam się pierwszy raz, ale pod wieloma względami jest to produkt ciekawy. Zaliczany do grona największych magnetostatów dostępnych w formacie IEM na rynku, w cenie ok. 800 zł ma szansę na błyśnięcie jakością. Czy wykaże się przymiotnikami typowymi dla takiej techniki wykonywania przetworników? Zobaczmy w prywatnej (a jakże) recenzji tych słuchawek.
Recenzja powstała dzięki nieodpłatnemu użyczeniu swojego prywatnego egzemplarza przez p. Konrada, któremu bardzo serdecznie dziękuję.
Jeśli posiadacie sprzęt, którego jeszcze nie testowałem i nie publikowałem jego recenzji wraz z pomiarami na Audiofanatyku, zapraszam do kontaktu. A jeśli podoba się Wam moja praca i chcecie wesprzeć ją bezpośrednio, można to uczynić kupując kable sygnowane logo Audiofanatyka. Tudzież via postawienie kawy na ko-fi lub drobny datek via suppi by Patronite.
Jakość wykonania i konstrukcja Kiwi Ears Aether
Pakowanie słuchawek jest frustrujące. Dobranie się do zawartości wymaga ogromnej cierpliwości i pomysłowości, jeśli nie chcemy zostawić żadnych śladów takowej ingerencji. Było to moim priorytetem podczas testów, ponieważ Właściciel nalegał, abym nie korzystał z tipsów (względy higieniczne). Na szczęście posiadałem jedną parę identycznych własnych, więc nie miało to obostrzenie przełożenia na odbiór i pomiary. Przypomnę bowiem, że te wykonuję od pewnego czasu również na sztucznym uchu (i kanale).
Generalnie jakież wyposażenie mamy – każdy widzi. Twarde etui z resztkami farby (?) po logotypie na nie naniesionym (?), zaplatany kabelek, komplet tipsów. Jedynie na kabelek zwróciłem uwagę, bo bardzo łatwo można go rozplątać (oczka są stosunkowo luźne). W zestawie mamy tylko wersję na jack 3,5 mm, ale jest ona wystarczająca przy parametrach Kiwi Ears Aether.
Miałem troszkę przyznam problem, aby złapać dobry seal, a gdy już go złapałem, to okazało się, że izolacja nie jest najmocniejsza. W zamian jednak słuchawki można uznać za całkiem wygodne, mimo dużych muszelek. Plus konstrukcyjnie chyba musi być tak jak jest (ciśnienie).
Kiwi Ears Aether są przedstawicielami słuchawek magnetostatycznych, gdzie producent chwali się zastosowaniem 15,3 mm przetwornika. Chwali się przy tym na pudełku takimi cechami, jak:
- Wzmocniony detal.
- Uderzający bas.
- Zbalansowany dźwięk.
- Jakość HiFi.
Zobaczymy sobie więc jak to się ma do rzeczywistości.
Natomiast wracając jeszcze do „wystarczania” kabla i połączenia single-ended, od razu powiedzmy sobie słowo o napędzie. Jest bezproblemowy. Przy tylko 14 Ohmach impedancji i aż 105 dB SPL/mW, naprawdę nie dziwię się, że zastosowano tylko SE. Żadne połączenie zbalansowane nie jest tu wymagane. Ba, mogłoby być dla naszego słuchu wręcz ryzykowne. Choć oczywiście kwestią do określenia zawsze pozostanie tu dobór głośności i jakości źródła. Tej ostatniej nie na słuch lub na bazie recenzji tworzonych tylko w taki sposób. To tak naprawdę wszystko, co musimy o nich wiedzieć.
Jakość dźwięku Kiwi Ears Aether
Kiwi Ears Aether grają dokładnie tak, jak stereotypowo gra większość przetworników magnetostatycznych z kierunku chińskiego. W podobny sposób, choć zauważalnie bardziej ekstremalnie, grały planarne modele KZ. Mówiąc wprost: V-ka. Proporcjonalnie jest na szczęście temperowana właśnie na owych skrajach.
- Basu na początku jest mało, ale wszystko opiera się na odpowiednim dopasowaniu i po dosłownie kilkunastu sekundach mamy całkiem nisko schodzący dół. Nie będą to basowe potwory, bo ilość jest dość umiarkowana, ale wystarczy, że trafimy na „odpowiedni” utwór. Wówczas usta same składają się w charakterystyczny „dzióbek”.
- Zakresy średnie są tam, gdzie być powinny, a co cieszy i pracuje na kolejny plus dla tych słuchaweczek. W planarnych KZ pamiętam, że środek był niczym dziecko z rodziny przemocowej. Zakrzyczane, zastraszone między kłócącymi się ze sobą ojcem i matką, tj. basem i sopranem. Może nie jest to zbyt wyszukany przykład, ale naprawdę skojarzenia ze skrajami planarnych KZ miałem bardzo brutalne. Tu takiego zjawiska nie zaobserwowałem.
- Sopranu jest sporo, ale o ile w pierwszej chwili miałem skojarzenia z Hifimanem, wystarczyła chwila, abym zmienił swoje upatrywania. To taki zakres bardziej bym powiedział w kierunku zmodyfikowanych DT1990 PRO (AmironMOD), ewentualnie moich AD500. A więc jest jasno, szeroko z podkreśleniem linii góry, ale nie ostro i kłująco. Czyli super.
- Scenicznie natomiast mamy klasyczną elipsę. Bardzo szeroko, nawet nieźle w temacie holografii, ale głębi sceny proporcjonalnie najmniej względem wymienionych tu już towarzyszy. Dokanałowych HD800 czy AD900X tu nie napotkałem, ale w zamian mam dobrze zaakcentowane wokale na środku i poprawną konstrukcję sceny.
Dla fana dobrze zrealizowanej V-ki będzie to całkiem ciekawy kąsek.
Względy techniczne i wyjaśnienie nazwy „Aether”
Naturalne skojarzenie rodzi się w kierunku eteryczności i rzeczywiście można dociekać źródła takiego stanu rzeczy w scenie. Choć są to wrażenia czysto subiektywne i związane z psychoakustyką, mają one wszelkie prawo i podstawy być również opisanymi.
To właśnie bowiem tam lokują się główne cechy prezentacji tych słuchawek, łącząc się jednocześnie z tym, co pisałem na temat szeroko podkreślonego sopranu. Ten związany jest głównie z rejonem 3 kHz. W temacie czystości nie jest źle, bo mamy przyzwoite -57 dB THD+N, ale pofalowanie sopranu przy jego tonalnej równości zastanawia. Wracają trochę demony Hifimana i ogólnie tanich chińskich planarów. Tam również rodzą się takie kwiatki dosyć często. Najgorsze są 1,4 kHz i 2,2 kHz, gdzie słuchawkom udaje się przekroczyć magiczną barierę 1%.
Mamy więc tendencję do sopranu „lampowego”, ale to właśnie ona paradoksalnie może stać za przyjemnym, subiektywnym odbiorem tych słuchawek. Niesłyszalna trzecia harmoniczna na pewno nie będzie nam tu przeszkadzać i wprowadzać zamieszania to takiego stanu rzeczy. Nie biłbym tu jednak na alarm, ponieważ nie widzę problemów z rezonansami czy ogólnie jakością. Być może zamknięta konstrukcja jednak dobrze służy Kiwi Ears Aether. Co więcej, w żadnym razie nie ma mowy o rezonowaniu w stylu wyższego Hifimana. Producent obrał więc nieco inny kierunek i zamiast słyszenia różnego rodzaju rzeczy dodatkowych w nagraniach, skupił się tylko na drugiej harmonicznej.
I dobrze w sumie, że tak się stało. Nie da się odmówić przez to tym słuchawkom całkiem fajnego grania. Natomiast ten delikatnie zaokrąglony koniec pasma robi jeszcze lepszą robotę, niż Aune AR5000. Tego przyznam trochę mi w nich brakowało, a co musiałem przywracać sobie padami. Ostatecznie dało mi to poniekąd granie Meze 105 AER.
A co z tym słynnym planarnym dźwiękiem?
Od lat użytkownicy decydują się na magnetostatyczne konstrukcje, a jako powód wskazują notorycznie „planarny” dźwięk. Sęk w tym, że ciężko jest się go doszukać w Kiwi Ears Aether. Pochylałem się nad tym tematem wielokrotnie i z kim bym nie rozmawiał, jego wyobrażenie planarnego dźwięku jest odmienne. Najczęściej słyszałem o dużej czystości takiego dźwięku oraz płaskiej jak deska odpowiedzi basowej.
Patrząc po pomiarach, rzeczywiście widać, że linia basowa jest tonalnie bardzo równa i za to czapki z głów. Równość basu to jedna z najlepszych cech tych słuchawek, jeśli mówić o strojeniu. Nie jest to zawsze jednak zasadą.
W temacie czystości widać to najlepiej. Otrzymujemy czysty bas, ale już w najbardziej przez nas słyszalnych zakresach robi się jak pisałem „lampowo”. Jeśli więc podziwiać „planarne właściwości” w Aether, to raczej tylko w linii basowej. A i to też nie jest zasadą, bo przecież jeszcze przy Quad ERA-1 było sporo problemów na linii basowej z rezonansami. Do tego stopnia, że wkroczył sklep/dystrybutor z reprymendą, że nie powinienem tak testować słuchawek. Powinienem, z tego co wyczytałem, więcej słuchać i doszukiwać się głębi w dźwięku, tak jak jego klienci.
Być może po prostu jestem prostym i niepokornym człowiekiem, że podczas testów Quadów ERA-1 rad tych nie stosowałem. Wszak obecnie też ich nie stosuję i nadal przetworniki magnetostatyczne mierzę. Wciąż szukam w nich tej obiecanej jakości, która zamorduje sens istnienia jednostek elektrodynamicznych. I jakoś cały czas znaleźć nie mogę. Kiwi Ears Aether są całkiem blisko, ale tak po prawdzie, rodzaj przetwornika ostatecznie nie ma znaczenia. Dobre słuchawki to dobre słuchawki, obojętnie jaką drogą reprodukcji fali akustycznej by nie podążały. Takie jest moje zdanie.
Aczkolwiek jeśli ktoś kieruje się „planarnością” i pewnymi cechami, które mogą się w tym nurcie rozwiązań zdarzyć, jak najbardziej można rozważać. U Kiwi Ears jak widać ma to swoje pewne usprawiedliwienie.
Czyli takie coś rzeczywiście istnieje?
Jak często ma to miejsce w świecie audio, prawda leży pośrodku. Jak pokazują różnorodne przykłady, w ramach każdej techniki wykonywania przetworników, będą wariacje. Zarówno te jakościowe, jak i co do efektu końcowego. Niezmienna jest bowiem tylko fala dźwiękowa jako zjawisko fizyczne.
Osobiście uważam, że bez względu na użyty rodzaj przetwornika, da się stworzyć sprzęt grający tak samo dobrze jakościowo i tonalnie. I to mimo że każdy przetwornik będzie stawiał przed inżynierem inne wymagania oraz problemy do przezwyciężenia. King Sound pokazał przykładowo, że da się zrobić elektrostat z obciętą górą. Hifiman pokazał, że da się zrobić „wygrzewający się” planar z kolosalnymi zniekształceniami. Z kolei Sennheiser pokazał, że da się zrobić elektrodynamika z „efektem planarnym”. Dużą rolę odgrywać będzie też akustyka (muszle/pady), użyte materiały itd.
Nie krzyczałbym więc w tej chwili z euforii, że oto wreszcie mamy spełnienie dawnych marketingowych obietnic planarnych. A już na pewno nie krzyczał, że oto jest dowód na wyższość magnetostatów ponad innymi rodzajami driverów. Nie przy 1% THD+N na sopranie i wyższej średnicy. ALE pochwaliłbym Kiwi Ears Aether za całkiem sprawną realizację – nawet jeśli częściową – cech, które miały być swego czasu wizytówką magnetostatów. Czysty i równy bas oraz całkiem sprawna odpowiedź częstotliwościowa, a także nowoczesne strojenie typowe dla wielu chińskich jednostek – to mocne strony Aetherów.
Osobnym znakiem zapytania będzie jednak trwałość takich przetworników, zwłaszcza na osi czasu. Niestety nie sposób tego przewidzieć w krótkiej recenzji prywatnej. Ale widząc przeciętną izolację i 4 otwory wentylacyjne na korpus, kropki same się łączą. Producent próbuje ewidentnie zminimalizować awaryjność i liczy na to, że będzie ona niska. Dołączam się więc do tych intencji.
Podsumowanie
„Słuchawka Kiwi muzykę ożywi” – chciałoby się sparafrazować dawne hasło reklamowe pasty do butów o tej samej nazwie. Te malutkie nicponie zaprezentowały się o dziwo bardzo dobrze w kategorii V-kowego grania. Wobec kompetentnie zrealizowanego takiego grania pretensji i zarzutów absolutnie nie mam, ba, nawet sam posiadam słuchawki tak grające. To się naprawdę kapitalnie sprawdza w produkcji muzyki elektronicznej i nieco bardziej „wyskokowej”, toteż nie dziwota, że i Kiwi wpisują się w ten nurt.
Czy można im coś zarzucić? Tak, choć nie jest tego dużo:
- Fizycznie – pakowanie mogłoby być lepiej przemyślane. Mam też uwagi co do kabla, który ma dość luźno zaplecione niektóre oczka.
- Ergonomicznie – choć wiem skąd się to bierze, przydałaby się lepsza izolacja od otoczenia, przynajmniej w moich uszach.
- Technicznie – życzyłbym sobie lepszej równości THD na sopranie.
Poza tym jednak nie wiem czy coś byśmy znaleźli, również w temacie brzmienia, które jest naprawdę w porządku. Do tego 170 USD bezpośrednio od producenta, albo 790 zł na Amazonie, to nie fortuna dla fana słuchawek typu IEM. Dlatego też myślę, że nie mam żadnego powodu, aby nie zarekomendować Kiwi Ears Aether, jeśli nie zakupowo, to przynajmniej do wpisania sobie na listę odsłuchową. Zwłaszcza jako bardziej dyskretne uzupełnienie niektórych słuchawek pełnowymiarowych o podobnym profilu dźwiękowym.
Z tego względu „ratunkowy” pingwinek będzie myślę jak najbardziej na miejscu, gdyż słuchawki skutecznie uciekają spod toporka. Ma to swoją wartość podwójną zwłaszcza dlatego, że nie jestem aż takim fanem słuchawek dokanałowych. A już na pewno trwałości driverów magnetostatycznych z Chin. Ale mimo to naprawdę fajnie to gra.
Na dzień pisania recenzji, sprzęt dostępny jest w cenie ok. 790 zł na polskim amazonie.
Dane techniczne
Zaczerpnięte z pudełka:
- Przetworniki: 15,3 mm magnetostatyczne
- Czułość: 105 dB/mW SPL
- Impedancja: 14 Ohm
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz
- Okablowanie: 3,5 mm, z wtykami 2-pin 0,78 mm
Dane pomiarowe
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC/AMP: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro, AF DA 500, AF HA500
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe: Audeze LCD-XC, Hifiman HE400se V2, Audio-Technica ATH-AD500, Audio-Technica ATH-AD900X, KZ ZSX + TRN BT20 Pro
- Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli AF Audionum
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.