Hifiman HE1000 V3, a przynajmniej wersji pierwszej, nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Słuchawki dawno temu miały swoją u mnie premierę i wówczas była to akustycznie niezmiernie ciekawa konstrukcja. Ale, jak często się ostatnio mawia, „czasy się zmieniły”. Starych producentów zastępują coraz to nowsze marki, a lubiane modele odchodzą w zapomnienie. Zmieniają się też ludzie. Sam po sobie to widzę, że z pełnej pozytywnego romantyzmu i idealizmu osoby stałem się – drogą naturalnie zdobywanego doświadczenia – neutralnym i wysoce technicznym recenzentem, gotowym sprawdzić wszystko to, co sprawdzić mogę. Ale przecież droga romantyka też była bardzo ciekawą przygodą, a i z humorystyczną też często stroną. Abstrakcyjne porównania, interesujące wtrącenia, żartobliwe ujmowanie istoty rzeczy, ale przede wszystkim pisanie o tym, co mi w duszy gra.
Wszystko musi mieć naturalnie swój umiar i miejsce. Dawniej HE1000 sprawdzić w pełni nie mogłem, bowiem dopiero uczyłem się trzymania w ramach paradygmatu metrologii jako takiej, więc mogłem podejść do nich głównie jako romantyk. Była to też nowość na rynku, a więc tradycyjny profit płynący z tego tytułu na ich rzecz. Dziś, choć fantom jest nadal ten sam, sprzęt pomiarowy stał się znacznie czulszy, a i ja sam również, bo wiem już czego szukać i w jakim zakresie. Tym razem los zechciał, że dzięki p. Mateuszowi, na warsztacie wylądowały rzeczone Hifiman HE1000 V3, a więc powrót do tamtych czasów był nieunikniony. Zobaczmy więc, co się zmieniło od wprowadzenia pierwszych HE1000 i w którą stronę to poleciało.
Recenzja powstała dzięki użyczeniu swojego prywatnego egzemplarza przez p. Mateusza, któremu bardzo serdecznie dziękuję. Jeśli tak samo, jak p. Mateusz, posiadasz sprzęt, którego nie testowałem, a chciałbyś mieć go pomierzonego za darmo i aby miał swoją recenzję na Audiofanatyku, zapraszam do kontaktu.
Jakość wykonania i konstrukcja Hifiman HE1000 V3
Gdyby powiedzieć, że Hifiman HE1000 V3 to srebrne Arya Organic z opaską skórzaną z pierwszych HE1000, nie pomylilibyśmy się specjalnie. Tak samo, jeśli stwierdzilibyśmy, iż są to HE1000 V1 z innymi gniazdami, częściowo zintegrowanymi z obudową na wzór Arya Organic. Na cokolwiek byśmy się nie zdecydowali, to tak też w istocie jest.
Najprościej (i najkrócej) będzie odnieść się do HE1000 V1 w kontekście zmian między tymi wariantami.
Różnice między V1 i V3
Gniazda już wymieniłem wraz z częścią obudowy. Pozostaje się więc materiał i wyposażenie. Bloczki i widełki są z bardziej matowego materiału i tu stawiałbym na aluminium. Z kolei wyposażenie zredukowano nam tylko do dwóch kabli, ale za to bez sztywnych oplotów. Jest to działanie moim zdaniem na plus.
Odebrano za to obitą skórą skrzynię na rzecz zwykłego pudełka, jakie producent dołącza do praktycznie każdego swojego modelu. Mamy też – znany z Arya Organic – stojak z części jego wypełnienia.
Stojak i pakowanie
Wiele osób, w tym ja sam, krytykowało producenta za oferowanie takowego akcesorium w słuchawkach za tyle (i więcej) pieniędzy. Ale jest to przejaw zaradności dr Fanga Biana (choć wbrew pozorom, tak jak Dr Dre, nie jest lekarzem), który wykorzystuje coś, co i tak wyrzucimy. Po co pozbywać się pudełka i wypełnienia, generować tylko niepotrzebne śmieci, skoro można to wykorzystać praktycznie? Mogliśmy w ogóle nic nie dostać. Czy Audeze daje stojaki jakieś do swoich słuchawek? Nie. A może Sennheiser dołącza takowe? Nie. Jedno AKG próbowało z K812 PRO, ale i tak w pudełku musiało być wypełnienie dodatkowe, które szło na śmietnik. A tutaj? Nic nie idzie na śmietnik.
Doprawdy dr Fang zmienił moje postrzeganie stojaków i pakowania, chyba już na zawsze. Dlatego nie powiem już, że obecne pakowanie słuchawek to regres w stosunku do poprzednika i jego skórzanej skrzyni. Jest to teraz znacznie bardziej ekologiczne, uniwersalne i oszczędzające wszystko podejście. Te same pudełko różniące się tylko naklejką, te same wypełnienia i pakowanie, to mniejszy ślad węglowy i trud pracowników. A o to przecież właśnie chodzi, aby praca nie była ciężka i żyło się lepiej, prawda?
A że cena pierwotnie za słuchawki była taka sama jak u poprzednika lata temu? To nic, bo teraz mamy stojak. Nie musimy słuchawek co rusz rozpinać i chować do pudełka, albo czynić to razem z kablami, które wystają i aż proszą się o złamanie. Teraz możemy sobie wszystko elegancko powiesić na modnym, poliuretanowym stojaku dołączonym do zestawu. Zresztą, teraz jest moda nawet i na szwedzkie meble z kartonu, więc czemu nie może być na chińskie stojaki z pianki? No właśnie. Tu trzeba podchodzić z rozsądkiem, a nie tylko się niepotrzebnie czepiać dobrych rozwiązań.
Zaś te wyszczerbienie pianki stojaka? Wystarczy go odwrócić i nic nie widać. Proste i skuteczne rozwiązanie.
Wygoda – po raz kolejny bardzo wysoka
W zakresie cech ergonomicznych, wygody, leżenia na głowie, jest bardzo dobrze, ale i z konsekwencją. Słuchawki z tej serii niemal zawsze były bardzo wygodne. Poza może sytuacjami, w których przetworniki były przekładane do innego modelu, w którym udziwniano pałąk (Edition XS → Ananda Nano).
Konsekwencją tego będzie jednak to, że Hifiman HE1000 V3 są bardzo luźne na głowie. Majtają się we wszystkie strony, zsuwają się w tył lub do przodu podczas ruchów głową. Nie da się więc w nich tańczyć, odkurzać albo leżeć na łóżku. Nie mówiąc o wielu innych czynnościach, w tym tych wzmacniających mięśnie Kegla.
Pozytywną zmianą jest też przejście z wtyków 2,5 mm na 3,5 mm, co zmniejsza ryzyko awarii. Cieńsze wtyki łatwiej było złamać, a wśród posiadaczy Hifimana nie ma większej tragedii, niż samodzielne ich uszkodzenie. Nie po to przecież płacimy tyle pieniędzy, aby nasze słuchawki ulegały awarii z naszej winy.
Jakość dźwięku
Słuchając Hifiman HE1000 V3 trochę nie dziwię się sam sobie, że dawniej V1 zrobiły na mnie wrażenie nawet pozytywne. Nie miałem zbytniego doświadczenia z innymi modelami o takiej sygnaturze, a do tego jednym z punktów odniesienia były u mnie słynne Sennheiser HD 800. Dziś zastąpione zostały przez minimalnie bardziej obyte HD 800 S, ale nadal mające mocne wybicie na sopranie w „tym” punkcie.
Przez „ten” punkt rozumieć należy miejsce, w którym moje uszy – mimo podchodzenia pod czterdziestkę – wykazują się nadczułością. Gdybym nie poszedł do lekarza i nie wykonał badań, nawet bym o tym nie wiedział.
Ale że wiem, jestem w efekcie znacznie bardziej uświadomionym słuchaczem. To jednak, czego nie wiedziałem, to różnice względem słuchanego wiele lat temu poprzednika. Z pamięci nie dałoby się tego akuratnie porównać i jedyne, co tliło mi się w głowie, to nie aż tak jaskrawy sopran HE1000 V1.
Lecz wiadomo, że pamięć – zwłaszcza paroletnia między odsłuchami – nie ma żadnych szans bycia wiarygodną. I choćby się rękami i nogami zapierać, nie będzie takową nigdy. Chyba, że ma się ogromne doświadczenie i tą niezwykle rzadką umiejętność posiadania audiofilskiej pamięci odsłuchowej. Wówczas nawet i po roku-dwóch wrażenia potrafią utrzymywać się jak żywe w głowie. Tu jest perspektywa niemal lat siedmiu, więc musicie zrozumieć i wybaczyć.
Tony niskie, średnie i wysokie
Tak samo wybaczcie, że potraktuję całą tonalność zbiorczo, ale mam autentyczne deja vu. Wszystko to już gdzieś słyszałem. Ten sam lekki i sprężysty, konturowy bas. Takie same tony średnie, neutralne i z lekkim wycofaniem. Ten sam sopran, który niczym jak w Aryach gra swoje skrzypce i podkreśla każdy detal z surową dokładnością.
Nawet sceniczne wrażenia są tu bardzo zbliżone, choć wraz z sopranem – nie identyczne jak w HE1000 V1. Tam działo się coś innego. Sceny było mam wrażenie więcej, przynajmniej w temacie głębi. Było też mniej sopranu. Niewiele, ale mniej. I rzeczywiście, bazując na danych archiwalnych widzę, że tak właśnie było. Widocznie więc nie jestem do końca takim ignorantem, za jakiego się uważałem.
Coś tam tej pamięci dźwiękowej mi się zostało, ale zaleta ogromna jest tu po stronie samego Hifimana. On to bowiem zdecydował się uczynić swoje słuchawki tak wysoce powtarzalnymi i jednorodnymi. Dawniej nazwałbym to wtórnością, czy wręcz przekładaniem przetworników między modelami, ale dziś możemy przecież nazwać to wygodnie jednorodną szkołą dźwięku. Po co bowiem wymyślać koło na nowo, jeśli stare nadal się kręci?
Ceną za to jest niestety to, że słuchawki mają tendencję, aby mnie zmęczyć. Definitywnie są bowiem strojone nie pod takie osoby, jak ja, tylko pod klienta audiofilskiego. To właśnie to grono wspaniałych, zawsze miłych i w żaden sposób nie obrażających nikogo osób, jest tym, które jako jedyne może docenić takie strojenie. A które Hifiman z więcej niż przyjemnością dowozi od lat z żelazną konsekwencją. Tak wielką, że wszystkie modele z tej linii grają obecnie mniej więcej tak samo.
Całokształt
Ze swoich badań u audiologa naprawdę bardzo się cieszę. Dzięki nim wiem, czemu HE1000 V3 męczą mnie sopranem na dłuższą metę tak samo, jak Arya, Arya Organic, Ananda itd. Gdybym przed każdą recenzją postawił w ciemno pieniądze na to, że cokolwiek z tej linii zagra mi „lekkobasowe brzmienie z wybitą górą”, to byłbym bogatym człowiekiem.
A jednak w HE1000 V3 gra to w większości pasma czyściej, niż bym się tego spodziewał. Jest więc w tym wszystkim jakiś progres i element zaskoczenia, choć co do swojego clou, stoimy w tym samym audiofilskim miejscu od minimum 7 lat. Rzeczywiście bowiem, Hifiman HE1000 V3 nie dowożą z perspektywy czasu i doświadczenia nic nowego.
Mogłem to oświadczyć na początku recenzji, ale nie uczyniłem tego, aby się nie nastawiać niepotrzebnie na z góry określony werdykt. No i czekając na to, co pokażą pomiary, choć wiadomym jest, że ogromnej większości audiofilów wystarczy sam słuch. Pomiar jest traktowany wręcz jako przejaw głuchoty i własnej niepewności.
Mógłbym również – tak jak w recenzji HE400se V1 – opisywać lekkim piórem krajobrazy dźwiękowe kreowane przez HE1000 V3. Przyrównywać je do stepów skalistych, nieba czystego i różne żartobliwe porównania czynić. Jest to bardzo fajne opisywanie dźwięku, bo pokazujące, że można to zrobić po prostu inaczej, wyrywając się z marazmu rutyny. Jako prawdziwy audiofanatyk, nie podchodzę do HE1000 V3 z perspektywy tylko cyferek, a prawdziwej podróży przez dźwięk. A nie można przecież podróżować bez kontaktu z otaczającymi nas obrazami, zmieniającymi się wraz z każdym albumem.
Czym zatem w dużym skrócie są Hifiman HE1000 V3? To HE1000 V1 z bardziej słyszalną górą, w najprostszej linii i największym uproszczeniu. Z automatu jest to dla takiej osoby, jak ja, mniej atrakcyjny wybór, niż poprzednik. Nie testowałem modelu V2, więc tutaj odpowiedzieć nie mogę. Ale co dzieje się z osobami innymi, niż ja? To już znacznie ciekawsza sprawa…
Przywrócenie tego, czego trochę już ubyło
O swoim słuchu pisałem tutaj w bardzo precyzyjnym kontekście. Nie żebym przypisywał sobie nadmierną wyjątkowość, ale mój słuch jest specyficznym wyjątkiem. A wyjątki lubią potwierdzać reguły. Regułą w tym przypadku są osoby w bardziej zaawansowanym ode mnie wieku i nie słyszące już zbyt dobrze wyższych częstotliwości. Dla takich osób słuchawki pokroju Hifiman HE1000 V3 są wręcz wybawieniem i audiofilską ziemią obiecaną.
Choćbym nie wiadomo jakie uwagi krytyczne miał wobec nich, nie da się im odmówić tego ogromnie pozytywnego dążenia. Dążenia do przywrócenia rzeczonym osobom – audiofilom najczęściej właśnie – tego, czego już nie słyszą tak dobrze, jak dawniej. HE1000 pozwalają na ten jeden album, dwa, trzy, dziesięć, poczuć się tak, jakby część orkiestry wróciła z dalekiej podróży. Jest w tym nie tylko pozytywny ładunek wartości dodanej, ale też na swój sposób coś smutnego, bo przypominającego nam o nieuchronnej skończoności rzeczy wszelakich.
Nic niestety nie jest wieczne i nasz złoty słuch, nietoperze uszy, również ulegają degradacji. Swego czasu oburzono się na mnie za stwierdzenie, iż m.in. właśnie Hifiman w swoich wyższych modelach jest strojony jak dla osób z wadami słuchu. Ale takie są niestety fakty i wiąże się to z naturalnym procesem starzenia. Tym większa należy się pochwała wobec Hifimana, że wychodzi takim osobom naprzeciw i całą swoją linię przystosowuje właśnie ku temu. Zresztą, nie tylko on tak czyni, a co pokazuje utrzymujący się cały czas trend pośród producentów słuchawek tzw. „wysokiego lotu”.
Bo i podkreślić trzeba, że mimo wszystkich rzeczy pisanych na temat tego producenta, w tym moich własnych recenzji np. Arya Organic, nie da się odmówić Hifimanowi ambicji. Te od samego początku były niezmiennie te same: być prawdziwym Chi-fi-manem, czyli chińskim producentem o globalnych, topowych zapędach i rozmachu. Łączy się w ten sposób chińską precyzję i jakość wykonania z anglosaskimi preferencjami i marzeniami za krystalicznym, cudownym dźwiękiem.
Detale, niuanse i szczególiki
Brzmienie Hifiman HE1000 V3 mogę jednak powiedzieć, że jest mi doskonale znane. Z prostego powodu: jest cały czas niezmienne, z grubsza. Nie mam komfortu posiadania całego przekroju modeli Hifimana, więc co najwyżej porównać sobie mogłem odczyty modeli poprzednich. W nich odkryłem, że zawsze jest to połączenie lżejszego basu i podkreślonego sopranu.
Złośliwi powiedzieliby, że kręcimy się w kółko wokół tego samego dźwięku, a nawet tych samych przetworników, smażąc te same kotlety prawie już na węgiel. Lecz nawet jeśli, Hifiman dopracował to do takiej perfekcji, że jest w stanie wykreować dowolne słuchawki o takim samym dźwięku, który… nie będzie tym samym dźwiękiem.
Jest to samo w sobie fenomenalnie akuratną definicją sprzętu przecież wybitnie audiofilskiego. Takiego, w którym doszukujemy się niuansów, nawet od samych różnic w padach i procesie produkcyjnym. I takie różnice znajdziemy. Są to słuchawki w efekcie wyjątkowe, unikatowe wręcz. Nie znajdziemy bowiem dwóch tak samo mierzących się (a więc grających) przetworników. A tym samym nie ma szans (lub są one nikłe) na spotkanie dwóch tak samo grających słuchawek.
Jest to przejaw absolutnego geniuszu Hifimana, gdyż coś, za co krytykowano swego czasu Audeze, firma Fanga Biana wyniosła do rangi zalety, czy wręcz kluczowego elementu sprzedającego. O ile więc można powiedzieć, że owszem, wszystkie modele z tej linii są do siebie bardzo podobne, to wciąż nie będą identyczne. Każda para, egzemplarz, model, będzie miał swój „smaczek”, subtelny i unikatowy wydźwięk, nadający muzyce cech wysoce personalnych. W efekcie Hifiman za każdym razem tworzy intymną i osobistą więź ze swoim posiadaczem.
Sama świadomość, że nie ma drugiej takiej pary na świecie i nigdy już nie będzie, o takim właśnie graniu, tych smaczkach i niuansach, wynosi odsłuch na nowy poziom. W żadnym wypadku nie jest to losowość produkcji, niska kontrola jakości czy problem powtarzalności. To są relikty przeszłości, pomijalne lub wprost wybaczalne. Zastąpiły je szczera ekscytacja i podniecenie przed nieznanym.
Czystość, którą słychać
W poprzednich swoich recenzjach modeli z tej serii obawiam się, że popełniłem błąd. Podszedłem bowiem do wysokich zniekształceń (rzędu np. 13%) z bardzo negatywnej strony, podczas gdy rzeczywiście słusznie mi doradzono: nie powinienem był testować słuchawek w ten sposób. Choć tyczyło się to wówczas Quad ERA-1, metodologia była tam identyczna, a więc i wnioski są w pełni przekładalne.
Błąd polegał dokładniej rzecz biorąc na niezrozumieniu istoty rzeczy i szukaniu perfekcji tam, gdzie nie była ona pożądana. Hifiman jest tego świetnym przykładem, ponieważ ich słuchawki specjalnie są tak zaprojektowane, aby zniekształcenia tak dużego rzędu były słyszalne. Stąd tytuł tegoż akapitu. Ludzi rzeczywiście nie interesują pomiary, tylko chęć usłyszenia głębi w dźwięku. Zwłaszcza tej pochodzącej z solidnego, „gęstego” prądu. A opisywanie słuchawek bez uwzględnienia takich aspektów jest fundamentalnie jak pisałem błędne.
W przypadku Hifiman HE1000 V3 możemy mówić co prawda tylko o ~2,1 % THD+N w 3,45 kHz, ale jest to nadal wartość, którą usłyszymy. A co jest jak pisałem rzeczą absolutnie pożądaną i na swój sposób konieczną. Wynika ona bowiem z uczynienia Hifimanów słuchawkami audiofilskimi z krwi i kości. Zniekształcenia nie są tu broń Boże żadnym psuciem dźwięku, pogarszaniem jego jakości. Absolutnie nie. Wręcz przeciwnie. Pomiary kłamią, a przynajmniej nie pokazują całokształtu sytuacji, która operuje właśnie na zniekształceniach. To one nadają im tej przyjemnej ostrości i detaliczności. To ich zróżnicowanie czyni HE1000 V3 słuchawkami „ze smaczkiem i niuansami”.
Producent jakby rzucał nam w ten sposób wyzwanie, abyśmy kupili i sami doszukali się w nich wszystkich detali, odkryli ich najdalsze zakamarki tonalne. I po raz kolejny nie jest to pod żadnym względem brak kontroli jakości. To tylko uczciwe postawienie sprawy: my nie wiemy co tam jest, nie wiemy jak to gra, sami musicie to odkryć, drodzy audiofile. Jednocześnie w punkcie pomiarowym są bardzo czyste (-64 dB), co powoduje, że rzeczywiście łączą w sobie ogień i wodę.
Cena adekwatna do oczekiwań
Hifiman reklamuje ten model słuchawek jako ten, w którym eksperci przemówili („The Experts Have Spoken”). Natomiast wszyscy recenzenci chwalą HE1000 V3 jako słuchawki hi-endowe za rozsądną cenę. Ta wynosi aktualnie 5390 zł i zdaje się, że idealnie odzwierciedla złoty punkt między oczekiwaniami jakościowymi, dźwiękowymi i ekonomicznymi. Wystarczy bowiem mieć w pamięci cały czas cenę tych słuchawek, aby móc wyobrazić sobie ich dźwięk, który jak pisałem, łączy ogień i wodę. Mamy słuchawki, które są czyste i wolne od niekształceń, ale jednocześnie które słychać na sopranie właśnie przez te zniekształcenia. To bardzo unikalna sztuka, która się tu Hifimanowi udała.
I jest to doceniane na całym świecie. Cytat z Head-fi chociażby:
An exceptional flagship headphone that would be considered as a great value even if it had its original $2999 launch price. However, for the $1399 that it costs now, the Hifiman HE1000 Stealth is an absolute steal, an amazing bargain, rarely found in the audio market. If you are after a flagship headphone and you are fond of the Hifiman HE1000 Stealth sound signature, then hurry and go buy one without further delay.
Szczerze, jestem naprawdę pełen podziwu, jak Hifiman był w stanie pożenić ze sobą tak kontrastujące w teorii cechy. A także atrakcyjną dla każdego domorosłego audiofila cenę, którą jest on gotów bez mrugnięcia okiem za nie zapłacić. Wręcz popędzając innych do zakupu, aby się przypadkiem producent nie opamiętał i rozmyślił.
Opłacalność na osi czasu
Można się wyzłośliwiać, że Hifiman sprzeda nam co do zasady tak samo grające słuchawki w dowolnej cenie, którą i tak później obniży o 50% lub więcej. Ale to właśnie się tu stało. Znalazłem bowiem – o ile to oczywiście nie błąd – model V3 za 11 990 zł.
Obecnie mamy możliwość ich zakupu za mniej niż połowę tej kwoty. Jest to niesamowita okazja dla nowych nabywców, którzy tak bardzo chcieliby wejść w audiofilski świat. Pomyśleć można, że dotychczasowi posiadacze tych słuchawek, którzy zapłacili pełną kwotę, będą rozgoryczeni.
Tymczasem nic z tych rzeczy się nie dzieje. Wręcz przeciwnie: ma miejsce uwielbienie i autentyczny podziw, że było drogo, a jest taniej. Producent wcale nie musiał schodzić z ceną, ale to zrobił. Wielki to ukłon w stronę wiernych fanów marki, którzy zawsze chcieli, ale nie mogli. Teraz chcą i mogą tak chcieć, jak i móc. Bo mogą. I to nie drogą okazji czy innych czarnych piątków lub owocowych sobót. Jest to normalna, regularna cena dla wszystkich.
Co więc z cenami takimi, jak pozostawione wyżej 11 990 zł? Myślę, że powinno podejść się do tej kwestii z wielkim sercem i na zasadzie wolontariatu. Obecnie nastały trudne czasy dla branży audio i potrzebne jest nasze wsparcie, jak nigdy dotąd. Nie jakieś pomiary czy nieumiejętnie pisane recenzje z perspektywy niewygrzanych słuchawek, złych kabli i źle skonfigurowanych torów. Zamiast tego winniśmy zamanifestować nasze bezgraniczne i bezpośrednie wsparcie finansowe, płacąc całą kwotę, a nie obecne 5390 zł.
W ten sposób wspieramy nasz ukochany rynek audio, czy nawet dany sklep bezpośrednio. Dzięki temu segment audiofilski nadal będzie mógł trwać i dowozić nam coraz to lepsze, ciekawsze i bardziej słyszalne produkty klasy hi-end.
Wrażliwość na tor
A skoro już o złych torach mowa, oczywistym jest, że tak wykwintne, fenomenalne słuchawki, wymagać będą równie fenomenalnego toru. Rzadko się bowiem zdarza, abyśmy mieli tak trudnego pacjenta na stole. Z jednej strony czystością błyszczy, a z drugiej emanuje specjalnymi, dokładnie aplikowanymi zniekształceniami. Wymaga to równie pomysłowo stworzonego arcydzieła audiofilskich rzemieślników, aby grało to z rękami i nogami.
Niestety, nie dostąpiłem jeszcze zaszczytu posiadania takiego rasowo audiofilskiego toru. Dawniej owszem, było kilka sprzętów w moim posiadaniu, które mogły uchodzić za takowe. Ale wraz z odesłaniem przetrzymywanego w niezamierzonej niewoli parę lat wzmacniacza Feliks Elise MKI, straciłem jakiekolwiek możliwości testów na takich torach.
Dlatego też o Hifiman HE1000 V3 mogę mówić nie inaczej, jak tylko z perspektywy technicznej ekspertyzy, ale i romantyka, który wyobraża sobie ich grę na takim sprzęcie. Będąc marzeniami pod samym niebem i pływając w dźwiękowych wizjach, czuję się rzeczywiście niczym prawdziwy audiofil. On dostępuje łaski słyszenia na cudownym, drogim i najlepiej grającym sprzęcie, zaś ja mogę tylko sobie to projektować. Ale nawet tyle mi wystarcza, aby móc czuć się nasyconym i nie prosić o więcej.
Jedyne co uczyniłem wedle Hifiman HE1000 V3 po swojej stronie, to tradycyjnie dodałem im podczas testów kabel własnoręcznie wytworzony. Wyczytałem bowiem, ze kable dołączone do zestawu są bardzo przeciętnej jakości i nie pozwalają na wysupłanie z HE1000 całości potencjału. Znów jednak – nawet jeśli czułbym, że jest lepiej, rozbijam się o brak rasowo audiofilskiego toru audio. Musimy więc wszyscy trzymać kciuki, że poczciwy Motu M4 z Sabajem A20h staną na wysokości zadania. A może przede wszystkim sam Motu.
Wrażliwość na kable
Czymże byłyby audiofilskie słuchawki bez porządnego kabla? Największą wrażliwością na kable wykazują się przede wszystkim właściciele co droższych modeli, którzy często wymieniają je nawet profilaktycznie na własną rękę. Prym wiodą tu drogie konstrukcje w całości ręcznie zaplatane i z elementami sztukowanymi indywidualnie, takie jak np. kable Fanatum (pracowały na takowym kablu HD 800 S podczas testów, o tym za moment), ale to też nie jest tak, że muszą to być kable droższe z definicji.
Ta mówi o tym, że na kabel słuchawkowy wydaje się ileś tam procent wartości samych słuchawek, np. 20%. Problem w tym, że wartość nie jest równa cenie. Przypomnę, Hifiman HE1000 V3 kosztowały 12000 zł i jeszcze potrafią tyle kosztować, podczas gdy w sklepach stoją za 5400 zł. 20% z 12000 to 2400 zł, jakie audiofil jest w stanie przeznaczyć na kabel, ale przy kwocie 5400 zł jest to już tylko 1080 zł.
Na szczęście z pomocą przychodzi moja własna pomysłowość, która okrasiła Hifimany HE1000 V3 kablem z wciąż szykowanej serii ADX. Trzeba dodać, rozwiązującej te problemy w najprostszy możliwy sposób. Otóż oferuje (tzn. będzie oferować) ona poziom ten sam lub nawet lepszy niż w najlepszych audiofilskich kablach. Wszystko za sprawą zmienionej geometrii i przewodnika, ale w bardzo przystępnej cenie, będącej jedynie ułamkiem tego, co trzeba zapłacić za wspomniane kable hi-endowe.
Jest to wybieg m.in. specjalnie podług Hifimana i częstych, mocnych obniżek cen tych słuchawek. W ten sposób posiadacze słuchawek marki Hifiman nie muszą się martwić tym, że zakupiony przez nich kabel w myśl „zasady 20%” nagle przestanie ją spełniać, gdy słuchawki raptownie potanieją. Od razu bowiem jesteśmy na to przygotowani jako ich właściciele. A do tego nie będzie miało znaczenia, czy kabel powędruje do Susvar, HE1000 czy HE400se.
Więcej informacji na temat kabli ADX
Korzystając z okazji, trochę wyjaśnień czym dokładnie jest seria ADX.
Kabel do słuchawek ADX to jeden z prototypów będących kandydatami do zastąpienia serii ACX. Jest to kabel wciąż dopracowywany i na obecnym etapie są to testy zdawczo-odbiorcze, czy aby ergonomia oraz trwałość są na należytym poziomie. Zawsze jest to kluczowy etap, na którym badam, czy kabel spełnia moje własne wymagania jakościowe. Musi być należycie elastyczny, lekki, ale i wytrzymały, aby przeżył katowanie u mnie w studiu i podczas testów. Ma też być jak pisałem na poziomie najlepszych kabli klasy hi-end i audiofilskiej od innych producentów, jakie testowałem na przestrzeni lat, jak chociażby Nordost.
Fizycznie są tu bardzo fajne wtyki typu slim, powrót do wtyków gwintowanych (3,5 mm / 6,35 mm). Eksperymentuję również z kolorowymi oplotami jak w AC3/AC4. Prawdopodobnie będą dostępne w ADX pakietowo jako kombinacje asymetryczne. Wtyki lewy i prawy są tu bowiem identyczne, a odróżnia je głównie odcień (tu: audiofanatykowego błękitu). A to wszystko w nowej, lepszej cenie, wynikającej tylko z jednego faktu: mojego fanatycznego dążenia do najlepszej możliwej jakości dźwięku w najlepszej możliwej cenie.
Pokazany wariant jest prawdopodobnie finalnym, który wejdzie do produkcji. Jedyne, co może się zmienić, to oznaczanie loga na splitterze.
Co daje i co zmienia on w HE1000 V3?
Pytanie zatem, jak użytkowało mi się ten kabel z HE1000 V3 i HE400se V2? Rewelacyjnie.
Ponieważ w większości korzystam z połączeń single-ended, kabel z wtykiem uniwersalnym jest mi bardzo przydatny. Waga jest utrzymana w sensownych ryzach, a splitter jest leciutki. Jest to o tyle korzystne dla HE1000 V3, że słuchawki bardzo lekko leżą na głowie. Aż za lekko. Dlatego kabel nie może ani ciążyć, ani ciągnąć słuchawek w którąś stronę. Przerabiałem to chociażby z K1000, ale i na Audeze ze starszymi modelami AC3.
Zresztą, to był jeden z priorytetów, aby zredukować wagę najpierw AC3, potem ACX. Zmieniona geometria, zmieniony przewodnik, nowe oploty – to wszystko skumulowane ma znaczenie.
A dźwiękowo? Co prawda HE1000 V3 nie zmieniły się nagle w słuchawki elektrostatyczne, jak również nadal grają swoją neutralno-jasną sygnaturą, ale zawsze dobrze mi się słucha muzyki z własnym okablowaniem. Daje mi ono spokój i pewność co do połączenia, że wszystko jest jak należy. Bo tak naprawdę to się liczy, aby w żaden sposób nie powodowało wątpliwości i rozpraszało uwagi podczas odsłuchów. Muszę bowiem w recenzji przedstawić i opisać dane słuchawki takimi, jakimi są w rzeczywistości. Niepotrzebna jest mi więc kolejna zmienna, którą sam na własne życzenie wprowadzam do układanki.
Dodatkowo, ponieważ zajmuję się również miernictwem, muszę mieć maksymalną pewność co do wszystkich swoich kabli, że nie wpływają w żaden sposób na odczyty. Tak też jest z ADX-em. Bez problemu rywalizuje z dowolnym kablem audiofilskim i sprawdza się tak samo dobrze, a wiele z nich wprost przebija. Wiem to nie tylko z odsłuchów, ale i z pomiarów. Dlatego od pewnego czasu okablowanie ADX jest u mnie (w ramach wspomnianych testów odbiorczych) standardowym wyposażeniem warsztatu testowego. To na nim odsłuchuję oraz mierzę wszystkie słuchawki, jakie trafiają do AF na testy.
Porównania Hifiman HE1000 V3 w klasie audiofilskiej
Ale dość o kablach. Wracając do przedmiotu recenzji, jeśli pamięć mi dobrze służy, pierwsze HE1000 porównywałem do Sennheiserów HD 800 i chyba ADX5000. Tych drugich od czasu recenzji na oczy nie widziałem, ale poczciwe 800-tki to już inna sprawa. Mając więc możliwość wykonania porównania z następcą, czyli modelem HD 800 S, powtórzymy to, co działo się 7 lat temu.
Teoretycznie można byłoby jeszcze próbować porównań z AD900X, jakoby w zastępstwie ADX5000, ale prawdopodobnie w oczach audiofilów popełniłbym profanację. Zatem pozwolę sobie tego nie czynić. Co najwyżej mógłbym zrobić to z K1000.
Hifiman HE1000 V3 vs Sennheiser HD 800 S
Obie pary są do siebie zaskakująco podobne w temacie basu i środka pasma. Obie lekkobasowe i z oddaleniem. Tak samo obie pary będą jasne, ale na inne sposoby. HD 800 S mają bardziej punktowo podkreślony sopran, podczas gdy Hifiman HE1000 V3 ma go wybitego szerzej. Brzmi to tak, jakby cały sopran był podkreślony, a nie tylko jedno jego miejsce. Na rzecz HD 800 S przemawia większa scena, ale to już jakby formalność. Wygoda? Obie bardzo wygodne, ale Sennheiser trzyma się głowy lepiej.
Co konieczne jest do zaznaczenia, Sennheisery miały pewne ułatwienie, bowiem pracowały podłączone pod ręcznie zaplatany kabel Fanatum na drewnie śliwkowym. Oczywiście owe drewno nie wpływało na dźwięk, a przynajmniej w świetle tego, co twierdzi Hifiman, ale przepięknie się komponowało z gustowną czernią tych słuchawek.
Hifiman HE1000 V3 vs AKG K1000
Również rekablowane kablem Fanatum na sztywno (może kiedyś zdecyduję się na modyfikację odpinaną albo kabel modularny), AKG K1000 dzielnie trzymały przy HE1000 świeczkę.
Nie jest to brzmienie tak wyrafinowane i obfitujące w „smaczki” na sopranie, jak produkt Hifimana, ale też czuć w nich dźwięk starej daty. Więcej basu średniego niż niższego, co wpływa na poczucie równości linii basowej. Więcej środka pasma, co wpływa na rozsmakowywanie się w wokalistach. Sopran jasny, ale nie tak nastawiony na detaliczność, co HE1000 V3. Scena natomiast porównywalna, ale z bliższym punktem skupienia.
Tak, to dwa odmienne światy dźwiękowe, z których jeden dostępny jest od ręki, a drugi niestety co najwyżej – no właśnie – z drugiej. Nie zawsze dbającej o te wymierające obecnie już słuchawki, które stają się coraz bardziej kolekcjonerskim białym krukiem. Ale mimo to trzymam je w swoim posiadaniu, jako dynamiczny substytut STAXów i pomnik inżynierii dźwiękowej wcale nie mniejszej, niż ring radiator w HD 800 S.
Porównanie z tańszymi braćmi
A skoro już jesteśmy w porównaniach, to pójdźmy w przeciwną stronę i uczyńmy sobie porównanie z innymi słuchawkami spoza klasy audiofilskiej. Ale również ze wskazaniem. I nie mam tu na myśli ustawiania meczów ekstraklasy. Co bowiem stanie się, gdy postanowimy nie identyfikować się jako audiofile, a zamiast tego skonfrontować HE1000 V3 z ich własnymi HE400se V1 i V2? Niestety tylko z nimi, bowiem tylko takowe posiadałem na stanie w danej chwili (HE-R9 nie liczę).
Konfrontacja z HE400se V1
Założone zaraz po nich „czterysetki” w wersji pierwszej grają niewiarygodnie podobnie tonalnie. Zupełnie tak, jakby Hifiman nie chciał inaczej stroić słuchawek i miał cały czas tylko jedną wizję grania, której pozostaje całkowicie wierny. Za 260 zł mamy mniej wygodne, ale czystsze wydanie HE1000 V3 z nieco mocniejszym basem. Owszem, nie jest to ten prestiż, wyposażenie (jeden krótki kabel zamiast dwóch długich), wygoda (mniej miejsca na uszy). Brak też piankowego stojaczka. Scena również może ulec zmniejszeniu. Niemniej to naprawdę fascynujące, że słuchawki tego samego producenta za ponad 20x mniej, próbują zagrać na podobnym poziomie. To tylko potwierdza, że Hifiman jest jak pisałem genialnym producentem, który zdaje się łamać wszelkie bariery i stereotypy. Tu jednak już ocenę zostawiam samym użytkownikom.
Konfrontacja z HE400se V2 (z delikatnymi modyfikacjami)
Muszę się na tym etapie przyznać, że HE400se V2 nie są w 100% w formie fabrycznej, a w 95%. Owe 5% to wymieniony materiał pod grillami na gąbkę akustyczną, która nieco mniej przepuszcza powietrze niż fabryczne płótno. Powodem było ich naruszenie (są klejone) przez poprzedniego właściciela, ale nie mam w żadnym wypadku do niego o to pretensji. Wręcz przeciwnie: mogłem w ten sposób posprawdzać sobie różne materiały akustyczne.
Na obecnych gąbkach dźwięk jest generalnie taki sam, jak tylko z płótnem (niemal brak zmian, tak słuchowo jak i pomiarowo). Cóż więc zadziało się po założeniu HE400se V2, czyli modelu nowszego?
Przy 400 zł, a więc drożej niż przy poprzedniku i 13x taniej niż HE1000 V3, dostałem ponownie bardzo podobne strojenie neutralno-jasne. Ale z zasadniczą dla mnie różnicą: bez tak mocnej góry. Była ona bardziej naturalna i tak samo bardziej przystępna w odsłuchach na wiele godzin. Co więcej, łatwiej się ją stroi modyfikacjami lub korekcjami (vide Qudelix). Jestem niestety osobą bardzo wrażliwą na zbyt mocny bas lub zbyt mocny sopran przy sesjach wielogodzinnych, ale akurat na sopran w szczególności. Wolałbym więc mieć słuchawki mocniejsze basowo i lżejsze na sopranie, niż na odwrót. Dlatego strojenie HE400se V2, choć wciąż nie z mojej bajki do końca, tak dobrze mi się w uszach broni.
Trudny wybór
Odpowiadając na pytanie a co ja bym wybrał, tylko z tych trzech par, odpowiem tak:
- Gdybym lubił Hifimana i cenił sobie wyłącznie planary, wybrałbym HE1000 V3, bo są rasowo audiofilskie i robią wszystko to, co słuchawki tej klasy winne robić.
- Ale ponieważ bardzo lubię scenę i preferuję konstrukcje dynamiczne, przy preferencjach oscylujących wokół brzmienia Hifiman HE1000 V3, zdecydowałbym się na Sennheisery HD 800 S. Dostaję generalnie to samo, ale z lepszą sceną i prostszą ewentualną korekcją. Owszem, drożej w zakupie i eksploatacji, ale 800-tki to nadal duże osiągnięcie techniczne w dziedzinie przetworników dynamicznych, które darzę ogromnym szacunkiem.
W ramach alternatyw, być może właśnie poczciwe HD 800 S będą więc pewną podpowiedzią. Ewentualnie jakiś egzemplarz z drugiej ręki, nawet pierwszych 800-tek. Co prawda swojej pary używam tylko na okoliczności testów, takich jak ten, ale to bardziej z chęci oszczędzania padów i nadmiaru innych par słuchawek. Jeśli zaś odpuścić słuchawki wysokiego lotu, zdecydowanie o pozostaniu przy HE400se V2 wydaje się wyborem, przynajmniej dla takiej osoby jak ja, nieco bardziej zdroworozsądkowym. Są tańsze, lepiej trzymające się głowy podczas mocnych ruchów, wystarczająco czyste, pakowane i wykonane jak wszystkie inne Hifimany, a do tego nie szkoda ich tyrać na co dzień. Aczkolwiek znów: moje preferencje za dynamikami mogą przeważyć nad jeszcze innym modelem.
Podsumowanie
Uważam Hifiman HE1000 V3 za naprawdę świetne słuchawki audiofilskie, które jak w soczewce podsumowują cały nasz audiofilski świat. Skupiają w sobie tak wiele cech, że ocena tych słuchawek jest dosyć trudna, a przynajmniej w zakresie oceny jednoznacznej. Dlatego też konieczne staje się użycie pingwinka z wiaderkiem. W nim to bowiem nigdy nie będzie wiadome, co znajdziemy, a zależeć będzie to od tego, jako kto się identyfikujemy.
Audiofile znajdą w nich naprawdę wiele dobra: krynicę smaczków, niuansów i audiofilskiej przyjemności płynącej z nieskrywanego sopranu. Innym rozpościerać będą się przed oczami stepy skaliste, porośnięte trochę już brązową trawą, z czystym i chłodnym nieco powietrzem. Jeszcze innym zerwie się zimny wiatr, szczypiący trochę w uszy, gdy zbyt długo będzie się na nim przebywać. Nie sposób zaprawdę opisać je w jeden sposób. Ale to właśnie czyni je wspaniałymi, bo za każdym razem niepowtarzalnymi. Nawet sam producent uległ tej magii i nie jest w stanie przewidzieć, co z fabryki wyjedzie, a co dodaje tylko jeszcze mocniej zaznaczonej nuty emocji i ekscytacji.
A zatem…
Jakość wykonania
Owszem, rzucają mi się w oczy te same elementy, które spotkać można w innych i często tańszych modelach tego producenta. Są też pewne niedoróbki typu przesunięte naklejki winylowe. Ale w wielu recenzjach są wychwalane pod niebiosa jako słuchawki hi-endowe dla prawdziwego audiofila. Czuję więc, że muszę przybrać na poczet rzetelności swej oceny taki właśnie mindset. Inaczej nie będę mógł docenić ich wyjątkowości i stać się prawdziwym audiofilem. Dostrzegam też w nich prostu słuchawki, o dziwo całkiem dobrze wykonane, nie oddające gumą czy chemią, z normalnymi kablami. Nawet zawiasy chodzą równo.
Więc oceniam je wysoko nie jako audiofilski hi-end, którego splendorów ślepia moje niegodne podziwiać, a normalne, poprawnie złożone słuchawki. Aczkolwiek nadal z wyginającym się pałąkiem, wyrabiającymi bloczkami, potencjalnie urywającą opaską i defektami obszycia padów. No i bez kuferka, a zamiast tego z pomysłowym, wcale nie odpustowym, piankowym stojakiem zrobionym z części wypełnienia transportowego. To wszystko za jedyne 5400 zł. Ostatecznie więc, dałbym im tu w miarę rozsądne 7/10.
Jakość dźwięku
Z perspektywy audiofila są to słuchawki prawdopodobnie kompletne. Jak pisałem, dające mu to, czego nie może już prawdopodobnie usłyszeć. Myślę więc, że prawdopodobnie będzie bardzo zadowolony. A całe to prawdopodobieństwo jest tym bardziej prawdopodobne, że niektóre osoby np. na Head-Fi nadal narzekały na niedostatecznie jasną górę, a wręcz ciepłotę tego modelu. O ile nie była to opisywana przeze mnie kontrola jakości i rozrzut produkcyjny, nadal stoję przy swoim: o to właśnie chodziło.
I znów jednak rozbija się o moją osobę, która audiofilem nie jest i toru specjalnie audiofilskiego również nie posiada. A na to też zwracano uwagę w internetach, że aby móc docenić tak hi-endowe słuchawki audiofilskie, niewątpliwie przydatnym jest mieć odpowiedni, hi-endowy tor. Z tego względu nie wiem, czy uszy me są w stanie docenić takie cudo, a przynajmniej czy w pełni. Niewątpliwie na plus można zaliczyć bardzo dobre THD w 1 kHz, ale audiofile bardzo myślę docenią wybicia na 2,1% na sopranie. Tu również mogłoby to być mocniejsze i dochodzić do tych 13%, jak w Arya Organic, choć znów mówię to tylko z perspektywy tak-jakby-audiofilskiej.
Ostatecznie myślę, że mniejszy sopran byłby dla mnie dokładnie tym, co sprowadziłoby je do strojenia jak w HE400se V1, a przynajmniej starych HE1000. Mamy takie strojenie w kilkunastu innych obecnych modelach Hifimana, ale każde z nich różni się od siebie na poziomie fabrycznym tonalnością, detalami i szczególikami. A jak wiadomo to w nich tkwi zawsze diabeł. Same słuchawki jednak trzeba z tej perspektywy docenić, zatem ponownie 7/10.
Ergonomia i użyteczność
O dziwo dość wysoka. Słuchawki oferują to, czego każdy użytkownik słuchawek poszukuje: wygodę. Dwa odpinane kable, możliwość podłączenia pod balans (który nie jest potrzebny), lekkie leżenie na głowie, zerowy docisk… no miód i orzeszki. A że słuchawki majtają się na głowie jak oszalałe? Że nie można się w nich nawet schylić bo spadają? Taka jest cena docisku. To logiczne, zrozumiałe, normalne, więc po co się czepiać? Tylko nie-audiofile czepiają się takich rzeczy, zamiast je docenić.
Tak samo z koniecznością uważania na głośność przez wzgląd na podbity sopran. Ogranicza to troszkę zastosowania Hifiman HE1000 V3, ale po raz trzeci łączy się z to z tym, czy ktoś jest audiofilem, czy też nie. Ja nim nie jestem, audiogram mam, wiem ile i gdzie słyszę, a więc mogę sobie pozwolić na bycie w tym względzie ignorantem. Przynajmniej do pewnego poziomu. Ale jestem na tyle zadowolony z HE1000, że dałbym im nawet i 8/10 w tej kategorii.
Sumarycznie
Hifiman HE1000 V3 rzeczywiście są słuchawkami idealnymi podług swojej grupy docelowej:
- Oferowane w audiofilskiej cenie 12000 zł.
- Później potanione i bardziej przystępne na poziomie 5400 zł, co zwiększa ich dostępność pośród mniej zamożnych entuzjastów audio.
- Bardzo czyste na środku pasma: -64 dB THD+N, więc zadowolą nawet typowego użytkownika szukającego dobrych słuchawek.
- Dodatkowe 2% na sopranie dla smaczków, które z kolei każdy audiofil usłyszy.
- Każda para gra unikatowo i subtelnie inaczej, co również każdy audiofil doceni.
Z tej, bardzo jak widać szerokiej, perspektywy, to rzeczywiście są słuchawki skończone i kompletne. Jedynie ocena końcowa 7,3/10 tego nie odzwierciedla, ponieważ – po raz kolejny – nie jestem osobą do końca znajdującą się w grupie docelowej. Nie jest jednak ujmą przyznać się do swoich ułomności i niemożności usadowienia się na pewnym poziomie perspektywy poznawczej. Tak samo nie jest to ujmą słuchawek, że jako użytkownik nie jestem ich godzien.
To też mówiąc, kto wie, czy nie odnalazłbym się w czymś jeszcze innym u tego producenta? Podobno bardzo wykwintne i odkrywcze są Audivina, ale w dłuższej perspektywie może i z Susvarami ujrzałbym raz jeszcze te piękne krainy. A także różne lśniące w słońcu rzeczy, wystające czasami z krzaków. Namalowane dźwiękiem, niczym najbardziej drogocenny obraz na audiofilskim płótnie. Ale tu już mogę tylko ślepo spekulować i liczyć na jakiegoś przemiłego – jak p. Mateusz – czytelnika, który zdobyłby się na tak potężny gest, jak przysłanie ich na recenzję oraz darmowe pomiary.
7.3/10
Sprzęt można zakupić na dzień pisania i publikacji recenzji w cenie ok. 5400 zł. (sprawdź aktualne ceny i dostępność w sklepach) oraz ok. 5000 zł na polskim Amazonie.
Dane techniczne
Dane podawane przez producenta na pudełku:
- Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 65 kHz
- Impedancja: 32 Ohm
- Czułość: 93 dB
- Waga: 458 g
Materiały dodatkowe
- Pasmo przenoszenia wraz z balansem kanałów
- Porównanie pasma przenoszenia różnych modeli z owalnymi przetwornikami
- Porównanie z HE1000 V1
- Całkowite uśrednione zniekształcenia THD+N
- Zniekształcenia lewego kanału
- Zniekształcenia prawego kanału
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC/AMP: Motu M4, Sabaj A20h
- Przenośny DAC-AMP: Tempotec Sonata BHD Pro
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe: Hifiman HE400se V2, Sennheiser HD 800 S, AKG K1000
- Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli ACX, ADX (jeśli miało ono zastosowanie)
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
Panie Łopatko – chapeau bas za poczucie humoru, dystans do siebie i jednocześnie pewnego rodzaju konwersację z czytelnikami/komentatorami. Cały akapit 'Wrażliwość na kable’…prawie zaplułem monitor.
❤️