HEDD One, opisywane też jako HEDDphone Model One, to bardzo interesujące słuchawki obecne na rynku od przynajmniej ładnych paru lat. Promowane były głównie w środowisku związanym z ich dystrybutorem, z okazjonalnymi recenzjami w niszowych, typowo audiofilskich miejscach. Nigdy jednak miejsce niniejsze zaszczytu bycia w tym ekskluzywnym gronie nie dostąpiło. Stało się to dopiero teraz dzięki nieocenionej uprzejmości jednego z moich czytelników, pragnącego pozostać anonimowym.
Anonimowość to akurat rzecz, która mnie nie dziwi. Albo inaczej – gdy założyłem te słuchawki, posłuchałem, zdjąłem i odłożyłem na stół, głęboko pojąłem powody takiej decyzji. Tak samo, jak po czasie zrozumiałem ją przy Crosszone CZ-1. Recenzja HEDD One będzie identycznie jak przy CZ-1 opisywała słuchawki dosyć kontrowersyjne. I jak zawsze zaprezentuje ona konkretne, rzeczowe konkluzje podparte konkretnymi dowodami i cyferkami. A pingwinki już drepczą niecierpliwie stópkami, aby móc wejść na stadion i okrasić swoją obecnością te jakże wyczekiwane starcie się ze słuchawkami tak ciekawymi, co egzotycznymi.
Recenzja powstała dzięki nieodpłatnemu użyczeniu swojego prywatnego egzemplarza przez anonimowego czytelnika, któremu bardzo serdecznie dziękuję.
Jeśli posiadacie sprzęt, którego jeszcze nie testowałem i nie publikowałem jego recenzji wraz z pomiarami na Audiofanatyku, zapraszam do kontaktu. A jeśli podoba się Wam moja praca i chcecie wesprzeć ją bezpośrednio, można to uczynić kupując kable sygnowane logo Audiofanatyka. Tudzież via postawienie kawy na ko-fi lub drobny datek via suppi by Patronite.
Jakość wykonania i konstrukcja HEDD One
Zaczynamy od meczu otwarcia. Słuchawki sprawiają wrażenie modelu „specyficznego”. Takiego naprawdę pionierskiego, jakby testującego określoną technikę wykonywania. Zupełnie tak, jakby producent uparł się na zastosowanie takich a nie innych rozwiązań. Może dlatego, że ma w swojej ofercie również i głośniki z przetwornikami AMT. Tylko że świat głośników i słuchawek to troszkę odmienna para kaloszy.
Pierwsza rzecz uderzająca po założeniu, to masa. Słuchawki są naprawdę ciężkie i spokojnie dawałbym im tu z kilogram masy. Choć gabaryty są spore, zaskoczyła mnie bardzo mała pojemność na głowę. Musiałem rozstawić je na maksimum, a i tak były na mnie trochę za małe. Koniecznie było dociskanie pałąka do głowy, aby sprasować gąbkę i troszkę je obniżyć.
Nie trzeba zgadywać, że obniżona została z automatu też wygoda. Sam rozkład masy jest przeciętny, mimo obicia pałąka (problemem jest jego niedostateczna szerokość). Masywne muszle odciskają również swoje piętno na policzkach poprzez zauważalny docisk. Słuchawki czuć na głowie od pierwszych sekund, a im dłużej z nich korzystamy, tym bardziej jesteśmy z tego powodu zmęczeni. W pewnym momencie pojawia się nawet ból.
Co więcej, zakres obrotu muszli w osi poziomej jest bardzo skromny. Powoduje to, że słuchawek nie da się odpowiednio ustawić pod kątem policzka/żuchwy. Zawsze jest wrażenie, że brakuje dosłownie paru milimetrów, paru stopni, aby uzyskać pełniejsze uleżenie na głowie.
Wykonanie – tu powiedziałbym HEDD jest bardzo prototypowy. O-ringi srebrne wyglądają, jakby były szlifowane i obrabiane ręcznie. Gniazda mXLR kolidują ze sobą, gdy mamy umieszczone w nich wtyki kabla słuchawkowego. Lewa słuchawka zaś chodzi ciężej niż prawa, zarówno w kwestii wysuwania się, jak i obrotu. Całość jest niestety bardzo „egzotyczna”, żeby nie powiedzieć „eksperymentalna”. Ale audiofile to właśnie uwielbiają.
Okablowanie klasycznie audiofilskie
Na plus policzyć można teoretycznie wymienne okablowanie. Słuchawki wykorzystują standard Audeze, a więc mXLR 4-pin. Bez problemu pracowały na kablach Audionum oraz nawet na fabrycznym kablu od LCD-XC. Wręcz powiem więcej – musiały pracować.
Fabryczny kabel wygląda, jak po prostu gotowy, cienki kabel umieszczony w formie dwóch wiązek w oplotach. Zrobiono to tak ciasno, że słuchawek z tym kablem po prostu nie da się używać. Niesamowicie sztywny, irytujący, trzymający kształt i potwornie mikrofonujący. Nawet fabryczne okablowanie Audeze było o niebo przyjemniejsze, mimo tendencji do plątania się. Do tej pory tak sztywne okablowanie spotkałem tylko u Kennertona. Nawet nie wiem czy i Hifiman posiadał kiedykolwiek tak fatalny kabel.
Wygoda, a raczej jej brak, wynikająca z gabarytów, jest więc dodatkowo dobijana fatalnym kablem. Jako wieloletni fan słuchawek, bo nie tylko recenzent i użytkownik, czuję absolutny zawód, że tak bardzo po macoszemu potraktowano tu ergonomię użytkową.
Być może jednak błędnie to odczytuję i intencją HEDDa było dać „cokolwiek”, bo audiofil i tak będzie kabel wymieniał na bardziej audiofilski. W efekcie jednak wyszło tak, że wymienić kabel po prostu musimy. Inaczej tych słuchawek nie da się normalnie używać.
Wymiana okablowania jest tu więc w pełni usprawiedliwiona przez kwestie ergonomiczne, ale jak zawsze powstaje pytanie: czy poprawić można w ten sposób dźwięk. Odpowiedzi udzielę w osobnym akapicie, również w kontekście balansu.
Legendarny „STAX fart”, ale przecież nie są to STAXy…
Swego czasu STAX w swoich słuchawkach elektrostatycznych stosował (i chyba wciąż stosuje) błony zabezpieczające statory przed kurzem. Dociśnięcie słuchawek powodowało, że błony się odkształcały i powodowały specyficzne pierdzenie, szelest. Czyli tytułowy „STAX fart”.
Widocznie HEDD wzorował się na tych rozwiązaniach. Efekt jest jednak znacznie bardziej intensywny. Okazuje się, że słuchawki szeleszczą i trzeszczą membranami/błonami przy dowolnym mocniejszym ruchu głową, zakładaniu, ogólnie użytkowaniu. Dociśnięcie ich do głowy powoduje skrajną nieprzyjemność. Gwałtowniejszy ruch głową – szelest. Pochylenie się i spowodowanie przesunięcia słuchawek na głowie – szelest.
Podobne zjawiska mogą pojawić się również i w słuchawkach magnetostatycznych, ale przeważnie w modelach zamkniętych. Tam ciśnienie wewnętrzne powoduje, że membrana wyraźnie się odkształca. Współcześni producenci przetworników magnetostatycznych mają notorycznie problem z naciągnięciem membrany, a co tylko potęguje problem. Doliczając więc do tego losowość produkcji, mamy to co mamy.
Ale nawet tam zjawisko nie było tak nieprzyjemne, jak w HEDD One. W tym momencie niestety jest to już kompletna dyskwalifikacja tych słuchawek w wymiarze użytkowym. Jakby waga, docisk i wygoda były niewystarczającymi przywarami.
Tym bardziej jest to dla mnie dziwne, że przetworniki AMT działają na zasadzie elektrodynamicznej i są pochodną konstrukcji planarnych. Oznacza to dużą odporność na kurz i brak konieczności stosowania błon takich, jak STAX. Tam kurz i brud był dosłownie zabójczy dla tych przetworników. Wystarczył np. pojedynczy zbłąkany włos, aby zaczął drgać wywołując jednostajny pisk. W magnetostatycznych przetwornikach takich problemów nie ma. Szczerze – nawet trudno jest mi ustalić, czy aby na pewno taka błona się tam znajduje. Być może szeleści sam przetwornik? Jeśli tak, postawić należy znak zapytania nad sensem tej techniki wykonywania przetworników w słuchawkach (w głośnikach nie ma takich problemów).
Piszę to z bólem, bo HEDD One zawsze mnie fascynowały, nie tylko jako konstrukcja w wymiarze technicznym.
Koncepcja „dźwięku ponad wszystko”
Tym słuchawkom zawsze towarzyszyła bardzo dziwna aura, jakby słuchawki były takim trochę „zakazanym owocem”. Wrażenie to utrzymywało się od dawna, jakby zbudowane z unoszących się w powietrzu różnych, niewidzialnych przeszkód.
Na temat HEDDów rozmawiałem znacznie wcześniej przed słynną recenzją Crosszone CZ-1 i to nie z jedną, a kilkoma osobami prywatnymi. Nikt jednak nigdy nie odważył się wysłać ich do mnie na testy. We wszystkich przypadkach jak sięgam pamięcią, kontakt się nagle urywał. Sprawiało to wrażenie wręcz subtelnych prób wywoływania we mnie zainteresowania, aniżeli chęci zrealizowania testu. W trakcie rozmów uwydatniały się też naturalnie różne zachwyty, czy wręcz euforia na temat tych słuchawek. Trochę jakby miało mi się to udzielić i nakłonić do ich zakupu za własne pieniądze, tak dla siebie.
Ale już teraz widać, że słuchawki miałyby ogromny problem zostać u mnie w kolekcji. Bo cóż mi po słuchawkach, które może i pięknie grają, ale wygodzie urągają? Jaka jest przyjemność użytkowania takich słuchawek? Jaki mają sens, jeśli ma się do nich co rusz żal, że nie są tak wygodne, aby móc to czynić dłużej niż godzinę? Mam już jedne słuchawki o dużej wadze: Audeze LCD-XC. Są świetne, miejscami wręcz kapitalne, ale wciąż ciężkie. Dlatego pełnią u mnie bardziej rolę wspierającą, bardzo często jako benchmark słuchawkowy, niż towarzysz dnia i nocy.
Niemniej spotkałem osoby, którym kompletnie nie przeszkadzała koncepcja „dźwięku ponad wszystko”. Z jednej strony jest to na swój sposób akceptowanie bylejakości, warunkowości i relatywizacja produktu. Z drugiej budzi to szacunek wobec czyjejś akceptacji danej marki. Jak bardzo bowiem trzeba kochać słuchanie muzyki, aby ból i dyskomfort przezwyciężyć przyjemnością z odsłuchów? Jest to naprawdę godne podziwu.
Jakość dźwięku HEDD One
Po kilkunastu latach prowadzenia bloga o audio, nie da się mnie tak łatwo przekonać samym entuzjazmem i usilnie wywoływaną marketingową gorączką. Ogień buchający z zapewnień o fenomenalnym dźwięku, do którego nie dojrzałem i nie dorosłem, bo tak jest wspaniały, mi nie straszny. Gdy człowiek wie co słyszy i dlaczego, uodparnia się na tego typu zabiegi. Jednym słowem: mądrzeje i dojrzewa. Samo w sobie jest to pięknym etapem życia i też może trochę jego sensem. A na pewno lepszym niż tkwić w błędzie i brnąć w zaparte, że tak ma być.
W przypadku słuchawek za 7000 zł, które stawiają tak wysoki poziom trudności w zakresie ergonomii, praktyczności i napędu, nadrobienie tego dźwiękiem jest już swoistym meczem o wszystko. Walką o uzyskanie należytej barwy, brzmienia godnego klasy kilku-tysięczników. To mówiąc, początek przygody z dźwiękiem HEDDów był całkiem obiecujący. Wszystko przez to, że zacząłem przypadkowo od utworów z powolnym, oddolnym rozwojem wydarzeń. Ale cóż, pewnie kable miałem niewygrzane. A gdy te już się wygrzały… to, co mnie tu uderzyło, to rozpołowienie dźwięku na bardzo dobry bas i intymny środek + nierówną, nosową w swym charakterze górę oraz „zwyczajną” scenę. Zupełnie tak, jakby był tu nie jeden, a dwa przetworniki na stronę, z czego jeden wyraźnie lepszy od drugiego.
Swoją drogą, rozmawiając z kilkoma użytkownikami prywatnymi, jeden z nich wprowadził mnie w jeden z takich błędów jak pisałem na początku. Twierdził bowiem, że HEDD One mają bardzo wąski „sweet spot”, czyli grają dobrze tylko w jednym – precyzyjnym – ustawieniu na głowie. W rzeczywistości jest bardzo szeroki, ale słuchawki nie grają dobrze w żadnym ustawieniu. I tu właśnie jest owe wprowadzenie w błąd.
Ale po kolei…
Strojenie i balans tonalny
Bas tych słuchawek jest akurat bardzo w porządku. Fajny, czysty i równy przez praktycznie cały swój zakres. Patrząc tylko po nim, ma się wrażenie, że to rzeczywiście wysokiej jakości planar. W żadnym wypadku na problem nadmiaru/niedoboru/nierówności basu tu nie narzekałem.
Średni zakres również jest niczego sobie. Wszystko przez wybicie środka pasma na szerokim planie od 600 Hz do 2 kHz. Daje to wrażenie pełni, bliskości i intymności wokalistów. Jednocześnie ma w sobie pewien delikatny sznyt analogowego „brudu”, nadającego fajnego nawet charakteru. Mimo to pozytywnie odebrałem ten zakres w odsłuchach.
No i niestety tu kończy się lista pozytywów.
Sopran to pięta achillesowa tego modelu. Nie koreluje z resztą pasma ani jakościowo, ani strojeniem. Wprowadza efekt najpierw zmęczenia, potem podrażnienia dźwiękiem. HEDD One po prostu odechciewa się po pewnym czasie słuchać. Za dziwną barwę odpowiada przede wszystkim dołek w 6 kHz. Co śmieszne, nawet moje uwarunkowanie anatomiczne, które podbija ten zakres, nie jest w stanie go nadgonić. Po prostu pingwinki cierpią, gdy słuchać muszę HEDD One.
Słuchawki brzmią przez to nierówno, czasami losowo – w zależności od akumulacji energii w utworze. Trudno tu nawet przyporządkować jakiś specyficzny gatunek muzyczny, który brzmi w nich dobrze. Słuchawki generują masę sprzecznych ze sobą odczuć i wrażeń, które wzajemnie się znoszą, kolidują, a czasami uzupełniają. Sony MDR-Z1R, choć szkliste w charakterze, miały tu dużą przewagę nad HEDD One – stabilność. Po prostu można było przewidzieć jak się zachowają i jak będą grały. Tu tego brakuje. Wprowadza to owszem trochę ciekawej niepewności, ale za 7000 zł wolałbym przyznam odwrotny kierunek.
Scenicznie słuchawki prezentują się o dziwo przeciętnie ze wskazaniem na dobrze. Czasami scena jest odbierana przeze mnie subiektywnie jako zwyczajna i przeciętna. Czasami będzie miała w sobie przebłysk potencjału na szerokość. Z holografią jednak są kłopoty i lepiej scenicznie grały mi np. AD900X.
Rzeczywista jakość dźwięku a możliwości techniczne
W tym wypadku kwestie techniczne były swoistym meczem o honor. I niestety te właśnie surowe dane dla HEDD One okazały się bezwzględne. Słuchawki wyraźnie eksponują zniekształcenia w określonych zakresach. Próbuje się to często bronić i przedstawiać nie jako defekt, a „cechę charakteru” lub „specyfikę” tego czy innego modelu. Sami jednak zdecydujcie, czy cechą charakteru są zniekształcenia sięgające prawie 18% (!) w 3,4 kHz, czyli zakresie najlepiej przez nas słyszalnym. Tudzież równie zauważalne problemy w okolicach 1 kHz (ok. 2% THD).
Należy mieć świadomość, że tak w kolumnach, jak i słuchawkach, mając dostateczną ilość danych o pomieszczeniu, słuchaczu i sprzęcie, bez problemu możemy odzwierciedlić zachowanie się dźwięku zgodne z późniejszymi odsłuchami rzeczywistymi. Albowiem wbrew powszechnemu przeświadczeniu, da się to zrobić czystą matematyką. Pomiary zawsze są dawcą tego, czego słuch jest potem biorcą. Nie jest więc prawdziwa teoria, że słuch „pokaże to, czego nie widać na wykresie FR”. Ani też ta, że mając komplet surowych danych, nadal odsłuch jest kluczowy i bez niego nic z nimi nie zrobimy. Zrobimy wszystko (wszak audiogram to też pomiar i dane), tylko trzeba wiedzieć co, jak i dlaczego.
W tym wypadku słuchawki te – zwłaszcza przy większej głośności – po prostu „słychać”. Oznacza to, że ich zniekształcenia wyraźnie zaczną dobijać się do naszych uszu, dodatkowo pogarszając nasz słuch w dłuższej perspektywie (za wysoki SPL). Dlatego dla dokładniejszego prześledzenia ich zachowania, słuchawki sprawdziłem też przy niższych natężeniach. Ale nawet przy 74 dB w 3,4 kHz uzyskałem 1,4% THD, czyli nadal ponad pułapem 1%. Dlatego HEDD One najlepiej jest użytkować raczej przy niskich głośnościach.
Za to sparowanie kanałów na szczęście jest dość dobre, a miejscami nawet bardzo dobre. Ot skromny plusik na koniec.
Upór i późniejsze jego konsekwencje
Ewidentnie HEDDy to nie to, co pingwinki lubią najbardziej. Do czynienia mamy tu z typowym produktem audiofilskim, słuchawkami niby rewolucyjnymi, genialnymi i gloryfikowanymi, które nigdy nie grają źle, ale dziwnie zawsze mają ogrom wymagań, które trzeba spełnić, aby tak było. Miały otworzyć nowy rozdział w audio, zakasować konkurencję, wywrócić stolik. A w rzeczywistości kopią swoich użytkowników, czy wręcz znęcają się nad nimi pod niektórymi względami.
Czy można przełknąć w takich produktach niedoskonałości ergonomii czy wykonania w zamian za jakość dźwięku? To zależy od użytkownika. Dla niektórych po prostu „ten typ tak ma i mieć musi”. Choć prawda, że dodaje to temu hobby pewnego uroku. Niestety, u HEDDa nawet i na to nie można się powołać. Słyszalnie wybite zniekształcenia w kluczowych miejscach powodują efekt zmęczenia. Nierówny sopran jako żywo kontrastuje z przebogatymi opisami o ich normalności i realizmie. Jedynie zakres basowy można w HEDD One wprost pochwalić (oraz balans kanałów). To jednak za mało. U STAXa obawiam się dostajemy więcej zalet niż wad. Tu – odwrotnie. Mamy tu do czynienia z po prostu kiepskimi słuchawkami.
Być może problem leży w tym, że producent uparł się na przetworniki AMT i to wokół nich zbudował słuchawki, a nie wokół użytkownika. OK, rozumiem taką koncepcję. Miało być „inaczej” i jest „inaczej”. Ale w efekcie, pośród zachwytów nad „innością” HEDD One, ginie istota słuchawkowego audio. Jest nią praktyczność, poprawność techniczna projektu oraz elementarne strojenie – i nie osobno, a jako całość. To jest tu myślę sednem problemu. Stąd tradycyjne piętrzenie obostrzeń, miliony watów na wzmacniaczu, magiczne kable ze złota, ultra-drogie tory hi-end, specjalnie wyselekcjonowana muzyka. No i obowiązkowe 5000 godzin wygrzewania tybetańskimi psalmami, nagranymi na platynowym winylu, z gramofonu z kości słoniowej za milion złotych.
Mimo wszystko docenienie odwagi
Z drugiej strony pozytywnie należałoby odczytać fakt, że producent podjął się tego wyzwania. Ale nie myli się przecież tylko ten, co nic nie robi. Producent bardzo mocno zaryzykował, stworzył pewną innowację i novum w dziedzinie techniki przetworników. Wraz z tą „innością” zapomniano jak pisałem o praktyczności, wygodzie i elementarnej naturalności strojenia, a co ma tutaj swoje wyraźne konsekwencje.
Driver AMT, jak każdy, będzie miał swoje wady i ograniczenia. Nie wiem czy to, co widzę w HEDD One, jest tego akurat efektem. Pomijając, że implementacja jest brzemienna na ergonomii, strojenie góry jest dziurawe, a barwa przesunięta. Równie dobrze moglibyśmy bawić się wzbudnikami albo wracać do dawnych konstrukcji piezoelektrycznych. To też egzotyka, a jednak mająca ogromne konsekwencje dla projektu słuchawek jako całości.
Obecnie HEDD nie daje za wygraną i widzę, że próbuje szczęścia także z innymi wynalazkami, jak karbonowe dynamiki. Co to da? Nie wiem, ale obrano sobie tu chyba najgorszy możliwy wzorzec (Hifimana), który kieruje się tym słynnym powiedzeniem o milionie much. Być może jesteśmy więc na takim etapie konsumenckiego audio, że eksperymentowanie na użytkownikach (beta-testing) staje (stała) się normą.
Odwaga producenta winna ostatecznie być przefiltrowana przez ocenę jego własnych możliwości i zdolności do wytworzenia końcowego produktu. HEDD One to – jak mi przemknęło przed oczami – czwarte podejście do tego projektu. Nie orientuję się, czy były jakieś modele lub prototypy przed nimi. Ale wiem, że to, co tu testowałem, nie powinno wyjść poza stadium prototypowania. Wada egzemplarza? Raczej wykluczone. Egzemplarz całkiem zadbany. Więc co? Może po prostu nie ta ergonomia i nie ta barwa dźwięku w nie tej cenie. Szanuję przy tym oczywiście osoby, które dotychczas nabyły te słuchawki. Cieszcie się nimi jak najdłużej, zwłaszcza jeśli się Wam podobają. Ja niestety w tym szacownym gronie się nie znajdę.
Opłacalność
W kontekście drogich słuchawek niepotrzebnie mają miejsce kontrowersje. Źle bowiem wskazuje się źródło problemu. Nie jest nim to, że słuchawki są drogie. Mogą być drogie, bo mamy wolny rynek. Nikt nikomu nie ma prawa narzucać ile ten może żądać za swój produkt i swoją pracę. Ani że kupił sobie taki drogi produkt. Kupił bo mógł i chciał.
Problem jest wówczas, gdy tenże drogi produkt nie dowozi obiecywanych rzeczy. Jest wówczas kiepski i źle wyceniony.
A jeszcze większy problem jest wtedy, gdy próbuje się ten kiepski i źle wyceniony produkt opisywać jako ósmy cud świata, którego nie docenią tylko ignoranci, biedacy i głusi. Taki trochę toksyczny elityzm. Ale trudno się temu dziwić. W wielu miejscach ta konstrukcja jest autentycznie audiofilska, czyli absurdalna, przeskalowana i bezpardonowa. A wyceniona tak wysoko, żeby udało się odzyskać jak najwięcej z kosztów R&D jak sądzę.
Tak było np. z topowymi Yamahami, które również miały skrajnie kontrowersyjne strojenie. Miał to być powrót do techniki ortodynamicznej, czyli protoplastów współczesnych planarów. Problem w tym, że miałem kiedyś przyjemność słuchać takich słuchawek, starych Grundigów aby być precyzyjnym. Pod względem naturalności dźwięku, a nawet technicznie na pomiarach, wypadały na tle HEDDów rewelacyjnie. Lata 80-te. Prawie pięć dekad później mamy „nowy rozdział”, który nadal kapituluje przed starym. Zarówno u HEDDa, jak i Yamahy.
Pod tym względem opłacalność HEDDów – uwzględniając też ich wymagania napędowe – jest zerowa.
Jest to produkt wysokomarżowy, wypuszczony trochę na siłę i pod konkretnego jak sądzę klienta. Jako konsument szanuję za odwagę do eksperymentowania, ale długa jeszcze droga przed producentem. Dlatego w tej cenie zawsze będę szukać czegoś innego u konkurencji. Będzie wygodniej, łatwiej i znacznie lepiej technicznie. Od HEDDów wolałbym chociażby Sony MDR-Z1R, które przecież też miały szereg wad i absolutnie nie były idealne. Ale były znacznie lepiej dopracowane całościowo. I czystsze.
Napędzenie i wysterowanie HEDD One
Aby odpowiedzieć sobie pytanie, czy tor dla HEDD One jest kluczowy i decydujący, wystarczy przeanalizować fakty i podstawowe informacje. No i ewentualnie użyć troszkę matematyki.
Po pierwsze, słuchawki „skończą się” znacznie szybciej niż tor audio. Przy tak dużych zniekształceniach HEDDy będą najsłabszym ogniwem w ogromnej większości torów. Przy 94 dB SPL nie schodzą w żadnym punkcie pasma poniżej 0,1% THD+N (-60 dB). Nie są zatem w stanie fizycznie pokazać czegokolwiek powyżej tego pułapu.
Dalej – temat mocy. Mocowo najsłabszy jest mój interfejs studyjny. HEDD One spokojnie odpaliły na normalnej głośności przy 50% skali regulacji potencjometru. Już na tym etapie nie potrzeba im elektrowni.
Idziemy dalej – HEDDy bez problemu ruszyły z HA500 – mojego wzmacniacza DIY, który złożyłem sobie do pomiarów. Nastaw? 25% skali pokrętła (to również konstrukcja czysto analogowa). Jego moc maksymalna to w porywach 0,5 W na kanał.
Idziemy jeszcze dalej – Loxjie D40 Pro, tryb FL1, wyjście jack 6,35 mm, gain ustawiony na LOW. Nastaw -50 dB, a w trybie FL0 -60 dB. Czyli bez problemów. Luxsin X9? Tak samo bez problemów. HEDDy zmierzone z każdego wyjścia każdego z tych urządzeń zagrały dokładnie identycznie (pomijając tryb FL0 w Loxjie). Bo i czemu miałyby zagrać inaczej?
Jeśli sprzęt jest zbudowany prawidłowo, oferuje czysty dźwięk, ma bliską zeru impedancję wyjściową, to wpływ na słuchawki będzie zerowy. Powtarzam to od dawna w niemal każdej chyba już recenzji. Przy okazji prezentując co rusz coraz bardziej rozbudowane dane pomiarowe na ten temat. Naturalnie będzie sprzęt, który jest tak „zły”, że usłyszymy to w słuchawkach. Musi to być jednak efekt świadomy i kontrolowany, a nie udawanie hi-endowego dźwięku zawiniętego w pazłotko w cenie 5-cyfrowej.
Tak więc odpowiadając – nie, tor wobec HEDD One nie jest winowajcą tego, jak te słuchawki grają. Twierdzenia takie będą obawiam się po prostu próbą namówienia nas na dodatkowe (zbędne i drogie) zakupy.
Balans i alternatywne okablowanie
To też mówiąc, pozwoliłem sobie sprawdzić też niestandardowe kable Fanatum i Audionum. I też w żadnym scenariuszu nie okazało się, że zmieniły się zasady gry, także względem balansu tonalnego. Plany się nie rozszerzyły, czarne tło nie objawiło, dynamika i scena nie rozbudowały. Słuchawki zagrały za to prawdziwie, dokładnie tak, jak grają w rzeczywistości.
Monstrualny progres dokonał się w kwestii ergonomii. Nareszcie byłem w stanie tych słuchawek używać. Wreszcie kable, które nie są żywcem wyjęte z szafki z rekwizytami do przedstawień kabaretowych. A ja wreszcie nie czuję się, jakbym był podłączony anteną do przekaźnika sekretnych myśli audiofilskich. Jeszcze tylko czapeczki foliowej brakowało do kompletu.
Przy okazji miałem okazję sprawdzić balans. Ten sam, który takie cuda w sprzętach wyczynia, zawsze dając lepszy dźwięk. Czasami rzeczywiście tak jest, ale tylko wtedy, gdy producent potraktuje wyjście SE po macoszemu (jak onegdaj w Questyle). Obecnie takiego sprzętu w zasadzie się już nie spotyka. Wszystko gra tak samo z obu wyjść.
Balans sprawdzałem na trzech urządzeniach z różnych klas: Tempotec Sonata BHD Pro, Loxjie D40 Pro oraz Luxsin X9, wyjątkowo bez Pro. Było więc niemal zawsze „Pro”, czyli +5 do jakości za sam dopisek.
I cóż się okazało? Ano nic. Po wyjściu zbalansowanym słuchawki dostały po prostu więcej mocy przy tym samym nastawieniu pokrętła głośności. Tyle. Dźwięk nadal nie ulegał zmianie, nie objawiał się jako bardziej spójny, uporządkowany. Faktury nie stały się mniej rozedrgane, a tło czarne jak noc. To piękne poetyckie wyrażenia, ale co do zasady jednak są złudzeniami wynikającymi z tak banalnej rzeczy jak różnica głośności. Tej wbrew kolejnemu powszechnemu przekonaniu nie da się precyzyjnie dostroić na słuch i konieczny jest decybelomierz lub fantom pomiarowy. Ot cała magia, której pomiar rzeczywiście nie pokaże, bo nie wskazuje magii, tylko właśnie rzeczywistość.
Zatem…?
Oczywiście zawsze możemy przyjąć, że jednak pomiary są bez znaczenia, a wszelkie recenzje krytyczne puszczamy w niepamięć. Co teraz?
Przede wszystkim konieczne jest zawsze przymierzenie na spokojnie słuchawek takich, jak HEDD One. Możecie to zrobić na jakichś targach, w salonie, albo zaryzykować i kupić celem testów. Aczkolwiek mrozicie wtedy 7000 zł bez pewności, czy sklep nie będzie robił Wam potem problemów.
Druga sprawa, jak udowodniłem wcześniej – tor audio na ogół nie jest problemem dla HEDD One, mimo ich wymagań mocowych. Jeśli Wasz tor audio jest równy, nie modyfikuje tonalności słuchawek, a głośność jest przyzwoita, to sprawa jest jasna. Gdy słuchawki się Wam nie spodobają, winą za to można obarczyć tylko je same. Nawet pomijając fatalną ergonomię fabrycznego okablowania. Nie dajcie sobie wmówić, że na lepszych kablach będą działy się cuda, albo na torze za 15-20 tysięcy. Jest to prawdopodobnie celowe namawianie Was na dodatkowe zakupy.
Kabel warto wymienić tylko wtedy, gdy macie pewność iż słuchawki się z Wami zostaną na dłużej. Jeśli ergonomia słuchawek nie powoduje u Was problemów, kabel tylko ten stan rzeczy poprawi. Chyba że zdecydujecie się na audiofilskie warkocze lub tzw. „węże” na wzór tych z AVS. Może i wyglądają jak kable od spawarki przemysłowej, ale jaki prestiż na salonach…
Natomiast tor ulepszyć można wtedy, gdy rzeczywiście będzie brakowało Wam głośności lub zaczniecie słyszeć ewidentne zniekształcenia. I nie mówię tu o dostępnym zapasie na pokrętle, a realnym poziomie odsłuchowym. Wszystko to jednak przy założeniu, że słuchawki Wam się podobają. Jeśli tak nie będzie i od startu musicie z nimi walczyć, najlepiej zrobić zwrot. Nic się nie uleży, ani nie wygrzeje. Nie będzie lepiej na osi czasu. To złudne nadzieje. Ale tu już wybór pozostawiam Wam. Sami rozważcie, czy dwa duże portale techniczne się jednak nie mylą, zaoszczędziwszy sobie sporo kłopotu i mrożenia środków.
Podsumowanie
No i cóż, na warsztat trafiły kolejne słuchawki potencjalnie bardzo mocne i zapowiadające się świetnie, a które w trzech swych meczach nie zdołały nawet wyjść z grupy. Drogie, ciężkie, niewygodne, niepraktyczne, wymagające mocy, z szeleszczącymi przetwornikami. Wręcz ideał tej klasy rozwiązań. I niestety tak samo wprost proporcjonalny do mojego zawodu na ich temat. Spodziewałem się rzeczywiście czegoś nowego: nowej jakości, przełomu, wręcz czołgania mnie nią po podłodze. Niestety dostałem tylko kilka dobrych elementów i aspektów, pośród mnóstwa problemów, przede wszystkim użytkowych.
Ale nawet wtedy liczyłem, że słuchawki może nadrobią coś po drodze dźwiękiem. No cóż, o ile równy bas i nasycony środek są plusami, wszystko inne troszkę tu kuleje. Dźwięk jest subiektywnie całkiem w porządku, póki nie pojawi się nam w słuchawkach sopran. Dzięki niemu kurtyna opada, maski klaszczą o drewnianą scenę, a my odkrywamy kłopoty z równością tonalną, barwą i rezonansami. Wręcz czułem się w nich jak w jakimś egzotycznym prototypie przedprodukcyjnym. Skrajnie eksperymentalnym i dopiero docierającym technikę, na jaką się tu producent uparł. Bo i tak właśnie je odbieram – jako efekt uporu, by na siłę się wyróżnić, a nie rozsądnego i spokojnego projektowania.
Dlatego też przykro mi, ale w takiej sytuacji absolutnie nie mogę i nie zamierzam zarekomendować HEDD One. Płacimy tu zbyt dużo tak w pieniądzach, jak i ergonomii, aby otrzymać finalnie zbyt mało, by się to wszystko spinało. Przykro mi tym bardziej, że wiązałem z nimi duże nadzieje, a swoją recenzją pewnie niejednemu sprawię zawód. No ale co począć, ja również jestem zawiedziony. A jedyne, co mogę zrobić, to się uczciwie z Wami swoimi odczuciami podzielić i podeprzeć je na dowód pomiarami.
Sprzęt można zakupić na dzień pisania i publikacji recenzji w cenie ok. 7000 zł. (sprawdź najniższą cenę i dostępność)
Dane techniczne
Specyfikacja techniczna zapożyczona od jednego z dealerów zagranicznych:
- Open design
- Over-ear design with Air Motion Transformer driver (electrodynamic converter)
- Power: 87 dB / 1mW
- Impedance: 42 Ohm
- Frequency range: 10 – 40,000 Hz
- Weight: 718 g
- Includes 2.2 m cable with 6.3 mm jack plug / 4-pin Mini-XLR
Dane pomiarowe
Poniżej galeria zebranych danych pomiarowych:
Dane pomiarowe dla korelacji SPL vs THD:
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC/AMP: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro, AF HA500, AF DA500, Loxjie D40 Pro, Luxsin X9
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe pełnowymiarowe: AKG K1000, Audeze LCD-XC, Audio-Technica ATH-AD900X oraz ATH-A990Z, Creative Aurvana SE (zmodyfikowane), Sennheiser HD 580
- Słuchawki testowe typu IEM: KZ ZVX, Sony MH1
- Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli Audionum
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
























