Bohaterem drugiego planu będzie tu bardzo konkretny produkt – audiofilski kondycjoner Synergistic Research SRX PowerCell 14. Jest to jeden z flagowych produktów tej marki, której ortodoksyjnym audiofilom nie trzeba myślę przedstawiać. Pierwszy raz usłyszałem o niej w wątku dyskusyjnym na jeszcze wtedy istniejącym Forum AF. Był to tunelowany kwantowo bezpiecznik poprawiający dźwięk za 1000+ zł, by być precyzyjnym.
Minęły lata od tamtej pory, ale sama marka przypomniała o sobie na dniach ponownie. Trafiłem bowiem na wpis promocyjny dystrybutora tej marki na Facebooku. Rzecz tyczyła się tym razem nie bezpiecznika, a kondycjonerów z linii PowerCell. Czytam sobie z ciekawości opis produktu… konfigurowalne zmiany w dźwięku, zaawansowana technologia, grafen, super-kondensatory, super-przewodniki, zapadanie się fal. O matko, grubo tam jest. Patrzę na rozpiętość cenową – od 67 tysięcy do aż 154 tysięcy złotych. Jeszcze grubiej. Patrzę w komentarze pod wpisem – już zaczyna wzrastać temperatura.
Zainteresowałem się więc tym tematem tak bardzo, że jako człowiek o dobrym sercu, zaoferowałem rozwianie ewentualnych wątpliwości. Natomiast jak się to potoczyło, sam bym nigdy nie przypuszczał. Alternatywa dla audiofilskich kondycjonerów za grosze? Oto projekt „Panaceum”…
O co chodzi z tym drugim planem?
Artykuł ten pierwotnie miał być wg moich intencji pełnoprawną recenzją tytułowego Synergistic Research SRX PowerCell 14. Jak pisałem, gotowość do testów wyraziłem publicznie na Facebooku dystrybutora marki – firmy audiofast. Zaoferowałem wykonanie wszelkich pomiarów całkowicie na swój koszt, jako po prostu osoba ciekawa tego urządzenia. Niestety finalnie nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. No cóż, zapewne okres świąteczny jest tu winowajcą.
W międzyczasie postanowiłem przygotować się „zakulisowo” do tegoż (finalnie niedoszłego) testu, odświeżając sobie przy okazji wiedzę na temat zasilania. W miarę lektury oraz przeprowadzanych konsultacji, zaczęła jednak kiełkować w głowie pewna myśl. Zaszczepił mi ją znajomy z Mikołowa. Stwierdził, że przecież każdy może stworzyć sobie taki „kondycjoner” samodzielnie i jest to bardzo prosty temat. Wystarczy odrobina wiedzy na temat prądu oraz świadomość tego co się robi i dlaczego.
Tak oto z niedoszłej recenzji audiofilskiego kondycjonera audio, który skutecznie okryto przede mną mrokiem niedostępności i nieuchwytności, zrodził się niniejszy, całkowicie odmienny wektorowo artykuł. Wątpliwości i ciekawość mną zawładnęły, a Synergistic Research i jego pozyskanie zeszły na wspomniany drugi plan. Bo skoro nie otrzymałem sprzętu na test, a temat kondycjonowania rzeczywiście jest taki prosty, to czy da się to urządzenie jakkolwiek odtworzyć niewielkim kosztem? Albo zbadać chociaż pryncypia na których się ono opiera? Czy możliwe jest zmierzenie jego realnego wpływu na sprzęt audio?
Dlatego chciałbym z tego miejsca bardzo serdecznie podziękować dystrybutorowi za ostateczne zignorowanie mojej propozycji. I nie mówię tego w żadnym razie złośliwie. Jako człowiek troszkę jednak leniwy, a przynajmniej od czasu do czasu takowy stan przejawiający, skuteczna motywacja – i to o tej porze roku – jest na wagę złota. Więc gdyby nie ta sytuacja, nie byłbym tak skory do żmudnych, acz ciekawych eksperymentów.
Aby jednak znaleźć odpowiedzi na sformułowane tu pytania i wątpliwości, przede wszystkim muszę wiedzieć, czym są i na jakiej zasadzie działają kondycjonery Synergistic Research.
Czym jest i co oferuje audiofilski kondycjoner od Synergistic Research?
Z opisu produktu wynika, że jest to kondycjoner klasy ultra hi-end z 14 gniazdami zasilającymi za dokładnie 154 220 zł (poniżej zrzut ekranu), cechujący się m.in.:
- wewnętrznym grubym okablowaniem z czystego srebra,
- ekranującą obudową,
- separowanymi gniazdami (osobne gniazda cyfrowe, analogowe i wysokoprądowe),
- wieloma „komórkami elektromagnetycznymi” (EM Cells) pełniącymi rolę super-kondensatorów,
- obecnością grafenu jako nadprzewodnika,
- aktywnym zasilaczem do biasowania tychże komórek,
- bliżej nieokreślonym generatorem ULF,
- rezonatorem fal Schumanna,
- „ulepszonym uziemieniem” (chyba chodzi o tzw. „star-grounding”),
- różnymi „UEF tuning modules” (może mowa tu o systemie sterowania sygnaturą brzmieniową?).
Kilka rzeczy z powyższej listy jest faktycznie stosowanych w podobnej klasy urządzeniach. Rzeczywiście mogą one:
- obniżyć poziom szumów z sieci (RF, śmieci od zasilaczy impulsowych itd.),
- ograniczyć przenikanie zakłóceń między urządzeniami przez przewody zasilania,
- poprawić odporność na trzaski przy załączaniu np. lodówki, klimatyzacji itp. urządzeń o dużym obciążeniu sieciowym.
Jest to zupełnie normalna inżynieria zasilania, więc na oko da się to spokojnie zaprojektować i zmierzyć bez żadnego problemu. Gorzej z rzeczami pozostałymi, takimi jak grafen, jakieś moduły strojące, rezonatory, transformatory biasujące…
Powoduje to wrażenie, że założenia tego artykułu są z góry skazane na klęskę, a słowo „mogą” raz to słabnie, raz przybiera na znaczeniu. Myślę, że wiele zależy tu od samej instalacji, w której takie urządzenie pracuje. No i oczywiście, aby potwierdzić jakkolwiek skuteczność, należałoby wykonać określone pomiary i uzyskać wymierne dane rzeczywiste. Jest to jedyna metoda weryfikacji, choć przy tak dużej ilości nowinek technicznych i tak byłoby trudne przypisanie jej do określonych elementów urządzenia. Prędzej jako całości, gdzie większość nabywców takich kondycjonerów przez „skuteczność” rozumieć będzie i tak bezpośrednie przełożenie na dźwięk. Bo i Synergistic Research nie stroni od obietnic zmian w brzmieniu. Nie stronią też i recenzenci, których ustami najdobitniej roztacza się przed nami obietnicę błogiego stanu zen.
Obietnice zmian w dźwięku Synergistic Research SRX PowerCell 14
Miałem do tej pory styczność z dwoma kondycjonerami audio: Echo Sound Power Guardian oraz Lucarto Audio KS300. Oba, mniej lub bardziej, obiecywały spowodować zmiany, które słychać, a nawet widać (a zatem dałoby się je zmierzyć). Niestety, ani nie udało mi się wykazać jakichkolwiek zapowiadanych korzyści dla dźwięku słyszalnego, ani obrazu widzianego. Próbowano nawet polemizować z ustaleniami mojej recenzji piórem innego portalu audio z pomocą pracownika jednej z firm audio, ale bezskutecznie.
Jak pisałem, w przypadku Synergistic Research SRX PowerCell 14 również otrzymujemy pakiet obietnic dot. spodziewanych zmian w dźwięku. Na stronie dystrybutora przy wersji zwykłej zacytowano krótki fragment z portalu enjoythemusic.com z kwietnia 2025 roku:
PowerCell 14 zdołał przenieść większość odtwarzanej muzyki wprost do mojego pokoju, czyniąc ją namacalną, bliską, żywą. (…) Gdy wszystkie te elementy współdziałają harmonijnie, dźwięk nie tylko wyłania się zza linii głośników, lecz niemal dotyka moich uszu nieprzerwaną iluzją obecności i autentyczności.
Barwa instrumentów urzekała, a w połączeniu z wyjątkową mikrodynamiką i potężną skalą dynamiki makro – budowała poczucie autentycznej obecności – doświadczenie niemal tożsame z tym, co zwykło się określać jako „you are there”.
W tym trybie dobrze zrealizowana muzyka klasyczna zyskiwała dodatkową głębię i warstwowość – jakbyśmy zajmowali miejsce tuż przy proscenium, gdzie dźwięk dociera przede wszystkim bezpośrednio, a nie odbity, a rozmieszczenie poszczególnych instrumentów staje się niemal namacalne.
Jest to chyba jedyny portal zewnętrzny, który recenzował wspomniane urządzenie z tej linii. Nie natrafiłem na ani jedną publikację w naszej prasie krajowej (jest tylko o modelu SX). Pozostaje się więc nam jedynie wspomniany enjoythemusic oraz konieczność przeanalizowania, co z konstrukcji PC 14 ma szansę wpłynąć na dźwięk, jeśli w ogóle.
Byłem bowiem w kolosalnym błędzie sądząc, że bez fizycznego kontaktu i pomiarów nie będę w stanie ustalić jego skuteczności. Okazuje się, że wystarcza do tego analiza na bazie prostej fizyki i weryfikacji podstawowych informacji o elektryczności oraz elektronice.
Grafenowy nadprzewodnik czyli „więcej prądu w prądzie”
Na początek weźmy sobie grafen. „Graphene treatment” jest często stosowany przez tego konkretnego producenta w innych swoich produktach. Powodem jest jego innowacyjna aura. Materiał odkryto w 2004 roku, a naukowcom, którzy to uczynili, przyznano Nobla z fizyki w 2010 roku. Jako nanomateriał jest to więc coś kompletnie nowego, co fascynuje do dziś naukowców na całym świecie. Poszukują oni przemysłowego wdrożenia i zagospodarowania jego niezwykłych właściwości.
I nagle z takim właśnie odkryciem, niczym na wznoszącej fali nowości i euforii, wyłania się nam Synergistic Research głosząc, że jest on „prawie nadprzewodnikiem w temperaturze pokojowej”. Mało tego, producent tak doskonale ujarzmił jego wykorzystanie, że grafenem „doprawia” również swoje kable. Przekładać ma się to na cyt. „superconductor performance without the deep freeze”.
Rzeczywiście, grafen to świetny przewodnik, ale jako materiał techniczny nie jest nadprzewodnikiem w warunkach pokojowych. Nadprzewodnictwo w grafenie pojawia się przy temperaturach kriogenicznych (czyli wspomniany „deep freeze”), a więc daleko poza normalnymi warunkami domowymi. Wygląda to tak, jakby wzięto sobie istniejącą technologię i luźno dopasowano do swoich potrzeb. W efekcie przypisano jej rzeczy, które w normalnych warunkach po prostu nie zachodzą.
Na obecnym etapie rozwoju techniki i technologii, wciąż nie mamy potwierdzonego nadprzewodnika w temperaturze pokojowej i przy normalnym ciśnieniu. Najlepsze wyniki wymagają ogromnych ciśnień (hydrydy lantanu ok. 250 K, ale 150 Gpa). Zatem grafen nie jest tu nadprzewodnikiem, a na pewno nie w takiej formie (tj. odrobina w kablu czy kondycjonerze). Zysk przewodności względem miedzi na tak krótkich odcinkach i przy 50 Hz będzie kompletnie pomijalny.
Rzeczywiście więc, wcale nie musimy tego urządzenia mieć pod ręką, aby móc wykonać jego dogłębną analizę. Posługuję się na tym etapie cały czas jedynie dostępną powszechnie wiedzą i weryfikuję nią twierdzenia zawarte w opisie producenta.
I to już wystarcza, aby wyszły nieścisłości. Idźmy więc dalej.
EM Cells jako superkondensatory, które dają „więcej prądu niż ściana”
Producent donosi, że EM Cells pełnią rolę masywnych superkondensatorów („massive supercapacitors”). Dzięki temu Synergistic Research SRX PowerCell 14 może „dostarczać prąd szczytowy większy niż standardowy obwód 20A w ścianie”. A także, że podłączenie monobloków może „wyzwolić” bezpiecznik (czyt. wywala korki). Ale nie jest to błąd, po prostu „wzmacniacz wreszcie nie jest duszony”.
Znów niech naszym orężem będą proste fakty. Żaden kondycjoner pasywny nie może złamać prawa zachowania energii. Długotrwale nie dostarczy więcej mocy niż to, co przejdzie przez kabel z gniazdka. Ogranicza nas bowiem bezpiecznik i impedancja sieci. Mówiąc wprost, jest to fizycznie niemożliwe.
Można oczywiście mieć jakieś kondensatory zainstalowane wewnątrz urządzenia, które zmagazynują trochę energii i oddadzą ją w bardzo krótkich impulsach (rzędu ms). Mogą przez to wpływać na kształt prądu, ale chwilowego lub przynajmniej na prąd rozruchowy.
Sęk w tym, że współczesne wzmacniacze audio mają już w środku kondensatory o dużej pojemności w samym zasilaczu. Dołożenie kolejnych w kondycjonerze mija się trochę z celem. Wpływ na realną dynamikę audio będzie trudny do wykazania nawet precyzyjną aparaturą pomiarową, a co dopiero na słuch.
O co chodzi więc z twierdzeniem, że Synergistic Research SRX PowerCell 14 jest w stanie oddać „więcej niż ściana” i „nie dusi wzmacniacza”? Znów mogę się tylko domyślać, jako że chodzi o usprawiedliwienie okazjonalnego wybijania korków i obecności dużych prądów rozruchowych.
Moduły EM Cells to tak naprawdę filtry bocznikowe wykorzystujące swoją dużą powierzchnię i spolaryzowanie prądem stałym, pełniące rolę buforów. Twierdzenie iż „EM Cells, jako superkondensatory, dostarczają więcej prądu niż ściana” budzi spore wątpliwości. W rzeczywistości żadna listwa nie jest w stanie długotrwale dostarczyć więcej mocy niż pozwoli na to bezpiecznik w rozdzielni i impedancja sieci. Jeśli Synergistic Research o tym nie wie, to na bazie czego projektują swoje urządzenia? I skąd mam mieć pewność, że w ogóle wiedzą jak je projektować?
„Reclocking” muzyki w rytm rezonatora Schumanna
Synergistic Research nie poprzestaje jednak na tym. Znaleźć można taki oto opis:
„ULF generator reclocking music to Schumann Resonance”
Moduł ten jak rozumiem ma usuwać wysokoczęstotliwościowy szum, poprawiając przestrzeń i muzykalność.
Zacznijmy może od podstaw – co to w ogóle jest ten rezonans Schumanna? To naturalne zjawisko: bardzo słabe rezonanse elektromagnetyczne na styku ziemia–jonosfera. Zaobserwować można to w paśmie od ok. 7 do 50 Hz (najsilniejsza linia idzie w ok. 7,8 Hz). Rezonans jest generowany głównie przez wyładowania atmosferyczne, a do tego mierzalny specjalnymi, bardzo czułymi antenami.
Wg producenta, jego generator ULF „reclockuje muzykę” do rezonansu Schumanna i „stabilizuje pole” zanim powstanie szum. Sęk w tym, że nie istnieją twarde dowody naukowe, że dodanie jakiegoś lokalnego generatora 7,8 Hz, np. w kondycjonerze:
- „zreclockuje” nam muzykę (cokolwiek miałoby to oznaczać),
- zmniejszy jitter cyfrowy,
- poprawi parametry elektryczne sygnału audio w sensowny i powtarzalny sposób (THD, SNR).
Jeśli macie skojarzenia z tematyką alt-med, to nawet trafnie. Większość powiązań rezonansu Schumanna z „rozwojem świadomości”, „uzdrawianiem”, czy „mistycznym dostrajaniem” jest przez środowisko naukowe traktowana jako pseudonauka i nadużycie pojęć fizycznych.
Znów na stronie producenta nie doszukałem się niczego konkretnego, poza ścianą zapewnień, że „to działa”. Niestety, to na producencie spoczywa konieczność przekonania mnie z perspektywy drugiej strony monitora, że ma to sens. Tymczasem cały czas operujemy w ramach tego samego schematu. Istniejące zjawisko fizyczne nagięte marketingowo na potrzeby sprzedaży.
I znów też nie potrzebowaliśmy nic poza wczytaniem się głębiej w zagadnienie, na które producent się powołał, aby stwierdzić, że coś jest nie tak. Na czym proces ten miałby polegać w praktyce? Czy jest to przesunięcie fazowe? Czy może jakieś zmiany w domenie czasowej? Wykonano jakiekolwiek pomiary? Skoro nie za 150 000 zł, to ile musimy wydać, aby takie informacje od producenta otrzymać? A może to ja coś źle rozumiem?
Eliminowanie zapadania się pola elektromagnetycznego i pełno-polowa stabilizacja
Na kolejnym etapie pojawiają się już takie określenia jak np.:
„eliminates electromagnetic collapse”,
„full-field stabilization platform”,
„field-based distortion your gear was never designed to fight”.
Brzmią ciekawie i mądrze, ale żadne z nich nie jest pojęciem z arkanów klasycznej elektroniki. Znów musimy więc zgadywać, co poeta miał na myśli.
Weźmy sobie przykład pierwszy: „zapadnięcie się pola elektromagnetycznego”. Nigdy nie spotkałem się z takim pojęciem w ramach diagnostyki problemów audio. To pojęcie ma zastosowanie w:
- samochodowych cewkach zapłonowych (czyli nic związanego z audio),
- astrofizyce (osłabienie i odwrócenie biegunów Ziemi – znów nie o audio),
- mechanice kwantowej (zapadnięcie się funkcji falowej – znów niespecjalnie o audio).
Prawdopodobnie chodziło jak sądzę o minimalizację skoków napięcia albo zakłóceń powstających przy gwałtownym poborze prądu przez wzmacniacz (transjenty). Po to zastosowano tu jak sądzę EM Cells. Jeśli zasilacz urządzenia ma wysoką impedancję, przy uderzeniu np. basu napięcie może chwilowo „usiąść”. Kondycjoner ma za zadanie temu zapobiegać, ale nazywanie tego „zapadnięciem się pola” jest dużą przesadą.
Drugi przykład: „pełno-polowa platforma stabilizacyjna”. Może to sugerować, że urządzenie posiada po prostu masywną obudowę lub ekranowanie, które działają w taki właśnie sposób. Ma to „stabilizować” otoczenie magnetyczne wokół komponentów audio, chroniąc je przed wpływem zewnętrznych fal radiowych (RFI) i zakłóceń elektromagnetycznych (EMI).
Trzeci przykład jest zupełnie odmiennej natury od pozostałych. Twierdzenie, że sprzęt audio nie jest projektowany do walki z zakłóceniami polowymi, jest nieprawdą. Każdy poprawnie zaprojektowany sprzęt audio posiada wbudowane filtry, ekrany oraz układy stabilizujące napięcie. Są one właśnie po to, aby eliminować szumy i zakłócenia z sieci. Tyczy się to zwłaszcza sprzętu hi-end, przy którym paradoksalnie takie kondycjonery mają pomagać najbardziej. Jest to więc logiczna autonegacja i rozwiązywanie problemów, których nie ma.
Na tym etapie więc widać, że większość technologii tu zastosowanych, nie musi być nawet odtwarzana, bo jej brak nie będzie miał żadnego znaczenia.
Realne zalety Synergistic Research SRX PowerCell 14, ale bez marketingu
Mamy dostatecznie dużo informacji, aby móc podsumować i ocenić rzeczy namacalne oraz mające szansę na realne wykorzystanie w praktyce:
- Grube przewody (srebro 12 AWG) – mniejsza rezystancja wewnętrzna niż cienka miedź w typowej listwie. W praktyce jednak, przy typowych poborach od 1 do 3A, różnice spadków napięcia na kilku metrach to wartości rzędu uV–mV. Czyli są one kompletnie niesłyszalne, ale elektrycznie jest bardziej zgodnie ze sztuką.
- Star-ground + podział na banki (cyfra / analog / wysoko-prądowe) – realnie stosowane ograniczenie przenikania śmieci pomiędzy urządzeniami. Typowa dobra praktyka w profesjonalnych instalacjach.
- Aktywny zasilacz liniowy do EM Cells – prawdopodobnie zasila jakieś układy RC/L, które faktycznie mogą filtrować wysokie częstotliwości i stabilizować punkt pracy. To jest wciąż normalna elektronika, da się to zmierzyć, ale producent nie pokazuje jakichkolwiek wykresów tłumienia, skuteczności itd. Czyli obiecuje się nam, że „będzie dobrze”, ale jak bardzo dobrze i gdzie, to już nikt nic nie wie.
- Masywna obudowa alu + carbon – dobra mechaniczna stabilność i osłona EM. To też jest realna rzecz, tylko audiofilskie recenzje jak zwykle odjeżdżają przy takich elementach w poetyckie opisy i mistycyzm. Sam producent również, przedstawiając to jako coś rewolucyjnego, podczas gdy jest to prosta właściwość mechaniczna i fizyczna.
Niemniej, mimo moich uwag, wszystko powyżej sprawia, że sprzęt może poprawić sytuację w konkretnych, problematycznych instalacjach zasilania. Nie musi, ale może. Rzecz w tym, że może to uczynić tak samo każdy inny kondycjoner.
Projekt „Panaceum” czyli zbudujmy własny audiofilski „kondycjoner” (wariant podstawowy)
Tego co napisałem wyżej naturalnie ani producent nie może napisać, ani nie może się to znaleźć w jakiejkolwiek recenzji. Inaczej podważałoby to sens istnienia tych urządzeń, skoro wszystkie robią „generalnie to samo”. To dlatego często na siłę wymyśla się niesamowite mechanizmy i patenty, aby przekonać klienta, że ma się przewagę nad wielokrotnie tańszymi konkurentami.
Kusiło mnie to przyznam przy Echo Sound Power Guardian, aby pokazać jak łatwo można odtworzyć sobie to urządzenie. Tam jednak byłoby ono fizycznym klonem 1:1. No, może wykonanym bardziej zgodnie ze sztuką i bez materiałów łatwopalnych w środku. Ale co do elementów – użylibyśmy wszystkiego tego samego, co konstruktor. Uznałem jednak, że byłoby to już znęcanie się nad padniętym koniem i niepotrzebne marnowanie blogowych środków. Zwłaszcza, że temat został już wyjaśniony dogłębnie.
W przypadku Synergistic Research SRX PowerCell 14, nie ma nawet takiej potrzeby, aby budować coś samodzielnie. Znów sekret tkwi w faktach, prostej wiedzy i informacjach, jakie podał nam producent. Mimo wrażenia, że sprzęt jest wielokroć bardziej skomplikowany, byłem zdumiony, że w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. A ponieważ takie kondycjonery przedstawia się jako swoiste „panaceum” na problemy każdej maści, nazwijmy sobie tak nasz projekt.
Najpierw jednak przeanalizujmy sobie:
- na czym powinniśmy się skupić i co jest dla nas ważne,
- co możemy zastąpić alternatywnym rozwiązaniem,
- które elementy i moduły możemy pominąć,
- jakie komponenty definitywnie omijamy jako audio-voodoo,
- konsekwencje naszych decyzji i finalny kosztorys.
Co możemy pominąć?
Na pewno są to rzeczy, które jak pisałem pochodzą z domeny audio-voodoo, albo są autorskimi elementami Synergistic Research. Tych ostatnich, bez względu na ich skuteczność, nie mamy możliwości odtworzyć 1:1. I to nawet dobrze, bo tak naprawdę wcale dokładnie odtwarzać nie musimy.
EM Cells – możemy je zastąpić klasycznymi pierścieniami ferrytowymi i separowanymi modułami EMI. Jeśli elementy te – przy wszystkich różnicach fizycznych – rzeczywiście dają to, co obiecuje producent, uzyskamy tu podobny efekt. Koszt to jakieś ~60 zł za komplet na 5 kabli do urządzeń audio. Nasze listwy mają już w sobie filtry EMI/RFI wraz z zestawami kondensatorów – to są nasze filtry bocznikowe.
Rezonator Shumanna – jeśli kogoś piecze ~40 zł w portfelu, może zakupić taki generator na Allegro.
Aczkolwiek sama aukcja mówi wprost, cyt.:
Sam generator fal Schumanna nie wydaje żadnego dźwięku i nie oddziałuje bezpośrednio na produkty dźwiękowe lub wideo w celu poprawy jakości dźwięku lub obrazu (…)
Jest to element nam kompletnie zbędny, więc odpuściłem sobie eksperymentowanie z nim w tym projekcie. Ale tak, jakby ktoś coś, to 40 zł, a nie 150 tysięcy. Więc jeśli kogoś interesuje audio-szamanizm, może bez problemu go zakupić i pisać potem na grupach i forach, że coś usłyszał. W sumie nawet zachęcam, bo zawsze jest to okazja do pośmiania się. A śmiech to przecież zdrowie, więc odciążymy przy okazji naszą służbę zdrowia.
Pobieranie 20A+ z gniazdka – w oczywisty sposób nasza konstrukcja nie będzie pobierała sama z siebie tyle prądu, bo nie taka będzie jej rola. W ogóle cała ta koncepcja wydaje się dziwna, bo przecież pobór winien być ustalany przez urządzenia przyłączone. A tutaj brzmi to tak, jakby kondycjoner sam z siebie miał brać 20A? Nie wiem kto to wymyślił, ale jako, że wygląda mi to od początku na wadę techniczną, ten element również pomijamy.
Na czym się skupimy?
Nasze „Panaceum” będzie zawierało tylko te rzeczy, które rzeczywiście mają szansę sprawdzić się w praktyce. Tworzy to tak naprawdę konieczność zachowania następujących cech:
- topologii gwiazdy lub ew. gwiazdy rozszerzonej (jeden punkt odniesienia),
- dedykowanych zestawów gniazd pod różne zastosowania,
- osobnej filtracji EMI/RFI,
- ograniczenia interferencji między urządzeniami,
- odpowiedniego cable-managementu (nie zwijania długich kabli w cewki itd.).
Podczas analiz wyszło mi, że wszystko to da się uzyskać na kilka sposobów. Znajomy rekomendował spróbować od najtańszej opcji, a więc garści filtrów ferrytowych i dwóch listw filtrujących. Najlepiej takich z filtrami dwustopniowymi, ale można sobie poradzić zwykłymi, byle o rzetelnie opisanej specyfikacji.
Kosztorys dla wariantu podstawowego
Ponieważ po eksperymentach z Echo Sound Power Guardian pozostała mi się listwa Acar F5 Pro, postanowiłem kupić po prostu drugą, identyczną sztukę. Bo tak było taniej. Jeśli doliczyć jeszcze pierścienie ferrytowe o których mówiłem wcześniej, koszt całkowity wyniósł mnie:
- Listwa A (1 szt.): 68,19 zł
- Listwa B (1 szt.): 68,19 zł (cena nie zmieniła się od czerwca)
- Pierścienie ferrytowe fi 7mm (5 szt.): 62,50 zł
Razem: 198,88 zł
Czyli mamy niecałe 200 zł kontra 150 000 zł. Podstawowy system kondycjonujący audio w cenie niecałych 7 kg sera. Zakładając, że zjadamy 1 kg sera miesięcznie, robiąc sobie odwyk na 7 miesięcy, możemy permanentnie polepszyć sobie nasz tor audio. A potem wrócić do zajadania się serem.
Oczywiście Synergistic Research SRX PowerCell 14 jest znacznie wygodniejszym rozwiązaniem, bo oferującym wszystko razem w formie jednej, solidnej i ładnej obudowy. Tu zaś mamy to w formie dwóch osobnych „modułów”. Ale przy takiej różnicy w cenie jest to myślę do przeżycia. W walucie „serowej” to jednak jakieś ponad 5 ton…
Zapewne każdy się teraz zastanawia, czy nie jest to jakiś świąteczny żart. W sumie sam bym tak pomyślał. Bo jeśli to faktycznie wypali, to praktycznie odczarowujemy cały rynek audiofilskich kondycjonerów audio. A przynajmniej tych, które nie posiadają w sobie transformatorów separujących.
Ale wystarczy przeanalizować sobie na spokojnie wszystkie zagadnienia, aby stwierdzić, że znajomy z Mikołowa może mieć rację i to temat w rzeczywistości serio banalny. Zwłaszcza jeśli „kondycjoner”, który tu sobie za moment przetestujemy, to taka sama separacja, filtracja i tłumienie.
Samodzielnie zrobiony „star-ground” o niskiej impedancji
Dwiema listwami uzyskujemy najprostszą możliwą topologię gwiazdy – gwiazdę rozszerzoną. Grupujemy gniazda w ramach obu listw i zmieniamy ich punkt odniesienia. W naszym przypadku staje się nim gniazdko w ścianie (podwójne).
Idealnie, cały system audio powinien być zasilany z jednego, dedykowanego obwodu w skrzynce bezpieczników, aby zapewnić spójne i stabilne zasilanie oraz – co najważniejsze – wspólny punkt uziemienia (PE – ang. Protective Earth) i przewód neutralny (N – ang. Neutral). Oczywiście, na linii PE nie ma prawa być napięcia roboczego z samej definicji. Jednak zjawiska upływności i indukcji powodują, że na PE w praktyce nigdy nie osiągniemy idealnego potencjału 0V względem ziemi.
Ponieważ spadki napięć na przewodach PE/N są wspólne, więc różnice potencjałów między urządzeniami powinny być jak najmniejsze. To z kolei oznacza mniejszą szansę na brum. Podkreślam szansę, ponieważ może się zdarzyć, że źródło brumu wcale nie pochodzi od problemów z PE/N, a z jakości samego urządzenia.
Tenże brum (czyli szum sieciowy 50-60 Hz) jest klasycznym objawem tytułowej pętli masy, spowodowanej właśnie różnicami potencjałów uziemienia. Jeśli między gniazdkami występuje nawet mała różnica potencjałów (wywołana np. nierównomiernym obciążeniem faz w instalacji budynku), to w tak powstałej pętli zaczyna płynąć prąd wyrównawczy. Prąd ten płynie przez przewody ochronne PE w gniazdkach zasilających (ale może też lecieć ekranem kabla audio), nakładając się na sygnał użyteczny jako słyszalny przydźwięk. Utrzymywanie wszystkich mas w systemie audio w jak najmniejszej wzajemnej różnicy i w jednym punkcie odniesienia, skutecznie może ten problem ograniczyć. Na tym właśnie polega cały sens topologii gwiazdy.
Oczywiście rozszerzona gwiazda fizycznie pętli nie wyeliminuje, ale przy dobrej instalacji elektrycznej sprowadza jej rezystancję do poziomu pomijalnego. Nie odstajemy więc od tego, co oferuje nie tylko Synergistic Research, ale większość urządzeń tego typu.
Dedykowane gniazda i osobna filtracja EMI/RFI
Ale to nie wszystko. Idziemy dalej – dwie listwy od razu narzucają też podział na dedykowane pakiety gniazd pod „audio” i „śmietnik”:
- Listwa A (tylko audio): wzmacniacz, DAC, monitory aktywne.
- Listwa B („śmietnik” czyli wszystko pozostałe): PC, monitor, ładowarki, drukarka, inne urządzenia nie-audio.
W efekcie:
- Zasilacze impulsowe PC i reszty urządzeń nie podają śmieci bezpośrednio na tę samą listwę, co audio.
- Duże impulsy poboru prądu (gdy PC/monitor bierze nagle więcej) mniej wpływają na napięcie na listwie dedykowanej do audio.
- Każdy pakiet gniazd ma swój własny układ filtrujący EMI/RFI.
Jak wcześniej pisałem, nie posiadamy tu układów EM Cells i nie planujemy ich odtwarzać w żaden sposób. Możemy natomiast zrekompensować sobie ich nieobecność. Czynimy to już na swój sposób osobnymi filtrami EMI/RFI na każdą grupę gniazd. Zaś stosując dodatkowe pierścienie ferrytowe możemy dodatkowo wzmocnić ten efekt. To najtańszy i najprostszy sposób na walkę z wysokoczęstotliwościowymi zakłóceniami RF.
Można też pokusić się o gotowe kable z takimi kapsułami ferrytowymi. W swoim systemie zastosowałem trzy takie kable – dwa do M-Audio i jeden do PC. Reszta to kable z dołożonymi kapsułami blisko wtyków IEC.
Jakiej skali efektów można się spodziewać?
Wiele będzie tu zależne środowiska pracy, ale jeśli mamy:
- bardzo brudną sieć (dużo śmieci od sprzętów sąsiadów, fotowoltaiki, zasilaczy impulsowych),
- źle zrobioną instalację w domu (pętle masy, brak uziemienia, niestabilne napięcie),
- BARDZO czuły system (wysokoskuteczne kolumny, duże wzmocnienie),
to dobry i poprawnie zaprojektowany kondycjoner może:
- zmniejszyć słyszalny brum,
- ograniczyć trzaski od innych urządzeń,
- czasem też obniżyć poziom szumu tła,
- zwiększyć bezpieczeństwo systemu.
To już są rzeczy, których można byłoby realnie oczekiwać od takiego urządzenia. Przy następujących założeniach, określających łącznie posiadanie przez nas:
- nowoczesnej instalacji z dobrym uziemieniem,
- dwóch tanich ale porządnie opisanych listwach z EMI/RFI,
- wszystkiego podłączonego na jednym obwodzie,
- rozsądnego ułożenia kabli, aby unikać efektu cewki czy anteny,
- pierścieni ferrytowych nałożonych na kable zasilające tuż przed wejściem do urządzeń audio,
spodziewałbym się ok. 90-95% efektu technicznego typowego kondycjonera pasywnego do audio (czystość zasilania, ochrona), jak np. Lucarto KS300. W przypadku rozwiązania Synergistic Research, którego skuteczności, bez konkretnych pomiarów i testów, nie da się potwierdzić, estymowałbym na poziomie jakichś 70%. Dopiero tu tak naprawdę przydałaby się możliwość wypożyczenia i porównania uzyskanych wyników. A to jak się przekonałem nie było niestety możliwe.
Zastrzec muszę jednak, że w dobrze zaprojektowanym systemie (porządne zasilacze w sprzęcie, dobra instalacja elektryczna) efekt może być pomijalny albo nawet wprost zerowy. Może być zależny od tak banalnej rzeczy jak np. sposób podłączenia urządzeń i niekoniecznie wskazywać na problem z samą siecią. Dlatego nie wiem przyznam czego się spodziewać. Ale zaraz się o tym przekonamy.
TEST 1: Redukcja brumu od transformatora toroidalnego
Jak pisałem, zastosowanie topologii gwiazdy rozszerzonej może spowodować, że brum będzie delikatnie bardziej widoczny. Zobaczmy, czy rzeczywiście tak się dzieje.
Do eksperymentu użyłem samodzielnie wykonanego wzmacniacza słuchawkowego (AF HA500), który towarzyszy każdej recenzji od czasu jego skonstruowania. Obdarzony jest on prostym zasilaniem liniowym w formie małego transformatora toroidalnego, za którym jest zintegrowany mostek prostowniczy. We wszystkich pomiarach widać wyraźnie przydźwięk na częstotliwości 50 Hz od zasilania. Na szczęście widać to tylko pomiarowo, ponieważ na słuchawkach nie było to kompletnie słyszalne (wartość poniżej progu słyszalności). Czyni to z niego świetne narzędzie testowe do takich zadań.
Eksperyment polegał na zredukowaniu tego przydźwięku o tyle, ile się da. Teoretycznie może to zrobić tylko dobrej klasy kondycjoner. Domyślny poziom bicia toroida ustaliłem na poziomie ok. -90 dBc dla 50 Hz. To najgorszy odczyt jaki udało mi się uzyskać w pomiarach. Niech więc będzie naszym punktem wyjściowym.
Testy były wykonywane o bardzo późnych porach nocnych, aby wykluczyć ewentualność „zaśmiecenia” sieci w trakcie dnia. Może niepotrzebnie i zbyt ofiarnie, ale co tam.
Na dwóch listwach i jednym ferrycie na kablu zasilającym, udało mi się zejść powtarzalnie z poziomu -90,0 dBc na -92,0 dBc. Mamy więc zysk 2,0 dBc na czysto. Wydaje się mało, ale w świecie inżynierii jest to spory sukces, a w normalnych warunkach byłby to już próg zmiany z szansą zarejestrowania przez ucho człowieka.
Najwyraźniej mimo zastosowania gwiazdy rozszerzonej, różnica potencjałów między listwami jest tak mała, że prąd wyrównawczy nie ma siły, by popłynąć. W efekcie sprowadza to rezystancję do poziomu pomijalnego względem sytuacji domyślnej na jednej listwie lub UPS-ie. Oczywiście musimy rozróżnić pętlę masy elektryczną (bezpieczeństwo) od pętli masy sygnałowej (audio). Wnioski jednak są na tym etapie pozytywne – dźwięk jest mierzalnie lepszy. Bez stosowania póki co jakiegokolwiek dedykowanego kondycjonera stricte do audio z prawdziwego zdarzenia.
TEST 2: Czystość sygnału i sytuacja w przypadku nowoczesnych urządzeń audio
Polepszeniu uległy też ogólne parametry THD+N. Wzmacniacz uzyskał o 0,3 dB lepszy wynik niż w przypadku sytuacji wyjściowej (zmiana z -85,4 dB na -85,7 dB). Również jest to wartość w pełni powtarzalna. Dodatkowo, w HA500 znikają widoczne „śmieci” wokół wyższych harmonicznych. Sugeruje to, że filtr EMI, choć działający w innym zakresie wg specyfikacji, mógł się troszkę jednak do tego przyczynić.
Następnie skupiłem się jednak już na integrze słuchawkowej Loxjie D40 Pro. Jest to świetne urządzenie z tego względu, że nie tylko pracuje via USB, ale dodatkowo zasilane jest po IEC. To świetne warunki dla powstawania pętli masy oraz zakłóceń wysokoczęstotliwościowych.
Przy identycznym obciążeniu (1 mW dla 300 Ohm), różnice były tym razem symboliczne i na granicy błędu pomiarowego. Korzystniejsze dla pakietu dwóch listw zasilających względem innych konfiguracji, ale nadal kosmetycznie.
Ciekawa jest tu natomiast nieco inna obserwacja. Wzmacniacz HA500 bardziej dobitnie potwierdził, że zmiany korzystne dla sprzętu audio zachodzą, bo właśnie to leży u podstaw mitów związanych z kondycjonerami. Loxjie jest urządzeniem znacznie bardziej współczesnym. Co za tym idzie, jest wielokrotnie mniej wrażliwe na problemy z zasilaniem, niż sprzęt konstrukcyjnie starszej daty lub prostszej topologii.
Urządzenia takie wyginęły wraz z rozpowszechnieniem się wzmacniaczy tranzystorowych i zasilaczy impulsowych. Pojawiły się zintegrowane mostki prostownicze i filtracje na wejściu. Natomiast rynek nadal zachowuje się, jakby każdy korzystał w domu ze starodawnych wzmacniaczy lampowych. I właśnie dlatego, że są one cały czas dostępne na rynku, kondycjonery są stosowane i mogą być jakkolwiek przydatne. Dopiero z perspektywy nowoczesnej integry słuchawkowej, kondycjonery takie jak Synergistic Research nie mają specjalnie co poprawiać przy dobrej instalacji elektrycznej.
W pogoni za wynikami, czyli kupujemy prawdziwy audiofilski kondycjoner (wariant zaawansowany)
Mój system pomiarowy i urządzenia stosowane w testach mają na tyle dobrze zaprojektowane wejścia, że mikroskopijne powiększenie pętli masy okazało się dla nich nieistotne. Pomiary THD+N na 50 Hz nie wykazały pogorszenia, a wręcz wprost przeciwnie, choć bawimy się tylko garścią pierścieni ferrytowych i dwiema listwami z jakimiś prostymi filtrami EMI. W życiu nikt poważny by nie traktował tego jako rozwiązań dedykowanych do audio. A jednak „coś” to dało i zmierzyliśmy to „coś” na plus.
Pytanie więc czy da się to zrobić jeszcze lepiej?
Zobaczmy, ale tym razem będziemy musieli:
- zrezygnować z gwiazdy rozszerzonej i wrócić do topologii dokładnie takiej, jaka jest w Synergistic Research SRX PowerCell 14,
- mieć lepszy filtr EMI/RFI,
- wprowadzić przynajmniej podstawową stabilizację napięcia,
- wydać przy tym troszkę więcej pieniędzy (ale w zamian nie rezygnujemy z podtrzymania, co dla mnie osobiście jest kluczowe).
Powyższe rzeczy jak się okazuje otrzymałem kupując zasilacz awaryjny APC Back-UPS 1050. Koszt urządzenia tym razem wyniósł 500 zł, czyli więcej niż przy dokupieniu jednej listwy i garści ferrytów. Skromna na dzisiejsze czasy moc, bo 600W, ale do mojego komputera którego używam w pracy w zupełności wystarczy.
Ważnym jest, że UPS ten jest w topologii offline, a to oznacza, że zachowuje się jak listwa z baterią. Poprzednio użytkowany przeze mnie Mustek był prostszą i starszą konstrukcją, ale na dużym transformatorze o 2x takiej mocy i z aktywnym AVR-em. Tu w teorii powinien być pełny pass-through, ale jak się okazuje – nie do końca i też na plus.
Ponowne pomiary na APC Back-UPS 1050 i analiza wyników
Zmierzyłem jeszcze raz HA500 oraz Loxjie D40 Pro w dokładnie tak samo, jak poprzednio, ale podłączając tym razem PC i wszystkie urządzenia nie-audio pod APC. Wyniki nie uległy zmianie.
OK, czyli wiemy, że obecność APC jako taka nic nie psuje.
Następnie zmierzyłem co się stanie, gdy wszystko zostanie podłączone pod APC. Wyniki były zaskakujące.
- Bicie toroida na HA500 zmniejszyło się z -92,0 dBc na -96,0 dBc (poprawa o 4 dBc).
- THD+N dla HA500 polepszyło się z -85,7 dB na -86,5 dB (poprawa o 0,8 dB).
Jak się ma sprawa w przypadku Loxjie?
Niestety THD+N dla Loxjie D40 Pro pozostało bez zmian (-87,0 dB).
Całość można ubrać w poniższą tabelkę, dla lepszej czytelności:
| Konfiguracja | AF HA500 via Motu M4 – 50 Hz (dBc) | AF HA500 via Motu M4 – 1 kHz (dB) | Loxjie D40 Pro – 1 kHz (dB) |
| 1x Acar F5 Pro / Mustek PowerMust 2012 | -90,0 | -85,4 | -87,0 |
| 2x Acar F5 Pro | -92,0 | -85,7 | -87,0 |
| 1x APC Back-UPS 1050 | -96,0 | -86,5 | -87,0 |
Warto pochylić się jednak nie tyle nad samymi wynikami, a nad tym, dlaczego takowe uzyskaliśmy i co się zmieniło w naszej topologii sieciowej.
Bardziej zaawansowany filtr EMI/RFI
Mimo że APC nie ma ciężkiego transformatora, prawdopodobnie posiada on na wejściu i wyjściu rozbudowane układy filtracji oparte na dławikach ferrytowych i kondensatorach klasy X/Y. Czyli praktycznie to samo, co w listwach Acar, ale zauważalnie skuteczniejsze. Listwa Acar to w dużej mierze tylko zabezpieczenie przeciwprzepięciowe oparte na warystorach. Zdolność do filtrowania zakłóceń wysokiej częstotliwości i syfu z sieci jest tu naturalnie mniejsza, niż w porównaniu do elektroniki APC.
Trafiałem do tej pory różne na audiofilskie blogi, które twierdziły, że takie urządzenia „psują dźwięk”, ale jak widać jest dokładnie na odwrót. UPS-y muszą posiadać certyfikację rygorystycznych norm EMI/RFI, aby nie zakłócać pracy czułych zasilaczy komputerowych. W przeciwnym razie, komputer mógłby zachowywać się niestabilnie. Ta sama filtracja, która np. chroni dane na dyskach twardych, uprościła paradoksalnie życie zasilaczowi w HA500.
Najlepsze jest to, że APC, mimo braku „audiofilskiego” rodowodu i wbrew proroctwom audiofilskich proroków, wykonał zadanie, którego przedsmak dały nam dwa Acary. Odseparował szum wysokoczęstotliwościowy od toru audio. Czyli można? Można.
Większa eliminacja pętli masy
UPS – nawet taki jak APC, czyli bez transformatora – często odcina składową stałą (DC Offset) lub drastycznie ogranicza harmoniczne sieciowe, które wprowadzają transformatory toroidalne w nasycenie i powodują ich fizyczne buczenie. Tak też myślę stało się w tym przypadku.
Dodatkowo izolacja galwaniczna (choćby częściowa w filtrach) oraz wspólny punkt masy dla PC i wzmacniacza wyczyściły tor jeszcze lepiej niż dwie pasywne listwy. Rzeczywiście zadziałała tu topologia gwiazdy, uzyskując przewagę nad sytuacją, w której mieliśmy gwiazdę rozszerzoną. Ta z kolei była lepsza od dowolnej innej sytuacji wyjściowej, wliczając w to pracę wyłącznie na „gołym” UPS-ie Musteka.
Podłączenie wszystkiego do jednego urządzenia pomogło jeszcze bardziej zredukować różnicę potencjałów między źródłem dźwięku a wzmacniaczem. Poprawa o 4,0 dBc (łącznie 6,0 dBc) na 50 Hz to namacalny dowód na lepsze radzenie sobie z pętlą masy. 4 dB niżej z szumem tła to często różnica między „słyszę buczenie w przerwach między utworami” a „absolutną ciszą”.
Z kolei skok THD+N o 0,8 dB (łącznie o 1,1 dB) tylko dzięki zmianie sposobu podłączenia sprzętu do prądu to wynik, za który np. producenci kabli sieciowych każą sobie płacić tysiące złotych. A przypomnę, że zastosowałem tutaj najtańsze kable sieciowe, tudzież najbardziej „markowe” jak Adam Hall z Allegro. Jest to więc podwójna potwarz, zwłaszcza dla redaktorów i czasopism rozpływających się nad zbawiennym wpływem okablowania sieciowego na dźwięk. O wiarygodności takich materiałów nie świadczy jednak brak pomiarów, a fakt wyzywania ludzi i blokowania komentarzy. Mówi to więcej niż jakikolwiek wykres.
Najbardziej szokuje jednak zdanie sobie sprawy, że żaden z testowanych wcześniej kondycjonerów nigdy nie wykazał się tak dużym wpływem na odczyty przed-po. Mimo iż były to przecież konstrukcje dedykowane do audio, kosztujące 4500-7000 zł.
Obala to też przy okazji na kolanie skleconą teorię, że HA500 (i ogólnie mój sprzęt) nie jest dostatecznie czuły lub transparentny. Jest, a co widać na pomiarach.
TEST 3: Spodziewane zmiany w tonalności
Pozostał się zatem ostatni test, w którym wracamy do szumnych zapowiedzi o zmianach w dźwięku. W opisie Synergistic Research SRX PowerCell 14 czytamy o posiadaniu trzech trybów dźwięku (zrzut):
Myślę, że zaszło tu fundamentalne niezrozumienie istoty rzeczy, bowiem kondycjoner nie pełni roli equalizera lub DSP. Ale załóżmy przez moment, że jest to możliwe. Wówczas dowolny z wcześniej testowanych kondycjonerów wprowadziłby zmiany w brzmienie. Nic takiego jak wiemy nie nastąpiło. To może tym razem jednak tak się stało i coś się zmieniło?
Absolutnie zero zmian. Trzy przykładowe scenariusze: sama listwa, listwa + UPS, sam UPS, nie wpłynęły na tonalność wzmacniacza. Możemy jedynie uzyskać większą lub mniejszą redukcję brumu i śmieci na wysokich częstotliwościach. Sumarycznie można zatem postawić tezę, że Synergistic Research SRX PowerCell 14 również nie wpłynie bezpośrednio na brzmienie systemu.
Jednak czy nie mając go fizycznie na warsztacie, mogę z całą pewnością wykluczyć jego wpływ na tonalność? Odpowiedź daje nam elementarna elektronika.
Aby kondycjoner mógł zmienić balans tonalny (np. podnieść bas czy poszerzyć scenę), musiałby w sposób aktywny ingerować w pasmo przenoszenia wzmacniacza. Tymczasem urządzenia te kończą swoją pracę na gnieździe zasilającym. To, co dzieje się dalej w sekcji prostowników i kondensatorów filtrujących wzmacniacza, jest procesem całkowicie autonomicznym. Nawet gdy doprowadzimy zasilanie do stanu bliskiego ideałowi (zmierzona redukcja bicia na -96,0 dBc), zasilacz urządzenia i tak zamieni to napięcie na prąd stały. Najlepszym przykładem jest Loxjie, gdzie cokolwiek nie zrobimy, proces ten odbywa się zawsze z taką samą precyzją.
Żaden filtr sieciowy, listwa czy kondycjoner nie oferuje zdolności rekonfiguracji krzywej pasma przenoszenia podłączonego do niego wzmacniacza. Dlatego jeśli ktoś słyszy „szerszą scenę” na jakimś kondycjonerze, to nie słucha dźwięku, tylko własnych oczekiwań. Bo zapłacił za nie równowartość luksusowego samochodu. Taka jest niestety prawda.
Podsumowanie
Tak oto doszliśmy do końca podróży przez tajniki kondycjonowania. Nie te otoczone całunem niedostępności, rozdmuchanym elityzmem, skutecznością zależną od ilości wydanych pieniędzy i aurą niemożności jej zmierzenia.
Najlepszym kondycjonerem audio okazał się prosty, ale markowy, komputerowy UPS za 500 zł. Ale już dwiema listwami z filtrami oraz garścią kapsułek ferrytowych na kabelki zasilające za ~200 zł, uzyskaliśmy ten sam kierunek separacji i filtracji, co drogie audiofilskie kondycjonery. Będzie to po prostu mniej wygodne i zrealizowane bardziej domowym sposobem, niż w formie jednej ładnej (i drogiej) obudowy. Po drodze zaoraliśmy więc zasadność istnienia sporej części rynku kondycjonerów audio w ogóle.
Wyniki pomiarowe ujawniły, że za małe pieniądze zarówno zredukował się brum od transformatora toroidalnego we wzmacniaczu słuchawkowym, jak i polepszyło THD+N dla wysokich częstotliwości. Z drugiej strony, nowoczesny sprzęt, taki jak Loxjie D40 Pro, okazał się być niewzruszony na moje eksperymenty. Zmiany, jeśli już były, to na granicy błędu pomiarowego.
To dowód na to, że problem, który mają rozwiązywać kondycjonery audio za dziesiątki tysięcy zł, można wyeliminować tak naprawdę za ułamek tej kwoty. O ile w ogóle będzie co eliminować – współczesny sprzęt audio odfiltrował sobie w teście wszystko samodzielnie. Fundamentem tego wszystkiego jest jednak solidna instalacja elektryczna. Tak więc jeśli już chce się wydać tak duże pieniądze, lepiej zostawić je u dobrego elektryka. Zyskają na tym wszystkie urządzenia, nie tylko te audio.
Z mojej strony zatem płynie szczera rekomendacja do potestowania sobie różnych konfiguracji we własnym zakresie. A co z Synergistic Research SRX PowerCell 14? Przy okazji udowodniliśmy, że takich urządzeń wcale nie trzeba mieć w rękach, aby móc je krytycznie przeanalizować. Być może jest to fajny sprzęt, a na pewno bardzo interesujący z punktu widzenia psychologii sprzedaży. To już jednak materia odmienna od tej poruszanej tutaj i coś, co kwalifikuje się na zupełnie odmienny artykuł w przyszłości.

Jeśli ktoś jest zainteresowany „audiofilskim kondycjonerem” w cenie 499 zł to dostanie go w naszych krajowych sklepach nie-audio. (sprawdź najniższą aktualnie cenę i dostępność)
















