Koncepcje zwielokrotnionych przetworników armaturowych kojarzą się najczęściej z cenami zauważalnie większymi od modeli opartych na jednym przetworniku pełnozakresowym. Producenci obierają tutaj różne strategie: operują tylko i wyłącznie na zwielokrotnianiu, jak np. Westone, albo robią tak, jak w tym momencie robi Rock It – zmienia zupełnie wnętrze korpusu i wymienia wszystko, aby uzyskać brzmienie idealnie wpasowane w określoną cenę. Tak powstał produkt, który jest bohaterem dzisiejszej recenzji – dwuprzetwornikowe zbalansowane armatury Rock It R-50.
Dane techniczne
Dane techniczne tego modelu przedstawiają się następująco:
– przetwornik: podwójny, armaturowy
– impedancja: 31 Ohm @ 500 Hz
– dynamika: 110 dB
– pasmo przenoszenia: 20 – 20 000 Hz
W zestawie otrzymujemy identyczne wyposażenie, co w tańszym modelu:
– twarde etui
– adapter samolotowy
– 3 pary silikonowych końcówek (S/M/L)
Jakość wykonania i konstrukcja
W przypadku R-50 producent postanowił podejść nieco inaczej do kwestii konstrukcyjnych i porzucić koncepcję „klasyczną”. Dostajemy zatem do ręki słuchawki w nagumowanych powleczeniach i z kablem w początkowym swoim odcinku umieszczonym w sztywnej, ale formowalnej, otulinie, pełniącej rolę zintegrowanych zausznic. O ile same słuchawki ładnie trzymają się ucha i są, tak samo zresztą jak R-20, bardzo wygodne, o tyle owy patent z zausznicami totalnie nie przypadł mi do gustu – formuje je się bardzo trudno, irytująco słabo trzymają się zadanej pozycji, trzeba też wspomnianego formowania dokonywać ze słuchawkami już umieszczonymi w kanałach słuchowych. Dlatego też jest to moim zdaniem rozwiązanie nietrafione i jedynie utrudniające życie – brak pozwoliłby na skuteczne puszczenie sobie kabla za uchem tak czy inaczej, w razie czego pomagając sobie ściągaczem przy łączniku, choć z drugiej strony z czasem byłoby to zapewne „do wyrobienia się”. O ile też kabel jest identycznym, jak w modelu R-20, a co przekłada się na bardzo wysokie plątanie się go w jakichkolwiek by okolicznościach się nie znalazł, o tyle tipsy wreszcie zostały wymienione na grubsze i o wiele mniej podatne na zabrudzenia. Przyczepić się na siłę można do oznaczenia kanałów i wykończenia powlekających korpusy otulin, ale pierwsze i tak nie ma znaczenia, ponieważ słuchawki są już z góry „ustawione” na odpowiednią polaryzację swoim kształtem, a wykończenia w niczym nie przeszkadzają w zakresie praktycznym.
Poza wymienionymi problemami innych na szczęście nie stwierdziłem – słuchawki są bardzo dobrze wykonane pod względem jakościowym, także swojemu nabywcy powinny zagwarantować wysoką żywotność, a to chyba najważniejsze.
Brzmienie
Nie będę przeciągał i powiem od razu: słuchawki grają o wiele lepiej od recenzowanych poprzednio R-20, ale nie jest to tylko zasługa zwielokrotnionego przetwornika, a również podejrzewam wyższej jakości wcześniej aplikowanego pełnozakresowego, choć naturalnie cena idzie tutaj mocno w górę i przebija dwukrotność tańszego modelu. Rodzi się więc naturalnie pytanie, czy skórka jest w ogóle warta wyprawki.
Bas jak był, tak nadal jest bardzo oszczędny i pozbawiony masy. Ponownie będzie tutaj wielkim plusem wpinanie R-50 pod wszystko, co pozwoli bez ubytków jakościowych podnieść poziom najniższych tonów, którym brakuje nasycenia, soku, w niektórych utworach wyraźnie redukując ich smak płynący z tego właśnie zakresu tonalnego. Najbardziej cierpi na tym muzyka, której podstawą wywoływania jakichkolwiek emocji jest właśnie linia basowa, moc, wydźwięk, potęga. Przykład pierwszy z brzegu to muzyka filmowa, jak chociażby Old Souls Hansa Zimmera z filmu Incepcja, która w ogóle, jakby to powiedzieć, „nie funkcjonuje” tak jak powinna na R-50, nie powoduje wrażenia niepewności, głębi, nie angażuje i robić to zaczyna dopiero po podbiciu basu, także o ile jest to jako tako wada, to całkowicie naprawialna.
Średnica nabrała trochę więcej tak potrzebnej jej poprzednim razem rozdzielczości, pozostając nadal głównym serwowanym daniem, a przynajmniej jednym z dwóch. Wciąż można doszukać się w jej przypadku pewnego lekkiego zbicia niektórych dźwięków, także cierpi częściowo na tym nie tylko wrażenie końcowe, ale też detaliczność. Przebija się też w kierunku słuchacza charakterystyczne dla armatur zbalansowanych podawanie jej „na tacy”, także po przesiadce z jakichkolwiek słuchawek dynamicznych trzeba będzie się do tego przyzwyczaić i jest to też nadrzędny powód, dla którego część osób nie zawraca sobie armaturami głowy, a część wręcz przeciwnie – bardzo je lubi.
Góra mimo wszystko nie ustępuje średnicy w sposobie zaznaczania swojej obecności, stając się sporo bardziej konkretną i jednocześnie ostrą, jasną, czasami aż nazbyt. Razem ze średnicą jest to właśnie owe drugie danie główne, przeważające sumarycznie nad określeniem się tych słuchawek po jasnej stronie mocy. Wraz z górą i jej nie do końca przyjemną mimo wszystko ostrością oraz suchością, maszeruje spora detaliczność tego fragmentu i zauważalnie lepsza od R-20 rozdzielczość, także mimo pewnego przesadyzmu zmiany można śmiało zanotować na duży plus.
Scena wreszcie stała się szersza i tutaj wcześniej wywoływane do tablicy B2 oraz W1 ustępują im pola, choć tak naprawdę to stereofonia jest tym, co w R-50 najbardziej się wyróżnia – wychylenie L-R potrafi sprawić w nich bardzo miłą niespodziankę.
Rock It R-50 o wiele bardziej przypadły mi do gustu niż tańszy brat i choć wydaje się to oczywistym, to jednak w praktyce czasami okazywało się, że niekoniecznie „drogie” musi od razu oznaczać „lepsze” lub po prostu „opłacalne”. W przypadku więc R-50 otrzymujemy sporo bardziej dopracowane na tle R-20 armatury dwuprzetwornikowe o oszczędnym basie, bezpośredniej średnicy oraz konkretnie eksponowanej górze o wysokiej ostrości. Niemal wszystkie aspekty brzmieniowe uległy poprawieniu na tle R-20 i widać wyraźnie, że producent nie poprzestał tylko na dołożeniu jednego dodatkowego przetwornika oraz zmianie konstrukcji – tutaj wymianie podlegało całe brzmienie, przenosząc wrażenia słuchowe na sporo wyższy poziom, ale również i wymagania jak na 400zł poszybowały oczywiście w górę i R-50 mają pewne problemy, aby je spełnić – zbytnie przejaskrawienie i niedociążenie niskich tonów wpływające na całościowy brak odpowiedniego balansu brzmieniowego to trochę zbyt mocne wady „wprost z pudełka” jak na swoją cenę. I mimo, że potrzeba naprawdę mało wysiłku, aby sobie z tym poradzić, to jednak R-50 nie sprawiają wrażenia solidnego partnera od pierwszych chwil po zakupie, nie okrzyknąłbym ich pewniakiem i będzie to całkowicie moje osobiste zdanie wyrażone w tym miejscu pod grubą kreską, ale jeśli miałbym wydać tu 400zł, to wolałbym mimo wszystko albo kupić minimalnie tańsze Audeo, co byłoby generalnie najlogiczniejszym krokiem, albo dopłacić do Westone 1, które mają wg mnie większy potencjał i na EQ zachowują się zauważalnie lepiej, grając na finiszu sporo naturalniej, albo odskoczyć od armatur w kierunku świetnie grających od pierwszego założenia ThinkSoundów MS01 lub równie ciekawych HifiManów RE-ZERO.
Zastosowanie
Słuchawki są bardzo wygodne i izolują nieco lepiej, niż R-20, ale ze względu na niski poziom basu raczej nie nadają się na miejskie eskapady. Są nieco bardziej wymagające niż jednoprzetwornikowy brat, ale przede wszystkim warto dać im coś gęstego, muzykalnego i najlepiej ze sprzętowym podbiciem najniższych tonów, jak np. FiiO E10, E07K, czy nawet budżetowy wzmacniacz E06 Fujiyama, który chyba najlepiej może się z nimi sprawdzić pod względem uzupełnienia wymienionych wcześniej wad, jednocześnie umożliwiając spokojny outdoor w co bardziej głośne miejsca, ponieważ jego zakup będzie groszowym na tle ceny R-50, a wbudowany EQ pozwoli skutecznie dociążyć tak bardzo im potrzebny dół.
Podsumowanie
Z jednej strony R-50 zaprezentowały ciekawe, jasne brzmienie o dobrych parametrach i ładnym potencjale korekcyjnym, z drugiej jednak jest to jak dla mnie granie trochę zbyt jasne – potrafiąca sporadycznie przysybilować góra, ubytki w basie oraz brak ogólnie pojmowanej muzykalności to największe zarzuty, jakie może krytyczna osoba w tym przedziale cenowym wystosować i w efekcie zwracając się w kierunku podobnie wycenianych Phonaków Audeo, które mogą sprawdzić się lepiej, chociażby pod kątem możliwości. Mimo to R-50 dzielnie się bronią i sądzę, że mogą znaleźć nabywców w gronie osób, które szukają jasno brzmiących armatur o małym basie oraz przy których nie trzeba będzie zbytnio „skakać”, aby doprowadzić je dokładnie do takiego obrazu brzmieniowego, jakiego by się oczekiwało.