Recenzja słuchawek Meze Rai Penta

Z firmą Meze Audio miałem styczność dawno temu w formie modelu 99 Classic, ale były to zamierzchłe czasy, gdy firma była jeszcze młoda. Recenzji ich próżno szukać na blogu, ponieważ ostatecznie przeleżała ona tak długo w szufladzie, że producent wypuścił zaktualizowaną wersję i tym samym zdewaluował moje obserwacje. A że były inne urządzenia w kolejce, to i w szufladzie już do końca słuchawki sobie pozostały (tj. ich recenzja). Druga styczność jednak nastąpiła z Empyreanami na AVS. Zabawne, ale obok leżały właśnie Rai Penta i jakoś ręka nie drgnęła, aby je przetestować. Może to i źle, może i dobrze, bo jednak możliwość przetestowania u siebie i na własnej audiotece daje zupełnie inne doznania i tak cenne przecież pierwsze wrażenie. I w obu przypadkach Rai Penta można już teraz powiedzieć, że nie zawiodły.

W zestawie na bogato. Fajnie że dostajemy komplet naklejek i bardzo wytrzymałe etui.

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Nazwa tych słuchawek jakby od razu przywodzi na myśl łacińskie „panta rei”, czyli „wszystko płynie” i być może jest w tym jakieś głębsze znaczenie. Gdyby się go doszukiwać (od razu mówię że kompletnie nic na ich temat nie czytałem i nie wiem czy producent już mnie nie wyręczył w domysłach), stawiałbym na podkreślenie, że słuchawki te, wraz z modelem Empyrean, to naturalny progres („wszystko płynie” oznacza ruch, zmienność, nieuchronność) i kolejny etap ponad już oferowanymi produktami. Ale wyjaśnienie nazwy może być znacznie prostsze, bowiem słowo „penta” oznacza również liczbę 5.

Jedyne nad czym można ubolewać, to tylko brak kabla zbalansowanego. Fani BALu będą niepocieszeni.

Ma to sens, gdyż słuchawki skrywają w sobie technologię wieloprzetwornikową (5 przetworników: 1x 10 mm dynamik + 4x armatury zbalansowane w formie dwóch podwójnych kapsuł), którą Meze opracowało celowo dla modelu Rai Penta i o której powiem dokładniej w opisie brzmieniowym, bowiem ma to w kilku miejscach bardzo konkretne przełożenie na dźwięk w formie słyszalnych cech. Dość jednak powiedzieć, że słuchawki zapakowane są bardzo solidnie, a sam produkt wygląda tak, że faktycznie czuć obcowanie z modelem za kilka tysięcy złotych.

Opakowanie na odwrocie pokazuje przekrój słuchawek.

Wyjątkowo zacznę może od wad, ponieważ unaoczniły mi się one prędko po wyjęciu i podłączeniu kabelka dołączonego do zestawu. Na szczęście do słuchawek tylko w dwóch miejscach mogę się przyczepić, toteż pragnę uspokoić, że producent w całokształcie godnie w moim odczuciu stanął na wysokości zadania. Po prostu opisowo tak będzie mi wygodniej, a i wszystkim innym praktycznie, jeśli brać pod uwagę, że jeśli żadna z tych uwag nie będzie dla kogoś specjalnie ważna, wszystko inne będzie definitywnie na plus i nic nie stanie na przeszkodzie ku dalszej lekturze recenzji. Ale do rzeczy.

Gniazda MMCX to już w zasadzie standard.

Po pierwsze, troszkę irytujące są dla mnie w pełni swobodnie obracające się wtyki złącz MMCX, gdy zostaną umieszczone w gniazdach korpusów. Problem z tym notuje się jednak głównie podczas zakładania, także nie jest to coś, co doskwiera w pełnym wymiarze użytkowym. Co więcej, już po założeniu może to zmienić się w zaletę, ponieważ kabel dostosowuje się wtedy samoczynnie względem korpusu do naszej anatomii. Wahałem się w sumie do samego końca, czy traktować to jako wadę, ale ostatecznie potraktować można to jak „wadę”, celowo w cudzysłowie.

Drugi problem wynika już w sumie z samej warstwy użytkowej takich słuchawek i użytych materiałów, a więc metalowe korpusy i ich podatność na uszkodzenia. Nie jest to problem, jeśli ktoś o słuchawki dba. Ale słuchawki przysłane na testy, będąc sztuką demo, takiego szczęścia z reguły nie mają. No i tym samym, jak łatwo się domyślić, już zdążyły nabawić się śladów użytkowania, ale z drugiej strony jest to coś, co dobrze pokazuje nam realne cechy użytkowe takich modeli. Ponieważ sprzęt trafiający na recenzję jest ograniczony czasowo na wypożyczeniu, nie mam szans przetestować go z większą ilością urządzeń niż te znajdujące się tu i teraz, jak i wskazać jak realnie wygląda kwestia zużycia się materiałów na osi czasu. Sporo osób nie jest w stanie tego zrozumieć, zwłaszcza gdy ze słuchawkami coś się zaczyna dziać i po roku lub dwóch mocnego użytkowania, zamiast zgłosić się do sklepu czy serwisu, zadaje pytania czy to pod recenzją, czy mailowo. Ba, niektórzy myślą, że opisywany sprzęt realnie posiadam, czasami prosząc o sprawdzenie czegoś, co w recenzji akurat się nie znalazło.

Tymczasem takie czynności mogę wykonać tylko ze sprzętem, który realnie się w moim posiadaniu znajduje, a który jest bardzo mocno wyselekcjonowany i ograniczony z reguły do słuchawek, które albo umożliwiają swobodną pracę przy blogu, albo po prostu są moimi osobistymi wyborami. Ponieważ staram się pisać w recenzji o wszystkim co zaobserwuję, jeśli czegoś w niej nie napiszę, równie dobrze można założyć, że odpowiedź na nadchodzące pytanie brzmi „nie wiem”, zwłaszcza jeśli pytanie miałoby obejmować tematykę bycia wirtualną wróżką, jasnowidzem i ogólnie istotą dotkniętą mistycyzmem, który pozwalałby na określenie co komu się spodoba i czy będzie dla niego „dobre” (później jeszcze do tego nawiążę przy temacie synergicznym). Nie wynika to ze złej woli, ale w dużej mierze z braku czasu i niechęci brania odpowiedzialności za podejmowanie decyzji za kogoś. Tak jak nie lubię gdy ktoś mówi mi jak i czego mam słuchać, tak ja nie lubię mówić innym na czym oni mają słuchać. Recenzja natomiast ma pomóc w samodzielnym podjęciu decyzji. Jeśli tego nie robi, to albo coś z nią jest nie tak (niniejsza ma ponad 14 stron litego tekstu, więc bardzo mało prawdopodobne), albo po prostu decydent nie jest w stanie i w mocy wykonać samodzielnie zakupów.

Słuchawki mają metalowe korpusy, które pod światło mienią się turkusowo, a w rzeczywistości są niebieskie.

Wracając do sedna, problem z obudową słuchawek w sumie nawet nie do końca jest problemem jako takim, bo występuje w praktycznie wszystkich modelach. Tak jak silniki zużywają się w samochodach od używania, tak i korpusy słuchawek z czasem będą. Jako problem można go wylistować dopiero wówczas, gdy zużycie się materiałów lub podatność na takowe zjawiska jest nadspodziewanie duża i większa, niż byśmy się spodziewali. I nie chodzi nawet o cenę. Wystarczy przeanalizować nawet i posiadane przeze mnie na dzień dzisiejszy słuchawki:

  • K242 HD – głównie obicia i rysy na metalowych obręczach nieruchomych kapsuł muszli są zmorą tych słuchawek, choć problem jest wielokrotnie mniejszy niż w modelach K27x.
  • LCD-XC – niesamowicie podatne na uszkodzenia lakier połyskujący na puszkach drewnianych, ale też łatwe w zarysowaniu lub podziubaniu elementy metalowe, jak widełki, korpusy itd.
  • HD800 – legendarny odpryskujący lakier, który może się takowym zrobić od samego odkładania (niektórzy twierdzą, że i patrzenia), jak też bardzo łatwe w uszkodzeniu plecionki metalowe muszli.
  • K1000 – schodząca nagminnie farba z emblematów od samego dotyku czy łatwe we wgnieceniu klatki ochronne przetworników to najczęstsze ich problemy użytkowe.
  • iSine 20 – bardzo podatne na zadrapania są ich metalowe guziki z logo. Ten sam problem trapi i3 oraz i4, ponieważ są to elementy wystające ponad obudowę.

Także jak widać, użytkowo część z moich słuchawek ma w sobie elementy, które są bardzo podatne na uszkodzenia i jedno frywolne, niechlujne odłożenie na stół pełen gratów i innych słuchawek może być ostatnim, jakie zapamiętamy w czasie, gdy słuchawki wyglądały jakkolwiek na nowe. Można radzić sobie z tym stosując podkładki, stojaki, wieszaki, ale przede wszystkim dbając o własne nawyki i nabierając szacunku do sprzętu który posiadamy. W końcu to przecież nasze ciężko zarobione pieniądze.

Otwory są wycinane techniką CNC.

Temat korpusów nie jest jednak związany wyłącznie z Meze i dotyczy też innych producentów, w zasadzie bez względu na cenę. Byron BT, które kosztują (kosztowały, bo nie są już produkowane) ułamek tego, co Meze, mają bardzo sowicie schodzącą farbę. O ile jednak w Beyerdynamicach farba schodziła czasami od samego patrzenia, o tyle ta zeszła już od ciągłego użytkowania np. w BE-Sport3. I to jest już rzecz całkowicie normalna. Moje iSine są tańsze od Rai Penta, aczkolwiek ratuje mnie tu fakt, że korpusy są ogólnie plastikowe. Ale już w takich H1707 czy nawet taniutkich Explorer 2.0, obudowy są metalowe i widać na nich dosłownie każde stuknięcie. Ochrona przetworników w środku owszem, zapewniona, tak samo jak w Rai Penta, ale prawda jest taka, że jak ktoś nie szanuje sprzętu, a widać po sztuce testowej, że najłatwiej nie szanuje się cudzego sprzętu, to będzie to widać po słuchawkach praktycznie zawsze. A jeśli przy odsprzedaży cenę sobie ktoś żąda wygórowaną, to znaczy, że nie tylko nie szanuje sprzętu, ale i innych kupujących.

Jeśli trzymać się tematu słuchawek tej samej klasy co Meze, to przypomnę tylko, że Campfire też ma takie podatności, tak samo jak wiele innych modeli słuchawek, np. Noble Audio, a przynajmniej w zakresie ich modeli z korpusami metalowymi. Każde wsadzenie do etui, do kieszeni, upadek korpusu na stół, będzie powodował ścieranie się farby. Ta na Meze jest dosyć odporna, przynajmniej pod palcami i na oko, ale fakt faktem że sztuka demo łatwego życia najpewniej nie miała i wpisuje się w niechlubny obraz użytkowników, którzy czegokolwiek udostępnionego przez sklep czy producenta do posłuchania nie szanują, bez względu na to, że sprzęt ten kompletnie nie jest ich i że nie muszą za niego zapłacić kilku lub kilkunastu tysięcy np. kaucji.

Dzięki takim osobom na test do mnie trafiły tylko Rai Penta, ponieważ jedyny egzemplarz demo Empyreanów został zniszczony w jednym ze sklepów audio podczas odsłuchów. Co ciekawe jest to drugi przypadek i zastanawiam się, czy aby ktoś celowo nie dewastuje tych słuchawek, aby zrobić komuś na złość lub wyładować z siebie frustrację, że jego na sprzęt takowy nie stać. Trudno doszukiwać się innych wytłumaczeń, bo przyznam nie wierzę, żeby ktoś tak sam z siebie obchodził się ze sprzętem, żeby wgniatać maskownice albo wykręcać siłowo widełki o 180 stopni w słuchawkach za kilkanaście tysięcy. Ale może po prostu jeszcze za mało widziałem. W każdym razie listy gratulacyjne dotyczące braku recenzji Empyreanów można słać na ręce uczynnej osoby mającej za nic fakt, że trzymała w rękach sprzęt za kilkanaście tysięcy złotych. Oczywiście będzie wielki dramat i oburzenie, jeśli wypożyczyłaby kiedyś komuś swój własny sprzęt i spotkała się z dokładnie takim samym jego przez kogoś potraktowaniem.

Jakość wykonania naprawdę budzi szczery podziw.

Przy Rai Penta takich uszkodzeń na szczęście nie widziałem, ale może dlatego, że nie posiadają one ani widełek, ani maskownic. Korpusy zdradzały tylko i wyłącznie ślady od raczej normalnego użytkowania, więc założyć można, że słuchawki po prostu wzbudzają spore zainteresowanie. Rozpisałem się jednak tak mocno na ten temat dlatego, że już od dłuższego czasu chodziło mi po głowie poruszenie go w jakiejś formie. Po prostu Rai Penta przypomniały mi trochę nieprzyjemności i rzeczy, które mnie, jako osobę interesującą się sprzętem audio na poziomie głęboko hobbystycznym i podchodzącą do tematu często emocjonalnie (muzyka, emocje, klimat zapewniane przez sprzęt) z jednej strony smucą, ale z drugiej powodują chęć jakiegokolwiek zrozumienia. Oczywiście to tylko sprzęt i on będzie się zużywał, brudził, rysował, czasami i ulegał awarii, czy się to nam podoba, czy nie, a trzymanie go pod kloszem lub szklanej gablocie mija się z celem, ale celowe niszczenie sprzętu jest dla mnie czymś najzwyczajniej w świecie niepojętym.

Pomijając zatem obrotowe wtyki i malowanie, naprawdę trudno jest się przyczepić w nich do innych rzeczy. Cała konstrukcja jest bardzo dobrze spasowana, świetnie wyprofilowana i sprawia wrażenie długowiecznej. Trzeba byłoby się naprawdę natrudzić, aby je zniszczyć i zażartować nawet można, że takim osobom jak opisywane wcześniej, jedyne co zostanie w ramach nagrody pocieszenia, to znęcanie się nad farbą.

No dobrze, wykład był, wady były, to teraz przechodzimy do pozytywów i konkretów, a więc wszystkiego innego, co drzemie w tych słuchawkach.

Korpusy wykonano z aluminium metodą CNC, profilując je przy tym bardzo starannie i w efekcie doprowadzając wygodę niemal pod sufit. Naprawdę dawno nie miałem w uszach tak wygodnych UIEMów typu OTE, aż nie chciało się ich wyciągać. Słuchawki ani nie wypadały, ani nie powodowały efektu zmęczenia jak większość modeli z którymi pracowałem lub żyłem na co dzień, także chyba nawet i moje iSine 20 ze zmodyfikowanymi zausznicami by przeskoczyły. Doprawdy nie wiem kto mógłby mieć z nimi problemy. Słuchawki bardzo sprawnie się aplikuje (minus obrotowe kabelki), nie ma problemów z ciśnieniem wewnątrz kanałów, ani też z osiągnięciem sensownej izolacji. Choć naturalnie o ile jest to coś, co możemy powziąć za dobrą monetę, o tyle należy pamiętać, iż kwestie wygody, izolacji i w ogóle dopasowania słuchawek dokanałowych pod różne uszy jest sprawą ekstremalnie indywidualną. A i mimo to widziałem sporadyczne pretensje pod swoim adresem, że nie umiem oceniać sprzętu pod tym względem, albo że wprost piszę nieprawdę, bo słuchawki były dla kogoś niewygodne. To trochę jakby drzeć się i awanturować na całą restaurację, wyzywając szefa kuchni za to, że ktoś nie lubi czosnku.

Dlatego przypominam po raz setny, jeśli nie tysięczny, że opisuję tylko i wyłącznie sytuację zastaną na własnych uszach i nie interesuje mnie, czy komuś słuchawki będą potem pasowały czy nie – to jest już rzecz, na którą nie mam najmniejszego wpływu. Droższe słuchawki zawsze testuje się na własnych uszach lub przynajmniej dopuszcza, że zakup w ciemno będzie mógł być obarczony chybioną kalkulacją. Zwalanie winy na innych za swoje własne decyzje nie jest wtedy ani mądre, ani poważne.

Meze jakby próbowało powiedzieć: „Panie Jakubie, dokładnie wiemy o czym Pan mówi” i z uśmiechem jakby zakrywającym wcześniejsze, wielokrotnie okazywane grymasy bólu od różnego rodzaju użerania się, pokazuje pełen arsenał tipsów. Jest tu wszystko, co powinno zadowolić nawet najbardziej koślawe uszy i wykręcone we wszystkie strony kanały słuchowe. Tipsy zwykłe: bardzo małe, małe, średnie, duże. Tipsy dwu-płaszczowe: małe, średnie, duże. Są nawet oryginalne pianki Comply T500 M, co bardzo miło jest spotkać na tle podróbek z zestawu od Aune E1, choć oczywiście to nieporównywalnie tańsza pozycja.

W przypadku RHA byłem również pozytywnie zaskoczony rozpiętością wyposażenia, jednakże część z tamtych tipsów mi nie pasowała (kwestie dopasowania do kanałów). Tu natomiast mogę spokojnie skakać między standardami M i L, bi-flange M i L, a także piankami. Choć tych ostatnich wprost z pudełka nie użyłem, ponieważ miałem własne. Podchodzę do takich rzeczy bardzo odpowiedzialnie i nie chcę, aby nawet ta sztuka demo pojechała do ludzi z piankami, które byłyby używane, gdzie dokładnie taką samą parę posiadam sam w swoich zasobach wraz z wieloma innymi rodzajami.

Do tego dostajemy bardzo twarde etui, które zabezpieczy nam całość pierwszorzędnie. W nim znalazłem też dodatkowe akcesoria, takie jak czyścik, adapter samolotowy i przejściówkę na duży jack – wszystko podwójne. Nie wiem czy Meze faktycznie daje takie akcesoria zwielokrotnione, ale wydaje mi się, że po prostu w tym konkretnym egzemplarzu się to wszystko zduplikowało. Być może i za tym stoi już jakaś historia serwisowa przy Rai Penta, nie wiem. Całość oczywiście tak jak przyjechała, tak pojechała w komplecie. Choć przyznam, że zdziwił mnie doszczętnie adapter jack.

W zestawie dostajemy komplet tipsów na każdą okazję i każde ucho.

Te słuchawki są tak czułe (tylko 20 Ω i 100 dB / 1 mW), że normalny duży sprzęt audio takie IEMy prędzej ubije, niż się z nimi dogada. Rai Penta są jak na razie chyba najczulszymi, jakie spotkałem. Przebiły Etymotica, przebiły też Westone i inne konstrukcje wieloprzetwornikowe. Wyłapały szum tła z Converto MK2, a nawet doszukały się mikro-przebić na Cobalcie, gdzie ze wszystkim innym ten sprzęt zaliczał grobową ciszę. Zresztą słuchanie ich na Cobalcie przy 2% głośności to naprawdę balansowanie na ostrzu brzytwy. Przy czym należy brać pod uwagę, że mój odsłuch jest z reguły dosyć cichy i stąd wartości mogą wydawać się bardzo skrajne, a sytuacja nad wyraz dramatyczna.

Z drugiej strony ich czułość można wykorzystać do benchmarkingu szumu tła i czystości sygnału źródła, choć chyba tylko ja sam doszukuję się tu pozytywu. Dla każdej innej osoby, tj. zwykłego konsumenta, będzie to raczej tylko wada. Tu też ciekawostka, że to właśnie Meze wykazały, że po zastosowaniu zasilacza liniowego w Pathosach, szum tła uległ redukcji. Super-czułe dokanałówki za ponad 4000 zł pokazujące, że prąd ma wpływ na dźwięk? A to ci dopiero. Ale to chyba trzeba po prostu usłyszeć, aby zrozumieć.

Podoba mi się przyznam natomiast 4-żyłowy kabelek posrebrzany na miedzi OFC. Rodowany wtyk jest miłym akcentem, a całość nie sprawia złego wrażenia, nie plącze się jakoś nad wyraz, nie jest też sztywne i problematyczne. W zestawie miałem tylko jeden, a innych słuchawek ze złączem MMCX nie używam, także proszę wybaczyć, że nie „pospekuluję o kablach”, jak to gdzieś przeczytałem w formie zarzutu przy okazji recenzji D8000.

Ogólnie słuchawki sprawiają wrażenie bardzo przemyślanych i zaprojektowanych tak, aby użytkownik nie miał żadnych wątpliwości, że obcuje z produktem klasy premium. Bogate wyposażenie dodatkowe, wysoka ergonomia i wygoda, dobra jak na moje kanały izolacja, duża precyzja wykonania korpusów, to w tym miejscu same najważniejsze komplementy i cechy słuchawek w zasadzie idealnych. Pozostaje się więc już tylko jedna rzecz do pełni szczęścia: dźwięk.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem, który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści.

Sprzęt dla pewności zawsze zostawiam sobie włączony na 24-48h z tytułu profilaktyki przed krytycznymi odsłuchami. Wyposażenie testowe obejmowało przede wszystkim:

  • Konwertery C/A: Pathos Converto MK2
  • Wzmacniacze: Pathos Aurium
  • Karty dźwiękowe: Asus Essence STX (2x JRC4580D + TPA6120A2), AudioQuest DragonFly Cobalt
  • Kondycjonowanie i zasilanie: Lucarto Audio LPS Custom, Lucarto Audio KS300 Custom, okablowanie własne
  • Słuchawki testowe: 1MORE H1707, AKG K172 HD, AKG K242 HD, AKG K270 Studio, Audictus Explorer 2.0, Audeze iSine 20, Audeze LCD-i3, Audeze LCD-XC, Etymotic HF2.

Tak jak pisałem na początku, o słuchawkach nic kompletnie przed recenzją nie czytałem i wynika to nie z mojej ignorancji, a postanowienia dania równej i uczciwej szansy na zaprezentowanie się. Każdym słuchawkom daję zatem na starcie czystą kartkę i dlatego też nie interesuje mnie specjalnie ani zbyt dużo informacji na ich temat, ani zdanie innych, chyba że te już zdążyłem poznać, np. na etapie typowania produktu do testów. Staram się bowiem poświęcać czas na te najciekawsze.

Przypominam, że wszystkie wykresy akustyczne są materiałami o charakterze pomocniczym i nie są w stanie przekazać całości zdolności do reprodukowania muzyki przez daną parę słuchawek (inaczej recenzja byłaby w ramach swojej treści w dużej mierze bezużyteczna). Tyczy się to zwłaszcza modeli dokanałowych, które pomiarowo w stanie surowym mają np. znacznie mniej basu niż to, co odbiera użytkownik po prawidłowej aplikacji słuchawki w swoje kanały słuchowe. Jak w każdej tego typu sytuacji, różnice względem recenzji mogą być spowodowane nie tylko gustem posiadacza, ale też wynikać z jego anatomii, sposobu aplikacji słuchawek, jakości przylegania oraz ogólnie doboru tipsów.

Należy pamiętać też, że jeśli dana osoba nie ma możliwości poprawnego zaaplikowania słuchawek ze względu na swoją własną, unikalną anatomię czy brak umiejętności/higieny osobistej, odczuwa notoryczny dyskomfort w kanałach słuchowych, szczypanie, swędzenie, ból, migrenę, a także notuje wzmożone wydzielanie woskowiny, najlepiej niech nie używa konstrukcji dokanałowych w ogóle.

 

Jakość dźwięku

Bazując na swoich doświadczeniach z AVS, mój pierwszy odbiór Meze Rai Penta był jako słuchawek komplementarnych wobec wokółusznych Empyrean’ów, ale nie brzmieniowo, bo MRP nie stają wobec nich okoniem, a ofertowo, uzupełniając się na polu rozwiązań dokanałowych. Rai Solo, Rai Penta i Empyrean to tak naprawdę całościowa linia, która w moim odczuciu odrywa się duchowo od modeli będących dotychczas w sprzedaży.

Brzmienie dokanałowych Meze w istocie jednak jest – przynajmniej strojeniem – całkiem podobne do Empyrean’ów i nawiązuje do nich całokształtem. Mocny bas był bowiem obecny tam, jak i jest tutaj. Tak samo sopran z dodatkowym zastrzykiem detalu. Oczywiście analogii zapewne znalazłbym więcej, gdybym nie musiał bazować na pamięci sprzed dwóch miesięcy i faktu słuchania ich na innym sprzęcie w niesprzyjających warunkach, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że Rai Penta to takie bardziej skrajowe wydanie Empyrean (aczkolwiek ryzykuję tu tym porównaniem, ponieważ Empyreanów słuchałem tylko na AVS póki co). Może to wynikać chociażby z faktu użycia innych technologii i formatu dokanałowego. Rai Penta to bowiem słuchawki grające na planie „V” z mocnym basem i detalicznym, ale nieprzesadzonym jeszcze sopranem pochylającym się w stronę nosowości.

Z zejściem słuchawki absolutnie nie mają problemów, ukazując całą potęgę basu. Może aż czasami nieco jest go za dużo i o ile ratuje mnie to, że nie słucham muzyki zbyt głośno, o tyle po paru godzinach Meze potrafią mnie zmęczyć w bardziej dynamicznej i basowej muzyce. Za takową postrzegam muzykę klubową, house, minimal techno, tego typu klimaty. Wbrew pozorom dosyć trudno jest wyważyć taką muzykę w słuchawkach dokanałowych tak, aby pasowała zawsze, każdemu i o każdej porze dnia lub nocy.

Bas w Meze jest jednak zarysowany z naprawdę bardzo dobrą jakością, a co zawdzięczają konstrukcji hybrydowej i znajdującemu się w „wybrzuszeniu” obudowy przetwornikowi dynamicznemu. Konstrukcja wewnętrzna jest tak zoptymalizowana, aby przetwornik ten pracował zarówno z wykorzystaniem efektu tubowego i doprowadzenia dźwięku do naszego ucha za pomocą indywidualnego kanału (portu) w tulejce, jak i posiadając na własny użytek specjalnie wydrążoną w korpusie słuchawek dyszę zaciągającą powietrze z zewnątrz i wyrównujący ciśnienie (system PES). Dzięki temu słuchawki są naprawdę dobrze grającymi jeśli chodzi o bas i pozwolę sobie zaryzykować nawet stwierdzenie, że w temacie THD oraz ogólnej jakości basu, zaczepia to o półkę cenową Audeze LCD-i3.

Choć naturalnie moje nie do końca basowe preferencje faworyzują bas z i3, to jednak Meze dowożą go na okrutnie dobrym pułapie jakościowym, który wskazałbym jako lepszy niż w także podobnie wycenianych Lime Ears Model X Universal. Za krótko słuchałem na AVS takich słuchawek jak Noble Audio Khan czy Campfire Audio Andromeda, ale też dochodzi do mnie przeświadczenie, że Meze jakby próbuje rywalizować także i z takimi tuzami. Bardzo ciekawie mógłby tu więc wypaść test porównawczy A-B. Co ciekawe, moje iSine 20 z CBT mają basu jeszcze o kapkę więcej ilościowo (jest bardziej „boomiasty”) niż Meze, a co jest obecnie dla mnie już faktycznie taką granicą tolerancji w wielu utworach. Także o ile Meze do basowych słuchawek definitywnie należą, nie wywołuje to u mnie jakichś wielce negatywnych emocji i zauważalnie łatwiej jest mi się przyzwyczaić do niego tutaj, niż na i20. 1MORE H1707 mają go zresztą jeszcze więcej niż i20 z CBT i Meze, także są mocniejsi zawodnicy na ringu i przy takim towarzystwie, Rai Penta ani nie mają się czego wstydzić, ani też nie wydają się – po przyzwyczajeniu – przesadnie basowe.

Średnica zawieszona jest moim zdaniem optymalnie w punkcie między zdystansowaniem się, a przybliżeniem. Nic mi tu nie ucieka w dal, nie jest też wpychane w gardło. Aczkolwiek zależeć będzie to jeszcze od sprzętu źródłowego. Jeden nam zakres ten przybliży mocniej, inny oddali, ale fakt faktem większość kontroli nad położeniem środka słuchawki będą przerzucały na DAPa czy DACa, pod który zostaną podłączone.

Moje postrzeganie średnicy łączy się z faktem, że korzystam ze słuchawek i kolumn stawiających z reguły nacisk na ten element, toteż warto brać poprawkę czy to na Q80, czy K1000, czy i20, czy LCD-XC, czy nawet K240 MKII, które także są słuchawkami na najnowszych padach ze specyficznym przydźwiękiem/pogłosem na średnicy, potrafiącym zagrać dźwięcznie i przyjemnie. Modelami na których z reguły łapię już ten bardziej zdrowy dystans, są HD800 i K242 HD, a więc bardziej (800) i mniej (HD) oddalona średnica, utrzymująca właśnie taką bardziej naturalną pozycję.

W Rai Penta środek nie łapie aż takiego angażu jak w wymienionych modelach z jednego powodu: bas. To właśnie linia basowa powoduje przeświadczenie, że zakres ten jest mniej słyszalny i to samo dzieje się w Explorerach 2.0, H1707 czy nawet i20 z Cipherem BT. Bo tam właśnie dochodzi bas i stąd równamy całościowo do poziomu głośności najbardziej słyszalnych partii (basowych). Dlatego też warto podkreślić, że środek Rai Penta w żadnym wypadku nie jest wycofany, a fajnie zawieszony między obecnością a wypełnieniem. Ma swoją wagę, nie jest aż tak mocno zaznaczona, ale nie można powiedzieć że to słuchawki chude lub wycofane. Dać im bardziej średnicowe czy nawet lekkobasowe źródło, a wszystko powinno stać się jasne.

Góra w Meze prezentuje się bardzo okazale. Niby jasna i nosowa, ale to tylko pierwiastki, nie kolidujące w inwazyjny sposób z całokształtem. Przykładowo choć góra w takich LCD-XC (tak, wiem że to nie ten typ słuchawek) wydaje się równiejsza, to jednak w praktyce jest wprost z pudełka bardziej „namolna”, że tak powiem. Gdyby więc szukać tu analogii, twierdziłbym, że Meze mają więcej wspólnego z TH900, ale bez ich zadziorności. Aby wyjaśnić to w jakiś sensowny sposób, sopran w TH900 to taki dowcip, żartowanie sobie, które w pewnym momencie przekracza granice dobrego smaku i zaczyna być przesadzone, żeby nie powiedzieć obraźliwe. Meze natomiast też nie szczędzą swoim „dowcipem”, ale na tej zasadzie, że czują doskonale umiar i granicę, poza którą nie powinno się wychodzić, aby nie wyczerpać dystansu i cierpliwości obiektu żartu. XC oczywiście zupełnie inaczej kształtują się po modyfikacjach tłumienia, ale to już historia na inną okazję i inną publikację.

Co też trzeba powiedzieć, Meze to taka moim zdaniem proporcjonalna odwrotność LEXów. Lime Ears miały mniej basu a więcej góry, podczas gdy Meze proporcje te odwracają. Gdybym miał wybrać spośród tych dwóch modeli jeden, definitywnie brałbym Rai Penta.

Scena jest naprawdę bardzo dobra jak na słuchawki dokanałowe. Zarysowuje się na porównywalnym poziomie co np. w LCD-XC, a więc eliptycznie, szeroko na boki, ale z należytym fokusem i jednocześnie penetracją w głąb. To też je odróżnia zarówno od XC, jak i od Khanów, że obie pary mocno skupiają się także i na portretowaniu wokalu wraz z ich częściowym przybliżeniem. Zachowanie się Rai Penta można natomiast przypisać prędzej TH900 i nawet przyznam że tonalnie przywodzi mi to na myśl sporo analogii, choć słuchawek nie mam już od bardzo długiego czasu. W sumie nigdy ich nie „miałem”, nie licząc czasu recenzji z rekablowaną wersją pochodzącą od jednego z czytelników (jeszcze raz bardzo dziękuję).

To by było na tyle co prawda w opisie brzmieniowym malutkich Meze, ale pytanie zasadnicze, jak to wygląda w całościowym obrazie? Moim zdaniem rewelacyjnie. W zasadzie jedyną rzeczą jaka mi przeszkadzała, to czasami nadmiar basu, ale nie było to głuche walenie w łeb, także wraz z nosowością góry dało się do tego przyzwyczaić. Do tego stopnia, że założone zaraz po nich LCD-XC grały „dziwnie”, a przynajmniej do czasu aż nie zrobiłem sobie odpoczynku od obu par i nie podszedłem z „wyresetowanym” ośrodkiem słuchu. I nie, HD800 nadal były na tym tle bardziej nosowe, także wszystko w normie.

Nie da się ukryć, że słuchawki dostarczają swojemu posiadaczowi ogromną ilość zarówno elementarnego „funu”, jak i dobrej jakości. Są zrywne, żywiołowe, nie pozwalają się nudzić, żwawo wchodzą w gatunki muzyczne jakie puścimy im w eter i nie są w żaden sposób trudne do napędzenia. Co nie zmienia faktu, że o jakość źródła warto zadbać.

 

Porównania

W ramach jeszcze jednej ciekawostki, być może warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, a w zasadzie pewnym porównaniu. Specyficznym, bo z ostatnio testowanymi Audeze LCD-i3 (OIEM). Opiszę również w dwóch dodatkowych akapitach produkty jakkolwiek podobne kierunkiem do Meze, aby być może pomóc osobom mającym nieco więcej doświadczenia z którymkolwiek z tamtych modeli i w ten sposób lepiej przybliżyć charakter grania Rai Penta poprzez nakreślenie różnic od zbieżnych punktów odniesienia.

 

Meze Rai Penta vs Audeze LCD-i3 (ok. 4300 zł)

Porównanie to zawieram dlatego, że słuchawki są w bardzo podobnych cenach (różnica ok. 300 zł), a choć to kompletnie, zupełnie i absolutnie inna budowa (otwarte, dokanałowo-nauszne planary) teoretycznie ktoś może mieć intencję dokonania wyboru między jedną a drugą parą.

Specyfika obu jest ogromna i z tego tytułu wynika, że jedna i druga są wobec siebie skrajnie przeciwne. LCD-i3 mają od Rai Penta:

  • Nieco słabszy bas, nawet z Cipherem BT.
  • Większą głębię sceny.
  • Większą holografię.
  • Mniejszą szerokość sceniczną.
  • Wyraźnie cieplejszą barwę.
  • Zauważalnie ciemniejszą górę.
  • Wrażenie lepszej rozdzielczości.
  • Gorzej wyrównane strojenie w pojęciu ogólnym.
  • Kompletny brak izolacji.
  • Lepsze wyposażenie w akcesoria.

Jeśli przekładać to na tendencję oderwania się od bycia IEMami, to tak jak Meze się to do pewnego stopnia udaje względem innych modeli słuchawek o podobnej konstrukcji, o tyle udaje się odskoczyć i3 od Rai Penta. Porównanie to z perspektywy dystansu zaciera się, gdy zaczynamy przechodzić na niższe modele, takie jak i20 czy i10. Przełączając się między swoimi i20 z CBT a Rai Penta, faktycznie daje się poczuć już mniejszą różnicę klasową, choć wciąż na plus Audeze, czemu zresztą trudno się dziwić z racji przewagi technologicznej (30 mm przetworniki + technologia magnetostatyczna + otwarta konstrukcja).

To sprowadza nas jednak do interesującej konkluzji. O ile LCD-i3 grają „lepiej” od Rai Penta z perspektywy holografii czy całościowej jakości dźwięku, o tyle dzieje się to przy akompaniamencie Ciphera i z zastrzeżeniem, że to wciąż jednoznacznie ciepły dźwięk, którym napawać można się w cichym pomieszczeniu. Wystarczy więc, że nie spełnimy jednego z tych wymogów, tj. będziemy preferowali albo coś z izolacją, albo inną sygnaturę dźwiękową, a już cały misterny plan się rozsypuje i choć będziemy doceniali jakość i3, w rzeczywistości będzie więcej sytuacji, w których użyjemy Meze. Bo po prostu nie będziemy w stanie wyjąć niczego innego (przypomnę, że na AVS jechałem razem z Etymoticami, którym przecież nigdzie do i20).

Miałem przykładowo niedawno rozmowę na forum, gdzie użytkownik chciał korzystać z i3 w pracy i martwił się o wyciekanie dźwięku na zewnątrz. Postanowiłem zrobić test na własnych i20. Niestety wypadło to bardzo słabo. Słuchawki nie dość że nie izolują od otoczenia, to mniej więcej – i to przy moim cichym przecież dosyć słuchaniu – dźwięk był wciąż słyszalny z odległości do dwóch metrów. Wszystko ponad granicą 2 m zaczynało się zacierać, ale jeśli jesteśmy poniżej tego progu i pracujemy np. biurko w biurko, słuchawki te będą wyciekały dźwiękiem tak samo mocno, jak dowolne słuchawki otwarte pełnowymiarowe. A Meze? W życiu. Pełen luksus i dyskrecja, zachowując się przy tym ergonomicznie i brzmieniowo jak porządne słuchawki zamknięte. Nie dość że wygodne, to jeszcze bardzo dyskretne i z zerowym wyciekaniem. W takiej sytuacji sam od razu z miejsca brałbym Meze.

Dlatego też na pytanie czy warto kupić i3 albo i20 zamiast Rai Penta, nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć. Sam osobiście posiadam jak wiadomo i20-stki, więc jakoby godzę się z ich ograniczeniami, które nie do końca mi przeszkadzają z racji faktu, iż nie muszę stawiać na aż taką izolację poza sytuacjami jednostkowymi. Gdybym jednak miał Meze, prawdopodobnie byłbym w stanie wykpić się z tematu posiadania dwóch par słuchawek – tych akceptowalnie wysokiej klasy i jednocześnie izolujących, dlatego przy całej mojej sympatii do posiadanego obecnie zestawu, Meze robią wciąż na mnie świetne wrażenie i nie miałbym żadnych oporów przed poleceniem ich jako odpowiedzi znacznie bardziej uniwersalnej i z wciąż dużą szansą na spodobanie się dźwiękowo.

Oczywiście to są tylko przykładowe słuchawki które znałem i przede wszystkim miałem gotowe pod ręką. Mógłbym wrzucić tu tańsze i20 z CBT, ale zrobiłem już generalnie większość porównania z taką konstrukcją przy i3. Mógłbym też wstawić nieprodukowane już S-EM6, ale właśnie z racji końca produkcji nie miałoby to sensu. Na pewno ciekawe byłoby porównanie z Noble Khan i Campfire: Andromeda i Polaris, ale wszystkie trzy pary były przeze mnie odsłuchiwane tylko na AVS, a to za mało, aby móc z czystym sumieniem i pełną odpowiedzialnością wstawić je tu jako pełnoprawnych rywali. Wolę aby było tak, niż gdybym miał powoływać się na pamięć i odczucia nie mające solidnej podstawy i potencjalnie mogące wprowadzać bardziej w błąd niż pomagać. Spekulować bowiem nie mam w zwyczaju.

 

Tańsze produkty podobne kierunkiem

Przy drogich słuchawkach zawsze jest ten problem, żeby stworzyć akuratne wyobrażenie o tym jak grają. Naturalnie można rzucić sobie hasłem „idź posłuchać gdzieś”, ale zwłaszcza w modelach dokanałowych może być to bardzo utrudnione z racji higienicznego charakteru ich końcówek. Wielokrotnie dostawałem w przeszłości słuchawki na testy, które na dzień dobry notowały tipsy wrzucone do zlewu z gorącą wodą z dodatkiem mydła. Posłuchanie modelu za ponad 4000 zł tym bardziej nie będzie tu łatwą sztuką i poza jakimiś targami albo mityngami może być to zadanie karkołomne.

Zastanawiam się toteż jak mogę w sposób pasywny, bo zza monitora z drugiego końca Polski, pomóc potencjalnym kupującym i być może jednym elementów jakkolwiek mogących być tu pomocnymi jest znalezienie sobie tańszych, bardziej dostępnych produktów, które można uznać za grające w podobnym kierunku czy stylu, choć oczywiście nie tej samej jakości. Przyznam iż mam trochę obaw co do takiego akapitu, aby zaraz ktoś, kto czyta wybiórczo co drugie zdanie, nie stwierdził, że stawiany jest tu znak równości, ale zaryzykuję i przedstawię tutaj swoje rozumowanie.

Gdybym miał wskazać takie jak wyżej słuchawki, to z ostatnich swoich nabytków lub modeli testowych wskazałbym wcześniej może coś w stylu K171 MKII (ok. 300 zł, nauszne), ale na tą chwilę najłatwiej i najszybciej rzeczone już wcześniej Audictusy Explorer 2.0 (80 zł, dokanałowe) oraz 1MORE H1707 (650 zł, nauszne składane). To są właśnie takie modele, przy których można spotkać podobny, choć nie identyczny układ średnica-sopran, ale z tym zastrzeżeniem, że to słuchawki w obu przypadkach znacznie bardziej basowe i jednocześnie grające ponad swoją cenę.

Niezaprzeczalnym jednak faktem będzie to, że znacznie łatwiej zdobędziemy się na testy takich słuchawek, niż dostaniemy do ręki na ten cel Meze za 4600 zł. Oczywiście jest to wykonalne, ale jeśli któreś z tych tańszych słuchawek nam się spodobają, to minus tak mocny bas i powinniśmy się spokojnie odnaleźć także na Rai Penta. Tak samo jest z np. K270 Studio EP, gdzie na dobrze odtworzonych i utrzymanych materiałach można je traktować jako tańszy substytut np. LCD-GX czy nawet LCD-4z, zależnie jak dokładnie gra nam dany egzemplarz. Oczywiście substytut jest nadal tylko substytutem, ale jeśli to jest „to granie”, „ten dźwięk”, to możemy potraktować je jako wielokrotnie tańszy sprawdzian kierunku brzmieniowego przed poważniejszymi zakupami, na jakie być może będziemy się szykować.

Takie samo podejście być może będzie w stanie dać nam jakiś pogląd na to, jak grają Meze, z perspektywy znacznie tańszych słuchawek. Oczywiście może wyjść tak – i raczej wyjdzie – że nie wszystko pokryje się później z oczekiwaniami, niemniej z tych trzech, przy całej swojej entuzjastycznej otoczce, wolałbym Meze, jako że to faktycznie wysoka jakość wykonania, dźwięku oraz wygody. Choć z drugiej strony nawet mając Meze, jeśli potrzebowalibyśmy jakiejś drugiej pary na miasto albo do telefonu, przy H1707 oraz Explorerach 2.0 pali się lampka dobrego potencjalnego uzupełnienia za grosze.

Znów nawiązując do poprzednich akapitów, jak pisałem staram się nie dowiadywać zbyt wiele na temat słuchawek przez siebie testowanych i bezwzględnie tyczy się ta zasada także innych recenzji. Dopiero później, gdy swoje zdanie mam już wyrobione, potrafię ustosunkować się do innych treści, jeśli na takowe trafię, ale wciąż staram się zachować zdrowy dystans i szacunek dla czyjegoś zdania, poza sytuacjami, gdy w oczy rzuca się ewidentna nieprawda i dowodzą tego także pomiary akustyczne z własnymi doświadczeniami na czele (np. Bluedio F800). Tak się akurat zdarzyło, że tuż przed publikacją, na światło dzienne wyszła recenzja Zeosa na temat Rai Penta, w której słuchawki zostały ocenione wysoko, ale nie zrobiły na recenzującym takiego wrażenia jak bodajże tańsze dokanałówki Meze, a więc jak zakładam model 12 Classic. Wspominam o tym dlatego, że o ile oczywiście mam inny słuch i inne punkty odniesienia, o tyle nie miałem do tej pory przyjemności z tymi słuchawkami, toteż w żaden sposób nie mogę – ubiegając potencjalne pytania – zweryfikować jak mocno i czy w ogóle w tym wszystkim Rai Penta odstają od innych modeli z własnej oferty producenta. Tyczy się to również modelu Rai Solo. A że nie wypowiadam się na temat sprzętu, którego nie słyszałem, toteż wolę o tym wspomnieć na tym etapie, aczkolwiek spotkałem się też z pretensjami, że zarówno nie uprawiam „spekulacji” w swoich recenzjach, jak również że je uprawiam (np. dzieląc się przemyśleniami, jak ostatnio przy LCD-i3 w kontekście LCD-i4). W jedną stronę źle i w drugą też niedobrze, dlatego chyba najlepiej pozostać wiernym swoim własnym zasadom.

 

Modele pełnowymiarowe podobne kierunkiem

Ostatnią rzeczą o której wspomnę, a co też może być dla niektórych osób kontrowersyjne, zwłaszcza malkontenci mający wiecznie problemy przy takich (lub może po prostu dowolnych) porównaniach, to poszukanie odpowiednika pośród modeli pełnowymiarowych. Ze słuchawek jakie miałem przyjemność testować, do głowy podczas odsłuchów przychodziły mi jedynie recablowanie Fostex TH900 i chciałbym to potraktować jako ciekawostkę, choć zakładam, że część osób odbierze to jako swoisty pocałunek śmierci dla Meze. Niepotrzebnie i zaraz wyjaśnię co mam na myśli.

Meze nie mają ani aż takiego basu, ani aż tak mocno podkreślonej góry, a scena również jest większa, przynajmniej na szerokość jeśli sięgać pamięcią, ale co do kierunku, bo o tym traktuje ten akapit, są to słuchawki moim zdaniem w sporej części analogiczne. Ale przyjmując nawet moje preferencje za modelami pełnowymiarowymi, to gdyby postawiono mi przed nosem zarówno TH900 (nie słyszałem MK2 oraz TH909, co też od razu zaznaczę) jak i Rai Penta, po czym powiedziano, że mogę pójść do domu z jedną parą bez żadnych kosztów, to prawdopodobnie zdecydowałbym się na propozycję Meze.

Nie, wcale nie dlatego że przydałyby mi się bardziej na blogu lub żeby nie duplikować się jako zamknięta para z LCD-XC, ale dlatego, że nawet trzymając się podobnego kierunku brzmieniowego skalkulowanego na skraje pasm, Meze są dla mnie po prostu lepszą tego realizacją. Są małe i wygodne, lepiej izolujące, mniej agresywne, nie wydzierają mi się do ucha ani nie biją basem niczym, przepraszam za kolokwializm, rozluźniony pseudokibic na podjarce. A co też pokrywa się trochę z moją preferencją, że ponad TH900 wolałbym TH610 z racji lepszej opłacalności, mniejszej podatności na uszkodzenia i przyjemniejszego brzmienia, którym łatwiej jest sterować synergicznie. I nie jestem w tym zdaniu wcale odosobniony.

TH900 są niby od nich lepsze, owszem, a i te czerwone drewno (jest też wersja niebieska „Audiofanatyk Approved”) również czaruje, niemniej całościowy kierunek obrany został w stronę większej efektowności, a nie większej wierności, a tego właśnie oczekiwałbym po tym modelu. Meze nie mają takich naleciałości, albo nawet wręcz powiedziałbym, że robią to, czego TH900 nie próbowały, a więc zachowując swoją efektowną naturę, nie wpadają w przesyt i równoważą całe brzmienie międzyzakresowo. W TH900 basu jest więcej, góry więcej, średnicy mniej, jednym słowem większe ekstremum, gdzie wolałbym zamiast tego większe opanowanie. Właśnie takie odczucia towarzyszyły mi podczas odsłuchów Rai Penta. Tak, wiem, z pamięci, zupełnie inne słuchawki, inni producenci, bez porównania. Ale TH900 są na rynku już od pewnego czasu i właśnie z powodów które wymieniłem, zrezygnowała z nich część osób, dla których były one po prostu męczące pod dłuższym czasie.

Jednocześnie Rai Penta nie będą odpowiednikiem np. DT990 (i DT1990), bo tam również natkniemy się na mocniejszą emanację skrajami, a także kwestie wygody. Nie będą to też definitywnie LCD-XC, które znacznie bardziej od Rai Penta stawiają na średnicę. No to może Dharmy D1000? Zapomniane hybrydy elektretowe? Nie, także będą bardziej agresywne, z mocniej idącą górą oraz jak pamiętam wyraźnie mocniejszym basem. Także znów, co bym nie wynalazł, wracam myślami do TH900, które z tych wszystkich modeli, które teraz wymieniłem, zaserwowały mi najmniejszy „szok” (nie liczę DT990 po modyfikacjach, które mogą je uspokoić). Oczywiście duży wpływ mógł mieć tu recabling, który jeszcze dodatkowo je jak przypuszczam temperował i stąd może moje ze wszech miar bardziej pozytywne zdanie niż u większości osób. Ale nawet i biorąc to pod uwagę, pomyślałem, że takie porównanie do modeli pełnowymiarowych będzie tu jakkolwiek interesujące i o tyle ciekawe, że nie słuchałem jeszcze Empyreanów w warunkach „laboratoryjnych”, że tak powiem.

 

Synergiczność i dobór źródła

Jakie źródło będzie pasowało do Meze? Ze względu na wysoką czułość i właściwości, w tym konstrukcję hybrydową, absolutnie unikałbym urządzeń z dużą impedancją. STX na ten przykład ze swoimi 10 Ohmami był nieużywalny. Robiła się nieprzyjemna „buła” na basie i części średnicy. Z Cobaltem nie miałem natomiast żadnych problemów, z Converto też sobie nie przypominam (poza jeszcze mocniejszym basem od Cobalta). Dlatego też warto mieć to na uwadze. Z pamięci również i Astell AK300 powinien spokojnie sobie z nimi dać radę.

Tradycyjnie większość osób będzie chciała, abym wymieniał po kolei konkretne urządzenia, tworzył listę kompatybilności itd., ale jest to na dłuższą metę niewykonalne i zajmujące zarówno zbyt wiele czasu, jak również nie dające 100% gwarancji powodzenia. Absolutnie nie wiem bowiem czy dany sprzęt będzie spełniał czyjeś wymogi synergiczne i jednocześnie utrzymywał niską impedancję wyjściową.

Ponad wszystkim nie wiem też co kto lubi, nawet jeśli wymieni ulubione gatunki czy wykonawców. Tak jak podejrzewam wszyscy publikujący treści o tematyce audio w Internecie, nie posiadam zdolności jasnowidzenia, wróżenia, przepowiadania przyszłości i nie podpisuję cyrografów zaświadczających o tym, czy coś będzie dla kogoś zadowalające, dobre, lepsze, wspaniałe, cudowne itd. Mogę liczyć tylko na to, że w recenzji zawarłem tyle informacji i przewidziałem tak szeroko czyjeś rozterki, iż pozwoli to na samodzielne znalezienie odpowiedzi wg własnej wiedzy, czy nawet przeczucia lub zwykłej prostej logiki. Ktoś jest laikiem? Nie zna się? Więc niech nie kupuje takich słuchawek jak tu recenzowane. I wcale nie jest to złośliwość, proszę mi wierzyć. Coraz częściej natomiast będę stawiał sprawę jasno, zwłaszcza że zapytań dostaję naprawdę multum w różnej formie i tym samym później pretensje, że nie odpowiedziałem lub odmówiłem odpowiedzi z racji niemożności akuratnego jej udzielenia. Tym bardziej, że Meze są słuchawkami o już całkiem sporych wymaganiach i ich zakup musi być przynajmniej w zakresie doboru źródła jakkolwiek świadomy.

Sytuacji nie ułatwia tu też fakt, że w wielu przypadkach jest to sprzęt najczęściej wyciągnięty z czeluści Aliexpress, albo od naszych rodzimych handlarzy, często z uporem maniaka wciskających po forach co nowsze wynalazki ze swojej oferty i jednocześnie z tego samego kraju pochodzenia, co wspomniany wyżej serwis. To jest sprzęt, którego 99% osób w życiu na oczy nie widziało i nie może określić niczego, co byłoby z nim związane, nawet przy wylistowaniu drzemiących w środku komponentów.

Oczywiście jest pośród tego sprzęt lepszy i gorszy, niekiedy zdarza się i wprost rewelacyjny, ale ponad wszystkim jest tego strasznie dużo i jedna osoba, która cierpi na chroniczny brak czasu i od czasu do czasu cierpli z powodów zdrowotnych z tego tytułu, nie jest w stanie stwierdzić, że akurat urządzenie X od producenta Y zgra się ze słuchawkami, które miała raptem 2 tygodnie i mogła przetestować na ograniczonej puli sprzętu, którego nie ma intencji mnożyć specjalnie tylko i wyłącznie z tego powodu. Niemniej mogę zapewnić, że z Cobaltem zgryw małe Meze osiągnęły bardzo dobry i przy nim możemy sobie tego przysłowiowego „ptaszka” zaznaczyć, oczywiście zakładając, że ktoś słyszy w ten sam sposób co ja i preferuje te same cechy, co ja. Jest to też jeden z najtańszych sprzętów jakie bym tu polecał, ponieważ nie łudźmy się, że takie słuchawki zagrają nam perfekcyjnie i na te sławne „100%” z przysłowiowego „kartofla”, „zimnioka” czy innej „pyry”. To trochę jakby kupić Kamaza i jeździć nim do sklepu po bułki, jeśli miałbym powołać się na coś dobitnie obrazowego.

Czyli na pewno unikać powinniśmy sprzętu o wysokiej impedancji wyjściowej, to nie ulega wątpliwości. Lubię stosować tu zasadę z analizowania materiałów pod kątem praw autorskich i ich wykorzystania dalej (coś z czym większość osób w tym kraju ma problem patrząc nawet po aukcjach itd.), a więc jeśli nie jesteśmy w stanie doszukać się wartości impedancji wyjściowej napisanej wprost w danych technicznych lub nawet wymienionej gdzieś przy okazji jakiejś dyskusji na forach branżowych i w recenzjach, bezpiecznie jest założyć, że dane urządzenie marki Ksing Ksiong po prostu nam tego nie zagwarantuje i istnieje duże ryzyko zderzenia się z podobną „bułą” której doświadczyłem na Essence STX z jego 10-cioma Ohmami na wyjściu.

O czymś takim jak damping factor rozpisywałem się wiele razy, ale przypomnę, że w takiej sytuacji spotykałem się (także na SC808) na słuchawkach pełnowymiarowych z obserwacją, że problemy z kontrolą ustają wtedy, gdy impedancja słuchawek wynosiła przynajmniej 4-krotność impedancji urządzenia źródłowego. Czyli dla STX minimum powinno wynosić ok. 40 Ohm, choć producent podaje, że sprzęt jest w stanie obsłużyć 16-600 Ohm. Owszem, w stanie jest, ale pytanie o jakich konstrukcjach mówimy i z jakim skutkiem.

W przypadku SC808 impedancja wyjściowa wynosiła już nawet 30-33 Ohm, co dawało ok. 120 Ohm minimalnej impedancji słuchawek. Było to też wskazane dlatego, że karta posiadała wysoki gain i dużą głośność. Przy zastosowaniu słuchawek 100 Ohm (K301) zaczynało się już coś dawać usłyszeć. Przy 75 Ohmach (K280) i M220 PRO (55 Ohm) robiły się już problemy. Tak samo działo się z Aune S6 (10 Ohm na SE), które znikały na S7 (0,3 Ohma jeśli dobrze pamiętam).

Temat Meze jest o tyle bardziej skomplikowany, że mamy tu jeszcze konstrukcję hybrydową, która nie ma bezpośredniego połączenia z jednym tylko przetwornikiem. Wieść gminna niesie, że w takich sytuacjach bezpiecznie jest stosować nawet przelicznik x8. Mój własny przelicznik x4 jest oparty o organoleptykę, tj. stwierdzanie problematyczności na słuch (zaleta testowania i posiadania miliona słuchawek). Tu jednak byłbym bardzo ostrożny.

Oczywiście efekt końcowy niekoniecznie musi nam się nie spodobać, ale rozmawiamy o słuchawkach za ok. 4600 zł, więc siłą rzeczy każdy chciałby móc wydłubać z tych malutkich muszelek maksimum potencjału, zwłaszcza że takowy do osiągnięcia jest możliwy. Być może pomocne będą przy tym adaptery rezystancyjne w postaci np. EarBuddy’ego, którego używam sam osobiście. Co ciekawe podnosi on bas (odrobinę lepsze zejście w zakresie skrajnie subsonicznym do ok. 4 Hz) i ociepla nieznacznie dźwięk (tu już w paśmie słyszalnym, bo od 1,5 kHz wzwyż):

Ale drugim tematem będzie jeszcze przecież synergia. Cobalt mi osobiście bardzo się podoba, bo reflektuje tonalność mniej więcej mojego toru stacjonarnego i ciężko jest mi w obu przypadkach znaleźć słuchawki, które nie będąc wymagającymi jednoznacznie korekcyjnego względem siebie toru faktycznie by do niego nie pasowały. Cobalt ma jednak tendencję do lekkiego wzmacniania basu i to jest jedyny element, który może w Meze sumarycznie przeszkadzać, ale i nie musi, bo wszystko inne raz, że jest na swoim miejscu w należytym porządku i jakości, a dwa, że słuchawki same z siebie są jednak basowe i tego magicznie nie zmienimy. Nawet stosując anemiczne źródła, raczej więcej zepsujemy niż naprawimy, stąd nie zasugerowałem starego poczciwego uDACa-2, choć mógłbym. Cobalt daje jednak im tą elementarną płynność dźwięku i pozwala dobrze wyprowadzić sopran wraz ze sceną, co sumarycznie kwalifikuje go może nie na „natychmiast won do sklepu kupować już”, ale na przynajmniej sugestię do posłuchania.

Unikałbym na pewno źródeł grających na planie „V”, a więc tak jak same słuchawki. Wzmocnimy im wtedy tylko skraje, mocniej grzejąc bas i szlifując sopranem. Typowo jasne urządzenia także mogą nie do końca się z nimi dogadać, bo tylko wzmocnimy wtedy i tak już nosowy sopran i nadwyrężymy ten ich bardzo dobrze ujęty balans między jasnością, detalicznością i szybkością. Moim zdaniem potencjał drzemiący z Meze powinien klasyfikować je na parowanie bardziej z droższymi urządzeniami pokroju np. Hugo2. Przykro mi, ale osoby chcące kupować drogie IEMy i pędzić je dosłownie byle czym powinny poszukać czegoś innego, np. dosyć podobnie strojonych Polarisów, o których pisałem wcześniej. Inaczej może być tak jak w przypadku LCD-4z czy HD800, że słuchawki zaczną się nam bardzo mocno skalować wraz z lepszym sprzętem i to do tego stopnia, że od pewnego momentu zaczną usprawiedliwiać swoją cenę. Aczkolwiek nawet jeśli trafilibyśmy na sprzęt niespełniających tych kryteriów, słuchawki nadal będą zachowywały swój charakter i możliwość zadowolenia nas w pełni.

 

Podsumowanie

Słuchawki takie jak Meze Rai Penta są moim zdaniem przykładem ambitnej, dobrze przemyślanej konstrukcji, która nie tylko uzupełnia ofertę danego producenta w koniunkcji z innymi jego modelami, ale trzyma gardę sama za siebie. Nawet mimo faktu, że jestem w temacie wyższych IEMów fanem bardzo nietypowych konstrukcji (iSine) i w teorii strojenie typu „V” nie powinno leżeć w moich preferencjach, to jednak Meze słuchało mi się naprawdę przyjemnie przez całą końcówkę roku oraz początek nowego i tak jak LCD-i3, żałowałem trochę, że je odsyłałem.

Fizycznie robią świetne wrażenie, są stylowe, bardzo wygodne, solidnie i precyzyjnie wykonane, świetnie wycięte i z ogromną dokładnością, należycie wyposażone. Naprawdę trudno jest się tu do czegokolwiek przyczepić i chyba jedyna rzecz, na jaką zwróciłbym uwagę, to brak mechanizmu zapobiegającego obracaniu się wtyków w gniazdach MMCX oraz podatność metalowych korpusów na uszkodzenia lakieru. Ten sam problem miały odpowiednio Lyry Nature, gdzie tak samo jest to element irytujący na dłuższą metę, choć na szczęście tylko w momencie zakładania słuchawek, oraz Campfire, które z racji ostrych krawędzi korpusów nie raz i nie dwa wyglądały na bardzo wyraźnie używane, gdy szukało się ich na rynku wtórnym.

Jedyne zdjęcie na którym aparat uchwycił mi poprawnie kolor korpusów.

Brzmieniowo mocno wpadają w ucho i robią świetne wrażenie swoim energicznym i rozsądnie dobranym graniem na planie „V”, gdzie jedynie tylko nieco spokojniejszy bas lepiej leżałby w moich preferencjach, ale słuchawki nawet mimo to są mniej basowe od moich i20 z Cipherem BT czy H1707, więc spokojnie mieszczą się we wszelakich granicach mojej tolerancji. Spokojnie uznałbym je też za profesjonalne, poważne rozwinięcie E1. Nie sypią iskrami, nie szczują nosowością, a to, co robią, starają się robić kompetentnie i poważnie. To lubię.

Choć więc słuchawki definitywnie mają swoje wymagania, przede wszystkim co do impedancji wyjściowej urządzenia źródłowego i czystości jego tła, w swojej cenie moim zdaniem dowożą bardzo dobrą jakość, dając żywy i porządny jakościowo dźwięk, który miejscami spokojnie może pełnić rolę skutecznej alternatywy nawet dla całkiem drogich słuchawek pełnowymiarowych, zwłaszcza zamkniętych. To taki trochę wręcz „mokry sen” wszystkich IEMów, aby grać jak nie IEMy, toteż widać w tym względzie pewną ambicję Meze, aby ich słuchawki były właśnie w takim aspiracyjnym gronie. Z mojej strony zasłużona rekomendacja. Więcej takich słuchawek proszę na rynek wprowadzać, a naprawdę jako konsumenci będziemy mieli w czym wybierać.

 

 

Słuchawki na dzień pisania recenzji są do nabycia u oficjalnego dystrybutora marki Meze w Polsce, w sklepie Audiomagic, w cenie 4 590 zł.

 

Zalety:

  • absolutnie topowa jakość wykonania korpusów metodą CNC z ogromną precyzją i dbałością o detale
  • bogate wyposażenie dodatkowe ze świetnym etui i mnogością tipsów
  • odpinane okablowanie z rodowanym wtykiem głównym
  • bardzo rozsądnie zrealizowana konstrukcja wieloprzetwornikowa
  • fantastyczna wygoda
  • rozsądna izolacja od otoczenia
  • bardzo kompetentne brzmienie na planie „V” o porządnej jakości i dużej dawce emocji
  • brak tendencji do sybilowania czy kompresji
  • bardzo dobra scena na szerokość
  • mimo wszystko uniwersalny charakter strojenia co do gatunków muzycznych
  • skalowalność wraz z lepszym źródłem
  • premiowanie wysokiej jakości sprzętu przenośnego ponad stacjonarnym
  • większe zwracanie uwagi na klasę, niż czystą moc

Wady:

  • niektórym może być nieco zbyt basowo na konkretnym sprzęcie, zwłaszcza przy tym źle dobranym
  • bardzo wysoka wrażliwość na zaszumienie i impedancję źródła
  • obracające się wtyki MMCX w gniazdach mogą nieco irytować przy zakładaniu słuchawek
  • korpusy podatne niestety na zadrapania, jak to w metalowych konstrukcjach z reguły bywa
  • szkoda że nie ma dodatkowych kabli w zestawie, fani balansu by się ucieszyli
  • troszkę jednak kosztują

 

Serdeczne podziękowania dla sklepu Audiomagic za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.

 

 

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *