Recenzja słuchawek Lime Ears Model X Universal

Lime Ears jest manufakturą spersonalizowanych słuchawek dokanałowych, o której słyszeli myślę wszyscy fani takich rozwiązań i powinni ją kojarzyć. A jeśli nie kojarzą, to wstyd. Tym bardziej, że ten producent nie jest z kraju kwitnącej wiśni, ani kwitnącej demokracji, ale z kraju płynącej Wisły, a dokładniej z Warszawy. Tak, my także mamy swój wkład w rozwój przepięknej przestrzeni, jaką jest rynek audio i to nie na poziomie amatorskim, a profesjonalnym. Produkty LE miały bowiem swoje miejsce w uszach naszych rodzimych wykonawców, jak chociażby Happysad. Już sam ten fakt sugeruje, że Lime Ears jest marką „na poważnie” i nie są to słuchawki dopiero szukające sobie miejsca na rynku. Dziś marek polskich produkujących słuchawki tego typu mamy już kilka, ale zdaje się Lime był spośród nich pierwszy i tym bardziej cieszę się, że sam mogę nadrobić straty natury poznawczej, recenzując prawie najwyższy model z ich oferty: Lime Ears Model X Universal.

 

Dane techniczne

Producent z tego co widziałem nie udostępnia bezpośrednich danych technicznych.

 

Opakowanie i wyposażenie

Powiedzieć że opakowanie jest kapitalne, to jak nic nie powiedzieć. Przede wszystkim dostajemy tu masywną i pancerną puszkę z aluminium, którą odkręcamy, po czym oczom naszym ukazuje się cała zawartość, w tym chorągiew tipsów, wliczając w to hybrydowe tipsy Symbio oraz Comply T500.

W zestawie na bogato - brakuje chyba tylko dużych Comply, które normalnie są w zestawie.

Oznaczone są kolorami dla lepszej identyfikacji, a co jest mądrym posunięciem. Mamy też woreczek z logiem Lime Ears, ale co jest najbardziej w nim szczególne, to… zapach limonki. I to nie tylko woreczek tak pachnie, ale wszystko. To jest tak genialne i tak świetnie definiujące dosłowne znaczenie nazwy Lime Ears, że szczerze gratuluję pomysłu. Ludzie zapamiętają ją m.in. właśnie po zapachu, gdy wyjmą z pudełka, a raczej z głowicy od bomby, słuchawki pachnące limonką. Ograniczam cukier, a mimo to miałem wielokrotnie chęć sięgnąć po jakiś sok owocowy właśnie przez walory zapachowe. Przy sprzęcie za takie pieniądze jestem przeważnie mocną marudą, ale tutaj… Lime, Panowie, udało się, macie duży plus. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Pakowanie pierwsza klasa. Bardzo mi się podoba takie podejście do użytkownika. A nie że słuchawki śmierdzą plastikiem i chińską imitacją skóry (vide np. K550).

 

Jakość wykonania i konstrukcja

No dobrze, to może przejdźmy od moich zachwytów nad pakowaniem do – tym razem również zasłużenie – zachwytów nad jakością wykonania.

Lime Ears Model X Universal to – jeśli jeszcze nikt się nie zorientował – słuchawki z gatunku UCIEM (dla osób nie wiedzących co ten skrót oznacza: Universal Custom In Ear Monitors). Małe, odlane uniwersalnie dokanałówki, na które zakładamy klasyczne tipsy silikonowe oraz pianki. Częstą spotykaną w takich modelach cechą jest tulejka z głowicą wielootworową z osobno poprowadzonymi kanalikami o zmiennej średnicy (tu: jako technologia VariBore), którymi do naszych uszu dobija się kwartet zbalansowanych przetworników armaturowych.

Jest to pierwsza recenzja na moim blogu z logiem limonki.

Słuchawki posiadają oczywiście wszystkie cechy „pełnego” wariantu CIEM, który, w przeciwieństwie do wariantu uniwersalnego, tworzony jest na bazie indywidualnie pobieranych od użytkownika wycisków i odlewany dokładnie tak, jak wskazuje kształt jego  – i tylko jego – uszu. Tymczasem w LEX Universal (w skrócie nazywajmy te słuchawki umownie LEX) mamy tu akrylowe odlewy z zaokrąglonymi w każdy możliwy sposób krawędziami, aby jak najbardziej pasowały do jak największej ilości uszu. Są delikatnie prześwitujące mimo ciemnego koloru, także możemy po głębszym przyjrzeniu się zauważyć zarysy kapsuł z przetwornikami, ale nie jest to jednocześnie okrutnie rzucający się w oczy element.

Tulejki przypominają mi trochę Noble. Bardzo solidna robota.

Podoba mi się takie podejście i choć wiem, że jest to kwestia bardzo losowa (zwłaszcza w pełnych customach, gdzie użytkownik sam może sobie dobrać kolor wedle swojego gustu, a nawet wręcz kaprysu), cieszę się, że wariant uniwersalny został zaprojektowany w ciemnych barwach. Mocne przydymienie nadaje im powabu i elegancji, jednocześnie zachowana mimo wszystko transparencja nie przyprawia o banalność. Tak samo wygląda sprawa faceplate’ów, które wykonane są z karbonu. Na modelu pokazowym umieszczono również logo firmy oraz symbol „X” w kształcie klepsydry – jego znak rozpoznawczy.

Nie byłem fanem połączenia LEXów z tipsami Symbio. Wolałem zwykłe silikony.

Konfiguracja przetworników, z tego co się doczytałem, prezentuje się dosyć klasycznie, czyli 2+1+1 (dwa przetworniki niskotonowe na wspólnym kanale dolotowym plus po jednym przetworniku/kanale na odpowiednio średnie i wysokie tony). Słuchawki wykorzystują również technologię PAR – Passive Acoustic Resonator. Jego nazwa mówi w zasadzie wszystko. Posiadają także boczne przełączniki, które wzmacniają niskie tony w razie potrzeby (8 dB < 800 Hz). Całość podłączana jest za pomocą „Westonowskiego” kabla 1,3 m o bardzo podobnej konstrukcji plecionej i w wielu miejscach mi go przypominającej, jako że dawniej to właśnie z Westone miałem sporo doświadczeń. Lime Ears Model X wykorzystuje standardowe dwupinowe złączki, które są najpopularniejszym standardem w ramach słuchawek typu Custom.

Kabel mocno przypomina Westone. Mocno.

Sam kabel jest tutaj jak najbardziej w porządku i na plus punktuję przede wszystkim jego wagę. Używam konfekcjonowanego okablowania ze swoimi iSine i zdarzało mi się zwracać uwagę na jego masę, ciągnącą te lekkie i specyficznie zakładane słuchawki ku dołowi. W LEX przyjęto zatem zasadę, że im lżej, tym lepiej, a tak jak jest, lżej się nie da.

 

Wygoda i izolacja

W obu tych kategoriach LEX są modelem w bezwzględnie ścisłej czołówce i gdyby każdy z tych parametrów miał swoją samodzielną ocenę, byłyby tu w zasadzie same 10-tki.

Izolacja jest na poziomie wręcz „Etymoticowym”, jeśli mogę tak go opisać. Oznacza to bardzo mocne odcięcie słuchacza od otoczenia, ale bez konieczności np. przycinania tipsów lub dyskomfortu wynikającego z głębokiej penetracji, jaki towarzyszy często produktom Etymotica. To model świetnie sprawdzający się w podróży, np. w pociągu, ale nie okupujący tego komfortem. Naprawdę genialnie wyważone między czasem jaki mogą spędzić w naszych kanałach, a izolacją, jaką w trakcie jego trwania są w stanie nam zaserwować. Chyba dawno już nie chwaliłem słuchawek dokanałowych za takie zdolności tak mocno, jak właśnie Model X.

Oznaczenia kanałów są nie tylko w samym wyprofilowaniu, ale i nadrukach.

Pod względem wygody także jest rewelacyjnie. Słuchawki – mimo uniwersalnego wymoldowania – idealnie wpasowują się w moje ucho, także jedyna rzecz, na jaką trzeba uważać, to odcinki pamięciowe, aby nie były zbyt ciasno zaciśnięte na naszych małżowinach. Słuchawki bez ich pomocy spokojnie mieszczą się w moich uszach, nie wypadały mimo rozmiarów, nie musiały mieć też mocnego chwytu na odcinkach pamięciowych ze względu na niską wagę (ok. 6 g na słuchawkę, niemal 12 g łącznie). Co najważniejsze jednak, nie przekręcały się w uchu tak jak swego czasu czyniły moje Westone 1 i 4R. Są to jak do tej pory jedne z najwygodniejszych słuchawek OTE jakie miałem okazję nosić.

Naturalnie może się to wydać oczywistą oczywistością, zwłaszcza gdy nabędziemy model w pełni odlany pod nasze i tylko nasze uszy, ale prawda jest taka, że odlanie modelu uniwersalnego wcale nie jest takie proste i sprawienie, by pasował na większość uszu, wciąż stanowi pewne wyzwanie.

 

Całościowo o wykonaniu

Ogólnie więc muszę przyznać, że bardzo trudno jest mi się do czegokolwiek tu przyczepić. Słuchawki są bardzo fajnie wykonane, nic nie jest luźne, nie zwraca na siebie negatywnej uwagi, nie sprawia wrażenia jakby miało za chwilę się rozlecieć, tipsów mamy tyle że idzie spuchnąć z obfitości, pianki są (i to normalne Comply, a nie jakieś chińskie podróbki jak w Aune E1), woreczek jest, twarde (mało powiedziane) etui też jest, estetyka także zachowana na plus, nawet zapach jest elementem marki… w głębi duszy jestem rozczarowany. A tak na poważnie to naprawdę cieszę się, że są producenci, którzy starają się dopieścić swoje produkty do takiego stopnia. I to w Polsce, a nie gdzieś na Zachodzie.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Słuchawki trafiły do mnie jako próbka testowa o nieznanym przebiegu, ale nie zanotowałem żadnego zjawiska związanego z wygrzewaniem. Model X grał od początku do końca w ten sam przewidywalny i stały sposób.

Sprzęt testowy, na jakim LEX były przeze mnie odsłuchiwane, listuję na bieżąco na tej specjalnie wydzielonej stronie. Tak aby nikomu nic nie umknęło. Czynię to jednak ze szczególnym uwzględnieniem różnego rodzaju słuchawek towarzyszących, które w tym konkretnym przypadku sprowadzają się do modeli:

  • Audeze iSine 20
  • Aune E1
  • Etymotic MK5
  • Etymotic HF2

oraz paru innych słuchanych na przestrzeni czasu + kilku par pełnowymiarowych, które mniej lub bardziej traktowałem jako punkt odniesienia i coś, przy czym można wyresetować się w trakcie odsłuchów, takich jak dostrajane barwowo Audeze LCD-XC czy precyzyjnie equalizowane AKG K240 DF.

 

Pomiary

Ponieważ słuchawki mają przełączniki basowe, zaprezentowana została poniżej tonalność surowa w obu stanach przełącznika: włączonym i wyłączonym. Przy czym okazało się, że bardzo dokładnymi pomiarami dysponuje już sam producent, toteż tym razem nie było konieczności wykonywania ich przeze mnie. Mój pomiar dokanałowy w stanie surowym aktualnie nie ma jeszcze np. możliwości odwzorowania basu w sytuacji pełnej szczelności. Doliczając do tego kompensację o indywidualną krzywą odsłuchu okazałoby się, że poziom basu powinien być trochę większy niż to, co pokazałbym na wykresie. Nie widzę więc problemu z tym, aby tym razem oprzeć się za zgodą producenta na jego własnych materiałach pomiarowych.

Jak widać różnica w tonalności nie jest wcale taka mała między obydwoma trybami. Scenicznie natomiast jest bardzo przyzwoicie jak na dokanałówki:

Zadziwiająco, LEX są bardzo odporne na rodzaj tipsów co do sposobu ich grania i jeśli notujemy jakieś poważne zmiany, to wynikające bardziej z tytułu szczelności uzyskiwanej za ich pomocą.

 

Jakość dźwięku

W słuchawkach wieloprzetwornikowych istnieje naturalna tendencja do opisywania dźwięku rozbitego na części pierwsze, tj. osobne segmenty brzmienia prezentowanego przez słuchawki. Niemniej do tematu zawsze podchodzę także z perspektywy całości, bo to tak naprawdę nie tyle same przetworniki z osobna nam przygrywają, ale łączą się w jednorodny obraz dźwiękowy. To trochę tak, jakby podziwiać obraz malowany przez kilku artystów i cała sztuka polegać miałaby na tym, aby nie móc wyczuć w żadnym jego fragmencie konkretnej ręki. Dlatego też osobom niespecjalnie zorientowanym w systematyce tworzonych przeze mnie od lat recenzji zaznaczę, że rozpiskę na konkretne elementy brzmieniowe realizuję zawsze, bez względu na ilość przetworników i konstrukcję danego modelu słuchawek. Nie należy więc postrzegać tu przyczyny.

Opis ubarwiać będzie też fakt konfigurowalności dźwięku modelu X, toteż od tegoż najlepiej będzie nam zacząć. Basem możemy sterować za pomocą mikroprzełączników znajdujących się na korpusach. Ustawienia oczywiście mają swoje parametry, ale umownie możemy nazwać jedno z nich „płaskim”, a drugie „umiarkowanym”.

Trudno powiedzieć, czy w przypadku słuchawek tworzonych od początku jako CIEM ustawienia te będą wyraźnie wzmocnione każde względem siebie samego, ale w formie odlewów uniwersalnych – bez względu na użyte tipsy – najbliższymi słuchawkami jakie przychodzą mi do głowy porównawczo są:

  • dla trybu „płaskiego”: Etymotic MK5, AKG K240 DF,
  • dla trybu „umiarkowanego”: np. AKG K270 Playback, Snab AF100 czy FiiO FH1.

Oczywiście słuchawek można tu przyporządkować znacznie więcej, ale są to pierwsze modele, jakie przyszły mi do głowy, gdy sięgam sobie w niej za czymś o podobnej ilości basu co LEX. I już myślę, że sporej części czytających świta kondycja basu w każdym z trybów.

W trybie płaskim LEX są bardzo monitorowe, z krótkim i szybkim basem o dużej punktowości i dokładności, ale nie wydźwięku i mocy. Dlatego też nazwałem go „płaskim”, ponieważ sprawia wrażenie deski do krojenia. Nic nie ma tam prawa się ruszyć na pół łba z szeregu, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Przyznam, że korzystałem z niego najrzadziej. Bas o takim kształcie nadaje się do sytuacji raczej kontrolnych, zaś w muzyce przerobiłem go wzdłuż i wszerz na wspomnianych Etymoticach i to właśnie to było moim motorem napędowym ku ich modyfikacjom.

Tryb umiarkowany natomiast uczyniłbym tu spokojnie tym podstawowym, który miałby pełnić rolę jakoby „bez wzmocnienia”. Jest bardzo wyważony, optymalnie serwujący wszystko co potrzebne i co wymieniłem wcześniej. Mamy tu zarówno nasycenie, natężenie, moc, wydźwięk, jak i nadal sporą szybkość i dokładność. Tryb ten mocniej skupia się na basie środkowym, porzuca płaskość i wzmacnia cały segment basowy. Osobiście nawet mógłby być dla mnie mocniejszy, ale powiedzmy że rozpieściły mnie trochę E1 i Audeze. Korzystałem z tego trybu praktycznie cały czas, bo przez 95% czasu trwania testu. Dodatkowym smaczkiem jest też delikatne ocieplenie przekazu – moim zdaniem bardzo korzystne.

Jeśli ktokolwiek jest zdumiony, że LEX nie są basowymi potworami – witam w klubie. Ja również sądziłem, że dostanę solidny bas ilościowo, a przełączniki będą dla mnie „jedynym ratunkiem”, ale okazało się, że jest kompletnie na odwrót. Tu dochodzimy jednak do faktu wspomnianej uniwersalności modelu X i jego pierwotnego rodowodu. To słuchawki typu Custom, toteż natywnie pracują one w bardzo dokładnym i dopasowanym środowisku (naszym kanale słuchowym). Można więc założyć, że poziom basu w obu przypadkach nieco się zwiększy, ale ponieważ notowałem bardzo dobrą izolację – nie postawiłbym na to swoich pieniędzy. Ale jeśli weźmiemy taką optykę i przyłożymy do np. EarSonics S-EM6, to okaże się, że ich mocny bas w sytuacji bycia pełnym Customem skutkowałby prawdopodobnie wręcz niemożnością użytkowania. Dlatego jedyne co możemy zrobić, to pozostawić tą kwestię spowitą mgłą spekulacji.

Wokal i ogólnie środek słuchawek jest skonstruowany także optymalnie – nie jest ani wycofany, ani też przybliżony do oporu. Zachowuje sensowne proporcje i dystans, choć na pewno można powiedzieć o nim to, że bliżej mu do nas niż dalej. To jedna z tych sytuacji, gdzie najpierw chcemy określić go jako zakres lekko wycofany, aby na utworach obfitych w wokal odkryć, że clou jednak serwowane jest konkretne i na solidnym talerzu. Na tym etapie powinno zaczynać już też powoli dochodzić do słuchacza, że nad tym projektem trochę czasu jednak spędzono i starano się przemyśleć, który zakres ma być jak prezentowany i przede wszystkim: dlaczego.

Sopran w LEX wnosi trochę nosowości co do barwy, którą okrasza wysoką detalicznością i rozciągnięciem. Jest to zakres podkreślony, przypominający proporcjami to, co dało się usłyszeć w FiiO FH1 (oczywiście uwzględniając przepaść jakościową), także Model X jest na pewno parą należącą do słuchawek jasnych, ale nie przesadzonych, zwłaszcza jeśli nie podpinanych pod jednoznacznie jasny sprzęt. I jest to też jedyny chyba punkt, w którym miałbym (prócz wzmocnienia basu lub chociaż dodania trzeciego trybu przełączników) jakieś uwagi w stosunku do Limonek, wynikające z moich własnych preferencji.

Nie przeszkadzało mi to jednak w odsłuchach. Tak prezentowany sopran pozostawia po sobie wrażenie dużej detaliczności, korelując w tym względzie z basem, ale też jasności, klarowności i czułości na źródło oraz w szczególności na jakość utworów. LEX nie szczypią się w tańcu i choć nie jest to ani aż do bólu rozdzielczy zakres proszący się o mega-audiofilskie utwory z kosmicznym próbkowaniem, ani też jakoś masakrycznie analityczny, to jednak w ramach obu tych cech pożądają jakiegoś bardziej sensownego kompana do pracy. Na pewno takim kompanem nie są tanie odtwarzacze przenośne i raczej już sama cena słuchawek powinna dobitnie o tym mówić.

Scenę można opisać dzieląc ją na trzy aspekty: holografię, szerokość i głębokość wraz z portretowaniem wokalu. Holografia stoi tu na dobrym poziomie. Nie jest to co prawda to, co zachwycało mnie w S-EM6, ale też nie jest okupione żadnymi konsekwencjami, w przeciwieństwie do produktu EarSonicsa. Solidny standard z naddatkiem, czyli wszystko czego generalnie bym tu oczekiwał. Szerokość jest natomiast bardzo dobrze rozbudowana i słuchawki nie mają żadnego problemu z wyjściem daleko poza głowę. W zakresie głębi, LEX w bardzo umiejętny sposób starają się wyważyć wrażenie głębokości i odległości pogłosów względem nadrzędnej pozycji wokalisty w stosunku do nas.

Słuchawki jako całość sprawiają naprawdę świetne wrażenie: spójności, koherencji, ale jednocześnie bez zbicia, plastyczności. Są dokładne i rozdzielcze, ale nie rachityczne, mimo barwy lubiącej zaznaczać się od bardziej nosowej strony. Ma się wrażenie, że dźwięk serwowany przez LEX jest kompletny, będący jedną całością, a nie zlepkiem przetworników lub różnych charakterów, toteż wspomniana barwa byłaby praktycznie jedynym moim zarzutem co do brzmienia LEXów. Jednym z powodów ku temu jest porównanie z sopranem E1. To świetnie do dziś grające dokanałówki, które mają od LEXów bardziej wycofaną średnicę i mocniejszy bas, ale jednocześnie lepiej ujmują naturalność sopranu w sensie strojenia. Pełnym przeciwieństwem będą tu natomiast iSine 20, które z kolei mają najbardziej gardłowy sopran z całej trójki, a co też nie jest do końca idealną sytuacją z punktu widzenia wierności.

Moje iSine przy LEXach to kolosy.

Niemniej to właśnie LEX pozostawiają po sobie wrażenie najbardziej liniowych, wyrównanych i neutralnych, jednocześnie – obok E1 – piekielnie z tego powodu uniwersalnych. Choć wiele z tych przymiotników można byłoby przypisać również i Etymoticom i co się okazuje, także i tu LEX muszą przyjąć pozycję poniekąd obronną co do ogólnego strojenia. Na tle moich HF2 mają wyraźnie więcej energii na dole i górze. Z perspektywy poprawności nie czyni to więc Etymoticom zbyt wielkiej ujmy, bo i zastosowania są tu zupełnie inne. Etymotic nie był nigdy marką celującą w zabawianie słuchacza, a raczej w pracę jako dokanałowy substytut sprzętu monitorującego. Stąd ich renoma i legenda. Moje HF2, w przeciwieństwie do MK5, które również posiadam, nie mają na sobie żadnych modyfikacji poza tipsami konwertowanymi z tri-flange na bi-flange, jako że nie znoszę zbyt głębokiej penetracji kanału słuchowego.

Ale wracając do przedmiotu recenzji, Lime Ears posiadają na ich tle jeszcze jedną cechę, która wypływa wyraźnie na wierch podczas żonglerki słuchawkami na co bardziej rozbudowanych w sopran utworach – rozciągnięcie. Choć HF2 wydają się znacznie bardziej poprawne (i za takie w istocie je uważam), to jednak słychać jak dużo dodatkowych informacji Model X jest w stanie nam przekazać na wysokich oktawach.

Ogólnie rzecz ujmując… tak, jestem w stanie zrozumieć zachwyty, jakich zagraniczna prasa udzielała na ich temat. Słuchawki są strojone ostrożnie, ale sensownie, a co można byłoby określić na kilka różnych sposobów. To jest też w nich chyba najśmieszniejsze, że nie dają się ot tak wpisać w jakieś sztywne, jednoznaczne ramy. Wydaje się, że mają w sobie to „coś”, co znalazłem np. w K270 Playback, ale konkretnie skupiając się na LEX, nie możemy nazwać je ani słuchawkami neutralnymi, ani V-ką, ani jasnymi. A przynajmniej nie w sposób jednoznaczny. Zawsze będzie bowiem jakieś „ale”: mają zbyt słabo podkreślone skraje i za słabo odsuniętą średnicę, aby być V-ką, jednocześnie odstają trochę od równego jak deska grania Etymotica, którego naprawdę nie bez powodu w tym względzie tu przytaczam i użytkownicy tych słuchawek powinni mi szczerze przytaknąć. Wreszcie – mimo nosowej barwy nie są jednoznacznie podkreślone na sopranie i w jakikolwiek sposób karykaturalne.

Czym więc LEX są? Wszystkim co wymieniłem. Słuchałem ich naprawdę bardzo długo i żonglowałem innymi słuchawkami do tego stopnia, że zdążyłem podrażnić sobie kanały słuchowe, ale wszystko to miało na celu umożliwienie stwierdzenia tego, co powyżej. Model X to słuchawki po prostu mieszające w sobie wszystkie trzy sposoby prezentacji: neutralny fundament, lekko podkreślone skraje, sopranowe zabarwienie. Wszystko to występuje tu jednocześnie i mogę się tylko domyślać, że użytkownik będzie miał problem z jednoznacznym stwierdzeniem czym LEXy są dla niego. W zależności bowiem od swoich doświadczeń, jedna z tych części składowych może dominować bardziej od innych, zaburzając proporcje.

Domyślnie jednak na moje uszy są one sobie mniej więcej równe i Lime mają tyle samo neutralności, co skrajności i jasności. Sprawiają wrażenie równych, wyważonych, nie zaskakujących słuchacza niczym negatywnym lub dziwnym. Są bardzo fajnie przygotowane do zwracania detaliczności bez wyostrzeń, a także pracy z szybkim materiałem muzycznym (dobra responsywność). Pod względem szybkości reakcji powinny zadowolić sporo osób o całkiem niezłej wybredności. Aczkolwiek musi temu towarzyszyć też dobrej klasy sprzęt źródłowy. Z nim – nie można się z Lime Ears nudzić. Jakiż on będzie? W zasadzie byle dobrej jakości, choć słuchawki na pewno trochę bardzie faworyzują ten cieplejszy, bardziej basowy i nasycony sprzęt.

Gdybym miał znaleźć model najbardziej podobny strojeniem do LEX spośród sprzętu tańszego, wobec którego mogą funkcjonować jako ulepszenie w prostej linii, do głowy przychodzą mi EarSonics SM64, ale przede wszystkim FiiO FH1. One też grały w podobny sposób i w połączeniu z bardzo dobrym wyposażeniem oraz świetną ceną utorowały sobie drogę do rekomendacji. SM64 się to nie udało, ale niemniej nadal tkwi mi w pamięci sposób ich grania.

Generalnie patrząc na te słuchawki z własnej, subiektywnej perspektywy, tak jak w przypadku FH1 nie pogardziłbym większą ilością basu (np. poprzez zmianę skali pracy przełączników), górze nadałbym nieco bardziej gardłową barwę i może też troszkę się jeszcze pochylił nad sceną w formie najwyższej sopranowej oktawy, ale tylko gdyby nie miało to żadnych konsekwencji w postaci zwiększonej jasności. Obecnie brzmienie jest ładnie wyważona między bliskością, a objętością, ale być może nie zaszkodziłoby im pójście w stronę S-EM6, byle tylko nie aż tak mocno jak one faktycznie grały (przypomnę: potężny bas + wyraźnie cofnięta średnica z robiącym wrażenie efektem głębi). Niemniej naprawdę nie jest źle tak jak jest i słuchawki wciąż mieszczą się spokojnie w moich preferencjach: nie za jasne, nie za lekkie basowo, mogące być traktowane jako konkretne rozwinięcie FiiO FH1, ale też alternatywa dla Etymoticów. Są bardzo uniwersalne i powinny odnaleźć się w naprawdę szerokim wachlarzu zastosowań, a o tym fakcie niech świadczy to, że słuchawki całkiem zgrabnie zagrały na tych samych ustawieniach, które miałem jeszcze chwilę wcześniej włączone dla LCD-XC, na wtyczce Reveal i APO Equalizerze. Znaczy to więc, że na charakter źródła oraz drobne zabiegi będą w stanie odpowiedzieć faktycznie żywo i słyszalnie.

 

Podsumowanie

Aż chce się powiedzieć: „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Nie da się ukryć, że LEX to bardzo mądrze zaprojektowane słuchawki, robiące wrażenie na wszystkim – od opakowania po sam produkt, od zapachu po dotyk, od wysokiej wygody po bardzo fajne brzmienie. Słuchawkom do ideału brakuje w istocie niewiele i jeśli miałbym wystosować wobec nich uwagi, byłyby nimi jedynie preferencyjnie chęci odwrócenia stosunku basu do sopranu lub po prostu uczynienie sopranu bardziej poprawnym barwowo w stronę niższej intonacji, bardziej gardłowej, jako że takie właśnie granie interpretuję jako bardziej naturalne. Sytuacja zastana czyni z modelu X co prawda słuchawki dosyć uniwersalne i może nawet bardziej, niż gdyby moje postulaty Lime Ears zapragnęło spełnić. A może już to zrobiło w swoim jeszcze wyższym modelu? Kto wie.

Ostatecznie bardzo fajne słuchawki z wysokiej półki

W każdym razie, w kwocie do 4000 zł, jakie niemalże przychodzi zapłacić za Model X, oczekiwałbym kapitalnej wygody, bardzo wysokiej izolacji, dodatkowych możliwości i konfigurowalności, a ponad wszystkim brzmienia godnego słuchawek takiego właśnie formatu i konstrukcji (oraz kwoty). Lime Ears spełniło wszystkie moje postulaty, pozostawiając uczucie niesamowitego fartu, że jestem posiadaczem przenośnych planarów, jakkolwiek blokujących moje zapędy zakupowe. Inaczej już bym przeliczał wolne środki na koncie.

Nie ma co tu zaklinać rzeczywistości i tłumaczyć sobie że czarne jest białe: nie miałem jeszcze w uszach tak wygodnych słuchawek o jednocześnie – podkreślam: jednocześnie – tak dużej poręczności, ogromnej izolacji od otoczenia oraz ogólnie tak wielkim wrażeniu przemyślenia i kompleksowej tego wszystkiego realizacji. Choć EarSonics S-EM6 miały od nich większą głębię sceny, to jednak strojenie było znacznie bardziej karykaturalne, a sam sprzęt kosztując 500 zł wydany był jednak znacznie skromniej. Tu płacimy naprawdę za elementarną jakość i produkt, który cieszy od początku do końca. I choć wydanie wspomnianej kwoty niemal 4000 zł (dokładnie 3820,26 zł, jeśli liczyć wprost po kursie) to wciąż poważna decyzja, zwłaszcza że w tej cenie można mieć naprawdę świetne modele pełnowymiarowe oraz sporą ilość nieco tańszych dokanałówek, to jednak suma zalet praktycznych i brzmieniowych dla osoby, która preferuje (lub jest zmuszona preferować) zamknięte modele dokanałowe z poważnego wydania i wysokiej półki, powinna skutecznie móc ją usprawiedliwić.

 

 

Słuchawki Lime Ears Model X Universal dostępne są bezpośrednio w sklepie Lime Ears w cenie 890 EUR.

Obszerną dyskusję na temat recenzowanych słuchawek można prowadzić również na łamach forum w tradycyjnie wydzielonym do tego celu wątku.

 

Zalety:

  • solidna, akrylowa konstrukcja i bardzo dobre wykonanie ogólne
  • świetne wyposażenie, prezencja i całościowe wydanie
  • znacznie wygodniejsze od konwencjonalnych modeli z normalnymi korpusami
  • de facto jedne z najwygodniejszych dokanałówek z jakimi pracowałem
  • wymienny kabel z odcinkami pamięciowymi
  • profesjonalne brzmienie nastawione na bliskość, czytelność, detaliczność
  • wysoka spójność tonalna oraz responsywność
  • detaliczność i klarowność bez wpadania w przesadyzm i nadmierną ostrość
  • bardzo dobra scena na szerokość
  • mnogość tipsów dla jak największego komfortu
  • mała podatność na negatywne zmiany wynikające z doboru tipsów niesilikonowych
  • dodatkowe możliwości płynące z przełączników basowych
  • duża podatność na efekty płynące z equalizacji (np. APO)
  • całościowo świetnie przemyślany projekt od początku do końca

Wady:

  • subiektywnie nie pogardziłbym jeszcze mocniejszym basem i bardziej gardłową barwą
  • przydałyby się dodatkowe kable w zestawie do pełni szczęścia
  • brak opcji kolorystycznych jak w wariancie spersonalizowanym
  • cena identyczna jak najtańszy model w pełni spersonalizowany

 

Serdeczne podziękowania dla Lime Ears za możliwość przeprowadzenia powyższej recenzji.

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *