Jeśli ktoś z Państwa kojarzył do tej pory słuchawki studyjne jedynie z modelami pełnowymiarowymi, powinien definitywnie rozszerzyć swoje horyzonty także w kierunku dokanałowych. Umożliwiają one bowiem jeszcze bardziej precyzyjną kontrolę w sytuacji pracy w głośnym otoczeniu, niż zarówno konwencjonalne modele nagłowne, jak też i – właściwe dla tejże branży – monitory bliskiego pola. W takich słuchawkach możliwe jest spokojne dokończenie pracy i wskazanie niewidzialnego środkowego palca wszystkim, którzy za cel istnienia obejmą lub już objęli sobie przeszkodzenie nam w tym zadaniu. Aczkolwiek takie konstrukcje nie są w żaden sposób limitowane tylko do wymienionych zastosowań, bowiem również i szary konsument może sobie na nie pozwolić i z powodzeniem stosować w praktyce. A przynajmniej teoretycznie. Przed Państwem recenzja zbiorcza flagowego modelu Etymotica – ER-4 w wersjach PT i S.
Dane techniczne
Etymotic ER-4PT:
– Przetworniki: pojedyncza armatura zbalansowana
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 15 kHz
– Izolacja od otoczenia: 35 – 42 dB
– Impedancja (dla 1 kHz): 27 Ohm, (z adapterem: 27+75 Ohm)
– SPL (dla 1 kHz / 0.1 V): 190 dB
– Max. moc wyjściowa (SPL): 122 dB
– Kabel: 1,5 m, wtyk 3,5 mm stereo półkątowy
Etymotic ER-4S:
– Przetworniki: pojedyncza armatura zbalansowana
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 15 kHz
– Izolacja od otoczenia: 35 – 42 dB
– Impedancja (dla 1 kHz): 100 Ohm
– SPL (dla 1 kHz / 0.1 V): 102 dB
– Max. moc wyjściowa (SPL): 122 dB
– Kabel: 1,5 m, wtyk 3,5 mm stereo półkątowy
W zestawie na bogato:
– wymienne filtry + narzędzie do wymiany
– tipsy ACCU•Fit™
– tipsy piankowe
– pokrowiec do przenoszenia
– twarde pudełko na wszystkie akcesoria
– adapter rezystancyjny (tylko model PT)
– adapter 6,3 mm
Jakość wykonania i konstrukcja
Etymotic swoje flagowce wydaje w formie plastikowego i wytrzymałego pudełka, choć o bardzo luźnym zatrzasku, okraszonego czerwonym, połyskliwym napisem Etymotic. Zawiera ono bardzo bogate wyposażenie zorganizowane w gąbkowych wypełnieniach, jak również pełną dokumentację w zależności od wariantu, jaki nabywamy. Nie ma możliwości, aby słuchawki nie przyjechały do nas w jednym kawałku przy tak dobrym pakowaniu.
Generalnie warianty są obecnie dwa (dawniej były jeszcze ER-4B) i różnią się tylko opornością oraz obecnością adaptera rezystancyjnego 75 Ohm, który konwertuje jeden model do drugiego. W ten sposób w teorii producent zaoferował nam, jako użytkownikom, możliwość stosowania ER-4 zarówno w środowisku sprzętu przenośnego, jak i stacjonarnego. Nie oznacza to jednak, że nawet po konwersji modelu PT (mającego owy adapter) do wariantu S (mającego z kolei sumarycznie już 100 Ohm i wbudowany rezystor w spliterze) uzyskamy dokładnie takie same brzmienie. O tym powiem dokładniej przy okazji opisu dźwięku.
Same słuchawki wykonane są z dobrych i sprawiających wrażenie solidnych materiałów. Rzucają się w oczy jednak elementy siermiężnego podejścia do odlewów: widoczne łączenia, punkty odlewowe, farfocle wystające z odgiętek. Pod tym względem puryści i esteci mogą nie być zadowoleni, zwłaszcza w takiej cenie. Moim zdaniem już nawet najtańsze MK-5 / MC-5 mają lepiej wykonane korpusy, przynajmniej dla oka.
Aplikacja jak to u Etymotica również może nie być dla wszystkich przyjemna. Za każdym razem konieczna jest głęboka aplikacja tipsów grzybkowych, co może sprzyjać powstawaniu korków woskowych oraz podrażnień, a w przypadku niezachowywania zasad higieny – także ryzyku zapalenia ucha. Jednocześnie jest to nieustająca walka z ciśnieniem kanału słuchowego, które dodatkowo uniemożliwia szybką aplikację i ewaluację np. porównawczą między jednym a drugim modelem słuchawek.
Pozytywnie jednak kształtuje się izolacja od otoczenia, która dzięki temu jest na w zasadzie najwyższym poziomie, jaki można spotkać pośród słuchawek izolujących pasywnie. Wyposażenie również jest dużym plusem, choć o wpływie różnych elementów na finalny kształt brzmienia również trzeba będzie sobie opowiedzieć w osobnym akapicie. Tyczy się to również wymiennych filtrów akustycznych. Gdyby Etymotic kiedyś wydał model z ANC, możliwe, że byłoby to najmocniej izolujące dokanałówki na świecie, ale póki co osobom, dla których izolacja Etów to mało, połączenie ich ze słuchawkami wygłuszającymi BHP powinna dać efekty piorunująco skuteczne w tej materii.
Ponieważ jednak słuchawki jakby nie patrzeć nie należą do specjalnie skomplikowanych, a na rynku również nie od wczoraj są oferowane, może po prostu przejdźmy do opisu brzmieniowego. Ponieważ różnice brzmieniowe między modelami S i PT są stosunkowo małe, obejmuje ona opis obu jednocześnie, choć odsłuchy kontrolne wykonywane były przede wszystkim na modelu PT. Można więc traktować moją recenzję jako opis modelu ER-4 z perspektywy PT i uwzględnieniem S. Dokładnie w takiej kolejności.
Jakość dźwięku
ER-4 w dowolnej w zasadzie wersji to słuchawki o analitycznym, studyjno-kontrolnym charakterze, bardzo mocno zaznaczonej detaliczności, wręcz barwowej anemii i to zwłaszcza w zakresie basowym. Przede wszystkim na całym przebiegu tonalnym są modelem wyrównanym lokalnie, choć nie ogólnie. To cecha, za którą chwaliłem np. DT990 Edition, ale w przypadku dokanałówek ma ona faktyczną wartość. Emanują należytą ilością detalu oraz prezentują ponadprzeciętny wgląd w konstrukcję utworu, usprawiedliwiając tym samym ze wszech miar ich zastosowanie w tego typu zadaniach. Potrafią nie tylko zaprezentować wszelakie błędy realizatorskie, ale też błysnąć przy tym dużą wrażliwością na tor, pod jaki są podpinane. Zapewne narażę się „Etymoticowej sekcie”, ale niestety z recenzenckiego obowiązku muszę opisać wszystko tak jak to rzeczywiście odbieram: nie są to słuchawki ani do końca neutralne (wyraźny przechył na jasność), ani naturalne (sztucznie detalizują większość utworów jednocześnie odchudzając je), mimo że tak się je często opisuje. Rozmieniając się więc w opisie brzmieniowym na drobne…
Bas, jak w sumie w każdych Etymoticach, jest serwowany oszczędnie, ale mimo to równo i bardzo precyzyjnie. Pod tym względem ER4 rywalizują w negatywnym tego słowa znaczeniu nawet z K501, które z co jak co, ale z ilości basu kompletnie nie słyną. Nie jest to jedyny przykład, bo również nawet rzekomo bezbasowe HD800 spokojnie zaznaczają swoją dominację nad wszystkimi modelami z tej serii. Bas zyskuje dzięki temu trochę inne cechy – potrafi ładnie zademonstrować kompetencje toru, jak też pobudzić się do życia na sprzęcie bardziej basowym, wykrywając jego tonalność bardzo poprawnie. Daje to też spore pole do manewru dla tych z Państwa, którzy lubią pobawić się w domowego inżyniera-akustyka: przy liniowej equalizacji ok. +6 dB linia basowa zyskuje na wszystkim i słychać wyraźnie, że ma w sobie potencjał zarówno do wybrzmiewania, jak i należytego zejścia. Zawsze jednak prezentuje ponadprzeciętną szybkość i atak, zadając dokładne, krótkie ciosy, jakby bojąc się, że bardziej frywolny bas kompletnie zrujnuje wrażenie studyjności. Niepotrzebnie.
Średnica bardzo przypomina mi tu serię HF, a więc formułę neutralną, umiejscowioną na zasadzie „właściwy dźwięk we właściwym miejscu i właściwym czasie”. Jednocześnie jednak powstrzymuje się od postawienia ostatecznej kropki nad i, nawiązania pełnej i bezwzględnej interakcji ze słuchaczem. Ilość emocji zależeć będzie ogromnie od zastosowanego toru czy odtwarzacza, bowiem słuchawki same z siebie serwują ją w sposób metodyczny, wręcz „księgowy”, a na sprzęcie o podobnym jak one charakterze – bezduszny. W nagrodę jednak ładnie zareaguje na wszelakie kolorowanki i zabawy wprowadzane do ustroju. Dać im więc średnicowy układ o świetnej barwie i nasyceniu, a odwdzięczą się na takie zabiegi wyraźnie i ochoczo.
Co do góry, ER-4 poszczycić mogą się także najdalej prowadzonym sopranem o największej sumarycznej jasności ze wszystkich modeli tego producenta. Również i tutaj, gdyby porównać je do HD800, okazałyby się słyszalnie jaśniejsze. Są wyraźnie bardziej responsywne i czystsze od każdego kolejnego niższego przedstawiciela serii MC, MK czy HF. Dają największą ilość detali, spokojnie potrafią pokazać to, co siedzi w przedziale już nawet 14-15 kHz, zwrócić to z pełną mocą i bezwzględnością na stół. Nie ukryją niczego, nic nie zostanie wygładzone. Brutalność, bezwzględność i szybkość, którą najprędzej mógłbym wskazać z własnego doświadczenia u Beyerdynamica DT880 i T1 pierwszej generacji. Analogie do HF czynione przez ER-4 są tylko częściowo: tam gdzie HF-y zaczynają odpuszczać, ER-y serwują nadal, cisną niczym maratończyk w życiowym sprincie, po którym czeka go albo góra złota, albo otchłań rozpaczy po przegranej.
Tu również powstaje naturalna i wysoce słyszalna zależność podle zastosowanego toru lub wprowadzonych korekcji. Strojenie wprost z pudełka jest ustawione w ER-4 na poziomie z etykietką „bezwzględny”, ale jeszcze nie „niesłuchalny” (przynajmniej na tri-flange). Tak samo jak przy średnicy, po zaaplikowaniu gładkości za pomocą czy to toru, czy EQ, sopran dostał słyszalnej redukcji swojej natarczywości, przestał być tak gorący, nerwowy, ostry. Nadal jednak nie zmienia to faktu, że ER to seria nastawiona na analizę i nawet moja teoretycznie faworyzująca je tolerancja na sopran kompletnie niczego nie załatwia, ani nie kamufluje. Tak jak zawsze gust zrzucam na drugi, trzeci, czwarty plan i skupiam się na tym co słyszę. Wiele słuchawek założonych (oraz zaaplikowanych) po ER-4 brzmiało jako wolne, ciemne i muliste, choć w rzeczywistości w ogóle takowymi nie były. To też świadczy o tym, jak jasne potrafią być ER-4 i jak konieczne może być dobranie im odpowiednich partnerów źródłowych do tańca. Albo po prostu korekcji, aby nadmierny gorąc w sopranie im wyprostować szybko i tanio.
Scena oferowana przez ER-4 może mieć dwojaką interpretację. Z jednej strony naprawdę podziwiam sposób, w jaki Etymotic wyciąga ją z jednego tylko przetwornika jako ładnie ułożoną we wszystkich kierunkach i na wielu cechach, jakie stawiałbym takim słuchawkom, wlepiłbym im przynajmniej ocenę zadowalającą. Z drugiej strony gdyby się już czegoś w nich przyczepić, to słuchawkom najbardziej moim zdaniem brakuje – prócz odwrócenia tonalności bardziej na bas, niż sopran – dobitnego wrażenia trójwymiarowości dźwięku osiąganego wprost z pudełka. Na ER-4 do tej takiej ostatecznej, „flagowej” holografii, tworzenia wszystek dźwięku wokół nas, trzeba najczęściej dokopać się torem, a i tak albo koszty będą nam wtedy chodziły za plecami, albo wniosek, że zmiana słuchawek na inny model być może łacniej by nam się sprawdziła i szybciej osiągnęlibyśmy zamierzone efekty.
To więc w sumie dobrze, że model ten emanuje także i w tej materii potencjałem i sprawa w żadnym wypadku nie jest przegrana. Wystarczy bowiem odpowiednie podejście do tematu i zastosowanie po prostu dobrego klasowo układu źródłowego, żeby z ER-4 wydobyć faktycznie lepsze parametry, niż z niejednego modelu wieloprzetwornikowego. Przykłady? Służę: Heir model 4 oraz Westone 4R. Te pierwsze Etymotic dosłownie dewastuje pod względem: scenicznym, rozdzielczości, czy też po prostu zwykłej, elementarnej przyjemności (nawet mimo faktu przejaskrawienia brzmienia ER-4, które teoretycznie powinno działać na ich niekorzyść w tym względzie), zaś w przypadku W4R produkt Etymotica oferuje większą głębię, choć kosztem szerokości, która to pozostaje w rękach tych szczytowych niegdyś czteroprzetwornikowców również produkcji amerykańskiej. Są więc od Etymotica teoretycznie gorsi i faktycznie znacznie gorsi w tej samej, jak nie wyższej półce cenowej i przy akompaniamencie 4-krotnie większej ilości dział na pokładzie. Ale jednocześnie będą zawsze lepsi.
Etymotic bardziej specjalizuje się w technicznym rysowaniu sceny i to należy nam, jako konsumentom, zrozumieć. Ma ona charakter deski kreślarskiej i zmagań bardziej atematycznych, niźli modelu trójwymiarowego i możliwości macania każdej dźwiękowej cząsteczki osobno. Był to celowy zamysł projektantów, a nie wypadkowa. Często jednak Etymotic jest wychwalany w tej materii i wynoszony na piedestał jako bezwzględnie najlepsze z najlepszych, ale moim zdaniem do faktycznego szczytu jeszcze trochę im brakuje z czystej perspektywy konsumenckiej. Uniwersalnie odlane EarSonics S-EM6 lub Velvet potrafią błysnąć większym kunsztem scenicznym, choć oczywiście za kilkakrotnie większą kwotę. To też jest rzecz, do której albo my, jako ich nabywcy, musimy przywyknąć na drodze kompromisu, albo pożądać tak realizowanego dźwięku już od startu.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że ani przeciwnicy, ani zwolennicy owej koncepcji deski kreślarskiej nie będą ani w słuszności, ani w błędzie. ER-4 wychodzą scenicznie całkiem obronną ręką i jest to pochodna tego, że najdalszy skraj sopranowy jest przez nie w dużym względzie akcentowany. Połączenie takiej cechy ze wspomnianym wcześniej matematycznym charakterem skutkowało bowiem narodzinami sceny łączącej ze sobą dwie różne koncepcje: poukładanej, konwencjonalnej sceny znanej z wielu „zwyczajnych” słuchawek, z tendencjami do prowadzenia pogłosów dalej i głębiej, poza typowy na ogół horyzont zdarzeń dźwiękowych. Owszem, wciąż dominuje ta konwencjonalna receptura, ale w przebłyskach właśnie ową cechę sumy scenicznej odbieram w ich przypadku za świadectwo faktycznego profesjonalizmu. W modelach o znacznie bardziej rozbudowanym studyjnym rodowodzie także udało mi się usłyszeć dokładnie tak projektowaną scenę, plus nie można zapominać o tym, dla kogo tak naprawdę te słuchawki są przeznaczone. A to, że kupują je osoby nie mające z branżą audio żadnej styczności poza faktem bycia konsumentami, to już trochę inna sprawa.
Naturalnie kwestia, czy słuchawki same z siebie będą się podobały, pozostaje już w gestii osoby je oceniającej. Mój dramat z ER-4, który podejrzewam ma wiele osób, choć nie będą chciały się do tego przyznać, polega na tym, że z jednej strony słuchawki te robią efekt „WOW” swoją detalicznością, szybkością, z drugiej strojenie definitywnie nie jest akceptowalne podle muzyki tak, aby zawsze i wszędzie nam zupełnie nie przeszkadzało. To taka mieszanka cech, przez które ani nie można ich jednoznacznie skrytykować, ani też pochwalić. Nie można odradzić, ale też i pochwalić. W niektórych zastosowaniach takie strojenie i cechy, jakie prezentują ER-4 zasługują na znaczek Rekomendacji z mojej strony, ale ponieważ patrzeć muszę na sprzęt całościowo i chłodnym okiem oceniać faktycznie wady i zalety, takowego wyróżnienia dostać ode mnie też w prostej linii nie mogą.
Nakreślając tym samym sytuacje, w których ER-4 mają szansę się sprawdzić, a w których nie, sprawa wygląda następująco:
– lubicie Państwo jasność, analizę, lekkość i szybkość, a ponad wszystkich chcecie mieć sprzęt absolutnie i bezwzględnie izolujący każdy dźwięk z otoczenia? ER-4 są dla Was.
– preferujecie brzmienie nasycone, solidne, bardziej muzykalne i nie katujące uszu przesadyzmem detalicznym, a także przywiązujecie wagę do wygody oraz płynnej aplikacji? Raczej szukać innych rozwiązań.
Najgorzej będą miały osoby lubiące wszystko jednocześnie – im pozostaje najprawdopodobniej albo zakup MK-5 w odpowiedniej konfiguracji, którą na pewno opiszę w ich recenzji, albo walka torem i EQ z ER-4, robiąc z nich to, czym nie są.
Wracając jednak do pozytywów i poruszania się w poprawnym zbiorze docelowych ich odbiorców, moim zdaniem będą słuchawkami wyśmienitymi nie tylko dla osób zajmujących się produkcją audio i szeroko pojętą kontrolą, ale też wszelkiej maści trebleheadów oraz fanów brzmienia naddatkowego, które można potraktować jako materiał do dalszej obróbki akustycznej od strony toru. Ze wszystkich tychże grup, moja skromna osoba zawiera się w tej ostatniej. Bardzo często właśnie tak to wygląda, że słuchawki mające potencjał i świetną reaktywność z czy to maglowaniem toru w różne strony, czy equalizacją, doceniam mimo faktu, że ich tonalność wprost z pudełka nie jest dokładnie tym, czego oczekiwałem. ER-4 w wielu sytuacjach były dla mnie po prostu za jasne, ale wystarczyło podejść do nich z głową od odpowiedniej strony, żeby zaczęły się prostować. Bardzo prostym korektorem cyfrowym wbudowanym już w budżetowego E07K można z nimi bardzo fajnie dojść do ładu, a to przecież tylko początek. To tym samym rokuje za nimi w sposób dobitnie pozytywny.
Pytanie jednak czy taki sprzęt wart jest 1400 zł? W przypadku osoby faktycznie związanej z produkcją muzyki i krytycznym odsłuchem – moim zdaniem tak. W przypadku jednak moim, gdzie sprzęt również musi wykazywać się równie dużym naciskiem na warstwę użytkową i uniwersalną podle zastosowania – już nie do końca. Słuchawki o funkcji kontrolnej mogę nabyć za mniej i w formie pełnowymiarowej, zaś z izolacji o takim poziomie albo na ogół nie skorzystam, wyżej ceniąc sobie płynniejsze walory aplikacyjne, albo użyję tańszych propozycji Etymotica.
Osobiście moim życzeniem pozostać może, aby Etymotic wypuścił wariant bądź linię ERów, która będzie legitymowała się strojeniem bardziej w kierunku jeśli nie moich osobistych preferencji, to przynajmniej budżetowych MK-5, ale jak w każdych Etymoticach – zawsze z większym wygarem na basie i mniejszą jasnością. Jednoprzetwornikowce tego producenta mają bowiem tak wielki potencjał, że owym zabiegiem najprawdopodobniej bardzo szybko by zdobyto sporą część rynku. Nie chodzi tu o „bassssss” dla zaspokojenia basowego głodu wielkiej braci budżetowej, gdzie notorycznie przesadza się z głośnością, bombarduje mózg basem, a potem zasila kolejki do audiologa, tylko wyrównanie tonalne w taki sposób, aby osiągnąć przynajmniej w miarę „równą neutralność”.
Pośród posiadanych przeze mnie słuchawek grających w taki sposób chyba najbliżej będą stały moje K400, jednakże ich brzmienie jest ogólnie dla mnie ciekawsze, bardziej dopracowane i de facto równiejsze nie tylko lokalnie, ale i tym razem całościowo względem umownego wzorca skali wykresu tonalnego. Oczywiście jest to przykład kompletnie przerysowany, ponieważ na ogół porównywanie ze sobą konstrukcji dokanałowych i pełnowymiarowych nie ma krzty sensu, ale gdyby nawet czysto hipotetycznie ER-4 grały w taki sposób, byłoby naprawdę świetnie. Mowa tu więc bardziej o kierunku, aniżeli faktycznych możliwościach, bo w zakresie takowych zawsze będzie to konieczność wyboru między izolacją, a formatem dźwięku. ER-4 mają tu jako jedne z nielicznych słuchawek możliwości, aby faktycznie móc godzić jedno z drugim w bardzo solidny kompromis. Chociaż z drugiej strony trudno kompromisem nazywać prawie -40 dB tłumienie otoczenia. To wykracza daleko poza możliwości typowej dokanałówki. Jeśli komuś zaś jest jeszcze nie dość, może zawsze kupić jak pisałem słuchawki techniczne stosowane np. przy pracach budowlanych. Połączenie obu da sumarycznie izolację na tak ogromnym poziomie, że gdyby obok nas wybuchł granat, może zareagowalibyśmy dopiero na odłamki lub podmuch powietrza. W tym więc akurat Etymoticom nikt lauru zwycięzcy nie zabierze.
Czy więc ostatecznie Ety można lubić? Jak najbardziej. Czy pokochać? Też zdarzały się takie przypadki. Czy potrafią odrzucić? Nie do końca jednoznacznie, ale tak, mają w sobie szansę na porżnięcie uszu. Mieszanka cech, którą definitywnie trzeba przesłuchać samemu i podjąć decyzję w oparciu o swoją własną tolerancję na sopran oraz bas. Z góry więc przepraszam zarówno krytyków Etymotica, że modelu tego nie skrytykuję do końca, bowiem doszukuję się w nich sporej dawki pozytywnych cech oraz realnych atutów, ale też przepraszam fanów, że ośmielam się im jakiekolwiek wady wypunktowywać. Na tym polega jednak rzetelność, aby pisać o tym co się faktycznie słyszy, a nie tylko to, co wypada usłyszeć.
Jakość dźwięku na dodatkowych akcesoriach
Na osobny akapit moim zdaniem zasługują dodatki, jakie Etymotic oferuje wraz z tym modelem.
– białe filtry akustyczne
W zestawie odnalazłem białe filtry akustyczne oraz zapas standardowych zielonych. Moim zdaniem jedynie te ostatnie są jakkolwiek zdatne do użycia. Białe sprawdziły mi się w zasadzie tylko na seriach budżetowych Etymotica, gdzie faktycznie czyniły dużo dobra. W ER-4 jednak sopran był kompletnie wystrzelony i nie miał niestety nic wspólnego z klarownością, czystością czy rozdzielczością, choć takie cechy wedle relacji niektórych osób miały się pokazać. Po prostu był egzaltowany tonalnie ponad wszelką miarę i niestety znacznie poza moją własną granicę tolerancji. Błyskawicznie tym samym wracałem na filtry zielone, za każdym razem, zaś osobom szukającym prawdziwej rozdzielczości jako określenia koniecznego do zdefiniowania w ogóle, polecam kontakt ze słuchawkami elektrostatycznymi, który potrafi otworzyć jakkolwiek oczy (a raczej uszy) na tenże aspekt dźwięku.
– pianki kwadratowe / owalne
Czyli młoteczki i grzybki. Dosyć obiecująco sprawdzały się te pierwsze, jako że nadawały ER-4 miłego, analogowego posmaku, ale niestety wraz z wrażeniem redukcji klarowności, sporego przytarcia zarówno sopranu (tonalność, jakość), jak i sceny. Słuchawki gubiły na nich dużą ilość detali i iskrzenia, także poniekąd była to ta sama sytuacja, jak w Teslach podczas zabaw w tłumienie fal odbitych z deflektora akustycznego. Plusem ogromnym był za to mocniejszy bas. Pianki owalne zaś przesadziły w drugą stronę: kompletnie wysadziły sopran, nawet bardziej niż białe filtry i tym samym uczyniły słuchawki w zasadzie niesłuchalnymi. Ponownie błyskawicznie miał miejsce powrót na inne akcesoria, nie dało się tego słuchać w żaden sposób.
– tri-flange średnie / duże / szare
To generalnie zdaje się jedyna rzecz, która sprawdzała się na ER-4. W przypadku szarych „drzewek” miałem niestety problem z prawym kanałem, który był podrażniany w środku przez krawędź tipsa. Podobny problem miałem kiedyś również z K390NC. Duże bezbarwne tri-flange okazały się grające tak samo i jednocześnie dla mnie najlepsze, jak również w zasadzie najlepiej oddające charakter ER-4, jako brzmienie neutralne i z jasnym zacięciem w sopranie – to właśnie z ich perspektywy sprzęt Państwu opisywałem. Średnie tri-flange dawały z kolei lepszy nacisk na średnicę, ale też kosztem selektywności, którą jakoś tak łatwiej było Etom utrzymać na większych tipsach.
ER-4S vs ER-4PT
W recenzji bardzo często celowo posługuję się określeniem „ER-4” bez informacji o wersji. Różnica bowiem między nimi jest w brzmieniu słyszalna, ale nie na tyle, aby jedna i druga para kwalifikowały się na osobny opis. Wszystko sprowadza się nie tylko do obecności adaptera w wersji PT, ale też impedancji słuchawek.
Jeśli przyjmiemy, że opis brzmieniowy popełniony przeze mnie wyżej tyczy się modelu S, to PT zachowywać będą się na ich tle w następujący sposób:
– bez adaptera
ER-4PT bez jego obecności będą nieco głośniejsze, choć zmiana odnotowywana przeze mnie była niewielka, nieprzekraczająca ok. 2-3 dB. Zwiększy się jednakże ilość basu, również nieznacznie, ale zawsze. Słuchawki mają w tej konfiguracji na tle S większą werwę i potrafią sprawdzić się nieco lepiej w bardziej energetycznych utworach i gatunkach. Sopran i średnica pozostają między nimi bez zmian, choć czasami S potrafiły na najdalszym skraju sopranowym pokazać odrobinę więcej (jaśniej).
– z adapterem
Po zastosowaniu adaptera, dodatkowe 75 Ohm w dużej mierze zrównuje ze sobą – zgodnie zresztą z założeniami – oba warianty. Poza jednym drobnym detalem: sopranem. Ten w ER-4PT jest nieco lepiej poukładany, oszlifowany i przyjemnie wygładzony w zakresie jakościowym. Słuchawki zachowują się w tym rejonie lepiej, aniżeli podpinane bezpośrednio lub pod postacią czystej opcji S.
W efekcie miałem wrażenie, że PT w każdej możliwej dla siebie opcji zawsze zachowuje ponad modelem S jakiś atut. Bez adaptera mamy więcej bardzo pożądanego w tych słuchawkach basu i nieco większą głośność. Z adapterem mamy za to o kapkę lepszą górę. Pozostaje tylko ubolewać, że nie można mieć obu rzeczy jednocześnie, bowiem wybór sprowadza się tu niestety do klasycznego dylematu „rybki kontra akwarium”.
Ze swojej strony przyznam, że jak tylko usłyszałem nakreśloną wyżej zależność, ER-4S znalazły się w pudełku i już do samego końca z niego się nie wydostały. Wcześniej jednak pozwoliłem sobie w ramach eksperymentu sprawdzić przesadzoną kombinację, w której do 100 Ohmowego modelu S dosztukowałem jeszcze dodatkowo owy 75 Ohmowy adapter. Efektem tego było granie owszem z nieco jeszcze oczyszczonym sopranem, ale tym razem basem słabszym, niż w jakiejkolwiek innej konfiguracji. Także o ile była to ciekawa kombinacja, to jednak ostatecznie nie uchroniła S-ek przed wylądowaniem w pudełku.
Podsumowanie
Analityczne słuchawki o ogromnej izolacji pasywnej i głębokiej aplikacji – tak zapamiętam spotkanie z najwyższym modelem Etymotica w obu wariantach. Wybór między jedną a drugą wersją ER-4 jest sprawą stricte indywidualną, toteż o ile dla mnie osobiście lepszym i bardziej elastycznym modelem okazał się PT, nie musi oznaczać przecież przekreślenia S w uszach innych osób. Warto przede wszystkim posłuchać obu. Mówiąc toteż całkowicie za siebie – w tym pojedynku ze względu na jakość sopranu i elastyczność z adapterem, wybrałbym wariant PT, ale gdybym miał możliwość, raczej szukałbym dla siebie słuchawek po prostu równiejszych i mniej analitycznych, bardziej w kierunku np. MS01, GR10 lub nawet od biedy MK-5.
Zalety:
+ dobre materiałowo wykonanie i serializacja korpusów
+ gruby, porządny kabel sygnałowy
+ bardzo bogate wyposażenie dodatkowe
+ dobrze oznaczona polaryzacja
+ bardzo wysoka izolacja od otoczenia
+ wysoka umiejętność detalizowania i zwracania tak konstrukcji utworu, jak i jego jakości
+ zupełnie zadowalająca, technicznie rysowana scena
+ spora podatność na equalizację
+ czułe na tonalność i klasę zastosowanego toru
+ elastyczność podle różnych prądowo urządzeń za pomocą adaptera (model PT)
Wady:
– wszędobylskie siermiężne odlewy
– częste problemy aplikacyjne
– notorycznie trzeba w nich zabiegać o bas, wypełnienie i redukcję zbyt „gorącego” sopranu
– a co za tym idzie analityczny charakter wymusza konkretne wymagania podle tonalności źródła i jego klasy
– pewne ubytki w holografii z racji technicznego rysowania sceny
– kompletnie niesłuchalne białe filtry i pianki płaszczowe
Cena:
– 1400 zł (identyczna cena za obie wersje)
czegoś nie rozumiem, słuchawki z pasmem które kończy się na 15 kHz jasne i z mocnym sopranem? przecież one nie oddadzą dobrze smyczków, nawet talerze będą przytłumione, 16-17 kHz to sporej szerokości pasmo słyszalne przez większość w którym się bardzo dużo dzieje
Tym właśnie różni się teoria od praktyki.
1. dane techniczne a realne zdolności akustyczne to bardzo często dwie różne sprawy, bez względu na technologię oraz półkę cenową,
2. proszę przesłuchać utwór zawierający wspomniane instrumenty na widmie pasma przenoszenia i zobaczyć gdzie się alokują,
3. proszę przesłuchać syntetycznie wygenerowane sygnały z generatora również w w/w warunkach,
4. powyżej 15 kHz mamy już generalnie harmoniczne i bardzo często dużą wypadkowość.
Pozdrawiam.
Witam, ja nie odnośnie tych słuchawek ale adapterów Mianowicie chciałbym do moich słuchawek które autor polecał dokupić adapter redukujący jack z mikrofonem i jack ze słuchawek do jednego jacka w moim urządzeniu (konsola) Tylko naczytałem się że występują dwa rodzaje takich adapterów – mianowicie standard i combo Pytanie czy tak naprawdę jest? jak to rozróżniać w sklepie?
Witam,
Obawiam się, że w sklepie takie adaptery są nie do rozróżnienia. Bardzo często okazywało się w praktyce dopiero, czy dany adapter spełnia swoją rolę w połączeniu z wtykami TRRS. Część osób dla maksymalnej pewności zamawia takie adaptery w formie krótkiego kabelka jako asortyment konfekcyjny, robiony na zamówienie. Owszem, wypada on wielokrotnie drożej niż zakupienie prostej przejściówki w internecie, ale z drugiej strony zarówno jakość, jak i pewność, że wszystko będzie w teście dokładnie działało jak trzeba, też w pewnym zakresie usprawiedliwiają taki wydatek.
Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję za tak szybką odpowiedź Jeśli można to ile jest tych „Standardów” adapterów? Tylko te dwa co wymieniłem?
Proszę uprzejmie.
W zakresie T(R)RS 3,5mm -> TRS 6,3mm naliczyłem tak jak Pan dwa rodzaje, jedne dla wtyków stereo, drugie właśnie czterodzielnych.