Recenzja słuchawek Encore RockMaster One

Recenzja Encore RockMaster One jest kolejną z cyklu mojego własnego, osobistego treningu pisania zwartych i bardzo konkretnych recenzji, których forma jest jakoby wprost wynikająca, czy wręcz wymuszana przez odbiorców, do których słuchawki testowane tu są kierowane. Ma być „kankrietnu muzyku” i do tego w dobrej cenie, a wszelkie opisy winny być sprowadzone do zrozumiałego i prostego w miarę języka. W zasadzie od zawsze do takich odbiorców miałem wrażenie te słuchawki były właśnie kierowane, gdzie pewne uproszczenia w konstrukcji są nadrabiane atrakcyjną ceną oraz przesunięciem budżetu w stronę dźwięku (a co zawsze witamy z otwartymi uszami przecież). Tak było przy poprzednio testowanym modelu kompaktowym Live i nie zmieniło się w One, pierwszych słuchawkach TWS tego producenta. Zobaczmy więc co tam się upichciło i udało zmieścić w 200 zł.

Wyposażenie całkiem przyzwoite. Cieszą pianki S400 w zestawie.

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Etui i słuchawki – w tej cenie trudno jest się do czegoś konkretnego przyczepić. Jedyną rzeczą w wymiarze jakościowym mogą być co najwyżej ostre krawędzie odlewów znajdujących się czy to w miejscu łączenia korpusów ze sobą, czy też samego etui, które pełni od razu rolę także banku energii. Producent nie podaje niestety na ile doładowań wystarczy akumulator w nie wbudowany. Całość wykonano z plastiku, przy czym w etui zastosowano klapkę z lekką przezroczystością, która powoduje, że podczas ładowania słuchawki widzimy (a dokładniej ich diody) mimo jego zamknięcia. Bardzo fajna rzecz, a przecież mówimy tu o słuchawkach za naprawdę grosze. Podczas ładowania etui rozświetla się zieloną diodą sygnałową znajdującą z przodu. Palące się obie jednocześnie to maksymalne naładowanie baterii w etui.

Jest tu praktycznie wszystko co potrzebne aby móc zacząć pracę ze słuchawkami.

Wyposażenie – nawet sensowne, bo o ile dostajemy tu klasyczny zestaw etui + tipsy, w budżecie znalazło się jeszcze miejsce na pianki Comply S400. I to oryginały, a nie jakieś dziwne chińskie podróbki udające pianki.

Izolacja od otoczenia – zależnie jaką mamy anatomię i jakie dobierzemy tipsy, odcięcie się od otoczenia jest przeciętne do dobrego. Słuchawki nie powodują że pocą się nam usilnie kanały.

Głośność – słuchawki zaczynają pracę od maksymalnej głośności, co jest oczywistym minusem i potencjalnym ryzykiem dla użytkownika, także należy brać na to poprawkę podczas użytkowania, a przynajmniej w momencie pierwszego sparowania. Plusem za to jest płynna regulacja głośności co 2% (PC), aczkolwiek realny skok głośności ma miejsce co 6%, więc zaleta to dla nas w praktyce żadna.

Przyciski sterujące – są to zwykłe przyciski klikające mogące jedynie odbierać połączenia lub sterować odtwarzaniem muzyki. Nie ma możliwości sterowania głośnością. Do tego na PC pauzowanie i wznawianie odtwarzania powodowało konieczność stopowania i ponownego odtwarzania muzyki, ponieważ wyciszała się ona kompletnie podczas tej operacji z niewiadomych przyczyn. Same przyciski obsługuje się trochę nieprzyjemnie, ponieważ o ile nie są to głośne „klikacze” jak w wielu chińskich produktach, trzeba użyć troszkę siły, a to powoduje wciśnięcie za każdym razem słuchawki do środka małżowiny.

Konstrukcja jest w całości plastikowa.

Szumy i przebicia – słuchawki mają tylko delikatny szum w tle podczas pracy i nie przeszkadzają, przynajmniej mi, swoją pracą. W temacie przebić, dosłyszałem się bardzo, ale to bardzo cichego brzęczenia w lewym kanale, na granicy słyszalności i w ekstremalnie cichym pomieszczeniu na dobrej izolacji (szczelności). Po ustaniu sygnału audio słychać już tylko bardzo ciche, pojedyncze brzęki co pół sekundy. To chleb powszedni niemal wszystkich słuchawek bezprzewodowych, zwłaszcza tańszych, ale nie tylko. Wiele osób ma co do tego pretensje, mniej lub bardziej uzasadnione, ale niestety mówiąc brutalnie taka jest ta technologia i możemy albo to zaakceptować, albo szukać nadajników BT pod modele kablowe, albo trzymać się wyłącznie rozwiązań kablowych, które też mają swoje wady i zalety.

Przyciski to typowe "klikacze".

Lagi i problemy z parowaniem – lagów w ERMO nie zanotowałem, ale zdarzyło mi się otrzymać błędy dekodowania z PC powodujące wrażenie zmniejszonej prędkości odtwarzanej muzyki oraz przełączanie się słuchawek samoczynnie w tryb mono. Taka sytuacja zdarzyła się zarówno na BT400 jak i dwóch nadajnikach CSR 4.0, więc raczej nie ma to związku z nadajnikiem. Żadne inne słuchawki nie miały podobnej sytuacji. Co ciekawe, anomalie nie występowały dnia następnego i w późniejszych, a jedyną różnicą jaka miała miejsce między sesjami odsłuchowymi, to brak używania przycisków w słuchawkach. Przycisk pauzowania zresztą opisywałem co do jego dziwnego zachowania i prawdopodobnie to właśnie on był przyczyną problemów. Na telefonie sytuacja była natomiast już bezproblemowa, a moją uwagę zwróciły jedynie dwie rzeczy: względnie długie oczekiwanie na sparowanie oraz odbieranie rozmów telefonicznych z maksymalną głośnością, która po jakimkolwiek naciśnięciu przycisku bocznego sprowadzana była do tej faktycznie determinowanej przez aktualne ustawienia telefonu. Bardzo podobnie działo się też czasami na PC, ale już przy normalnym odtwarzaniu muzyki i tak, że użycie przycisków multimedialnych na klawiaturze (tak pracuję z prawie każdymi słuchawkami tego typu) spowodowało skok z 40 do 100% natychmiastowo.

Styki są na zewnątrz, po wewnętrznej stronie korpusów.

Zasięg – producent chwali się 12 metrami zasięgu, ale jeśli jest to możliwe, to tylko w linii prostej bez żadnych przeszkód i z mocnym nadajnikiem. Większość słuchawek bezprzewodowych z jakimi się spotykałem poprzestawała na danych technicznych opiewających na 10 metrów. Ale i tak przechadzka do kuchni powodowała sporadycznie szarpnięcie dźwięku, podczas gdy inne słuchawki znajdujące się w moim posiadaniu tego nie czyniły.

Mikrofon – jakość rozmów w budżetowych słuchawkach jest bardzo mizerna z reguły, ale w przypadku ERMO jest na jakkolwiek lepszym poziomie niż inne słuchawki tego typu z tego i niższych przedziałów cenowych.

Jak słychać nie jest to klasa droższych słuchawek takich jak CK3TW czy TWS6: głos ma głębokie nacechowanie i brzmi w przytłumiony sposób, niemniej byłem w stanie prowadzić rozmowę telefoniczną na tyle skutecznie, aby nie słyszeć próśb o inne trzymanie telefonu albo ponowne połączenie bo może coś się dzieje z nadajnikiem/połączeniem.

Gabarytowo są podobne do CK3TW, choć bardziej płaskie.

Czas pracy – standard w tych przedziałach cenowych to 4 godziny na baterii i generalnie jest to spełnione, plasując się na równi z np. Adrenaline 2.0 oraz wieloma innymi słuchawkami. W przypadku pracy przerywanej i przy częstym doładowywaniu, prawdopodobnie nie poczujemy tego w ogóle. Słuchawki notują plus za czas czuwania wynoszący 400 godzin. Nie wyłączyły mi się też podczas czuwania przy krótkich przerwach ok. 20 minutowych. To zaleta ponad moimi CK3TW, które oszczędzają energię czasami aż zbyt nadgorliwie i wbrew mojej woli.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem, który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści.

Sprzęt dla pewności zawsze zostawiam sobie włączony na 24-48h z tytułu profilaktyki przed krytycznymi odsłuchami (tzw. wygrzewanie), aby uspokoić co bardziej wyczulonych i doszukujących się w tym powodów dla których miała miejsce różnica w odbiorze słuchawek. Słuchawki sprawdzane były bezprzewodowo na komputerze PC z modułem Asus BT400 oraz UGO i Gembird CSR 4.0, a także w komunikacji ze smartfonem Redmi Note 4 MTK. W ramach pozostałego sprzętu testowego:

  • Konwertery C/A: Pathos Converto MK2
  • Wzmacniacze: Pathos Aurium
  • Karty dźwiękowe: Asus Essence STX (2x MUSES8820 + TPA6120A2), AudioQuest DragonFly Cobalt
  • Słuchawki testowe: Audeze LCD-i3, Audio-Technica ATH-CK3TW, Edifier TWS6, Marley Smile Jamaica Wireless 2

 

Analiza pomiarowa

Wykres tonalny prezentuje się następująco:

Widać mocny nacisk na punkty 3 kHz i podwójny nacisk na 9-12 kHz. Korelacja wraz z dołkami w 1 kHz oraz 7 kHz daje jednak bardzo fajną barwę dźwięku, o której opowiem za moment.

Wodospad i spektrogram pokazują, że słuchawki grają na mniejszych głośnościach wręcz V-ką, ale jest to złudne wrażenie.

W wymiarze THD+N jest w porządku. W warunkach roboczych słuchawki nie zaprezentowały żadnych specjalnych problemów, choć od ok. 600 Hz nieco wzrasta poziom zniekształceń harmonicznych. Pokrywa się to poniekąd z obserwacjami nt. kompresji.

 

Jakość dźwięku

Słuchawki grają bardzo wyrównanym dźwiękiem tonalnie, z delikatnym przechyłem na muzykalność i postawionym akcentem na wokal. Od samego początku budują świetne wrażenie i wpadają w ucho. W żadnym wypadku nie męczą, nie jest to brzmienie ofensywne, ale też nie jest w żaden sposób nudne lub zachowawcze. Powiedziałbym, że połączenie naturalności z rzetelnością jest tu najlepszym ich określeniem. Bardzo szczera barwa i otwartość dźwięku to najlepsze i najmocniejsze ich atuty.

Bas – jest go na wręcz idealnym poziomie, bez żadnych ciągot za niedoborem lub nadmiarem. Słowo, jakie przychodzi mi tu na myśl najczęściej, to „należyty”. Zejście, ilość, wydźwięk, moc, wszystko jest tu należyte. Po prostu niczego mi tu nie brakuje. I nawet nie chodzi o klasę słuchawek do 200 zł, a kategorię ogólną słuchawek do powiedzmy umownie klasy mid-fi, dokanałowych i pełnowymiarowych. Oczywiście to nie jest i nie będzie poziom drogich i uznanych słuchawek, ale doprawdy wiele już budżetowych rozwiązań słyszałem i rzadko się zdarza, aby słuchawki utrafiły idealnie w moje preferencje basowe z marszu i od ręki. Encore’om się to udało. Ale wynika to prawdopodobnie po prostu z faktu, że ich bas mocno przypomina mi ten z AKG, tj. K240 czy K270 S, gdzie o ile nie ma absolutnego zejścia, to linii basowej słucha się przyjemnie, przez nacisk na środkowy bas. To właśnie on powoduje tą miłą dla ucha dźwięczność i nie męczy ani efektem udarowym, ani stukotem od nadmiernie podbitego basu wyższego. Encore nacisk stawiają najpierw na bas środkowy, potem na jego skrajnych towarzyszy, a całość okraszają ilością absolutnie wystarczającą i idealnie plasującą się w punkcie optymalnym. Ostatnie słuchawki jakich słuchałem, a które takie rzeczy potrafiły zrobić w klasie budżetowej, to Explorery 2.0, aczkolwiek tam było to z zastrzeżeniem co do aplikacyjności. Encore takich obostrzeń nie mają, wkładamy i jedziemy.

Wokal i scena – średnica istnieje i ma się bardzo dobrze. Nie są to słuchawki grające w V-kowaty sposób. Zamiast tego mamy tu bliski wokal, wyjątkowo intymnie podany, doskonale czytelny i do tego mający dookoła siebie swego rodzaju „rozświetlającą mgiełkę”, która wzmacnia pogłosy i mikrodetale towarzyszące wokaliście na bardzo dobrych nagraniach. Może bardziej będzie na miejscu powiedzieć, że o ile głębia sceny przez to trochę cierpi, o tyle wokal jest portretowany przed nami w pewnym dystansie, ale jako zbiór informacji, a nie ich holograficzną postać z siatką zależności. Dlatego słuchawki mocniej zaznaczają swoją obecność sceniczną na boki, serwując typową dla wielu modeli elipsę.

Góra – delikatnie tylko ocieplona, a raczej sprawiająca wrażenie przygładzonej tylko po to, aby zamaskować niedoskonałości utworów, pozostawiając w ten sposób niezwykle wyważony spektakl z mnóstwem detali i światła, ale znów: nie do przesady. Jakim cudem nie opisuję jej jako neutralnej? Przez jednoznacznie muzykalny fundament, który choć nie oczywisty od razu, przebija się tu i ówdzie do uszu i powoduje, że słuchawek jednocześnie chce się słuchać i ma się uczucie, że niczego im nie brakuje. Choć całościowy charakter przypomina mi K240 MKII, to sopran jest tu najbardziej wyróżniającym się elementem między tymi dwiema parami słuchawek (oczywiście pomijając kolosalnie różne od siebie typy i formaty). K240 brzmią przy ERMO jakby zza kotary, za mocno aż przygładzone. Owszem, niesamowicie przez to uniwersalne i przyjemne, zwłaszcza w nocy, gdzie można słuchać ich godzinami bez potęgowania zmęczenia po całym dniu. Ale jeśli mówić o referencyjności, to właśnie Encore’om bliżej do tego miana.

Sparowanie kanałów – jest w zakresie pomiarów bardzo problematyczne przy słuchawkach dokanałowych do pokazania bez lub z minimalnym nawet błędem pomiarowym, ale już nawet na słuch przy sygnałach testowych daje się wyczuć przesunięcie symetryczne wykresu tonalnego, od 3 kHz na lewy kanał i od ok. 6 kHz na prawy do 8-10 kHz. Przesunięcia nie są duże, ale są i to również rzecz, która jest powszechna. Producenci z reguły ustalają wewnętrzną tolerancję w tym zakresie nawet do 3 dB różnicy, ale na szczęście w ERMO sytuacja jest znacznie lepsza i przesunięcia tonalnego nie słyszałem w praktyce w zasadzie nigdy podczas słuchania muzyki. Znacznie bardziej kluczowa będzie w ich przypadku poprawna szczelność słuchawek w kanałach.

Kompresja – słuchawki wykazują się delikatną kompresją w testach syntetycznych od ok. 300-400 Hz do 3-4 kHz i później już subtelniejszą. Wynika ona z jakości samego układu wbudowanego w słuchawki i tutaj trzeba przyznać, że jak na 200 zł jest nieźle. Znam słuchawki droższe potrafiące atakować kompresją nie tylko w syntetycznych warunkach, ale i tych realnych, z dużym przełożeniem.

Uniwersalność – właściwie zastosowania tych słuchawek są nielimitowane, ponieważ ich bezpieczne i równe strojenie pasuje moim zdaniem do każdego gatunku muzycznego. Bardzo dobrze radzą sobie też na gorszej jakości utworach, mimo egzystencji dwóch wybić w sopranie widocznych na pomiarach.

 

Porównania

Audio-Technica ATH-CK3TW – choć ATH są droższe od ERMO, słuchało mi się tańszego modelu lepiej niż nawet posiadanych przeze mnie właśnie tychże słuchawek ze stajni japońskiej (dlatego porównuję oba te modele ze sobą). Mówiąc „lepiej” mam na myśli przyjemność z odsłuchu, ponieważ CK3TW mają bardziej nosową górę i więcej basu, które wolałbym jednak bardziej jako te z ERMO. Z drugiej strony mają też multum zalet ponad ERMO za odpowiednio większą kwotę. W dźwięku niech będzie to chociażby lepsze uwarunkowanie basowe z punktu widzenia techniczności: zejście jest lepsze, a całość czystsza i dokładniejsza. Do tego już w wymiarze czysto fizycznym: lepsza jakość wykonania, panele dotykowe, dłuższy czas pracy, znacznie lepszy mikrofon, większa izolacja, brak problemów podczas użytkowania z PC (tj. spowolnione tempo i wyłączanie się stereofonii), tudzież takie trivium jak sterowanie głośnością za pomocą słuchawek. Choć więc cena i ogólne strojenie stoją po stronie ERMO, CK3TW wciąż bronią się całościowym dopracowaniem i praktycznością w codziennym użytkowaniu, toteż każda z tych par ma ostatecznie (i jak zwykle) swoje wady i zalety względem siebie.

Dotykowe panele z ATH bardziej mi się podobają.

Edifier TWS6 – słuchawki te okrzyknąłem nie bez powodu idealnymi kompanami do #homeoffice. Choć są również 2x droższe od ERMO, można powiedzieć, że to takie bardzo neutralne ich wydanie brzmieniowo. Słabszy bas, ale podobne uwarunkowanie co do charakteru dźwięku. Nie jest męczące, a bardziej rzetelne, ale to Encore lepiej wywiązują się z zadania uniwersalności, jeśli weźmiemy pod uwagę całokształt dźwiękowy i scenariusze na wyjście. Stąd Edifierom pisane jest zastosowanie domowe, zaś przy Encore nie mamy żadnych limitacji, chyba że bardzo głośne pomieszczenia lub środki transportu. Fizycznie jednak Edifiery to lepsze wyposażenie od Encore, panele dotykowe (aczkolwiek wymagające siły i generujące taką samą irytację co przyciski ERMO), w pełni płynne sterowanie głośnością co 2% (również nie mają sterowania na sobie), parowanie NFC i ładowanie bezprzewodowe, ale najważniejsza rzecz to czas pracy, który wynosi dwukrotność i pokrywa się z koniecznością dopłaty.

 

Dla kogo Encore Rockmaster One?

Jak widać po akapicie z porównaniami do droższych modeli, Encore wcale nie ustępują strojeniem i generowaną z niego przyjemnością, a na pewno bronią się ceną. Tym bardziej powinno to być widoczne na tle innych słuchawek budżetowych, które jeśli tylko będą oferowały te same parametry, to ERMO wciąż wysuną się na prowadzenie przyjemnym dźwiękiem. Droższa konkurencja wygrywa natomiast czasem pracy, wyposażeniem, jakością wykonania i bezproblemową pracą, która pozbawiona jest anomalii po nadajnikach BT dla PC.

Jeśli więc liczy się dla nas przede wszystkim jakość dźwięku w wymiarze strojenia i bardzo atrakcyjna cena, ale też duża uniwersalność gatunkowa i zastosowanie zarówno w domu, jak i na wyjściu, to jak najbardziej powinniśmy być z ERMO zadowoleni. Wliczając w to siedzenie w silikonach w całym wymiarze pracy ich akumulatora.

Słuchawki nie sprawdzą się tak dobrze natomiast przy pracy całodniowej (tylko 4 godziny pracy), w bardzo głośnych pomieszczeniach i środkach transportu (brak absolutnej izolacji a’la Etymotic), a także przy ultra-cichym słuchaniu muzyki w ultra-cichym pomieszczeniu, gdzie każdy syk i szmer będzie słyszalny (usłyszy się delikatne przebicia i szum tła). Po prostu nie należy oczekiwać, że przy słuchawkach TWS za 200 zł będzie dokładnie ten sam poziom jakości wykonania, czasu pracy i prowadzonych rozmów jak przy modelach za 400-600 zł albo wyżej. Bardziej są też predysponowane użytkownikom mobilnym niż PC z racji najbardziej bezproblemowej pracy, ale tutaj z zastrzeżeniem, że może to być mimo wszystko jednak coś u mnie, bowiem anomalie nie występowały w sposób ciągły.

 

Podsumowanie

Encore Rockmaster One zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie, jako że zaprezentowały się świetnie z perspektywy brzmieniowej. Nie kojarzę w tej cenie tak dobrze grających TWSów od strony całościowego strojenia i to już na silikonach, wprost z pudełka. I są jak na razie jedynym modelem, co do którego brzmieniowo nie będę miał żadnych uwag. Owszem, całościowo nie są modelem pozbawionym wad, ale też mają sporo zalet. Największą ich bolączką jest moim zdaniem kapryszenie z nadajnikami Bluetooth USB na PC. Najczęściej korzystam właśnie z tego źródła odsłuchu i tym samym znajduję się bezpośrednio w najbardziej penalizowanej grupie odbiorców tych słuchawek. Choć i tu trudno powiedzieć co jest (było) przyczyną, bo jednego dnia anomalie występowały parokrotnie, a już następnego kompletnie znikały.

Ostatecznie słuchawki robią na mnie dobre wrażenie, choć funkcjonalnie kuleją po nadajnikach BT USB.

Ponarzekać mogę też jeszcze na mikrofon, który – choć lepszy od wielu budżetowych modeli – jest wciąż tylko dostateczny. No i przydałaby się kontrola głośności w samych słuchawkach. Wszystko to wpływa na ocenę końcową, niemniej producent jednak stara się to nadrobić jak pisałem świetnym stosunkiem ceny do jakości dźwięku, a i same korpusy są bardzo wygodne, nie sprawiające problemów i aż zachęcające do wykorzystywania w całości ogniwa znajdującego się w RM One by słuchać ich jak najwięcej i jak najdłużej. Jeśli więc tylko producent popracuje nad kompatybilnością modułu BT, te słuchawki będą mogły naprawdę sporo namieszać w tym przedziale cenowym u wszystkich użytkowników ceniących sobie otrzymanie jak najwięcej dźwięku za jak najmniejsze pieniądze.

 

 

Słuchawki na dzień pisania recenzji są do nabycia u oficjalnego dystrybutora marki Encore w Polsce, w sklepie Audiomagic, w cenie ok. 200 zł.

 

Zalety:

  • ogólnie dobrze wykonane jak na swoją cenę
  • dodatkowe pianki Comply S400 w zestawie
  • etui z funkcją power banku i wskaźnikiem naładowania własnego ogniwa
  • bardzo dobra wygoda
  • niemęczące nawet przy dłuższych odsłuchach i o późnych porach
  • wyjątkowo kompetentne brzmienie na planie bardzo subtelnego „V” o porządnej jakości
  • delikatne zmiękczenie sopranu mocno zwiększające tolerancję na słabsze utwory ale nie kosztem szczegółowości czy otwartości
  • jedna z najlepiej uchwyconych barw dźwięku w słuchawkach TWS jakie słyszałem
  • bardzo dobra scena na szerokość
  • uniwersalny charakter strojenia co do gatunków muzycznych
  • bardzo atrakcyjna cena

Wady:

  • bardzo delikatny szum w tle podczas pracy i leciutkie przebicie na lewą słuchawkę
  • sporadyczne anomalie podczas pracy z nadajnikami Bluetooth USB (PC)
  • jedynie dostateczny mikrofon
  • krawędzie odlewów mogłyby być delikatnie przygładzone dla jeszcze lepszego efektu organoleptycznego
  • brak możliwości regulacji głośności za pomocą słuchawek
  • nie pogardziłbym nieco lepszą izolacją od otoczenia

 

Serdeczne podziękowania dla sklepu Audiomagic za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.

 

 

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

11 komentarzy

    • …ale nie są to T2C. QCY mają gorszą jakość dźwięku, trudniejszy w opanowaniu bas i gorszy mikrofon. Oczywiście każdemu wg potrzeb. Jeśli słuchawki za 200 zł są dla kogoś w cenie grubo przesadzonej, niech po prostu szuka tańszych alternatyw 🙂

  1. Myślę jednak że to jest produkcja qcy i to nie jest przypadek identycznego wyglądu. Za 200 zł znajdą się lepsze słuchawki z aptx. Tutaj nawet parametry to kopia t2c. One brzmią dobrze ale w cenie 100zl a nie 2x wyższej.

    • Czy porównywała Pani T2C z One bezpośrednio i jest Pani gotowa zaręczyć w 100% że są to identyczne produkty?
      Jakie słuchawki za 200 zł są Pani zdaniem lepsze od Encore?

    • Qcy jest chyba jednym z największych producentów na świecie. Robi słuchawki również dla Xiaomi i wielu innych znanych marek. To nie jest wstyd, że oni byliby odpowiedzialni za produkcje Rockmasterów. Jednak już sprzedawanie po 2x zawyżonej cenie OEM T2C już jest trochę nie fair wobec konsumenta. Z tego co wiem mają patent na ten design więc to raczej mało prawdopodobne że inny producent by sobie to skopiował. T2C posiadam osobiście stąd to skojarzenie. Postaram się porównać bezpośrednio z TWS rockmasterów choć widzę, że nikt w okolicy go nie sprzedaje. Sprawdzić to można chyba w jeden sposób ale nie mam pewności. Poprosić dystrybutora o dostarczenie certyfikatu CE i sprawdzenie kto go wystawił. A co do słuchawek to moim zdaniem zdecydowanie lepszą alternatywą (bardziej opłacalną) są chociażby Edifier TWS1, Xiaomi AirDots Pro, HAYLOU GT1 PLUS/PRO

    • Dziękuję za ciekawe informacje. T2C odsłuchiwałem jakiś czas temu i tak jak pisałem grały inaczej niż Encore, wolałem je na piankach przez bas i jego kondycję. Nie dodaje się ich tam do zestawu, ale mam całą paczkę różnych modeli Comply. Niemniej za 100 zł wydawały mi się świetną propozycją (są w Polecanych). Z kolei Encore znacznie lepiej radziły sobie na silikonach, bas był łatwiejszy w kontroli, nie utwardzał się tak jak na QCY. Mikrofon także się między tymi parami różnił na plus dla Encore, choć nie jest to i tak poziom CK3TW. Kto wie, może faktycznie wychodzą z tej samej fabryki. Postaram się dopisać odpowiedni akapit do recenzji ze swoimi obserwacjami w tym zakresie.

      Dziękuję za rekomendacje słuchawek. Postaram się sprawdzić w miarę możliwości każdą z nich i zrecenzować na blogu. Zwłaszcza, że z Edifierem współpracuję i bardzo dobrze wspominam ich TWS6.

  2. Czy te słuchawki nadają się do słuchania na siłowni? Tzn. czy nie zaszkodzi im trochę potu?

    • Trudno powiedzieć. Nie testowałem ich Panie Mateuszu w takich warunkach. Aczkolwiek pot zawsze ma właściwości destrukcyjne dla materiałów eksploatacyjnych.

  3. Te (przecinek, przecinek w przecinek) słuchawki zrujnowały moją pracę i wizerunek w firmie. Brzmi dziwnie, prawda?
    To wyobraź sobie prezentację dla wielkiego klienta. Wyłączasz te (przecinek) słuchawki, chowasz do etui, idziesz do salo konferencyjnej. W ustawieniach Windows „Rozłączasz” (ale nie usuwasz pary).
    W środku wypowiedzi klient – zamiast ciebie – słyszy przekleństwa z open space, bo (przecinek) słuchawki postanowiły się jednak (tutaj wstaw kilka przecinków) sparować.

  4. Jak wygląda ich brzmienie w porównaniu do encore rockmaster OE? Mam te słuchawki i uważam ich brzmienie za idealne, więc poszukuję słuchawek dokanałowych z takim brzmieniem 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *