Słuchawki takie jak Crosszone CZ-1 ani nie zdarzają się zbyt często na recenzjach, ani w ogóle w naszym światku audio, ani też nie należą do grona teoretycznych egzotyków, bowiem koncepcja dawania na słuchawkach takiego dźwięku jak na głośnikach towarzyszy nam jako zagadnienie już nawet nie od lat, a dekad. CZ-1 są japońską próbą podejścia to niego po raz n-ty i tym razem w cenie 14 tysięcy będziemy mogli posłuchać i pomierzyć, czy faktycznie udało się japońskim mistrzom osiągnąć idealny mariaż między głośnikami, a słuchawkami. Za szansę tą bardzo serdecznie dziękuję jednemu z moich czytelników.
Dane techniczne
- Konstrukcja: dynamiczna, wieloprzetwornikowa, zamknięta
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 40 kHz
- Skuteczność: 97 dB
- Impedancja: 75 Ω
- Waga: 485 g
- Wyposażenie: kabel 6,3 mm (3,5 m), kabel 3,5 mm (1,2 m), adapter.
- Cena: 14 000 zł (sprawdź najniższą cenę i dostępność)
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas ładnie zapakowane w pudło przypominające trochę czy to HiFiMANa, czy Sennheisera, a co przy 14 tysiącach złotych nie powinno też poniekąd robić na nikim wrażenia. To tylko opakowanie, warte dosłownie kilkanaście złotych. To co zawsze nas interesuje, to oczywiście zawartość.
Konstrukcja słuchawek jest mocno nietypowa i bardzo ciekawa. Zaczynając może od góry, pałąk wykonano z metalu, z poduszką z materiału skóropodobnego, wyprofilowanego pod naszą głowę. Z niego wysuwają się pod bardzo płaskim kątem widełki pałąka, regulując nie tylko głębokość, ale i odsunięcie słuchawek poza oś głowy. Interesujący, ale ryzykowny zabieg konstrukcyjny.
Widełki słuchawek są obrotowe we wszystkich osiach, podczas gdy sam kąt nachylenia jest automatycznie regulowany poprzez zawiasy sprężynowe.
Choć słuchawki są dosyć duże i masywne, rozkład masy jest świetny, a docisk do głowy delikatny, co ma swoje plusy i minusy. Plusem jest naturalnie wygoda, zwłaszcza przy długich sesjach. Minusem – luźne leżenie na głowie, co przy takiej masie powoduje przeciętną stabilność.
Całość wykonano z bardzo dobrych materiałów, w większości z metalu, ale muszle są wykonane z plastiku, aby nie zwiększać wagi jeszcze mocniej.
W środku umieszczono zespół wieloprzetwornikowy złożony z przetworników dynamicznych napylanych berylem. Frontowy przetwornik 23 mm odpowiada za wysokie tony i jest wycelowany bezpośrednio w ucho słuchacza, podczas gdy równolegle do niego skryty jest większy 40 mm, obłożony otworami z umieszczonymi w środku czasami filtrami gąbkowymi, sterując w ten sposób opóźnieniami i odpowiadając za tony niskie. Dodatkowo okablowanie jest tak skonstruowane, że do każdej muszli idzie sygnał zarówno z lewego, jak i prawego przetwornika. Słuchawki są bowiem tak zaprojektowane, aby imitować efekt kolumnowy i zaopatrywać oba zespoły przetworników w pogłos tak, jakby dźwięk trafiał z pewnym opóźnieniem do drugiego ucha podczas typowego odsłuchu kolumnowego. Jednocześnie eliminuje to konieczność orientowania się który wtyk w którą słuchawkę winien wchodzić – jest to kompletnie obojętne. Taka konstrukcja teoretycznie wyklucza też pracę po balansie.
Wszystkiego tego dopełniają ogromne pady zamszowe o kształcie trójkątnym. I… to tak naprawdę tyle. W zestawie doznamy zaszczytu posiadania jedynie dwóch kabli sygnałowych, oba są typu single-ended, z czego jeden gwintowany, drugi na stałe na duży jack i w większej długości.
Jakość dźwięku CrossZone CZ-1
Pierwszy kontakt ze słuchawkami w zakresie dźwięku jest autentycznie „dziwny” i tak samo pierwsze słowo, jakie przyszło mi na myśl, brzmiało „specyficzny”. Niestety im dalej w las, tym słuchawki miały coraz większe problemy z przekonaniem mnie do siebie. Do tego pojawiły się problemy z samopoczuciem od ich „specyficznego” strojenia i to do tego stopnia, że resztę czasu spędzonego po pisaniu recenzji spędzałem w Sennheiserach HD 580.
Choć zawsze recenzję zaczynam od odsłuchów i nigdy od pomiarów, z perspektywy pisania już na gotowo treści najwygodniej będzie mi po prostu przytoczyć od razu zebrane dane pomiarowe:
Sam wykres powinien już wiele mówić o ich „dziwności” i „specyficzności”. Ale zaczynając od rzeczy fundamentalnej, a więc basu – słuchawki prezentują się należycie chyba tylko tutaj, gdzie faktycznie trzeba pochwalić ich równość i potencjał na zejście. CZ-1 mają mocny i donośny bas, przypominający może nawet trochę bas z typowego subwoofera głośnikowego, niż słuchawek (w tym pozytywnym znaczeniu). Jednocześnie ma to swoje konsekwencje w ogólnym strojeniu, które jest jak widać trochę opadające i sprawia wrażenie ocieplonego, choć wciąż detalicznego.
Właśnie te ocieplenie powoduje, że słuchając CZ-1 równa się do najcichszego zakresu, a więc aby słyszeć lepiej sopran i średnicę, podniesiony musi zostać bas. Efektem tego po ok. 30 minutach nabawiłem się typowej dla siebie migreny poodsłuchowej. Sam bas również nie jest w 100% idealny, gdyż jest po nie tylko mocnej, ale niestety i twardszej stronie. Nie listuję tego jako jednoznacznej wady, gdyż wiele osób bardzo lubi taki bas i nie jest na niego tak wyczulona, jak ja.
Średnica i sopran to już niestety odejście od konwencjonalnego przekazu. Mówię niestety, ponieważ o ile zamysłem producenta było stworzenie słuchawki z prezentacją frontalną, jak na głośnikach, o tyle w słuchawkach taka sztuka rzadko kiedy się udaje i efektem końcowym jest wprowadzenie mocnego pogłosu, wręcz efektu pudełka i studni, ale jest on stały, a bardzo zmienny w zależności od albumu, a nawet poszczególnych utworów.
Wynika to też z konstrukcji słuchawek, operowania opóźnieniami, falami odbitymi oraz pozycjonowaniem przetwornika wysokotonowego, który ustawiony pod kątem musi idealnie trafić w nasze ucho. Niemniej na wykresie tonalnym widać, że słuchawki notują w paru miejscach mocny spadek energii. Pierwszy punkt to 1,4 kHz, prawdopodobnie będący miejscem podziału przetworników. Tam CZ-1 wytracają się bardzo gwałtownie o 16 dB. Jeśli dany dźwięk pojawi się punktowo dookoła tego miejsca, będzie słyszany normalnie i głośno. Ale jeśli trafi w 1,4 kHz lub rozleje się dookoła, będzie albo bardzo cichy, albo nienaturalnie stłumiony w jednym konkretnym miejscu, a nie po całości. Tak samo będzie z wybicie w 2,2 kHz czy dołkami w 2,9 i 7,4 kHz. Zwłaszcza ten ostatni jest absolutnie dramatyczny, bo słuchawki zaliczają jeszcze bardziej gwałtowny zjazd o 20 dB w dół. I nie jest to błąd pomiarowy, zweryfikowałem to wielokrotnie. Słuchawki po prostu tak się mierzą i tak grają. Poza progiem 6 kHz wysoki sopran oraz harmoniczne teoretycznie przestają istnieć. Oczywiście nie znaczy to że CZ-1 tego rejonu nie zagrają, ale po prostu zrobią to słyszalnie ciszej. Dlatego mają ciepły, ale wciąż jakby detaliczny charakter.
Natomiast co do czystości, tu z kolei kłania się wykres THD+N:
Słuchawki mają prawdopodobnie punkt podziału dokładnie w 1400 Hz, a co widać również na wykresie tonalnym. Notują tam mocny skok zniekształceń, przy czym sam sopran oddziela się przez to trochę od reszty podzakresów. Jak na ironię duży współczynnik zniekształceń na basie nie jest dla niego aż takim problemem jak dla sopranu.
To jednak nic, gdy uwzględnimy jeszcze do tego scenę. Nie jest ona ani głośnikowa, ani słuchawkowa. W jednym utworze potrafi ładnie zaprezentować pomieszczenie i nawet porozmieszczać artystów na planie, aby w drugim utworze (lub nawet tym samym, jak tylko pojawi się więcej dźwięków) wszystko zniszczyć i zachować się w sposób kompletnie nielogiczny, wprost przeczący temu jak jeszcze chwilę temu się słuchawki prezentowały. W trzecim utworze zachowają się jeszcze inaczej, zaprezentują inną kompletnie konstrukcję dźwięku niż w dwóch poprzednich. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem się z takimi słuchawkami, a przynajmniej tak się zachowującymi.
Praktycznie co utwór, co album, co gatunek, dostawałem dźwięk zbudowany na zasadzie losowości, zaskakujący jakimś nowym elementem, ale nie w ramach odkrywania smaczków i dźwięków, a pojawiania się błędów. Aby to zobrazować najdobitniej, było to takie uczucie, jakby przyjść do garażu, w którym na pierwszym stanowisku stoi samochód sportowy na drewnianych kołach od powozu konnego, w drugim małe auto miejskie z silnikiem od Jelcza, a w trzecim ciężarówka bez kabiny i z silnikiem od kosiarki. Nic kompletnie do siebie nie pasuje, wszystko jest na opak.
Zachowanie przetworników dobrze obrazuje też wykres impulsu, który przez długi okres czasu ma problem ze stabilizacją:
Dla porównania, impuls 3x tańszych słuchawek, HD 800, abyśmy mieli jakikolwiek punkt odniesienia (słuchawki w wersji fabrycznej):
Jeśli więc odpowiednim określeniem byłoby, że CrossZone CZ-1 są modelem „eksperymentalnym”, to takowym polem w którym świetnie w jego ramach prosperują jest właśnie scena. Sedno problemu opiera się na kompletnym zniszczeniu przejść międzyosiowych, a nawet samych osi wychylenia przód-tył i lewo-prawo. Dźwięk nie jest dookólny, nie podąża po okręgu czy elipsie dookoła nas, a raczej pojawia się punktowo, czasami przechodzi wprost przez głowę w ramach jednej osi, ale co do zasady stara się być forsowany na front, tworząc efekt kartonowego pudełka.
Na jednym utworze zachowają się tak jak opisałem wcześniej, a na innym dźwięk będzie właśnie bardzo „pudełkowy” i choć zaznaczający głębię sceny, to w sposób po prostu błędny i kwalifikujący się na przypisanie wielokroć gorszym słuchawkom „marketowym”, które są niczym innym jak plastikową obudową z dwoma przetwornikami, które ktoś stworzył aby te może niekoniecznie grały, a po prostu były, istniały. Wiem, że to bardzo surowa ocena, może trochę wobec nich niesłuszna, ale nie są to tanie słuchawki i już z tego względu raczej wypadałoby, abyśmy jako konsumenci przyjęli bardzo krytyczną perspektywę wobec tego co otrzymujemy. Mieć bowiem 14 tysięcy, a nie mieć, to wcale nie taka prosta sprawa, zwłaszcza przy obecnej sytuacji gospodarczej.
Ale wracając, w jeszcze innym utworze dźwięk z lewej zagra tak, że jego część pojawi się z prawej strony. O ile tutaj jest to zabieg celowy i wynika z faktu, że słuchawki mają wtyki przekazujące sygnał lewy i prawy jednocześnie do każdego zespołu przetworników, aby symulować w ten sposób efekt crossfeed, o tyle scena jest przez to kompletnie rozjechana we wszystkie strony, ani mała, ani duża, ani poprawna, a po prostu dziwna, błędna i bałamutna. Sęk w tym, że producent nie do końca mógł to zrobić inaczej i aby taka symulacja miała możliwość odbycia się, musiano słuchawki „zepsuć” w ramach klasycznego renderowania stereofonicznego. Przy okazji grzebiąc barwę, lokalizację wykonawców na scenie, balans tonalny itd.
Dźwięku do tyłu na przykład nie ma, jest on montowany forsownie z przodu albo przechodzący co najwyżej „przez oczy” i ścisły środek głowy wówczas, gdy w utworze ma być odtworzone wrażenie dochodzenia go z tyłu. Wspomniane wychylenie w lewo z częścią dźwięku na prawo brzmi tak, jakby każdy tego typu efekt miał kształt pręta, którego część wychyla się w prawidłową stronę, ale mniejsza zostaje wychylona w przeciwną. To z kolei nie jest efekt kolumnowy i tu za punkt odniesienia służą moje stare dobre KEF Q80, które nawet i strojenie mają do CZ-1 podobne, a i tak ze wszech miar lepsze, bardziej przewidywalne, odmienne od słuchawek i mimo to zachowujące szablonowe ramy odsłuchu kolumnowego. Troszkę też kłaniają się tu pamiętne dla mnie odsłuchy z Audio Show.
Odtworzenie przykładowej próbki z dźwiękiem monofonicznym ujawniło najmocniej i najdobitniej jak prezentuje się „efekt pudełka” i opisać go mogę jako założenie sobie na uszy grubych plastikowych kubków z odciętym dnem. Boli mnie to osobiście tym bardziej że Crosszone CZ-1 to słuchawki w wymiarze subiektywnym ciekawe, mające interesujące podejście do dźwięku słuchanego w takiej właśnie formule, ale w wymiarze obiektywnym jest to projekt tak eksperymentalny, że aż zbyt eksperymentalny. Oczywiście można mieć baczenie na to co chciał osiągnąć producent i w taki sposób słuchawki usprawiedliwiać, ale podchodząc do słuchawek z perspektywy totalnie czystej kartki i nie czytając nic a nic na ich temat, a zamiast tego próbując samodzielnie je zrozumieć „wprost z pudełka”, otrzymujemy jako użytkownicy mnóstwo znaków zapytania i dźwięk również dosłownie „wprost z pudełka”, ale i tu nie zawsze i nie w każdym utworze.
Powoduje to, że takie słuchawki jak Crosszone CZ-1 są tak bardzo specyficznie grające, że można je zinterpretować w bardzo różny sposób. W moim przypadku pierwotnie podejrzewałem, że jest to zgodnie z nazwą zabawa w sprzętowy crossfeed. Im dalej jednak w las, tym bardziej miałem wrażenie, że dostaję słuchawki pokroju samodzielnie skompletowanego systemu głośnikowego 2.1, w którym mam bardzo dobry subwoofer ale z lekkim problemem z falami odbitymi, całkiem dobre przetworniki średniotonowe z problemem z rozstawem i przeciętne przetworniki sopranowe, które odstają od reszty, bo producent postanowił w końcu gdzieś przyoszczędzić. Jeśli zależało mu na osiągnięciu efektu „głośnikowego” w słuchawkach, to o ile teoretycznie wszystko zostało tu wykonane prawidłowo, sterowanie timingiem itd., w praktyce raczej nie tędy winna biec ta właściwa ku temu droga. Brakuje przewidywalności, powtarzalności i realizmu, nawet jeśli uwzględnić dobrą odpowiedź impulsową słuchawek, porównywalną z faktycznie prawdziwymi głośnikami.
Także największą wadę dźwięku Crosszone CZ-1, obok alogicznej sceny, poczytuję w jego całokształcie. Słuchawki są po prostu nieobliczalne, zachowują się ekstremalnie losowo, grając w jednym utworze jak bardzo tanie słuchawki wykonane z najgorszych możliwych materiałów, aby w innym błysnąć dużymi pokładami jakości, ale też jakoś tak nie pozbawiając się swojej dziwacznej maniery. Nie grają jak zwykłe słuchawki i samo w sobie nie jest to wadą, bo jednak należy bardzo docenić myślenie nieszablonowe i eksperymentowanie z dźwiękiem jako takim, ale w tych słuchawkach cały eksperyment odbywa się za 14 tysięcy. W tej cenie można kupić naprawdę fantastyczne słuchawki, grające wielokrotnie lepiej, a przede wszystkim – normalnie. Bowiem CZ-1 ani nie są przykładem grania głośnikowego, ani słuchawkowego. Raczej znajdują się gdzieś pomiędzy, ale w przeciwieństwie do np. K1000, które faktycznie można byłoby określić jako taką swego rodzaju hybrydę, nauszne głośniki, tutaj jest diametralnie inny przekaz. Diametralnie.
W czym może tkwić problem? Najprawdopodobniej w samej konstrukcji, gdyż słuchawki technicznie mają wysokie THD oraz rozjechany przebieg fazowy, będący zakładam pochodną zaimplementowania w środku jakiejś zwrotnicy i – znów – z samej konstrukcji słuchawki. Odbioru nie ułatwia też dosyć spora dowolność w ich założeniu. Przesunięcie ich w kierunku przodu albo tyłu głowy powoduje słyszalne aberracje w dźwięku, które i tak rodzą się, gdy poruszamy głową, a słuchawki tańczą sobie na niej z pomocą grawitacji.
O ile można byłoby powiedzieć w tym miejscu, że jak zawsze trzeba posłuchać, że to kwestia gustu, muzyki… nie. Odrzuciłem przy tych słuchawkach wszystkie potencjalne zmienne, przestudiowałem całą swoją audiotekę, nawet dokonałem specjalnie kilku zakupów płytowych w gatunkach zupełnie z reguły przeze mnie nie słuchanych na co dzień. I niestety słuchawki zachowywały się za każdym razem bardzo różnie, od „specyficznie” do „źle”. Po prostu źle. Choć potrafiły mi np. ładnie oddać klimat kapeli i pomieszczenia w soulu. W klasyce było już różnie. Na syntezatorach źle. W muzyce filmowej najczęściej akceptowalnie z racji mocniejszego basu. Ambient to już kompletna porażka, bo jakiekolwiek odwzorowanie sceny umierało już po pierwszych sekundach. Trójwymiarowości sceny brak, stereofonii w prawidłowym tego słowa znaczeniu brak, czarowania i angażowania sceną brak. Tu również zarówno zwykłe słuchawki potrafiły poradzić sobie lepiej, jak i normalne kolumny.
Raczej słuchawki więc widziałbym nie w zakresie systemowego rozwiązania problemu przesunięcia czasowego między uszami i aplikowania na stałe crossfeedu, a bardziej oddawania klimatu pomieszczenia w słuchawkach. Zaryzykuję nawet stwierdzenie dalsze: słuchawki są celowo tak zaprojektowane, celowo „zepsute”, aby jak najmocniej oddawały ten efekt. A jeśli nie w formie rzeczywistego spektaklu, to efektu widowni, odtworzenia muzyki na głośnikach w pomieszczeniu, nie bez niego, nie poza nim. I bardziej przy tym preferują wolniejsze gatunki. A użytkownik? Nie ma znaczenia czy mu się to podoba czy nie. Jest na taki przekaz skazany.
W żaden sposób nie są to zatem słuchawki konwencjonalne, odsłuchowe w wymiarze kontrolnym, referencyjnym, krytycznym. Idą zdaje się po wierność pomieszczenia i klimatu, a nie wierność muzyki samej w sobie czy bezbłędność w ramach tego procesu. Mam z tego powodu wrażenie, że CZ-1 to bardziej drogie symulatory problemów głośnikowych w pomieszczeniu odsłuchowym bez należytego przygotowania i wytłumienia, niż symulatory samych głośników. Nie ma bowiem pomieszczenia idealnego przy pokazach, sesjach z publicznością, choć i znalazłyby się pewne wyjątki (np. NOSPR w Katowicach). I mówię to bez złośliwości, znów odsyłając do pomiarów impulsowych. Co prawda można się wybraniać, że wynika to z mnogości fal odbitych, bo jest to istotą zasady działania CZ-1, ale pokazuje to raczej słabość konstrukcyjną, aniżeli specyfikę pracy, a już na pewno nie atut.
Pod koniec dnia z odsłuchów CrossZone CZ-1 wychodziłem autentycznie zmęczony. Z jednej strony tonalnością, bo jednak bas CZ-1 jest z gatunku tych schodzących mocniej, głębiej i niestety łącząc się z efektem twardości, co sumarycznie powodowało u mnie dyskomfort przy odsłuchu już 30-minutowym. Z drugiej koniecznością logicznego pogodzenia ze sobą rzeczy nielogicznych, ubrania w słowa tego co słyszałem, uzasadnienia pełnej świadomości celów i założeń, które były jak najbardziej dobre i logicznie uzasadnione, z uwzględnieniem bardzo (niestety znów użyję tego słowa) „specyficznego” ich wyegzekwowania.
Alternatywy?
Co w sytuacji gdyby chciałoby się iść w prezentację głośnikową, ale w formie słuchawkowej (czyli pozostając jakoby w założeniach projektowych CZ-1)? Wolałbym wzmacniacz lub DAC z funkcją crossfeed albo słuchawki mające prezentację konwencjonalną, ale naśladującą w jakimś stopniu grania czy to kolumn (np. K280) czy monitorów studyjnych (K1000). Te ostatnie z dobrym torem i tak wyniosą mniej niż zakup CZ-1. Te pierwsze to z kolei śmieszne względem nich pieniądze i może nie wygoda pierwszych lotów tak jak przy Crosszone CZ-1, ale jednak prezentacja ta znacznie bardziej do mnie przemawiała swego czasu.
Natomiast od Crosszone CZ-1 preferowałem stare Sennheisery HD 580 z 1993 roku. Zagrały znacznie bardziej poprawnie, a wciąż utrzymując całkiem zbliżoną sygnaturę dźwiękową na ocieplenie, mocny bas i miejsce na środku. To one jak pisałem „kurowały” mój słuch po sesji z Crosszone. Powrót na CZ-1: ciszej, potrzeba więcej mocy, bas lepiej wykończony na samym dole i schodzący mocniej, ale bardziej twardo uderzający, więcej miejsca na środku, góra punktowo mocniej podkreślona. Powrót na HD 580: cieplej, ciemniej, ciaśniej ale przyjemniej, normalniej, wszystko zaczyna brzmień w sposób przewidywalny i bez zaskakiwania zachowaniem czy to sceny, czy to pojedynczych dźwięków. Dlatego pisałem kilka akapitów wyżej, że CZ-1 to słuchawki specyficzne, ale i ciekawe, mimo że za zaspokojenie swojej ciekawości musimy zapłacić aż 14 tysięcy. Choć jest to prezentacja czystsza od starych Sennheiserów, nie mogę się do niej przyzwyczaić, a co nie przychodzi mi bez żadnego trudu na 580-tkach. Dźwięk jest prezentowany, nie jestem w środku wydarzeń, nie żyję dźwiękiem, jestem tylko widzem. I tego finalnie chyba najbardziej mi w CZ-1 brakuje: angażu. Nie mogę się umiejscowić w wydarzeniach dźwiękowych, spektakl dzieje się przede mną, ale i obok mnie. Nie śpiewam razem z wokalistami, nie podziwiam kunsztu skrzypków, nie pomagam wyobraźnią uderzać mocniej w bębny, nie chłonę dźwięku tak jak w 580-tkach, ale i np. K1000.
Ich założenie zaraz po CrossZone CZ-1 to jest skok w zupełnie inny świat. Bas nie ma już tego zejścia jak na Crosszone, przez co brakuje mu monumentalności i stylu wspomnianych „głośników 2.1”, ale jestem w centrum wydarzeń, dźwięk dzieje się dookoła mnie, jestem jego częścią. Jest wyraźnie jaśniej, ale i szybciej, śmielej, czyściej. Brakuje tylko tego fundamentu basowego i tu faktycznie CZ-1 mogą w zakresie ilości dołu górować. Do K1000 trzeba się przyzwyczaić w tym względzie, ale to akurat ich wada zarówno znana wszem i wobec, jak i podkreślana przeze mnie wielokrotnie. Niemniej trójwymiarowość, wielość sceny, efekty, stereofonia… wszystko jest wyżej, dalej, głębiej, lepiej. Dokładnie jak na porządnych monitorach studyjnych, bez kompleksów. Powrót na Crossy i… efekt jakbym słuchał muzyki przez puszkę bez dna lub plastikowy kubek w podobnej konfiguracji. Efekt tubowy, nie całościowo, a częściowo. Dźwięk nie jest już przy mnie, we mnie, jest znów na przedzie, tak jak obiecywał producent na karcie produktu, ale trudno powiedzieć abym był zadowolony. Niestety. Tracę trójwymiarowość sceny, tracę ten angaż, pojawia się wiele dziwnych pogłosów, wraca nielogiczne zachowanie niektórych dźwięków.
Szukając sobie w głowie słuchawek grających podobnie, nie mogłem uciec od skojarzeń z dwiema konkretnymi parami. Pierwszą z nich są AKG K340. To stare hybrydy elektretowo-dynamiczne, które również potrafiły zagrać w taki sposób, aczkolwiek z mniejszą ilością błędów za cenę niższej jakości dźwięku. Tylko że to konstrukcja z końca lat 70-tych. Crosszone CZ-1 są od nich wygodniejsze, grające lepiej, ale dziwniej i za wielokrotnie wyższą cenę. Gdzieś jeszcze mi po głowie chodziły mi jeszcze Pioneer SE-Monitor5, ale te słuchawki grały zupełnie inaczej, znacznie jaśniej, ale też w podobny pogłosowo-pudełkowy sposób. Także to nie jest tak, że CZ-1 grają w jakiś naprawdę niepowtarzalnie dziwny sposób, ale też owej dziwności nie da się w żaden sposób zanegować, zwłaszcza pomiarowo.
Opłacalność
Przy 14 tysiącach złotych niestety ale w innym kierunku swój wzrok bym chciał skierować i decydowałbym się albo na porządne słuchawki konwencjonalne z wyższej półki, albo po prostu na głośniki. W tej cenie można bowiem dostać już sensowne zestawy. I w obu przypadkach uzyska się efekt lepszy, niż decydując się tylko na eksperymentalny półśrodek.
Niestety nie jestem w stanie pozytywnie ocenić wartości tego modelu przy kwocie 14 000 zł. Zresztą, ocena stosunku ceny do możliwości będzie skrajnie subiektywna, zmienna, uznaniowa. Komuś być może tak mocno się spodobają, że będzie gotów za nie zapłacić i pełną kwotę, bo uzna ją za uczciwą. Komuś innemu może bardziej odpowiadać cena 10 tysięcy, albo 8 tysięcy, bo na tyle by wyceniał ich dźwięk, dostrzegając pewne wady albo cele, którymi słuchawki te je spełniwszy zanegują po drodze coś akurat ważnego, ale nie na tyle, aby dać się całkowicie skreślić. Mi zaś słuchawki te po prostu się nie podobają, nie chciałbym ich posiadać, nie widzę dla nich u siebie żadnego zastosowania w żadnym gatunku muzycznym którego słucham i na żadnym z posiadanych urządzeń. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ich egzystencji tak w przestrzeni odsłuchowej, jak i testowej, bo jako punkt odniesienia też nie mogą specjalnie służyć. Mogę co najwyżej wydać osąd w niniejszej recenzji, w swoim imieniu i na bazie swoich odczuć. I choć zawsze staram się w testowanych słuchawkach odszukać sens, intencję, zastosowanie, przydatność, bo jednak są gusta i guściki, to akurat CZ-1 zaliczają się do niewielkiego grona tych słuchawek, których intencję powstania rozumiem, zasadę działania pojmuję, ale zastosowania i przydatności nie widzę, a co za tym idzie sensu.
Czy CrossZone miałyby sens, gdyby były tańsze? Np. nie za 14 tysięcy a za 10 tysięcy? A może jeszcze mniej? Dobre pytanie. Sam osobiście bym ich dla siebie nie kupił w ogóle. Nie jestem w ich grupie docelowej. Jeśli już próbować je nabyć, to raczej za jak najniższą cenę i to bez limitu dolnego. Niemniej i tak wolałbym w tej cenie nabyć już normalne głośniki.
Aczkolwiek powstrzymam się przed stwierdzeniem, że wszystko byłoby lepsze od CZ-1, bo takich np. KingSoundów KS03 również w żaden sposób bym nie chciał posiadać i używać. Chyba że po ciężkich modyfikacjach i próbach dramatycznego ratowania, wyciągania ich sopranu. Sęk w tym że CZ-1 nie kwalifikują się na modyfikacje z racji bardzo specyficznej konstrukcji. Co najwyżej można próbować equalizacji, ale musiałaby być ona bardzo skrupulatnie przeprowadzona, dokładnie w tych miejscach które w CZ-1 niedomagają, poświęcając na to mnóstwo czasu, a i tak na koniec dnia z wszelkimi możliwymi konsekwencjami stosowania EQ, a więc zniekształceniami itd. Przy tak wysokiej cenie jest to po prostu syzyfowa praca i znacznie łatwiej, prościej, szybciej jest wybrać inne słuchawki, których liczba problemów będzie znacznie mniejsza. To w wymiarze słuchawkowym. Zaś w wymiarze pierwotnego przeznaczenia CZ-1 raczej skłaniałbym się albo w stronę czegoś pokroju K1000/MySphere, albo po prostu trzymał się konwencjonalnych głośników. Tu także wyjdzie albo taniej, albo lepiej, albo jedno i drugie.
Podsumowanie
I tak dochodzimy do końca recenzji CrossZone CZ-1. Recenzji, w której trafiły się tym razem słuchawki, których nie jestem do końca w stanie rozszyfrować. Ani subiektywnie odsłuchowo, ani obiektywnie pomiarowo. Być może są to słuchawki stworzone dla zupełnie innych osób niż ja. Może ceniących sobie inne ich aspekty. Na pewno jednak recenzje takie, jak moja, będą wywoływały w pewnych kręgach reakcje jednoznacznie negatywne, może wręcz agresywne. Czyli klasyka gatunku jednym słowem.
Teoretycznie są jak pisałem ciekawe, bardzo nietypowe, próbujące podejść n-ty raz do tematu crossfeedu w słuchawkach i zaoferowania czegoś, co doceni fan przekazu głośnikowego, ale w sytuacji, gdy nie będzie mógł ze swoich głośników korzystać. W praktyce jednak jest to kontrowersyjna para, a w kwocie 14 tysięcy złotych jest to bardzo drogi eksperyment słuchawkowy, który ma szansę odnaleźć się raczej w bardzo konkretnych, unikatowych wręcz, scenariuszach, a nawet tylko konkretnych albumach i gatunkach, ale zawsze przechodząc przez pryzmat gustu słuchacza niczym filtr.
Ale nawet odrzucając dane pomiarowe i skupiając się wyłącznie na subiektywnej ocenie, CZ-1 mogą się podobać i pewnie tu czy tam się spodobają. Dla mnie są finalnie zbyt specyficzne, zbyt eksperymentalne, zbyt odległe od obu krańców podziałki na której się poruszają, w efekcie dając się pokonać zarówno konwencjonalnym słuchawkom, jak i pełnoprawnym głośnikom. Ze słuchawkami tymi spędziłem bardzo dużo czasu i za każdym razem wyniki były dokładnie takie same, identyczne pomiary, konkluzje, przemyślenia, wrażenia i ściąganie ich z głowy z ulgą. A jeśli testowane na różnym sprzęcie i w kontrze do różnych słuchawek nie zagrały lepiej na osi czasu i nie przekonały poprzez pryzmat cierpliwości i starań zrozumienia tego jak grają i dlaczego, to znaczy, że najprawdopodobniej doszukałem się w nich wszystkiego, czego miałem się doszukać i ten typ tak już po prostu ma. Niemniej liczę na to, że CrossZone mimo wszystko będzie nadal pracował nad tym projektem i choć w CZ-1 się to nie udało, być może wypuści w przyszłości coś, co faktycznie będzie godziło ogień z wodą.
Naturalnie mam nadzieję, że Właściciel nie weźmie sobie do serca powyższej recenzji. Często jest tak, że krytyka słuchawek jest odbierana jako krytyka czyjejś decyzji zakupowej, tego co ta osoba słyszy, a w rezultacie urastając do rangi zniewagi personalnej. A że nie jest to podszyte złymi intencjami, potwierdzają pomiary, których rezultatami przyznam również sam jestem zaskoczony, gdyż nie spodziewałem się, że słuchawki zaprezentują się w taki a nie inny sposób. I właśnie dlatego nie mogły zostać opisane inaczej. W przeciwnym wypadku musiałbym okłamywać nie tylko innych, ale i samego siebie.
Słuchawki na dzień pisania recenzji można zakupić za ok. 14 000 zł (sprawdź najniższą cenę i dostępność w sklepach)
Zalety:
- ergonomicznie dosyć przemyślana i wygodna konstrukcja
- bardzo dobra jakość wykonania elementów i wykończenie
- miękkie, zamszowe, pojemne pady
- dobry rozkład masy mimo faktycznej ciężkości słuchawek
- wymienne okablowanie bez konieczności orientacji kanałów
- subwooferowe zejście basu
- generalnie cieplejsze i przyjemniejsze strojenie bez ofensywnego sopranu
Wady:
- mimo teoretycznie małych wymagań prądowych potrzebują sporo sosu na wyjściu
- niemożliwa do dopasowania synergia
- rozjechana faza i ogromne punktowe ubytki w tonalności
- niezbyt dobra odpowiedź impulsowa
- notoryczny efekt „pudełka” w dźwięku
- duża losowość grania nawet w ramach utworów z tego samego albumu
- kompletnie zdezorganizowana scena dźwiękowa
- bas jednocześnie mocny i nieco twardy, potrafiący zmęczyć na dłuższą metę
- brak możliwości stania się substytutem kolumn w formie słuchawkowej
- przeznaczone wyłącznie dla świadomych użytkowników i bardzo specyficznych scenariuszy
- finalnie zbyt eksperymentalne i przez to zupełnie nieopłacalne przy tak wysokiej cenie
Serdeczne podziękowania jeszcze raz za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów
Sprzęt użyty podczas realizacji recenzji:
- Źródło analogowo-cyfrowe: Pathos Converto MKII + Pathos Aurium z lampami 6N1P-EW OC
- Transport cyfrowy: Xonar Essence ST via COAX (Native ASIO)
- Słuchawki: AKG K240 MKII, AKG K271 MKII, Audeze LCD-XC, KZ ZAX, Sennheiser HD 580, Sennheiser HD 800
- Okablowanie: interkonekty zbalansowane Fanatum Emmoni XLR, interkonekty niezbalansowane AF Signature One RCA, interkonekt cyfrowy AF Signature CX (COAX)
- Okablowanie słuchawkowe: kable słuchawkowe z serii Fanatum Emmoni Reference dla XC i HD 800, kabel Fanatum Synavlia dla HD 580, kabel AC2 MK2 dla K271 i K240, kabel Fanatum Eisodos LE dla KZ ZAX
- Stojaki słuchawkowe: Fanatum Statera EVO Jesion olejkowany
To typowy sprzęt dla audiofila. Skoro wydał 14K, to musi grać dobrze :]
To już Panie Krzysztofie w gestii jego własnej oceny. Subiektywnie za 14k po prostu kupiłbym inny model o innej prezentacji dźwięku. 🙂
Co słuchacz to gust. Piotr Ryka na HiFiPhilosophy był nimi zachwycony, choć też pisał iż są specyficzne. Ale uznał ten styl. Tu widać, iż są mocno nietypowe, wykresy dziwne, i pełno wad.
Każdy ma prawo do swojej opinii, ale wykresy pomiarowe nie mają gustu. 😉
Bardzo ciekawą dyskusję może Pan prześledzić u nas na forum, m.in. w kontekście fazy i SPL: https://forum.audiofanatyk.pl/topic/10143-co-wybra%C4%87-matrix-x-sabre-3-pro-auralic-altair-g21/page/3/#comment-66274
„Piotr Ryka na HiFiPhilosophy był nimi zachwycony, choć też pisał iż są specyficzne. Ale uznał ten styl.”
A jest jakiś styl, którego ten pan nie uznaje? Raczej same zachwyty.
Czyli specyficzne słuchawki, nastawione na przestrzenny efekt WOW na starcie, który po jakimś czasie jawi się dziwnym i problematycznym… Są słuchawki jak Empyrean nie robiące na starcie wielkiego WOW (no, robią trochę) ale pasmo ogarnięte i bez braków w żadnym aspekcie, po jakimś czasie uznaje się je za naturalne i takie jak trzeba. Albo takie co w jakimś aspekcie wypną się na efekt pokazuchy, takie wow na piersze założenie (pewnie dobrze wypada to na różnych audioszołach) ale po dłuższym obcowaniu coraz bardziej coś jest nie tak, męczy. …. szkoda że tyle kosztują. Na hifiphilpsophy w recenzji jest faktycznie komentarz „Jeszcze nie miałem do czynienia z tak osobliwymi słuchawkami, a miałem z wieloma odbiegającymi od normy. Są jedyne w swoim rodzaju, co słychać od pierwszych sekund (…) możliwe że wielu osobom nie przypadnie do gustu. Tego trzeba samemu spóbować (…) dopóki nie spróbujesz nie będziesz wiedział”. Jak widać, jednemu do gustu przypadnie ta osobliwość, innemu wybitnie nie. Cena straszna, więc tym bardziej ryzykowny produkt. Kupowanie wysyłkowo w ciemno odpada. Odsłuch w salonie, może wypożyczenie do domu, a potem ostre zbijanie ceny… Pytanie czy jeśli przypadną do gustu, to czy będzie to chwilowe, czy można zostać z nimi na długo. … kurcze, sam jestem ciekaw jak to dziwadło brzmi.
Dziękuję za napisanie recenzji, dokonanie pomiarów i podzielenie się spostrzeżeniami na temat Crosszone CZ-1!??
Nie ukrywam, że byłem bardzo ciekaw jak zostaną te słuchawki przez Ciebie odebrane, bo jest to odejście od neutralności, aby za sprawą strojenia, binauralności uzyskać efekt głośnikowy. To sprawia, że potrafią być one nieprzewidywalne, ale chyba to najbardziej w nich cenię, bo lubię być zaskakiwany, szczególnie pięknie, jak choćby w albumie „La Bamba” od O-Zone Percussion Group, w którym preferuje je od HD800, a nawet Focali Utopia.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam! 🙂
@Miękiszon ogólne technikalia dźwięku są na poziomie Meze Empyreanów – słychać techniczny charakter brzmienia, wysoką rozdzielczość z pokrytych berylem membran. Według mnie warto je sprawdzić 🙂 Jakbyś miał okazję ich posłuchać, byłbym wdzięczny za podzielenie się wrażeniami! ? Ważne, aby sprzęt miał sporo mocy, aby je dobrze wysterować. Bursona Reference 3 przy wysokim gainie mam ustawionego aż na 45.
Warto też przyjrzeć się poniższej recenzji:
https://www.head-fi.org/showcase/crosszone-cz-1-over-the-ear-triple-driver-flagship-headphones.23523/
Wzajemnie dziękuję, natomiast ustosunkuję się jedynie do kwestii wzmacniacza – nie był on problemem podczas ewaluacji CZ-1. 😉
Również pozdrawiam.
Dziękuję, również serdecznie pozdrawiam, a także zapraszam! 🙂
Piotr Ryka na Hifi philosophy napisał, że ze te słuchawki wspaniale napędził ifi idsd nano le, dodał też że nic dziwnego bo ten wzmacniaczyk dysponuje w mocą 1.5W. Niestety Piotr Ryka pomylił moc z maksymalnym poborem mocy który wynosi właśnie 1.5W. Wzmacniacz dysponuje mocą 130mW. Czy to faktycznie wystarczy by napędzić te słuchawki?
Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie testowałem iDSD Nano LE z tymi słuchawkami. Natomiast testowałem go z innymi i mówiąc wprost, Nano LE przegrał zarówno dźwiękiem jak i mocą z poczciwym Xonarem STX, który jest komputerową kartą dźwiękową (i przy okazji podstawowym urządzeniem jakiego używam w większości testów jako początkowy punkt odniesienia).