Idąc za ciosem po recenzji arcy-ciekawych Audeze MM500 (MM-500, w zasadzie chyba można je pisać tak z myślnikiem jak i bez), na warsztat trafia ich „mniejszy” brat, choć gabarytami jest on dosyć zbliżony, a więc model Audeze MM-100. Czy kosztujący blisko 1/4 ich ceny braciszek będzie w stanie zaoferować nam coś lepszego w kontekście swojej ceny? O tym dowiedzieć będzie można się z treści niniejszej recenzji.
Recenzja jest owocem płatnej współpracy z marką Audeze za pośrednictwem sieci salonów Top HiFi, która podesłała niniejszy sprzęt celem wykonania rzeczywistych testów użytkowych i pomiarów. Jest to tym samym ekspertyza niezależna.
Dane techniczne
Dane zaczerpnięte ze strony producenta na dzień pisania recenzji, pisownia oryginalna:
- Style: Over-ear, open-back
- Transducer type: Planar Magnetic
- Magnetic structure: Fluxor™ magnet array
- Phase management: Fazor™
- Magnet type: Neodymium N50
- Diaphragm type: Ultra-Thin Uniforce™
- Transducer size: 90 mm
- Maximum SPL: >120dB
- Frequency response: 20Hz – 25kHz
- THD: <0.1% @ 100 dB SPL, 1kHz
- Sensitivity: 98 dB/1mW (at Drum Reference Point)
- Impedance: 18 ohms
- Max power handling: 5W RMS
- Min recommended power: >100mW
- Recommended power level: >250mW
- Weight: 475g
- Price: 399,00 USD
Jakość wykonania i wyposażenie
Słuchawki przybyły w dość sfatygowanym pudełku, a co nie dziwi z racji tego, że jest to egzemplarz przeznaczony na testy i tułający się po ludziach po całej Polsce. Po jego cierpliwym i dokładnym rozbrojeniu, tak aby nie powiększać już dostatecznie rozległych uszkodzeń, oczom mym ukazały się Maxwelle… eee, a nie, czekaj, nie ten model.
MM-100 korzystają bowiem nie tylko z tego samego pakowania, co Maxwelle (zaślepiono gąbką np. otwór na nadajnik), ale opierają się na dokładnie tej samej konstrukcji pałąka z tą samą metodą regulacji opaski. Dostajemy tu też praktycznie te same gabaryty, materiały i jedyną finalnie różnicą będzie:
- brak elektroniki znajdującej się w środku,
- w pełni otwarty format słuchawek.
Wygoda pozostała na podobnym poziomie co w Maxwellach, z tendencją do bycia lepszą, jako że odpada nam nieco wagi. System mocowania opaski i ogólnie cała filozofia stojąca za nią jest dokładnie taka sama jak w Maxwellach, toteż pozwolę sobie na odesłanie do tamtejszej recenzji i nie powtarzanie się w przemyśleniach, które to pozostały dokładnie takie same.
Z racji iż odpada nam elektronika w środku słuchawek, jesteśmy tym razem wyłącznie w trybie analogowym-przewodowym. MM-100 posiadają przy tym możliwość pracy z kablem jednostronnym, jaki otrzymujemy w zestawie, po obojętnie której stronie. Natomiast jeśli jesteśmy zwolennikami sygnałów symetrycznych, wówczas możliwe jest zastosowanie kabla typu „Y” do obu muszli jednocześnie, aczkolwiek musi on mieć odpowiedni pinout. Teoretycznie możliwe jest wówczas zmuszenie MM-100 do pracy w trybie zbalansowanym, ale w praktyce ich wymagania nie są duże i dodatkowa moc wyjściowa nie jest tu do niczego potrzebna. Znacznie lepszą inwestycją byłoby po prostu zaopatrzenie się w lepszy interfejs albo źródło ogólnie, aby wyciągnąć z nich maksimum możliwości po czystym wyjściu single-ended.
W słuchawkach technicznie denerwowała mnie jedna tylko rzecz. Mianowicie wraz z ruchami głową, siła bezwładu membrany powodowała zaburzenia dźwięku na daną stronę. Spotkałem się z tym już parę razy, ale nie sądzę, aby była na to jakaś konkretna recepta po stronie użytkownika. Ot urok takiej konstrukcji i technologii przetworników.
W zestawie jest dosyć ubogo, bo mamy tak naprawdę tylko woreczek i jeden kabel jednostronny, właśnie single-ended. Wystarczający w zupełności do pracy z tymi słuchawkami, choć bardziej przydałoby im się coś pokroju AC2 lub AC3 i w akapicie o jakości dźwięku opiszę dokładnie dlaczego. Izolacji – z racji bycia konstrukcją otwartą – nie ma żadnej i tutaj Maxwelle były z oczywistych względów lepsze dla osoby, która oczekuje jakiejkolwiek separacji od otoczenia.
Jakość dźwięku
Do MM-100 można podchodzić dwojako. Z perspektywy poprzednich dwóch produktów Audeze mogę opisać je jako albo otwartą wersję Maxwelli ze wszystkimi tego zaletami (i konsekwencjami), albo zeskalowaną w dół wersję MM-500, a co jest myślę dosyć oczywiste. Słuchając ich po raz pierwszy, miałem wrażenie, że oscylują mniej więcej w połowie między jednym a drugim modelem. Dostałem bowiem wszystko to, co w MM-500, ale mniej lub inaczej. Aczkolwiek nie na tyle, aby nad MM-100 się nie zastanowić i przejść sobie obok nich do porządku dziennego.
Strojenie MM-100 od samego początku może zrobić na nas efekt WOW, zależnie od jakich modeli do nich będziemy podchodzili. Co więcej, po drobnych, ale precyzyjnie zaaplikowanych equalizacjach, słuchawki mają sporą szansę zagrać bardzo równo i naturalnie. Ale do tego etapu trzeba z nimi niestety dojść na piechotę.
Na początku mają tendencję do podkreślania sopranu w najwyższej partii, trochę na wzór ZE8000 MK2, ale wrażenie to powoli zanika, gdy uszy dokładnie zanurzą się w nausznikach pamięciowych. Proces ten nie zajmuje długo, bo dosłownie parę minut. Względem poprzednio posiadanych Maxwelli, na pewno udało mi się też usłyszeć delikatny pogłos w środku sceny, typowy w zasadzie dla większości, jeśli nie wszystkich Audeze w formacie otwartym. Wszystko staje się jasne po zakończeniu pierwszych odsłuchów i zrobieniu pomiarów na prośbę jednego z AF-owych discordowiczów:
Słuchawki posiadają oparty na podobnym fundamencie dźwięk, co MM-500, ale w żadnym wypadku nie są ich zminiaturyzowaną konwersją. Mam też wrażenie, że wykorzystują przetworniki bliskie temu, co otrzymałem w Maxwellach, ale to tylko przypuszczenie.
W każdym razie w ich dźwięku to, co rzuciło mi się za pierwszym razem, widoczne jest w dwóch punktach: 3 kHz oraz 7 kHz. Oba te miejsca, zachowując swoją względną punktowość, tworzą nieckę pomiędzy sobą, która przekształca się finalnie w to, co słyszymy na wyjściu. Dół w 2 kHz również nie jest bez winy i tylko nadaje dodatkowej słyszalności 3 kHz-om.
Choć może się to wydawać sytuacją niepokojącą, w rzeczywistości słuchawki grają naprawdę fajnie już wprost z pudełka, mimo że do poprawności takiej, jaką ja ją postrzegam, im brakuje. Ale już ustawienie +1,5 dB na 2 kHz i -1,5 dB w 8 kHz (na tyle, na ile pozwala mi prosty EQ w Pradze), robi z tymi słuchawkami bardzo ciekawe rzeczy w dłuższych odsłuchach. Nie posiadają one bowiem drastycznie pogmatwanego przebiegu, a jedynie wymagają drobnych korekcji barwy, jeśli w ogóle uznamy je za potrzebne. Jak bowiem pisałem na początku, słuchawki od startu nie zrobiły na mnie złego wrażenia, a po krótkim przyzwyczajeniu się słuchu fajnie się ich słuchało.
Bas jest umiarkowany, bardzo nawiązujący tu ilością do Maxwelli, ale też, a może przede wszystkim, do MM-500. Nie dominuje, nie przelewa się, nie wgniata w fotel, bo nie tyle nie musi, co wręcz nie powinien. Jest cały czas obecny, oparty na zdrowej egzystencji, a więc po prostu normalny. Ani za słaby, ani za mocny, ilościowo uważam idealny w słuchawkach o takich zastosowaniach.
Średnica to mieszanka z jednej strony rzetelnie podawanego zakresu z często słyszalnymi efektami głębi, z drugiej jednak to nie jest to, do czego przyzwyczajają nas niektóre słuchawki przeznaczone do zastosowań studyjnych, takie jak K271 czy LCD-XC, a więc własny produkt Audeze. Szukając głębszych analogii, zasięgnąłbym nawet wzorców w monitorach studyjnych bliskiego pola, a nawet K1000, jako słuchawek iście eksperymentalnych na tym polu i choć nieużywanych nigdy z tego co wiem w studiach nagraniowych, to jednak mających absolutnie przepiękną i bliską średnicę, która wcale nie neguje sceniczności. Pod tym względem bliżej byłoby MM-100 do np. HD800 lub HD800S, które bardzo lubią wprowadzać efekt „dyfuzji” w środku sceny. Ale wystarczy przypomnieć sobie LCD-X czy stare LCD-3 i tam też mieliśmy coś podobnego. Co ciekawe, część odbiorców bardzo lubi taki przekaz i serwowanie środka, a na czym Audeze wykreowało swoją legendę i markę. Część zaś preferuje coś bardziej „konwencjonalnego” i „poprawnego”, że tak to ujmę.
Sopran w MM-100 lubi wystawiać nos przed szereg, starając się podkreślać drobne detale i partie związane najczęściej z błędami albo problemami natury jakości masteringu. Nie jest to tendencja ofensywna, a po prostu tendencja, której umiarkowaną skalę pokazuje to, że 1,5 dB na EQ mocno prostowało sprawę, choć też nie do końca i cały czas gdzieś tam się pierwotny styl grania MM-100 przewijał w tle. Natomiast lepiej prezentowały się one z… układu zintegrowanego na płycie głównej czy Scarletta Solo 4th Gen. Zupełnie tak, jakby słuchawki były wręcz stworzone do pracy i pędzenia z przysłowiowego „kartofla”.
Pokazuje to jednak jakim potencjałem dysponują te słuchawki. Z drugiej strony pytanie, czy kupowanie modelu do pracy z dźwiękiem za 2200 zł tylko po to, aby od startu go equalizować, ma jakikolwiek sens. Ale znów: przykład Solo 4th Gen pokazuje, że niekoniecznie słuchawki na wszystkim muszą zachowywać się w ten sam sposób. Góra jest wolniejsza, bardziej matowa, ale gładsza na takim ALC892 i nie ma tu absolutnie żadnego problemu ze „słuchalnością” opisywanej pary. Tak więc do pełni szczęścia z MM-100 może okazać się jeszcze potrzebny odpowiedni sprzęt i paradoksalnie niekoniecznie najlepszy z najlepszych.
Scenicznie MM-100 wypadają dość dobrze. Nie są to słuchawki w żaden sposób klaustrofobiczne, potrafią zagrać ładną, kompletną i poprawną sceną, ale drugie HD800 to również nie będą. LCD-XC grają szerzej, ale z mniejszą głębią, za to bliższym wokalem, czyli tak samo jak miało to miejsce w MM-500. Wiele otwartych Audeze gra w ten sposób i jedynie najwyższe modele z dawnych lat potrafiły mi błysnąć względnie małą, ale holograficzną sceną. Tylko znów – przyjdzie ktoś z głośnikami i nagle czar pryska, bo okazuje się, że scenę możemy mieć taką jak wielkość naszego pokoju. Ale to już inna forma prezentacji, inne problemy i zupełnie inna historia.
W zakresie czystości dźwięku, MM-100 nie wypadają źle, choć dziwi mnie nieco dysproporcja w THD między jednym a drugim kanałem.
Kanał lewy:
Kanał prawy:
Niemniej wiele zależy też od padów i ich ułożenia się na fantomie pomiarowym, a ponieważ Audeze stosuje pady reagujące na temperaturę ludzkiego ciała (albo ogólnie na temperaturę całościowo), jeden potrafi stwardnieć szybciej od zimna niż drugi. Ogólnie średnia z większości pomiarów utrzymywała się w granicach 0,400% THD+N, co daje nam jakieś -48 dB, a co jest… niemal tym samym pułapem jakościowym co MM-500 (-49,1 dB). To jednak, co mocno przemawia na niekorzyść MM-100, to przebiegi harmonicznych, które są znacznie bardziej chaotyczne niż w MM-500 (prawdopodobnie rezonanse). Dla porównania:
A tak wygląda przebieg THD dla LCD-XC, zarejestrowany przy okazji testów Scarlett Solo 4th Gen:
Widać różnicę, prawda? Bardzo ciekawa sprawa.
Responsywnie słuchawki stoją całkiem dobrze, mając jak się spodziewałem więcej problemów z uspokojeniem membran od MM-500, ale też nie jest to jakaś kosmiczna różnica.
Z perspektywy czysto pomiarowej, mamy więc słuchawki trzymające się jeszcze względnie ram modeli neutralnych, ale mające swoje koloryzacje, za to poziomem nie odstające aż tak bardzo od droższego modelu z tej samej linii i od tego samego producenta. Po prostu trochę gorsze, prostsze, wymagające bardziej EQ niż braciszek, ale za to zauważalnie tańsze.
MM-100 sprawiają wrażenie słuchawek bardziej opłacalnych od MM-500 i choć te ostatnie bardzo mi się podobały, tak z obu tych modeli gdybym miał wybierać, miałbym ogromny dylemat, gdyż jedna i druga para prezentują bardzo ciekawe atuty i do tego niekiedy niepowtarzające się między sobą, ale jednak pewien charakter. Patron projektu, czyli Manny Marroquin, myśli jak sądzę inaczej niż ja, dlatego prezentacja słuchawek jest dopasowana pod jego warsztat i oczekiwania. W moim przypadku, gdybym miał postawić się na jego miejscu, to o ile w zupełności dałoby się na MM-100 czy MM-500 pracować, to mimo wszystko bardziej komfortowo pod kątem krytycznych odsłuchów czułbym się na LCD-XC lub kto wie, czy nie jakimś ciekawym projekcie vintage powstałym z inicjatywy własnej (można to traktować jako zapowiedź).
Z drugiej strony, patrząc na wykresy mam nieodparte wrażenie, że te słuchawki są celowo tak właśnie strojone, aby w uzyskać jednocześnie kontrolę nad utworem na etapie jego tworzenia, ale finalnie uzyskać dźwięk tak zmasterowany, żeby na większości sprzętu grał bardzo dobrze.
Jedyną wadą praktyczną MM-100 jest tak naprawdę (prócz wspomnianego zachowania się przy gwałtownych ruchach głową) na upartego ich otwartość, która może przeszkadzać w niektórych sytuacjach, bowiem wymusza to odpowiednio ciche pomieszczenie odsłuchowe i do pracy. Często takie warunki są nie do zaoferowania. Niemniej jednak pozwolę sobie punktować MM-100 za ich nieco specyficzną korelację między średnicą a górą, gdzie ta pierwsza ma lekko opuszczoną barwę wynikającą wprost z konstrukcji, a druga wykazuje się tendencją do podkreślania detali. MM-500 w tym względzie swój układ tonalny prezentowały jednak równiej (i czyściej), co przekłada się niestety na taką a nie inną cenę. Wygląda to wręcz trochę tak, jak u HIFIMANa, czyli słuchawki bardzo podobne do siebie, a wycenione wyżej tylko przez pryzmat tego jak grają, z coraz większym pominięciem wkładu materiałowego. Czyli w sumie norma w audiofilskim światku.
Podatność na zmiany w dźwięku
Słuchawki mają to do siebie, że nawet ich odpowiednie założenie może lekko skorygować barwowo dźwięk. Choćby zwykłym przesunięciem bardziej ku tyłowi możemy to uczynić, a co jeszcze bardziej na moich uszach przybliżyło je do miana słuchawek z potencjałem. Zmiana kabla oczywiście jest możliwa i jak pisałem na początku, coś w stylu AC2 (kabel jednostronny) czy AC3 (obustronny) może wpłynąć pozytywnie na odbiór MM-100, ale bardziej szukałbym z nimi innych metod porozumienia się w kwestii dostosowania pod mój gust.
Proces adaptacji padów naturalnie jest jednym z nich i jakby nie mamy na to wpływu, ale zawsze można wprowadzać w MM-100 to samo, co czyniłem w LCD-XC, a więc umieszczać delikatne wkładki akustyczne do środka słuchawek (padów), jako korygowanie barwy dampingiem. Tu eksperymentowałem z różnymi materiałami, z czego dobre efekty uzyskałem z własnymi wkładkami od K271, ale najlepiej wypadły fabryczne wkładki Beyerdynamica, które nadają MM-100 barwę bardziej zbliżoną do krzywej Harmana.
Wreszcie, można się pokusić strojeniem ze strony EQ albo sprzętu. Przykładem tego drugiego niech będzie bardzo chwalony przeze mnie Focusrite Solo 4th Gen, który ma tendencję do wypadkowego „uspokajania” słuchawek różnej maści. Przykładem pierwszego: opisywana przeze mnie Pragha i bardzo proste equalizacje „od ręki”, które po raz kolejny dają bardzo fajne efekty i są w stanie na szybko dać nam obraz jak na słuchawkach X sprawdzają się określone koncepcje.
W przypadku zastosowania bardziej złożonych i zaawansowanych systemów equalizacji programowej, możliwości stają się jeszcze bardziej kuszące, do tego stopnia, że naprawdę coraz ciężej jest patrzeć na droższy model z tej serii. Ale patrzeć na niego i tak będziemy jak sądzę, bo choć droższy, jest po prostu „łatwiejszy”. I zaraz wyjaśnię o co chodzi.
MM-100 vs MM-500 vs LCD-XC
MM-100 wydają się niemal idealnymi słuchawkami dla osoby bardziej świadomej tego co kupuje i co można z nimi zrobić. Ale nie powiedziałbym, że obcujemy tu z otwartą alternatywą dla LCD-XC za połowę ich ceny. Nawet, jeśli na początku mieliśmy takie wrażenie, to zacznie się ono zacierać, gdy zderzymy nasze odsłuchy z rzeczywistością, a więc pomiarami i konstrukcjami konkurencyjnymi, w tym rzeczonymi XC.
W ramach tych drugich pragnę zaznaczyć, że nie jestem w stanie na 100% zagwarantować, że obecnie produkowane modele XC będą dokładnie tak samo prezentowały się, jak posiadany przeze mnie egzemplarz (Music Creator Edition, 2018). Mamy tu już 5 lat różnicy i w tym czasie już zdążyły zajść jakieś zmiany w tych słuchawkach, chociażby w strukturze magnetycznej (zmieniła się ilość/wielkość otworów). Niemniej uważam, że porównanie posiadanego przeze mnie egzemplarza nadal będzie jak najbardziej na miejscu i być może dostarczy nieco szerszej perspektywy w dylemacie nad słuchawkami do masteringu i krytycznych odsłuchów.
XC, które grają od nich owszem mniejszą głębią, na dłuższą metę będą bardziej ciążyć, ale wszystko robią lepiej i w kategorii wspomnianych odsłuchów krytycznych, na bazie których miałbym decydować o werdykcie za danym utworem/sprzętem, wybrałbym zawsze XC. Nawet jeśli chodziłoby o scenę. Po prostu zamknięte planary inaczej konstruują dźwięk z racji konieczności radzenia sobie z mocnymi falami odbitymi od obudowy, a w XC ma się wrażenie uzyskania z tego tytułu absolutnej kontroli nad każdym dźwiękiem.
MM-100 oraz MM-500 nie muszą tego robić, gdyż są otwarte, dlatego ich barwa jest inna, może ciekawsza, może bardziej „słuchawkowa”, ale dla mnie „monitorowość” XC jest tym, co spowodowało, że wybija im w tym roku 5-lecie posiadania w mojej kolekcji. Nienawidzę ich wagi, ale ten dźwięk… Po prostu wiem, że zawsze mogę na nie liczyć od pierwszych sekund od założenia. Zwłaszcza po modyfikacjach wkładkami i ogólnym doinwestowaniu.
Z MM-100, a nawet 500, taki scenariusz jest niemożliwy, ponieważ jak wspominałem, słuchawki potrzebują okresu adaptacji od padów. Nie jest to wygrzewanie, ani też nie są potrzebne im żadne szamańskie obrzędy (a już na pewno nie gaśnica proszkowa), ale przy szybkich porównaniach zawsze było tak, że na krytyczny odsłuch tego jak grają MM-100 musiałem chwilkę poczekać. W oczywisty sposób utrudniało to testy A-B, a nawet zebranie adekwatnie pomiarów, bo jeden pad potrafił pozostać ciepły, a drugi już zdążył wystygnąć (i stwardnieć).
W ramach pomiarów, w oczy rzucają się od razu jak widzieliśmy dwa wybicia w rejonach 3 kHz i 7 kHz. Zwłaszcza w porównaniu do MM-500, jak na dłoni dostrzeżemy różnice między jednym i drugim modelem, mimo ewidentnych podobieństw. MM-100 notorycznie sprawiają wrażenie, jakby gdzieś na średnicy odpuszczały, a sopran w górnych rejonach był podkreślony. MM-500 również posiadają podobne skłonności, ale albo są one manifestowane w znacznie mniejszym stopniu lub nawet wcale (czarna kreska: MM-100, zielona kreska: MM-500):
Audeze tym samym stawia użytkownikowi warunki. Chcesz coś w stylu MM-500 ale za znacznie mniejsze pieniądze? Kup MM-100 i próbuj szczęścia. Chcesz mieć spokój? Dopłacaj do MM-500.
Dlatego najlepsze moim zdaniem rezultaty co do całokształtu z MM-100 można uzyskać za pomocą equalizacji, najlepiej odgórnie nakładanej, na poziomie systemowym, tak jak bawiłem się z ZE8000 MK2, a dopiero potem myślałbym nad dopieszczaniem ich modyfikacjami lub doinwestowywaniem. W przypadku MM-100 jest to logiczne, że by nas to czekało, bowiem gdyby MM-100 prezentowały ten sam poziom co MM-500, wówczas te drugie nie miałyby żadnego powodu by istnieć, skoro można mieć praktycznie to samo za mniej.
Z MM-100 otrzymujemy więc trochę mniej za zauważalnie mniej. Nie jest wcale tak, że za 1/4 ceny droższego brata dostajemy tu 1/4 jego jakości. Proporcje są znacznie bardziej korzystne na rzecz tańszego produktu Audeze, ale z celowymi kompromisami i cechami odstającymi od niego, aby różnica w cenie była jednak usprawiedliwiona.
Ale powiedzmy, że nie mam i będę mieć XC, wówczas co bym wybrał? Z perspektywy elementarnego strojenia i chęci uzyskania jak najwięcej, prawdopodobnie wybrałbym 500-tki. Wprost z pudełka dostaję tu równiejsze brzmienie od MM-100, a także nieco lepsze dopasowanie konstrukcji do kształtu mojej głowy (regulacja). Do tego brak konieczności dopasowywania się padów do głowy i jednocześnie dźwięku.
Dopiero gdyby nie byłoby mnie stać na 500-tki, decydowałbym się na 100-tki, które na ich tle królują opłacalnością. Nadal bardzo fajny dźwięk, zauważalnie większy stosunek ceny do możliwości i konstrukcja, która – choć „prymitywna” jak pisałem w recenzji Maxwelli – sprawia wrażenie bardzo wytrzymałej. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to właśnie MM-100 mają w domowym studiu więcej sensu, ponieważ bardziej pasuje do nich określenie „wołów roboczych” do codziennego katowania, niczym takie K240 czy K271 na tle np. K812 PRO. No ale swoje ciągoty z dawnych lat do najwyższej możliwej (ale nadal rozsądnej) jakości dźwięku wciąż mam. Jeśli trochę gorsze parametry kogoś nie zniechęcają, a wizja drobnych korekt nie odstręcza od tematu zabaw akustyką, z MM-100 będzie w stanie wyciągnąć sporo dobra.
Podsumowanie
Wnioski końcowe mam więc takie, że MM-100 to słuchawki, które powstały przez małżeństwo Maxwelli z MM-500 w wydaniu bardziej przystępnym dla ludzi. Nie powiem że budżetowym, bo jednak nadal jest to troszkę pieniędzy do wydania. Do wielu zastosowań związanych z pracą z dźwiękiem mają dużo sensu, tak samo jako słuchawki codziennego użytku i bardziej by się w tej roli myślę sprawdziły, niż MM-500. Wytrzymała konstrukcja i mniejszy żal, gdy słuchawki trąci kot ogonem, zrzucając na ziemię. Nie pytajcie skąd takie porównania, ale powiedzmy że mam pewne doświadczenia w tym względzie i od jakiegoś czasu doceniam słuchawki bezprzewodowe (i nie tylko je). MM-100 na szczęście pozwalają na prostą wymianę kabla w razie czego, a więc teoretycznie nie powinno być problemu z tym, że dorwie się do nich jakiś mruczący włochaty potwór, którego chyba zatrudnię na stałe jako testera wytrzymałości swoich projektów kabli. W każdym razie…
Jakość wykonania i wyposażenie – to taki standard Audeze. Nic nie rzuciło mi się w oczy, wszystko wyglądało w porządku. Wyposażenie bardzo skromne, ale w podstawowym wymiarze wystarczające. Plus za dowolne konfigurowanie kablem, choć nie mamy jak tego sprawdzić wprost z pudełka. Ponownie nie mogę doszukać się tutaj niczego na tyle poważnego, aby w tej kategorii nie dać im konkretnej oceny 9/10.
Jakość dźwięku – choć słuchawki nie posiadają niektórych atutów Maxwelli, ani też nie są (co zrozumiałe) MM-500, jakość dźwięku jest bardzo w porządku. Bas umiarkowany i wyważony, góra dająca wgląd w utwór, scena wyważona we wszystkich kierunkach. Mimo wszystko jednak jest to jakaś określona wizja patrona serii, Manny’ego Marroquina, jak rozumiem jego narzędzie pracy i zastanawiam się, czy aby miał on wcześniej styczność z LCD-XC. Gdyby tak było, zakładam iż zrozumiałby różnice w konstruowaniu np. środka scen i wokalu między jedną a drugą parą. Myślę że poprawniejsze w tym były nie tylko XC, ale też MX4, które też są jakby nie patrzeć otwarte. Słuchawki plusują za to w kategorii podatności na equalizację i w ogólnej opłacalności do uzyskiwanego SQ, finalnie notując 7/10.
Ergonomia, wygoda i praktyczność – znów tradycyjne dla tego producenta klejenie padów do konstrukcji, które choć ma tu swoje uzasadnienie, to jednak dla użytkownika końcowego może powodować po paru latach problem przy konieczności zmiany padów. Ponownie Maxwellowa paska pałąka, którą o ile wymienić możemy bardzo łatwo, to sposób regulacji wysokości jest spartańsko uproszczony, choć niezawodny. Waga jest umiarkowana jak na Audeze, ale i tak zdarzyło mi się po godzinie słuchawki poczuć, a co wynika z tego, że najlepszym dla mnie ustawieniem opaski byłoby coś pośredniego między najniższym, a średnim. Do tego konieczność dostosowania się padów do głowy, co o ile w Maxwellach można było zignorować, to tu już mówimy o sprzęcie do pracy z dźwiękiem, który musi być gotowy natychmiast, gdy to potrzebne. Tak więc ponownie mamy 7/10.
Słuchawki wyciągnęły sumarycznie notę 7.5/10 i myślę, że bardzo dobrze odzwierciedla to moje zarówno odczucia wobec tańszych MM-ów, jak i wcześniejsze dylematy odnośnie wyboru spośród obu par tej jednej „najlepszej”. Ogólnie pokazuje to, że cała seria MM jest dobrze przemyślana zarówno pod kątem technikaliów, jak i strojenia pod kątem zastosowań im przewidzianych, czy wreszcie nawet ceny, bo o ile przy 8000 zł przy MM-500 można było się zastanawiać, tak przy 2200 zł za MM-100 jest to już oferta bardzo kusząca, mimo że dostajemy potencjalnie więcej rzeczy do roboty, aby słuchawki sobie odpowiednio pod nas wyprostować. MM-100 na pewno zapamiętam jako słuchawki dopracowane, ogólnie dobre i chodzące mi po głowie, gdyby nie XC. To one są tutaj bohaterami drugiego planu, dzielnie broniąc mnie przed nawrotami niekontrolowanej audionervosy. Bo na pytanie co bym zmienił w MM-100 pod kątem dźwięku, odpowiedziałbym, że chciałbym usłyszeć w nich swoje XC po modyfikacjach. Bowiem wykluczają stosowanie EQ i jakiekolwiek główkowanie nad brzmieniem, pozostawiając jedynie rozkoszowanie się muzyką, a czego MM-100 mogą nie dać nam od samego początku i trzeba będzie się do nich po prostu przekonać.
7.5/10
Słuchawki są dostępne m.in. w salonach Top Hifi w cenie 2199 zł.
Zalety:
- bardzo dobre wykonanie słuchawek
- odpinane okablowanie z dowolnej strony
- satysfakcjonująca wygoda
- łatwe w napędzeniu
- profesjonalne, względnie neutralne strojenie
- dobrze wyważona scena we wszystkie strony
- poprawiono wiele rzeczy co do których miałem uwagi w poprzednich modelach
- potencjalnie duża opłacalność, zwłaszcza po modach/EQ
Wady:
- zaburzenia dźwięku przy większych ruchach głową z tytułu bezwładu membran
- nadal bez zmian w temacie przyklejanych padów
- brakuje mi naturalności i poprawności LCD-XC do pełni szczęścia i okrzyknięcia ich studyjnym hiciorem (niepotrzebna ekspozycja i przybliżanie partii sopranowych)
- część użytkowników będzie musiała najpewniej pomagać sobie equalizacją do pełni szczęścia
„wraz z ruchami głową, siła bezwładu membrany powodowała zaburzenia dźwięku na daną stronę”
Zaobserwowałem podobny efekt w Hifiman Sundara Closed.
Czyli tam również musi być mocny bezwład membrany.
I teraz pytanie. Mm-100 czy Ananda?
Jeśli interesują Pana częste wysyłki słuchawek po serwisach, otrzymywanie słuchawek po kimś i podziwianie w praktyce defektów konstrukcyjnych oraz niedoróbek jakościowych, to Ananda będzie na dzień dzisiejszy fantastycznym wyborem.
Zdecydowanie MM-100 ,ananda zarówno zwykła jak i nano jest mega niewygodna, nie wspominając o ich jakości i o odlewu śmiesznego plastiku muszli kierowcy rodem z zabawek dla dzieci, gdzie widać każdy ślad wgięcie hmm tragedia ogółem (różnica pomiędzy anandą zwykłą gra to: trochę szerzej granie ale bez rewelacji technicznej , nano to jasny potwór detali ale męczy uszy po kilku godzinach w pierwszych minutach jest Wow to fajnie gra ale z każdą godzina bardziej irytuje) przy MM-100 mimo ich wad można słuchać muzyki cały dzień wszystko jest idealnie wyważone, śmieszne jest napis że MM-100 traktowane są jako studyjne słuchawki 😀 ps. te słuchawki mają strojenie konsumenckie nastawione czysto strikte na odsłuch muzyki i cieszenie się nią po ciężkim dniu pracy aby się zrelaksować.