Tym razem to już ostatni przystanek na linii klasycznych AKG, bowiem z kart do odkrycia pozostały się już tylko rzadkie K401, które najpewniej byłyby w tej chwili nabytkiem dla samego nabytku, jak również i też nie do końca okryte dobrą sławą K300 oraz K301 (z pominięciem modelu K301XTRA). Tym samym po naprawdę świetnych wynikach modelu K400 i zaskakującym pozytywnie dźwięku K500 przyszła kolej na weryfikację legendy, która w niektórych kręgach została mówiąc kolokwialnie wręcz „wymiziana” wzdłuż i wszerz superlatywami. Bardzo ciekawiło mnie zatem, czy legenda faktycznie na swój status zasługuje, co ma w sobie takiego, że zyskała takie miano, ale też intencją moją było pozyskać ją również ze względu na całkiem dobry stan i jak się okazało nie do końca rzetelnego sprzedającego, w przeciwieństwie do poprzednich. Zapraszam tym samym na recenzję legendarnych i swego czasu najwyższych w rodzinie AKG K501.
Dane techniczne i informacje
– Wprowadzenie na rynek: prawdopodobnie grudzień 1996 roku
– Znane rewizje: 3
– Typ przetwornika: dynamiczny, półotwarty
– Pasmo przenoszenia: 16 Hz – 30 kHz
– Czułość: 94 dB
– Impedancja: 120 Ohm
– Maks. moc wejściowa: 200 mW
– THD: <1%
– Kabel: 3m prosty, zakończony gwintowanym adapterem na 6,3mm
– Waga bez kabla: 230 g
Jakość wykonania i konstrukcja
Ta K501 w żadnym wypadku nie odstaje od pozostałych modeli z poprzednich recenzji. Nie wiąże się więc z tym ani wrażenie negatywne, że coś wykonane jest gorzej od nawet i tego tańszego przedstawiciela rodziny, ale też nie ma tu pozytywnego zaskoczenia, że oto w naszych rękach znalazła się nowa jakość ponad ustalonym do tej pory porządkiem rzeczy. K501 są więc właściwie niczym innym, jak specjalną edycją K500, zaś te z kolei bliźniaczym projektem dla K400, które znów mają też i swoich specjalnych przedstawicieli w formie K401. Nie jest to jednak aż tak do końca sławetne „kontrol ce, kontrol fał”. Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach.
Oczywistą oczywistością wizualną jest tu pełne odwrócenie gamy kolorystycznej względem K500. Szare nausznice zmieniły się w czarne, tak samo szara opaska pałąka stała się czarną skórą, a którym to faktem AKG chwali się od razu na jej powierzchni. Czarne ażury zmieniły swój kolor w drugą stronę i szarymi się stały. To akurat bardzo duży plus z jednego konkretnego powodu: słuchawki nie mają już tak ogromnej tendencji do łapania brudu.
Ponieważ jest to edycja specjalna, pojawiły się uszlachetnienia budzące skojarzenia z wyjątkowością i wartością: złote obręcze zewnętrznych skrajów muszli zamiast srebrnych, złote naklejki z nazwą modelu oraz malowane na złoty kolor grawery z logo producenta na opasce. Przyznać muszę, że uroda dzięki temu tych słuchawek przebija wszystkie pozostałe. Niesie jednak ze sobą konsekwencje: folia pokrywająca emblematy lubi się odklejać, tak samo jak i one same, zaś złota farba w grawerze opaski pałąka z wiekiem i pracą może odpryskiwać, tworząc nieprzyjemne efekty wizualne i bardziej szpecąc, niż windując wrażenia z tym związane.
To jednak nie koniec zabawy. Tradycyjnie już spotkać można w nich nagminnie sparciałe gumki ściągające opaskę wraz z całą masą problemów, aby łatwo i szybko móc je zregenerować. Jako że to mój trzeci model w bardzo krótkim odstępie czasu (wszystkie nabyte w grudniu), mam już pewną wprawę w maszynowym wręcz podchodzeniu do tematu, ale wciąż jest to impreza dla osób przede wszystkim cierpliwych i z doświadczeniem oraz wiedzą nt. konstrukcji tych słuchawek.
Największym problemem pozostają niezmiennie nausznice, które dostać w stanie nowym lub mało używanym jest bardzo trudno. Na całe szczęście pasować będą wizualnie te stosowane w K400, także problem jest wbrew pozorom mniejszy, niż przy K500.
Poza kablem już tym razem identycznym do tego, który zastosowało AKG w późniejszych wersjach K400, ale też i wszystkich obecnie produkowanych, zmiany zaszły również w samej konstrukcji słuchawek od strony przetwornika. Poza zastosowaniem oczywiście innych jednostek, biały papier czerpany będący zaślepką dla otworów akustycznych wymieniono na czarny. Przez prześwitujące przez niego otwory ażurowej maskownicy łatwo można pomylić go z flizeliną. Drastycznemu zmniejszeniu uległa także ilość samych otworów, przez co słuchawkom znacznie bliżej do współczesnych odpowiedników i de facto degradując tym samym ten model do rangi słuchawek półotwartych. Mało tego – AKG postanowiło zaślepić także trzy z sześciu głównych otworów okalających ścisłe centrum talerza wraz z umieszczonym centralnie przetwornikiem, dzięki czemu model ten jest właściwie najbardziej zamkniętym ze wszystkich znajdujących się w rodzinie serii K4, K5, K6 i K7, naturalnie nie licząc faktycznie zamkniętych K550, K551 i K553 oraz całego szeregu modeli budżetowych z całkiem jeszcze dobrymi K530/LTD włącznie.
Oczywiście ma to swoje konkretne przełożenie na dźwięk, ale o tym porozmawiamy za moment w kolejnym akapicie. W kwestii wygody oraz konstrukcji w zasadzie temat został przeze mnie wyczerpany przy okazji poprzednich recenzji, głównie K400, do której zachęcam przejść w razie wątpliwości lub chęci pogłębienia swojej wiedzy mimo moich starań, by nie pisać dwa czy trzy razy o tym samym.
Różnice między rewizjami
Generalnie słuchawki te posiadają aż trzy rewizje, które różnią się delikatnie przetwornikiem, nausznicami oraz otworami dyfuzyjnymi od strony ucha. Istnieje przynajmniej kilka nieuporządkowanych tez na temat tego która była pierwsza, druga, trzecia, a także która jak gra. Najłatwiej rozpoznać je po otworach dyfuzyjnych.
– rewizja pierwsza (EP)
Uznawana za najstarszą, ma identyczną paletę otworów dyfuzyjnych co K400/500 i najprawdopodobniej gra również bardzo podobnie do K500 w wersji najmłodszej: najmniejszym basem, ale i największą sceną. Materiał użyty do zamaskowania otworów to cały czas białe płótno. Jedyny prawdziwie otwarty wariant K501.
– rewizja druga (MP)
Od tej wersji K501 zostały „zamknięte” poprzez zalanie 3 z 6 otworów dyfuzyjnych głównych, jak również poprzez pozostawienie jedynie czterech z dwunastu pomocniczych, znajdujących się pod talerzem nausznicy. Wersja ta miała czarny materiał maskujący. Akustycznie równoważy najbardziej stosunek basu do otwartości, jest również uznawana za najbardziej powszechną. Legitymuje się najmniejszą sceną ze wszystkich rewizji. Dokładnie ten wariant jest przeze mnie opisywany w niniejszej recenzji.
– rewizja trzecia (LP)
Ma już talerze współczesne: 6 otworów głównych z białym materiałem i brak otworów pomocniczych. Powinna mieć najwięcej basu, jak również scenę zbliżoną do rewizji pierwszej. Posiada lekko zmienione nausznice, które także potęgują opisane wrażenie. Istnieje teoria, że AKG używało po prostu części z wyższych/nowszych modeli przy ich produkcji już na końcowym jej etapie. Przyznam, że ma to nawet pewien sens.
Recenzja obejmować będzie jednakże tylko jedną parę pochodzącą z najbardziej powszechnej rewizji drugiej. Taką jak pisałem posiadam i taką też w większości przypadków da się kupić. Teoretycznie możliwe jest zbudowanie sobie samemu własnej rewizji na bazie części od K400/K500, aby wykreować EP, lub też użyć talerzy z K6/7, aby mieć (ponownie teoretycznie) „najlepszą” LP. Teoretycznie, gdyż jest to zadanie dla osób cierpliwych i potrafiących rozlutować te słuchawki na części pierwsze tak, aby niczego nie zepsuć i w razie czego móc wrócić do stanu fabrycznego.
Moja para, choć nie mająca do końca wszystkich przymiotników, które pozwoliłyby na okrzyknięcie jej „moim” brzmieniem tak, jak okazało się w K500 EP, na pewno nie będzie podlegała takim modyfikacjom – jestem zwolennikiem fabryczności i oryginalności swoich słuchawek, a jedyne modyfikacje to takie, które są bezpieczne i nieinwazyjne dla sprzętu, by móc je w razie czego w przysłowiowe 5 minut cofnąć do stanu początkowego.
Odrestaurowanie
Słuchawki od startu zostały poddane w pierwszej kolejności gruntownemu czyszczeniu, dzięki czemu od razu odzyskały dawny (i należny im bezwzględnie) splendor. Najwięcej brudu było w trudno dostępnych zakamarkach oraz przy skórzanej opasce. Od takich rzeczy na szczęście mam zestaw dobrej jakości pędzli, którymi czyści się je najłatwiej.
Zregenerowane zostały obowiązkowo bloczki ściągające opaskę, przez co regulacja odbywa się teraz płynnie i skutecznie trzymając słuchawki na głowie w zadanej pozycji – tak kluczowej dla poprawnego wypozycjonowania przetworników na osi uszu. Ponieważ emblematy były i tak w stanie odklejającym się, nie utrudniały w żaden sposób pracy, zaś po jej zakończeniu zostały ponownie wklejone za pomocą taśmy dwustronnej. W celu zostawienia sobie pola manewru na kolejne ewentualne prace wymagające ściągania czasz chroniących przetworniki, użyłem standardowej taśmy białej bez żadnych wzmocnień. Dokładniej chodziło mi o klej, jaki jest w takich taśmach użyty – tłusty. Zostawia po sobie białe ślady, owszem, ale trzyma mocno rzeczy i małych gabarytach i jednocześnie pozwala na ich jakkolwiek komfortowe odklejenie w razie potrzeby.
Opaska została przeze mnie gruntownie wyczyszczona i zakonserwowana środkami do pielęgnacji skóry. Drobne uszkodzenia zostały zabezpieczone, jak również upewniłem się, że złote nadruki pozostały nieuszkodzone (i na szczęście tak właśnie było).
Nausznice delikatnie wyprałem, aby wypłukać z nich nowalijki po dotychczasowym użytkowaniu (woda była wręcz brązowa), a także pocerowałem na tyle ile byłem w stanie, toteż powinny jeszcze sporo posłużyć w typowym, codziennym użytkowaniu nie wymagającym stanu reprezentacyjnego. Zapewne pokuszę się o dodatkową parę na zaś, ale ważnym jest, że nie ma takiej potrzeby już teraz.
Ponieważ odgiętka przy wtyku wykazywała pęknięcia, została przeze mnie oszlifowana i zablokowana tak, aby jeszcze przez jakiś czas pełniła swoją funkcję i wizualnie nie różniła się od stanu fabrycznego, aczkolwiek jeśli kiedyś trafi mi się okazja na całkowicie nowy kabel od tego modelu, na pewno pokuszę się o ewentualną wymianę. W tym też kierunku zacząłem rozmowy z paroma osobami parającymi się szeroko pojętym serwisem AKG i mającymi dostęp do jakichkolwiek części zamiennych – od razu chciałbym podziękować im z tego miejsca za czas i trud, jaki poświęciły na rozmowy ze mną, jako że K501 są faktycznie trudnym we wszelkich naprawach modelem. Nakręcany adapter udało się na całe szczęście dosztukować już bez większych problemów tą drogą, także nie było z tym dużego zachodu.
Na koniec pozostało odkurzenie precyzyjnym pędzelkiem do czyszczenia słuchawek dokanałowych wnętrza koszy przetworników od strony ucha. Naturalnie uważać trzeba tam, aby nie czyścić zbyt intensywnie obszarów mających pod sobą typowe dla przetworników AKG „wąsy” cewki. Była to jednak ostatnia czynność, jaką przyszło mi wykonać przy tej konkretnej parze i tym oto też sposobem stałem się posiadaczem legendarnych K501. I choć troszkę powalczyć trzeba było o ich kondycję, z efektów jestem na tą chwilę zadowolony, zaś ich stan całościowy oddaje mniej więcej kwotę, jaką przyszło mi za nie zapłacić. Słuchawki udało mi się sfotografować jeszcze przed sylwestrowym wyjazdem i finalnymi pracami konserwatorskimi, a już myślę nie można odmówić im urody. Na tą chwilę ich faktyczny przebieg zdradzają najwyżej drobne, ale generalnie często spotykane ryski na plastikowych otulinach prętów pałąka, ale taka jest uroda w zasadzie wszystkich słuchawek tego typu.
Jakość dźwięku
Pierwsze wrażenie słuchawki robią bardzo dobre, ale nie unikatowe. Przy pierwszym założeniu kontrolnym od razu rozpoznałem ich sposób grania i sięgając po drugą parę innych słuchawek leżącą tuż obok, utwierdziłem się równie błyskawicznie co do tejże obserwacji. K501 okazało się, że są niczym innym jak podkręconym na jakości i ogólnej ekskluzywności wydania modelem K400, który kosztuje od nich na rynku wtórnym wyraźnie mniej.
Jako recenzentowi, ułatwia mi to bardzo mocno ich opisanie, bowiem pisać będę de facto o tym, co już bardzo dobrze znam. Z drugiej strony jako posiadaczowi utrudnia poprawną ich interpretację, bowiem model niższy za każdym razem dobija się do mojej świadomości i w efekcie zmienia perspektywę na znacznie bardziej rygorystyczną. Co innego, jeśli K501 byłyby faktycznym unikatem, ale też zupełnie inna sprawa, gdy ma swój ekwiwalent w postaci modelu po prostu tańszego. Na całe szczęście wrażeniom ogólnym fakt ten nie ujmuje, zaś też i kalka jeden do jeden to nie jest, zatem…
Bas jest tu lekki, szybki, choć stara się być jednocześnie wyrównanym, udając się niemal dokładnie w ten sam deseń, co K400 LP. Niemal, bowiem tańsza wersja ma dosłownie i kapkę bardziej rytmiczny bas, ale dosłownie jest to kapka i nie zawsze daje się ją usłyszeć wyraźnie. W szybkim odsłuchu jestem przekonany, że ogromna większość osób postawiłaby między nimi spokojnie znak równości. Tym samym mamy tu bardzo duże wyważenie międzyzakresowe, całościową lekkość, zwiewność i szybkość. Sprawdza się we wszystkich lekkich gatunkach, przy czym bryluje w nich uniwersalnością, ale w sytuacjach, w których do głosu ma dojść większy bas lub muzyka, która charakteryzuje się mocnym tąpnięciem, w K501 czuć będzie jego faktyczny ilościowy niedostatek i beneficjentami będą wtedy wszyscy posiadacze sprzętu przyjemnego, ciepłego oraz naturalnie basowego, a w szczególności wyposażonego w korektor graficzny.
Ogólnie nie uchodzę w kręgach za napalonego basoluba, ale też będąc wcześniej dosyć zadowolonym posiadaczem np. LCD-2F czy LCD-3 pamiętam, jak rozsmakowywałem się w basie zwłaszcza tych ostatnich. Naprawdę był on tam fantastyczny, pełny, głęboki, choć przy małej przestronności samych słuchawek przyjmował formę bardziej beczki, w której można było się spokojnie po czubek głowy zanurzyć w wodzie. Na ich tle K501 automatycznie można określić mianem płytkiej wanny. Jest go po prostu za mało, aby bez korekcji był w stanie sprawdzić się naprawdę wszędzie, choć i tu trzeba oddać im honor, że podbicie wcale nie jest wymagane w ogromnej skali, ani też nie wpływa specjalnie na poczucie „audiofilskości”. Wszystko dlatego, że sprzęt ten zdaje się jest pozycjonowany w rodzinie AKG bardziej ku akustyce i muzyce klasycznej, w której faktycznie wiele osób odkrywa te słuchawki jako objawienie.
Narosnąć może pytanie: skoro K400 grają identycznym niemal basem, to czemu tam nie kręciłem nosem? Po pierwsze – przez niższą cenę zakupu, która nie jest tak sztucznie pompowana. Po drugie – przez jeszcze większą od K501 koherentność. Po trzecie – przez znacznie większą podatność na proste modyfikacje, które z K400 czynią słuchawki akustycznie przebijające na potencjale K501. Mogę tym samym potwierdzić ich ogromną ciekawość i możliwości, jakie posiadacze obu modeli wskazywali między nimi tu i ówdzie. Zazwyczaj nie mówi się tego wprost, że te pierwsze mogą być dla nich jakąkolwiek alternatywą, ale wyczytać można podobny przekaz między wierszami u ich posiadaczy na head-fi. Oczywiście gdy zrobi się to dokładnie i zwróci uwagę na szereg dosyć dziwnych i dwuznacznych zwrotów i gdy jeszcze raz poczyta się dokładnie wszystkie te płonne deklaracje, jak to K400 są „najlepsze” w całej rodzinie tych modeli. Jakościowo nie są, ale ustępują w tej materii reszcie nie aż tak kolosalnie, jak można byłoby się tego spodziewać, a i na modyfikacje są znacznie bardziej od K501 podatne. Sumarycznie ludzie doceniają ten potencjał, stąd takie a nie inne opinie.
Co by nie mówić, K501 ze względu właśnie na bas cierpią całościowo moim zdaniem najbardziej i tak samo, jak we wszystkich pozostałych modelach poza wczesnymi modelami K500, jest to ich pięta achillesowa. Osoby szukające mocnych oddolnych wrażeń absolutnie niech trzymają się z daleka, to nie jest sprzęt dla nich, zwłaszcza że w cenie zakupu często można spokojnie zmieścić się z M220 PRO od razu z nausznicami EDT-T1V, które choć grają od nich w niższej klasie, całościowo również serwują dobre wyrównanie międzyzakresowe oraz przede wszystkim wyczuwalnie mocniejszy bas. Jeśli tylko nie mamy odpowiedniego ku nim toru (acz wcale nie musi on być specjalnie drogi) lub nie będziemy chcieli wprowadzić im wkładek akustycznych, K501 słusznie będą modelem kolekcjonerskim bardziej, aniżeli użytkowym i ich domeną stanie się wtedy materiał głównie akustyczny. Tam będą też brylować znacznie bardziej od swoich współczesnych białych braci z niższej serii. Z wkładkami, które opiszę w osobnym akapicie, sytuacja staje się śmiesznie podobna do tej z Q701. Z jedną różnicą: 700-tki mają lepszą głębię i definicję basu od K501. Jedynie traf chciał, że obie pary jednocześnie cierpią na jego ilość.
Średnica prezentuje się zupełnie niepodobnie do basu, bo intymnie i z bliska, choć wciąż zachowując zdrową dozę neutralności. To miła zmiana na tle wymienionych wyżej K400, które trochę bardziej na średnicy są powściągliwe. Jest to też więcej wypełnienia od K500, ale i niepełny w stronę takiej intymności, jaką serwują K500 EP. Dzięki temu zakres ten w K501 bardziej obrazuje to, co dzieje się w utworze, ale jednocześnie nie neguje angażu. Wciąż nie rzuca nam się w ramiona w pełni i być może też – wbrew naszym oczekiwaniom, ale w genialny sposób waży się między jednym, a drugim biegunem. Można powiedzieć, że pod tym względem jest naprawdę wyjątkowa, świetnie opanowana, kompetentna i ciągnąca z ogromnym powodzeniem kilka srok za ogon. Czuć w niej tą elementarną cząstkę szkoły grania AKG, która działa na ludzi jak magnes.
Wspomnianą szkołę określić można jako specyficzne zadatki na liniowość i monitorowość, taki typowy dla AKG charakter, w którym lubują się co bardziej obeznani w ich stylu i prezentacji. Jednocześnie nie jest to zakres pozbawiony odpowiedniej masy, aczkolwiek wszystkim głosom na scenie będzie czuć iż ubyło kilka dodatkowych kilogramów na tle słuchawek o bardziej dociążonej manierze grania. Dla porównania w Audeze na ten przykład wokaliza notorycznie miała bardziej gardłowy charakter i była znacznie mocniej dociążona, wręcz opasła i ociężała, niczym zawodnik sumo. AKG to na ich tle zawodnik MMA, który równoważy walkę wszystkimi częściami ciała i stylami, aby móc optymalnie dostroić się do swojego przeciwnika i zareagować odpowiednio w zależności od sytuacji. Mimo to różnica masy będzie ewidentna. W Audeze miało to rewelacyjne efekty na co chudszych tranzystorach, także wprost analogicznie będzie rzecz działa się u AKG: bo na cięższych i gęstszych torach słuchawki dosłownie rozkwitają, zaś na chudszych i technicznych stają się jeszcze szybsze i bardziej precyzyjne.
Tym samym średnicę zastałem w K501 doskonale wyważoną między transparencją i muzykalnością, nasyceniem i klarownością, intymnością i obrazowaniem. Zawieszona w przysłowiowym „punkcie zerowym” robi bardzo dobre wrażenie i przyjemnie odznacza się na tle większej neutralności K400 i K500 LP, a z drugiej strony jeszcze większej bliskości i intymności K500 EP. Zachowuje się bardzo poprawnie tak na lampach, jak i tranzystorach, stając się solidnym fundamentem uniwersalności tego modelu. Nigdy nie czułem, że jest przewartościowana i zbyt mocno przesycona bogactwem, że się aż z czary wylewa, ale też i niedostatku nie poczułem. Owszem, raz miękkość, raz suchość w zależności od toru daje się spokojnie zauważyć, ale też przez swój ogromny szacunek do muzyki słuchawki nie czynią z tego powodu do rodzinnej awantury. Tu zupa może być zbyt słona albo i za mało, a nikt nie dostanie za to po gębie. Gdyby w naszym społeczeństwie wszyscy się tak zachowywali, bylibyśmy zaiste szczęśliwym narodem.
Góra to również pokaz dobrej obrazowości i wyrównania, ale nie kosztem nadmiernego przejaskrawienia. Te zależeć będzie w gruncie rzeczy od toru i słuchawki na bank pokażą swoją grą tego typu zależność. Identycznie jak K400, pięćset jedynki z uwagą podchodzą także i do najdalszego skraju pasma, przez co grają tak samo równo i wysoko, ale bez większości chropowatego efektu K400, a także owym skrajem delikatnie od nich miększym, ciemniejszym, gładszym. Wspomniany efekt chropowatości jest zresztą zjawiskiem i tak w K400 naprawdę skromnie występującym, toteż różnica między nimi a 501 także przesadnie wielka nie będzie, a na niektórych torach i połączeniach przyznam się miałem miejscami pewien problem, aby nie określić jej mianem marginalnej, jeśli po drugiej stronie trafiłoby się niewprawne ucho.
W zakresie klarowności i detaliczności jest poniżej obu rewizji K500. Młodsza gra w bardzo podobny sposób do K501, dając dodatkowy plus do detali i pogłosików, z kolei najstarsza inaczej rozkłada wagę sopranu i ze wszystkich par jest jednocześnie najbardziej miękka. Na jej tle bardziej zaznaczony sopran K501 o większej agresji łatwiej zareaguje, jeśli urządzenie źródłowe będzie miało coś nie tak z własną sekcją sopranową. Dopiero LP są w stanie moje 501-ki z takich zadań wyręczyć. A ponieważ też jest to dziedziczne brzmienie po K400, to i także i ich zalety są tu przechodnie. Największą będzie notorycznie spotykana spójność tego zakresu i brak wybijania się ponad stan. Nie będzie wrażenia oderwania się sopranu od wokalu, czy też wypchnięcia części instrumentów ku nam, jak łaskawe były to czynić współczesne konstrukcje Beyerdynamica, zwłaszcza te oparte o przetworniki Tesla. Ale przede wszystkim jest to bardzo duża zaleta ponad wszystkimi współczesnymi modelami z serii K6 i K7, które – zwłaszcza w przypadku tych ostatnich – potrafią często zmęczyć naciskami w sopranie w rejonach o tyle newralgicznych, że najczęściej podpadających pod degradację słuchu. Dlatego też przylgnęła do nich łatka, jakoby np. K701 to słuchawki dla głuchych. Jeśli naciskają one na punkty 2-4 oraz 6-8 kHz, to właśnie w nich najszybciej pojawia się z wiekiem problem ze słyszeniem. W tym kontekście K501 są znacznie bardziej przyjemniejsze i jeśli dla kogoś 701-ki były niesłuchalne, to 501-ki powita z otwartymi ramionami.
Scena jest także słyszalnym krokiem do przodu w stosunku do K400, ale też zupełnie nie jest to tak mocno napowietrzona sfera, jaką legitymują się K500. Pod względem ogólnego prowadzenia pogłosów K501 starają się być gdzieś w środku między jednym i drugim modelem, choć ogólnie bliżej im jednak trochę bardziej do 500-tek – głównie przez osadzenie pozycyjne średnicy. Wydarzenia dźwiękowe kreują więc w sposób optymalny: wciąż całkiem obszerny, ale nieprzesadzony. Napowietrzony, ale bez wrażenia bardzo dużej eteryczności. Spójny, ale jeszcze nie zbity. Ze skupieniem na środku, ale bez grania całkowicie bezpośrednio w głowie. Nie jest niestety gwoździem programu tak, jak w 500-tkach, ale definitywnie nie jest to element traktowany po macoszemu. Bardziej powiedziałbym jest to aspekt zdroworozsądkowy, który stara się sprawdzić we wszystkim dobrze, choć w efekcie nie będzie jednoznacznie wybitnym w czymś jednym. Dlatego też parowanie ich ze sprzętem przestrzennym jest tu absolutnie wskazane – daje najlepsze w tym rejonie efekty.
Modyfikacje
Przede wszystkim posiadaczowi K501 może brakować dwóch rzeczy: pełnego oddechu w scenie oraz wypominanego do znudzenia już basu. Gdyby K501 posiadały duży port BR jak K500 EP, nie byłoby tematu. Tu zaś jest, jako że to standardowy mały „lejek”, który już na starcie nie ma w sobie żadnego zatkania. Wraz z oszczędną liczbą portów akustycznych na talerzu, ostateczna pula rozwiązań okazuje się być więc dramatycznie niska, a w kwestii sceny – niemal zerowa. Prócz drastycznych metod typu wiercenia w kopułach przetworników, usuwania materiału akustycznego, transplantacji tychże, wymiany talerzy oraz recablingu, który w każdym przypadku oznacza kompletne zniszczenie oryginalnego stanu naszych słuchawek, z nieinwazyjnych metod mamy w zasadzie już głównie tylko żonglerkę nausznicami oraz wkładki akustyczne od strony ucha.
Najciekawsze w tym ostatnim jest to, że na każdej parze sprawdzały się inne modyfikacje i te, które okazywały się w teście praktycznym np. dobre na K500 LP, więcej psuły niż pomagały na innych słuchawkach. W ramach wkładek przykładowo jedynymi, jakie można było zastosować na K500 EP, były zwykłe filtry przeciwkurzowe neutralne akustycznie. Tak, jakakolwiek modyfikacja po prostu psuła dźwięk. Dopiero wymiana materiału korkującego porty BR dała odrobinę więcej basu i kapkę czystości, wyrównując je i zostawiając jednocześnie w formie idealnie odpowiadającej pierwotnemu brzmieniu. W K500 LP sprawdziły się wkładki z oryginalnych AKG Foam Net Padów docięte tylko na rozmiar przetwornika. W K400 zaś całościowe podwójne płatki flizeliny. K501 stoją w tym względzie na szarym końcu, ponieważ niemal nic im do końca nie pasuje.
Bas podnosi się po zastosowaniu wkładek z K400, ale przez to, że sopran jest w nich bardziej wygładzony, a średnica w pozycji idealnej, zaczynają grać nieco zbyt analogowo i za wolno, gubiąc po drodze swój unikalny urok. Spotyka się to gdzieś po drodze stosując jedną warstwę, choć nadal nie będzie miało takiego zejścia i rytmiki, jak w K400, ani też już definitywnie takiego detalu i precyzji, jak K500. Tu z kolei pomocne okazuje się zrobienie z wkładki typowego o-ringu jak dla Q701. Pozwala to zaadresować kwestie precyzji + detalu, przywracając je do stanu fabrycznego, ostatecznie pozostawiając już tylko problem słabszej na tle K400 rytmiki. Zastosowanie o-ringów pozwoliło zresztą na podwojenie warstwy i podniesienie wydatnie środkowego basu za cenę szybkości tej konkretnej partii. Typowy „trade-off” przy takich materiałach, który notowałem też i przy wspomnianych Q701, także wszystkie asy w rękawie pozostają nadal u dwóch pozostałych modeli, którym służą po prostu inne rozwiązania.
Osobom z bardziej purystycznym podejściem, pozostanie w palecie faktycznie najskuteczniejszych rozwiązań albo mozolne szukanie synergii ze źródłem natywnie basowym lub ciepłym, albo w ostateczności ten nasz nieszczęsny nieaudiofilski equalizer. Nie zmienia to jednak faktu, że po zastosowaniu wkładek słuchawki zachowują się na basie znacznie lepiej. Połączyć wystarczy to z odpowiednio dostrojonym torem i jesteśmy w domu. K501 na podwójnych o-ringach z flizeliny grają wreszcie mocniejszym i basem o lepszym wydźwięku i masie, a jedynie wolniej w tym rejonie. Zachowują wciąż cechy, które świadczą o ich wyjątkowości.
K501 w kontekście innych modeli AKG
K501 to faktycznie idealnie skrojony model w ramach wszystkich ostatnich rewizji, jakie oferowało AKG w tamtych latach. Jednakże aby uporządkować wszystkie obserwacje porównawcze, byłoby wskazanym myślę wylistować sobie krok po kroku jeszcze raz wszystko dokładnie.
– vs K400 LP
K501 grają tonalnie jako ulepszenie wyraźnie od nich tańszych K400, choć może bardziej na miejscu byłoby powiedzieć, że to K400 do złudzenia grają jak K501, jedynie nie domagając na jakości całkowitej, by faktycznie móc z nimi rywalizować jak równy z równym. To też odpowiada poniekąd za sukces niżej numerowanego modelu, gdyż znacznie łatwiej dostać ten teoretycznie „gorszy”, a jednak pod wieloma względami podobny. K501 mają swój niepodważalny urok i czar, oferując niemal ten sam bas, co K400, ale bliższą od nich średnicę, nieco lepiej wykończoną górę o gładszym o gamę przebiegu oraz większym napowietrzeniu. K400 co prawda prezentują troszkę większą rytmikę basu i koherencję, a także bardziej neutralną średnicę, ale sama koherencja nie rzuca się w uszy aż tak mocno na ich tle, a także średnica występować będzie jako zarówno „plus dodatni”, jak i „plus ujemny” w zależności od sprzętu i upodobania słuchacza. Na tranzystorach lepiej sprawdzają się na ogół K501. Z kolei na lampach lub jakkolwiek ciepłym sprzęcie to do K400 należy ostatnie słowo. Sumarycznie jednak K501 wskazać można jako sprzęt całościowo bardziej wartościowy…
– vs K400 LP (zmodyfikowane)
…póki nie zmodyfikuje się podwójnym płatkiem flizelinowym K400. Tym razem to one będą miały od K501 słyszalnie więcej basu o większej rytmice i lepszym wybrzmiewaniu. Do tego przez troszkę większe dociążenie w średnicy, nie będzie rzucać nam się w uszy już tak jej neutralności, jak wcześniej. Góra uległa także pewnemu przygładzeniu, a wrażenie chropowatości zaczyna ustawać. Słuchawki stają się przez to co prawda trochę wolniejsze, ale bardziej analogowe i przyjemne. W K501 pozostaje nadal granie w wyższej klasie, nieco większy oddech oraz bliskość średnicy o większym angażu, ale koherencja i uniwersalność K400 po modyfikacjach stoją powyżej możliwości opisywanego w tej recenzji modelu ze złotymi akcentami. Oczywiście jest to pojedynek nie do końca w porządku dla fabrycznych K501. Po ich zmodyfikowaniu podwójnym o-ringiem odnotować można wciąż słabiej od K400 wyrównany bas i choć środkowy się zrównuje, w najniższym pozostaje w modelu wyższym ubytek. Bliższa średnica jest definitywnie plusem, tak samo jak nieco lepiej skonstruowana z tego tytułu scena. Postawić można im więc mniej więcej znak równości, bowiem choć w testach nadal wyżej cenię sobie K400, tak K501 wreszcie stają się równie uniwersalne co one, ale od strony czystych odsłuchów dla własnej przyjemności. W obu przypadkach modyfikacji jest to też granie subiektywnie lepsze od K500 LP.
– vs K500 LP
Również i na tle najmłodszej pary K500 nadal mimo wszystko preferowałbym K501. Tu co prawda przeciwnik dysponuje większą czytelnością sopranu, większą i bardziej napowietrzoną sceną oraz detalicznością, ale jednocześnie o kapkę chudszą średnicą i jeszcze lżejszym basem. K501 wyciągają tym samym z muzyki więcej, oddając pole jedynie w kwestiach związanych z przestrzenną, lekką muzyką. Sprawa nabiera tempa w przypadku wkroczenia z equalizacją oraz źródłem grającym średnicowo, gdzie z K500 LP zrobimy znacznie więcej niż z K501, ale w starciu jak równy z równym jednak pięćset jedynki wychodzą tu obronną ręką i w pełnej zgodzie z tym, co pisane jest na sieci. W basowym pojedynku z K500, moja rewizja pięćsetek gra dokładnie tak, jak życzył sobie tego recenzent na Headfonii i niewykluczone, że gdyby miał starszą wersję, to właśnie ona zostałaby wskazana jako zwycięska ponad K501 i to o spory margines. Headfonia tymczasem na 100% opisywała wersję lekkobasową. Niech tylko nie zmylą Państwa zdjęcia: słuchawki tam prezentowane to najprawdopodobniej model odbudowany z części, a o czym świadczy jeden ażur z EP, drugi z LP.
– vs K500 EP
W ostatnim bratobójczym porównaniu okazało się, że zaskakująco K501 dostały bardzo mocno po uszach. Wszystko za sprawą faktu, że AKG wykorzystywało w tych modelach kapsuły DKK 45 o szerokich portach BR, które mogły być odblokowane oraz strojone za pomocą różnej konsystencji korków gąbkowych. Nawet z fabrycznym materiałem w nich się znajdującym, a który sparciał ze starości do poziomu zagrażającego przetwornikom (możliwe, że dlatego z nich zrezygnowano), słuchawki legitymują się od K501 znacznie mocniejszym basem o lepszym zejściu i wypełnieniu, jednocześnie z zachowaniem werwy i rytmiki. Średnica jest jeszcze bardziej bliska, intymna i namacalna, zaś góra strojona cieplej i przyjemniej, z jednoczesnym wciąż obecnym naciskiem na punkt niższej party oraz solidnego styku ze średnicą. W efekcie K501 są mimo swojego wcześniej zanotowanego wygładzenia na tle K400 bardziej agresywne od K500 EP. Gwoździem do trumny okazuje się jednak scena, która wprowadza powiew oddechu, otwartość i trójwymiarowość. Legenda musi uznać ich wyższość więc na wszystkich niemal frontach, trzymając się cały czas najwyżej nieco większej koherencji oraz jasności, która w niektóre gusta może trafiać minimalnie lepiej. Ale ponownie – po całokształcie i w kontekście wyższej od nich ceny, wynik pojedynku jest raczej z góry przesądzony.
Subiektywnie więc gdybym stał przed koniecznością uszeregowania „lepszości” wszystkich modeli, to klasyfikacja wyglądałaby następująco:
– K500 EP > K501 > K500 LP > K400 LP
Należy pamiętać jednak, że wszystkie wyżej opisane porównania i konfrontacje są stricte moimi subiektywnymi obserwacjami i odczuciami. Jest wiele osób gloryfikujących K501 za wiele (słusznie punktowanych na plus) cech. Jest też trochę takich, dla których inny model z niżej numerowanych stał się dokładnie tym, co okazało się „lepsze” od nich. Mój problem jest taki, że należę de facto do obu grup. Ogromnie doceniam K501, zwłaszcza po nieinwazyjnych modyfikacjach, ale mam też świadomość, jak bardzo opłacalne i wartościowe są na ich tle także i inne modele.
Mam również doskonałą świadomość, iż będzie to bardzo trudne zadanie, ale mimo wszystko jednak dopiero porównując u siebie samego wszystkie modele ze sobą, będzie można dojść do indywidualnego rozsądzenia o tym, która para faktycznie zdaje egzamin najlepiej. Dla niektórych wciąż będą to K501, dla innych właśnie lekkobasowe późne wersje K500. Wszystko zależy od człowieka i każdemu pasuje co innego. Dla mnie K501 to wraz z K400 typowe neutralizatory o lekkim, jasnym usposobieniu i przydatności w szeroko pojętej kontroli, a także pewnym potencjałem na modyfikacje. K500 LP to na ich tle to próba uczynienia takiego sposobu grania lżejszym i maksymalnie przestrzennym, stricte pod akustykę i klasykę oraz lekki ambient, bowiem ich bas jest faktycznie straszną piętą achillesową. EP zaś stały się dla mnie dokładnie tym, czego szukałem – egzemplarzem bardziej dociążonym, muzykalnym i przyjemnym, ale zachowującym wszystkie zalety wariantu LP.
Wszystkie mają jednak cechę wspólną: ich dźwięk daje bardzo dużo przyjemności i legitymuje się własnymi, unikalnymi atutami. K400 są zwarte i koherentne, K500 LP przestrzenne, K500 EP jednocześnie muzykalne i dociążone, K501 wyważone między poprzednikami. Jedno danie doprawione na trzy (cztery) różne sposoby, bo i fundament jest wciąż ten sam. Tym samym nie sposób jest na 100% obiektywnie ocenić która para jest „najlepsza” i klasyfikowanie w tej roli K500 EP przypominam czynię tylko i wyłącznie z dopiskami „dla mnie”, „u mnie”, „moim zdaniem” oraz „tylko w wersji najstarszej”.
Opłacalność w kontekście legendarności
To także akapit, który moim zdaniem powinien mieć miejsce szczególne w każdej współczesnej recenzji tego modelu. Przede wszystkim uważam te słuchawki w zakresie wielu ofert jako przeszacowane. Z jednej strony stwierdzenie to pada w kontekście tego, jak względem nich potrafią zagrać po odpowiednich zabiegach tańsze K400 i ile fabrycznie łączy je analogii. Z drugiej strony pada także z jednoczesnym zdumieniem, jak fantastycznie na ich tle wypadają poprzednio opisywane K500 EP.
Zaletą w zakresie tych pierwszych jest fakt, że trochę ułatwia to potem decyzję o ewentualnym zakupie K501 potencjalnemu nabywcy, ponieważ jeśli do gustu przypadły (bądź przypadną) K400, naprawdę nie ma możliwości, aby nie uczyniły tego K501. Wtedy też można model niższy sprzedać i zacząć poszukiwania opisywanej przeze mnie legendy. Bo i skoro K400 mają sporo zalet, to i K501 będą je miały. Wadą zaś jest same stwierdzenie, że to model jak pisałem podobny, a miejscami bardzo. Powód? Ostateczna cena zakupu, która będzie w każdym wypadku niższa od 501.
Tu również w grę wchodzić potrafi cena, która w przypadku K500 jest ponownie niższa niż ta, jaką przyszłoby nam zapłacić za 501-ki. Wydaje mi się, że czasami sprzedający wręcz perfidnie stara się wykorzystywać fakt, że to właśnie 501 trafiają się u niego na sprzedaż. Bo i ze względu na sławę można przecież zażądać więcej. Tak niestety jest z wieloma ciekawymi modelami, które na fali sławy odbijają się potem czkawką wszystkim ewentualnym nabywcom, którzy muszą zaciskać zęby przy płaceniu lub ostro się targować bazując na swojej wiedzy o tych modelach. Również i ja miałem taką sytuację przy zakupie opisywanego tu modelu, ale przez ogromne poczucie taktu powstrzymałem się tuż przed publikacją tekstu od wyłożenia kilku stron A4 tekstu na temat tego, co sądzę o takich ludziach i ich kombinatoryce.
Przy K501 wydaje mi się, że tu i ówdzie ma miejsce dziwnie sztuczna próba dodatkowego podtrzymywania ich legendarności tylko dlatego, że to model rzadki i jednocześnie najwyższy z linii starych, klasycznych słuchawek tego producenta. I aby przypadkiem nie wyszło na jaw, że coś z niższej półki tego samego producenta może grać podobnie. Gorzej, owszem, ale wciąż całościowo podobnie. Czasami być może też jest to chęć „pomocy” ich legendzie i w efekcie sztucznego spekulowania ich wartością w świadomości mniej doświadczonych użytkowników. Ci z chęcią nabędą sprzęt tego typu, ponieważ ma to przełożenie nie tylko na własny prestiż, tj. egoistyczną pogoń za atencją i wizerunkiem, ale też ponownie na cenę, tylko tym razem sprzedaży. Niekiedy po prostu chcą też nabyć po prostu dobre i uznane szeroko za takowe słuchawki, toteż wybór pada na modele spoza aktualnej produkcji z czysto praktycznych względów i szczerych rekomendacji. Takie osoby również cierpią z tego tytułu i być może wielu z Państwa zdążyło przez lata właśnie za to polubić mój blog, że staram się przy okazji recenzji niektórych modeli budować realny stan rzeczy oraz okoliczności, w jakich mogą być Państwu oferowane.
Legendarność K501 wynika więc nie tylko z ich fantastycznej zdolności do mieszania ze sobą dwóch innych modeli w odpowiednio smacznych proporcjach, ale też po części ze zjawisk socjalnych, które udało mi się sporadycznie zaobserwować tu i ówdzie, a także natrafić na próby ich wykorzystywania w praktyce. Chyba ostatnio zbyt często jestem świadkiem perfidnego manipulowania i spekulowania różnego rodzaju produktami audio i nie-audio. Irytuje to zwłaszcza wtedy, gdy człowiek sam stara się uczciwie wyceniać swój i nie tylko swój sprzęt. Ale mając możliwość nabycia wszystkich trzech modeli we wspomnianym bardzo krótkim odstępie czasu, trzykrotnie mogłem za ich pomocą poznać trochę ciekawostek zza kulis. Z K400 i K500 takich rzeczy się niemal nie widuje, ale tylko dlatego, że K501 zdążyły paść już ofiarą tego typu zabiegów. Osoby chcące sobie na nich troszkę „przycebulić” dosyć szybko muszą rewidować ceny i wracać do standardów rynkowych. Niestety do takich obserwacji najczęściej dochodzą tylko osoby albo wyjątkowo sceptyczne, albo dostatecznie zdeterminowane, aby temat faktycznie zgłębić i wykosztować się na kilka par w celach przynajmniej porównawczych, choć na ogół po prostu kolekcjonerskich. Takie osoby to ewenement bardzo rzadki, bo i czy trafia się często osoba tak „nienormalna”, żeby zorganizować sobie w domu kolekcję złożoną nie tylko z tego konkretnego modelu, ale też i tych teoretycznie gorszych? Normalny użytkownik zapewne poprzestałby na jednej parze z owych trzech jako ciekawostce lub zwykłej okazji przygodnie zdobytej. Entuzjaści jednak lubią taki sprzęt gromadzić i porównywać, a dopiero potem wystawiać na sprzedaż te z nich, które faktycznie będą mu nieprzydatne. Albo też zatrzymać wszystkie i używać wedle uznania, potrzeby oraz humoru.
Mimo że nie do końca dały mi na swoim punkcie zwariować, zostawiając w recenzji sporą dozę zdrowego rozsądku, lubię je w paru miejscach i doceniam. Być może ów rozsądek bierze się z faktu, że mogłem spokojnie poznać wcześniej różne inne opcje, bez pośpiechu i mając jednocześnie w posiadaniu słuchawki ogólnie lepiej grające (i droższe) jako swego rodzaju „sole trzeźwiące”, bo i taka rola przyświecać będzie zapewne od tej pory K1000. Jeśli więc doszła do tego wiedza nt. potencjału i bardzo zbliżonego sposobu grania ze strony K400, a także łamiąca kręgosłup niespodzianka w postaci najstarszej wersji K500, która nie pozostawia na młodszej i najczęściej w sieci opisywanej suchej nitki, to przyznam K501 mają nie lada problem, aby w ramach tak wyśmienitej kolekcji się wykazać. Gdybym nie wiedział co mogę zrobić z K400, ani też nie posiadał K500 EP a słabszą basowo wersję LP – K501 odnalazłyby się bardzo szybko jako para grająca faktycznie najlepiej.
Wycena sztuk używanych
Z tego względu warto wiedzieć na ile można wycenić dany egzemplarz. Słuchawki w moim odczuciu są brzmieniowo warte nie więcej niż 400-500 zł, gdzie za 500 zł przyjmujemy modele w stanie idealnym, bez żadnych wad i skaz. Za swój egzemplarz ostatecznie zapłaciłem 495 zł i nie obeszło się bez utarczek ze sprzedającym, który nie dorzucił mi adaptera, ani gwintowanego, ani zamiennika, jak również zataił uszkodzenia opaski (drobne nadpęknięcia skóry z racji wieku) i uszkodzoną odgiętkę przy wtyku (częsta wada u AKG z takimi kablami). Z tego względu uważam, że nie był to do końca dobry zakup w kontekście ceny i ilości czasu, jaki na nich spędzam, ale cóż, mówi się trudno, wartość poznawcza. Niemniej słuchawki na szczęście jako takie są w bardzo dobrym stanie mimo wszystko. Jednak gdy widzę podobne egzemplarze za 600-700 zł i wyżej, powiem wprost: nie są warte tych pieniędzy. Sugerowałbym wybrać inne modele, albo mieć 100% pewność zarówno sprzedającego, jak i tego, że słuchawki spełnią nasze oczekiwania.
Podsumowanie
Zalety:
+ świetna jakość wykonania i kapitalna prezencja
+ duża wygoda użytkowania
+ nakręcany adapter na duży jack kompatybilny z obecnie stosowanymi przez AKG (łatwość dosztukowania)
+ fantastycznie koherentne i lekkie brzmienie
+ trzymają się zgrabnie między zwiewnością i polotem K500, a spójnością i monitorowością K400
+ dobra scena jak na swoją klasę
+ wysoka uniwersalność gatunkowa mimo lekkobasowego usposobienia
+ nie aż tak straszne do napędzenia
Wady:
– naprawdę od jeszcze trochę głębszego i mocniejszego basu nikt by nie umarł (pomagają modyfikacje)
– mała podatność na modyfikacje akustyczne
– bardzo trudne do dostania nausznice
– notorycznie sparciałe linki ściągacza opaski
– emblematy lubią odklejać się ze starości, a złote malowanie grawerów na opasce potrafi się łuszczyć pod naporem czasu
– częsty obiekt spekulacji cenowych w celach zarobkowych bez względu na faktyczny stan produktu
– notoryczne próby nieumiejętnego naprawiania ich na własną rękę przez większą wartość
– sprzedające je osoby często są zwykłymi oszustami
Wiem, że nie na temat ale zamierzasz dokonać recenzji słuchawek Sennheiser HD800 S?
akg wypuściło na rynek nowe modele k52, 72 i 92; przydałaby się ich recenzja na łamach audiofanatyka
Witam Panie Marcinie,
Fakt wypuszczenia tychże słuchawek nie uciekł mojej uwadze. Jedynie zastanawiam się jaki mają one związek z recenzją K501 :).
Zawsze może Pan je zakupić i podesłać na recenzję :). Akurat z AKG mam to nieszczęście, że 90% recenzji produktów tej firmy to sprzęt zakupiony przeze mnie prywatnie dla siebie. Jedynie kilka modeli pochodziło od osób trzecich, ale ponownie: prywatnych, aniżeli dystrybutora czy innego oficjalnego przedstawiciela firmy. Próba zorganizowania swego czasu na testy K812 PRO spotkała się z kolei z kompletną ciszą ze strony dystrybutora – firmy ESS Audio. Widocznie taki mamy klimat.
Pozdrawiam.
To prawda Panie Jakubie, informacja ta mało ma wspólnego z recenzją akg 501, aczkolwiek wydało mi się (nie wiem na ile słusznie), że będzie miała jeszcze mniej wspólnego z recenzją słuchawek encore.
Z pozyskiwaniem sprzętu do recenzji faktycznie jest trudno, ja już na pewno osobom, które są poza „układem” 🙂
Przyznam bardzo ciekawy punkt widzenia :).
Wie Pan, to nie tak że ja to ja, a reszta układ, sitwa i spisek. Po prostu staram się uczciwie podchodzić nie tylko do osób, które mnie potem czytają, ale też do siebie i własnego sumienia. Bardzo dużo osób znajduje sporo analogii między tekstem recenzji a późniejszymi odsłuchami, tak samo bardzo dużo osób pokłada duże zaufanie w moich skromnych werdyktach i naprawdę nie chciałbym nigdy sprawić, aby ktoś poczuł się zawiedziony. Oczywiście przy ogromnej subiektywności całej tej audiomaterii nie sposób uniknąć różnic, kontrastów, ale wystarczy że z grubsza słuchawki są między dwiema różniącymi się opiniami spójne. Możliwe, że właśnie takie podejście jak moje jest tu problemem (tj. zbyt mocno fair play), a może po prostu jestem wciąż malutkim blogiem gdzieś tam na uboczu ze skromnym zapleczem, które nie robi jeszcze na potencjalnym dużym dystrybutorze wrażenia. Stąd też stary schemat, że jak człowiek sam sobie nie kupi danego sprzętu, to go nie pozna. A skoro już poznał, to równie dobrze może pokusić się o napisanie recenzji, o ile ma na to czas i głowę.
Witam Panie Jakubie,
jestem od paru tygodni szczęśliwym posiadaczem akg501 i są to moje pierwsze słuchawki tego producenta.
Czy mógłby Pan je porównać z q701? albo chociaż które są wg Pana lepsze? Bardzo proszę o odpowiedź.
Pozdrawiam Tomasz
Witam Panie Tomaszu,
Zastosowania będą decydowały o tym która para okaże się lepsza. K501 i Q701 sprawdzają się bowiem w diametralnie różnych wobec siebie gatunkach i przyświecają im inne priorytety. Klasowo są to jednak słuchawki sobie równoważne.
Q701 sprawdzają się moim zdaniem znacznie lepiej od K501 w jakiejkolwiek elektronice czy też muzyce ogólnie syntetycznej. Najmocniejszym punktem programu jest w nich ogromna scena. K501 z kolei wyraźnie lepiej radzą sobie z muzyką klasyczną i materiałem opartym na realnych instrumentach. Mają od Q701 bardziej po ludzku sformułowaną prezentację, ale mniejszą scenę i słabszy bas. Wygrywają też z Q701 w zakresie equalizacji, bowiem przy równiejszej górze łatwiej jest je dostosować pod swoje wymagania.
Pozdrawiam.