AKG K240 DF – recenzja słuchawek po modyfikacjach (DFMOD)

AKG K240 DF nie trzeba nikomu przedstawiać, a i ja sam śmiałem już popełnić kiedyś recenzję jednego z egzemplarzy. Recenzja ta ma bardziej charakter sprawozdania post-factum, gdyż nie sądziłem, że taki projekt będzie miał szansę powodzenia i to jeszcze z jakimi efektami końcowymi. Ale prawda jest taka, że często jeśli coś jest głupie, ale na końcu działa, to to nie jest takie głupie. I tak samo mam wrażenie było tutaj. Coś, co było pomysłem być może nieco głupim, niesionym nieposkromioną ciekawością, wydało naprawdę fajne owoce i to na bazie czegoś, czemu stukało już praktycznie 40 lat. Tym samym zapraszam do krótkiej, ale mam nadzieję interesującej recenzji odrestaurowanych, a potem głęboko zmodyfikowanych K240 DF w wersji bardzo wczesnej, bo wykorzystującej jeszcze części z K240 Sextett.

Opis i historia projektu

Historii słuchawek raczej nie trzeba znawcom tematyki starego audio przytaczać. AKG K240 DF zna każdy, jako że są to jedne z najsłynniejszych modeli tej marki, produkowane od lat 80-tych na zlecenie IRT. Słuchawki te recenzowałem dawno temu na łamach bloga, toteż tam bym odsyłał bardziej ciekawskich. Dla porządku dodać też muszę, że opisywany egzemplarz jest jak liczę trzecim, który był w moim posiadaniu. Brzmieniowo najgorszym trzeba nadmienić, a co stało się przyczynkiem do całej tej zabawy i niniejszej krótkiej recenzji sprawozdawczej.

Historia projektu jest tu bowiem jednocześnie prosta i złożona. Swego czasu, po dosyć pozytywnym zakończeniu projektu odrestaurowania K240 Sextett MP, zachciało mi się odnaleźć słuchawki na kolejny projekt odnowienia, może też jakieś video. Wybór padł na coś z linii K1xx, jako że nigdy nie miałem jeszcze styczności z ich super-kompaktami. Do tej pory jedynie K142 i K172 gościły na mojej głowie.

Finalnie odnalazłem modele K140 i K141, z czego ten pierwszy przykuł moją uwagę bardziej. Pociągnąłem za spust i za 200 zł stałem się posiadaczem słuchawek, które wymagały bardzo złożonej atencji na wielu płaszczyznach. Problemem okazały się niestety wady ukryte, takie jak bezobjawowe jeszcze pęknięcia, uszkodzona opaska nie dająca się normalnymi sposobami naprawić oraz fakt sklejenia jakimś brązowym klejem wszystkiego, co tylko się dało. Ktoś bardzo się postarał, aby do środka nie było dostępu. Plus kilka plomb gwarancyjnych, które uniemożliwiały – po bardzo krótkim okresie ochronnym – inspekcję wnętrza. Ba, zaklejono nawet wtyk, aby ktoś broń Boże nie zainteresował się zmianą wtyku z DIN na jack.

Wydaje mi się, że bardzo bano się przeznaczenia słuchawek na dawcę części, po czym zgłoszenie usterek i chęci zwrotu. Podchodzenie do wszystkich jak do potencjalnych oszustów i złodziei może i ma jakieś uzasadnienie z punktu widzenia wielu historii, jakie zdarza się nam czytać codziennie wokół różnych portali aukcyjnych, ale osobiście czuję się taką profilaktyką urażony.

W każdym razie słuchawki postanowiłem nie tyle odnawiać, co dać im zupełnie nową obudowę. Wykonane zostały nawet już niektóre części do prototypu. Ale też z racji przeciągania się projektu i wielu innych zadań które miałem na głowie w tamtym czasie, wszystko zostało bardzo spowolnione.

W międzyczasie stałem się posiadaczem podarowanych mi przez jednego z czytelników, p. Konrada, AKG K240 DF. Miałem podjąć się regeneracji tej pary, ale okazało się, że liczba rzeczy do roboty jest zbyt wielka, aby miało to sens dla właściciela. Dlatego przełknął on stratę i podjął decyzję, aby słuchawki pozostawić w moich rękach celem odratowania w miarę wolnego czasu i chęci. A jak to u mnie bywa, o ile chęci miałbym mnóstwo, tak z czasem było zawsze krucho. Na szczęście sytuacja powoli wychodziła na prostą na tyle, aby móc przysiadać do DFów dorywczo na parę chwil dziennie wieczorami.

Co się stało, że „taka” para została w ogóle zakupiona? Niestety o wielu rzeczach związanymi z AKG K240 DF ani ja, ani Właściciel nie wiedzieliśmy czytając opis aukcji i analizując zdjęcia. Te wychodzą zresztą najczęściej i tak w praniu, tak jak sam kiedyś doświadczyłem tego na własnej skórze z K270 Playback, które przyszły kompletnie zrujnowane. Poniekąd można powiedzieć to też o K140, a przecież oba zakupy dzieliło kilka lat i multum doświadczeń.

Uświadamia to swoją drogą jak bardzo można wdepnąć na minę podczas współczesnych zakupów audio-vintage. Nie znaczy to, że każda oferta to potencjalne oszustwo albo kot w worku, ale prawda jest taka, że tego sprzętu jest na rynku coraz mniej. Żeby odpowiedzieć na popyt niektórych kolekcjonerów, którzy szukają dla siebie starych i dobrych słuchawek, o których ten audiofanatyk tyle u siebie na blogu w kółko pisze, bierze się np. kilka rozbitków i odstawia druciarnię, aby tylko nadawało się to na sprzedaż. No i tak dostajemy słuchawki połatane, zdekompletowane, posklejane, zapieczętowane, aby tylko klient do środka nie zaglądał.

Być może jestem nawet częścią problemu, bowiem gdyby nie moje recenzje i opisy ciekawych modeli, byłoby tego więcej i taniej oraz w lepszym stanie, ale to też nie może być tak, że wszyscy mają milczeć, bo jakiś cwaniak jeden z drugim zaraz będą sprzedawać jakieś ulepy w cenie 3-4x większej niż rzeczywiście sprzęt jest wart, jak tylko zobaczą, że ktoś coś dobrego o tym napisał.

Przypomina mi się tu jedna anegdotka i pewien sprzedający, który widząc zainteresowanie (licznik odwiedzin) swojego ogłoszenia dot. K280 Parabolic, podbił cenę bodajże z 299 na 499 zł. Osobą zainteresowaną byłem ja, a co ciekawsze sprzedający w treści ogłoszenia powoływał się na moją recenzję. Oczywiście słuchawek nie kupiłem, zwłaszcza, że były bez emblematów i materiałów na tunelach akustycznych. Byłoby z tym sporo roboty, aby to odrestaurować i z tego punktu widzenia cena pierwotna już była nieco za wysoka. Później słuchawki wisiały bardzo długo, cena została troszkę obniżona, ale co się z nimi finalnie stało – nie wiem. Po co mi one były? Chciałem spróbować sił z odtworzeniem emblematów i próbami na welurach. Finalnie udało mi się spróbować takiej konfiguracji na wypożyczonym egzemplarzu i chyba uznałem wtedy, że jednak Sextetty grają lepiej i bardziej opłaca się je docieplać, niż K280 forsownie rozjaśniać.

To nie tak, że miałem problem z tym, aby ktoś na słuchawkach zarobił. Bez mrugnięcia okiem dałbym te 500 zł za słuchawki takie jak K280, bo są one uważam tego warte… ale w odpowiednim dla tej ceny stanie, a nie w stanie zdewastowanym i ze spekulowaną ceną wyłącznie z powodu zaistnienia zainteresowania ogłoszeniem. Tak się po prostu nie robi.

W sumie nie robi się też tak, że zataja uszkodzenia, a przynajmniej ich część, w ogłoszeniu. W przypadku AKG K240 DF, były to:

  • połamane cokoły nośne pałąka po obu stronach (3 z 4 możliwych pęknięć),
  • zużyty system naciągu opaski,
  • zdeformowanie opaski nagłownej,
  • różniące się części między sobą (plastikowe kapsle pałąka),
  • drobne uszkodzenia kabla,
  • bardzo dziwne granie obu przetworników (jak się okazało: kompletnie pomieszana polaryzacja),
  • zaawansowana rdza na śrubach, uniemożliwiająca rozkręcenie słuchawek,
  • uszkodzenia maskowania otworów dyfuzyjnych zewnętrznych,
  • zdezintegrowana gąbka amortyzująca pod czapami muszli,
  • brak wkładek akustycznych.

Z plusów za to były:

  • prawdopodobnie nowe pady skórkowe,
  • wtyk jako tako cały,
  • konstrukcja kompletna,
  • plastiki w znośnym stanie, tak samo metalowe blaszki etykiet.

Przede wszystkim słuchawki musiały zostać przeze mnie odrdzewione i bezpiecznie rozebrane. Dopiero potem mogłyby być naprawiane etap po etapie. Trwało to łącznie jak liczę kilka miesięcy, z czego można wyłuskać tu dwa okresy (sekwencje):

  1. Przywrócenie słuchawek do stanu używalności w oryginalnym stanie.
  2. Modyfikacje celem wyciągnięcia z nich maksimum tego, co są w stanie zaoferować w stanie odrestaurowanym.

W ramach pierwszego etapu najtrudniejszym elementem była naprawa pałąka. Do tego stopnia, że myślałem już nawet o zakupie części zapasowych. Problem w tym, że współczesne pałąki nieco się różnią od starszych i byłoby troszkę rzeźbienia, którego chciałem mimo wszystko uniknąć. Słuchawki udało się jednak doprowadzić do stanu używalności.

Pierwsze odsłuchy były ciekawe, ale jednak słuchawki nie miały startu do np. K270 Studio czy K240 Sextett, których w obu przypadkach słuchało się po prostu przyjemniej. Słuchawki grały dźwiękiem poprawnym (chociażby polaryzacyjnie), niby takim jaki winien cechować DFy, ale wciąż trochę dziwnym, pozbawionym angażu, czy też takiej ogólnej „zwyczajności”, którą miały każde do tej pory posiadane przeze mnie warianty DFów. Był do definitywnie dźwięk bardziej dla konesera marki i kolekcjonera, zwłaszcza szukającego starszych rewizji do swojej kolekcji, aniżeli kogoś, kto chciałby wykorzystywać takie słuchawki w recenzjach audio jako jeden ze swoich punktów odniesienia.

Stąd przejście do etapu drugiego, który liczyłem, że wyciągnie z nich jeszcze trochę dobra, a co w istocie zaowocowało przy Sextettach. Obejmował on:

  • pełny rekabling wewnętrzny,
  • rekabling symetryczny srebrem,
  • zabawę padami i wkładkami oraz akustyką jako taką.

Efekty były już realnie lepsze, ale nadal jednak nie był to poziom ani K270 S, ani Sextettów. Nie przypominało mi to też wersji MP, którą recenzowałem dawno temu. Udało się za to słuchawki bardzo ładnie ustawić tak, aby grały sensownie na welurach, ale i tu niedosyt, bo docelowo powinny one jednak pracować na skórkach i to właśnie pod nie AKG je projektowało.

Myślałem więc co z tym fantem zrobić, ale wszystkie myśli i podejrzenia sprowadzały się do faktu, że słuchawki sprawiały wrażenie tzw. „składaków”. Prawdopodobnie były złożone z dwóch-trzech par różnych słuchawek, bez szans na gwarancję, że to wszystko naprawdę było kiedyś jedną, integralną parą słuchawek z tej legendarnej serii. Z drugiej strony jest to absolutnie najwcześniejsza wersja tych słuchawek jaką widziałem i jest spora szansa, że AKG bardzo szybko wprowadziło potem korekty, wypuszczając „późno-wczesną” wersję, która lepiej radziła sobie od tego, co tu mam, a którą w swojej ogromnej wówczas niewiedzy na testach miałem i puściłem w świat (pozdrawiam Tomka, niech mu nadal wiernie służą).

W zasadzie najlepsze byłoby zweryfikowanie drugiej takiej samej pary łeb w łeb. Dostanie samych przetworników z tego konkretnego modelu DF graniczy z cudem, czy też jest wprost niewykonalne, a kupowanie kolejnej pary tylko po to, aby wykonać porównanie, jest obawiam się nieopłacalne. Zwłaszcza, że za te słuchawki często płacimy kwoty premium handlarzom, którzy ani nie dbają o stan tego co sprzedają (słuchawki brudne, zakurzone, zdekompletowane), ani nawet nie wiedzą co sprzedają.

Z tego co widzę, to  przetworniki od DFów, wszystko się zgadza i nie ma mowy o „podróbce” albo przeportowaniu ich oryginalnie z innego modelu nie będącego DFami. Tak samo wyglądały one w innych rewizjach, a także Monitorach. Brzmienie nie jest też zgodne z żadnym znanym mi modelem innym niż w istocie DFy. Jedyna szansa, że to jednostki z K250, gdyż tych nie znam, ale nie zgadza się tu kolor materiału akustycznego na otworach bass-trapów. Chyba, że ktoś przełożył tylko same przetworniki. Tu natomiast pojawia się pytanie: po co? Bardziej opłacalne byłoby trzymanie K250, bo są to słuchawki rzadkie i teoretycznie warte więcej, nawet jako części.

W rękach pozostaje więc trochę słuchawka-zagadka. Z jednej strony jestem naprawdę zaszczycony, że mogę te legendy gościć po raz trzeci w swoim domu i to dzięki dobroci tak naprawdę obcego człowieka, ale tak jak ja wielkiego fana zarówno tej marki, jak i jej dziedzictwa. Z drugiej strony nie wiem jakie przejścia i historie były ich udziałem, a chciałbym, aby powodowały dosłownie opad szczęki i to nawet przy słuchawkach wyższych lotów, jakie dane mi było słyszeć lub posiadać.

I tu pojawiła się heretycka wręcz myśl: a gdyby tak podmienić przetworniki na coś innego? To wtedy zrodził się koncept nr 3: brawurowe modyfikacje celem przekroczenia fabrycznych możliwości AKG K240 DF, nawet jeśli trzeba będzie odejść od stosowania oryginalnych lub dedykowanych części. A najbardziej skuteczną ku temu drogą jest właśnie wymiana przetworników.

 

Driver-swapping

Tak naprawdę nie mówimy tu o niczym nowym. Przetworniki w AKG wymieniać jak najbardziej można, są to słuchawki w pełni rozbieralne i przerabialne. Ale też nie wszystkie i nie zawsze.

Przede wszystkim, oznaczenie kapsuł w AKG z tej serii brzmi „DKK32”, co oznacza średnicę przetwornika. Choć AKG wykorzystuje taką samą nazwę swoich przetworników zarówno u np. Sextettów, jak i K240 MKII, nie są to identyczne przetworniki. Pomijając oczywiście względy techniczne, średnica „starożytnych” DKK32 wynosi faktycznie 32 mm, ale już w tych „nowożytnych” (55 Ohm) jest to jeśli mnie pamięć nie myli jakieś 30 mm, może 28 mm. Czyli jednym słowem, przetworników ze „starożytnych” AKG nie zaaplikujemy do „nowożytnych” i na odwrót.

Dlatego też nie było absolutnie żadnych szans na zaaplikowanie tu jedynej wolnej pary driverów jaką posiadałem luzem, a pochodzących z M220 PRO. Poza tym nie miałoby to i tak sensu, bo nie potrzebuję drugiej pary semi-open tych słuchawek (posiadam już K240 MKII) i wiem jak to gra. Nie bez powodu oscyluję wokół starszych serii, bo mają one w sobie to „coś”. I to wtedy przypomniałem sobie o zakupionych K140.

Najpierw jednak warto mieć świadomość tego, z czym ma się tu do czynienia. Jak się okazało, słuchawki które zakupiłem to K140S z lat 1980-82. Były one produkowane ekstremalnie krótko, będąc ku mojemu zdumieniu rarytasem. W tym miejscu nawiążę do tego co piałem o handlarzach i ich niewiedzy w zakresie sprzedawanych przedmiotów. Zdarzyło mi się to parokrotnie, z czego największym zaskoczeniem były wspomniane K140S oraz Sextetty, które po otwarciu okazały się najsłynniejszą w sumie wersją MP, mającą najlepsze wyważenie tonalne. Dałem za nie 300 zł i być może byłoby więcej, gdyby sprzedający miał świadomość tego, co wystawiał. Ponieważ w obu przypadkach byłem beneficjentem, daleki jestem od narzekania na oba te zakupy.

Zdawałoby się więc, że K140S to idealny kandydat na poświęcenie i przekazanie DFom swojego wnętrza, nawet czysto eksperymentalnie. Zawsze będzie można przecież wszystko odkręcić i wrócić do fabrycznej formy DFów, choć pójdzie na to ogromna masa czasu i przy akompaniamencie mojej niechęci do psucia własnej roboty.

Oczywiście pojawił się problem, bo przecież uwielbiam wynajdywać sobie problemy, marzę o nich każdego dnia, a potem najlepiej nie robić nic tylko owe problemy rozwiązywać.

Przetworniki K140S, gdy już udało mi się je wydłubać, były gołymi kapsułami z membranami, bez żadnego maskowania. Mało tego, nie zgadzały się ani na głębokość, ani na średnicę. Załamany kombinowałem jak to zrobić metodami DIY, może jakieś wydruki 3D albo wrzucić to na CNC, może nawet ręcznie coś wyrzeźbić, ale co się okazało, przetworniki z tej serii są tak naprawdę dwuczęściowe i te wydłubane z DFów mają na sobie zdejmowane inserty z maskowaniem, w które wsadza się „wkładkę”. Tak więc jedyne co musiałem zrobić, to wymienić wkłady kapsuł.

Przy okazji skorzystałem na fakcie żonglerki kapsułami i popatrzyłem sobie dokładnie na jedną i drugą jednostkę. Różnice między tymi przetwornikami – nie licząc wspomnianej nasadki z gwiaździstą maskownicą – są w rzeczywistości zdatne do opisania w dwóch obszarach: membrany oraz portów BR.

Membrana między AKG K140S a AKG K240 DF różni się fizycznie wielkością „obwarzanka”, który okala jej środek. Zawieszenie w K140S jest większe, co sugeruje przygotowanie na większe wychylenie membrany fizycznie. Korelują z tym otwory na tyle kapsuły. K140S mają 4 duże „fasolki” jak w Sextettach, podczas gdy DFy jedynie 3 małe otwory. Jeśli biorą one udział w pracy przetwornika, to raczej oczywistym będzie, że przetwornik DFów „przepompuje” znacznie mniej powietrza i będzie ogólnie „zdławiony”, ale takie właśnie powinny być DFy i był to element strojenia tych słuchawek przez AKG.

Interesująca jest za to teoretycznie większa ilość otworów powietrznych dookoła kapsuły przetwornika w zagłębieniu. Zawsze myślałem, że DFy mają ich znacznie mniej, a część jest zaklejona lub zaślepiona. Tymczasem pod światło widać szerokie otwory i jednak spore możliwości cyrkulacji powietrza. Pamiętam, że na head-fi ktoś wspominał o tym, że DFy bazują na driverach z K240 Monitor i jedyna różnica to obecność kleju w DFach. Śmiem jednak po latach wątpić w tę teorię, gdyż klej jest umieszczony na nieznaczącym specjalnie elemencie plastikowym wspierającym kapsułę główną. Nawet jeśli byłby on za coś odpowiedzialny, zmiany tonalne między DF a Monitor są zbyt poważne, aby tylko tu był pies pogrzebany. Z drugiej strony, może to wzmacniać teorię o przełożeniu tu przetworników z czegoś innego i upozorowaniu bycia DFami.

Jeśli po raz kolejny ją odrzucić, różnice mogą być dokładnie takie same, jak zaobserwowałem między K140S a DFami, a więc inny kształt membrany, inny skok, być może inny materiał zaślepiający driver i w ten sposób regulujący przepuszczalność powietrza. Kapsuły (plastiki) Monitorów wyglądają bowiem tak samo jak w DFach. Zresztą, pamiętacie może recenzję K242 HD? Tam też przecież wszystko wyglądało identycznie jak w K240 MKII, nawet drivery były te same, a jednak K242 lepiej radziły sobie na welurach niż K240 MKII. Dlaczego? Może właśnie materiał? Dokładniej – na maskowaniu otworów dyfuzyjnych na talerzu słuchawek? A może różnica produkcyjna?

Tego nikt się już nie dowie i chyba nikomu, poza paru fanatykom starych AKG, nie będzie zależało, aby zapytać, dociekać i analizować. Mimo rozłożenia słuchawek dosłownie na części pierwsze, nie byłem w stanie rozwikłać intrygującej zagadki tego egzemplarza. Nadal mam wątpliwości i nadal w głowie kołaczą mi niestety teorie spiskowe. Na pewno jednak można mówić o wcześniejszej ingerencji w tą konstrukcję przez osobę trzecią. Rzeczy takie jak:

  • różniące się między sobą elementy pałąka między lewą a prawą stroną (inne plastiki, inny sposób ich składania),
  • oznaczenia pisane ołówkiem na elementach w środku,
  • drivery z pierwotnie odwróconą polaryzacją,

sugerują iż mamy tu styczność ze składakiem. Niestety nie można tu mówić o oszustwie, gdyż słuchawki przyszły „działające”, a aukcja nie gwarantowała, że sprzęt będzie w 100% oryginalny. Ale i nie mówiła nic o tym, że słuchawki są w środku poszatkowane przez połamane elementy, a dźwięk będzie „dziwny” przez odwróconą polaryzację.

Dlatego ostateczny werdykt jest taki, że to najprawdopodobniej składak z kilku par specjalnie pod handel, aby pozbyć się śmietnika i zarobić. Ale chyba nikt nie przypuszczał gdzie te słuchawki docelowo trafią i co się z nimi stanie. A już na pewno nie zakładał, że ktoś je najpierw naprawi, a potem…

 

Okablowanie

Przy okazji zdecydowałem się na kapitalny remont kabla fabrycznego. Ma on 4 żyły i był delikatnie uszkodzony, wliczając w to uszkodzenia otuliny zewnętrznej. Postanowiłem odzyskać z niego dwa elementy: wtyk główny (jack 6,3 mm) ze względu na jego ładny stan oraz odgiętkę, która wychodziła ze słuchawek.

Nie było to niestety łatwe zadanie i kilka godzin spędziłem na rzeźbieniu w tym cudzie. Finalnie jednak udało się i choć zdemontowałem tym samym swój poprzedni kabelek pleciony na srebrze (zapewne przeznaczę go sobie na inny projekt, np. do HD800S), zastępując go znacznie tańszą konstrukcją na bazie kabla ACX, to wygoda użytkowania przy komputerze się podniosła z racji powrotu do kabla single-side. Kot mniej się cieszy, bo nie będzie miał czego gryźć, gdy atencyjnie wskakuje mi wtedy na kolana.

W sumie to myślałem, aby wprowadzić modyfikację na balans w ramach tegoż kabla jednostronnego, ale uznałem, że na razie poprzestanę na konstrukcji stricte single-ended, tak jak lubię i jak najczęściej wykorzystuję. Upychanie czwartej żyły zwiększyłoby średnicę kabla, wymusiło stosowanie niefabrycznej odgiętki oraz całość usztywniło i dociążyło, a nie o to przecież chodziło.

 

Maskownice wewnętrzne

Zainspirowany natomiast tym, że słuchawki mają szkielet tak naprawdę z K240 Sextett LP (szare plastiki), ale pozbawiony membran biernych (zastąpił je materiał akustyczny, potem AKG przeszło na zupełnie inne odlewy), chciałem zrobić im maskowanie w stylu Sextettów nakładane w dedykowane do tego otwory. Stanęło na najbardziej transparentnym akustycznie rozwiązaniu: maskownicy ażurowej z metalu, stosowanej w głośnikach.

W ten sposób wkładki akustyczne nie opierają się na materiale akustycznym w nieckach membran biernych, nie przekazując na nie potu i zwiększając żywotność całej konstrukcji. Do tego doszły wkładki akustyczne, pady skórkowe i przyszedł moment na testy.

 

Jakość dźwięku AKG K240 DF — MOD1

Bardzo żałuję, że nie upewniłem się iż zrobiłem pomiary wcześniejszej wersji DFów. Obecna jest kompletnie inną parą słuchawek, bliższą zachowaniem do K240 Sextett, ale i też nie do końca. Sextetty z racji innej budowy i braku bezpośredniego dampingu, grają równym dźwiękiem z zacięciem na jasność. Nowe DFy mają mniej energii na skrajach, eksponując za to wspaniały wokal, który osiąga bardzo małe zniekształcenia (czego o skrajach nie można powiedzieć):

Zdumiewająca jest myśl, że te słuchawki mają starsze przetworniki ode mnie, a grają naprawdę dobrze. Naturalnie i relaksująco, a nadal wiernie i angażująco. Na pewno gdzieś po drodze jest to wzmacniane przez świadomość, że samemu maczało się w tym palce, ale to też nie jest tak, że operuje się nagle na zupełnie innym organizmie, a jedynie wciąż określonej konstrukcji o określonych, skończonych możliwościach.

Basu jest całkiem sporo i więcej niż w oryginalnych DFach. Ma on troszkę gorsze zejście od Sextettów MP, ale lepsze od pierwowzoru. Nie jest to bas jednoznacznie czysty, czasami czuć niestety wiek tych słuchawek, ale na utworach naprawdę dobrze zrealizowanych o dziwo nie rzuca się to tak mocno w uszy. Niemniej wykres THD na basie wygląda, cóż, dosyć typowo dla słuchawek z tamtych lat:

Średnicowo są przepyszne, znacznie lepsze i naturalniejsze niż pierwowzór. Bliżej im pod tym względem do Grado. Nie ma już efektu kartonowego pudełka i sztuczności. Wokaliści są blisko, otwarci, pełni, po prostu normalni, a do tego czyści. Zakres środkowy jest najlepszym punktem programu DFów po zmianach, jeśli ktoś lubi średnicowe granie.

Góra jest bardzo naturalna i strojona w stylu krzywej Harmana. Łagodnie opadająca, nie emanuje detalem w sposób forsowny, a jedynie delikatny. Dzięki temu nic nie wychodzi przed szereg, choć za cenę mikrodetali. Sprawia to wrażenie bardzo bezpiecznego, relaksującego dźwięku o sensownym dociepleniu. Nie obraziłbym się za więcej szybkości i ataku, zwłaszcza na tle Sextettów, choć responsywność słuchawek jest i tak na naprawdę przyzwoitym poziomie:

Scena nie jest mocną stroną nowych DFów, które można chyba już na tym etapie nazywać „DFMODami” albo „nie-DFami”, choć w sumie u pierwowzoru też nie była. Scenicznie słuchawki bardziej trzymają się poziomu K271 MKII, czyli scena bardzo poprawna, z dobrym śledzeniem źródeł pozornych, ale rozmiarowo nieco zredukowana, z najbardziej widocznym tymże zjawiskiem na osi przód-tył. Sextetty mają od nich bardziej zaznaczoną scenę, o podobnej konstrukcji, ale pod każdym względem będą lepsze/większe. Wychylają się dalej, głębią sięgają dalej, holografia też jest lepsza, a wszystko z powodu braku wkładek i większej przez to jasności kosztem wygody.

Miłą odmianą było przejście na welury, które w tej wersji modyfikacji mają najwięcej sensu, jeśli ktoś szukałby większej równości tonalnej, np. w stronę fabrycznych HD560S. Słuchawki na welurach nie emanują już tak mocno średnicą, grają bardziej nosowo, równo, mniej barwnie. Do góry idzie także wygoda. Słuchawki w takiej konfiguracji można traktować jako nawet punkt odniesienia w temacie ogólnego strojenia i barwy.

 

Jakość dźwięku AKG K240 DF – MOD2

Metodą długotrwałych prób, błędów, odsłuchów i za sprawą ogólnego główkowania, przetestowałem kilkanaście różnych materiałów i padów oraz łącznie kilkadziesiąt różnych konfiguracji, w których wyłoniłem jedną, dającą naprawdę wyczuwalną na plus różnicę.

Zdecydowałem się na zastosowanie cieńszych, specjalnych wkładek akustycznych, umieszczonych bezpośrednio pod ażurami. Tym samym nastąpiło usunięcie wkładek fabrycznych AKG i przywrócenie tu bardziej sytuacji z Sextettów, gdzie rolę maskownic ażurowych pełnią oryginalne, plastikowe elementy, jakie słuchawki te posiadały od startu. W DFach EP taki element nie był potrzebny, ponieważ jak już pisałem, słuchawki nie posiadają membran biernych, które mogłyby ulec bardzo łatwemu uszkodzeniu.

Aby zrekompensować nieco ujmę na wygodzie i przy okazji sterować dystansem uszu od przetworników, a także wprowadzić delikatnie mocniejsze uszczelnienie, zastosowałem zmodyfikowane o-ringi na bazie wkładek własnej produkcji do K270/K280/K290.

Efekty jakie udało się uzyskać oraz względem poprzedniej wersji modyfikacji (czarny wykres: MOD2, szary wykres: MOD1):

Bas uległ poprawie, zejście jest lepsze, a całość brzmi równiej, bardziej kompletnie. To nadal słuchawki bez zejścia do samego piekła, ale i tak jest tu bardzo dobrze. Na tyle, abym nie czuł specjalnego niedomagania. Owszem, przychodząc z bardziej basowych słuchawek daje się odczuć, że DFMODy mogłyby zagrać mocniej na dole, ale później w toku odsłuchów ma się z kolei wrażenie, że tego basu jest w sam raz.

Średnica jest regulowana przez pady i tutaj odczyty mogą być już na fantomie różne, ale nadal zachowana jest pełna, nasycona średnica o bardzo dużej intymności i angażu. Tu tak naprawdę nie było czego poprawiać i chyba niczego też nie zepsułem.

Góra jest bardziej zaznaczona i cieszy mnie większą otwartością na najwyższym skraju pasma, a więc naprawiając trochę to, czego brakowało mi względem Sextettów, ale też czego nie chciałem przegrzać i nie podbić góry zbyt mocno. Sextetty bowiem wzorcem strojenia góry mimo wszystko nie są i modyfikacje, jakie tam wprowadzałem, miały na celu właśnie zbicie naddatku z sopranu. W DFMODach z kolei górę chciałem wyważyć, bo raz była ona delikatnie zbytnio ocieplona (MOD1), a innym razem wybijała się tak samo jak w Sextettach (podczas zabaw dampingiem).

Czyli mamy póki co lepsze zejście, wyraźniejsze ogólnie skraje, nadal średnicę na bogato. Ale najbardziej ciesząca mnie osobiście zmiana na plus, to scena, która wraz z górą otworzyła się i powiększyła w bardzo dobrą stronę, zmniejszając i tu dystans do Sextettów. To natomiast, co wyraźnie wyskoczyło przed szereg, to holografia. Jeśli podczas słuchania muzyki rozglądam się po pokoju, bo słyszę dźwięki dookoła mnie i poszukuję kota, czy aby znowu mi wytrzymałości kabli nie testuje, to znaczy, że słuchawki mają potencjał do zagrania przestrzennego i wyjścia poza głowę.

Pod względem czystości sytuacja nie uległa zmianie. Wybicie THD na skrajach, za to bardzo fajna czystość na środku pasma. Jakie ma to przełożenie na muzykę? W odsłuchach DFMODy mienią się niczym porządny, stary głośnik studyjny, w którym dwa przetworniki są oryginalne, ale jeden wymieniliśmy na zupełnie nowy, nowoczesny. W efekcie mamy rozjazd jakościowy, trochę jak w K340, gdzie dynamik był dynamikiem, a elektret robił swoje. Tym razem wszystko to odbywa się w ramach jednego przetwornika, toteż koherencja jest bardzo dobrze zachowana, przynajmniej ta tonalna. Słuchawki są w stanie zachować się czasami nieprzewidywalnie, bo w utworze grają niczym „stare” oryginalne DFy, po czym nagle dostajemy wyrzut jakości, holografii i rozmachu, który znacznie wykracza poza gabaryty znajdujących się w nich przetworników. Wtedy pojawia się „WOW” i przyspawanie do fotela, wsłuchując się niczym w długo wyczekiwaną konkluzję utworu, finisz z pompą i wygarem.

Ma w tym też udział głośność, na którą DFMODy pozwalają w zasadzie bezkarnie, jeśli tylko wcześniej pozwoli na to sprzęt źródłowy. Te słuchawki potrafią zagrać głośno, chcą grać głośno, no i chyba wręcz powinny zagrać głośno, jeszcze wówczas potęgując efekt monumentalności, angażu i średnicy mogącej być krojonej nożem na treści. W rzeczywistości bardzo komfortowo mi się ich słuchało na trochę większych poziomach, niż zwykłem słuchać innych słuchawek. Nic mi nie przeszkadzało i nie pojawiał się żaden dyskomfort związany z dźwiękiem.

Zdecydowałem się więc ostatecznie pozostać przy opisanej wyżej modyfikacji i przyznam, że jednak brzmieniowo słuchawki jeszcze bardziej awansowały do tytułu codziennego rzetelnego narzędzia pracy. W tej sytuacji wnętrze słuchawki jest jeszcze lepiej zabezpieczone przed kurzem, a wkładki nie mają bezpośredniego kontaktu z uchem. Powstała w ten sposób swego rodzaju klatka, coś na wzór STAXów z serii Lambda. Być może dla części osób będzie to profanacja już kompletna, ale te słuchawki bardzo przypominają mi SR-303 (i ogólnie zestaw SRS-3030) które posiadałem. Tam też było coś podobnego, też było kombinowania nieco z akustyką i też uzyskiwałem na koniec bardzo naturalne efekty. Niestety nie posiadam ich już od lat, więc porównania nie wykonam, ale jeśli analogie takie się pojawiają w mojej głowie z pamięci, to już wiem czemu tak mi się podobały SR-303 i wiem czemu podobają DFMODy.

Tak, jak żałowałem na początku, że mówiąc kolokwialnie wrąbałem się na minę z K140S, tak teraz uważam, że był to niesamowity fart, który zwrócił się hektolitrami w wiedzy, doświadczeniu i takiej elementarnej audiofanatykowej frajdzie jak u każdego pasjonata słuchawkowego audio. Z dwóch par mających swoje mankamenty, defekty i ograniczenia, udało się stworzyć miksturę mającą najlepsze cechy wszystkich wymienionych. Bo K140S owszem, słuchałem gdy były jeszcze w jednym kawałku. Były kapitalne, mocno podchodzące orthodynamikami, ale ta wygoda i potencjalne problemy z konstrukcją oraz balansem (uszkodzone pady) bardzo mocno studziły entuzjazm. Kto wie więc, czy w ten sposób nie uratowałem na swój sposób obu i nie zagrałem na nosie dwóm handlarzom, a nie tylko jednemu.

Naturalnie słuchawki nadal mają swoje wady i największymi będą w zasadzie chyba tylko skraje pasma, które życzyłbym sobie, aby były czystsze. Subbas mocniejszy też by krzywdy nie zrobił. Wygoda również fajnie, gdyby pozwalała na absolutnie bezkarne siedzenie w nich dniami i nocami. Ale zawsze pojawi się z automatu usprawiedliwienie, że to wszystko jest generowane przez przetworniki z początku lat 80-tych i zaklęte w obudowie z ich połowy. To, co dało się z nich wyciągnąć, chyba samo w sobie jest już dostatecznym ewenementem i oczekiwanie na więcej powinniśmy pozostawić już konstrukcjom współczesnym.

 

Porównania AKG K240 DF z innymi słuchawkami

Względem np. Haylou S35 od razu czuć, że nie ma tu takiego „kinowego” zejścia, ale już np. w zakresie barwy dźwięku różnice są ewidentne. Daje się usłyszeć, że zarówno same Haylou są słuchawkami z lekkim „wgnieceniem” na środku pasma przenoszenia i z podniesionym niskim basem, ale też słychać jak bardzo wyeksponowany jest tenże środek w DFMODach. Jedna i druga para jednak gra dosyć „poprawnie” i sprowadzilibyśmy to zapewne do wyboru ulubionego smaku z dwóch podobnych dań, ale przyrządzonych na zupełnie różne sposoby.

Przy czym o ile DFMODy będą górowały nad S35 w zakresie poprawności scenicznej, tak Haylou będą grały mimo wszystko czyściej, jako że są o wiele bardziej nowoczesną konstrukcją. Będą bardziej praktyczne, wygodniejsze, a także izolujące z racji swojej zamkniętej budowy.

Mad House Audio Tungsten Single Sided za bagatela 1600 USD mają tego basu jeszcze mniej i tu moje DFMODy wyraźnie wychodzą na prowadzenie pod względem ilościowym. Czyściej jest w MHA, ale czy pod względem strojenia jest lepiej… nie powiedziałbym. Tungsteny są lżejsze brzmieniowo, bardzo liniowe, ale barwowo ekspozycję dźwięku przesuwają ze średnicy na sopran. Przyznam że wolałbym jednak prezentację i strojenie DFMODów, które jest wyraźnie bardziej naturalne i poprawne, a także przyjemniejsze. Przy pierwszym założeniu Tungstenów, basu jest za mało, średnica jest znacznie bardziej neutralna, a góra wyraźnie podkreślona. Być może te słuchawki tak mają grać, ale DFMODy grają inaczej, bardziej po ludzku. I to one lądują na głowie zamiast nich.

Moje Audeze LCD-XC o dziwo nie grają aż tak bardzo inaczej od DFMODów, ale robią wszystko to samo co one lepiej. Bas jest równiejszy i czystszy, średnica bliska ale nie tak wyeksponowana, góra jest jaśniejsza, ale zostawiająca dzięki modyfikacjom bezpieczny margines strojenia na jak największą referencję. DFMODy można powiedzieć, że są protoplastą takiego grania, starym przodkiem, ubarwionym w odpowiedni sposób, odbierającym energię ze skrajów i pchającym ją w średnicę. Tak, to byłoby najlepsze wobec nich określenie.

Porównanie do K240 Sextett MP, a więc czegoś znacznie bardziej zbliżonego rocznikowo oraz gatunkowo, można zobaczyć na załączonym obrazku (czerwony wykres: DFMOD2, zielony wykres: Sextetty):

Nadal lepsze zejście technicznie jest w Sextettach, ale już ich góra niekoniecznie jest „lepsza” barwowo od K240DF-MOD2, mimo większych predyspozycji scenicznych z wybitych 6kHz, jak w HD800. Aktualnie obie pary AKG są do siebie bardzo podobne, ale mają inny smak, zabarwienie. I co najśmieszniejsze, bardzo łatwo zapomnieć, że w DFach nie ma już DFowych wsadów przetworników, a mimo to ich pozycjonowanie względem Sextettów wciąż się tli.

Na koniec porównałem sobie te słuchawki ze znanymi i lubianymi wciąż Audio-Technicami ATH-R70X. Oto co mi wyszło pomiarowo (czerwony wykres: AKG K240 DF MOD2, niebieski wykres: R70X):

W odsłuchu różnice tylko się potwierdziły. Więcej basu i bardziej misiowate granie w R70X, kontra większa równość, jasność i – uwaga – lepsza scena w AKG K240 DF MOD. Pod względem czystości jest tak, że bas jakościowo lepszy jest na R70X, tak samo sopran. W „nie-DFach” natomiast środek pasma jest jednoznacznie czystszy. Bardzo wyrównana wymiana ciosów, a to przecież cenione dynamiki za 1300 zł.

 

Porównania do innych rewizji AKG K240 DF

Rewizji AKG K240 DF jakie słyszałem/posiadałem można wyróżnić najprawdopodobniej trzy: EP, MP i LP. Do tej pory byłem przekonany, że są tylko dwie, ale obecnie posiadana mnie zaskoczyła. Może przytoczę od razu czym się one między sobą różniły:

  • EP: talerze wewnętrzne słuchawek zaczerpnięte z Sextettów, z sitkami po membranach biernych zaślepionymi materiałem akustycznym (bass-traps); kabel karbowany z niklowanym wtykiem starego typu. Maskowanie kapsuły drivera.
  • MP: talerze z prostymi dużymi otworami zaślepionymi o-ringiem z materiału akustycznego w kolorze czarnym; kabel bez zmian w stosunku do wersji EP. Nie pamiętam, ale chyba nie było też materiału na maskowaniu kapsuły drivera.
  • LP: talerze jak w wersji MP, ale z wyraźnymi miejscami zgrzewania materiału akustycznego; kabel współczesny złocony z gwintem na nasadkę 6,3 mm.

Innych zmian gołym okiem stwierdzić się nie dało, ale na pewno jakieś zmiany musiały zajść też w przetwornikach, ponieważ to co opisałem wyżej nie miało prawa wpłynąć tak drastycznie na różnice dźwiękowe między tymi słuchawkami. A grały one inaczej.

AKG K240 DF EP, które posiadam, przed tak daleko idącymi modyfikacjami, grały specyficznie, troszkę kartonowo, bardzo zwyczajnie w tym negatywnym tego słowa znaczeniu. Porównywane z K240 Monitor, które też swego czasu posiadałem i bardzo wnikliwie testowałem w starciu z ówcześnie posiadanymi AKG K240 DF LP, to zupełnie inaczej grające słuchawki, choć powinny mieć między sobą wspólny fundament. Nie miały. Problemem EP był bliżej nieokreślony dołek na przełomie średnicy i góry, który powodował załamanie się barwy, niemożliwy do naprawienia prostymi modami. Albo góra zaczynała się wybijać, albo inne pasma się rozlatywały. Tylko equalizacja mogłaby tu finalnie pomóc. Ale tak właśnie grały EP.

Najbardziej wyważone były MP, opisywane zresztą już wcześniej na blogu w ich recenzji. Lekkobasowe, jasne, ale nadal równe, dawniej używane z Aune X1s, potem S16 na którym były aż za jasne. Zrobiły na mnie sumarycznie chyba najlepsze wrażenie i prawdopodobnie gdyby je również wtedy modyfikować delikatnie w miarę możliwości i z zachowaniem oryginalności, kto wie czy nie czepiałbym się finalnie tylko lekkiego basu, który był największą ich piętą achillesową. Basu o dziwo było wyraźnie mniej niż w EP.

Najbardziej jasne były natomiast LP, w których za diabła nie mogłem dojść z ich sopranem do ładu. Albo były zbyt rozjaśnione, albo od dampingu robiły się zbyt matowe i nijakie. Basu miały natomiast chyba najmniej ze wszystkich rewizji. Mocno rywalizowały mi wtedy z K401 i K501. I choć wybrałbym DFy ponad nimi, byłby to wybór między dżumą, cholerą i malarią. Po prostu słuchawki te, przy wszystkich swoich zaletach i atutach, a także świetnej wygodzie, nie wpisywały się w moje oczekiwania czy słuchane gatunki muzyczne.

Podsumowując, ze wszystkich tych trzech rewizji najbardziej ceniłem sobie wariant MP. Z kolei po modyfikacji AKG K240 DF EP do DFMODów, to właśnie one uważam, że są najlepszymi z całej trójki.

 

Wymagania napędowe

Przetworniki z K140S mają jeszcze większe wymagania niż te z K240 Sextett i jeśli sięgam pamięcią, to także względem oryginalnych DFowych. Zapotrzebowanie na prąd jest tak duże, że zastanawiam się, czy w przyszłości jednak nie przekonwertować ich jeszcze raz na słuchawkę zbalansowaną, ale z zachowaniem kabla jednostronnego. Co prawda nie wykorzystuję już balansu i uważam, że w ogromnej większości przypadków nie jest on nawet zwykłemu użytkownikowi potrzebny, ale jeśli któreś ze słuchawek z mojej kolekcji wymagały sygnału zbalansowanego, to nie-DFy znajdują się w ścisłej czołówce, zaraz obok K1000, jeśli nie nawet wyżej niż one. Zresztą, zrobienie sobie takiego wzmacniacza (w topologii dual mono z niezależnie regulowanym balansem kanałów, jak u STAXa), mam na liście projektów własnych w przyszłości, gdy znów będę chciał się konkretnie pobawić w pana inżyniera audiofanatyka.

Aktualnie jest tak, że ledwo daje sobie z nimi radę interfejs studyjny. Prawdopodobnie dźwignie je serwer, bo budowany był pod kątem K1000. Ale dalej to już wątpliwości.

Jedno jest natomiast pewne: słuchawki te obecnie zastępować będą K340K1000 w roli benchmarku dla obciążenia i jeśli będzie sprzęt na testach, który dźwignie te słuchawki w sposób zadowalający, to będzie to dla niego ogromny komplement, o którym na pewno napiszę w jego recenzji.

Jedynymi słuchawkami, które przebijają je na prądożerności, są na tą chwilę chyba tylko Tungsteny.

 

Ekonomiczny punkt widzenia

Niestety projekt nie jest czymś, co można wykonać od ręki lub za dobre pieniądze. U mnie akurat zdarzył się łut szczęścia złożony z mojej niewiedzy co kupuję, niewiedzy sprzedającego co mi sprzedawał oraz dobroci jednego z czytelników bloga. Koszt modyfikacji jest bardzo trudny do policzenia w takich warunkach, zwłaszcza przy fakcie, że na budowę nie-DFów poszło sporo czasu (który też kosztuje), wiedzy oraz materiałów, które już posiadałem i nawet nie pamiętam skąd.

Powiedzmy że koszt samych słuchawek z tej serii to jakieś 400-500 zł. Za K140S udało mi się zapłacić 200 zł. Daje to już na starcie 700 zł. Prawdopodobnie koszt materiałów, padów, wkładek i przewodów na ewentualny rekabling to kolejne 200-300 zł łącznie. Do tego konieczność odrestaurowania i poświęcenia czasu, a więc robocizna. Mamy minimum 1000 zł + koszt robocizny. Łącznie, przy założeniu, że mamy wprawę manualną i wiemy co robimy a sprzęt nie będzie miał tak zaawansowanych uszkodzeń pałąka, wszystko zajmie nam 8 godzin. Jeśli za 1 godzinę policzylibyśmy sobie 100 zł, to mamy 1800 zł. Troszkę drogo.

Sęk w tym, że nie muszą to być AKG K240 DF. Mogą to być dowolne inne słuchawki, które przyjmą takie kapsuły, np. K240 Sextett, K240 Monitor, K241, K242 (te zabytkowe, nie HD), a nawet K260 PRO, choć nie wiem jak będzie tu wyglądała kwestia akustyki. Niemniej te ostatnie można dostać obecnie za ok. 45 €, więc mimo wszystko można byłoby szczęścia popróbować i byłby to arcy-ciekawy projekt sam w sobie. Najpewniejszym strzałem będą raczej Monitory, jako że to praktycznie taka sama budowa jak w DFach, ale tylko jeśli ich przetworniki będą niedomagały. Szkoda bowiem psuć egzemplarz z tej serii, jako że one naprawdę dobrze grają, przyjemnie i łagodnie, na poziomie Oppo PM3, może klimatów HD650.

Dlatego też może nie w przypadku DFów, ale jeśli będziemy mieli kiedyś w dobrym stanie jakąś parę z tamtych serii AKG, ale z uszkodzonym przetwornikiem, wymiana jest możliwa i może dać naprawdę fenomenalne efekty, jeśli przeprowadzona umiejętnie i na spokojnie.

I nie, nie muszą to być akurat przetworniki z K140S.

 

Podsumowanie

No i tak dojechaliśmy do końca recenzji. Konfiguracji nazwanej tu pełnym zdaniem AKG K240 DF – MOD2 słuchałem praktycznie cały czas od momentu jej kreacji. Tak mocno słuchawki mnie wciągnęły. Wygrzebywałem przeróżne materiały dźwiękowe, jakieś stare wkładki, dawno zapomniane albumy, poszukiwałem nowych, aby jak najpełniej móc odebrać i opisać to, co się tu zadziało.

Po modyfikacjach przypadły mi do gustu do tego stopnia, że wygryzły K240 Sextett z roli moich codziennych „wołów roboczych” i bezczelnie zajęły sobie ich miejsce przy recenzjach. Tak jak uwielbiam codziennie pracować w Haylou S35, tak odsłuchy muzyki stacjonarnie po kablu w kontekście trochę bardziej referencyjnym to teraz domena DFMODów (i niezmiennie XC, jeśli bardzo referencyjnym). Szkoda, że dni się tak szybko kończą teraz i wraz z nimi czas na słuchanie muzyki, bo mimo tego, że nie są to najwygodniejsze słuchawki na świecie, a w skrajach czuć czasami wiek tych staruszków, to nie mam żadnej woli, aby ściągać je z głowy.

Jest to bezapelacyjnie najlepsza para K240 jakiej słuchałem i jedne z najlepiej strojonych, jeśli nie najlepiej strojone AKG z tamtych lat, o największej naturalności i jednocześnie przyjemności nieokupionej zamuleniem albo problemami z tłumieniem. Przerażająca jest myśl, że gdyby mieć jeszcze lepsze skraje z większą czystością nie zdradzającą wieku tych driverów, to prawdopodobnie mówilibyśmy o produkcie z bardzo wysokiej audiofilskiej półki. Są takie utwory, w których słychać obecnie ich wiek, ale są też takie, w których dosłownie człowiek łapie się za głowę, że to tak może w ogóle zagrać.

Podsumowując, jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, co udało się tu stworzyć i jedynie żałuję, że dopiero teraz udało się wygospodarować czas i opracować sposób aby projekt dociągnąć do końca. Trwało to sporo czasu, ale było warto. Jeszcze raz na koniec pozostaje mi bardzo serdecznie podziękować p. Konradowi za decyzję o pozostawieniu tych słuchawek u mnie na warsztacie. Bo to tak naprawdę było przyczynkiem do tego wszystkiego, a do tego pozyskania nowej porcji wiedzy i możliwości wypróbowania przynajmniej kilku ciekawych technik naprawczych. A jako że treść ukazuje się w bardzo wyjątkowym dniu roku, życzę przy tym każdemu mojemu czytelnikowi wszystkiego dobrego, aby wszystko się ułożyło i powiodło, a Święta Bożego Narodzenia udało się spędzić w cieple, spokoju i zdrowiu. No i oczywiście w ulubionych słuchawkach i przy wybornej muzyce.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *