Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek w moim prywatnym posiadaniu znajdzie się jeszcze raz produkt AKG i to w wydaniu vintage. Tak samo nigdy bym nie brał pod uwagę, że będzie to powrót do serii, którą posiadałem razem ze swoimi pierwszymi elektrostatami, a która była dla mnie punktem sformułowania bardzo konkretnego poglądu na inne technologie reprodukcji dźwięku swego czasu. Nie sądziłem, że sentymenty będą odgrywały tak mocną rolę, ale cóż, ponieważ po absencji słuchawek konwencjonalnych użytkowanych przeze mnie w regularnym odsłuchu i oddelegowaniu naprawdę dobrych pod względem zastosowań testowych DT990 Edition do pracy, pojawił się wakat w ramach trzeciej pary, która pełniłaby rolę stricte kontrolną. Tak też oczy i umysł skierowały się automatycznie na różnego rodzaju „rarytasy” i do takowych zaliczyć można niewątpliwie jedne z najlepszych słuchawek z serii K240: model DF o potężnym oporze wynoszącym 600 Ohm i nieustępującym w tym względzie wspomnianym już DT990. Tak, Panowie z AKG też potrafili kiedyś zaszaleć, albowiem model ten pamięta jeszcze czasy, gdy AKG był prawdziwym pionierem akustyki i wypuszczał naprawdę innowacyjne modele. Do nich należą właśnie opisywane tu DFy.
Dane techniczne:
Lata produkcji: 1984-2006
Ilość znanych rewizji: 2
Przetwornik: dynamiczny, półotwarty, 32mm
Impedancja: 600 Ohm
Pasmo przenoszenia: 15 Hz – 20 kHz
SPL: 88 dB
THD: > 0,25 %
Długość kabla: 3m
Wtyk:
– wersje starsze: 6,3mm
– wersje nowsze: pozłacany 3,5mm gwintowany z nasadką 6,3mm
Waga: 290 g (10,23 oz)
Zawartość opakowania:
– nieznana (wyjaśnienie w akapicie „Jakość wykonania i konstrukcja”)
Historia modeli K240 DF
AKG z serii K240 („K” od „Kopfhörer”, z niem. „Słuchawki” lub w bardzo bezpośrednim tłumaczeniu „Nagłowny słuchacz”) narodziły się w podwojach austriackiej Akustische und Kino-Geräte Gesellschaft m.b.H. w okolicach 1975 roku i produkowane są przez AKG do dziś. Formuły produkcyjne są tu generalnie trzy – „oryginalna”, „klasyczna” i „nowa”. Pierwsza produkowana była od początku kreacji modelu do roku 1979. Druga od tej daty trwała aż do 2006 roku. Trzecia zaś powstała w roku 2002 i można dostać ją na półkach sklepowych po dziś dzień.
Różnice sprowadzały się między nimi do konstrukcji i przetworników. Pierwsza rodzina „oryginałów” skonstruowana była na zasadzie membran pasywnych napędzanych przez umieszczony centralnie przetwornik o średnicy 32mm. AKG zastosowało taką technologię z bardzo konkretnego powodu – uniknięcia rezonansów wynikających z reprodukcji niskich częstotliwości, zachowując przy tym walory konstrukcji półotwartej. Oferowane były dwa modele: K240 Sextett oraz K242 z przeznaczeniem na rynek francuski. Słuchawki cechowały się oporem wynoszącym 600 Ohm i ciśnieniem akustycznym w okolicach do 90 dB. Przetworniki były w tym modelu zabezpieczone plastikową maskownicą, która zapobiegała „wciśnięciu” membran biernych.
W 1979 nadszedł kres modelu Sextett wraz z zainaugurowaniem modelu K241. Jedynka była tańsza w produkcji od Sextettów, ponieważ zamiast membran pasywnych zastosowało klasyczne otwory dyfuzyjne. Bardzo szybko została ta technologia wchłonięta przez pozostałe modele i tym samym Sextett zakończył swój żywot – nie było już potrzeby stosowania membran pasywnych, więc droższy do tego wszystkiego model również stracił na atrakcyjności, aczkolwiek nadal są to słuchawki cenione u kolekcjonerów starej rodziny AKG.
W 1984 roku pojawił się z kolei model DF, a więc bohater niniejszej recenzji. DF ma o tyle ciekawą historię powstania, że jako wariant został wykonany na potrzeby niemieckich rozgłośni radiowych, a dokładniej przy współpracy z Niemieckim Instytutem Technologii Radiowych (IRT). Można powiedzieć, że historia mniej więcej powtórzyła się tu jak z brytyjskim BBC, na którego zlecenie przecież KEF stworzył legendarne monitory LS3/5, uznawane przez wielu za ikonę KEFa po dziś dzień, mimo prób tego producenta do zastąpienia ich legendy nową, tworzoną już przez nowoczesne i bardzo zaawansowane technologicznie (i akustycznie) LS50. AKG dawniej zostało zachęcone do podobnego kroku i wykonania na zamówienie słuchawek spełniających określone wymogi specyfikacyjne.
Celem powstania wariantu DF było bowiem umożliwienie pracy realizatorom radiowym w sytuacjach, w których użycie monitorów bliskiego pola nie jest możliwe. Słuchawki miały być jak najbardziej neutralne, niekoloryzujące, monitorujące i wolne od zmiennych środowiskowych. Pomijane były tu takie rzeczy w efekcie, jak umeblowanie pokoju realizatorskiego, czy też w ogóle jego kształt, a więc wszelkiej maści fale odbite, spóźnione, rozproszone i z dowolnym innym określeniem koloryzujące. Nazwa DF pochodzi od Diffusfeld (Diffusion Field, pole dyfuzyjne) i były specjalnie strojone, aby uzyskać efekt emulacji sposobu grania monitorów studyjnych. Dzięki temu mogły spełnić narzucone przez IRT dosyć rygorystyczne kryteria i sprawdzić się na tyle dobrze w tamtym okresie, że stały się standardowymi słuchawkami w takich zastosowaniach.
K240 DF wyposażone były w dwa rodzaje kabla, zależne od etapów ich produkcji. Pierwsze wersje (EP – Early Production) posiadały klasyczny i wyglądający bardzo staro wtyk 6,3mm. Późniejsze (LP – Late Production) były z kolei wyposażone w kabel z nasadką gwintowaną, który stosowany jest po dziś dzień we wszystkich modelach z serii 200 wyposażonych w kable niewymienne. Różnice między wersją wczesną a późną sprowadzały się nie tylko do okablowania, ale też środka muszli. W wersji wcześniejszej AKG stosowało większe otwory akustyczne oraz maskowanie materiałem akustycznym także i otworu samego przetwornika. W edycjach późniejszych otwory uległy zmniejszeniu, zaś maskowanie usunięto, odsłaniając przetwornik i polegając w ten sposób wyłącznie na wkładkach akustycznych. Wg niektórych relacji rewizja późniejsza jest bardziej neutralna i czystsza w brzmieniu, niż wcześniejsza. Mimo to obie wersje grają generalnie lepiej i na wyższym poziomie, niż Sextetty. Równolegle do DF oferowane były przez AKG również modele bez equalizacji sprzętowej, a więc K240 Monitor, będące spadkobiercami Sextettów w prostej linii. Ich parametry były niemal identyczne co DF, choć ciśnienie akustyczne było wydajniejsze o 3 dB. Można więc powiedzieć, że DF było „specjalnym” wariantem modelu Monitor w tamtym okresie.
W 2002 roku wprowadzono wraz z modelem K240 Studio nowy niskooporowy (55 Ohm zamiast 600) przetwornik oraz (zaledwie rok później) wymienne okablowanie na bazie złącza mXLR w ramach tego samego modelu. Jeśli ktoś natrafiłby na K240 Studio z kablem niewymiennym, jest wielce prawdopodobne, że patrzy na model dokładnie z początków tego okresu, tj. pierwszego roku produkcji. Tak też powstały późniejsze modele, jak chociażby K240 MKII czy zamknięte K271 / MKII i ich przygody u różnych użytkowników trwają do dziś. W międzyczasie, bo w 2006 przypomnę roku, linia „klasycznych” modeli AKG umarła śmiercią naturalną, jako modele „przestarzałe” (a co jest oczywistą bzdurą) i trudniejsze w napędzeniu od nowszych (tu akurat pełna zgoda). Ale że lepsze jest wrogiem dobrego, wiele osób po dziś dzień ceni sobie właśnie tamte stare, klasyczne konstrukcje, niż nowe, produkowane od pewnego czasu uparcie w Chinach zamiast w Austrii, choć tak po prawdzie także i K2xx oferowane dziś wciąż mają co pokazać. Recenzję modelu K240 MKII (jeszcze Made in Austria) można przeczytać tutaj, zaś K272 HD, tutaj.
Renowacja
Tyle na temat historii, ale do opisu wykonania przejść jeszcze niestety nie mogę. Powodem jest fakt ich świadomego zakupu w celu renowacji, a więc moje ogromne dążenie, aby słuchawkom tym przywrócić dawny splendor, profesjonalny wygląd i pełną sprawność, aby wydobyć wartość ponad wszystkim najważniejszą – brzmienie. Bez tego ani nie można przecież w pełni i z czystym sumieniem opisać jakości oraz konstrukcji, ani też do dźwięku podejść w sposób rzetelny i zgodny z prawdą. Wiele różnic w opisach powstaje właśnie z tego powodu, że są to tylko przygodne, niechlujnie wręcz wykonane odsłuchy na modelach – delikatnie mówiąc – dosłownie katowanych. Dlatego też o ile oba te akapity udało mi się w przypadku SRS-3030 skutecznie połączyć w formę płynnego tekstu, tak tym razem jestem zmuszony wszystko od siebie rozdzielić i nadać odpowiednią w ten sposób kolejność rzeczy.
Aby zabrać się za ich renowację, najpierw trzeba było przeprowadzić dokładne oględziny znajdującego się na warsztacie modelu. Tym samym wykazały one w K240 DF następujące mankamenty:
– drobne ryski na kapslach z logo AKG i nazwą modelu,
– drobne rysy w okolicach otworów dyfuzyjnych,
– sporą ilość kurzu i brudu znajdującą się w powyższych,
– odklejające się od spodniej strony czarne pierścienie dookoła puszki z otworami dyfuzyjnymi z powodu zeszklenia się kleju,
– pomijalne, bardzo drobne otarcia na krawędziach tychże pierścieni na czarnym malowaniu,
– wyczuwalny luz mechanizmu X-Axis zawieszenia puszek wraz z ubytkiem gąbki amortyzującej znajdującej się pod spodem,
– sporą ilość przetarć i pęknięć na nausznicach, głównie na kołnierzach,
– wgniecenie na prawej nausznicy spowodowane włożeniem się jednej kopuły w drugą,
– rysy na guzikach pałąka z oznaczeniami kanałów L/R,
– przesunięcie guzika kanału lewego względem prawego na drutach pałąka,
– brud na opasce od strony zewnętrznej oraz mały biały zaciek na stronie wewnętrznej,
– całkowicie zdezintegrowane wkładki akustyczne,
– zabrudzone jej resztkami przetworniki,
– lekkie przesunięcie ilości sopranów na prawy kanał, spowodowane wkładkami, nausznicami i brudem w przetwornikach,
– kleiste wnętrze talerzy maskownic przetwornika od strony ucha,
– zabrudzone w ten sposób materiały maskujące otwory akustyczne dookoła otworu przetwornika,
– brak gwintowanej nasadki jack 6,3mm.
Jak więc widać ich lista jest równie długa i ciekawa, jak przy SRS-3030 i z tego tytułu słuchawki wymagały w zasadzie wręcz natychmiastowej opieki. Najważniejszym jednak był fakt, że słuchawki mają generalnie sprawne przetworniki, a przynajmniej wydają się takimi być.
Drobne ryski na kapslach z logo AKG i nazwą modelu udało się wypolerować do poziomu w zasadzie nowości, toteż defekt ten przestał być w ogóle widoczny. Na całe szczęście było to tylko powierzchowne, potrójne zadrapanie. Na lekkie ryski w okolicach otworów dyfuzyjnych niestety niespecjalnie miałem receptę ze względu na ich głębokość, toteż ostatecznie ten element musiałem zostawić. Widać je jednak głównie przy świetle, toteż w innych sytuacjach niż z bliska kompletnie ich nie widać. Kurz i brud z otworów dyfuzyjnych udało się wyczyścić specjalnym czyścidełkiem, które trzymam na takie właśnie okazje. Jego sztywne włosie o różnej długości znakomicie poradziło sobie z wszystkim, co osadziło się w tych trudno dostępnych zakamarkach słuchawek.
Większym znacznie problemem okazały się odklejające metalowe pierścienie w czarnym malowaniu i wychodzące tym samym ponad obrys plastikowej puszki z otworami dyfuzyjnymi, na które były osadzane i wklejane. Klej definitywnie nie wytrzymał próby czasu i zeszklił się na tyle, że pod wpływem siły nacisku w stanie spoczynku zaczęły wysuwać się do góry. Najpierw spróbowałem sprawdzić, czy można wykorzystać fakt dosyć ciasnego ich osadzenia, aby resztki zeszklonego kleju potraktować w roli swego rodzaju klina. Aby jednak to zrobić, konieczne było odklejenie ich całkowicie, z kolei aby móc to uczynić, trzeba było częściowo rozebrać słuchawki.
Kapsle odeszły bardzo łatwo, ponieważ AKG kleiło je na stałe dokładnie tym samym klejem. Ten także uległ zeszkleniu, toteż lekkie podważenie spowodowało lekkie „pyk” i odskoczenie kapsla. należało wtedy odkręcić śrubkę przytrzymującą wierzchnią część plastiku, aby móc dostać się do głównej śruby nośnej. Operacja jest tu bardzo delikatna, bowiem bardzo łatwo o naderwanie lutów niezwykle krótkich kabelków, a po odkręceniu głównej śruby słuchawki zaczynają się „rozpadać”. Po zdjęciu pierścieni okazało się jednak, że niespecjalnie chcą współpracować na opisanej przeze mnie zasadzie, toteż konieczne było ich wklejenie na stałe i skręcenie słuchawek na powrót do stanu wyjściowego. Po wyczyszczeniu resztek kleju, podklejenie kapsli wykonałem dwustronną taśmą montażową, która pozwalać będzie na późniejsze ewentualne rozbieranie słuchawek już bez żadnych problemów. AKG w nowszych seriach K240 stosowała elastyczne naklejki, działające de facto na tej samej zasadzie. Ponieważ lakier pierścieni był w stanie bardzo dobrym, zrezygnowałem z jakichkolwiek planów ich renowacji – nie była ona potrzebna. Luz mechanizmu X-Axis z kolei był uwarunkowany wiekiem i wyrobieniem się pod nim gąbki amortyzującej, ale z punktu widzenia użytkowego w ogóle to nie przeszkadzało – także pozostawione bez ingerencji.
Nausznice niestety swoje już przeżyły i ze względu na różnorodne pęknięcia, mimo zachowania pierwotnej sprężystości, a także przez wgniecenie na prawej utrudniające złapanie równomiernej izolacji i zabezpieczenia ucha, należało je wymienić. Zamówiłem więc oryginalne nausznice AKG dokładnie tego samego typu, co oryginały. Przyznać jednak muszę ze smutkiem, że jednak starsze sprawiały – przynajmniej organoleptycznie – lepsze wrażenie. Na całe szczęście nowe nie są akustycznie różne od oryginałów, pomijając wspomniane wgłębienie, które było jednym z czynników rzutujących na większą ilość sopranu w prawym kanale. Nieznacznie, ale zawsze. Czy zaczną twardnieć i pękać – to okaże się z czasem, który wielokrotnie przekracza ten spędzony nad recenzją.
Rysy na guzikach z oznaczeniami kanałów w dużej mierze się zostały, ale są mniej widoczne niż przed zabiegami. To głębokie rysy powstałe prawdopodobnie na skutek nieszanowania słuchawek i bardzo agresywnego ich odkładania na miejsce po odsłuchach. Tak samo zresztą jak wspomniane uszkodzenia na brzegach nausznic. Z chęcią porozmawiałbym o tym aspekcie z poprzednim właścicielem, od którego nabył słuchawki najpierw ich ostatni nabywca, a potem w stanie niepogorszonym ja. Jeden z guzików był ponadto przesunięty o centymetr względem drugiego, także wystarczyło go odkręcić, wypozycjonować i przykręcić jeszcze raz. Od razu też wymyta została przeze mnie opaska, zarówno z zewnątrz (głównie we wgłębieniach), jak i od środka. Znajdował się tam mały biały zaciek, który dosyć szybko został przeze mnie usunięty.
Największym problemem okazał się środek słuchawek, który ze względu na ząb czasu nie wyglądał najlepiej. W słuchawkach z serii K2xx AKG stosuje wkładki akustyczne będące hybrydowymi płatkami złożonymi z warstwy materiału oraz gąbki. Całość pełni rolę nie tylko zabezpieczenia przeciwkurzowego, ale też amortyzatora dla małżowiny, która opiera się w ten sposób na płycie talerza maskownicy przetwornika. Okazało się dosyć szybko, że wkładki akustyczne w zasadzie nie istnieją, a ich zdjęcie spowodowało odklejenie materiału od warstwy (niegdyś) gąbki. Ta zaszła prawdopodobnie w reakcję chemiczną i stała się kleistą kruszonką, która oblepiła kompletnie cały talerz, materiał maskujący otwory akustyczne oraz – co najgorsze w tym wszystkim – wpadła do środka przetwornika, oblepiając jego membranę. Przy użyciu miękkiego pędzla i ustawieniu przetworników słuchawek ku dołowi, usunąłem pozostałości gąbki i przedmuchałem nieckę przetwornika. Następnie miękką gąbką z lekkim nawilżeniem oraz płynem czyszczącym usunąłem kleistą warstwę zarówno z talerza, jak i materiału maskującego. Nanoszony był on metodą zgrzewania z powierzchnią plastiku, dlatego wolałem go po prostu zostawić i wyczyścić. Gdyby trzeba było go wymieniać, nie miałbym niestety gwarancji zastosowania podobnego akustycznie materiału, a jedynie mógłbym zastosować zbliżony. Na całe szczęście dało się to wszystko jakoś wyczyścić.
Z przetwornikami był o tyle problem, że do środka trafił kleisty pył, którego wyjęcie oznaczałoby rozkręcenie kompletnie i doszczętnie całych słuchawek. Niemożliwym byłoby niepozostawienie na nich po takiej operacji śladów, toteż pozostała mi długa i trudna metoda na wyciągnie specjalnym narzędziem zawierającym tylko jeden sztywny włosek każdej drobinki tkwiącej na membranie jedna po drugiej. Naturalnie po wykonaniu tych zabiegów należało dokupić oryginalne wkładki jeszcze raz. Próby z innymi materiałami pokazały, że możliwe jest łatwe dobranie niemal identycznych, ale moim celem było osiągnięcie poziomu nie „niemal identycznego”, a dokładnie takiego, jakim był on od samego początku.
Tym samym po skręceniu wszystkiego ze sobą, wyczyszczeniu, dokupieniu nausznic i wkładek oraz usunięciu wszelkich usterek słuchawki mogły zostać ostatecznie uwolnione od uwagi o przesunięcie balansu sopranów na jeden z kanałów. Wisienką na torcie było dosztukowanie gwintowanej nasadki na jack, której „od nowości” brakowało. Słuchawki zaczęły wyglądać jak słuchawki i tak samo grać, ciesząc oczy, uszy i duszę. Słuchawki w widoku pełnoobrotowym wyglądają zatem po wszystkich moich staraniach następująco:
Swoją drogą jest to już druga recenzja modelu vintage, w której stosuję taki sposób fotografowania słuchawek i jak widać efekty są całkiem dobre, bo pozwalają na faktyczne ocenienie wyglądu słuchawek z każdej strony. Możliwe zatem, że w przyszłych stanie się to standardem w przypadku modeli o wysokiej wartości dźwiękowej, którym po prostu należeć będzie się tak wielka fotograficzna uwaga.
Wracając jednak do tematu, opis renowacji zawarłem tutaj również z troski dla potencjalnych kupujących nie mających doświadczenia z tą serią słuchawek. Warto przy nich bowiem pilnować kwestii związanych z wkładkami akustycznymi oraz nausznicami, aby nie mieć problemów takich, jakie notowała moja para – tak jest, moja, ponieważ nie był to model ani wynajęty specjalnie na recenzję, ani użyczony jako dodatkowy punkt odniesienia, co jak widać po innych recenzjach często ma miejsce. Tak jak wiele słuchawek i urządzeń na blogu, sprzęt musiał zostać przeze mnie najpierw kupiony, dla własnej satysfakcji i za własne pieniądze odnowiony, dla własnych potrzeb później użytkowany w praktyce. Dopiero w takim stanie można było zacząć ich ewaluację zarówno pod względem budowy, jak i brzmienia.
W przypadku problemów technicznych w różnych modelach AKG K240, nie tylko DF, można próbować kontaktować się z oficjalnym działem części zamiennych AKG lub szukać części na własną rękę w innych sklepach wedle wykazu z oficjalnej dokumentacji.
– AKG USA Spare Parts Department
– Części i akcesoria do słuchawek AKG na fullcompass.com
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przyszły bez oryginalnego opakowania, dokumentacji oraz wyposażenia (wspomniana nasadka), dlatego też trudno jest mi opisać zawartość, jaka towarzyszyła słuchawkom w momencie kupna. Niemożliwe stało się wyśledzenie przeze mnie informacji na ten temat, ale na pewno w miarę natrafiania na różne rzeczy w sieci będę tekst uzupełniał.
Recenzowany egzemplarz to rewizja późniejsza (LP). Historia tegoż nie jest mi znana, jedyne informacje jakie posiadam są takie, że sztuka ta została kupiona 30 maja 2015 roku przez swojego właściciela na aukcji internetowej firmy Audiolajt z Gorzowa Wielkopolskiego za bardzo okazyjną kwotę łączną 150 PLN. Już 11 czerwca została ponownie wystawiona przez niego na sprzedaż na portalu aukcyjnym oraz forum branżowym i później kilkukrotnie ponownie wystawiana w różnych wyższych cenach, aż ostatecznie trafiła w stanie i wyposażeniu niezmienionym w moje ręce.
O rewizji LP świadczy wspominany wcześniej brak maskowania otworu przetwornika oraz kabel z nasadką gwintowaną. Bardzo trudno jest też estymować ich rocznik, jak również brakuje mi danych mogących wskazać na datę wprowadzenia w ogóle wersji LP do produkcji przez AKG, co mogłoby sprawę nieco ułatwić, ale patrząc po materiałach i ich zużyciu strzelałbym, że opisywany model to przynajmniej druga połowa lat 90-tych. Słuchawki w bliskim kontakcie (i wszystkich opisywanych wyżej zabiegach) prezentują się następująco:
Przyznać muszę, że bardzo ładnie prezentują się przy czarnych Aune S16 i T1 MKII, toteż pośród zdjęć pozwoliłem sobie umieścić takowe, aby podkreślić, że mimo wieku słuchawki zachowały swoją prezencję. Starsze K240 uchodzą ogólnie za słuchawki dosyć solidne i trwałe. Musiały zresztą takimi być, ponieważ modele studyjne winny wykazywać się solidnością i niezawodnością w dużej mierze jakoby z definicji. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku i wyczucia. Konstrukcyjnie są to takie same K240, jak obecnie oferowane 55-ohmowe K242 HD. Różnice jednak sprowadzają się do kilku między nimi rzeczy.
DF występują w wariancie stricte czarnym. Czarne jest tu dosłownie wszystko i jedynie oznaczenia pozostają białe, rzucając się tym samym w oczy już z oddali. Mówią przy okazji wyraźnie, że słuchawki były strojone pod pole dyfuzyjne dla IRT, a także jakim cechują się oporem. To jednak, co ładnie wygląda wizualnie, przysparzać może jednak ogromnego bólu głowy posiadaczowi. Słuchawki wykazują się bowiem ponadprzeciętną zdolnością do łapania wszelakiego brudu, kurzu i drobinek, a także uszkodzeń widocznych na metalowych kapslach oraz malowanych na czarno pierścieniach, które AKG stosowało w innych modelach w wersjach niemalowanych (srebrne) lub złotych (Monitor, Studio, M). Wyjątkiem może być ew. malowanie na wzór, występujące tylko w K290 Surround. K242 HD występują zaś w kolorystycznej palecie kawowej.
Stosowane są również nausznice skóropodobne, do których to właśnie DF były fabrycznie strojone. Zastosowanie innych nausznic będzie miało swoje dosyć spore konsekwencje brzmieniowe, ale o tym jeszcze zdążę tuż przed opisem brzmienia nakreślić nieco precyzyjniej. K242 HD mają z kolei większą tolerancję na różnorodny materiał akustyczny, toteż im nausznice welurowe, które otrzymują w standardzie, jakkolwiek źle nie służą.
Kolejną różnicą jest również zaślepka gumowa znajdująca się w miejscu wychodzenia kabla na przeciwnej części kopuły. Znacznie ułatwia to ewentualne przeróbki tego modelu na wariant zbalansowany, ale naturalnie będzie to odejście od pierwotnego projektu i umniejszenie historycznej wartości takiego egzemplarza. Nie ukrywam jednak, że może mieć dobre przełożenie przy odpowiednim sprzęcie na jakość dźwięku, w tym właśnie holografię. Wersja przeze mnie posiadana miała kabel z jednej strony i była dostosowana pod końcówki typu Single-ended.
W zasadzie nic poza tym nowego się w nich na tle K242 HD (poza przetwornikami i talerzem z otworami akustycznymi) nie kryje. To też niestety przekłada się na taką samą wygodę, jaką charakteryzują się każde inne AKG z tej serii. Jeśli jesteśmy osobami o niespecjalnie odstających uszach, słuchawki będą dla nas bardzo wygodne w każdych warunkach. Jeśli jednak będą to większe małżowiny, pojawić się może nacisk zmniejszający ostatecznie dopuszczalną długość wykonywanych w nich odsłuchów. Pomagać mogą w takiej sytuacji w świetle niespecjalnie podatnych na wymianę nausznic drobne modyfikacje z ich kątem, aby pojemność na ucho zwiększyć w bardzo nieznacznym zakresie, który nie będzie negatywnie alterował ich brzmienia w najmniejszym stopniu.
Brzmienie
Sprzęt testowy wykorzystany w recenzji:
– słuchawki: AKG K240 MKII, AKG K612 PRO, AKG Q701, Beyerdynamic DT990/600 Edition, STAX SR-303.
– sprzęt źródłowy: Audio In Motion SC8000, Audio In Motion SC808, Aune S16, Aune T1 MK II, Aune X1S, NuForce DAC-80, NuForce Icon HDP, NuForce uDAC-2, STAX SRM-313,
– okablowanie: Prolink Gold USB, NuForce IEC Power Cord, QED Anniversary SilverXT, QED Performance Graphite.
Wstęp
Zanim przejdę zwyczajowo do opisów brzmienia, należy do znudzenia przypominać o zmiennych środowiskowych, od których zależy ostatecznie uzyskiwane brzmienie K240 nie tylko w wersji DF, ale też każdym innym wariancie: stanu wkładek i nausznic. AKG są w tym wypadku bardzo uzależnione od obu czynników, toteż przed dokonaniem właściwych odsłuchów zalecałbym walidację stanu wszystkich materiałów eksploatacyjnych, z którymi nasza głowa i uszy będą miały styczność. Najlepiej też słuchawki założyć i potrzymać na głowie przez 10-15 minut, pozwalając nausznicom dopasować się na spokojnie do kształtu naszej głowy oraz uszu, uzyskując najlepszą możliwą akustykę. Dopiero wtedy będzie można przystąpić do poważnej oceny sposobu ich grania, inaczej notować będziemy rzeczy, których w tych słuchawkach być może w ogóle nie ma. Optymalne warunki pojawiają się po ok. 40-60 minutach, gdy nasza głowa zacznie się za sprawą potu i temperatury „uszczelniać” z nausznicami i tym samym brzmieć dokładnie tak, jak zazwyczaj już w trakcie pracy brzmią te słuchawki. Dlatego też podczas wykonywania testów odsłuchowych starałem się jak najrzadziej zdejmować słuchawki z głowy np. podczas przepinania się pod inne urządzenia.
Głównie mam na myśli reprodukcję ilościową basu oraz zarzuty, że K240 DF należą do słuchawek go pozbawionych. Po raz nie wiem już który okazuje się, że są one w stosunku do nie tylko DFów, ale też różnych innych słuchawek wysoce względnymi uwagami i bardzo mocno uwarunkowanymi tak gustem, jak i posiadanym sprzętem. Przede wszystkim jednak – stanem rzeczonych materiałów eksploatacyjnych. Tym samym na brzmienie mogą w znacznym stopniu wpłynąć następujące czynniki:
– nausznice,
– wkładki akustyczne,
– niedostateczne napędzenie.
Opisując wszystkie punkty po kolei, nausznice są tu nie bez powodu na pierwszym miejscu. Na przykład zmiana standardowych skórek na welurowe i bardzo wygodne (w przeciwieństwie do tandet produkowanych obecnie przez same AKG) nausznice EDT990 VB od Beyerdynamica powodowała masakrowanie brzmienia DFów. Bas robił się słaby i wyblakły, ale też wprowadzało to inne zmiany: wyższa średnica stawała się sztuczna, a góra nieprzyjemnie jazgotliwa. Jednym słowem dramat do kwadratu i mocne moje rozczarowanie, ponieważ po cichu liczyłem tu na dobre ostatecznie efekty.
Drugim powodem mogą być wkładki akustyczne, których ubytki powstające z czasem lub całkowite niestosowanie może wpływać na kształt brzmienie w identyczny sposób, co nausznice, ale w znacznie mniejszej skali. W myśl jednak powiedzenia „ziarnko do ziarnka” efekty płynące z tego elementu mogą potęgować problemy związane z nausznicami.
Trzecim aspektem jest tu również, a może przede wszystkim, zapewnienie DFom dobrego kopnięcia elektrycznego. Ich przetworniki mają 600 Ohm i tym samym potrzeba już nieco siły, żeby móc je rozruszać. Słuchawki puszczane z wyjść niskoprądowych oraz słabszych DACów grały jaśniej i wyraźnie mniej basowo. Dopiero podpięcie ich pod coś mocniejszego od razu dawało się usłyszeć w wyraźnym wigorze pojawiającym się w sekcji basowej i bez znaczenia było, czy wzmacniał je tranzystor, czy lampa.
Ostatecznie zatem jeśli DFy miałyby np. zastosowane nieoryginalne welury, wyjęte wkładki akustyczne z powodu ich zużycia oraz nienależyte napędzenie, uzyskany dźwięk można byłoby opisać faktycznie jako strasznie jasne i małobasowe granie dla miłośników najwyżej klasyki i akustyki, tudzież „kolekcjonerów słuchawkowych kości”. Spełnienie jednak powyższych warunków, albo po prostu też utrzymanie słuchawek w należytym stanie, będzie skutkowało jak najbardziej prawidłowym i pełnym ich odbiorem. Warto mieć to też na względzie podczas lektury przede wszystkim opisów trzecich oraz forów zagranicznych. W ostateczności baczyć również na to podczas czytania moich własnych.
Bas
Zaczynamy więc klasycznie. Tak jak zaznaczyłem to na wstępie, spotkałem się z określeniem, że słuchawki należą do bardziej skrytych basowo. Nie jest to do końca prawda. Muszę powiedzieć, że jest on naprawdę dobry: wyrównany, dostatecznie szybki i akuratny, dobrany w bardzo rozsądnej ilości, która nie powoduje wrażenia niedosytu, ani przesytu. Oczywiście podchodząc do nich z punktu widzenia słuchawek o znacznie bardziej zaznaczonym basie, będzie można odnieść wrażenie, że nie ma w nich aż takiej ilości mięsa, ale właśnie na tym polega ich sens i różnica na tle np. MKII.
Cechuje się dobrym, choć nieprzesadzonym zejściem, tak samo dostatecznym nasyceniem, ale trzymając się strony bardziej neutralnej niźli muzykalnej, a już na pewno nastawionej na wybuchowość. Nie sypią tym samym środkowym basem na potęgę i nie wibrują na głowie, ale takie rzeczy spokojnie zostawiłbym K240 MKII z dodatkowymi nausznicami od Custom One PRO. Nie przeciągają przez to wydźwięku linii basowej i prawdopodobnie stąd wzięły się czytane tu i ówdzie zarzuty o lekkobasowość. Możliwe też, że wynikają właśnie z tego, o czym pisałem na wstępie.
Spróbujmy jednak podejść do tematu od strony czystej logiki. To są słuchawki mające na pierwszym miejscu pokazywać konstrukcję basu w utworze, a nie przesadzać i podmalowywać go grubszym pędzlem. Jakiż więc byłby sens kreślić go mocniej, niż potrzeba? Gust słuchacza muzyki ma tu drugorzędne znaczenie, na pierwszym miejscu ma być rzetelność i w ten punkt DFy starają się precyzyjnie uderzać. Dlatego właśnie jest tu nacisk na wyrównanie wszystkich podzakresów basowych, jest całkiem dobra rytmika, uderzenie, szybkość i precyzja. Oczywiście w granicach możliwości jak na tamte czasy, ale całościowo robi to na mnie naprawdę dobre wrażenie. AKG nie okrasiło tego również aż tak mocnym wybrzmiewaniem linii basowej, co pozytywnie wpływa na klarowność.
Jest go przez to mniej niż w DT990 czy wspomnianym K240 MKII, ale w tych dwóch parach ludziom też przecież często nadmiar dolnych zakresów wadzi. Środkowego basu zaś jest mniej niż nawet w SR-303. Więcej za to, niż w chociażby K272 HD, SRH1440 czy SR-202, jeśli już powołuję się na słuchawki tego typu. Nawet flagowych T1 nie zapamiętałem za taką ilość, choć tu już różnica nie jest aż taka duża. Jedynie trochę więcej rozdzielczości by się przydało, a czego zupełnie z kolei nie brakuje w AKG serii 7xx. Tyle że ta ostatnia uwaga, tj. porównanie do niedawnego jeszcze flagowego segmentu firmy, jest trochę już nie na miejscu i nie jestem przekonany, czy może służyć w naszych dywagacjach jako sensowna przywara. Bardziej myślę będzie to dla Państwa luźna obserwacja i możliwość porównania sobie moich zachwytów nad rozdzielczością linii basowej chociażby Q701. Co prawda nie ma ich aż tak wielu przy okazji bardziej „zwyczajnego” basu K240 DF, ale nie da się ukryć, że ma on naprawdę wiele wspólnego z solidnością i rzetelnością. Rzucany na tapetę nie jest, nie wciska się go nam w twarz, a kładzie na czystym, śnieżnobiałym stole i kroi dobrym nożem. Nie jest to jednak stół chirurgiczny i piekielnie ostry skalpel, a po prostu zwykłe, dobre narzędzie i warunki również niespecjalnie rzucające się w oczy. Wszystko tak jak jesteśmy przyzwyczajeni lub po prostu czego spodziewalibyśmy się po słuchawkach analitycznych także basowo, ale zachowujących jeszcze sporo zdrowego rozsądku.
Tak czy inaczej podkreślić chciałbym jeszcze raz, że DFom moim zdaniem basu naprawdę nie brakuje i mówię tu o efektach już na standardowych (o ile w dobrej kondycji) wkładkach akustycznych oraz nausznicach. Dla zuchwałych przyda się zapewne informacja, że po zastosowaniu jeszcze do tego wszystkiego dodatkowych wkładek akustycznych (pojedynczy płatek flizeliny umieszczony pod standardowymi) potrafią też zacząć słyszalnie obrastać w środkowy bas i owe wydźwięki, a o których pisałem wcześniej. Tym samym zaczynają zbliżać się ku MKII, także nawet w sytuacji stwierdzenia ewentualnego lekkiego niedostatku będzie to bardzo łatwe do skorygowania i kompletnie omijające jakiekolwiek rozbieranie słuchawek na części pierwsze. Generalnie jestem przeciwnikiem tzw. hardmodów, zwłaszcza w przypadku modeli vintage, dlatego tak samo jak przy SR-303 wolę trzymać słuchawki w stanie fabrycznym. Na „fabryce” podoba mi się wtedy ich całościowa basowa precyzja i niespecjalnie chce mi się wymieniać ją za więcej środkowego basu, który może i będzie przyjemniejszy, ale utrudniający ostateczną analizę tak utworu, jak i sprzętu źródłowego.
Średnica
Bardzo dobra, podana w formie neutralnej i ładnie napowietrzonej, co sprzyja w naturalny sposób reflektowaniu tonalności z źródła. Daleko jednak im od nudności i monotonii. Choć dawniej to właśnie nowsze K240 były dla mnie słuchawkami dynamicznymi towarzyszącymi mi podczas odsłuchów tak samo, jak SRS-3010, tak gdy dziś zakładam DF na głowę po SRS-3030, czuję jak wielki bagaż nie tylko lat, ale też bycia środkiem cennika przytłacza te słuchawki. To, co mnie do nich przekonuje, to wrażenie, którego K240 MKII nie miały, a które jest już obecne w średnicy: że słuchawki wykazują się nadludzkim uporem w kreacji dźwięku w najlepszej formie, jaką nie tylko potrafią zaoferować, ale też i takiej, której nie potrafią. Reprodukują muzykę tak, jakby miały od nich zależeć losy świata, budują ponad swoje siły, forsownie, wiernie, z nieludzkim wysiłkiem, choć mając świadomość tego, że jest to z góry skazane na porażkę w starciu z lepszymi od siebie modelami. Definitywnie nie czułem tego w MKII, tam słuchawki po prostu grały własnym brzmieniem, dawały przyjemność, efektowność i analityczność jednocześnie. Tutaj zaś mam ponownie takie samo przeświadczenie, jakie notowałem przy wysoko ocenionych przeze mnie Teslach T1 – że średnica podawana jest w formule i charakterze odpowiednich dla profesjonalnego zastosowania tych słuchawek. DF dają tu zupełnie coś, obok czego nie można przejść obojętnie: ogromną upartość w dążeniu do neutralności i właśnie takiej klasowości, jakiej same nie do końca mają, a którą szczycą się lepsi od nich.
K240 DF to w zasadzie pierwszy przypadek, kiedy model słyszalnie mający jakościowe ubytki typowe dla swojej klasy i wieku, stara się postawić w roli arbitralnej ponad swoją konkurencją oraz nawet grupą wyżej od nich położoną. To słuchawki sprawiające wrażenie napakowanego do granic możliwości modelu niższego, mającego aspiracje do walki z lepszymi od siebie. Z brzmieniem poważnym, profesjonalnym, dokładnie takim, jakiego bym się spodziewał. Tym samym pojęcia „nudność” czy „bezbarwność” średnicy ostatecznie zależeć będą od źródła i chęci posiadacza do zmiany takiego stanu rzeczy, lub też pozostawienia takim, jakim jest. DFy spokojnie pokażą, czy źródle bliżej jest do braku kolorów, czy też do koloryzacji.
Przykładowo na SC808 doskonale słyszalny był bufor, który zastosowany został w celu przybliżenia średnicy Beyerdynamiców DT990 w regularnych ich odsłuchach. K240 bardzo łatwo również na niego zareagowały i przy okazji bardzo ładnie zagrały, łapiąc dobrą synergię całościową. Tak samo jako żywo wykryły różnice między Iconem HDP a Aune T1 MKII, idąc dokładnie tropem naznaczonym w recenzjach obu urządzeń, czy też wskazały dokładnie taką samą tonalność S16, jaką odnotowywałem na innych słuchawkach. Przykładów takich można byłoby mnożyć, toteż bezpiecznym założeniem jest powtarzalność sposobu pokazywania średnicy na innych urządzeniach, które nie są już w moim posiadaniu. Bardzo cieszę się, że są w stanie powtórzyć (potwierdzić) obserwacje wtedy notowane i nie wykazywać dziwnych od nich odstępstw. Nad przytaczanymi tu jednak Beyerdynamicami DT990 mają jedną zasadniczą przewagę: nie potrzebują jakiejkolwiek pomocy ze strony toru, aby jakiekolwiek ułomności w średnicy ratować. Tor nadawać ma im jedynie posmaku, a więc na takiej samej zasadzie, jak w opisywanych wyżej Teslach.
AKG naprawdę się tu postarało i faktycznie byłbym gotów stwierdzić, że jako substytut monitorów bliskiego pola dałbym im szansę sprawdzić się w moim studiu, oczywiście gdybym był profesjonalistą i takowe posiadał. Jako że nie posiadam i jestem jedynie hobbystą, mogę jedynie domniemywać. Ale swoje domniemania utrzymuję na bardzo słyszalnym potencjale tych słuchawek, wskazując je też wszystkim do zapisania w zeszycie w polu „bardzo ciekawe – do przesłuchania”, oczywiście jeśli nadarzy się ku temu okazja i stan słuchawek będzie nie tyle zachęcający, co dający 100% obraz ich brzmienia.
Góra
No to teraz wszyscy czytający zapewne chórem krzykną: „będzie szlifierka”. Zaskoczę Państwa, ale o dziwo nic takiego nie ma miejsca (jeśli się o to sami nie postaramy). Sam również byłem zaskoczony, bo przecież zakłuć potrafiły czasami mnie MKII. Tymczasem góra na w pełni sprawnych i kompletnych K240 DF jest ciemniejsza i jednocześnie równiejsza od odpowiednio K612 PRO i Q701. Ciemniejsze są również od chociażby SR-303, LCD-XC, T1 czy DT880/990, absolutnie nie mówię tu jednak o odcięciu czy zamuleniu, a czystym stonowaniu. W rejonie 10-14 kHz na ten przykład SR-303 ciągnąć potrafią niewzruszenie wszystkie pogłosy i efekty, podczas gdy DFy ten zakres bardzo bezpiecznie gardłują i wygładzają, jednocześnie bez zwijania i grzebania w ziemi detali. Co ciekawe konstrukcji góry (nie ilości!) bliżej do – i to może być zaskakujące – HD800 niż słuchawek, które wyżej wymieniłem. Kuchnia AKG w każdym nowym modelu smakuje tu zupełnie inaczej, niż w DFach, zupełnie jakby słuchawki były produkowane przez zupełnie inną firmę.
Soprany nie mają w sobie żadnych znaczących przebić ponad standard, znowu starając się wystąpić w roli równych i bardzo naturalnie brzmiących z płynnymi przejściami międzyzakresowymi. O tak, naturalność jest tu bardzo dobrym słowem i tym samym słuchawki trzymają się gdzieś pomiędzy muzykalnym bezpieczeństwem, a bezwzględną analizą. Potrafią uszanować nagranie, jednocześnie gdy zaczyna ono przesadzać – brutalnie wskazać wszelkie niuanse, błędy i przeszklenia. Oczywiście o ile w ogóle się tam znajdują. To też jest moim zdaniem wyborna zaleta góry K240 DF, że nie filtrują one tylko tych kilku audiofilskich płyt, a nadają się do naprawdę wielu gatunków. A że starają się przy tym nie faworyzować żadnego z nich, na pewno część osób poczytałaby za tak plus, jak i minus.
Osobiście należę do tych pierwszych, choć np. w klasyce ich bezpieczna góra potrafi czasami być zbyt bezpieczna. To ciekawe, bowiem słyszałem o „ultra-analityczności” DFów i przyznam się, że jest im naprawdę daleko do tego, co wyprawiały T1 czy SR-507. Właśnie słucham sobie koncertu nr 4 Mozarta w wykonaniu orkiestry z Trondheim i w utworze brakuje mi wykończenia, pewnego blasku. No dobrze, zobaczmy co pokażą jaśniejsze od nich DT990. Jest jakby lepiej, choć nadal jeszcze ciut brakuje. Wyciągam więc artylerię strategiczną – SR-303. No, to jest to, tegom chciał. Właśnie tego mi brakowało – tej spektakularnej mieszanki obłędnej holografii i wykańczania góry pod sam sufit kilometr ode mnie. Prawdopodobnie to na takich właśnie słuchawkach utwór ten był składany w zakresie realizacji.
W DFach przebieg tonalny przyjmuje kształt lekkiego spadu na najdalszych zakamarkach odpowiedzi częstotliwościowej, ale i tak przyznać trzeba, że utrzymuje bardzo wyrównany poziom i owy spadek nie jest ani dramatyczny, ani nagły, a bardziej bardzo precyzyjnie i celowo zaaplikowany. To właśnie dlatego słuchawki tak często zachowują status quo i tak wybornie nadają się do monitorowania. Zresztą zobaczyć wystarczy z czym ja tu co porównuję – słuchawki elektrostatyczne słynące z kondycji sopranów za potężną wielokrotność ceny stojących po przeciwnej stronie dynamików. To jakby stanąć obok króla i mieć pretensje do braku takiego jak on splendoru. Było się rodzić dynamikami?
Dobierzmy im zatem bardziej godnego przeciwnika – K240 MKII. Tu już robi się ciekawie, bowiem w tej bratobójczej walce to właśnie MKII potrafiły jednak trochę tą górą zamanifestować wtedy, gdy nie trzeba. Wszelkie więc kryjące się w górze „świderki” potrafią stać się bronią zmierzającą ku naszym uszom i niemiłosiernie nakłuwającą biedne bębenki. „Diffusfeldy” nam tego oszczędzają, jednocześnie nadal wszystkie te smaczki i niuanse pokazując i sam ten układ należy bezwzględnie pochwalić. Choć czuć troszkę piasku w górze, definitywnie DFy są jednymi z najbardziej neutralnie w ramach góry grającymi słuchawkami w tych przedziałach cenowych.
Scena
No i na sam koniec dochodzimy do sceny. Tu znów będzie zaskoczenie, bowiem spodziewałem się nieco lepszej DFów na tym polu kondycji w zakresie wielkości na tle młodszego brata, albo przynajmniej takiego samego poziomu. Na szczęście pozostałe elementy dotrzymują spokojnie kroku standardom, ale o tym za moment.
Trzymając się póki co wielkości sceny, K240 MKII były dla mnie nieco bardziej przestrzenne w sensie ogólnym, choć robiły to nie za darmo. W K240 DF sprawa wygląda tak, że scena jest tu dosyć wyważona i trzymana w pozycji bardzo podobnej zachowawczo, jak przytaczane tu już n razy Tesle T1. Słuchawki grają w punkcie optymalnym pomiędzy zdystansowaniem się od słuchacza, a intymną bliskością. Zostawiają sobie zdroworozsądkowy margines odległości na poczet wszelakich wariacji położenia źródeł pozornych na planie dźwiękowym. Rozmiarowo jest od MKII mniej eliptyczna i od razu też przez to mniejsza, ale za to bardziej wyważona między osiami w swojej (nadal notowanej) eliptyczności. I choć scenicznie ogólnie dobre cechują DFy parametry, tak przyznać trzeba, że nowsze wcielenia mają jednak scenę trochę bardziej wyciągniętą we wszystkie strony. O K612 i Q701 nie wspominając już kompletnie. Holografią również nawet DT990 popisują się większą, ale to znów słuchawki od DFów droższe, z większymi przetwornikami i większą komorą odsłuchową.
Tak jak jednak pisałem nic nie jest za darmo. K240 DF daleko od określenia, że te słuchawki nie mają w sobie ani napowietrzenia, ani sceny, ani holografii. Notują bardzo dobrą konstrukcję i separację, łatwo wykrywając wszelkie dysproporcje balansu lub nawet pojedynczych sekcji tonalnych. Mniejsze zdolności wielkościowe oraz pewna redukcja holografii wynikają tu z bardzo specyficznie konstruowanej komory akustycznej przez nausznice i w połączeniu z bezpieczniejszym strojeniem góry. Korekcyjne wyciągnięcie najdalszego skraju wykazuje tu dokładnie takie same analogie, jak miało to miejsce przy Audeze LCD-2F – a więc lekkie otwarcie się słuchawek w głąb. To najprostsze zdiagnozowanie zależności między bezpieczniejszą jakkolwiek górą, a scenicznością. DF mają ją i tak nienajgorszą.
W przytaczanych wyżej słuchawkach konsekwencje są jednak trochę większe niż mogłoby się wydawać. W MKII na ten przykład góra lecąc wyżej moduluje barwę na bardziej nosową i wrażliwszą tym samym na tor, a sama scena rozmywała się już powoli na środku – DF mają ją wyraźnie poprawniej pokazaną. W K612 PRO również robi się to stosunkowo jasne granie, zatem DF wygrywają na ostatecznej jej tonalności. W Q701 z kolei mamy przesadzenie w punktach 2-4 i 6-8 kHz, a więc tych, w których człowiek najszybciej notuje ubytki słuchu. Dawniej czytając o tym, że wyższe AKG są słuchawkami dla głuchych, zupełnie niepotrzebnie poczytałem to za epitet wobec ich posiadaczy. Wyraźnie lepiej sprawy mają się w K7XX / K712 PRO, choć tam również odbywa się to (także przy udziale nausznic) kosztem sceny. Znów jest to też taki sam zabieg, jakim legitymują się DFy.
Jak więc widać tu naprawdę nie ma nic za darmo i tym samym DF w przygodnym odsłuchu za cenę sceny wygrywają tonalnością. Pozostałe trzy pary czynią na odwrót i tu już gust słuchacza będzie decydował, czy jest gotów wymienić się jedną cechą za drugą. Moje zdanie? Najlepiej jest zjeść ciastko i mieć ciastko, a co robią moje SR-303, ale gdybym miał wybierać, naprawdę mocno zależałoby to od zastosowań. W przypadku DF, ponieważ celem jest wykorzystywanie słuchawek w testach, wolę mieć lepszą tonalność niż sceniczność, bo tą ostatecznie da się i tak wyczuć, albo sprawdzić inną parą. Ale to oczywiście tylko i wyłącznie mój bardzo konkretny w takiej sytuacji punkt widzenia. Największą przywarą zatem mógłbym tu uczynić życzenie, aby scena była w K240 DF jeszcze bardziej holograficzna i wydana w większym formacie, który już kompletnie wykraczałby poza ich obecną klasę dźwiękową.
Na szczęście można to w pewnym zakresie osiągnąć w bardzo prosty i kompletnie nieinwazyjny sposób – stosując kątowniki lekko zwiększające kąt nachylenia przetworników względem ucha i zwiększające przy okazji pojemność na większą część małżowiny. W ten sposób nieco bliżej im do wspomnianego zjedzenia ciastka i posiadania ciastka. Tak samo zresztą zyskują DT990 Edition i „patent” ten mimo wszystko nie może zostać niezauważony, ostatecznie punktując scenę wyraźnie in plus. Rośnie przy tym także wygoda i separacja, a także najdalszy skraj góry, jeszcze mocniej sprowadzając je do liniowości absolutnej. Proszę bardzo jak taka głupota potrafi niejedną parę naprostować akustycznie, a także udowodnić, że kątowe nausznice w wyższych seriach AKG również nie wzięły się z palca.
Tym ostatnim elementem słuchawki przytarły pierwsze wrażenia związane ze sceną i na dosłownie finiszu, ostatnim zakręcie recenzji, zmusiły do przesłuchania jeszcze raz kilkunastu ostatnio odtwarzanych utworów, aby przeprowadzić ponowną walidację obserwacji scenicznych. Tym ostatnim elementem okazało się, że jednak potrafią zagrać lepiej niż pierwotnie przypuszczałem, ale cały sekret myślę tkwi po prostu w moich uszach i ich większym niż u przeciętnego człowieka odstawaniu od głowy. Stosując kątowniki doprowadziłem słuchawki do sytuacji ponownie optymalnej względem swoich uszu, dokładnie na takiej samej zasadzie, jakby ich nie było, a ja miałbym uszy wyraźnie bardziej przy głowie. Wszystko więc jest dokładnie tak, jak być powinno.
Neutralność
DF miały być projektem zakładającym stworzenie słuchawek studyjno-monitorowych o maksymalnej neutralności. Ze zdumieniem muszę przyznać, że dla mnie osobiście tak właśnie grają. I to nie tylko w ramach obecnie sprzedawanych produktów tego producenta. Naprawdę bowiem trudno byłoby mi wskazać drugą parę słuchawek AKG, które mógłbym nazwać jakkolwiek bliskimi temu określeniu. K240 DF tymczasem jeśli chodzi o tonalność i faktyczne spełnianie się w takich zastosowaniach zdobyły mnie kompletnie.
Moim zdaniem cały sekret tkwi w wyczuwalnym, upartym, mozolnym dążeniu DFów do uzyskania statusu słuchawek jak najbardziej neutralnych w swojej klasie (a nawet ponad nią) za sprawą profesjonalnego podejścia do tonalności i optymalizacji wszystkich aspektów brzmieniowych na potrzeby realizowania określonych pryncypiów panujących w branży, do której były one kierowane. W efekcie uzyskujemy średni model słuchawek o zjawiskowo wysokich aspiracjach i mających zadatki do wbicia się w klasę – przynajmniej – niższego Premium. Prawdopodobnie dlatego są tak cenione, ale człowiek póki sam nie posłucha, nie będzie w stanie tego w pełni ani poznać, ani ostatecznie zrozumieć.
Ostatecznie więc przyznać trzeba, że faktycznie K240 DF mają w sobie zadatki na określenie ich mianem nawet neutralnych. „Nawet”, gdyż tu i ówdzie będzie im do tego miana brakowało, ale nie zmienia to faktu, że współczynnik realizacji wszystkich cech składających się na miano takich słuchawek DFy są w stanie zrealizować wg mnie na więcej, niż na ucho 80%, dając tym samym przyzwolenie do stosowania wobec nich takiego tytułu, w wielu sytuacjach uznawanego za wyróżniający. Bo i taka jest prawda – to póki co najrówniej grające AKG, jakie słyszałem, nawet w świetle naprawdę dobrych K7XX.
Referencyjność
O ile K240 DF mogą służyć spokojnie za referencję w ramach swojego przedziału klasowego, tak pozostaje pytanie czy także i w tych wyższych? Tu już nie do końca.
Z jednej strony odpowiedź brzmi „raczej nie”, ale z drugiej przymykając oko na niektóre kwestie mogłyby faktycznie pracować jako solidne przyłożenie chociażby tonalności, jako ogólnie rzecz biorąc wartości „wzorcowej”. Na ogół jednak o ile diagnozować sprzęt źródłowy będą bardzo dobrze, tak przy porównaniach jakościowych to, co blokuje DFy przed ostatecznym pełnieniem roli punktu odniesienia, jest ich ograniczenie w ramach czystości czy sceny. Niestety nie mogą się równać z najlepszymi w żaden sposób pod względem wyrafinowania, dlatego traktować je można w taki sposób najwyżej tonalnościowo i konstrukcyjnie.
W sumie właśnie przez wzgląd na benchmarking bardziej źródeł i tonalności innych słuchawek niż pełnienia roli faktycznego punktu na dźwiękowym szczycie zostały przeze mnie nabyte. Byłbym niepoprawnym marzycielem, gdybym spodziewał się po nich więcej. Ale satysfakcję czerpię tu z faktu, że uczyniłem to jedynie z przeczucia i bez posiadania tego wspaniałego luksusu stuprocentowej pewności, a mimo to zgadłem i kompletnie się nie zawiodłem na sposobie ich grania. Nie miałem owej pewności aż do chwili odbycia pełnych odsłuchów kontrolnych i – co najważniejsze w tym wszystkim – po pełnym odrestaurowaniu. I stwierdzić mogę, że dostałem tu więcej, niż sądziłem.
DFy okazuje się, że potrafią dać tonalnie pełniejszy obraz nawet, niż chwalone przeze mnie wyżej DT990, ostatnio pozytywnie sprawdzone przy recenzji Aune B1. Trudno się zresztą temu dziwić – przy całej swojej czułości i potencjale DT990 są nadal słuchawkami nastawionymi na fun i efektowność płynącą z podkoloryzowanych skrajów pasma. DF zaś są słuchawkami rasowymi w kwestiach kontroli. Posiadane przez lata K240 MKII nie mógłbym do końca osadzić w takiej roli przez ich odchodzące od neutralności cechy brzmieniowe oraz inne zachowanie się pod różnymi torami. DF po prostu nie mają kompleksów, jakich nabawiły się nowsze dzieci AKG z serii K2xx. Doprawdy jest to ironia losu, że starszy sprzęt zastępuje tu nowszy, a nie na odwrót, ale cóż, dawniej to sprzęt musiał się wykazać, a nie dział marketingu. „Akustische Komunistische Gruppen” dostaje zatem od fanów i entuzjastów słuszne baty, ale widać nadal trendy sprzedażowe przysłaniają zdrowy rozsądek na tyle, żeby porzucić grono osób obeznanych w temacie na rzecz lepszych wskaźników sprzedażowych i kolejnych przesunięć na fabryki w Chinach, byle tylko maksymalizować zyski.
Całościowo rzecz ujmując
AKG K240 DF to słuchawki naprawdę wyjątkowe i mające niepodważalną wartość akustyczno-użytkową. Brzmieniowo na początku czuć, że np. w kwestii czystości chociażby jest to faktycznie trochę model vintage. Nie do końca takie wyrafinowanie jak w wyższej klasie Premium, też jeszcze nie ta holografia i nie do końca taki format dźwięku, żeby klękać przed nim i modlić się po nocach. A mimo to w pamięci mam relację jednej z osób na head-fi, której to właśnie DFy się spodobały, a nie porównywane z nimi Q701. I o ile najpierw się temu dziwiłem, tak po odsłuchach DF znam już odpowiedź dlaczego mogło się tak zdarzyć. Z jednej strony zawiniły wspominane przeze mnie wybicia, możliwe też że ich dwuplanowość sceniczna Q701, którą też opisywałem za czasów ich recenzji i późniejszego posiadania. Z drugiej osąd przypieczętowała jak mniemam nieporównywalnie większa frajda z używania „gorszego” modelu i ścigania się z uśmiechem na ustach z lepszymi od siebie wyraźnie bardziej profesjonalnie skrojoną tonalnością. Ostatnio tak się ubawiłem chyba tylko przy recenzji KX100, gdzie również za grosze można było dostać fantastyczne brzmienie. Tutaj tych groszy zapłacić nam przyjdzie więcej, może nawet znacznie więcej, jeśli egzemplarz będzie w dobrym stanie, ale moim zdaniem absolutnie warto. Na świecie wiele osób rozpływa się nad brzmieniem i sposobem jego realizacji w K240 DF, jednocześnie pomstując okrutnie na AKG za zarzucenie produkcji tak wyśmienitych słuchawek.
Nie jest to tak, że dostają ode mnie wymuszone plusy lub trafiają na jakąś dziwną faworyzację za przytaczane tu sentymenty, za sam fakt bycia modelem trudnym do zdobycia, za status modelu nieprodukowanego. Słuchawki to słuchawki, mają porządnie grać, być praktyczne i wygodne. AKG najbliższe są pierwszemu określeniu, bowiem naprawdę pod względem brzmienia zachowują się nieprzyzwoicie dobrze mimo drobnych uwag. Z praktycznością robi się już trochę większy problem, głównie przez opór wynoszący 600 Ohm. Wygoda także u takich osób jak ja kuleje, ponieważ nie zostawiają one swojemu posiadaczowi zbyt wiele miejsca na ucho. Nadrabiają za to monumentalną wręcz praktycznością i pełnieniem roli realnego konia pociągowego podczas regularnych testów, któremu można wrzucić na grzbiet sporą część ciężaru z tym związanego i zdjąć go tym samym z innych słuchawek.
Ku pokrzepieniu serc telepie się w tym wszystkim więc obserwacja, że jest to kolejny model nauszników już nieprodukowanych, które spokojnie przebijają, a czasami nawet deklasują sporo modeli współczesnych z własnej półki oraz najbliższego sąsiedztwa na wielu płaszczyznach. Po raz kolejny stare pokazało swoją wartość i udowodniło, że można dostać sprzęt może i z jednej strony wymagający opieki oraz sporej dozy zarówno czasu, jak i cierpliwości, ale z drugiej odwzajemniający się kultywowaną przez lata niezłomnością w reprodukcji dźwięku w takiej, a nie innej formie. Paradoks tego modelu polega na tym, że są to generalnie „najgorzej” grające słuchawki pod względem czystości z całej mojej obecnej kolekcji i jednocześnie dające nie tylko multum przyjemności, ale też dużą dawkę tonalnej solidności w pokazywaniu tego, co otrzymają z dziurki. SR-303 dosłownie połykają je bez mrugnięcia okiem w całości, nawet z kablem, jeśli chodzi o słuchanie muzyki pod jakość. Czynią to w zasadzie na wszystkim, na szybkości, rozdzielczości, klasowości, czystości, intymności, a mimo to nawet przez sekundę nie mogę spojrzeć na DFy z pogardą czy dezaprobatą. Do obu par, mimo różnic wieku, technologi, przepaści klasowej, zwracam się z takim samym szacunkiem i posłuchem. Bo wiem, że gdy przyjdzie na recenzję kolejny DAC na testy, złapię za utopionego w szarości i błękicie STAXa, a gdy będzie to wzmacniacz do przetestowania, to sięgnę właśnie po skąpane w eleganckiej czerni AKG. Co innego K240 MKII, które aż tak mnie przywiązać do siebie ostatecznie nie potrafiły, mimo również bardzo ciepłych moich o nich słów. To bardzo ciekawe i scenicznie zorientowane słuchawki, nie ukrywam, ale przyznać muszę od razu też z rozbrajającą szczerością: DFy są dla mnie przez pryzmat potencjalnych zastosowań ciekawsze.
Pomyśleć przy tym wystarczy, że leżały u kogoś na poddaszu zapomniane, nieużywane. Widziałem już wiele takich słuchawek, które nabywane z drugiej ręki prezentowały niespecjalnie obiecujący poziom, całe w kurzu, brudzie, zaschniętych „sokach” poprzedniego właściciela, poobijane, nieudolnie naprawiane, napawające człowieka wręcz obrzydzeniem. U AKG również potrafi się to zdarzyć z modelami vintage, ale jeśli komuś wystarczy w tym wszystkim zarówno determinacji, jak i przekonania o słuszności podejmowanych przez siebie kroków, tak słuchawki – byleby w miarę kompletne i ze sprawnymi przetwornikami – mogą posłużyć po mozolnej renowacji jeszcze sporo czasu.
Tyczy się to zresztą także i innych urządzeń, bo chociażby ze swoją Yamahą M-35 potrafiłem „złapać” handlowca jednego ze sklepów audio na tym, że ani kompletnie nie miał pojęcia o brzmieniu starych Yamah, ani też nie uważał tego sprzętu za cokolwiek sensownego. Tymczasem sprzęt gra rewelacyjnie już nawet nie tonalnie, a jakościowo: kompletny brak jakichkolwiek szumów, bezwzględnie czarne tło niczym najgłębszy mrok. Wystarczy dobrać do niego odpowiednie towarzystwo, aby nie tyle usłyszeć, co wręcz zobaczyć dźwięk okraszony bogactwem muzykalności i kolorytu. Nowszy sprzęt tego producenta nie ma już w sobie takiego uroku, zamienił go na większą techniczność brzmienia i choć z niektórymi kolumnami daje to znacznie lepsze efekty, tak nadal pojedynek „stare vs nowe” nie jest jednoznacznie rozstrzygany odgórnie. Tak samo jest z „klasycznymi” K240 kontra „nowymi”, mającymi opór znacznie mniejszy, bo wynoszący tylko 55 Ohm.
Naprawdę nie mogę zatem pojąć dlaczego AKG nie produkuje już tych słuchawek. Przecież one są z punktu widzenia osób związanych nie tylko z branżą, ale też i zwykłych słuchaczy rewelacyjne, bo mające wiele cech, których poszukujemy na ogół wszyscy w modelach znacznie droższych. Tutaj mamy zatem pewien fenomen – teoretycznie wariant zupełnie nie będący w klasie nawet Premium, a jednak mający w praktyce cechy, których wielu droższym słuchawkom brakuje. Gdybym miał więc postrzegać DFy przez taki pryzmat, to w bardzo umowny i subiektywny sposób zaliczyłbym je jednak do wstępnej klasy Premium. Zresztą cały czas miałem nieodparte wrażenie w testach A-B, że DT990 mimo wszystko czują na sobie ich oddech, także coś w tym musi być.
Tym samym subiektywnie największymi wadami K240 są użytkowo jedynie wysoka podatność na zabrudzenia i uszkodzenia, mała pojemność na ucho oraz uzależnienie od określonego profilu nausznic. Brzmieniowo zaś – jeśli pominiemy klasę w jakiej pracują, chyba tylko ogólna czystość i wyrafinowanie, które zawsze mogłyby być większe, a przynajmniej z perspektywy osoby, która próbowała już niektórych słuchawek uznawanych za śmietankę dostępnej dziś palety na rynku. Tyle że z takiej perspektywy generalnie wszystko zaczyna mieć wady, toteż naprawdę jestem pod wrażeniem, że na takim tle nie mam więcej pod ich adresem uwag.
Opłacalność
Powstaje na pewno przy słuchawkach vintage jedno zasadnicze pytanie: czy warto w ogóle pchać się w takie konstrukcje?
Odpowiadając na to pytanie: uważam, że w wielu sytuacjach tak, ale nie wszystkich i nie zawsze. Zakup musi być jednak naprawdę świadomy i dokonany przez osobę mającą doskonałą orientację w ich konstrukcji, a także kwestiach serwisowych. Krótko mówiąc: winna być bardziej entuzjastą słuchawek, niż typowym konsumentem, który próbuje się po prostu wykpić tanio z tematu.
Nabycie K240 DF w dobrym stanie to z jednej strony spory fart, jeśli brać pod uwagę bardzo wysoką tendencję tych słuchawek do łapania wszelkiego rodzaju brudu, kurzu oraz zadrapań, chociażby na malowanych na czarno pierścieniach. Nie bez znaczenia pozostają też ludzie, którzy dane słuchawki sprzedają oraz jak pisałem nasza pełna świadomość konstrukcji takich słuchawek, aby już na etapie zdjęć (i najczęściej jedynie na nim poprzestając) nie dać się wrobić w przysłowiową „minę”. Nawet jeśli DF można dostać za w miarę rozsądne pieniądze, a na tle słuchawek klasy Premium – wręcz śmiesznie małe, to nie widzę najmniejszego powodu, aby dawać jakąkolwiek szansę zarobienia oszustom i niechlujom, których nie interesują same słuchawki oraz to, co sobą reprezentują, traktując jako po prostu staroć, kolejny towar rodem z lombardu. Często też sprzedający takie słuchawki nie handlarze, a już użytkownicy albo liczą na nieświadomość nabywców, albo po prostu nie szanują tego, co mają, a potem próbują maskować stan tak nabywanych słuchawek. Na całe szczęście przy nabywanym egzemplarzu takich rzeczy nie było, a mankamenty udało się usunąć głównie uporem i cierpliwością, ale przypominam, że na AKG zjadłem zęby jak na niewielu markach słuchawkowych i ciężko jest mnie z tego względu, jak to się mówi, „przekręcić”, toteż zakupowi towarzyszyła duża świadomość rzeczy, jakie należało po zakupie wykonać. Ktoś inny może nie mieć tyle szczęścia, ani wiedzy.
Z drugiej strony udany zakup to automatycznie zdobycie modelu nie tyle ekskluzywnego, co nagięcie pewnych prawideł rządzących się obecnym rynkiem słuchawkowym w tym konkretnym przedziale cenowym, w którym zostały one zakupione. Nie ma bowiem na nim słuchawek wokółusznych o przeznaczeniu studyjno-monitorowym, oporem wynoszącym 600 Ohm, sprzętową equalizacją, wysoką liniowością oraz czułością na źródło w tak niskiej cenie. Po prostu nie ma słuchawek projektowanych i strojonych sprzętowo specjalnie pod takie zastosowania. Marketing może krzyczeć co chce, ale fakty są niepodważalne. Chińczycy z Superluxa również odpadają, ponieważ ich kopie AKG nie są w stanie dogonić już współczesnych modeli z tej serii, nie wspominając o ikonach starych czasów. I to bez znaczenia, czy mówimy o najniższej, czy najwyższej cenie z podanego w recenzji przedziału kwotowego.
Prowadzi to czasami do bardzo dziwnych wniosków. Powiedzmy, że za model zachowany w perfekcyjnym stanie i z nowymi materiałami eksploatacyjnymi zapłacimy najwyższą kwotę graniczną, tj. owe 130 EUR. W tej cenie dostać można umownie „lepiej” grające słuchawki, np. faktycznie rewelacyjne K612 PRO od tego samego producenta – w stanie nowym, na gwarancji, bez stresu i z wyraźnie większą wygodą. Teoretycznie sytuacja jednokierunkowa i w zasadzie jeśli jesteśmy klientem końcowym niespecjalnie znającym się na tematyce słuchawkowej, to opcja ta jest bardzo kusząca. Tymczasem K240 DF okazują się jednak być od nich solidniej (w końcu Made in Austria) wykonane i grające bardziej liniowo, podczas gdy 612-stki uciekać będą w stronę jaśniejszych i lżejszych słuchawek o większej scenie. W kategoriach efektu końcowego więc może i wygrywać będą na ogólnej jakości K612, ale w zakresie przykładania się do jego realizacji, definitywnie DFy na moje uszy wiodą prym. Będzie to tym samym dylemat: słuchawki nowe i grające jakościowo trochę lepiej, ale odchodzące od liniowości, kontra bardziej liniowe, ale bez aż takiego wyrafinowania dźwiękowego. Z takiego dylematu na szczęście ratują mnie osobiście słuchawki wyższych znacznie lotów, które ustalają jakościowy punkt odniesienia i dają w sposób nieskończoną i niezachwianą przyjemność ogromnego formatu. Czy jednak u kogoś innego będzie to równie proste – wątpię. Ale też i decyzję wtedy będzie musiał podjąć sam. Jak zawsze nie staram się decydować za kogoś i stwierdzać kategorycznie co jest najlepsze – obie pary tu wymienione są słuchawkami w swoich konkretnych obszarach wybitnymi, tak samo też trudnymi w napędzeniu, toteż wybór de facto sprowadza się do podobnych wartości.
Przy tego typu konstrukcjach K240 DF mają jakąkolwiek rację bytu nie tylko z tytułu rzadkości i wartości historycznej jako sprzęt vintage. Na pierwszym miejscu stawiam cel będący w ogóle początkiem rozważań o ich zakupie: zastosowanie, w jakim AKG widziało ten model już na etapie założeń projektowych. A więc monitoring, analiza i kontrola rodem ze studia realizatorskiego wydane w formie atrakcyjnego cenowo modelu z takim właśnie rodowodem. W efekcie: zbalansowane i wyważone brzmienie o wysokiej neutralności i sporej optymalności wszystkich sumarycznie parametrów spotykanych w słuchawkach. Tak też moim zdaniem powinno się na nie patrzeć, jak na słuchawki nie z licencją na audiofilię, a po prostu akustyczną prawdomówność.
To, czym DFy nie zawodzą i czym mnie osobiście napawają podziwem, jest ich wysoka praktyczność mimo statusu vintage. W przeciwieństwie do różnych modeli tego typu, także tych od AKG, jak np. K340, nie są one egzemplarzem nadającym się tylko do przygodnych odsłuchów i trzymania dla samego kolekcjonowania. Były tworzone jako sprzęt kontrolny, któremu będzie można zaufać w praktyce i w takich też warunkach się one czują moim zdaniem najlepiej. Zwłaszcza, że wiele części jest wciąż do nich dostępnych i pasujących z pozostałych wariantów K240, także i tych produkowanych do dziś. Ujmą więc byłoby dla DFów tego mimo wszystko nie wykorzystać.
Zastosowanie
Piszę to również z tego względu, że słuchawki wykazują bardzo dużą elastyczność w zakresie docelowych gatunków materiałów dźwiękowych. Generalnie słuchawkom jest obojętne jaki gatunek będzie na nich odtwarzany, bowiem wszystko postarają się pokazać przynajmniej dobrze. Trudno jest mi wskazać pośród nich jeden, który zrealizują bardzo dobrze, czy też wybitnie, toteż uniwersalność, która dla mnie jest tu zaletą, może dla niektórych osób pełnić rolę wady.
Jeśli np. zależałoby mi na słuchawkach do elektroniki i ambientu, a więc gatunków słuchanych przeze mnie najczęściej, prawdopodobnie najpierw upewniłbym się, czy nie ma pod ręką modelu sprawdzającego się w tym lepiej, np. nowszego i bliźniaczego wariantu MKII. Jeśli cena, jaką przyszłoby mi zapłacić za DFy byłaby niska, raczej i tu padłoby na używany egzemplarz MKII, który potrafi być do dostania za naprawdę dobre, uczciwe pieniądze.
Problem pojawiłby się jednak bardzo szybko w przypadku chęci zmiany klimatów, które nie będą pasowały do charakteru nowszych K240. Wtedy też DF będą genialnym wyborem dającym dowolność w przebieraniu gatunkami. Dobra opcja dla bardzo niezdecydowanych słuchaczy, lub po prostu mających bardzo szerokie preferencje muzyczne i nie mających oporów przed tak zakupieniem na ich potrzeby odpowiedniego wzmacniacza, jak i chęci ku dopieszczaniu sobie potem toru w konkretnym kierunku.
Dobór źródła
Najwięcej bolączek może powodować natomiast napęd. Powiem od razu i z dobitną szczerością: mocny wzmacniacz, albo zapomnieć o zakupie. Słuchawki potrzebują sprzętu rzucającego mięsem, mającego odpowiedni zapas mocy na pokładzie i lubujący się najlepiej w mocnym, rytmicznym dźwięku bez zamulenia oraz przyciemnienia. Sporo konstrukcji lampowych może pasować do takiego opisu, także i tu chciałbym nakierować ewentualne poszukiwania. Cenne mogą okazać się uwagi na temat uzyskiwanej przez K240 DF głośności. Jest ona mniejsza, niż w również 600-ohmowych DT990 Edition ze względu na znaczną różnicę skuteczności (88 dB kontra 96 dB), a które to z kolei diagnozowałem jako grające ciszej od flagowych T1 (102 dB). Bardzo łatwo jest tym samym wyobrazić sobie ewentualne na tym polu problemy. Wiele osób narzeka bowiem na to przy Edition, to co dopiero będzie mówiło przy DFach. M.in. dlatego AKG – trochę na siłę – wprowadzało dawniej niskooporowe przetworniki do serii K2xx.
Aune S16
Naprawdę świetnym mariażem okazała się Aune S16. Es szesnastka pozwala DFom nabrać wspomnianych cech, nasycić też odpowiednio sceną i zaoferować świetną kontrolę brzmienia na klasowym poziomie. Słuchawki grały jakościowo z tegoż urządzenia najlepiej, jak zresztą i wiele innych modeli. Dlatego też S16 towarzyszy niemal każdej recenzji na blogu. DFy nie miały żadnych problemów ze zdiagnozowaniem właściwości dźwiękowych tegoż układu, ale też dosyć szybko odnalazły się w jego tonalności. Troszkę „gorący” stał się zakres ok. 3-4 kHz, ale wynika to z mniejszej powściągliwości S16 na całej rozciągłości sekcji sopranowej. Prócz sceny jednak Aune wprowadziło do DFów rzecz, której brakowało mi przyznam się w każdym innym połączeniu w mniejszym bądź większym stopniu – drajw. Prowadzenie DFów ze względu na olbrzymią moc wyjściową tego układu wreszcie wskoczyło na wyższy bieg. Bas zaczął mocniej dochodzić do uszu i choć wciąż do bycia basowymi potworami DFom brakowało, tak całościowa szybkość, precyzja i wyrównanie w ogromny sposób zaczęły przewijać się w niższych rejestrach. Testowałem z Aune naprawdę różne słuchawki, w tym szczytowe modele Sennheisera i Beyerdynamica, ale z DFami muszę przyznać, że klocek robi kapitalną robotę.
NuForce DAC-80 + Aune X1S
Trochę inaczej sprawa miała się w przypadku X1S. Układ ten pracuje w klasie niższej od S16 i kosztuje ok. 1/3 jej ceny. Naturalnym jest więc, że „tu brakuje, tam brakuje ale wciąż się dobrze czuje”. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy sprzęt pokazał dokładnie taką tonalność DFów, jaką legitymuje się natywnie. Mimo słyszalnych problemów z napędzeniem X1S ukazała dokładne strojenie DFów, zwłaszcza przy „ratowaniu się” scenicznie za sprawą znacznie od niej droższego DACa-80. Duet ten gonił klasowo do S16 i choć przez bycie zestawem łączonym w niektórych aspektach przegrał, tak nadal był w stanie w bardzo neutralny sposób pokazać jak naprawdę wygląda tonalność starych AKG. Jestem głęboko przekonany, że taką samą robotę wykonałoby to połączenie z każdymi innymi słuchawkami, zwłaszcza tymi o mniejszych wymaganiach, przy których skromniejszy prąd wyjściowy nie będzie już tak dokuczliwy.
Aune T1 MKII
Także i na T1 MKII ładne udało się osiągnąć rezultaty, choć bardziej byłoby to połączenie dla fanów średnicy na bogato i brzmienia gęstszego, spokojniejszego. Słychać było wyraźnie, że charakter 6922EH nie do końca mimo wszystko pasuje do DFów, aby wyciągnąć z nich wszystkie cechy ich faktycznej studyjności, ale jeśli ktoś szukałby sprzętu pod kątem uczynienia z nich modelu do regularnych odsłuchów, to rezultaty były naprawdę ciekawe. Bardzo ładnie prezentowała się średnica, którą Aune wypycha na słuchawki i tym samym lepiej artykułując wszelkie wokale, posmak, muzykalność. Bas nie utrzymywał w tym wszystkim co prawda aż takiej rytmiki, jaką słuchawki notowały na znacznie droższym S16, ale pod względem przyjemności naprawdę ładnie duet ten zagrał i często do niego wracałem podczas odsłuchów testowych, gdy natrafiałem na materiał spokojniejszy i wolniejszy. Gdybym miał jednak decydować się na T1 MKII, lepiej widziałbym go w roli układu dla K612 PRO oraz DT990 Edition.
NuForce Icon HDP
Trochę lepiej pod względem technicznym – mimo gorszych właściwości napędowych – sprawdził się pod tym kątem Icon HDP w roli wzmacniacza dla DACa-80, oferując najbardziej zbalansowane i wyważone na wszystkich aspektach brzmienie, mające najmniej kompromisów. Niektórzy czasami dziwią się mi, że wykorzystuję tą integrę w testach, ale uważam HDP za specjalistę od słuchawek dynamicznych lubiących dociążenie. Świetnie sprawdzał się z Q701, T1 i HD800, co również spotkało się z oporem i zbulwersowaniem, ale sam byłem zaskoczony, jak ładnie to wszystko gra. Zresztą charakteru słuchawek się nie zamaskuje, on zawsze jest widoczny i to właśnie on jest tu najbardziej oceniany. K240 DF próbują się z równania usunąć dokładnie tak, jak czyniły to T1 i tu czuć, że obie pary mają wspólne przeznaczenie i wspólne cele, które starają się osiągnąć. Na swój sposób oczywiście.
AIM SC808
Pod wrażeniem byłem także tego, jak świetnie radzi sobie AIM SC808 skonfigurowany niestandardowymi kośćmi OPA. Tam jedyną wadą była jedynie ustępująca duetowi HDP + DAC-80 scena. Tonalnie jednak i mocowo muszę przyznać, SC808 zapunktował, przynajmniej z perspektywy LME49720 + LM6172. Tym samym zaciera to myślę opinie, jakoby SC808 miał problemy ze słuchawkami o wyższym oporze, a o czym pisałem przy okazji już ich recenzji, podpinając pod kartę tak wymagające słuchawki, jak chociażby LCD-2F.
Podpięcie się z kolei pod słabsze źródła oraz wyjścia pozbawione wzmocnienia, tj. np. SC808 przez RCA lub uDACa-2, skutkowały katastrofą brzmieniową – totalnym przysiadem słuchawek i zwinięciem ich cech w słyszalny sposób. Wszystkim modelom z serii Oryginalnych i Klasycznych będzie na słabszych urządzeniach bezwzględnie brakowało wzmocnienia i sytuacja jest tu faktycznie bardziej skomplikowana, niż gdybyśmy operowali np. na Q701. Przetworniki DF mające 600 Ohm robią tu swoje i słuchawki prezentują większą podatność na właściwości sygnału, niż nawet owe wyższe modele AKG z późniejszych serii. Warto być tego bardzo świadomym.
Wycena egzemplarzy używanych
Słuchawki te cieszą się dużą renomą i są poszukiwane przez kolekcjonerów. Niestety powoduje to, że można je nabyć w dosyć wysokiej cenie wynoszącej 350-500 zł. Górna granica to najlepiej zachowane egzemplarze, do których mój się akurat zalicza. Dokładnie też tyle za niego dałem kupując po raz drugi, gdzie trzeba było doliczyć jeszcze koszt materiałów eksploatacyjnych – wkładek akustycznych i nausznic. Moim zdaniem ze względu na ich podatność na uszkodzenia (malowanie pierścieni) oraz problemy z basem, nie jestem pewien czy jest sens przekraczać wspomnianą górną granicę. Chyba że nabywca jest faktycznie pewien nabywanego produktu, a jego stan jest w istocie nienaganny.
Podsumowanie
Zalety:
+ subiektywnie jedne z najładniejszych K240 z dawnych lat
+ dobra jakość wykonania i duża trwałość
+ całkiem dobra dostępność większości części zamiennych
+ łatwa konwersja na model zbalansowany
+ bardzo neutralne strojenie o wyraźnej liniowości i poprawności w pokazywaniu materiału muzycznego
+ profesjonalny i optymalny charakter całościowy brzmienia
+ unikają w tym wszystkim przesadnej analityczności
+ uniwersalne w zakresie gatunków muzycznych
+ duża czułość i refleksyjność toru
+ możliwość łatwej oceny realizacji muzycznych
Wady:
– bardzo podatne na zabrudzenia
– czarne pierścienie i kapsle łatwe do widocznego zarysowania
– przeciętna wygoda dla osób o dużych uszach
– duże uzależnienie od stanu materiałów eksploatacyjnych
– najlepiej brzmią w zasadzie tylko na oryginalnych nausznicach i wkładkach AKG
– DF niestety był wariantem bez wymiennego okablowania
– trudne do dostania w dobrym stanie technicznym i wizualnym
– idioci spekulujący cenami i sprzętem nieoryginalnym/poserwisowym
Subiektywnym zdaniem
Można powiedzieć, że kupując K240 DF dostałem więcej niż chciałem: trochę frustracji, sporo więcej satysfakcji, mnóstwo radości, a przede wszystkim kawał solidnego brzmienia i akustycznej historii. Słuchawki chciałem zakupić na warsztat jako model testowy na potrzeby bloga, który miał szansę sprawdzić się w takich zastosowaniach, ale też w dużej mierze z sentymentu za tymi słuchawkami. Bardzo miło więc było mi z faktu realizacji zamierzeń w 100%.
K240 DF są dla mnie najlepiej i najciekawiej na tą chwilę grającymi słuchawkami w ramach wszystkich wariantów serii K2xx z jakimi miałem styczność, jednocześnie pierwszym modelem z kasty „klasycznych” K240, z którymi mogłem na spokojnie przesiedzieć cały wymiar czasowy i opisać je takimi, jakimi w rzeczywistości są, a co zawdzięczać można ponownie mozolnemu ich odrestaurowywaniu i doinwestowaniu w ramach nadszarpniętych zębem czasu materiałów eksploatacyjnych.
Co do samego brzmienia muszę przyznać, że jak na klasę w której słuchawki te się znajdują robią naprawdę 200% normy i to bynajmniej w czynie społecznym lub ku chwale ustroju. Uznaję je za grające najrzetelniej i najsolidniej w klasie od wysokiego mid-fi, po spokojnie dolne szczebelki klasy Premium. Bardzo wyrównane, neutralne granie z mocno studyjnym zacięciem i umiejętnością głębokiego wniknięcia w utwór oraz tor. Nic dziwnego, że był to faktyczny sprzęt referencyjny dla stacji radiowych w Niemczech w tamtym okresie, w końcu też spełnianie norm IRT musi do czegoś zobowiązywać. Austriacy doskonale tym samym wiedzieli co robili wypuszczając dawniej ten wariant słuchawek, skroili go precyzyjnie pod to, co wtedy było, wymuszając tym samym pracę na konkretnych nausznicach o konkretnym profilu i na konkretnych wkładkach akustycznych.
Dlatego też ich największymi wadami dźwiękowymi są jak zawsze typowe dla serii K2xx uzależnienia w zbyt dużym stopniu od typu i profilu nausznic oraz wkładek akustycznych, powodujących często wrażenie, że najlepiej słuchawki te grają po prostu na oryginalnych materiałach eksploatacyjnych. Ogranicza to tym samym swobodę w wyborze np. typu nausznicy, a także stosowanie zamienników, czy to gorszej czy lepszej jakości. Na całe szczęście dokupienie odpowiednich materiałów AKG jest cały czas jak najbardziej możliwe.
Świetna robota z odrestaurowywaniem tych słuchawek! Wyglądają rzeczywiście jak nowe na zdjęciach. I zdjęcia też świetne, jak zawsze zresztą. Można wiedzieć, czego użyłeś do polerowania rys?
Dziękuję za ciepłe słowa. Użyty został balsam polerski do pleksi. Nie pamiętam jednak jaka jest dokładna nazwa tego produktu (etykieta już dawno zniknęła).
Co pan myśli o sennheiser hd 280 pro? Obecnie posiadam takowe słuchawki, lecz niestety się zepsuły. Budżet mój jest dosyć skromny, tak więc zastanawiam się, czy wykonać próbę ratowania tychże słuchawek, czy znajdę coś równie dobrego do dajmy na to 200zł? Z góry dziękuję za pomoc 🙂
Myślę, że recenzja tyczy się konkretnego modelu AKG, nie zaś Sennheiserów HD280 PRO lub słuchawek do dajmy na to 200zł i z tego też względu warto trzymać się głównego tematu, inaczej robić się będzie bałagan.
Jeśli pyta Pan o 280-tki w kontekście opisywanego modelu AKG, moim zdaniem DF mają znacznie większy potencjał i możliwości, ale też znacznie większe wymagania podle źródła. Czy warto je naprawiać – tutaj musi Pan sam odpowiedzieć sobie na to pytanie w zależności od tego, czy ich brzmienie się Panu podobało, czy też nie, a także jak poważna byłaby naprawa.
Może recenzja takstar pro 80/hyperx cloudow bo strasznie duzo pozytywnych opinii słyszałem
Witam,
Czy do słuchawek potrzeba jakieś specjalnej nasadki 6,3mm, czy wystarczy najzwyklejsza?
Witam Panie Adrianie,
Jeśli jest to wersja EP, nie jest potrzebna nasadka – słuchawki mają już fabrycznie duży jack 6,3mm.
Jeśli jest to wersja LP, wtyk przyjmie zarówno nasadkę gwintowaną AKG / Superlux jak i zwykłą zwyczajną.
Wystarczy najzwyklejszy adapter: https://allegro.pl/adapter-gniazdo-wtyk-jack-6-3mm-gniazdo-jack-3-5mm-i5179067292.html
Dziękuję Panie Jakubie 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
Panie Jakubie, posiadam K240DF w wersji z membranami biernymi, które w modelach LP zostały zastąpione z przyczyn czysto ekonomicznych fizelinową powłoką i większą ilością mniejszych otworów wokół przetwornika. Czy opisuje Pan w powyższej recenzji egzemplarz z membranami biernymi (3 czarne i 3 białe lub same białe), czy też może substytut z małymi otworami przykrytymi fizeliną?
Dobre słowa można przeczytać o obydwu wariantach, ale warto zaznaczyć, że te z pełnymi sześcioma membranami biernymi 'zjadają’ SEXTETY na wczesne śniadanie neutralnością, a wciąż mają więcej pełnego basu, niż nowsze DFy (z otworami bez membran -jedną wspólną 'membraną’ dla wszystkich otworów 'reflex’).
Cyt. z treści recenzji:
„Recenzowany egzemplarz to rewizja późniejsza (LP)”
Oczywistość, Pańskie wskazanie wynika z treści recenzji, a muszę przyznać, że czytałem kilkukrotnie z taką samą uwagą i za każdym razem owe przyjąłem do wiadomości.
Ponieważ nie wyraziłem się uprzednio wystarczająco jasno (uderzam w serce), nie otrzymałem również rozwiązania bazowej kwestii mojego poprzedniego komentarza, a mianowicie:
jaką postać mają membrany wokół przetwornika, ukryte pod gąbkową nakładką od strony uszu w recenzowanym egzemplarzu +czy sam przetwornik jest osłonięty fabrycznie, czy też emisja zachodzi 'bezpośrednio w ucho’ (jedynie przez wspomnianą gąbkę)?
Poprzedni (przyznam, że nadmiernie rozbudowany) komentarz powstał na bazie wątpliwości odnośnie historii tego modelu.
Wedle najświeższych informacji, uzasadnia się natomiast istnienie nawet 6-ciu [sic!] różnych wariantów tego modelu, mogących powstać na przestrzeni lat 1984~2000.
Gdyby był Pan tak uprzejmy, i znalazł chwilę czasu na rozwianie ostatecznych mych wątpliwości, proszę wskazać, czy dany egzemplarz posiada membrany typu 1. https://www.gearslutz.com/board/attachments/so-much-gear-so-little-time/243263d1309732047-akg-k240-studio-no-sound-left-speaker-replacement-240-b.jpg , czy też może typu 2.
Dziękuję za zainteresowanie, z góry za odpowiedź i serdecznie pozdrawiam.
Panie Mateuszu,
Praktycznie w tym samym akapicie recenzji ma Pan odpowiedź, cyt.:
„Różnice między wersją wczesną a późną sprowadzały się nie tylko do okablowania, ale też środka muszli. W wersji wcześniejszej AKG stosowało większe otwory akustyczne oraz maskowanie materiałem akustycznym także i otworu samego przetwornika. W edycjach późniejszych otwory uległy zmniejszeniu, zaś maskowanie usunięto, odsłaniając przetwornik i polegając w ten sposób wyłącznie na wkładkach akustycznych.”
Wg numeracji Pana zdjęć będzie to tak, że 1. to wersja EP, zaś 2. to LP. To właśnie ta druga była recenzowana i to ją aktualnie też posiadam na własność (już drugi raz).
Pozdrawiam.
Teraz już sytość i wiem, iż na mojej półce spoczywają „EP”.
Co do mej upierdliwej wręcz dociekliwości, nieco zbiło z tropu stwierdzenie „W edycjach późniejszych(…)”, liczbą mnogą.
'Wszystkie późniejsze’, ale rzecz jasna dopiero po 'wcześniejszych’ edycjach – a przecież wciąż trudno o klarowność, w którym momencie nastąpił start produkcji nowego rozwiązania i czy spójnie dla całej linii produkcyjnej +czy część egzemplarzy LP, aby na pewno nie korzystała jeszcze z otworów odsłoniętych? Pytania raczej retoryczne, bo wedle specyfikacji podanych przez przedstawicieli AKG, wszelkie LP są identyczne a spore różnice występowały głównie na początku dystrybucji.
Być może komuś to moje zrzędzenie wskaże drogę do Pańskich wyjaśnień, skutkując pragmatyką i dodatkową promocją przyjemnej w odbiorze i treściwej recenzji.
Ukłon w Pańską stronę.
Pozdrawiam.
Witam
Stalem sie posiadaczem takich wlasnie sluchawek.
Niezmiernie ciekawa i profesjonalna recenzja
Kuszace jest tez powtorzenie krokow .. i renowacja 🙂
Dziekuje i pozdrawiam
Marek
Thanks for the review and for keeping the DFs alive. I had an early production and later had 2 late production, of which I still own one. I also have a sextett mid-prodction.
I was thinking of this: Swapping out the housing that contain the passive drivers from the sextett and install them on the DFs. Do you think it will be worth doing that fankie?
Have you known of somebody who has done it?
Cheers!
Hello and thank you.
You can definitely try this modification. Remember, however, that passive diaphragms must work with an active transducer and the more powerful the transducer, the better. The drivers in DFs are already limited in bass output from the factory, because some of their BR ports are covered with glue that cannot be removed. I once listened to a K140S from a similar vintage as the Sextett MP and there was a lot of bass there, just like in the Sextetts, despite the lack of passive diaphragms. Therefore, it is difficult to predict the final effects in terms of bass. Still, I would give it a try anyway.
I personally want to try to take up the topic of making franken from DFs, but based more on replacing their transducers than using them.