Meze 109 PRO – recenzja budżetowych precjozów audiofila

Kiedy projektowano Meze 109 PRO, musiano chyba odbyć prastary rytuał. Rzucić w ogień 99 Classics, rozbić 105 AER o skały transylwańskich Karpat i z popiołów ulepić coś, co nie tyle łączy oba światy, co je transcenduje. Każdy element zdaje się mówić, iż nie jest częścią słuchawek, a manifestem godności obiektu audiofilskiego. I trudno się z tym nie zgodzić, kiedy nawet śrubki zdają się być posłane z miłością. Wszystko to po to, aby zrealizować wizję, którą zdradza sam producent: dostarczenie radości ze słuchania. I rzeczywiście jest w tych słuchawkach coś sympatycznego, co powoduje, że mimo pewnych rzeczy trudno jest ich nie polubić.

Odkryjmy zatem rzeczy skrywane przez 109-tki, aby ocenić można było sens ich jestestwa. Jak również, czy warto do nich dopłacać ponad 105-tkami, a może jednak cosik zaoszczędzić i wstrzymać wiecznie niepohamowany głód za nowymi audiofilskimi precjozami? Sprawdzę to naturalnie nie tylko obiektywnymi pomiarami, które spędzają sen z powiek ciemiężonym masom, ale też w odsłuchach. Opis tychże winien być myślę dopasowany jak najbardziej do charakteru produktu. Toteż jeśli widzę i czuję, że mam styczność z produktem kierowanym do określonej wyżej grupy, to i mi wypada się dostosować językiem. Będzie więc tak, jak zdaje się winno się w światku audio opisywać takie produkty, aby spragnieni byli nasyceni, a i my – ograniczeni satyrą swej głuchoty – technikaliami części dalszych zaspokojeni.

Recenzja jest owocem płatnej współpracy z siecią salonów Top HiFi, która podesłała mi niniejszy sprzęt celem wykonania jego rzeczywistych testów użytkowych i udokumentowania ich pomiarami. Jest to tym samym ekspertyza niezależna.

Cały zestaw Meze na jednym ujęciu wraz z wyposażeniem

 

Jakość wykonania i konstrukcja Meze 109 PRO

W Meze 109 PRO drewno nie jest tylko drewnem, banalnym akcentem sprowadzonym do roli ozdobnej. Nie jest to również tylko materiał użyty do ich budowy. To swoista reminiscencja leśnego szeptu, zaklęta w formę muszli, która skrupulatnie osłania płomień przetwornika.

Meze 109 PRO leżące na boku

Akcenty metalowe z kolei to nie konieczność i chłodna inżynieria, lecz opowieść o ogniu i młocie, który w dłoniach Hefajstosa kształtował brzmienie jeszcze przed stworzeniem nuty. Meze 109 PRO są bardziej architekturą niż przedmiotem. Są katedrą zmysłów zbudowaną na fundamencie ergonomii i natchnienia, powodując zdumienie, że sprzęt za 3400 zł może tak wyglądać.

Meze 109 PRO leżące na boku

I choć jest to cały czas powielany ten sam schemat, niczym sprawdzony od wieków archetyp sukcesu i powodzenia, trudno mieć Meze coś tu za złe. Jeśli coś jest sprawdzone i działa, to jakiś cel uświęcałby zmianę dla samej zmiany? Mi samemu wszelakie akcenty drewniane bardzo się podobają, a w Meze 109 PRO, tak jak w 99 Classics, szczególnie. I jedynie dopisek „PRO” jest trochę taki nie na miejscu jakby.

Opaska regulująca oraz pałąk

Gdy bierzemy je do rąk, trzymamy w nich bardziej ideę. Jakby Meze postanowiło wykuć z cienia swoich poprzedników – 99 Classics i 105 AER – nowy twór ze starych części. Bliżej im gabarytowo jednak definitywnie do 105 AER, które nie dostąpiły łaski uścisku ponadczasowego piękna drewna. Jest w nich przez to elegancja starego świata i śmiałość nowej epoki. Śmiałość tym bardziej śmielsza, że objawiająca się bardzo odważnymi maskownicami driverów.

Okablowanie do Meze, pasujące również do innych modeli tego producenta

Zastosowano metalową, wycinaną metodą CNC, miedzianą maskownicę. Nie badałem czy można ją łatwo wgnieść do środka, gdyż niech mnie Ręka Boska broni przed pokalaniem takiego dzieła sztuki audiofilskiej. Ale brak siateczki to już dziwny krok. Za to etui jest oraz kable dwa o różnej długości. A i wygoda ta sama co w 105 AER. Więc jest miło i dobrze.

 

Jakość dźwięku Meze 109 PRO – subiektywne odsłuchy

Bas tych słuchawek nie schodzi – on raczej zniża się powoli, majestatycznie, niczym aniołowie w obrazach baroku, muskając duszę słuchacza skrzydłem analogowej głębi. Meze 109 PRO, niczym krynica obfitości, basem emanują niezgorszym tak w ilości, jak i fakturze czy sile. Doprawdy siłę mają dorosłego mężczyzny, ale gdy trzeba, z delikatnym dotykiem dziecka. A to wszystko okraszone wspomnianym analogowym sznytem.
Widok na muszlę oraz otwory akustyczne

Wokale zaś… och, wokale! Nie są tu obecne – one się uobecniają. Materializują, stając na granicy jawy i snu, przynosząc obietnicę objawienia, którego tak długo szukałem, choć nie wiedziałem, że go pragnę. Niczym kolory wydobywające się z oczyszczonego z fosforyzacji flagowego OLEDa, oczy me penetrują swymi barwami, drobnymi gestami i teksturami. Prawdziwa uczta pozbawiona kurzu, zawsze ostra i należycie skondycjonowana w swej formie i intensywności.

Mechanizm regulacji opaski jest identyczny jak w innych modelach Meze z tej serii

Sopran to przyjemny teatr czaru i powabu, jakoby misternie utkane płótno na tle tego, co prezentowały sobą Meze 105 AER. Wręcz rzecz można, że są one w istocie 105-tkami, ale poddanymi precyzyjnej kwantowej filtracji, zrzucającej z niej ostrości na rzecz ogłady. Ale nie mylić należy potulności z ospałością. Góra w Meze 109 PRO nadal dzierży w ręku pazur, a we wnętrzu skrywa iskrę, która mniej rzuca się w ucho i jest bardziej skora do dialogu.

Wnętrze mechanizmu regulacji opaski.

Nie jest to dźwięk grający krzykliwie – to dźwięk opowiadający. Każdy akord wpleciony jest w narrację, każdy pogłos to cień słowa niesłyszalnego, lecz przeczuwanego. Tu nie słuchamy – tu doświadczamy. Czego? Tego nie sposób nazwać, ale Meze 109 PRO wiedzą, choć milczą. A może właśnie dlatego. Jakby uchylając w tym wszystkim całokształtem swym rąbka tajemnicy, że oto przed naszymi uszami staje wizja słynnych Empyreanów.

Wnętrze muszli w Meze 109 PRO

Nie miałem z nimi nigdy sposobności testów, może co najwyżej odsłuchu na AVS 2019. I sięgając sobie w głowę pamięcią, rzeczywiście widzę, a raczej słyszę, w 109-tkach „ten” dźwięk w formie pierwiastków składowych.

 

Dopełnienie malowniczego obrazu szeroką sceną

Choć wielu niedowiarków – audiosceptykami, pomiarofilami, fizykofilami czy też innymi kablosceptykami zwanymi – śmieje się z tego określenia, scena Meze 109 PRO jest bardzo szeroka. Zakładając te słuchawki i kierując się w rejony przestrzennej muzyki, uszom naszym ukazuje się polana szeroka, niemalże bezkresna w pierwszej chwili. Czy to jeszcze słuchawki, czy już Boska Komedia, recytowana na przemian przez Beatrice i Dantego w salonie Artura Rubinsteina? Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć. Być może sekret ten zgłębili tylko najznakomitsi filozofowie hi-fi naszych czasów. O ile oczywiście wiedzą swoją będą chcieli podzielić się z nami – maluczkimi i niegodnymi. Wiele zależy od tego kim sami jesteśmy i gdzie mieszkami. Tylko bowiem najbardziej szacowne grono z dobrych domów i wykwintnych dzielnic zaproszone może być na spotkanie z tak wielkimi umysłami. Zaszczyt to więc dla każdego, komu zaproszenie takowe przypadnie usłyszeć.

Nie jest to jednak nic w porównaniu ze splendorem scenicznym serwowanym przez Meze 109 PRO. Te słuchawki poszerzają horyzonty niczym porządne kondycjonery sieciowe, które już samą swoją obecnością uczynić potrafią cuda. Albo grube kable zasilające z 0,5 kg ekranem, z którymi niejeden wąż próbowałby przez pomyłkę kopulować. Nie musimy na szczęście nic czynić, aby obraz ten wygenerować w naszym domu. Ba, rzekłbym nawet, że Meze 109 PRO, niczym barokowi artyści, same namalują nam obraz i dźwięk w domu. Toteż zamiast wydawać krocie na flagowe telewizory i specjalne dla nich kondycjonery, wystarczą te niepozorne, acz szlachetnie wykonane nauszniki. Bo i ich dźwięk w całości jest szlachetny, nie tylko scena.

Romantyczny sen więc nadal jeszcze trwa. Niech radują się razem z nami jelenie na rykowisku, ryczące dostojnie w tym cudnym, pochwalnym bezwzględnemu empiryzmowi transie. Choć cały czas zgodnie z intencją producenta, którego zamysłem było dawać słuchaczowi radość z odsłuchów.

 

Jakość dźwięku Meze 109 PRO – obiektywne dane i pomiary

Ale niczym za szeptem złym i psującym całą zabawę, czas sprawdzić, co jest romantycznym snem, a co jawą. Pomiarowy głód daje się we znaki, ciągnąc mnie bezlitośnie do komory bezechowej. Oto jest miejsce kaźni, w której audiofilskie sny umierają rażone zabójczą sinusoidą raz za razem. Ale są też i takie, które przeżywają i oczyszczone matematycznie policzonym bodźcem, promieniują wówczas jasnym blaskiem prawdy. Jak będzie tym razem?

Okazuje się, że jest nieźle i Meze nadal mają sporą dawkę swego blichtru. Pod względem czystości wspomniany „audiofilski basowy sznyt” jest widoczny na wykresie bez żadnego problemu. Audiofile uwielbiają jego fakturę, gdy trzymany jest w nie do końca sterylnych warunkach, średnio 3,3% THD+N na progu 100 Hz. Ale już punkt pomiarowy to bardzo wysokie -66,4 dB THD+N. W odsłuchu byłem w stanie to usłyszeć, ale mimo nie bycia audiofilem, nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie dużej komplementarności ogólnego charakteru tych słuchawek.

Równość tonalna ogólna również nie jest najgorsza, choć słuchawkom ewidentnie faluje nieco sopran. Na wykresie psychoakustycznym nie jest to dramat.

Inną sprawą jest kwestia równości kanałów, czyli sparowanie przetworników. Tu już wyłania się różnica ok. 2 dB. Jest to jeszcze w granicach normy (i tylko na basie), w muzyce niespecjalnie były momenty, że to słyszałem. Niemniej osobiście widziałbym tu przestrzeń do poprawy przy cenie 3400 zł.

Słuchawki wyszły „skondycjonowane” sinusem nawet obronną ręką. Tym bardziej, że 105 AER też nie grały źle i również miały bas z identycznym analogowym charakterem. Tak więc ta seria ma zdaje się po prostu tak grać i jest to celowy zabieg producenta. Tak więc, choć dźwięk Meze 109 PRO jest rasowo audiofilski i kierowany właśnie do takiego odbiorcy, jest też w paru miejscach świetny technicznie, jednym okiem budząc się z romantycznego snu.

 

Porównanie Meze 109 PRO vs 105 AER

Ale zanim się obudzimy, pośnijmy jeszcze troszkę. Bo i no właśnie, które są lepsze? Które bardziej się sprawdzą? Jak zawsze zależy to od preferencji, oczekiwań i gatunku. Mnie 109-tki przyznam urzekły. Mają w sobie to „coś”. Przede wszystkim ich charakter jest bardzo uniwersalny. Miałem wrażenie, że Meze stara się pociągnąć nimi kilka srok za ogon jednocześnie. Tu niby ukłon w stronę tradycjonalistów i audiofilskiego poszukiwania złotego analogu w basie. W środku pasma poszukiwanie bezwzględnej czystości i jakości dźwięku wokali. Na sopranie strojenie de gustibus raz to w stronę „syntetycznych analizatorów”, innym razem „klimatycznych jazzowiczów”.

Wydaje się, że to trochę taki misz-masz, ale jako całokształt grało to bardzo fajnie i z własnym nalotem-charakterem. W tym szaleństwie, niczym u Hamleta, zaiste jest metoda.

Porównanie z Meze 105 AER

Mi osobiście obie pary się na swój sposób podobają. W elektronice sprawdzają się trochę lepiej 105 AER z racji lepszego ataku, choć jednocześnie bardziej do mnie przemawia równość 109 PRO. Są bardziej uniwersalne podług różnych gatunków i użytkowników, którzy chcą mieć zarówno słuchawki strojone wszechstronnie, jak i wydane jako premium.

Wizualnie też jedne i drugie okrutnie mi się widzą. Wszystko prezentuje się należycie, opierając o niemal identyczną ramę nośną. Wygoda jest między nimi również identyczna, choć ergonomia trochę bardziej wskazuje na 109 PRO. Kable bardziej schowane to mniejsze ryzyko awarii, choć audiofilom w takiej cenie i tak nie będzie to przeszkadzało. To nie ten typ człowieka, który rzuca takimi słuchawkami po ścianie.

Grawer opaski tego konkretnego modelu Meze

Role odwracają się jednak zaskakująco przy zabezpieczeniu przetworników. Meze 105 AER mają bowiem siateczkę na przetwornikach, chroniąc je przed kurzem. Niczym groźne lwy, gotowe nas swym dźwiękiem rozszarpać, skrywane są za klatką i płótnem. W 109 PRO tego nie ma, jest miedź, splendor, CNC, ale przed kurzem nikt się nie skrywa…

Oj trudny wybór dla szarego człeka z biednej prowincji.

 

Czy lepsze kable mogą podnieść walory Meze 109 PRO?

W wymiarze użytkowym można się nad tym zastanawiać. Meze daje dosyć dobre kable do zestawu, które są z gatunku jak widzę tych nieplączących się. Są one przez to trochę sztywne, co może irytować na początku użytkowania. Być może dlatego Meze dołożyło dodatkowy kabel, który różni się tylko długością. Oba zakończone są wtykiem jack 3,5 mm, co jest w zupełności wystarczające. Nie potrzebują bowiem ani balansu, ani nie wiadomo jakiej mocy. Bardzo łatwo jest je napędzić.

Będąc na fali niedawnego artykułu o kablach słuchawkowych, sprawdziłem iż wtyki mojego kabla Audionum bez problemu pasują do tych słuchawek. Jest więc to w pełni kompatybilne okablowanie zarówno ze 105 AER, jak i 109 PRO. Zweryfikowałem również wpływ na dźwięk w wymiarze pomiarowym i nie zgadniecie, mój kabelek okazał się tak samo dobry brzmieniowo, jak kabel fabryczny. Czyli Meze nie sabotowało – jak lubią twierdzić szamani kablowego rynku – własnych słuchawek i nie zepsuło ich dźwięku rękami swych księgowych.

Za to podniosła się ergonomia użytkowania, gdyż Audionum nie jest tak sztywne, jak okablowanie fabryczne. Mi samemu, jako jego twórcy, dało też dodatkowy komfort, że pomiary i odsłuchy były wykonywane na czymś, co doskonale znam i wiem, co siedzi w środku. Bo i co Meze dało do wnętrza swoich kabelków – nie wiem. Ale i tak jest to poziom znacznie lepszy niż legendarny Tonalium, który prawdopodobnie zrywałby je nam z głowy swoją sztywnością i karykaturalną ergonomią.

Tak więc jeśli chcecie moi drodzy wymieniać kable w Meze 109 PRO traktując je niczym substytut equalizera, to niestety, ale okazało się, że nie tędy droga, tak jak udowodniłem to pomiarowo w rzeczonym artykule. Ale już ergonomia, długość, wygląd, standard wtyków – tu droga wolna.

 

Podsumowanie

Przygoda z Meze 109 PRO dobiegła końca, więc czas najwyższy obudzić się z romantycznego snu już całkowicie i wydać rzetelny, audiofanatykowy osąd. Co muszę przyznać, przygodę tą zapamiętam nader pozytywnie. Jako posiadacz również niezgorszych Meze 105 AER, miałem możliwość spokojnego i wygodnego dokonania porównania obu modeli. I co najlepsze, mimo iż 109-tki wydają mi się bardziej uniwersalne, postawiłbym chyba między nimi i 105-tkami znak równości. W elektronice bowiem równie często sięgałem po 105 AER i wcale nie żałowałem, że nie poczekałem do premiery i nie dołożyłem do 109-tek. Z kolei te drugie skłaniały się bardziej w stronę wielogatunkowego repertuaru. I to chyba jest najlepsze rozsądzenie sprawy między jednym a drugim modelem.

Definitywnie ani jedna, ani druga para, to nie są słuchawki złe. Wszystko zależy od preferencji, ale nawet wykreślając je z naszych rozważań, Meze 109 PRO mają myślę co pokazać. Bardzo czyste na środku, z wciąż analogowym basem lubianym przez klienta audiofilskiego, całkiem dobrze dobraną pod psychoakustykę górą i szeroką sceną. Powiedzenie, iż są to audiofilsko wydane, muzykalniejsze 105 AER, byłoby bardzo celnym ich określeniem. Bo jednak na tle 105 AER, nie sprawiają już produktu jednoznacznie masowego. To tylko AER-y były ukłonem w stronę takich klientów. A tu już mamy coś, co wynosi się samo na bardziej szlachetne salony słuchaczy szacownych i wytrawnych.

Największym obostrzeniem przy Meze 109 PRO jest obchodzenie się z nimi w sposób bezpieczny. Choć przetworniki dynamiczne to nie elektrostaty, którym kurz potężnie zagraża, dałbym tu jakiekolwiek zabezpieczenia przeciwpyłowe. Również i potencjalna podatność na wgniecenia metalowych maskownic membran jest dla mnie zastanawiająca. Być może jednak celowo zdecydowano się na ten krok ze względów technicznych lub strojenia. Musiałbym przeprowadzić odpowiednie badania i symulacje, ale wykracza to poza standardowe ramy recenzji. Poza tym nie jestem projektantem tych słuchawek, oceniam jedynie efekty. A te wypadają następująco…

 

Jakość wykonania

Nie jest to model tani, ale wykonanie i jakość materiałów są bardzo dobre. Nie mam żadnych powodów do narzekań, choć cały czas stosowane są bardzo podobne, jeśli nie wprost identyczne, zestawy części. Na plus również dobre wyposażenie. W tej cenie spodziewałbym się dokładnie tego, co otrzymałem.

 

Jakość dźwięku

Choć przetwornik jest co prawda mniejszy niż w 105 AER, łączy w sobie kilka ciekawych cech i naprawdę fajnie się tego słuchało. Byłem bardzo pozytywnie uraczony odsłuchami i rzeczywiście przebiegały one pogodnie i radośnie. Widać, że połączenie dwóch rodzajów membran nadało im przy mniejszej średnicy bardzo ciekawego tonu.

Gdy odsłuchy pokryły się z pomiarami, tym bardziej rad byłem, że jednak audiofilscy lekarze, słyszący kolory na wtykach kabli, fałszywe stawiali diagnozy. A może to już absolutnie najwyższe stadium nadprzyrodzonych zdolności słuchowych i słyszenie tego co ktoś inny słyszy? Takie cuda to się jeszcze chińskim inżynierom rzeczywiście nie śniły. Rumuńskim też nie.

Z drugiej strony widziałbym nieco lepiej zrealizowane sparowanie kanałów. Bas mi osobiście jakościowo nie przeszkadza, gdyż jak pisałem jest kierowany do konkretnego odbiorcy, który ma swoje konkretne wymagania. Słuchawki są lepiej strojone od 105 AER, bo bardziej uniwersalne, przyjemne i równiejsze, ale cena również podskoczyła, tak więc nie ma tym razem darmowego lunchu.

 

Ergonomia

Nie trzeba z nimi siedzieć chwilę jak ze 105 AER, gdzie pady muszą „klepnąć” i mamy lepszy dźwięk. Wtyki również przesunięto w bardziej wygodne miejsce, choć utrudniono trochę ich konfekcję. Nic mi się tu również nie blokowało. Ostatecznie w temacie wygody jedynie bym zwrócił uwagę na tradycyjne „dzwonienie” pałąka metalowego.

Najpoważniejszą dla mnie jednak wadą okazał się brak ochrony przeciwpyłowej na przetwornikach. Zastanawia mnie też potencjalna łatwość, z jaką można wgnieść maskownice membran do środka. Myślę, że powinno być to lepiej przemyślane, choć same maskownice są przepiękne i wydają się solidne. W tym względzie dałbym jednak kredyt zaufania, bo nie wierzę, żeby taka firma nie pomyślała o tym.

 

Sumarycznie

Z marginesem bezpieczeństwa udało się Meze utrzymać w ramach rekomendacji. Warto ją im przyznać jako wciąż ciekawym słuchawkom kierowanym tym razem ewidentnie do klienta audiofilskiego. Mają swoją manierę dźwiękową, ale to część klarującej się w nich szkoły grania Meze. Szacunek budzi przy tym konsekwencja producenta, ewidentnie idącego w sprawdzone rozwiązania. Choć wydaje się to trochę wtórnością, paradoksalnie korzystnie wpływa na koszty produkcji i politykę części zamiennych.

Powoduje też, że w ramach np. tego samego pałąka i systemu regulacji, więcej czasu można poświęcić na zabawę dźwiękiem. Różne kombinacje, wariacje, eksperymenty z materiałami, finalnie powodują to, co mamy tutaj i teraz w rękach. Słuchawki niby podobne, ale jednak inne. Niby te same, ale jednak różniące się od poprzednika. Droższe zauważalnie, ale jednak dające od siebie też więcej. Zupełnie tak, jakby Meze robiło coś niesamowitego w dzisiejszych czasach i… słuchało swoich klientów. Istny szok i niedowierzanie.

No i słysząc od swych użytkowników „te 105 AER to fajne są, ale więcej basu i mniej góry dajcie”, tak też Meze poczyniło. Jednocześnie jest to ukłon i gest w stronę tych, którym z drewnem było w tej serii dotąd bardzo po drodze. Tak więc o ile dla audiofila rzeczywiście są to „budżetowe precjoza”, bo tylko za 3400 zł, dla zwykłego użytkownika też mają sporo do zaoferowania i to myślę warto w nich docenić, mimo 3400 zł.

 


Sprzęt można zakupić na dzień pisania i publikacji recenzji w cenie ok. 3400 zł w salonach dystrybutora, czyli Top-HiFi, oraz naszych krajowych sklepach (sprawdź aktualne ceny i dostępność).


 

Dane techniczne

Cytowane wprost z karty produktu sklepu:

  • Impedancja (Ω): 40
  • Pasmo przenoszenia (Hz): 5 – 30 000
  • Zniekształcenia (%): < 0.1%
  • Czułość (dB/V): 112 dB SPL/mW @ 1 kHz

 

 

Materiały dodatkowe

 

Platforma testowa

Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.

  • DAC/ADC: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Sabaj A20h
  • Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, Intel AX210, RealMe 9Pro+
  • Słuchawki testowe: Audio-Technica ATH-A990Z, Aune AR5000 (zmodyfikowane), Creative Aurvana SE, FiiO FT1, Sennheiser HD 580 (zmodyfikowane), Sennheiser HD 599SE, Sony MH1c
  • Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli ACX (jeśli miało ono zastosowanie), dedykowany do HD 580 kabel zbalansowany AC4
  • Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
  • Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.

Serdeczne podziękowania dla sieci salonów Top Hi-Fi & Video Design za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

3 komentarze

  1. Lekko, ale z sensem – lubię to.Tekst był wyjątkowo przystępny. To podejście do tematu było rzadko spotykane – i dobrze. Widać, że ktoś tu nie tylko pisze, ale też dogłębnie przemyślał temat. Czy coś Cię szczególnie zaskoczyło podczas przygotowywania wpisu? Skąd czerpiesz inspiracje do takich treści?

    • Co mnie zaskoczyło? Trudność w sileniu się na takie dyrdymalskie poematy. 😉
      Skąd czerpię inspiracje? Skądkolwiek, wystarczy że ludzie mnie prosili, abym więcej tego nie czynił. 🙂

  2. O, nareszcie recenzja, o ktorej nie snilo sie filozofom… 🙂
    A ponizej moja probka stylistyczna, ale z pomoca AI.

    O, waćpanie, wznoszę swe pióro ku niebu, aby oddać hołd tym wspaniałym
    słuchawkom HiFi, które niczym azalisz w pełnym rozkwicie, ujmują swym
    majestatem i subtelnością. Przeto, niechaj każdy, kto pragnie zanurzyć
    się w oceanie dźwięków, zasiędzie w ich objęciach, albowiem te perły
    techniki audiofilskiej wznoszą nas na wyżyny estetycznych doznań.

    Wspaniałe brzmienie, które wydobywa się z tych słuchawek, niczym
    strumień kryształowej wody, płynie z niespotykaną klarownością. Każdy
    ton, niczym delikatne muśnięcie wiatru, jest wyraźnie słyszalny, a
    basy, niczym potężne fale, ogarniają duszę swą głębią i mocą. O, jakże
    wspaniale harmonizują ze sobą wysokie i niskie tony, tworząc symfonię,
    która w sercu gra!

    Niechaj więc waćpanowie i waćpanki, którzy pragną zasmakować w tej
    audiofilskiej ekstazie, nie zwlekają ani chwili dłużej. Te słuchawki
    HiFi, niczym najcenniejszy skarb, zasługują na najwyższe uznanie i
    miejsce w każdym szlachetnym domu, gdzie muzyka jest czczona jak boska
    manna.

    Gościu, siądź pod mym liściem, a posłuchaj sobie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Logo Audiofanatyk M
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na mój blog i pomoc w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.